2

Przyjęcie, jak chciała Ariel, zapowiadało się bardzo uroczyście, tym bardziej że termin przez nią wyznaczony zbiegł się ze świętem Halloween. Dolly przystroiła trawnik i drzwi wejściowe imitacją pajęczyny, chochlikami, czarownicami i duchami w prześcieradłach.

Wszyscy zgromadzeni goście czekali na Ariel, która lada chwila miała wrócić z miasta. Wśród nich był doradca finansowy Ariel, Ken Lamantia, agent Sid Berger, makler Gary Kapłan, agent ubezpieczeniowy Alex Carpenter oraz kilku prawników: Marty Friedman, Ed Grueberger i Alan Kaufman, Audrey i Mike Bernstein – od lat prowadzący księgowość Ariel, a także Carla Simmons. Wszyscy rozprawiali gorączkowo o nowym przedsięwzięciu, oferując swój udział i wznosząc toasty świeżutkim cydrem domowej roboty za sukces Perfect Productions.

– Czy przybyli już wszyscy zaproszeni goście? – zapytał Sid.

– Dwieście osób. – Dolly skinęła głową. – Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Jestem pewna, że Ariel zjawi się lada chwila. Ona jest tym wszystkim bardzo przejęta.

Tymczasem zaproszeni goście wyrażali swój podziw i uznanie dla Ariel, która tak znakomicie poradziła sobie z przejściem od aktorstwa do zawodu producenta, i przepowiadali świetną przyszłość Perfect Productions.

– Dokąd ona poszła? – zapytała z ciekawością Carla.

– Na pewno przymierza jakąś kieckę. Wiesz, jak to jest, mogła stracić poczucie czasu. Możliwe też, że zostawiła sobie do załatwienia na ostatnią chwilę coś związanego z przyjęciem. Zaplanowała je przecież zaledwie dwa tygodnie temu. O, chyba słyszałam otwieranie drzwi garażowych. Proszę, częstujcie się cydrem do woli, a ja za chwileczkę wracam.

Dolly otworzyła kuchenne drzwi, które prowadziły do garażu. Zobaczyła Ariel siedzącą w samochodzie z głową opartą na kierownicy.

– Wszyscy już są, Ariel, delektują się cydrem. Jak ci się podobały dekoracje trawnika?

Nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi, nachyliła się i pociągnęła Ariel za ramię.

– Co się stało? – zapytała przerażona.

– Coś bardzo złego. Dolly, idź do nich i powiedz, żeby rozeszli się do swoich domów. Rano do nich zadzwonię. Teraz nie jestem w stanie… nie mogę… proszę, zrób to dla mnie, Dolly.

– Nie, chyba że mi powiesz, co się stało. Poszłaś do dentysty, zgadza się? Mówiłam, żebyś nie odwoływała tej wizyty, ale czyżbyś mnie posłuchała? Nie! Pewnie masz ropień pod zębem i trzeba usuwać z zębów korony. Ależ to nie koniec świata, Ariel. Chodź, jesteś przecież aktorką. Masz teraz świetną okazję, aby to jeszcze raz wykorzystać. Pomyśl choć chwilę o czekających tam na ciebie przyjaciołach i o tym, jak wiele im zawdzięczasz. Nie możesz ich rozczarować. Ariel, czy ty mnie słuchasz?

– Nie byłam u dentysty. Byłam u lekarza. To… coś na mojej twarzy nie jest spowodowane ropniem. To guzy i doktor Dawis chce, abym jak najszybciej poddała się operacji. Jutro rano zrobią mi biopsję. Jestem przerażona, Dolly. To może być… wiesz… O Boże!

– Czy powiedział coś jeszcze? – zapytała Dolly. – Powtórz mi wszystko. Tylko nie próbuj się wykręcać, że nie pamiętasz, bo skoro możesz nauczyć się na pamięć całego scenariusza, możesz również powtórzyć słowo w słowo to, co ci powiedział.

– Powiedział, że byłam nierozsądna, zwlekając tak długo z pójściem do lekarza. Jego zdaniem nie jest to nowotwór złośliwy, ale operację i tak należy przeprowadzić. Na początek konieczne są wyniki biopsji. Jutro podczas zabiegu będzie obecny również chirurg plastyczny, dlatego że operacja może zdeformować mi twarz. To wszystko, Dolly.

– Dobrze. Wiemy już przynajmniej, czego się spodziewać. Damy sobie z tym radę. Wysiadaj już z tego samochodu i zaprezentuj swoją sztukę aktorską. Na tym etapie nie możemy się poddać. Mamy zbyt wiele do stracenia. Bądź dobrej myśli. To rozkaz, Ariel. Doktor zna się na tym i na pewno nie bez podstaw powiedział, że nowotwór nie jest złośliwy. Ruszaj, jesteś zdrowa. Słuchaj, jeśli w tej chwili nie wysiądziesz z samochodu, odchodzę i zapewniam cię, że tym razem na dobre. Mówię serio. No, uśmiechnij się, chcę teraz zobaczyć ten twój sławny uśmiech, na pewno potrafisz to zrobić. – Dolly miała tak sugestywny ton, że Ariel wyszła wreszcie z samochodu.

– Chcę odwołać to przyjęcie – wykrztusiła.

– Po moim trupie. Przestań wreszcie rozczulać się nad sobą. Pamiętaj, że Bóg nigdy nie daje człowiekowi więcej, aniżeli ten jest w stanie udźwignąć. No dobra, idziemy – powiedziała, otwierając drzwi do kuchni.

– Cóż ja bym bez ciebie zrobiła, Dolly?

– Już lepiej nie przesadzaj.


* * *

To był jeden z najlepszych popisów aktorskich Ariel. Kiedy po skończonym przyjęciu pożegnała ostatniego gościa, padła wyczerpana na kanapę i zapaliła papierosa.

– Boże, udało mi się.

– Wiedziałam, że dasz sobie radę. Aż trudno uwierzyć, że Ken w ciągu kilku tygodni zdążył zebrać aż pięć milionów. Oni wszyscy ci zaufali. Teraz potrzebny jest już tylko dobry scenariusz i aktorzy, którzy wyrobią dobrą opinię twojej firmie. A chętnych do pracy z tobą nie brakuje, znowu zrobiłaś się sławna. Pójdę przygotować coś nieskomplikowanego na obiad, a potem zajmę się zaproszeniami. Najprościej będzie, jeśli wyjaśnię, że z powodu kłopotów rodzinnych odwołujemy wszelkie spotkania i wznowimy je dopiero po Nowym Roku. Jutro od razu z rana pójdę na pocztę, aby je wysłać. Aha, powinnaś wiedzieć, że nadeszły następne czterdzieści cztery scenariusze. Razem mamy ich już sześćset jedenaście. Musisz wynająć kogoś do czytania. Nie można tego dłużej odkładać. Carla podjęła się przeczytać jedną partię. Powiedziałam, że będziesz jej płacić od sztuki. Dobrze zrobiłam?

– Oczywiście. Trzeba było wypisać jej czek.

– Zrobiłam to. Pozwoliłam sobie nawet dać jej trochę więcej, niż było przewidziane za tę pracę. Zrobiłam odpowiedni wpis w książeczce czekowej. Ależ ona się tu objadała! Dałam jej trochę ciasta, dzbanek jabłecznika i dwa kurczaki, które upiekłam na obiad. A my zjemy jajecznicę, bo nie mam już czasu na gotowanie.

– Dobry z ciebie człowiek, Dolly.

– To przede wszystkim twoja zasługa. O której masz jutro tę wizytę?

– O ósmej rano.

– Pojadę z tobą. Teraz zrobią kawę i do obiadu popracujemy nad tymi scenariuszami. Będziesz zdziwiona, gdy zobaczysz sporo sławnych i uznanych nazwisk ich autorów. Ludzie nie wątpią, że twoje przedsięwzięcie odniesie sukces. Jestem bardzo przejęta, naprawdę.

– Rzeczywiście, ja także. Dolly, popatrz mi prosto w oczy i powiedz prawdą. Czy myślisz, że uda mi się wyjść z tego cało?

– Oczywiście.

– To dobrze. W takim razie przynieś kawę.


* * *

Ariel popchnęła miękki, obłożony poduszkami fotel w najdalszy kąt pokoju i usiadłszy w nim wygodnie, czekała na Dolly. Boże, jak bardzo pragnęła wydostać się wreszcie z tego pomieszczenia i znaleźć się we własnym domu z dala od ludzi. Już cztery dni temu miała opuścić szpital, ale z powodu dużego osłabienia trzeba było to przełożyć. I dopiero dziś, po trzech tygodniach i trzech przebytych operacjach mogła wreszcie wrócić do domu.

Nie była wdzięczną pacjentką. Po operacji, mimo nalegania zatroskanych lekarzy i pielęgniarek, nie chciała spojrzeć w lustro na swoją twarz.

A martwcie się, proszę bardzo – myślała drwiąco. – Nic mnie to nie obchodzi. Chcę być wreszcie sama, w mojej widnej łazience. Dopiero tam popatrzą na siebie pierwszy raz. Jeśli moja nowa twarz będzie odrażająca, nie chcą nikogo więcej widzieć. Boże, powiedz, czym zgrzeszyłam, że tak mnie ukarałeś? I dlaczego właśnie teraz?

W przyszłym tygodniu jej twarz znajdzie się we wszystkich kolorowych magazynach. Zdjęcia sprzed i po operacji, za które wszyscy słono zapłacą.

Czy ja przypadkiem nie pochlebiam sobie zanadto? – pomyślała zasępiona.

Chciałabym… Może… Zamknęła oczy i zaczęła sobie przypominać wszystkie decyzje, które musiała podjąć leżąc w szpitalnym łóżku. Było ich tak wiele, że nie wiedziała, od czego zacząć. Przede wszystkim – koniec z wytwórnią filmową. Najpierw chciała przekazać ją Carli, ale to nie był dobry pomysł. A potem trzeba było jeszcze zwrócić wszystkie pieniądze udziałowcom i odesłać wszystkie scenariusze. I co teraz? Dać ogłoszenie do gazet, że kończy z karierą aktorską i wyprowadza się z Hollywood? Dokąd? Do Chula Vista? Do tego jedynego miejsca na całym świecie, które szczerze pokochała i nazywała domem? Ale co tam będzie robić? Kto wie, co się trafi, tam przecież nikt nie będzie wiedział, że jest aktorką na emeryturze. Kupi sobie dom i parę zwierzaków, będzie kłócić się z Dolly, pracować w ogródku, zapisze się do biblioteki, będzie robić zakupy w Wal – - Mart i znowu zacznie uczęszczać do kościoła.

Napiszę autobiografię – postanowiła. – Wszystkie pamiątkowe albumy włożę do kufra i wyniosę na strych. Może na powrót powinnam stać się Agnes Bixby? Dobrotliwą, starą Aggie. Będę chodzić na długie spacery z moimi psami, będę robić dobre uczynki. A jeśli zmęczy mnie ta monotonia? Nic, po prostu, będę sobie żyła z dnia na dzień i starała się nie myśleć o przeszłości. Może wreszcie nauczę się gotować. Dolly będzie dobrą nauczycielką. Z psami też jest dużo roboty.

I rozpłakała się. Zaczęła wspominać stare dobre czasy. Ale czy naprawdę jest czego żałować? Przez ponad trzydzieści lat pracowała ciężko sześć dni w tygodniu. Wakacje zdarzały się tak rzadko i były tak krótkie, że prawie ich nie pamiętała. A czy nieustanne głodzenie się, aby tylko nie przytyć o tych parę funtów, to także element owych starych dobrych czasów? A potworne zmęczenie pod koniec każdego dnia, które odbierało chęci do jakichkolwiek kontaktów towarzyskich – też? Dobre czasy, akurat!

Przypomniała sobie Maksa Wintera, który był jej pierwszym mężem. Po rozwodzie udało mu się ożenić ponownie. Jest szczęśliwy, ma trójkę dzieci i wciąż jest w kontakcie z Ariel. Często dzwoni, pyta, co słychać. Ariel nie chciała urodzić mu dziecka, i to było powodem ich rozstania. Zresztą nie kochała go też za bardzo. Miała tylko ochotę spróbować wspólnego życia i nie płakała, gdy się nie udało. Maks okazał się niezwykle hojnym człowiekiem, gdy przyszło do podziału majątku podczas procesów rozwodowych. Ariel nie chciała od niego żadnych pieniędzy, jednak on i tak dał jej dwa miliony dolarów, a nawet doradził, jak je korzystnie zainwestować. Każdego roku na Boże Narodzenie Ariel posyłała jemu oraz jego żonie kartkę z życzeniami, szampana oraz zabawki dla dzieci. Niedawno, tuż po operacji, Maks przysłał żółte róże – jej ulubione kwiaty. Było ich tak wiele, że zapach przyprawiał ją o zawroty głowy. Każdego dnia pisał do niej i dzwonił dwa razy dziennie.

„Głowa do góry, maleńka. Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje człowiekowi na pierwszy rzut oka. Bądź dzielna i pamiętaj, zadzwoń do mnie, jeśli tylko czegoś będziesz chciała lub potrzebowała”.

– Daj mi moją poprzednią twarz – rozbeczała się w chustki do nosa.

Jej drugim mężem był Adam Jessup. Wspaniały aktor i dobry człowiek, nie umiał jednak być dobrym mężem. Właściwie Ariel także nie miała pojęcia, co to znaczy być dobrą żoną, więc pod tym względem nie byli sobie dłużni. Przeżyli razem siedem lat, po czym oboje zgodzili się na rozwód. Adam, podobnie jak Maks, był niezwykle hojny. Podarował jej domek na plaży w Malibu, bentleya, domek wypoczynkowy w Aspen i milion dolarów. Co więcej, sam opłacił wszelkie formalności. Ariel wzbraniała się przyjmować od niego tylu prezentów, jednak Adam stwierdził, że nie wypada, by nic od niego nie dostała.

„Ja chcę opiekować się tobą, Ariel. Musisz to przyjąć”.

Więc przyjęła i poprosiła Maksa, aby doradził jej, co z tym zrobić. Powiedział, żeby sprzedała domek w Aspen i drugi w Malibu, a pieniądze złożyła w banku.

„A bentleya zatrzymaj – powiedział – za jakiś czas będzie wiele wart”.

Była więc bardzo bogatą kobietą. Tylko co jej po pieniądzach, skoro nie może widywać się z ludźmi? I, choć nie lubiła się roztkliwiać nad sobą, znowu się rozbeczała. Przechadzała się po szpitalnym pokoju, rozmyślnie unikając lustra toaletki.

– Co jest, Dolly, gdzie się podziewasz? Ja chcę już stąd wyjść!

W tej samej chwili drzwi otworzyły się na oścież i do środka, razem z Carla Simmons, wparowała Dolly popychając przed sobą wózek.

– Wiem, że go nie potrzebujesz, ale musisz ten szpital opuścić na wózku, taka jest zasada, i koniec! No, wskakuj, Ariel – powiedziała Dolly.

– Nie macie mi nic więcej do powiedzenia? – zapytała z niedowierzaniem Ariel.

– Ależ tak. Rano przygotowałam indyka, czeka już tylko na włożenie do pieca. Oprócz tego będzie kompot z żurawin, i upiekłam też trzy różne ciasta. Z warzyw mamy kalarepkę, ziemniaki na słodko, fasolkę szparagową, zielony groszek. A do tego obiadowe bułeczki, wypiek Carli. Śliwkowa brandy dla nas i dietetyczna pepsi dla Carli. Aha, nie wiesz jeszcze, że dostałam w sklepie wspaniałą, rosyjską kawę, która ostatnio weszła w modę. To tyle. No to jak? Możemy już iść?

– Dolly, przecież wiesz, do cholery, co chciałam usłyszeć!

– O nie, Ariel. Chcesz się od nas dowiedzieć, jak wyglądasz? Nic z tego. Wystarczy tylko spojrzeć w lustro, które masz za plecami. My poczekamy. Nigdzie nam się nie spieszy.

– Ale ja nie mogę – szepnęła Ariel.

– Ależ owszem, możesz. Po prostu odwróć się, i już. I tak będziesz musiała to kiedyś zrobić, więc dlaczego nie od razu? Miałabyś to już za sobą. Jutro jest Święto Dziękczynienia. Pomyśl, jak wiele rzeczy spotkało cię w życiu, za które powinnaś podziękować. Przestań wreszcie zachowywać się jak samolub. To nie jest złośliwy rak, więc nie ma powodów, aby się dłużej zamartwiać. Masz za sobą operację plastyczną i możesz wrócić do normalnego życia, będzie wspaniale. Uwierz mi wreszcie i chodź do domu.

– Łatwo ci mówić – westchnęła Ariel. – Carla, ty mi powiedz, jak to wygląda.

– Jesteś piękna jak zwykle. Piękno to przede wszystkim sposób postrzegania. Powtarzałaś mi to po trzy razy na tydzień. Jeżeli przez cały ten czas oszukiwałaś mnie tylko, to bardzo mi przykro. Jesteś miłą, hojną, troskliwą istotą, i to widać przede wszystkim. Powinnaś cieszyć się, że jesteś razem z nami cała i zdrowa. Pomyśl o innych, którzy nie mieli tyle szczęścia. Bóg pamiętał o tobie, a ty robisz tu z siebie męczennicę. No, odwracaj się i jedziemy już do domu. I odgarnij te cholerne włosy z twarzy. Wyglądasz fatalnie.

– Zrobię to… zobaczę się… w domu.

– Nie, musisz zrobić to teraz. Zrób to, Ariel, a jeśli nie, odchodzę i będziesz musiała sama upiec indyka. A przedtem sama dojechać do domu.

– Dlaczego mi to robisz? Czy nie masz już dla mnie ani odrobiny litości? Wyleję cię, gdy tylko znajdziemy się w domu.

– Nie, nie licz na to. Albo teraz patrzysz w lustro, albo sama jedziesz do domu. A w ogóle, zwolniłam się już wczoraj, więc nie możesz mnie wyrzucić. Jestem tu tylko dlatego, że mam dobre serce. I wyjeżdżam od razu po Święcie Dziękczynienia. A jeśli chodzi o odpowiedź na twoje pytanie: mam mnóstwo litości, podobnie jak Carla. Zrób to, Ariel.

– Proszę bardzo!

I Ariel odwróciła się. Obiema rękami odgarnęła swe gęste włosy z twarzy, po czym westchnęła tak głośno, że obie kobiety zadrżały. A potem rozpłakała się, ale one zacisnęły tylko dłonie i nie zrobiły ani kroku w jej stronę.

– Masz niewielki ślad na czole – stwierdziła Dolly. – Grzywka go zasłoni. Lekkie obrzmienie przy lewym oku łatwo można przykryć makijażem. Masz teraz dodatkową rysę na brodzie i uroczy dołeczek na policzku. Twoja twarz nie straciła uroku. Lekarz powiedział, że obrzmienie w kącikach ust zniknie za około sześć tygodni. Ślady po cięciu także znikną w swoim czasie. Ariel, ty żyjesz, to jest najważniejsze. Wszystko zmieni się od tej chwili na lepsze.

Ariel wiedziała, że mają rację. Chcą jej pomóc, a ona jest taką egocentryczką. Potrzebuje tylko trochę czasu, aby przyzwyczaić się do swojej nowej twarzy. Odwróciła się i uśmiechnęła.

– Nigdy, aż do tej pory, nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele obie dla mnie znaczycie – powiedziała szczerze. – Dziękuję, że jesteście tu ze mną. Na pewno sama nie poradziłabym sobie. Przepraszam, że zachowywałam się jak… jak…

– Ofiara losu, chciałaś powiedzieć – dokończyła Dolly i uśmiechnęła się.

– Niech będzie, choć to pewnie nie jedyne określenie, jakie tu można zastosować. No, jedźmy wreszcie do domu, bo mam wielki apetyt na tego indyka. Czy naprawdę sama zrobiłaś bułeczki, Carlo? Myślałam, że nie potrafisz gotować.

– Nie potrafię. To pierwszy raz. Pewnie będą smakowały jak krążki do hokeja.

– I co z tego?


* * *

Usiadła wyczerpana na brzegu łóżka. Długie przedstawienie dla Dolly i Carli warte było Oscara. Położyła się i wtuliła w poduszki. Nareszcie sama, zamknięta we własnym pokoju! Mogła do woli walić pięściami w ściany, rzucać czym popadło, wyć, przeklinać, słowem robić, co jej się podoba. Ale Ariel chciała tylko płakać. I nie tylko z powodu ostatnich przeżyć, lecz wszelkich niepowodzeń, jakie zgotowało jej życie. Doczekała się czasów, gdy może wypłakać się do woli, bo kogo obchodzą teraz jej oczy? Zaczerwienione czy podpuchnięte, to nie ma znaczenia. Świateł ani kamer nie będzie ani jutro, ani pojutrze, w ogóle nigdy.

Chciałabym… - nagle Ariel wyskoczyła z łóżka. Sięgnęła po ołówek wiszący na sznureczku przy pliku arkuszy z listą życzeń. Drżącymi rękami zaczęła pisać szybko i niewyraźnie. Chciałabym być żoną Feliksa. Chciałabym go odnaleźć. Chciałabym, żeby mnie pamiętał, wciąż kochał i nie tracił nadziei, że mnie odnajdzie. Chciałabym odzyskać to wspaniałe, niepowtarzalne uczucie, które przeżyłam w wieku szesnastu lat, gdy potajemnie wzięliśmy ze sobą ślub w Tijuanie. Chciałabym… Ach, Feliksie, gdzie jesteś?

Ariel popatrzyła uważnie na ostatni zapis. Aż trudno uwierzyć, że pierwszy raz od trzydziestu lat dokończyła swoje życzenie. Dlaczego w ogóle zaczęła pisać tę swoją listę życzeń? Żeby nie zapomnieć o Feliksie, a także dlatego, że on też obiecał pisać swoją listę życzeń. Ciekawe, czy dotrzymał słowa.

Ariel z hukiem zamknęła szarkę i znowu się rozpłakała. Przypominasz sobie o Feliksie jedynie wtedy, gdy jest ci smutno i zastanawiasz się, co by było gdyby… Zawsze tak samo. Uporządkuj wreszcie tę sprawę, przypomnij sobie wszystko dokładnie i sporządź ponumerowany plan. Spróbuj, jeśli naprawdę tego chcesz. A potem zastanów się, jaki to wszystko ma związek z twoją listą życzeń. Do roboty, Ariel! Wiesz dobrze, dlaczego chcesz wrócić do Chula Vista – bynajmniej nie z tęsknoty za domem, lecz właśnie z powodu Feliksa. Przyznaj to i bierz się wreszcie do tego cholernego planu, no już!


* * *

1. Nazywam się Agnes Bixby. Trzydzieści lat temu przekroczyłam granicę i w tajemnicy przed światem wzięłam ślub z Feliksem Sanchezem.

2. Dwa dni później mój ojciec dostał przeniesienie do Niemiec. Nie miałam czasu, aby przekroczyć granicę i zawiadomić Feliksa o wyjeździe. Marynarka wojenna pomogła się nam spakować i w ciągu trzydziestu sześciu godzin opuściliśmy kraj. Wiadomość o wyjeździe zostawiłam w skrzynce na listy.

3. Z Niemiec pisałam listy do szkoły i do wszystkich znajomych. Do Feliksa korespondencję kierowałam na poste restante. Robiłam co mogłam, aby być z nim w kontakcie.

4. Podczas pobytu w Niemczech chodziłam na randki z innymi chłopcami. W ciągu czterech lat prawie zapomniałam o Feliksie. To zmieniło się, gdy tylko wróciłam do Kalifornii.

5. Próbowałam odnaleźć Feliksa. Miesiącami usiłowałam ustalić miejsce jego pobytu. Wynajęłam prawnika, który ustalił, że w rejestrach nie istnieje żaden zapis o moim ślubie z Feliksem. Powiedział, że Feliks zaaranżował wszystko tylko po to, aby się ze mną przespać. Dodał też, że ślub nigdy nie był ważny, nawet przez jedną chwilę. Teraz, gdy o tym myślę, wydaje mi się, że tamten prawnik nienawidził Feliksa.

6. Ukończyłam akademię teatralną. Zmieniłam nazwisko z Agnes Bixby na Ariel Hart. Stałam się gwiazdą filmową. Wkrótce zmieniłam jeszcze kolor oczu i włosów. Zęby ukryłam pod porcelanowymi koronkami. Od tej pory Agnes Bixby przestała istnieć.

7. Potem nie próbowałam już szukać Feliksa. Gdyby nasz związek został ujawniony, byłabym skończona jako aktorka. Myślę, że on także nie próbował mnie odnaleźć.

8. Kochałam Feliksa. Wciąż jeszcze jest w moim sercu. Czasami śnię o nim. Często też zastanawiam się, co by było gdyby…

9 Miałam zaledwie szesnaście lat… Moi rodzice twierdzili, że Feliks nie jest dla mnie odpowiednim kandydatem na męża. Niemcy to taki daleki kraj. Pisałam do niego setki listów, jednak większość z nich wróciła na adres nadawcy.

10. Przykro mi, Feliksie, tak bardzo mi przykro.


* * *

Ariel podeszła do szafki, odsunęła stos papierów i przyczepiła zapisaną przed chwilą kartkę papieru do grubego pliku. Popatrzyła jeszcze przez chwilę na swoją pracę i zamknęła drzwiczki. Lubiła wspominać Feliksa, to poprawiało jej samopoczucie, wprawiało w dobry nastrój i przynosiło ukojenie. Dobrze, dobrze, teraz idź już wreszcie do łazienki, przejrzyj się w lustrze i przygotuj do spania. Jutro będzie nowy dzień, od ciebie zależy, jak go sobie zorganizujesz.

Ale, nie stosując się do żadnej ze swoich rad, Ariel oparła się na poduszkach i po kilku minutach usnęła. Śniła o wysokim, szczupłym, czarnookim chłopcu z aureolą czarnych jak heban, kędzierzawych włosów i najsłodszym uśmiechu na świecie.

„Nie bój się, Aggie. On tylko powie kilka słów po hiszpańsku. Szeptem ci je przetłumaczę. Mam tu obrączkę. Uplotłem ją z żyłki rybackiej. Drugą zrobiłem dla siebie. Włożysz ją na mój palec, a ja włożę na twój. Kiedyś, gdy będę bogaty i sławny, kupię ci obrączkę wysadzaną diamentami. A jaką ty kupisz dla mnie?”

„Szeroką, złotą, może z jakimś wzorem. Na wewnętrznej stronie każę wygrawerować nasze inicjały i datę ślubu. Jak długo wiadomość o naszym ślubie musimy zachować w tajemnicy, Feliksie?”

„Musimy poczekać, aż twoi rodzice mnie polubią. Może to nie potrwa zbyt długo, jak sądzisz, Aggie?”

„Nie mam pojęcia, Feliksie. Na pewno nie dłużej niż pięć lat. Wtedy będę pełnoletnia i sama o sobie zdecyduję. Ach, jak bardzo gniewa mnie fakt, że moja matka zatrudniała twoją do sprzątania domu, że rodzice nie chcą, byś został moim mężem, że mój ojciec cię nie lubi. Jest taki staroświecki, dla niego nic nie znaczy nawet to, że masz również obywatelstwo amerykańskie. Szkoda, że twoja matka powiedziała mojej, że urodziłeś się na kuchennej podłodze u któregoś z jej pracodawców. Podobno gdy umyła cię po porodzie, musiała zaraz wracać do pracy i wyszorować kuchnię, bo nie dostałaby pieniędzy za ten dzień. Płakałam, słysząc matkę, jak opowiadała o wszystkim ojcu”.

Feliks zaczerwienił się.

„Moja matka przepracowywała się i dlatego przedwcześnie umarła. Z miłości do swoich dzieci przyjmowała każdą pracę. Żadna praca nie hańbi, Aggie.

Chciałbym. – chciałbym, żeby moja matka jeszcze żyła. Gdybym był bogaty, wiem że kiedyś będę miał dużo pieniędzy, kupiłbym jej dom, a jakaś anglojęzyczna kobieta sprzątałaby go dla niej”. Aggie ścisnęła Feliksa za rękę. Tak bardzo cię kocham i wiem, że postępujemy właściwie, ale czegoś się boję – A ty?”

Jestem podekscytowany. Nie bój się, czeka nas świetlana przyszłość, jesteśmy przecież w sobie zakochani. Wczoraj znalazłem odpowiednie miejsce na naszą ślubną altankę. Przygotowałem ją dla nas. Jest cała porośnięta mchem i tonie w pachnących kwiatach. Tam spędzimy naszą noc poślubną”.

Czy jesteś pewien, że nikt się nie dowie, Feliksie? Mój ojciec zabije cię, jeśli… on naprawdę to zrobi, mój kochany”.

Bądź spokojna. Przecież właśnie dlatego jedziemy w góry. Tam ksiądz – staruszek, którego znam od dziecka, udzieli nam błogosławieństwa bożego. A potem przechowa nasze dokumenty ślubne tak długo, jak długo będziemy chcieli. Według mnie, to dobre rozwiązanie. Czy też tak uważasz, Aggie?”

„Na pewno nie mogłabym trzymać ich w domu. Matka często szpera w moich rzeczach, przetrząsa podręczniki. Zawsze czegoś szuka. Listy od ciebie muszę niszczyć, ale zawsze przedtem uczę się ich na pamięć. Bardzo dobrze, że ksiądz chce nam pomóc. Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, będziesz mógł tu przyjść i odebrać nasz akt ślubu. Czuję, że jestem bardziej podniecona niż przerażona. Już jutro o tej samej porze będę panią Sanchez. To ładne nazwisko. Kiedyś przygotuję sobie papier listowy z nadrukiem mojego nazwiska. Jak sądziesz, lepiej brzmi Aggie czy Agnes?”

„Najbardziej podoba mi się Aggie. Już czas ruszać w drogę. Musimy dojść do mostu – czeka nas długi spacer. Potem przez most do miasteczka i ścieżką w góry. Mamy przed sobą około trzech godzin marszu. Jeśli będziesz zmęczona, wezmę cię na ręce. Może tego nie widać, ale jestem bardzo silny”.

„Jesteś wspaniały, Feliksie. Mamy przed sobą całe dwa dni! Nigdy nie spędziliśmy ze sobą tak wiele czasu. Wiesz, że to zasługa mojej przyjaciółki Helen, która zgodziła się powiedzieć rodzicom, że u niej spędzam ten weekend? Chcę, abyśmy przez całe życie byli tacy szczęśliwi jak dziś”.

„Obiecuję ci, że tak będzie. A ty przyrzeknij, że nigdy nie przestaniesz mnie kochać”.

„Przyrzekam, i ty zrób to samo”.


* * *

To była długa, trudna wspinaczka i trwała całe trzy godziny, tak jak powiedział Feliks.

„Sama nie umiałabym trafić tu jeszcze raz. Skąd wiesz, dokąd idziemy?”

„Jako dziecko nosiłem księdzu woreczki z żywnością dwa razy w tygodniu. Teraz zajmuje się tym inna rodzina w parafii. Ten ksiądz to bardzo dobry człowiek. Nie będzie o nic pytał. Już trzy razy rozmawiałem z nim na nasz temat. Zgodził się udzielić nam ślubu, ale kazał mi obiecać, że zawsze będę cię kochał, w zdrowiu i w chorobie, i że tylko śmierć może nas rozłączyć. Przyrzekłem. Ty także musisz to zrobić. Mówiłem ci, że on nie mówi po angielsku, ale o to się nie martw. No, jesteśmy już prawie na miejscu. Przyniosłem ze sobą trochę wody i miękką chusteczkę, proszę, możesz się odświeżyć. Mam też jeszcze prezent dla ciebie” – dodał nieśmiało.

„Prezent? Czy to prezent ślubny? Wiesz, ja także mam coś dla ciebie” – rzekła Agnes równie nieśmiało.

„Kocham cię, Aggie”.

Wiedziała, że Feliks mówi prawdę.

Po dwudziestu minutach dotarli na miejsce. Feliks popatrzył na słońce.

„Do spotkania z księdzem zostało już tylko piętnaście minut. Jeśli nie będziemy u niego na czas, on położy się spać, a wtedy nie wolno go budzić. Nie chcemy czekać do jutra, pospiesz się, Aggie”.

Aggie miała na sobie zwykłą, białą muślinową suknię i atłasową szarfę. Wsunęła na nogi parę skórzanych pantofli, które ze sobą przyniosła, aby uzupełnić swój ślubny strój.

„Jestem gotowa”.

„Ach, Aggie, wyglądasz tak ślicznie. Na zawsze zapamiętam cię taką, jaka jesteś w tej chwili. Proszę, uplotłem ci wianek z kwiatów i zrobiłem piękny bukiet. Trzymałem je w wodzie, bo nie chciałem, aby zwiędły. A czyja wyglądam dobrze?”

„Tak – powiedziała Aggie. – Wyglądasz lepiej niż gwiazdor filmowy. Podoba mi się twój krawat”.

„Pospiesz się. Już niedaleko, ale nie możemy zwlekać, a właściwie powinniśmy 1 zacząć biec. Dałabyś radę?”

„Na własny ślub mogłabym nawet pofrunąć, gdyby zaszła taka potrzeba. Prowadź, Feliksie”.

Bez tchu, z rumieńcami na twarzy dobiegli do małej chatki zatopionej wśród bujnej zieleni. Wszędzie rosło mnóstwo kwiatów, kolorowych i kwitnących, a od ich zapachów aż kręciło siew głowie.

Ksiądz był bardzo stary i zgarbiony, zupełnie jakby na ramionach dźwigał grzechy całego świata. Jego białe włosy lśniły w słońcu. Aggie była pewna, że widzi aureolę wokół jego głowy i nagle, nie wiadomo dlaczego, poczuła, że staruszek jest ciężko chory.

„Uszczypnij mnie, Feliksie, chcę być pewna, że nie śnię” – szepnęła Aggie, wyciągając ku niemu lewą rękę. Oczy zaszły jej łzami, gdy patrzyła na zwykłą, ręcznie wykonaną, ślubną obrączkę. Była tak bardzo zakochana, że uniosła dłoń Feliksa do ust i ucałowała palec, na którym miał obrączkę.

„Ksiądz ogłosił nas już mężem i żoną, a teraz czeka, żebym cię pocałował. Muszę mu dać prezent. Bogaci ludzie dają księdzu pieniądze. Ja mam dla niego tylko kapciuch z tytoniem”.

To był cudowny pocałunek.

„Kocham panią, pani Sanchez”.

„Kocham pana, panie Sanchez”.

Ariel obudziła się cała zlana potem. W pierwszej chwili nie wiedziała, co się z nią dzieje. Sięgnęła po omacku do lampki nocnej, a potem wyjęła z szuflady pudełeczko z pamiątkami. Obrączka, którą Feliks włożył jej na palec, leżała na samym dnie, zawinięta w chustkę. Ariel oglądała ją już wiele razy i odkładała do pudełeczka. Jednak teraz, pierwszy raz od wielu lat, włożyła ją na palec. Tamten dzień znowu stanął jej przed oczami. Ogarnęło ją niezwykłe wzruszenie.

Z trudem wróciła do łóżka. Dotknęła ręką policzka. Znowu była w zarośniętej mchem, uginającej się pod ciężarem kwiatów altance. Uśmiechnęła się słodko zasnęła.

Загрузка...