4

Wielka odsłona nowych biur Able Body Trucking wypadła, jak na ironię, w Dniu Świętego Walentego.

– To pewnie jakiś znak, ale nie wiem, co on oznacza – powiedziała Ariel do Dolly, próbując dobrać klucz do nowego, eleganckiego zamka w drzwiach biura.

Była szósta rano i obie drżały z zimna.

– Może wczoraj trzeba było dłużej zostać, ale o dziesiątej prawie padałam z nóg, zresztą do tej pory jestem zmęczona – stwierdziła, choć zwykle nie lubiła rozczulać się nad sobą. – Robotnikom, którzy przywieźli dywan, zapłaciłam dodatkowo, aby ustawili meble, kwiaciarka obiecała, że będzie tu przed piątą lub zaraz po powrocie z hurtowni. Więc… powiadam, otwórzmy te drzwi i miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

Jak dotąd wszystko układało się po jej myśli, a czasami nawet przekraczało jej oczekiwania. Dywan w kolorze jasnej zieleni wydawał się grubszy i jeszcze bardziej puszysty, niż się spodziewała. Żaluzje, również z lekkim odcieniem jasnej zieleni, pasowały znakomicie do dywanu i miały idealne wymiary. Lekkie dębowe biurko i krzesło obite zieloną skórą stanowiły świetny dodatek do całości. Głębokie, wygodne fotele stojące naprzeciw biurka, a przeznaczone dla klientów, przykryto podobną w kolorze, zieloną tkaniną, która w dotyku przypominała jedwab. W każdym kącie, na dębowych podstawkach ustawiono duże, gęste zielone paprocie.

Na brzegu biurka, dokładnie obok wysokiej klasy komputera, którego zresztą Ariel nie umiała jeszcze obsługiwać, ustawiono uroczy, srebrnolistny kwiatek w glinianej doniczce. Nieco mniejszy pokój, sąsiadujący z gabinetem Ariel, a należący do Dolly, był urządzony tak samo.

– Jak dotąd wszystko idzie jak po maśle – stwierdziła Dolly, podskakując, aby wypróbować miękkość swojego krzesła. – Szkoda tylko, że nikt w tym biurze nie ma pojęcie o komputerze. W takim stanie rzeczy bez trudu można doprowadzić do upadku firmy.

– Będziemy znać się na komputerze już po pierwszym tygodniu nauki. A potem zaczniemy… wprowadzać do jego pamięci wszystkie dane. Możemy tego dokonać, Dolly, musisz być dobrej myśli.

– Ależ jestem. Tylko mi powiedz, kiedy my to wszystko zrobimy? Codziennie rano uczymy się prowadzić ciężarówki, aby otrzymać prawo jazdy, popołudniami mamy zajęcia ze strzelania i walki wręcz. Po takim dniu nie będziemy już w stanie niczego zrozumieć. A praca przy komputerze wymaga koncentracji. Bohater jednej telenoweli przez przypadek usunął z pamięci komputera plik, w którym były numery kont jednego z banków szwajcarskich. No i pieniądze przepadły – powiedziała z przejęciem – całe miliony bezpowrotnie utracone!

– Nam coś takiego na pewno się nie przytrafi. Lekcje obsługi komputera zorganizujemy wcześnie rano w domu. A naszym dziewczętom zapłacimy za czas dojazdu i za lekcje, tak będzie uczciwie. Możemy zaczynać o siódmej, po śniadaniu. Nie będziesz gotować nic wymyślnego, możesz po prostu odgrzać pozostałości z poprzedniego dnia.

– A kto w tym czasie będzie w biurze? Przecież ktoś musi tu siedzieć. Mam pomysł, ja po śniadaniu będę jeździć do biura. Może uda ci się znaleźć dla mnie specjalnego nauczyciela, który zniesie cierpliwie ciągłe przerwy w lekcji. Telefon dzwoni, Ariel.

– Słyszę, tylko nie wiem, który przycisk nacisnąć, żeby go odebrać. Musi gdzieś tu być instrukcja obsługi.

– Zanim ją znajdziesz, stracimy klienta. Przyciskaj jeden po drugim i zobaczymy, co się stanie.

Ariel, idąc za radą Dolly, zaczęła naciskać po kolei każdy guzik i przedstawiała się uprzejmie: „Able Body Trucking”, ale dopiero szósty okazał się właściwy.

– Zgadza się, panie Sanders – powiedziała grzecznie – jest dziesięć po szóstej. W Able Body Trucking pracę zaczynamy od siódmej. To doprawdy godne pochwały, że pan Able bywał w biurze od piątej, ale ja nie jestem panem Able. Informacja o godzinach pracy wisi na drzwiach, pan Able sam ją tam umieścił. Pracujemy od siódmej do siódmej, ale biuro ekspedytora jest otwarte dwadzieścia cztery godziny na dobę. To chwalebne, że pan wstaje o czwartej rano. Ja, podobnie jak większość ludzi, wstaję o szóstej, a w pracy jestem o siódmej. Czym właściwie mogę panu służyć? Obecnie mamy tu trochę bałaganu, bo unowocześniamy biuro, a wszystkie dane… są właśnie wprowadzane do komputera. Proszę skontaktować się ze Stanleyem albo z ekspedytorem. Tak, on rzeczywiście jest gburem, ale to lojalny pracownik i wie wszystko, co wiedzieć trzeba o Able Body Trucking. Lunch? Nie mogę. Mam zbyt wiele pracy, a w ogóle jestem już zajęta do połowy czerwca, jeśli chodzi o lunch, oczywiście. Nie, pana nie wpisuję. Tak, mogę przyjąć pańskie zamówienie na transport. Proszę powiedzieć, czego pan sobie życzy. Ale konkretniej… tak, mam coś do pisania.


* * *

– Jak zwykle, nie była to żadna pilna sprawa. Równie dobrze mógł skontaktować się z biurem ekspedytora. Wiesz co? On ma dziwny głos, kogoś mi przypomina, ale nie wiem kogo. Jest bardzo seksowny… – Ariel odruchowo dotknęła dłonią blizny na policzku, na widok czego Dolly odwróciła głowę. – Zapraszał mnie na lunch, ale się nie zgodziłam. Prawdopodobnie spodziewa się uprzywilejowanego traktowania w naszej firmie, a mnie zamierza przekupić pochlebstwami, tylko że to mu się nie uda. – Jej kciuk musnął jeszcze raz ślady nacięć na policzku i brodzie. – Nie ma mowy.

– Ależ Ariel, czy tego chcesz czy nie, on i tak jest najważniejszym klientem w twojej firmie. Powinnaś poświęcić mu więcej uwagi. Zastanów się, co zrobisz, jeśli zrezygnuje z naszych usług i złoży zamówienia w innej firmie transportowej?

– Sądzisz, że inna firma będzie tolerować jego zachowanie?

– Tu chodzi o pieniądze, nie o zachowanie. Ludzie są zdolni do wielu rzeczy, gdy w grę wchodzą „zielone”. Niejedna firma znalazłaby czas, aby mu nadskakiwać.

– To zupełnie tak jakby płacić kelnerowi za miejsce w restauracji.

– I co, może nigdy tego nie robiłaś? Zacznij wreszcie myśleć realistycznie. Według mnie następnym razem, gdy będzie w miasteczku, powinnaś pójść z nim na lunch albo na kawę, a przy okazji jasno określić swoje stanowisko. Wtedy może przystanie na twoje warunki, a jeśli nie – jego sprawa, bo ty będziesz w porządku. Chyba że boisz się z nim spotkać… – dodała, chytrze patrząc, jak Ariel wciąż masuje swoje różowe blizny na twarzy.

– Myślałam o tym trochę. Ale proszę cię, Dolly, przestań bawić się w swatkę. Każdy wie, że nie wolno łączyć prywatnych przyjemności z interesami. Zrób kawę i zabierajmy się wreszcie do roboty.

Pracowały nieprzerwanie do czasu, gdy do biura dotarła reszta personelu. Od ich entuzjastycznych okrzyków aż ciarki przechodziły po plecach.

– To chyba ma oznaczać, że dobrze się spisałyśmy – powiedziała Ariel z uśmiechem.

– Czy to naprawdę jest ten sam pokój, w którym pracowałam przez ostatnie dziesięć lat? – pytała z niedowierzaniem piegowata Bernice. – Tylko ten komputer wygląda jak jakaś machina z piekła rodem. Już na sam widok można się zdenerwować.

– Nie ma powodów – powiedziała Ariel wesoło – wszystko po kolei. Jednak zanim weźmiemy się do pracy, chciałabym wam zadać jedno pytanie. Czy chcecie nauczyć się prowadzić ciężarówki? Firma pokrywa koszty kursu dla chętnych. Jeśli nawet nigdy samodzielnie nie wyjedziecie w trasę, już samo posiadanie prawa jazdy będzie plusem. Może się kiedyś zdarzyć, że nasi kierowcy zastrajkują, wtedy będziemy mieli dodatkowego asa w rękawie. Ale kurs nie jest obowiązkowy. Zainteresowanym powiem, że zaczynamy już dziś o dziewiątej. Na ten czas moglibyśmy wynająć agencję, która zastąpiłaby nas w biurze. Wiecie, że wprowadzanie danych z remanentu do komputera to niezwykle żmudna praca, no i wymagająca znajomości jego obsługi. Dlatego namawiam wszystkie gorąco: zapiszcie się na ten kurs.

– Dobrze, więc proszę nas wszystkie wpisać na listę. – Bernice odpowiedziała w imieniu pozostałych kobiet.

– Czy od tej pory kierowcy, podobnie jak zwracają się do siebie „ej, stary, chodź no tutaj!”, do nas będą mówić „ej, stara”? – zaśmiała się jedna z dziewcząt.

– Czy będziemy musiały nauczyć się parkowania tych ciężarówek? Nawet swojego samochodu nie potrafię odpowiednio zaparkować – martwiła się inna.

– Myślę, że wszystkiego dowiemy się jeszcze tego ranka. Dolly zaraz zadzwoni po ludzi z agencji. Proszę, abyście zostawiły na wierzchu wszelką dokumentację, z której będą korzystać, wprowadzając dane. Odpowiednie programy są już zainstalowane, więc pod naszą nieobecność nie powinno tu być żadnych kłopotów.

– A kto jest naszym przełożonym? – zapytała Bernice. – To znaczy, kogo mamy słuchać, jeśli kiedyś znajdziemy się na trasie?

– Mnie! – Ariel poczuła, że serce zaczyna jej walić tak mocno, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Oto moment, w którym przejmuje na siebie zwierzchnictwo w tej firmie i, do licha, da z siebie wszystko w nowej roli. Zadrżała w duchu, gdy przez podwójne szyby zobaczyła osiemnastokołowca. Wyglądał jak jakiś dziki potwór. Zaraz też przypomniała sobie film z Jan Michaelem Vincentem pod tytułem „White Linę Fever”, gdzie czarnymi charakterami okazali się właśnie kierowcy ciężarówek. A swoją drogą ciekawe, gdzie Jan zdobywał doświadczenia, aby dobrze odegrać tę rolę; może mógłby udzielić jej kilku wskazówek; w życiu nigdy nie wiadomo, co i kiedy może się okazać przydatne…

Punktualnie o godzinie ósmej czterdzieści pięć wszystkie panie wsiadły do firmowej furgonetki. W chwili gdy opuszczały teren firmy, Bernice zauważyła zbliżający się samochód Leksa Sandersa.

– No to pięknie! Jego wizyta na pewno przyprawi o ciężki ból głowy tych nieszczęsnych pracowników z agencji. Wiecie co? – Bernice, nie kłopocząc się brakiem odpowiedzi, ciągnęła swój monolog. – Zauważyłam, że pan Sanders ostatnio przyjeżdża do nas dużo częściej niż kiedyś. Zawsze tylko wydzwaniał na okrągło, a czasami bywał na obiedzie u pana Able’a, ale w sprawach służbowych przyjeżdżał bardzo rzadko. Ciekawe, dlaczego to się zmieniło… A może on się pani boi, pani Hart? Taki ogromny facet miałby się bać takiej okruszynki jak pani? To śmieszne.

Ariel zsunęła daszek swojej baseballówki niżej na czoło i zupełnie odruchowo sięgnęła po kosmyk włosów zza ucha, aby przykryć nim część twarzy. Poczuła, nie wiadomo dlaczego, że jej serce znowu zaczyna bić mocniej. Przecież nikt nigdy się nie bał Ariel Hart, ta Bernice to głupiutkie stworzenie. Nie ma powodu zaprzątać sobie głowy jej wymysłami.

– Przestań wreszcie to robić – syknęła Dolly. – Zobaczysz, że ludzie zaczną przypatrywać się temu, co tam chowasz. Odsuń do tyłu te włosy, to rozkaz, Ariel.

– Ależ z ciebie gderaczka – zażartowała Ariel, ale posłuchała przyjaciółki.

– I przestań dotykać twarzy. Za każdym razem, licząc od tej chwili, gdy zobaczę, że to robisz, dam ci potężnego kuksańca. Co się stało, to się nie odstanie, a życie toczy się dalej. Musisz znowu siebie polubić, amen.

– Dzięki, jak zwykle masz rację. Nie sądzisz, że ten Sanders jest całkiem przystojny? Przypomina tamtego faceta, który zapłacił za nasz obiad kilka dni temu. Tamten też miał takiego pikapa. Może to ten sani…

– …Widziałaś, jak on pojechał?!

– Trzeba być idiotą, żeby w tym miejscu jechać aż osiemdziesiąt mil na godzinę!

– Dzięki Ci, Boże, że znowu jesteśmy wśród żywych. – Doiły westchnęła z ulgą. Dzięki ci, Dolly – pomyślała Ariel, skręcając na plac nauki jazdy.

– Jesteśmy na miejscu, drogie panie. Możecie się trochę rozejrzeć, byle szybko, bo za kilka chwil znajdziecie się za kółkiem któregoś z tych olbrzymów. Co innego oglądać je przez szybę, a co innego prowadzić. No to jak, gotowe?

Ariel była w swoim żywiole. Czuła się świetnie, ale jak bardzo na jej dobre samopoczucie wpłynął powrót do Chula Vista i spotkanie człowieka o nazwisku Leks Sanders, nie zdawała sobie jeszcze sprawy.

– Jesteśmy gotowe!


* * *

Pikap Leksa Sandersa zatrzymał się przy drzwiach biura ekspedytora.

– Powiedz mi, Bucky – Leks wszedł do środka – w tamtej furgonetce pojechała ta nowa właścicielka firmy?

– Jasne, że tak – odpowiedział Bucky zachrypniętym głosem. – Trochę dziwna, ale całkiem miła. Przed chwilą ukradkiem obejrzałem nowy wystrój biura. Nie jestem żadnym ekspertem, ale trochę się znam, bo moja żona kupuje czasami meble. Ale to nie to samo, co ta pani ma w swoim biurze. A do tego piękne kwiaty, kolorowe popielniczki i wspaniałe obrazy na ścianach. Też możesz sobie zerknąć przez okno. Wyrzuciła sejf pana Asy i kupiła nowy, który zamocowali w ścianie. A oprócz tego jeszcze alarm, komputery, wymyślny aparat telefoniczny z wszelkimi rodzajami przycisków i wygodne krzesła. Aaa, zapomniałem jeszcze powiedzieć o dywanie. Już na sam widok chciałoby się zdjąć buty i dotknąć go bosą stopą, naprawdę piękny. – Bucky splunął za drzwi przeżutym tytoniem i sięgnął po kawę, którą pił z tak brudnej filiżanki, że Leksa ogarnęło obrzydzenie.

– A kto teraz obsługuje biuro? – Leks był wyraźnie skonsternowany nowinami. Ekspedytor uśmiechnął się.

– Automatyczna sekretarka i jakaś pani przy komputerze.

– A niech mnie cholera! Czy ta babka jest naprawdę gwiazdą filmową?

– Tak mówią. Nigdy nie widziałem jej z bliska. Rozmawiałem z nią przez telefon. Wydała mi się całkiem sympatyczna. Zapytała, czy czegoś nie potrzebuję. A jej asystentka przyniosła mi kilka dni temu smakowity lunch. Dobra z niej kucharka. To nie mój interes, ale znam pana i wiem, że Asa Able był pańskim przyjacielem, więc dobrze, żeby pan wiedział: Chet podburza ludzi. Słyszałem nawet, choć nie wiem, czy powinienem o tym mówić, że robotników z pańskiego rancza także namawia do buntu. Musi pan być ostrożny i bardzo czujny. Ten Chet jest jak dziki zwierz, który ucieka z klatki i atakuje czasami nawet nie wiadomo dlaczego.

– Może ta nowa właścicielka go zwolni. Asa z jakiegoś powodu nie mógł tego zrobić, a że nie chciał się z nim więcej użerać, po prostu sprzedał firmę.

– Asa zostawił ten list dla pana. Czekałem, aż pan tu przyjedzie, i dlatego tak długo się zeszło. Asa przed wyjazdem wyglądał naprawdę źle.

Leks westchnął z ulgą. A więc Asa go nie zdradził, nie odszedł bez słowa pożegnania. Leks poczuł się teraz głupio, że tak gburowato zachował się wobec tej nowej właścicielki. Na szczęście to jeszcze można naprawić. Postanowił więc w drodze powrotnej na ranczo zatrzymać się przy jakiejś kwiaciarni i wysłać bukiet kwiatów pod jej adresem. Może należałoby wybrać te małe, białe orchidee i kukurydziane kuleczki – Aggie najbardziej lubiła tę właśnie kompozycję.

Dosyć tego, Leks! – zaczął strofować się w duchu. – Przestań wreszcie żyć przeszłością. Poślij tej pani tuzin róż i koniec. Zaproś ją na smaczny obiad i spróbuj się z nią dogadać. Potrzebujesz jej firmy przewozowej. Może nawet polubisz tę nową właścicielkę lub, jeszcze lepiej, ona polubi ciebie…

To zupełnie nieprawdopodobne. Leks nie cierpiał rozmawiać ze sobą samym, a jednak robił to niemal codziennie. Był swoim najlepszym przyjacielem i jedynym zaufanym doradcą. Dlaczego? Nie miał pojęcia. Chociaż może i dobrze wiedział, ale nie chciał się do tego przyznać. Prawdopodobnie chodziło o nabyty jeszcze w dzieciństwie kompleks niższości Meksykanina.

„Jesteś gorszy, bo jesteś Meksykaninem. Znaj swoje miejsce i nie waż się przekroczyć granicy, Latynosie”.

Ale Leks dzięki ciężkiej pracy otrzymał wykształcenie, a potem, ciesząc się zaufaniem pewnego dobrego człowieka, przekroczył ową niewidzialną granicę. I dobrze mu w tym dopomógł… amerykański spadek oraz amerykańskie nazwisko.

Cholera, jeszcze trochę, a przegapiłby kwiaciarnię, natychmiast więc się zatrzymał z piskiem opon. W pierwszej chwili jak oszołomiony patrzył na okna kwiaciarni upstrzone czerwonymi serduszkami, amorkami i wstęgami. Jęknął głośno, ale wszedł do środka. Dzień Zakochanych, nie mogło wypaść gorzej.

– Proszę o kompozycję z małych, białych orchidei i tych… nie, nie! Pomyliłem się, proszę róże; żółte, różowe lub białe, bez czerwonych.

– Nie mamy róż, bardzo mi przykro. Ale mamy orchidee. Mogę panu przygotować śliczny bukiet.

– Dobrze.

A to dopiero! Nie mają róż! Niech więc będą orchidee, to jeszcze nic nie znaczy. Tylko które wybrać? Czy duże, rozmiarów grejpfruta, czy może małe, delikatne, pochodzące z krzyżówek? Eee, duże nadają się raczej dla babć i ciotek, niech więc będą małe.

W pierwszej chwili był trochę zaszokowany wysoką ceną, wręczył jednak siedemdziesiąt pięć dolarów za bukiet, podał adres Ariel i wypełnił małą kartę. Napisał krótko, że przeprasza za szorstkie zachowanie, zaproponował wspólny obiad i obiecał, że będzie bardziej wyrozumiały w stosunku do pracowników Able Body. Zrobione.

Wrócił do samochodu; na siedzeniu wciąż leżał nieprzeczytany list od Asy Able’a. Leks pospiesznie rozerwał kopertę.


Kochany Leksie

Bardzo mi przykro, że w ten sposób przyszło mi zawiadomić Cię o sprzedaży mojej firmy. Wybacz staremu człowiekowi, który chciał oszczędzić sobie łez rozstania. To było najlepsze rozwiązanie, przynajmniej dla mnie i dla Maggie. Ona myśli, że na Hawajach w jednym z tych wysokich bloków będziemy szczęśliwi.

Nie będzie trzeba kosić trawy, opiekować się kwiatkami ani oddychać spalinami. Mam nadzieję, że ma rację.

To był dobry interes, nie mogłem go przepuścić, Leksie. Pani Hart jest bardzo miłą osobą. Nauczy się wszystkiego we właściwym czasie, a ty mógłbyś jej w tym pomóc, synu. Na pewno nie obejdzie się bez kłopotów. Ale ty się orientujesz, że to ciężka praca, ciężka nawet dla silnego mężczyzny takiego jak ty czyja. Trzeba uważać, bo ona może znaleźć się w niebezpieczeństwie, zawsze znajdą się tacy, którym się nie spodoba. Słyszałem, że to nieprzeciętna kobieta. Ma pięćdziesiąt lat i jest śliczna jak obrazek. Ten facet, który załatwiał transakcję w jej imieniu, mówił, że mieszkała już kiedyś w Chula Vista i teraz zapragnęła tu wrócić. I jest bardzo bogata. Zastanów się, Tobie też lat nie ubywa. Może przypadniecie sobie do gustu. Jeśli tak, na miesiąc miodowy zapraszam na Hawaje, abyśmy mogli wspólnie rozpamiętywać stare czasy.

Będę do Ciebie dzwonił. Wysyłam list do Pani Hart z prośbą, aby przekazała tobie obrazy Teddy’ego Roosevelta. Zaopiekuj się nimi – są dużo warte. Maggie nie zgodziła się zabrać ich razem z nami na Hawaje.

Będę za Tobą tęsknił.

Oboje przesyłamy Ci gorące uściski.

Twoi przyjaciele

Maggie i Asa


Leks pociągnął nosem. Czuł, że on także będzie tęsknił za Asą. Zrobiło mu się bardzo smutno, a w takim nastroju lepiej nie wracać między ludzi.

Na pamięć prowadził samochód po znajomej drodze. Za mostem skręcił w kierunku Tijuany, zaparkował i poszedł do podnóża gór. Z biciem serca zatrzymał się na chwilę przy małym domku, w którym mieszkał kiedyś w dzieciństwie. Wszystko wyglądało czysto i schludnie jak kiedyś, gdy gospodarowała tu jego matka i gdy po obejściu biegało dużo dzieci, kur, psów i kotów. Ile to już lat… a wciąż tyle wspomnień. Przez dwadzieścia lat nie odwiedzał tego miejsca… Dlaczego właśnie teraz poczuł chęć, aby tu przyjechać? Może dlatego, że w głębi duszy chce powrócić? Nie… od bardzo dawna przecież należy do zupełnie innego świata.

Już miał się odwrócić i odejść do samochodu, kiedy stwierdził, że czuje się jakoś dziwnie, jakby coś nie pozwalało mu jeszcze opuścić tego miejsca. Zastanowił się chwilę, a potem zaczął się wspinać trawiastym zboczem w stronę chatki księdza, choć dobrze wiedział, że od wielu lat świeci pustkami.

Kiedyś, dawno temu, szedł tędy boso razem z dziewczyną w powiewnej, białej sukience. Potem już żadna inna kobieta w całym jego życiu nie znaczyła tyle, co tamta, jego pierwsza i jedyna miłość, Aggie, której nie dane mu było mieć u swego boku.

Dzień Świętego Walentego.

Może zdrzemnąć się chwilę w altance z paproci? Może właśnie tam przyśni mu się ciemnooka i ciemnowłosa dziewczyna, która kiedyś obiecała go kochać, szanować i być mu posłuszną aż do śmierci?… Lepiej byłoby zejść na dół, a potem zerwać z sentymentalizmem, zapomnieć na zawsze o tym dniu i stawić czoło twardej rzeczywistości.


* * *

– To dopiero było prawdziwe przeżycie! Bałam się, że serce wyskoczy mi z piersi! Ale czułam, że jestem w stanie przyjąć na siebie każde wyzwanie. Ta ciężarówka to prawdziwy olbrzym, powiem więcej: przeogromny, gigantyczny i absolutnie przerażający olbrzym – rozprawiała gorąco Ariel. – Ale podobało mi się! Muszę zadzwonić do Kennetha i powiedzieć, że miał rację. Ostatnio nie byłam dla niego miła. Ojej, Dolly, co to jest? Popatrz na te kwiaty. Na pewno są od Maksa. Z wszystkich osób, które znam, tylko on jest w stanie wydać na kwiaty więcej niż dwadzieścia dolarów. Miniaturowe orchidee! Zobaczmy, co jest napisane na karcie. Maks jest taki romantyczny, a dziś są przecież Walentynki! Co?!!! Przeczytaj, nie uwierzysz! – Ariel wręczyła kartę Dolly i natychmiast dotknęła ręką policzka.

– Przestań!

– To nawyk.

– Naucz się nowego. Obgryzaj paznokcie, ssij kciuk lub zakręcaj sobie kosmyk włosów jak kiedyś, gdy byłaś mała. Ale nie dotykaj twarzy. Ten facet jest romantykiem. Miniaturowe orchidee, no, no, to go dużo kosztowało, ale zachował się sympatycznie. Przeprosił i proponuje wspólny obiad. Nie odmówisz mu, prawda? Może coś z tego będzie… Dziewczyny mówiły, że jest przystojny do szaleństwa. No, Ariel, powiedz coś wreszcie.

– Popatrz na mnie, Dolly. On robi to wszystko z grzeczności, tym bardziej że potrzebuje Able Body Trucking. On chce ubić ze mną interes. Na pewno jest bardzo miłym mężczyzną, ale to jeszcze nie oznacza, że interesuje się moją osobą. Zresztą nikt się nią nie interesuje i nie zainteresuje. Już się z tym pogodziłam. Zadzwonię do niego i podziękuję za kwiaty. I nie martw się, postaram się być uprzejma. Zapytaj Bernice, czy ma jego domowy numer telefonu. Jeśli chcesz, możesz posłuchać, jak to załatwię. Nie ma go w domu – powiedziała po chwili szeptem. – Jest włączona automatyczna sekretarka.

– Mówi Leks Sanders. Proszę zostawić wiadomość. W sprawach pilnych proszę kontaktować się pod numerem 425-9698. Dziękuję.

– Panie Sanders, mówi Ariel Hart. Dziękuję za piękne kwiaty. Od dzieciństwa właśnie te najbardziej lubię. To doprawdy bardzo miły gest z pana strony. Jeśli zaś chodzi o zaproszenie na obiad, bardzo chętnie skorzystam, ale jeszcze nie teraz. Najbliższe dni mam tak wypełnione różnymi zajęciami, że aż się boję, żeby nie przytrafił mi się jakiś wypadek. Jeszcze raz bardzo dziękuję.

– Całkiem sympatycznie, może z wyjątkiem tego fragmentu o wypadku. Ale dobrze, na pewno kiedyś zadzwoni i jeszcze raz cię zaprosi. Jeśli to zrobi, musisz się zgodzić. Świat się od tego nie zawali. A on może się okazać dobrym Przyjacielem, takim jak Ken czy Maks. Tej jednej rzeczy miałam okazję nauczyć się w życiu: przyjaciół nigdy za wielu. No to umowa stoi, następnym razem, zgoda?

– No jasne, następnym razem.

– Co ty na to, żebyśmy po zajęciach z broni palnej wstąpiły do Burger Kinga, a po ćwiczeniach walki wręcz kupiły jakąś gotową chińską potrawę?

– Niezły pomysł. Odrobina przyjemności nigdy nie zaszkodzi – zgodziła się Ariel. – Wiesz co, Dolly? Życie jest piękne, a ja czuję się wspaniale! Słusznie postąpiłyśmy, przyjeżdżając do tego miasteczka. Czuję się taka podekscytowana i mam przeczucie, że przytrafi mi się tu coś wspaniałego, a jednocześnie ogarnął mnie taki błogi spokój… Powiedziałabym ci coś, ale boję się, że będziesz się śmiała.

– Obiecuję, że nie.

– Widzisz, ja czuję… czuję jakąś niewidzialną siłę, która mnie tu przyprowadziła. Ona… podnosi mnie na duchu, sprawia, że czuję się bezpieczna, potrzebna. Nigdy w życiu nie czułam czegoś takiego. Czasami boję się, że jakimś nierozważnym krokiem spłoszę to uczucie i wszystko przepadnie, bo lubię rozumieć, co się wokół mnie dzieje. To przeniesienie… firma… Ken, który ją znalazł we właściwym czasie… i ta siła… nie wiem, lepiej zapomnij o tym. Takie tam urojenia. Ale sama pomyśl: po co Bóg właściwie mnie tu przysłał?

– Według mnie, jesteś jedyną osobą, która może odpowiedzieć na to pytanie. Ale faktem jest, że cię tu przysłał, a reszta zależy od ciebie. Może masz tu coś ważnego do zrobienia. Jakieś nieuporządkowane sprawy z przeszłości, szkody, które trzeba naprawić, lub coś w tym stylu. Pamiętam, że już kiedyś doszłyśmy wspólnie do wniosku, że ludzkim życiem rządzi przeznaczenie.

Przebiegłość, której Dolly nie potrafiła ukryć w ostatnim zdaniu, zastanowiła Ariel na tyle, że nagle odwróciła głowę, aby przyjrzeć się uważniej twarzy swojej przyjaciółki.


* * *

Obie pracowały wytrwale do końca dnia. Ariel cały czas miała dziwne uczucie, że ktoś o niej myśli. Kilka razy oglądała się nawet przez ramię, ale nie dostrzegła nikogo.

– Jestem wyczerpana. Chiński obiad bardzo mi smakował.

– I naczyń nie trzeba zmywać – dodała Dolly zmęczonym głosem. – Oczy mi się kleją. I tak jesteśmy dzielne, że do tej pory trzymamy się na nogach. Mnie już o dziewiątej chciało się spać.

– Żartujesz sobie? Ja od wpół do ósmej marzyłam o łóżku. Dobranoc. – Ariel, jak co wieczór, uścisnęła swą najlepszą przyjaciółkę. – Dziękuję, że przyjechałaś tu razem ze mną. Wiesz, Dolly, czasami mam wątpliwości, czy uda nam się uporządkować te wszystkie sprawy z firmą, tak aby można nią było wreszcie efektywnie zarządzać. I wymyśliłam sobie, że zatrudnię ci gosposię do pomocy, bo ty i tak masz zbyt dużo pracy, aby jeszcze zajmować się domem.

– Ależ Ariel, to przecież jedyna rzecz, na której się znam. Na razie nie ma powodu tego robić, a ja chcę jak najdłużej pracować na siebie, nie mogłabym być na twoim utrzymaniu.

– Porozmawiamy o tym we właściwym czasie. A na razie dobranoc, Dolly.

– Kolorowych snów, Ariel.

Ariel, przygotowując się do snu, znowu przeniosła się myślami do szczęśliwych czasów swojej młodości. Ach, oddałaby wszystko, aby znowu być młoda i zakochana. Wtedy… z Feliksem nie zdążyła prawie nic przeżyć, a zostało jej jeszcze tak wiele różnych tęsknot, marzeń i pragnień, których chciałaby w życiu zakosztować.

Trzeba było bardziej wytrwale szukać Feliksa – napominała samą siebie. – Tamten prawnik mógł być oszustem, któremu zależało tylko na pieniądzach. A to oznaczałoby, że ślub był ważny. Ksiądz na pewno był prawdziwy, bo miał koloratkę na szyi, sama widziała. Księża przecież nie kłamią. Skoro tak, to dlaczego małżeństwo nie zostało nigdzie zarejestrowane?

Nie wiem – szepnęła do swojego odbicia w lustrze.

Rozmyślając wcierała kakaowe masło w okolice czerwonych śladów po cięciach na twarzy. Ale po chwili, niezadowolona z kiepskiego efektu zabiegu, cisnęła leczniczy sztyft do umywalki.

Usiadła ze skrzyżowanymi nogami na środku łóżka z listą życzeń na kolanach. Odszukała ostatni wpis i, wahając się lekko, zabrała się do pisania.

Chciałabym wiedzieć, co się ze mną dzieje, podobnie jak chciałabym wiedzieć, co mnie tu przywiodło, bo wiem, że nie tylko interesy. Chciałabym… znaleźć Feliksa. Chciałabym… tak wielu rzeczy. Chciałabym wiedzieć, czy jest szczęśliwy, czy ożenił się i czy ma dzieci. Chciałabym znowu być piękna. Chciałabym, żeby o mnie myślał. A może dlatego właśnie ostatnio miewam jakieś dziwne przeczucia… Może on jest całkiem blisko. Chciałabym… Ach, Boże, chciałabym życzyć sobie… szczęścia. Sobie i Feliksowi. Chciałabym…

Łzy napłynęły jej do oczu i Ariel wsunęła listę życzeń pod poduszkę.

Jutro spróbuję jeszcze raz. Może uda mi się go odnaleźć. Chcę tylko wiedzieć, czy jest szczęśliwy. Nie będę ingerować w jego życie lub próbować na nowo rozkochać go w sobie. Może w jakiś sposób będę mogła pomóc mu w życiu. Z pewnością starczy mi na to pieniędzy. A jeśli jemu powodzi się dobrze, może znajdzie się ktoś potrzebujący w jego rodzinie. Trzydzieści pięć lat, to nie tak znów wiele. Nie bez powodu znowu się tu znalazłam, tak chciał los. W życiu nic się nie dzieje bez powodu – co do tego nie ma wątpliwości.

I w chwilę potem zasnęła.


* * *

Tymczasem w odległym o dwadzieścia pięć mil Bonsall Leks Sanders zdejmował buty. Po chwili namysłu, pomimo zmęczenia, postanowił wziąć prysznic. Rozebrał się i nago przeszedł do łazienki. Po drodze zatrzymał się przy automatycznej sekretarce. Z rozczuleniem przysłuchiwał się chaotycznym informacjom nagranym przez swą siostrę i siostrzenicę. Na dźwięk głosu Ariel Hart ze zdumienia wstrzymał oddech i zaczął się uważniej przysłuchiwać jej słowom. Po wysłuchaniu całej informacji wcisnął przycisk, aby ją zachować, i dopiero wtedy przewinął taśmę. Nie miał pojęcia, po co to robi.

Zimny prysznic świetnie orzeźwiał. Leks podskakiwał dygocąc z zimna pod lodowatymi i ostrymi strumieniami wody, które masowały jego ciało. Po dłuższej chwili, gdy stwierdził, że nie wytrzyma tego ani chwili dłużej, przełączył na ciepłą wodę. Zatańczył jeszcze kilka wywijasów i wyszedł spod prysznica. Wytarł się, włożył spodnie od pidżamy i usiadł na łóżku. Jeszcze dziesięć minut temu ze zmęczenia niemal padał z nóg, a teraz poczuł się świetnie, choć jego uczuciami, trudno to wytłumaczyć dlaczego, targały na przemian duma i zakłopotanie. Czy to możliwe, aby ten stan ducha został wywołany przez pewien słodko brzmiący głos? W tej chwili ktoś zapukał do drzwi.

Señor Sanders, przyniosłam dla pana kanapkę i mleko. Enchilada * dokładnie taka, jak pan lubi i piwo corona, na wypadek gdyby pan nie miał ochoty na mleko. Dobranoc, señor.

– Dobranoc, Tiki.

Nie chciało mu się spać i nie wiedział, co robić, a dzwonić do nikogo nie miał ochoty. Pozostawało jedynie oglądanie telewizji. Szkoda, że nie kupił żadnej gazety z programem. W poszukiwaniu czegoś ciekawego zaczął przełączać kanały, podobnie zresztą jak robił to co wieczór. Ale wszędzie nadawano tylko seriale, różne wywiady, talk – show, informacje. Czy naprawdę nie znajdzie się o tej porze żaden normalny film? Reklamy… reklamy… i nagle… tak, to ona, młoda – około czterdziestu lat, Ariel Hart. Prawdziwa piękność, śliczny uśmiech i niebieskie oczy, jakich jeszcze u nikogo nie widział. Zupełnie jak chabry… zaraz, zaraz, kto to powiedział? Ach, to aktor towarzyszący jej w filmie powiedział właśnie, że jej oczy przypominają mu pole chabrów… A swoją drogą, ciekawe, jak właściwie wyglądają chabry? Oj, chyba robi się sentymentalny. Westchnął z niezadowoleniem i napił się piwa prosto z butelki.

Oparł się wygodnie na poduszkach. Skoro nadarza się okazja, aby poznać bliżej Ariel Hart, nawet w roli superdetektywa, to czemu nie? Kobieta w takiej roli, a to dopiero! Ale Ariel Hart wyglądała całkiem wiarygodnie i grała bardzo dobrze. Leks obserwował z natężeniem każdy jej gest; z wprawą załadowała pistolet, wycelowała i zagroziła, że będzie strzelać. Leks pochylił się, aby lepiej przyjrzeć się całej scenie i w tym momencie zobaczył wycelowaną w siebie z ekranu lufę pistoletu. Jęknął głucho, oto całe Hollywood, i to w swym najgorszym wydaniu.

„Nie strzelisz” – mówił mężczyzna.

„Nie możesz tego wiedzieć. Ale dowiesz się, jeśli nie dasz mi paszportu Annabelli. Oddaj mi go, natychmiast!

„Pewnie nawet nie masz pojęcia, jak posługiwać się tą pukawką” – warknął mężczyzna.

„Tak sądzisz?” – wycedziła Ariel przez zęby.

Leks zafascynowany obserwował nieznaczny ruch jej zaciśniętych na pistolecie dłoni. W sekundę później żyrandol zwisający na cienkim mosiężnym łańcuchu runął na podłogę.

A rewolwer w okamgnieniu wrócił do poprzedniej pozycji.

„Oddaj paszport”.

Jezus, Maria! – Leks, obserwując ekran, zabrał się do jedzenia. Paszport wylądował na stole, a mężczyzna z szyderczym uśmiechem na twarzy wycofał się do drzwi.

„Michael, zapamiętaj dobrze to, co teraz powiem. Jeśli jeszcze choć raz ośmielisz się spojrzeć na Annabelle Lee, nie będę dla ciebie taka wyrozumiała”.

„Następnym razem to ja będę miał broń, ty głupia suko!”

Pif! Paf! Pif! Paf!

Leks śmiał się, obserwując mężczyznę, który robił zabawne wygibasy, aby uniknąć strzałów padających w okolice jego stóp.

Tylko tak dalej, droga pani – Leks wciąż zaśmiewał się do łez.

„Jesteś moim jedynym przyjacielem” – powiedziała jeszcze Ariel, poklepując czule swój pistolet.

To był koniec sceny.

Leks przewrócił się na poduszki. Kiedyś, całe wieki temu Aggie Bixby, wpatrując się w jego oczy, powiedziała:

„Jesteś moim jedynym przyjacielem” – ale wtedy dodała jeszcze: „kochankiem i mężem”.

Leks do północy oglądał film. Postanowił, że następnego dnia wstąpi do wypożyczalni kaset wideo, aby dowiedzieć się, czy można tam dostać inne filmy z udziałem Ariel. Pragnął obejrzeć wszystkie bez wyjątku.

Zasnął z uśmiechem na twarzy. Tej nocy śnił o manekinach w chabrowo – niebieskich strojach. Uciekał przed nimi na sam szczyt góry i widział, jak ich suknie trzepotały na wietrze.

– Nie jesteście prawdziwe – to tylko zły sen! – krzyknął, a jego bose stopy ślizgały się w miękkiej, brązowej glinie. Po pewnym czasie, gdy się obejrzał, stwierdził, że goni go już tylko jeden manekin, a reszta zrezygnowała z pościgu. Obejrzał się ukradkiem i z przerażeniem zobaczył lufę rewolweru wycelowaną w swoje plecy. Przerażony zamknął oczy i chciał wołać o pomoc, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu, a wrogi manekin był tuż za jego plecami. Kątem oka zobaczył przekrzywioną perukę i słyszał, jak niebieska suknia szeleści złowrogo przy każdym kroku dziewczyny manekina. W pewnej chwili spojrzała na niego jak obłąkana, a on nagle przestał się bać.

– Czego chcesz? – zapytał. – I kim jesteś? Dlaczego mnie gonisz? To jest wyjątkowe miejsce. Idź sobie stąd! Nie masz prawa tu przychodzić! To miejsce należy wyłącznie do mnie i do Aggie!

Biegł wciąż szybciej i szybciej, a palce stóp zatapiały się w brązową maź. Dokoła siebie słyszał przenikliwe dźwięki wydawane przez ptaki, obwieszczające wtargnięcie intruza na ich terytorium.

Próbował się modlić, mamrocząc jakieś słowa, które wymyślił podczas ucieczki. Ksiądz nauczył go kiedyś modlitwy, ale już nie pamiętał tamtych słów. Biegł ostatkiem sił, nagle zatrzymał się, by złapać oddech.

– Zaczekaj na mnie, Feliksie. Chyba skręciłam nogę w kostce. Proszę, podaj mi rękę.

– Aggie! Czy to naprawdę ty? Gdzie jest twoja niebieska sukienka, ta chabrowa, i co zrobiłaś z pistoletem?

– Zabiłam ich wszystkich, Feliksie. Tych wszystkich ludzi z plastiku, którzy biegli za tobą. Wiatr zerwał im peruki z głów, oni nie byli prawdziwi. A teraz daj mi nasz akt ślubu, Feliksie. To żona powinna go przechowywać. Przedtem tego nie wiedziałam. Ale teraz chcę go mieć. Proszę cię, Feliksie, czy mógłbyś mi go dać? Przysięgam, że będę go strzec jak największego skarbu, podobnie jak ty robiłeś to do tej pory.

– Ale czy wiesz, że na akcie ślubu jest błąd w twoim nazwisku? To dlatego nasze małżeństwo nigdzie nie jest zarejestrowane. Wyjechałaś, a ja nie wiedziałem, jak cię znaleźć. Wciąż próbowałem. Przecież sam nie mogłem wnosić żadnych poprawek, poza tym ktoś mógłby się o wszystkim dowiedzieć. Pamiętam, jak mówiłaś, że nasz ślub powinien być zachowany w tajemnicy.

– Dlaczego ksiądz źle napisał moje nazwisko, Feliksie?

– Dlatego, że był stary i niedowidział. Przecież nie zrobił tego specjalnie. Może długopis mu się omsknął? Kiedy zauważyłem, że na akcie jest błąd, i pobiegłem do niego, już nie żył. Jego ciało pochowano na wzgórzu, dokładnie tam, gdzie dawał nam ślub. Biskup poświęcił tę ziemię. Bałem się opowiedzieć komukolwiek o naszym ślubie. Proszę cię, Aggie, nie złość się na mnie.

– Nie jestem na ciebie zła, ale powiedz mi, jak ksiądz zapisał moje nazwisko?

– Bivby. Na pewno nie zrobił tego umyślnie. Wciąż jesteśmy małżeństwem. Oboje złożyliśmy tu nasze podpisy. Czy pamiętasz, jak podpisałaś się w jego księdze tuż po ceremonii?

– Oczywiście. Podpisałam się Agnes Marie Bixby Sanchez. Byłam z tego bardzo dumna. Po raz pierwszy pisałam swoje nowe nazwisko. I na zawsze pozostanę Agnes Marie Bixby Sanchez. Po wsze czasy.

– Masz zamiar mnie zabić, prawda?

– Tak, bardzo mi przykro.

– Dlaczego chcesz to zrobić?

– Dlatego, że błędnie podyktowałeś księdzu moje nazwisko. Mężowi nie wolno się mylić w takich sprawach. Nie trzeba było tego robić. Pozdrów ode mnie księdza i powiedz, że mu przebaczam.

– Nie! Nie! Zaczekaj!

Leks, cały zlany potem, stoczył się z łóżka.

– Jezus, Maria!

Rozdygotany po koszmarnym śnie, poszedł do kuchni po piwo. Cztery butelki, jeśli nie wypije tego wszystkiego, na pewno nie uda mu się zasnąć tej nocy. Wie, bo wiele razy śnił ten sen, zbyt często jak na jego siły. A tej nocy koniecznie musi się przespać.

Oto twoje życie, Leksie Sanders.

Jak do tej pory.

Jutro będzie nowy dzień.

Może będzie lepszy.

Nie licz na to.

Nigdy tego nie robiłem.

Nagle pomyślał o Ariel Hart. Tak ślicznie wyglądała na filmie. Hm… może jednak jutro będzie lepszy dzień.

Загрузка...