Prywatne samoloty, długie limuzyny, samochody ferrari, mercedesy-benz, przyczepy, pikapy, motocykle i łyżworolki – wszystkie podążały w jedną stronę; jedna młodziutka gwiazda przyjechała razem ze swoimi przyjaciółmi na deskorolkach. Dziennikarze różnych telewizji rywalizowali ze sobą o zdobycie dogodnych miejsc; i stąd przez satelitę podawano najświeższe wiadomości, które natychmiast obiegały cały świat. A było co pokazywać, bo jak okiem sięgnąć, ramię w ramię, zgodnie pracowali aktorzy, aktorki, kamerzyści, technicy, reżyserzy i producenci.
To był niezwykły, wspaniały dzień, jak później napisały gazety. „Hollywood spieszy z pomocą jednemu ze swoich” – głosiły nagłówki. Ariel usiłowała skorygować nieco to określenie; według niej była to zwyczajna pomoc ludzi dobrego serca udzielona innym, będącym akurat w potrzebie. Jednakże media obstawały przy swoim, wobec czego Ariel skapitulowała i zabrała się do roboty. Niech sobie mówią, co chcą, byleby praca posuwała się do przodu.
Po południu niemal wszyscy już nabrali wprawy i widać było wyraźnie, jak efektywnie pracują. Ariel patrzyła z niedowierzaniem. Czyż to możliwe, że panuje tak zgodna atmosfera, nikt nie wszczyna awantur o pieniądze, lepsze zakwaterowanie, makijaż czy źle uszyte kostiumy? Pociągnęła z puszki łyk zimnej pepsi i zobaczyła przed sobą znajomą twarz aktora, z którym pracowała kiedyś wiele razy. Podała mu puszkę.
– Dzięki, Ariel, bardzo mi smakowała. Wiesz, brakuje mi ciebie. – I odszedł, a Ariel głośno się roześmiała.
– Ach, mój Boże, czy to był Tom Hanks? Ariel, czy to naprawdę on? – dopytywała się Dolly.
– Był to po prostu sympatyczny mężczyzna, który powiedział, że za mną tęskni i, moim zdaniem, powiedział prawdę. Czy nazwiska rzeczywiście są takie ważne?
– A mnie Jack Palance pomógł zaciągnąć kosz do ciężarówki. Tak sądzę, bo w tym jego kapeluszu i okularach słonecznych niepodobna stwierdzić tego na pewno. A ja nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Słyszałam, że Heather Locklear też tu jest i ma na sobie jakiś fikuśny kombinezon roboczy. Połamała sobie wszystkie paznokcie i nawet się z tego powodu nie rozzłościła. Jest to naprawdę wiele mówiący fakt.
– Zgadzam się z tobą, ale już czas wrócić do roboty. Mam zamiar zastąpić Charliego Sheema. Należy mu się odpoczynek, aż do tej pory pracował bez przerwy. Zaniosę mu trochę wody sodowej. Jego ojciec także pracuje za dwóch. Ach, Dolly, czy to nie wspaniałe?
– Słyszałaś, że Dolly Parton i Reba, jakaś tam” będą śpiewać dziś wieczór, jeśli tylko wcześniej nie zasną?
– Nie, nie słyszałam. A powiedz mi, kto zajął się przygotowaniem świateł?
– Faceci z Universalu. Ich szefem jest taki starszy, szpakowaty pan, on powiedział, że lubi szczupłe kobiety z długimi włosami. Natychmiast mu się przedstawiłam. Zaproponował, żebyśmy się spotkali przy kolacji, ale przecież dziś nie należy się spodziewać niczego takiego, bo stołujemy się przy kuchniach polowych. Chyba że wezmę mu jakiś talerz. Zebrałam dziś aż osiemdziesiąt cztery buszle *. A ty?
– Już straciłam rachubę. Ale moje obolałe plecy mówią, że dużo. Ręce mi już odpadają. Do zobaczenia. Chwileczkę! Widziałaś może gdzieś Leksa?
– Dawno temu, może około południa. Rozmawiał z FBI, tym prawdziwym. A potem widziałam jeszcze, jak odjeżdżał swoim samochodem. Moim zdaniem, zajmuje się organizacją na innych ranczach. Ariel, to był genialny pomysł. Aż trudno uwierzyć, ale każdy z zapałem garnie się do tej pracy. I jeszcze jedno, nikt nie udziela wywiadów do gazet. Ta akcja przywróciła mi wiarę w rodzaj ludzki.
– Tak, mnie także.
Była pierwsza nad ranem, gdy Ariel z hot dogiem w jednej ręce i napojem orzeźwiającym w drugiej usiadła ostrożnie na ziemi, by nie sprawić sobie bólu.
– Nie wiem nawet, czy dam radę unieść ręce, aby to włożyć do ust – mruknęła pod nosem.
– Przy tamtej kuchni polowej jest całe pudło maści przeciwbólowej. Wziąłem sobie jedną tubkę, spróbuj, może ci pomoże – usłyszała.
– Clint! Jak to miło cię widzieć. Chciało ci się jechać aż taki szmat drogi z Carmel?
– To nie tak znów daleko. Tęsknimy za tobą. Jesteś tu szczęśliwa?
– Jestem, jestem. Z początku musiałam się przestawić, ale teraz już się przyzwyczaiłam, tak, jestem tu szczęśliwa i cieszę się, że przyjechałeś. Mam nadzieję, że któregoś dnia będę miała okazję odpłacić ci za tę przysługę.
– Nie trzeba, było bardzo miło – rzucił jej na kolana tubkę maści i odszedł.
– Czy to miejsce jest zajęte?
– Nie.
Hot doga i wodę sodową wciąż jeszcze trzymała w uniesionych do góry rękach, bo bała się je opuścić z bólu.
– Jak leci, Ariel?
– Szczerze?
– Jasne. Masz zamiar zjeść tego hot doga, czy chcesz go tylko tak potrzymać?
– Nie mogę ruszyć rękami, choć umieram z głodu. Ach, Sly, nigdy dotąd nie byłam tak potwornie zmęczona.
Wielka ręka pomogła doprowadzić hot doga wprost do ust Ariel.
– Zjedz, a potem rozmasuję ci ręce. Powinnaś więcej trenować.
– Wiele jeszcze rzeczy powinnam… Wspaniale, że przyjechałeś. Ranczerzy są wam bardzo wdzięczni za pomoc. Bez niej na pewno by zbankrutowali. Ależ to jest smaczne. Chcesz ugryźć?
– Mam jeść tę chemię? – ale odgryzł duży kawałek i zaczął z przyjemnością przeżuwać.
– Jak sądzisz, Sly, gdybyśmy tu mieli szesnastu Rambo, którzy zestrzeliwaliby awokado z drzew, czy poszłoby nam szybciej? – zapytała Ariel umęczonym głosem. – A propos, świetnie wyglądasz.
– To całkiem tak jak ty, maleńka. Słyszałem o twojej operacji. Szkoda, że nie dałaś nam żadnej szansy, po prostu spakowałaś się i wyjechałaś. A przecież właśnie ty powinnaś wiedzieć, że ludzie związani z Hollywood są jak jedna wielka rodzina, nie zapominamy o swoich. Dlaczego nam to zrobiłaś? – zapytał ze smutkiem, który nie uszedł uwagi Ariel.
– Moja twarz była dla mnie wszystkim w życiu – odpowiedziała równie smutno. – Nie zniosłabym litościwych spojrzeń. Poza tym chciałam sobie poukładać pewne rzeczy z przeszłości. Dobrze mi tu, naprawdę. Szczerze mówiąc, odnalazłam tu dla siebie drugie wspaniałe miejsce na ziemi.
– Dzielna z ciebie dziewczyna, Ariel. I pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. W razie potrzeby wiesz, gdzie mnie znaleźć. Walczysz o słuszną sprawę. To dla nas wszystkich będzie niezapomniane przeżycie. Czy mógłbym zjeść tę resztkę hot doga?
Ariel włożyła mu ją prosto do ust, a potem wręczyła mu maść przeciwbólową; po piętnastu minutach z powrotem zabrała się do pracy.
Następnego dnia w południe „Wojownicy z Hollywood”, jak określiły ich media, zrobili sobie przerwę na wspólny gorący posiłek. Wszyscy, pomimo zmęczenia, rzucili się na jedzenie jak wygłodniałe wilki. Serwowano kotlety schabowe z grilla, steki i pieczone ziemniaki. A mrożona herbata i oranżada lały się wprost strumieniami.
Ariel oparła się o jedną z przyczep. Trzymając w rękach puszkę wody sodowej i papierosa zastanawiała się głęboko, czy zdoła wytrzymać takie tempo przez kolejne dwa dni. Z głośników akurat płynęły informacje na temat ich postępów przy zbiorach.
– Ariel, dobrze się czujesz? – usłyszała głos Leksa Sandersa.
– Tak, jestem tylko bardzo zmęczona. A ty?
Był brudny i nie ogolony, ale na jej widok oczy zajaśniały mu blaskiem. Pomyślała, że nigdy dotąd nie widziała takiego ciepła w czyjejś twarzy, i uśmiechnęła się.
– Słuchałam informacji, podobno pięć pierwszych ciężarówek jest już załadowanych i gotowych do drogi. Jak posuwa się praca na innych ranczach?
– Bardzo dobrze. Wiesz, chciałbym ci jeszcze kogoś przedstawić – kiwnął ręką w stronę sześciu mężczyzn, podobnie jak Leks nie ogolonych i brudnych. – To ranczerzy, o których ci opowiadałem. Chcą ci osobiście podziękować za to, że skłoniłaś tych wszystkich ludzi do pomocy przy zbiorach. Uchroniłaś ich od bankructwa.
Mężczyźni j eden po drugim podchodzili z wyciągniętymi rękami, przedstawiali się i wymieniali z Ariel uściski dłoni. Ariel spojrzała z niechęcią na swoje dłonie; były brudne, całe w bąblach i z połamanymi paznokciami. Starała się nie krzywić z bólu, choć każdy uścisk był dla niej bardzo bolesny.
– Czy są jakieś wiadomości o panu Marino i pracownikach, których podkradł innym ranczerom? Czy są już agenci z FBI? – dopytywała się Ariel.
– Już tu byli. Jeszcze kilka chwil temu pomagali zbierać owoce. Przyjechali tu furgonetką, w której mają ze sobą faks i wiele innych wymyślnych urządzeń. Jeden z ich ludzi ciągle tam siedzi i zajmuje się ich obsługą. Nie wiadomo, co się stało z Navaro i Harrym. FBI zna ich z mojego bardzo dokładnego opisu i prowadzi poszukiwania. Ale oni już dawno zwiali.
– Strasznie mi głupio. Jak mogłam dać się zwieść ich kłamstwom?
– Tak samo jak my wszyscy. Nikt z nas nie miał pojęcia, że za plecami Cheta Andrewsa stoi jeszcze Drew Marino, który trzyma w rękach wszystkie sznurki. Jednak, z braku dowodów, nie można pociągnąć go do odpowiedzialności za napady.
– Czy twoje skarby kolekcjonerskie dotarły na miejsce?
– Tak. Są już w domu. Tim przeniósł je do pikapa i przykrył brezentem. A zeszłej nocy dowiózł je na miejsce jego brat. Twoja ciężarówka została na poboczu dziesięć mil drogi stąd. Stan wysłał już kogoś po nią. Bystry z niego gość, zasługuje na premię.
– Ach, Leks, jestem taka szczęśliwa, że masz je wreszcie u siebie. Tak się martwiłam – zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się mocno. – Śmierdzisz – stwierdziła, marszcząc nos.
– Prawdę mówiąc, ty także nie pachniesz jak kwiatuszek. Po skończonej robocie zapraszam cię na wspólną gorącą kąpiel. Snookie też będzie mogła wejść – dodał.
– Dawno już nie słyszałam nic równie miłego.
– Jeśli tylko dasz mi szansę, będę dla ciebie tak samo miły do końca życia. Ejże, czy to nie jest Charles Bronson? – zapytał z lękiem.
– Wygląda całkiem jak on i porusza się dość żwawo jak na starszego pana, nieprawdaż? Idę o zakład, że to wydarzenie przypomina mu czasy, gdy realizował film z arbuzami.
– Widziałem go! Świetne kino. Czas wrócić do pracy, Ariel.
– Czy ja naprawdę śmierdzę, Leks? – zapytała strapiona.
– Owszem…
Mijały godziny. Długo po zachodzie słońca Ariel, ze Snookie u boku, wzięła szklanką mrożonej herbaty, podeszła do jednej z ciężarówek Able Body i ostrożnie usadowiła się na ziemi. Miała tak wysuszone gardło, że pomimo bólu uniosła napój do ust w obolałych rękach. Odstawiła szklankę na ziemię i ręką przywołała Snookie.
– Muszę się przespać, tylko kilka minut – szepnęła do psa. – Wiem, że nie znasz się na zegarku, ale postaraj się jakoś obudzić mnie za pół godziny.’
I od razu zasnęła. Snookie okrążyła śpiącą postać raz, potem drugi i trzeci. Nadstawiła czujnie uszu, gdy zobaczyła trzech mężczyzn, którzy zatrzymali się w pobliżu. Przysłuchiwała się przez chwilę ich głosom, a potem, uspokojona, położyła głowę na łapach, ale nie spuszczała z nich wzroku.
– To Ariel Hart, równa babka. Widywałem ją czasami, zawsze się do mnie uśmiechała i machała ręką. Bardzo się cieszę, że tu jestem, przyjechałbym nawet za cenę naszego ewentualnego, wspólnego przedsięwzięcia, Van Damme.
– Chyba powinniśmy zrobić razem jakiś film, Seagal.
– Jestem do usług. Czy mogę napisać scenariusz? Tytuł damy: „Rambo” lub cokolwiek, ale, Seagal, to zakończenie musi zostać.
– Nie ma mowy! Skontaktuj się z moim agentem.
– A ty z moim!
– A co z napisami?
– Sporządzimy je w porządku alfabetycznym.
– Brzmi nieźle.
Trzej supergwiazdorzy zasalutowali wesoło w stronę Ariel i wrócili do pracy. Snookie zawyła cichutko.
Kiedy się obudziła, księżyc był już wysoko na niebie.
Zerknęła na zegarek. Cholera, przespała aż pięć godzin! A miała to być trzydziestominutowa drzemka. Snookie, zobaczywszy swą panią na nogach, także natychmiast się podniosła.
– No cóż, nie możesz nadawać się do wszystkiego. Jak to się skończy, nauczę cię rozpoznawać czas. Całe ciało mnie boli, nawet paznokcie u nóg i małżowina uszna. Trzeba znów brać się do roboty. Chyba nigdy dotąd nie zaczynałam pracy o trzeciej czterdzieści nad ranem.
Ariel poruszyła lekko głową i ostrożnie zrobiła kilka okrężnych ruchów, aby rozluźnić mięśnie karku.
Wracając do alejki, w której ostatnio pracowała, spotkała Leksa. Jego pikap po brzegi był załadowany skrzynkami awokado. Pomachała mu ręką.
– Gdzie byłaś? – zawołał.
– Robiłam sobie manicure! – odkrzyknęła Ariel, nigdy nie tracąca animuszu.
– Nie zapomnij o naszej randce w gorącej wannie!
Ariel odwróciła się i podeszła do samochodu. Leks wystawił głowę przez okno.
– Pocałuj mnie – poprosiła, a kiedy to zrobił, stwierdziła: – podobało mi się, poproszę jeszcze raz.
– Mogę powiedzieć szczerze – stwierdził Leks – że jeszcze nigdy w życiu z nikim się tak nie całowałem.
– Jak ty niewiele widziałeś na tym świecie, Leksie Sandersie. Musisz wiedzieć, że stać mnie na dużo więcej, gdy pracuję na najwyższych obrotach. I mam nadzieję, że potrafisz mi wtedy dorównać. Czyja ciągle śmierdzę?
– Szczerze? Tak. A teraz posłuchaj, nikt o tym nie wie oprócz mnie, a teraz także ciebie. Otóż ja posiadam ogromne rezerwy i dlatego raczej ty, moja pani, jesteś tą, która mało widziała na tym świecie!
Ariel śmiała się serdecznie przez całą drogę do swojej alejki.
– Wiesz co, Snookie? On pewnie tylko tak gada, a w rzeczywistości… Całe ciało mnie swędzi, już nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam coś takiego. Jestem odrętwiała od tej pracy.
Snookie szczeknęła głośno, merdając ogonem.
– I jeszcze ty. Co ja mam z tobą zrobić? Jak tu iść do łóżka z mężczyzną, skoro ty nie pozwalasz mu zbliżyć się do mnie ani na krok?
– Dobrze ci radzę, zabandażuj oczy cholernemu psu – usłyszała obok siebie piękny głos.
– Raquel! Już nic lepszego nie jesteś w stanie wymyślić?
– Przecież jej nie powiesisz. Ona mi wygląda na jednego z takich psów, które nie namyślają się wiele, gdy trzeba skakać przez ogień lub zbrojone szyby okienne. Na szczęście, j a nie mam tego problemu – ciągnęła. – A tak na poważnie, chciałam ci powiedzieć, że miałaś naprawdę genialny pomysł, Ariel, bardzo się cieszę, że mogę brać udział w tej akcji. Aha, kilka godzin temu szukał cię jakiś facet. Wyglądał jakoś dziwnie, wielki brzuch, długi zarost i śmierdziało od niego na kilometr. Do zobaczenia, muszę dodźwigać jakoś ten kosz do ciężarówki. A po robocie proponuję wspólny lunch.
– Będzie mi bardzo miło.
Chet Andrews. Czyżby ośmielił się tu przyjść? Na teren należący do Leksa? Wiedziała, że tak. I co teraz? Rozejrzała się bacznie dookoła. W takiej chmarze ludzi niepodobna nikogo odnaleźć. Za to on nawet w tej chwili może ją ukradkiem obserwować. Zadrżała przerażona.
Wróciła jednak do pracy i dopiero po dwóch godzinach zrobiła sobie przerwę na kawę. Patrzyła na wschód słońca i gawędziła z kamerzystami. To byli starzy znajomi.
– Nawet nie wiecie, jak się cieszę z waszego przyjazdu. Może kiedyś zdołam wam się jakoś odwdzięczyć.
– Hollywood nie potrzebuje żadnych dowodów wdzięczności – stwierdził jeden z mężczyzn.
– Ci ludzie zasługują na szczególny dowód uznania. Zwykłe pochwały to zbyt mało. Kręciliście jakieś zdjęcia?
– Mamy kilka udanych ujęć. Przyślemy ci wideo po obróbkach. Chyba że masz zamiar do nas wrócić, a wtedy pokażemy ci go na dużym ekranie. Może wykorzystamy go do czegoś, w naszym zawodzie powinno się jak najwięcej nagrywać, bo nigdy nie wiadomo, co i kiedy może się przydać.
– Zrobiło się jakoś cicho. Gdzie się wszyscy podziali? – zdziwiła się Ariel.
– Została już tylko jedna aleja. Poszli zaopatrzyć się w prowiant na ostatnie czternaście godzin pracy, jak oszacował sam pan Sanders. Słyszałem, że pracuje tu ponad siedemset osób. Nie licząc mediów, które, mówiąc na marginesie, pracowały równie ciężko jak cała reszta. No, musimy się zbierać. Trzymaj się, Ariel. Za kilka tygodni wideo powinno być gotowe.
– Tylko że to już nie będzie jej potrzebne – usłyszała nagle czyjś zgryźliwy głos. – Jej czas już się skończył, prawda, pani Gwiazdo Filmowa? – syknął ktoś w półmroku.
Serce zamarło jej z przerażenia.
– Nie, panie Andrews, pan mówi jakieś bzdury. A w ogóle czego pan tu chce?
Zerknęła pospiesznie w lewo. Kamerzyści byli już daleko, prawie nie widziała ich w ciemnościach. A więc jest zdana tylko na siebie i na Snookie. Oblizała zaschnięte wargi.
– To wszystko twoja wina, ty suko. Wszystko szło jak trzeba, dopóki ty się nie pojawiłaś. Byłbym ustawiony na całe życie, a tak… Zapłacisz mi za to. Moi ludzie mają na oku ciebie i tego psa. Załatwimy go prądem, zaraz będzie po nim.
– Spokojnie, Snookie, zostań. – Ariel miała nadzieję, że mówi opanowanym głosem. – Tutaj są setki ludzi. Już po wszystkim. Prawdziwe FBI bada całą sprawę. Wiedzą wszystko o Drew Marino. Każdy następny, nieprzemyślany krok może tylko pogorszyć pańską sytuację.
– Jej już nie da się pogorszyć, ty suko! Ty i ten twój Meksykaniec odpowiecie mi za wszystko. Na niczym więcej mi już nie zależy. Zaraz dostaniesz za swoje, a potem przyjdzie kolej na niego.
Podtrzymuj rozmowę i myśl, to nie jest film. On chce zabić ciebie i Leksa. On naprawdę jest w stanie to zrobić. Ariel rozejrzała się, szukając wzrokiem kompanów, o których wspomniał. W porannym brzasku nie sposób stwierdzić tego na pewno, ale wydało jej się, że rzeczywiście widzi cienie ludzkich postaci. Ręką dotknęła obroży Snookie. Czy wolno jej ryzykować życie tego zwierzęcia? Stanęła naprzeciwko dyszącego psa.
– Znajdź Leksa i Dolly – szepnęła cichutko.
Snookie w okamgnieniu skoczyła ponad krzakami. Jej zawrotna szybkość zbiła na chwilę z tropu Cheta Andrewsa. I co teraz? Gdzie ją postrzeli? W klatkę piersiową, w głowę, a może brzuch?
– Zrobię z ciebie siekany kotlet. Rozgniotę ci na miazgę tę twoją twarzyczkę gwiazdy filmowej. Zrobię to tak, żebyś długo konała, z radością na to popatrzę.
– Morderstwo to morderstwo. Nieważne, jak umrę. Ale ty na pewno resztę życia spędzisz w więzieniu, chyba że wcześniej wylądujesz w komorze gazowej.
Ale, mimo że w grę wchodziło jej własne życie, nie była sobie w stanie przypomnieć, czy stan Kalifornia uznawał karę śmierci.
Andrews zaśmiał się tylko szyderczo.
Koncentracja, przypomnij sobie, co mówił mistrz Mitsu. Obrona przed kilkoma napastnikami. Wyobraź sobie, że to film. Przypomnij sobie tę stronę scenariusza i kwestie, których wyuczyłaś się na pamięć wczoraj wieczorem. Rozluźnij się, ale bądź skupiona. Przyjmij właściwą postawę. Wszystko zależy od twojej prawej ręki i stopy, ale postaraj się, aby lewa walczyła równie profesjonalnie. Obserwuj napastników. Pełna koncentracja. Cholera!
Poradzisz sobie z tym facetem, Ariel. Jesteś w dobrej kondycji. Popatrz, to tylko kupa sadła, tak, tak, jakieś dwieście pięćdziesiąt funtów sadła… Jestem zmęczona. Bolą mnie ręce i plecy. On będzie próbował złapać cię za ręce. Obronisz się, kopiąc go lewą nogą w krocze, potem się cofniesz i chwycisz go za rękę, wykręcisz mu ją i powalisz faceta na ziemię. Skończysz z nim, waląc go pięścią prosto w twarz. Jeśli będzie próbował się podnieść, usiądziesz mu na podbrzuszu, lewą ręką ściśniesz za gardło, a prawą wymierzysz kilka ciosów w twarz. Jeśli mimo to wciąż będzie się ruszał, kopniesz go mocno w klatkę piersiową, i koniec. Tak, tak, na macie tak to powinno wyglądać, ale nie tutaj.
Ariel oddychała ciężko. Powinna za wszelką cenę zachować spokój i skoncentrować się. Nagle instynktownie wyczuła jakiś ruch. Ludzie Andrewsa? Leks? Jej przyjaciele? Zobaczyła wyciągnięte w swoją stronę, olbrzymie ręce. To on. Poruszał nimi, usiłując ją zastraszyć. Natychmiast przyjęła pozycję obronną, kucając do półprzysiadu, rozluźniła ręce. Koncentracja.
Nie spuszczaj go z oczu nawet na ułamek sekundy. W tym momencie usłyszała szczekanie Snookie, co o mało nie wytrąciło jej z równowagi.
Uspokój się, Snookie idzie po pomoc, wszystko jest w porządku.
Pomoc? Ariel nagle poczuła, że nie potrzebuje niczyjej pomocy. Ruchem rąk zaczęła go do siebie przywoływać.
– A więc chodź i weź mnie, panie Wielki Kierowco.
Coś znowu się poruszyło. Gwałtowne ruchy. To jego ludzie. Odchodzili. Zostawili ich samych.
Skoncentruj się, to tylko strachliwy tłuścioch. Dasz mu radę, nawet gdyby nie był dziś twój najlepszy dzień. Mistrz Mitsu powiedział, że poradzisz sobie, a on wie, co mówi.
– Ty kurwo! – ryknął Andrews.
– Sukinsyn! – odkrzyknęła Ariel, wymierzając mu w tej samej chwili kopniaka w kolano. Runął na ziemię. Ruszyła do przodu jak błyskawica. Ach, podeptać mu tę gębę, niech wie, czym jej groził! Ale on wstał i zaczął bezładnie machać swymi spasionymi rękami. Zadał jej przy tym dwa ciosy, w policzek i w szyję. Poczuła ciepło na policzku, krew.
Nie myśl o tym. Odeszła na bok, zakręciła się jak fryga i z rozpędu kopnęła go mocno w krocze. Oklaski. Boże, a więc ma widownię.
Nie myśl o tym. Skoncentruj się.
– Niech ktoś coś zrobi! – nagle usłyszała głos Leksa.
Znowu jakieś ruchy. Jacyś ludzie przytrzymują Andrewsa. Skoncentruj się.
– Nie! – to był jej głos. Da sobie radę bez niczyjej pomocy. Musi sama to załatwić. Przesunęła się. W tej chwili Andrews, pomimo swej ogromnej wagi, skoczył gwałtownie do przodu i zadał jej potężny cios w klatkę piersiową. Zatoczyła się do tyłu oszołomiona.
Dolly uspokajała wszystkich drżącym głosem:
– Ona da sobie radę, zostawcie ją w spokoju – a potem spokojniej: – ja wiem, że Ariel sama chce załatwić porachunki z tym człowiekiem, uwierzcie mi.
Dolly miała rację.
– Ty kurwo! Doszło do tego, że nawet to twoje miasteczko nie mogło znieść widoku twojej szpetnej gęby. Postaramy się, aby była jeszcze bardziej odrażająca.
W jego rękach dostrzegła jakiś pręt albo kij, nie była pewna.
– Masz na myśli siebie i tych swoich bandziorów? Co ty sobie wyobrażasz? Organizowałeś napady na drodze, kradłeś moje ładunki i terroryzowałeś moich pracowników. Znam zasady i nie pozwolę takiemu zbójowi jak ty doprowadzić do ruiny ludzi, którzy całe życie ciężko pracowali na chleb. Czy dobrze mnie słyszysz, ty cholerny tępaku?
Znowu oklaski. Usłyszał je również Andrews; to na jedną, krótką chwilę wytrąciło go z równowagi.
Ariel nie omieszkała wykorzystać okazji. Wirując jak fryga, na oślep wymierzała kopniaki prawą stopą. Jeden z nich dosięgnął jego szyi. Jeszcze raz. Tym razem jej stopa wytrąciła z jego rąk gruby kij.
I w tej właśnie chwili straciła panowanie nad sobą, zaczęła robić wszystko to, czego uczono, aby nie robić.
– Ty skurwysynu! Zachciało ci się terroryzować moją rodzinę i moich przyjaciół? Zapomnij o tym! Umiesz tylko wkradać się w ludzkie życie, a potem niszczyć je od środka! Teraz na własnej skórze przekonasz się, co to znaczy! Rodzina cię nie obchodzi, nawet o własne dzieci nie chciałeś się troszczyć i pan Able musiał robić to za ciebie! Teraz zobaczysz! – oddychając nierównomiernie, ruszyła do przodu jak błyskawica. Atakowała z góry i z dołu, nogami i rękami. Okładała go pięściami na oślep, gdzie popadło, przez cały czas obrzucając wyzwiskami, o których przedtem nie miała pojęcia, że je w ogóle zna. Kiedy powaliła go na ziemię i była pewna, że jest niezdolny do zadania jej żadnego ciosu, wtedy dopiero przywołała do siebie Snookie.
– Siadaj na nim!
Owczarek warknął pokazując kły.
– CIĘCIE!
– Co? – sapnęła Ariel, zataczając się na Dolly, która szczęśliwie zdążyła podbiec i ją przytrzymać. – Co on mówi?
– Przecież to określenie rodem z Hollywood, znasz je – szepnęła Dolly. – Nic ci nie jest? Uderzył cię kilka razy. Z policzka leci krew. Ale powiem ci, że spisałaś się pierwszorzędnie, naprawdę znakomicie. Pewnie Leks chciałby wiedzieć, czy z tobą wszystko w porządku.
– Ze mną wszystko w porządku – rzekła słabo, padając wprost w ramiona Leksa. – Na pewno teraz jeszcze bardziej ode mnie śmierdzi, co?
– To nie ma znaczenia. Ci ludzie przyszli uścisnąć ci rękę. Słyszałem, jak mówili, że wcale nie zrobiliby tego lepiej. Nie wiem tylko, czy teraz przyznają się do tego otwarcie.
– To nie jest dla mnie ważne.
– Jak na kobietę, całkiem ładnie sobie poradziłaś.
– Dzięki, Steven.
– Mogę udzielić ci kilku wskazówek, choć nie wydaje mi się, byś ich potrzebowała.
– Dziękuję, Jean.
– Wiesz, postanowiliśmy zrobić razem film. Mam zamiar dać ci w nim rolę. Wyobraź sobie tylko: ci dwaj faceci i ty, w koronkowym obcisłym kostiumie i szpilkach. W napisach twoje nazwisko idzie pierwsze. No to jak, zgadzasz się?
– Może dopiero w przyszłym wcieleniu, Sly, ale dziękuję za propozycję. Leks, muszę usiąść – powiedziała, osuwając się na niego.
Zaczął nucić cicho i czule coś miłego, tak samo jak czasami robiła to Dolly, gdy Ariel nie umiała sobie poradzić z problemami. Jej własna matka nigdy tego nie robiła. Zachciało jej się płakać, ramiona zaczęły drżeć.
– Płacz, Ariel. Nie trzeba wstydzić się łez.
Nie panując dłużej nad sobą, rozbeczała się głośno. Obtarł jej łzy swoim brudnym rękawem od koszuli. Ale łzy dalej lały się strumieniami. Za to, co się stało, mogło się stać i powinno się stać. A potem płakała już tylko ze szczęścia.
– Już mi lepiej. Wracajmy do roboty, trzeba ją skończyć, aby ci wszyscy wspaniali ludzie mogli wreszcie rozjechać się do swoich zajęć. Ja też potrzebuję trochę spokoju i ciszy.
– Na to będziesz musiała jeszcze trochę poczekać. Nie zapominaj, że na jutro zaplanowałaś przyjęcie – przypomniał Leks.
– Na śmierć o tym zapomniałam.
– Ale ja, na szczęście, nie, ani Tiki i pozostałe kobiety. Dolly przejęła nadzór nad całością przygotowań. Musimy dać z siebie wszystko, bo ci twoi przyjaciele właśnie na tyle zasługują. Będzie dobra muzyka. No to jak?
– Z powrotem do roboty – powiedziała. – Zobaczymy się później.
– Czy wspólna gorąca kąpiel jest wciąż aktualna?
– Jasne, że tak!
Ariel gwizdnęła na Snookie.
To było przyjęcie nad przyjęciami. Całe góry jedzenia od najlepszych dostawców z Los Angeles znikały w przeciągu kilku sekund, a na ich miejsce natychmiast pojawiały się nowe. Szampan lał się strumieniami. I wszędzie, jak okiem sięgnąć, ludzie tańczyli i śmiali się. Panował cudowny nastrój.
– Przyjęcie powoli przybliża się ku końcowi. – Leks zwrócił się wesoło do Ariel. – Powinnaś pożegnać się z przyjaciółmi.
– Wiem, to, co zrobili, warte jest czegoś więcej niż zwykłego „dziękuję”.
– A mnie się wydaje, że oni nie spodziewają się żadnych specjalnych przemówień na swoją cześć.
– Masz rację. Sam powiedz, czy to nie wspaniałe?
Ariel wspólnie z Leksem i innymi ranczerami wymieniała uściski dłoni i wyrażała swą wdzięczność na wszelkie możliwe sposoby. Wszyscy odpowiedzieli bardzo ciepło, w stylu: „kiedy tylko będziesz potrzebować, po prostu zadzwoń, cała przyjemność po mojej stronie”. Ariel wiedziała, że były to prawdziwie szczere słowa. Ze wzruszenia łzy napłynęły jej do oczu.
Ostatnia trójka gości zatrzymała się trochę dłużej.
– A co powiesz na kostium w kolorze indygo ze srebrnymi dodatkami i jaskrawo czerwone szpilki?
– Tak jak mówiłam, może skorzystam z propozycji w następnym wcieleniu. Bardzo wam dziękuję za przyjazd.
Popatrzyła we wlepione do siebie trzy pary oczu, które zdawały się mówić – „To my dziękujemy, że nas zaprosiłaś, życzymy powodzenia”.
Kiedy ogromne wrota zamknęły się za nimi, Leks przyciągnął ją do siebie.
– Mamy randkę.
– Zgadza się. Co to za hałas?
– Kobiety okładają swoich mężczyzn. Wrócili ostatniej nocy.
– A ty, oczywiście, ich przyjąłeś.
– Oczywiście.
– No dobrze. Pójdę się rozebrać. Spotkamy się przy wannie.
Serce zaczęło jej walić jak oszalałe. A więc nadszedł wreszcie moment, o którym rozmyślała całymi dniami, tygodniami i miesiącami.
Odszukała swoją torbę w głównym hallu. Wciąż leżała tam, gdzie ją zostawiła: za wielkim kaktusem w czerwonej, glinianej donicy. Co my tam mamy? Szczoteczka do zębów, zestaw do makijażu, bielizna, czyste dżinsy i koszulka z krótkim rękawem na jutro. Jest też lista życzeń i małe pudełeczko, które trzymała w szufladzie nocnego stoliczka od wielu długich lat. Trzeba iść na górę.
Ariel weszła do pokoju, który wskazała jej Tiki, i od razu rzuciła torbę na łóżko. Zdjęła buty i drżącymi rękami zaczęła ściągać pończochy. Zemdliło ją, o Boże, szybko do łazienki. Łzy pociekły po policzkach, ramiona drżały, dawno nie była tak zdenerwowana.
Oto, pod wieloma różnymi względami, nadchodził koniec pewnego okresu w jej życiu. Całe lata marzeń i kartek z jej listy życzeń – skończyły się.
Patrząc na swoje odbicie, jak niegdyś przy przygotowywaniu jakiejś sceny, zaczęła rozmawiać z samą sobą.
Koniec, pomyśl, jaki będzie koniec. U boku Leksa będziesz żyć długo i szczęśliwie. A jeśli… jeśli… Jak mu to powiedzieć? Co sobie pomyśli? Czy mi uwierzy? Uwierzy, gdy zobaczy obrączkę, którą sam ci kiedyś uplótł. A może on już wszystkiego się domyślił? Może zwrócić się do niego: Feliksie? Czy lepiej o niczym mu nie mówić? Może… może…
No, dalej z tym, Ariel. On czeka na ciebie. Może on w tej chwili tak samo bije się z myślami jak ty, może… może…
Srebrna, obszyta cekinami suknia osunęła się lekko na podłogę. Body w kolorze ciała także opadło wolno na suknię. Ciężkie, błyszczące kolczyki i bransoletki z hałasem wylądowały w pudełeczku na biżuterię.
Ariel sięgnęła po żółty, gruby ręcznik i okręciła go dokoła siebie. Wspaniale, dużo lepiej niż w futrze z norek. Jeszcze tylko sandały i… gotowa.
Mogła wyjść naprzeciw swojemu przeznaczeniu, którym był Leks Sanders alias Feliks Sanchez. Wiedziała to od dnia, w którym wspinała się na wierzchołek góry w białej sukience.
Przy drzwiach przypomniała sobie o obrączce. Wróciła i, z biciem serca, wsunęła ją sobie na palec.
Tak naprawdę, dopiero teraz była całkiem gotowa.
Snookie idąc przy nodze Ariel w stronę schodów z uwielbieniem obserwowała swoją panią. Na dole Ariel zatrzymała się i przykucnęła, by porozmawiać z psem.
– Snookie, bądź dobrym psem. Teraz chciałabym… żebyś usnęła. Możesz być o mnie spokojna. Teraz kolej na Leksa. On zaopiekuje się nami obiema. Zaufaj mi, przez całe życie czekałam na tę chwilę, a teraz, kiedy nadeszła, pomóż mi ją przeżyć jak najpiękniej. – Ariel mocno, obiema rękami przytuliła do siebie psa. – Ja także cię kocham. Tak się cieszę, że jesteś, co ja bym bez ciebie zrobiła…
Snookie polizała ją po policzkach. Przechyliła głowę i z jej gardła wydobył się dziwny dźwięk. Obie poszły korytarzem prowadzącym do patio z ogrzewaną wanną.
Ariel zobaczyła, że pokrywa jest już zdjęta, a nad wodą unoszą się kłęby pary. Słychać było bulgotanie wody. Nigdzie nie zauważyła Leksa. Obok stolika z kutego żelaza Ariel rozłożyła posłanie dla Snookie. Owczarek rozejrzał się dookoła i dopiero potem usadowił się na posłaniu. Ułożył głowę na przednich łapach i rozglądał się czujnie.
Puszysty ręcznik wylądował na krześle, a Ariel wskoczyła do wody. Krzyknęła głośno, czując, że coś wciąga ją pod wodę. Wynurzyła się z wesołym uśmiechem na twarzy.
– Co za romantyczne powitanie! – krzyknęła. – Jak długo tu siedziałeś?
– Już czwarty raz zanurzyłem się pod wodę. Dobrze, że przyszłaś, bo dłużej bym nie wytrzymał, popatrz na moje dłonie, są całe rozmięknięte.
– Chcesz mi wmówić, że to coś, to są twoje ręce?
– Aha – powiedział wolno. – Ale możesz to oczywiście sprawdzić.
– Aha – odpowiedziała Ariel równie niespiesznie. – Mam nadzieję, że wiesz, iż takie rzeczy trudno robić pod wodą.
– Może i masz rację. Ale równie dobrze możesz zrobić to później, gdy będziemy słuchać mojej szafy grającej, popijać coca-colę i żuć gumę.
– Dlaczego ja na to nie wpadłam?
– Ponieważ… ponieważ… ja jestem bardziej bystry i… Ariel, muszę cię o coś zapytać. Chyba mam rację. Jestem tego prawie pewien. Ale jeszcze niedawno miałem mieszane uczucia, raz byłem pewny, innym razem znowu nie. W tym względzie duże znaczenie miały niektóre drobiazgi, które dobrze zapamiętałem. Tam, na stoliku leży skoroszyt. Chciałbym, żebyś zobaczyła, co w nim jest.
– Nie potrzebuję tego oglądać, Leks. – Ariel uniosła lewą rękę, poruszając palcami, aby zwrócić jego uwagę na ślubną obrączkę.
– Od kiedy domyśliłaś się wszystkiego? – zapytał ochryple.
– Masz na myśli absolutną pewność? Nie tak dawno. Już pierwszego dnia zadziwił mnie twój śmiech. On dotknął najgłębszych zakamarków mojej duszy. Bardzo chciałam, żeby to była prawda. Wynajęłam nawet prywatnego detektywa, aby spróbował cię odnaleźć. Ale skutki owych poszukiwań okazały się tak znikome, że chciało mi się płakać. Kiedy… po mojej operacji musiałam się zdecydować, co dalej zrobić ze swoim życiem, pomyślałam tylko o jednym miejscu na ziemi, do którego zawsze chciałam wrócić. Tylko tu byłam naprawdę szczęśliwa. Z twojego powodu. Kiedyś, po naszym nieoczekiwanym rozstaniu próbowałam cię odnaleźć, ale prawnik, którego wynajęłam, powiedział, że w rejestrach nie istnieją żadne zapiski o naszym małżeństwie. Wtedy zwątpiłam i odtąd zaczęła się moja kariera w Hollywood. Ach, Leksie, te wszystkie lata zmarnowane. Na myśl o tym chce mi się płakać.
– Ciii, już w porządku. Znaleźliśmy siebie. Takie było nasze przeznaczenie: ty znalazłaś mnie, a ja ciebie, tak nam było pisane. A przy okazji, ile dobrego zrobiłaś. Ty i twoi przyjaciele uchroniliście wielu porządnych ludzi od bankructwa.
– Ale też i kłopoty były z mojego powodu.
– Mylisz się, i w ogóle musisz przestać tak myśleć. Nie byłoby ciebie, znalazłby się ktoś inny. To było nieuniknione. Nie możesz się obwiniać. I jeszcze jedno: słyszałem, jak twoi przyjaciele składali ci oferty. Chcą, żebyś do nich wróciła. Pamiętaj, że dla mnie nie jest to żaden problem. Wiem, że żyjemy w latach dziewięćdziesiątych i że kobiety przywiązują wielką wagę do kariery zawodowej. Będę wyrozumiałym mężem.
– Ale ja nie chcę tam wracać, podobnie jak nie chcę wracać do dawnego nazwiska: Aggie Bixby. Nie ma tu żadnej Aggie ani Feliksa. Jest Ariel i Leks, i tak powinno zostać. Jeśli Asa wciąż jest zainteresowany odkupieniem firmy, jestem gotowa mu ją sprzedać. I bardzo bym chciała zamieszkać tu z tobą, aby nadrobić wszystkie utracone lata.
– Naprawdę?
– Pragnę tego całym sercem. Czy to prawda, że Marino porzucił swoje ranczo?
– Tak słyszałem. To wredny facet, ale oprócz podkupywania cudzych pracowników i wynajęcia Cheta nie można mu było nic więcej zarzucić. Z napadami na nasze ciężarówki nie miał nic wspólnego. Na pewno wrócił do Nowego Jorku i tam próbuje zdobyć dla siebie cudzy kapitał. Są ludzie, którzy lubią takie nieustanne balansowanie na krawędzi, on widocznie do nich należy. I więcej nie zaprzątaj sobie głowy Andrewsem. Pomyśl, ile szczęśliwych lat mamy jeszcze przed sobą.
– A co z Dolly i Tiki?
– Tiki chce odejść. Dostała kiedyś ode mnie mały domek w górach. Poza tym ma wiele wnucząt. Sama podjęła tę decyzję. Już od ponad roku wspominała o odejściu. I jeszcze jedno, nie mogę sprawić zawodu swoim ludziom, którzy czekają na nasze wesele. Już wszystko sami zaplanowali. Tu wesela trwają trzy, czasami cztery dni…
– Cztery dni! Cóż takiego można robić na weselu przez cztery dni?
– Jeść, śpiewać, tańczyć. Państwo młodzi dostają mnóstwo prezentów, które upychają po szafach, a potem rozdają innym ludziom na Gwiazdkę. Słowem, bawić się. Osobiście nie mam nic przeciw temu, pod warunkiem że ty się zgadzasz. Jest tylko jeden szkopuł: ta obrączka na pewno im się nie spodoba.
– Ale ja nie chcę żadnej innej. Ta jest najważniejsza, i ta razem ze mną pójdzie do grobu. Mówię poważnie, Leks.
– Doskonale cię rozumiem, bo czuję dokładnie to samo. Nie wiem, hm… czy to odpowiedni moment, aby to mówić… ale… cały nasiąkłem wodą jak gąbka.
– O Boże, a więc wychodźmy!
Wyszli i przytulili do siebie nagie, ociekające wodą ciała. Ariel sięgnęła po ręcznik.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że mamy wejść do domu, pójść korytarzem, schodami i następnym korytarzem do mojego pokoju w tak skąpym stroju? – zapytał Leks, wolno cedząc słowa.
– No cóż, zastanawiałam się nad tym. A może lepiej będzie, jeśli ty pobiegniesz przodem, a ja będę trzymać ręcznik?
– A może ja zatrzymam ręcznik, a ty pobiegniesz przodem? Zresztą tu nie ma nad czym się zastanawiać – i Leks wrzucił ręcznik do wanny. – Nago wejdziemy do twojego nowego domu, mogę cię przenieść przez próg. Wybór należy do ciebie, pani Sanders.
– Chcę, żebyś mnie niósł całą drogę.
– Na łóżku leży świeża pościel. Wylałem na nią całą butelkę perfum z gardenii. Co ja mówię, spryskałem nimi cały pokój. Wszystko jest już gotowe, ja jestem gotowy. O Boże! – krzyknął nagle, padając na jedno kolano.
– Co się stało?!
– Zdaje się, że gdzieś tu zgubiłem swój tyłek… – zażartował.
– Co?! Nie chcę tego słyszeć! Czy rozumiesz, Leksie Sandersie?
– To wcale nie jest gorsze niż ta twoja suka, która popsuła nam cały wieczór. No właśnie, gdzie ona się podziała?
– Śpi smacznie, i tak będzie przez całą noc. Jest na dole przy wannie. Mamy przed sobą jakieś sześć godzin. Jak myślisz, co można zrobić przez sześć godzin?
– Może sama mi to powiesz!
Ariel przykucnęła obok i opowiedziała mu wszystko ze szczegółami. Gdy skończyła, poderwał się raźno na nogi i popatrzył na nią z góry z wesołymi iskierkami w oczach.
– Chyba nadeszła właściwa pora, abyś poznała w praktyce te swoje magiczne sztuczki.
I pociągnął ją ze sobą na łóżko. Zaczęli się śmiać, łaskotać, całować i bawić jak para najszczęśliwszych na świecie ludzi.
– Wiesz, że ja lubię popiskiwać w takiej chwili… – powiedziała Ariel i zaśmiała się.
– To na pewno nie może być gorsze od mojego ryczenia, ale dom jest zupełnie pusty, możemy robić, co nam się żywnie podoba.
– No, lepiej nie budzić Snookie.
– O Boże, nie!
– Chciałabym, abyś zrobił to ze mną tak jak za pierwszym razem… Czy pamiętasz, co wtedy robiliśmy i o czym rozmawialiśmy? Bo ja tak.
– Ja też. Ale nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi, jakimi byliśmy wtedy. Zaczekaj chwilę – poprosił, spuszczając nogi na podłogę. – Przecież ja miałem plan. Wstawaj i włóż coś na siebie. Będziemy postępować zgodnie z moim planem.
– Już zaczynamy?
Leks szybko wciągnął na siebie dżinsy i koszulkę. Ariel, trochę zdziwiona, pobiegła korytarzem do pokoju, w którym miała swoje rzeczy. Po co zawracać sobie głowę bielizną?… Wciągnęła szybko same dżinsy i koszulkę. Z Leksem spotkała się w korytarzu, przy schodach.
– No chodź – powiedział biorąc ją za rękę.
Dopiero w jego gabinecie wszystko zrozumiała. Jego wymarzony wurtlitzer spoglądał na nich jak jakaś nieziemska maszyneria. Ariel uśmiechnęła się.
– Mogę zafundować ci colę? A może wolisz gumę balonową?
– Tak, proszę trzy czerwone gumy.
– Nie, to za mało. Musisz wziąć co najmniej sześć, jeśli chcesz dmuchać porządne balony. Potem będziemy popijać colę. Jak ci się podoba ten scenariusz?
Ariel przypomniała sobie o swojej porcelanowej powłoce na zębach. Guma na pewno do niej przywrze.
– Zobaczymy.
– Czy mogę kupić ci colę?
– Koniecznie.
– Chcesz zatańczyć?
– Czy powinnam to zrobić z colą i gumą do żucia, czy bez?
– Nie wiem. Nie robiłem tego nigdy przedtem. A ty jak sądzisz?
Ariel odstawiła colę, a kulki gumy wsunęła do kieszeni.
– Chcę, abyś miał wolne ręce, kiedy będziesz mnie obejmował w tańcu. Potem napalimy sobie w kominku, a ty kupisz mi colę i trochę gumy do żucia. Czy tak może być?
– Tak się to wtedy robiło?
Miała ochotę powiedzieć, że w tej kwestii jest równie niezorientowana jak on, ale nie zrobiła tego.
– Tak, jeśli mnie pamięć nie myli. Nieczęsto w młodości chodziłam do lokali, bo rodzice mi zabraniali. Ale czy to ma jakieś znaczenie?
– Tak. Przez całe życie czekałem na tę chwilę i chciałbym, aby wszystko wypadło jak trzeba.
Ariel usiadła po turecku na podłodze.
– W takim razie porozmawiajmy o tym. Przecież oboje widzieliśmy wiele filmów, w których pokazywane są takie sceny. Uważam, że powinniśmy robić wszystko, co tobie… nam się wydaje właściwe.
– Ariel, czyja przypadkiem nie zwariowałem?
– Oczywiście, że nie. To twoje marzenie. Należy zrealizować je tak, abyś potem nie czuł niedosytu ani rozczarowania. Powinieneś uporządkować swoje wspomnienia. To dla nas obojga ma ogromne znaczenie. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że w twoich marzeniach znalazło się miejsce także dla mnie. Chcę, żeby tak zostało, byśmy resztę życia przemierzyli razem tą samą drogą. Czy masz zamiar poprosić mnie wreszcie do tańca?
– Nie umiem tańczyć, a w dodatku jestem boso. Ale wybierz jakąś piosenkę. Trzydzieści lat temu też bym cię o to poprosił.
– Naprawdę?
– Oczywiście. Zawsze byłem dżentelmenem.
– Byłeś nim. Zawsze to w tobie kochałam. Byłeś taki elegancki, przynajmniej w moim mniemaniu. Poproszę monetę. – Leks wręczył jej dziesięciocentówkę, którą Ariel wsunęła do otworu i przycisnęła guzik. Odwróciła się do tyłu, wprost w ramiona Leksa. Zaczęli wirować w tańcu do wtóru pięknej piosenki Hanka Wiliamsa pod tytułem „Your cheating hart”. Na początku robili to dosyć niezgrabnie, nie obyło się też bez podeptania palców obu par stóp, ale po pewnym czasie udało im się rozluźnić, wtedy ich ciała odnalazły wspólny rytm i jakby stopiły się w jedno.
– Świetnie pasujesz do moich ramion – stwierdził Leks.
– Wyjąłeś mi to z ust. Oj, chce mi się pić. Proszę coca-colę, a jeśli masz dość pieniędzy, poproszę także o gumę do żucia.
Leks zaśmiał się szeroko.
– Z największą przyjemnością. – Wrzucił monetę do otworu i poczekał, aż butelka ukaże się we wgłębieniu. Odkorkował ją i wręczył Ariel, dragą kupił dla siebie. – Powinniśmy teraz wznieść toast – stwierdził. – Tylko jak sądzisz, za co?
– Niech będzie za Hollywood, bez którego nie zdołalibyśmy się odnaleźć. A następny, za długie życie w szczęściu i radości.
– Dobrze – zgodził się Leks. Symbolicznie stuknęli się butelkami i wypili.
– Ho, ho, dwa łyki i nie ma. Jak byłem dzieckiem, taka butelka starczała mi na dłużej.
– Nie mam zdania w tej sprawie, nie pozwalano mi jeść zbyt wielu słodyczy. Moja matka mówiła, że psują zęby. Już nie mogę się doczekać tych gum do żucia, które mi obiecałeś. Chcę, żeby wszystkie były czerwone.
Kiedy ponownie usiedli przy kominku, Leks trzymał w ręku dwie cole i całą garść kolorowych gum do żucia.
– Ciekawe, ile naraz można ich zmieścić w ustach? Położyli się na poduszkach i jakiś czas słuchali szafy grającej.
– Według mnie było świetnie – stwierdziła Ariel. – Czy spodziewałeś się czegoś więcej?
– Było wspaniale, przede wszystkim z twojego powodu. Bez ciebie zagrałbym prawdopodobnie jeden raz na szafie grającej, wypił jedną colę i przeżuł kilka gum. A potem nigdy więcej do tego nie wracał. Razem zrobiliśmy to wspaniale. Wiele jeszcze rzeczy musimy zrobić razem…
– Jeśli można, chciałabym się dowiedzieć, kiedy wreszcie pójdziemy do łóżka? – zapytała Ariel, nadmuchując w jego stronę balon wielkości grejpfruta.
Leks w odpowiedzi dmuchnął podobny balon i przysunął się na tyle blisko, aby oba balony mogły zetknąć się ze sobą. Dokładnie w chwili, gdy przymknęli oczy, obie bańki pękły. Lepkie, różowe gumy okleiły im twarze, a Ariel, próbując je ściągnąć, zaśmiewała się do łez.
– Chyba powinieneś to jakoś zlizać, przeżuwać czy coś w tym stylu. Miało być zabawnie, zgadza się?
– Wspaniale się bawię.
Popatrzył na nią z pożądaniem, a potem przewrócił ją na poduszki i zaczął całować gorące, uległe usta, policzki, dołeczek na brodzie i pachnące, jasne włosy, a rękami pieścił jej cudowne ciało – dokładnie jak kiedyś, przed laty. Westchnął ze szczęścia, gdy nagie kształty wtuliły się w jego umięśnione ramiona.
Ariel pchnęła go delikatnie na poduszki i usiadła na nim okrakiem, mocno ściskając kolanami. Patrzyła na twarz, która, podobnie jak przed laty, była dla niej najdroższa na świecie. Wtedy fala miłości przepełniła jej serce i pochyliła się, by go pocałować. Włosy rozsypały się i przesłoniły ich twarze, a długi, miłosny pocałunek drżeniem wdzierał się do ich wnętrz i pobudzał zmysły.
Leks uśmiechnął się, gdy poczuł jej wibrujące wnętrze. To była jego Aggie! Aggie, którą kochał, jego niezrównana, kochająca i dająca z siebie wszystko. No właśnie – dająca, zawsze tylko dająca.
Ach, ileż uczucia, czułości i radości było w ich miłosnym zespoleniu! Długie lata tęsknoty, nadziei i niepokoju dobiegły wreszcie końca, aby oboje mogli wstąpić na nową, wspólną drogę życia.
– Ach – westchnął Leks.
– Mój najdroższy. – Ariel wtuliła się w jego ramiona.
Jedynym odgłosem w pokoju Leksa, którego nigdy dotąd z nikim nie dzielił, było poruszanie się ich ciał na poduszkach i ciche pomrukiwania. Ariel położyła głowę na jego szyi, a jej jedwabiste włosy opadły mu na ramiona. Z przyjemnością wdychała zapach jego ciała zmieszany z zapachem jej własnych perfum. Palcami stóp muskała jego świetnie umięśnione nogi. Razem dopełniali się jak światło i cień lub jak księżyc z nocą. Leks, wdzięczny losowi za cudowne odnalezienie, tulił ją do siebie uszczęśliwiony i głaskał, sprowadzając łagodnie na dół z wyżyn miłosnego uniesienia. Teraz, gdy wszelkie bariery zniknęły, oboje czuli głębokie ukojenie i satysfakcję.
Ariel wtuliła się głębiej w jego opiekuńcze ramiona, a Leks przygarnął ją mocno. Ta kobieta była dla niego wszystkim. Zaczął wodzić delikatnie nosem po jej szyi.
Ariel natychmiast wyczuła zmianę: tym razem on chciał prowadzić. Z uległością poddawała się pieszczotom jego rąk, raz delikatnym, czułym i łagodnym, to znowu silnym, zdecydowanym i władczym. Z niekłamanym zachwytem i ciekawością penetrował najskrytsze zakamarki jej ciała, pieścił włosy, piersi, uda, a potem obsypywał je namiętnymi pocałunkami. I wziął ją, dając i biorąc zarazem wielką rozkosz, najpierw gorącą, drapieżną i gwałtowną, potem ociężałą, leniwą i przepojoną słodyczą. Ariel mruczała tylko z zadowoleniem, obsypując go pieszczotami, których pragnął całym sercem.
Gdyby tak najpiękniejsze chwile w życiu mogły trwać wiecznie…
– Aaach – mruknął Leks.
– Mój kochany.
– Hau – to Snookie szczeknęła cicho.
– Aach – mruknął znowu Leks.
– Kochaj mnie i mojego psa – rzekła Ariel.
– Do końca życia – obiecał Leks.
– A nawet jeszcze dłużej. Chodź tu, Snookie.
Owczarek podbiegł do stosu poduszek i, pochyliwszy wielką głowę, polizał po twarzy Leksa, a potem Ariel. Zawył cicho raz i drugi, a potem wrócił do drzwi, popchnął je łapą i wyszedł z pokoju.
– Ach – mruknął Leks.
– To wyglądało jak oficjalna akceptacja naszego związku – stwierdziła Ariel.
– Masz rację – zgodził się, obsypując jej twarz pocałunkami.
– Jakie to wspaniałe. Kochajmy się jeszcze, i jeszcze, i jeszcze!