Ariel z pogardą patrzyła na choinkę. Cóż z tego, że perfekcyjnie wykonana, skoro sztuczna i usiana błyszczącymi ozdobami z plastiku. Co za paskudztwo! Był drugi stycznia nowego, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku.
– Musimy pozbyć się tej choinki i zapomnieć o niej. Ogarnia mnie przygnębienie, gdy patrzę na drzewko z białego plastiku obwieszone niebieskimi, również plastikowymi ozdobami. Aż trudno uwierzyć, że to ja je kiedyś kupiłam! Nie ma w nim ani krzty świątecznego uroku, przynajmniej takiego, jaki kiedyś znałam. Moja matka zawsze nalegała, abyśmy na Boże Narodzenie, niezależnie od okoliczności i miejsca pobytu, mieli w domu prawdziwe, żywe drzewko. A tego brzydactwa nie ma co żałować, będzie mniej do pakowania. Moja decyzja brzmi: wszystkie plastiki na śmietnik! Mam zamiar przeprowadzić się do prawdziwego, naturalnego świata i nie mam zamiaru brać tam ze sobą jakichś jego imitacji. Na następne Boże Narodzenie kupimy sobie zielone drzewko z Oregonu i mnóstwo pachnących girland uplecionych z roślin zimozielonych, którymi obwiesimy cały dom. Wierzę głęboko, że pod wieloma innymi względami następne Boże Narodzenie będzie lepsze niż ostatnie.
Doiły oderwała z rolki kawałek taśmy do pakowania.
– Jeśli tylko będziesz w lepszej kondycji psychicznej niż w tamtym roku, już będzie wspaniale. Czy już wiesz, co zrobisz z domem?
– Rano zadzwonił Maks i złożył mi ofertę, która opiewa na sumę dwukrotnie większą aniżeli wartość tego domu. Twierdzi, że chce go kupić dla swojej teściowej. Ale ja go dobrze znam, on po prostu troszczy się o moje interesy, bo dobry z niego człowiek. Pewnie i tak w końcu mu sprzedam, bo będzie to najprostsze rozwiązanie. A za miesiąc pożegnamy to miejsce i nie sądzę, abyśmy kiedykolwiek żałowały tej decyzji.
– No właśnie, jesteś tego absolutnie pewna? Wciąż jeszcze żyjesz wydarzeniami ostatnich tygodni, jesteś rozgoryczona. Musisz liczyć się z tym, że kiedyś zatęsknisz za tym miejscem. Do przeprowadzki zostało dokładnie dwadzieścia jeden dni. Ale po tym, co przeszłaś, masz jeszcze prawo do zmiany decyzji.
Ona jest wyraźnie zmartwiona – pomyślała Ariel – tak samo jak Maks. Czyżby przestali już we mnie wierzyć? Czy boją się, że teraz już sobie nie poradzę?
– Nie, Dolly, nie chcę tego robić. Czuję, że tak będzie dla mnie najlepiej, i żałuję, że nie zdecydowałam się na to dwa lata wcześniej. Jest mi strasznie głupio, że narobiłam tyle zamieszania wokół Perfect Productions. Powiem ci szczerze, tego przedsięwzięcia nie udałoby mi się zrealizować. Znasz mnie przecież, zaharowałabym się na śmierć w przeciągu sześciu miesięcy, a co gorsze, nie potrafiłabym znieść litościwych spojrzeń, wiesz z jakiego powodu. A teraz, gdy nie mam już wielkiego wyboru, mogę mieć tylko nadzieję, że ta przeprowadzka będzie dla mnie ciekawą przygodą, która zapoczątkuje drugą połowę mojego życia.
– Skoro tak, to w porządku. Chodź, maleńka, czas na ciebie – powiedziała Dolly, odwracając się w kierunku białej choinki. I przeciągnąwszy ją do drzwi, pchnęła mocno. Drzewko zamocowane na stojaku na kółkach odjechało z turkotem środkiem chodnika, a obie kobiety klasnęły w ręce wielce uradowane.
– Decyzja numer jeden wykonana. A teraz trzeba się pozbyć pozostałych błyskotek. Na przyszły rok kupimy sobie prawdziwy wystrój na Boże Narodzenie, mam na myśli rękodzieło, pozytywnie oddziaływające na człowieka. Ken ma dziś przynieść zdjęcia naszego nowego domu. Posłuchaj tylko: pięć sypialni, przestronny salon, gabinet, biblioteka, kuchnia w stylu meksykańskim, osobny domek gościnny. A do tego basen iście olimpijskich rozmiarów, kort tenisowy, ogród w stylu japońskim, no i weranda. A ściślej rzecz ujmując: prawdziwa, opleciona kwiatami weranda z bujanymi fotelami. Ken twierdzi, że dom jest fantastyczny, chociaż tani, i że to dobry interes. Aha, zapomniałam o kominkach, jest ich aż cztery: w gabinecie, w salonie, w mojej sypialni i jeden dwustronny do kuchni i jadalni. Jeśli tylko chcesz, możemy dostawić jeszcze jeden do twojej sypialni. Kto wie, może najdzie cię kiedyś romantyczny nastrój i zechcesz zabawić się przy płonącym kominku…
– A po cóż mi kominek? Jeśli kiedykolwiek znajdzie się mężczyzna, z którym zechcę pójść do łóżka, na pewno skorzystam z domku gościnnego, abym potem mogła przygotować mu śniadanie.
– Ależ Dolly, chyba żartujesz, mamy przecież lata dziewięćdziesiąte. To on tobie powinien przygotować śniadanie. Czytałam o tym aż w dwóch scenariuszach!
– Zapamiętam to sobie. To już ostatnie pudło z tego pokoju. Jak sądzisz, zacząć teraz następny pokój czy zrobimy to po wizycie pana Lamantii? Może tymczasem przygotuję tościki chlebowe na ostro? Na pewno będą lepiej smakowały z zupą jarzynową niż z tuńczykiem i zdążę je zrobić przed jego przyjściem. A na deser skończymy ambrozję, która została od wczorajszego obiadu.
– Niezły pomysł. Ja ustawię jeszcze tylko te kartony pod ścianą. Osobiste rzeczy stoją oddzielnie, w hallu. Mój range rover powinien poradzić sobie z tym dodatkowym ciężarem. Nie chcę ich mieszać z resztą rzeczy. Oooo, zmęczyłam się trochę tym pakowaniem, zaczerpnę teraz trochę świeżego powietrza.
Wyszła na dwór i popatrzyła na dom, w którym mieszkała przez ostatnie dwadzieścia pięć lat. Czy będzie za nim tęsknić? Może tylko przez krótką chwilę.
Boże, co ja robią? – Ariel dotknęła dołeczków na swojej twarzy i znowu coś ją ścisnęło za gardło.
„To nie są żadne dziury, tylko zwykłe ślady po nacięciach, które staną się mniej widoczne, jeśli tylko choć odrobinę przybierze pani na wadze” – przypomniała sobie słowa chirurga. – „To, co panią spotkało, to nie żadna katastrofa, musi się pani z tym pogodzić i zacząć normalnie żyć”.
Łatwo mu mówić, bo to nie jego twarz.
– Ależ ja próbuję z całych sił – odpowiedziała. – A jutro i pojutrze jeszcze bardziej będę się starać.
Była akurat przy bramie, gdy zadzwonił dzwonek. Przycisnęła guzik zwalniający blokadę i niebieski mercedes 560, własność Kena Lamantii, wjechał na posesję.
– To doprawdy wielka przyjemność być witanym osobiście przez gospodynię domu już przy wjeździe. Wskakuj, Ariel, zaparkuję z tyłu domu i przemknę się kuchennym wejściem. Zobaczymy przy okazji, co tam Dolly przygotowuje na lunch, i może uda mi się zwędzić kilka słodkich, pulchniutkich ciasteczek z waszych zapasów.
Ken był wysokim, szczupłym mężczyzną z czarnymi włosami, które już lekko siwiały na skroniach, i z wąsami także lekko przyprószonymi siwizną. Ariel popatrzyła mu w oczy ukryte za szkłami w metalowych oprawkach. To niezwykle miły człowiek i dobry, zaufany przyjaciel, a przy tym wierny, co było niezwykle rzadką cechą w Hollywood. Ariel zawsze z przyjemnością słuchała jego niskiego głosu; spokojny, opanowany i troskliwy ton dodawał otuchy i wiary w przyszłość. Poczuła, że humor jej się poprawia.
– Ładny dziś dzień, nieprawdaż?
– O, widzę, że pozbyłaś się wreszcie tego rachitycznego drzewka. Jeśli przy tej okazji wolno mi jeszcze coś dodać, sądzę, że nadeszła odpowiednia pora, abyś pozbyła się również kilku ciężarów z przeszłości, zarówno fizycznych, jak i emocjonalnych. Znalazłem ci wspaniały dom. Dory twierdzi, że to dom marzeń i że ci go zazdrości. Ale ona tak nie myśli, prawda, Ariel? Przecież też mamy piękny dom. To prawda, że czasami zastanawiam się, czy nie poszukać sobie czegoś nowego, ale przecież moje życie jest tutaj, no i w pobliskim kanionie mieszka rodzina Dory.
– Dory ubóstwia swój dom i nie sądzę, by kiedykolwiek chciała opuścić to miejsce. Jest najszczęśliwszą osobą, która znakomicie potrafiła się przystosować do życia w tym miasteczku, podobnie zresztą jak ty. A że zazdrości, powiedziała to tylko dlatego, żeby mi było przyjemniej. Wiedziała, że mi to powtórzysz. Wciąż jeszcze nie mogę uwierzyć, że poprosiłam cię, abyś kupił mi nowy dom.
– Dlaczego? Ten także ja kupowałem. I tylko mi nie mów, że był to zły interes. Dowiedziałem się od Maksa, że chce go od ciebie odkupić. Dobrze ci radzę, nie odrzucaj jego propozycji, a nigdy tego nie pożałujesz.
– Ale wartość tego domu jest dwukrotnie niższa niż jego oferta kupna. To nie jest w porządku, poza tym ja nie potrzebuję jego litości – powiedziała lekko poirytowana, choć wcale nie chciała, aby Ken to odczuł.
– Ty nie masz pojęcia o tym, co się w tej chwili dzieje na rynku nieruchomości. Mówię ci, przyjmij jego ofertę, a Maks na zawsze pozostanie twoim dłużnikiem. Poza tym on chce, aby jego teściowa miała się dokąd wyprowadzić, więc wyświadczysz mu dodatkową przysługę. No to jak, mogę do niego zadzwonić i powiedzieć, że interes ubity?
– Niech będzie. A teraz opowiedz mi o domu, w którym wkrótce zamieszkam. – Ariel wzięła go pod rękę i poprowadziła w stronę kuchennego wejścia.
– O nie. Najpierw muszę dostać coś do jedzenia. I lepiej, żebyś ty także najadła się do syta, w ten sposób lepiej zniesiesz to, co ci powiem, jasne?
– Nieważne, ale wiem, o czym chcesz rozmawiać. Sądzę, że potrafimy poprowadzić razem jakąś małą restaurację. Gotowanie powierzymy Dolly, a ja będę dostarczać produktów i zajmę się planowaniem. Inny wariant to prowadzenie psiarni, wiesz, pielęgnacja i rozmnażanie. Może wybiorę jack russel terriery – podobają mi się. Jednak w tym przypadku istnieje zagrożenie, że będę chciała zatrzymać wszystkie szczenięta. Dolly wymyśliła pijalnię herbaty, w której serwowałybyśmy też małe przekąski. Carla natomiast zaproponowała kupno sklepu, w którym przez okrągły rok można handlować akcesoriami świątecznymi. Zobaczymy. Na razie potrzebuję trochę czasu, aby się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Może napiszę swoją biografię, każdy to robi, więc dlaczego miałabym być inna? Chciałabym ładnie urządzić dom, kupić trochę nowych rzeczy. Ponieważ mam w nim spędzić resztę życia, musi on być moim odbiciem, stanowić odpowiednie tło dla Aggie Bixby, a nie dla Ariel Hart. Czy wiesz, o co mi chodzi?
– Tak, ale to bardzo niewiele. Możesz dać z siebie dużo więcej, przyjąć jakieś ambitne wyzwanie i służyć innym ludziom. Mogłabyś w ten sposób spłacić dług wdzięczności za szczęście, które dopisywało ci przez całe życie. Jeśli tylko zgadzasz się teraz ze mną, to mam już dla ciebie coś odpowiedniego.
Cóż to za zagadkowa wypowiedź, i co, u licha, znaczy to „ambitne wyzwanie”?
– Dolly, jestem głodna. – Ariel starała się ukryć zażenowanie. – Co dziś mamy na lunch?
Dolly uśmiechnęła się.
– To co lubisz, tościki na ostro i zupa jarzynowa ze świeżą białą fasolką. Ambrozja na deser.
– Nasza gosposia wszelkie desery przyrządza z dyni, a z dań obiadowych najlepiej robi wieprzowinę: kotlety schabowe i polędwicę z ziemniakami i marchewką. Callandra ciągle powtarza, że wieprzowina to taki drugi rodzaj białego mięsa. Nie narzekamy, bo przyrządza smakowite desery, ale ciebie, Dolly, od razu bym przyjął, jeśli tylko byś się zgodziła, i dałbym ci dwa razy tyle co Ariel. – Przy każdej wizycie robił jej podobną propozycję, ale czy coś takiego można traktować poważnie?
– Jedz! Pospiesz się, Dolly – ponaglała Ariel. – Już się nie mogę doczekać, chcę wreszcie wiedzieć, w jaki sposób będę od dzisiaj zarabiać na życie. Jeszcze kawy? Pij, byle szybko, no, mów.
Ken podparł rękami brodę i łokcie oparł na stole. W jego oczach migotały figlarne ogniki.
– Ariel, niedługo będziesz właścicielką największej firmy transportowej w okolicy San Diego. Prawda, że to ekscytująca wiadomość? To dochodowa firma. Jej dotychczasowy właściciel z powodu podeszłego wieku nie może jej dłużej prowadzić, a jego żona jak najszybciej pragnie się wyprowadzić na Hawaje. Ich jedyny syn, z zawodu muzyk rockowy, nie chce nawet słyszeć o prowadzeniu tej firmy. Sprzedają po rozsądnej cenie. Moim zdaniem, na prowadzeniu tej firmy możesz zbić fortunę, jeśli tylko dobrze się do tego zabierzesz. No, rzeknijcie coś, miłe panie.
– Zwariowałeś – powiedziała krótko Ariel.
– Ariel, poczekaj, zastanówmy się – dodała pospiesznie Dolly. – Może mogłabym gotować i sprzedawać kierowcom kosze zjedzeniem? Co ja mówię, masz rację, to wariat.
– Wiedziałem, że taka będzie wasza pierwsza reakcja. Moja żona, a nawet gosposia zachowały się podobnie. Pomyślcie tylko! Przewożenie towarów na terenie całego kraju! Ciężarówki to nasz znak. Firma nazywa się Able Body Trucking. Pan Able odziedziczył japo ojcu, a ten po swoim ojcu. To pewny interes. Fakt, że wygląd biur pozostawia wiele do życzenia, ale to nie jest problem. Cena zakupu obejmuje też dziewięć ciężarówek. Zdajesz sobie sprawę, ile kosztuje jedno takie cudeńko? Otóż sto tysięcy dolarów, a niektóre z nich nawet dwieście! Obie jesteście już zapisane na lekcje jazdy na ciężarówkach. No, co jest? Czyżbyście nie umiały wyobrazić sobie ciężarówki, która prowadzona waszą lekką ręką mknie po autostradzie życia? – zażartował. – Boże, to przecież jeden z najlepszych interesów, jakie zrobiłem w życiu!
– Zapisałeś nas na… co?! – pisnęła zdenerwowana Ariel.
– Na lekcje jazdy ciężarówkami. Kiedy interes się rozwinie, same będziecie mogły robić krótkie kursy. Co jest? Myślałem, że się ucieszysz, straciłem wiele czasu na rozmowach z panem Able’em, aby tylko dobić targu. Nie liczyłem, że z radości będziecie podskakiwać do góry, ale spodziewałem się co najmniej przychylnej postawy. Proszę, bądźcie obiektywne. Pomyślcie tylko o ciuchach, jakie będziecie mogły nosić: ciasne dżinsy firmy Levi, flanelowe koszule, czapki baseballówki i żółte, długie buty robocze sznurowane w kostkach. Co zaś do mężczyzn?… Ha! Do wyboru do koloru. Pod warunkiem, oczywiście, że w ogóle na mężczyzn zwracacie uwagę. Będziecie na ustach całego miasta. Wierzcie mi, pokochacie tę pracę całym sercem. Zresztą za późno na zmianę decyzji, bo transakcja została już zawarta. Sama upoważniłaś mnie do tego, Ariel. Kazałaś mi znaleźć interes zapewniający skromny byt, coś, z czym sobie dasz radę. To jest właśnie to! Ciężarówki mają swoje imiona, będziesz mogła je nazwać po swojemu. No wiesz, może być coś w stylu „Gorące Usteczka” albo „Słodka Dolly”. Nauczysz się obsługi CB i… – zająknął się przy ostatnich słowach, gdy zobaczył piorunujące spojrzenia obu kobiet. – Rusz głową, Ariel, to będzie wielka przygoda. Dolly, ty jej to powiedz. Pijalnia herbaty czy jakaś jadłodajnia to rzeczywiście nie to samo co firma transportowa. Musicie być obiektywne.
– Powtarzasz się. Czy chcesz powiedzieć, że poczułeś się upoważniony do kupienia firmy transportowej? Ja nie mam zielonego pojęcia o ciężarówkach i nie chcę się tego uczyć. To samo odnosi się do Dolly. Ciągle słyszy się o strajkach kierowców ciężarówek, którzy domagają się wciąż więcej i więcej. Ci faceci nigdy nie zaakceptują kobiety szefa, a tym bardziej eks-aktorki z oszpeconą twarzą. Będą zmuszać mnie do ustępstw. Wycofaj się z tej transakcji, nie chcę prowadzić firmy transportowej.
– Za późno, już wszystko załatwione.
– W takim razie poprowadź ją razem z Dory. Masz szansę podbić ten kraj u boku swojej maleńkiej, drobnej żoneczki. Dobrze wiesz, że te ciężarówki z czterema przyczepami to monstrum naszych szos. To robota dla mężczyzny. Moja odpowiedź brzmi: nie!
– Musisz ochłonąć, przemyśleć dokładnie i położyć się z tym spać. Ja dobrze wiem, chodzi ci o to, że ta praca zupełnie nie ma związku z tym, co robiłaś do tej pory. Ale przecież otwiera przed tobą szerokie perspektywy. Ariel, gdyby to nie był złoty interes, który trafia się człowiekowi raz w życiu, nie walczyłbym o niego. Moim zdaniem, ta praca postawi przed tobą wiele wyzwań, które ubóstwiasz, i w efekcie będziesz prowadzić styl życia, jakiego potrzebujesz. Na pewno dasz sobie radę. No, no, że to właśnie mnie udało się dokonać tak trafnej inwestycji… W porządku, wyjdę stąd, jeśli tylko Dolly zapakuje mi kilka tych waszych słodkich ciasteczek. Co za wyborny lunch. Ariel, pamiętaj, nigdy w życiu nie pozwoliłbym, byś z mojego powodu była nieszczęśliwa. Zadzwonię do ciebie pod koniec tygodnia.
Dolly mrugnęła do Kena, wsuwając do torby cztery pulchne słodkie ciasteczka.
– Wiesz, podoba mi się ten pomysł – szepnęła. – Co sądzisz o „Wielka Dolly”?
– Brzmi po prostu świetnie. A kiedy emocje opadną, wybierzcie się na Rodeo Drive i znajdźcie sobie kilka odpowiednich ciuchów… Najważniejsze są te długie, żółte buty. One mają nawet swoją nazwę, ale jej nie pamiętam. Sanie do zdarcia, a gdyby nawet zdarzyło się coś takiego, producent wymienia je na nowe. No dobra, do zobaczenia za kilka dni.
– Nic się nie martw, Ken, na razie nie siedzę jeszcze za kierownicą jakiejś ogromnej ciężarówki! – powiedziała oschle Ariel.
Ken zwolnił kroku, aby Ariel mogła go dogonić. Uśmiech zniknął z jego twarzy, podobnie jak figlarne ogniki w oczach.
– Zapomniałem o jednej niezwykle istotnej rzeczy. Koniecznie musicie kupić sobie psa, dubeltówkę i rewolwer i zawsze mieć je ze sobą. Z psów proponuję owczarka lub dobermana. Pozwoliłem już sobie zapisać was na lekcje strzelania. Są prowadzone przez emerytowanego oficera policji w najbliższej strzelnicy. Dla ciebie, Ariel, to tylko kurs przypomnieniowy, pamiętam, jak świetnie strzelałaś w „Lady Bandit”. Ale zrozumiałe, że mogłaś wiele zapomnieć, a poza tym w życiu jest inaczej niż na filmie. Pozwoliłem sobie także zapisać was na kurs karate. Pamiętam, że grałaś kiedyś w filmie rolę uczennicy mistrza i świetnie sobie dawałaś radę, ale, jak już mówiłem, to jest prawdziwe życie, więc kilka lekcji na pewno ci nie zaszkodzi.
– Oddaj mi te ciastka! – krzyknęła Ariel, wyrywając mu torbą z ciastkami. – Idź stąd! Wynoś się i nie myśl sobie, że ci je oddam! Psy, pistolety, karate, ciężarówki! Jestem przecież aktorką!
– Byłaś aktorką. Nadszedł czas, abyś zabrała się do czegoś innego. Po tym, co zrobiłaś, nie wziąłbym tych głupich ciasteczek, nawet gdybyś mnie o to prosiła. A łzy nie działają na mnie, więc nawet nie zaczynaj beczeć. Chcesz wiedzieć, dokąd teraz pójdę? Słuchaj dobrze – idę do biura, aby ci kupić tę pieprzoną pijalnię herbaty. Tam będziesz mogła do końca życia serwować herbatkę ziołową i kanapki z ogórkiem. Teraz już wiem: do takiej pracy nadajesz się znakomicie! – wyrwał jej torbę z ciastkami i wybiegł, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
– Powiedz coś, Dolly.
– Nienawidzę herbaty ziołowej i nigdy w życiu nie robiłam kanapek z ogórkiem.
– Na tym nie trzeba się znać, kroisz chleb na kromki, smarujesz, układasz jakieś plasterki, a na sam wierzch ogórek. Herbata robi się sama.
– Chyba nie chciałabym robić czegoś takiego. Lepiej zadzwoń do Kena i powiedz, żeby nie kupował tej pijalni herbaty. Czy ja kiedykolwiek mówiłam, że się zgadzam na tę pijalnię? Jeśli tak, to musiałam chyba postradać zmysły. Nie cierpię wymiętych obrusów i równiutkich, białych firaneczek. Już widzę te kelnerki w obrzydliwych fartuszkach z falbankami i gości, samych starców. Głosuję na „nie”!
– A niech to szlag! – zaklęła Ariel.
– To trafne podsumowanie tego przedsięwzięcia. – Dolly pokiwała głową. – Biorę się do sprzątania, a ty możesz zacząć pakować rzeczy ze swojego pokoju.
– W życiu nie siądę za kierownicą ciężarówki!
– Nie powinnaś reagować tak impulsywnie, Ariel. Pomyśl tylko, prowadząc ten biznes, będziesz mogła zwiedzić cały kraj. Jeśli tylko ludzie się o tym dowiedzą, zaraz nakręcą film o twoim życiu. Mam pomysł, nie pojedziemy na Rodeo Drive, tylko do Searsa i wybierzemy kilka ciuchów, żeby się zabawić. Poprzymierzamy sobie trochę, czy jest nam w tym dobrze, a potem je oddam. Postaram się o pozwolenie na broń i przyniosę do domu kilka straszaków, abyśmy mogły sobie poćwiczyć. Ale z psem trzeba będzie poczekać. Jak ci się podoba ten plan?
– Nigdy w życiu nie wsiądę do żadnej ciężarówki! A do ciebie, moja droga, chyba jeszcze nie dotarło, że nie jestem już żadną gwiazdą. Nikt nie zechce robić filmu o moim życiu, a jeśli nawet znalazłby się ktoś taki, powiedziałabym: nie!
Dolly odwróciła się plecami, aby nie parsknąć śmiechem na widok Ariel wznoszącej toast szklanką mrożonej herbaty.
– Zdrowie firmy przewozowej!
Dolly z łomotem wrzuciła naczynia do zlewu. Błyskawicznie włożyła swoje zdarte mokasyny i z impetem wybiegła za drzwi.
– Sears, już jestem! Pif, paf! Nie ruszać się!
Miesiąc później Ariel Hart weszła do biura Able Body Trucking i przedstawiła się jako nowa właścicielka firmy. Popatrzyła surowo na kobiecy personel, choć i bez tego nikt nie śmiał się ruszyć.
– Proszę, abyście oderwały się teraz od swoich zajęć i napisały mi w kilku zdaniach, czym każda z was zajmuje się w tej firmie. Można do tego dołączyć formularze, próbki czy cokolwiek, czego używacie w swojej pracy. Macie na to godzinę, a potem możecie iść na lunch.
Dopiero wtedy ze wszystkich stron odezwały się niespokojne głosy.
– A kto będzie odbierał telefony?
– Nigdy wszystkie naraz nie wychodzimy na lunch.
– I tak brakuje już nam formularzy.
– Która z was jest kierowniczką biura?
– Czy nadal będzie nią Margie?
– Duke i Chet będą tu za dwie godziny i ktoś musi odebrać telefon, gdy zadzwoni Leks Sanders. Ostatnio bardzo łatwo wpada we wściekłość.
– Proszę się o nic nie martwić – odpowiedziała spokojnie Ariel. – Zabierajcie się do roboty, a ja razem z Dolly świetnie tu sobie damy radę, potrafimy również odbierać telefony. W ten sposób szybciej rozpracujemy system pracy w firmie. A w waszym przypadku rozmawianie przez telefon nie jest produktywne.
– Czy to odnosi się także do mnie? – zapytała dziewczyna z rudymi kędziorami.
– Oczywiście, do każdego, kto tu pracuje. Czy pani ma jakiś problem?
– Ależ nie, tylko Leks Sanders będzie zły. Jestem tu przydzielona do prowadzenia jego interesów. On jest naszym najważniejszym klientem. Często do nas telefonuje, czasami cztery lub pięć razy na dzień. I bardzo się złości, gdy musi czekać albo gdy my później odpowiadamy na jego telefony.
– Proszę się więcej nie martwić o pana Sandersa. Właśnie zwolniłam panią z tej odpowiedzialności. Proszę tylko, aby pani znalazła jego akta czy jakąś inną dokumentację prowadzoną, jak sądzę, w sprawie każdego klienta i przyniosła je do mnie. A przedstawiając mi na piśmie zakres swoich obowiązków niech pani dokładnie określi, czym się pani zajmowała w związku z osobą pana Sandersa. Chcę się dowiedzieć, co to za porządki, gdy jedna osoba jest przydzielona do odbierania telefonu od jednego klienta! Ale przejdźmy do innych spraw. Czy któraś z pań wie, kto urządzał biuro?
Kobiety zaśmiały się.
– Pan Able myśli… myślał – powiedziała ta z rudymi włosami – że czerwone odcienie i zielony dywan skłonią ludzi do myślenia o Bożym Narodzeniu, a wtedy będą mieli dobry nastrój. Nie wiem, skąd wziął biurka i krzesła, może z Armii Zbawienia. Ale to jeszcze nic, proszę zobaczyć jego gabinet, chciałam powiedzieć… pani gabinet.
– O mój Boże! – we wszystkich biurach firmy, mieszczących się na powierzchni pięciu tysięcy stóp kwadratowych, rozległ się głośny jęk Ariel, a zaraz potem krzyk. – Gdzie podziała się sprzątaczka? Dawać ją tu! Natychmiast!
– Tu nie ma żadnej sprzątaczki. Pan Able sam sprzątał swój gabinet. My zajmowałyśmy się resztą pomieszczeń biurowych – usłyszała w odpowiedzi.
– Ależ tu śmierdzi – stwierdziła Ariel z obrzydzeniem.
– To kocie siki – powiedziała Dolly, pociągając nosem. – A oto i winowajca – wskazała na wyleniałego kota, siedzącego na środku skórzanej, zniszczonej sofy.
– To jasne, że kota dostałyśmy razem z całym interesem. Dolly, bierz się do robienia listy, kosz dla kota, karma, kosz na śmieci. Jak sądzisz, ile lat ma ten dywan? Chyba nigdy w życiu nie widziałam dywanu w kolorze musztardowożółtym, nawet w rekwizytorni w Los Angeles. A tych plam już nawet nie da się opisać – uklękła, zatykając nos. – Kawa, woda sodowa, sos pomidorowy, przeżuty tytoń, kocie siki, atrament. Jak sądzisz, zapomniałam o czymś?
– O stuletnim brudzie. – Dolly znowu pociągnęła nosem. – Powinniśmy go natychmiast stąd zabrać. Uniesiemy go, mamy sześć silnych pań do pomocy.
– A ja sądzę, że same sobie z nim poradzimy – rzekła Ariel. – Spójrz na te krzesła, pełno na nich kocich włosów, plam i zaciągniętych nitek. A kanapa jest w jeszcze gorszym stanie: widać wystające sprężyny. Aż trudno uwierzyć – kręciła z niedowierzaniem głową, wyszarpując materiał, którym ktoś załatał jedną z dziur – to nogawka od dżinsów! W tych meblach na pewno zagnieździły się myszy, kot je zjada i dlatego tu nie ma kociej karmy. Boże!
W jednym oknie wisiała przekrzywiona żaluzja, w drugim zasłona zrobiona z pledu, w trzecim postrzępiona, podarta stora, a w czwartym i piątym nie było nic oprócz grubej warstwy brudu, która uniemożliwiała widzenie czegokolwiek przez szybę. Ariel szarpnęła storę, wzniecając tumany kurzu, które buchnęły jej prosto w twarz. Stół jadalny, kiedyś może i całkiem ładny, pełnił tu funkcję biurka. Leżało na nim pełno śmieci, a on sam nosił ślady nadpaleń po papierosach i był brudny do obrzydliwości. Coś jak zielony groszek i kukurydza, które dostały się kiedyś do starych pęknięć i rowków, zarosły pleśnią i kurzem. Na samym środku owego „biurka” stała archaiczna maszyna do pisania firmy Underwood. Ariel usiadła na chwilę na obrotowym krześle w kolorze czerwonego burgunda.
– Jest wygodne, ale nie może tu zostać. Ten kot musiał tu spędzać wiele czasu. Chyba w sejfie miał swoje siedlisko.
Ariel ruchem głowy wskazała duży sejf firmy Wells Fargo, którego przekrzywione drzwiczki wisiały na jednym zawiasie. W pomieszczeniu nie było żadnych mebli, bo przecież nie można było tak nazwać sterty pudeł, ustawionych równo pod ścianami. A ściany, w tym samym musztardowożółtym kolorze co dywan, były wprost upstrzone obrazami z podobizną Teddy’ego Roosevelta w przeróżnych pozach: na koniu, w fotelu, przy torach kolejowych, z cygarem i w towarzystwie Asy Able’a. A wszystkie zadedykowane podobnie: „Dla mojego przyjaciela Asy”. Podpis był bardzo prosty… T.R.
– Asa to na pewno ojciec pana Able’a. Ciekawe, dlaczego nie zabrał tych obrazów ze sobą. Mogą mieć jakąś wartość. Jeśli nie chce ich dłużej mieć, możemy podarować je do muzeum.
Nagle zadzwonił telefon, wydając z siebie niskotonowy bulgocący dźwięk podobny do rechotu żaby. Dolly zachichotała, gdy Ariel przechyliła się nad jadalnym stołem, aby podnieść plastikową czarną słuchawkę.
– Able Body Trucking – przedstawiła się słodkim głosem i mrugnęła do Dolly, która robiła głupie miny. Słuchała przez chwilę, ale już po chwili sama zaczęła mówić.
– Bernice jest zajęta, podobnie jak Ethel i Helena. Może pan mnie powiedzieć, czego pan sobie życzy. Z kim mam przyjemność? Leks Sanders, świetnie, czym mogę panu służyć? – znowu słuchała chwilę. – Nie, nie zamierzam odpłacać się panu pięknym za nadobne, panie Sanders. Jak się nazywam? Jestem Ariel Hart. Nie, pana Able’a już tu nie ma. Firma należy teraz do mnie. Pan Able powiedział, że wyśle do swoich klientów specjalne zawiadomienia o sprzedaży. Przykro mi, że nie dostał pan jeszcze żadnej wiadomości na ten temat. Mogę szybko zrobić kopię i przefaksować ją do pana, gdy tylko zdobędę faks. A w ogóle jesteśmy właśnie w trakcie odnawiania biur i instalowania systemu komputerowego. Jak się to skończy, nasze sprawy będą załatwiane szybciej i łatwiej. Nie, Bernice jest wciąż zajęta. – Ariel trzymała słuchawkę w pewnej odległości od ucha, aby Dolly mogła słyszeć niewyraźny, skrzekliwy bełkot. – Dzisiaj późnym popołudniem lub jutro z samego rana. To wszystko, co mogę dla pana zrobić. Tak, panie Sanders. Dam sobie radę. Pan nie wierzy, ale to nie ma żadnego znaczenia.
– Bernice!
Piegowata i rudowłosa wsunęła głowę do biura.
– Słucham?
– Dzwonił pan Sanders. Twierdzi, że nasza ciężarówka spóźnia się już o dziewięćdziesiąt minut i był wyraźnie niezadowolony z tego powodu. Czy kierowca kontaktował się z biurem? Czy pan Sanders nie może zadzwonić do niego za pomocą CB czy czegoś w tym rodzaju?
– Nasz kierowca spóźnił się nie dziewięćdziesiąt, ale czterdzieści pięć minut. Po drodze pękła mu linka i trzy razy wlepili mu mandat za przekroczenie szybkości. Ale dowiózł transport na miejsce. A nasza firma nie ponosi żadnych konsekwencji, jeśli spóźnienie mieści siew granicach jednej godziny.
– Dlaczego on się tak denerwuje? – zapytała Ariel z ciekawością.
– Pan Sanders twierdzi, że dba o swoje interesy. On jest najbogatszym ranczerem na tych terenach. Przed rokiem „Lifetime” zamieścił na swoich łamach obszerny opis jego działalności. Napisali, że jest multimilionerem, że zatrudnia setki ludzi i jest największym klientem Able Body Trucking. Pan Able zawsze… był na usługi pana Sandersa, bo wiedział, że to pewny klient. Właściwie można powiedzieć, że żyliśmy z pana Sandersa. Czasami zdarzało się, że pan Able odsyłał mniej ważnych klientów do innych firm przewozowych, aby uczynić zadość panu Sandersowi. Dzięki temu mieliśmy świetne stosunki z konkurencją.
– Rozumiem. – Ariel popatrzyła porozumiewawczo na Dolly. – Niczym się to nie różni od układów w Hollywood. Nie jest ważne, co umiesz, ale kogo znasz. Musiałam znosić takie sytuacje przez wiele lat, ale teraz już koniec, nigdy więcej. Poprowadzimy ten interes jak należy. A jeśli zdarzą się jakieś błędy, będziemy z nich czerpać naukę. Już na samym początku należy ustalić pewne zasady. A w tym celu muszę się przekonać, o ile wpływy pana Sandersa przewyższają nasze zarobki od reszty klientów. No dobrze, zabierajmy się do wynoszenia stąd tej rupieciami.
Późnym popołudniem przyjechała śmieciarka i meble pana Able’a powędrowały do przyczepki. Ariel zdziwiła się, gdy mężczyzna wręczył jej czek na pięćset dolarów.
– Za sejf, można go jeszcze zreperować – powiedział – i za antyczny jadalny stół.
Ledwie śmieciarka wyjechała za bramę, a już żółty kabriolet limuzyna ford mustang, należący do projektanta wnętrz, skręcił na posesję firmy. Wysiadł z niego mężczyzna w okularach. Niósł ze sobą ciężką walizę wypełnioną skrawkami materiałów i najrozmaitszymi próbkami. Dobranie koloru dywanu, kafelków przy wejściu i tworzywa na żaluzje zajęło mu dokładnie dziewięćdziesiąt minut. Krzesła, biurko, dębowe szafki na akta i lampy wybrano z katalogu meblowego, który pozostał w biurze. Dostawa miała nadejść w ciągu pięciu dni, a do tego czasu osoba wynajęta przez projektanta wnętrz miała odnowić wszystkie biura. Kwiaciarka obiecała, że dostarczy pięć doniczek żywych roślin, oraz zgodziła się opiekować nimi przez dziesięć dni. Ktoś inny miał usunąć zdziczałe kwiaty i chwasty rosnące na zewnątrz budynku, jeszcze inny człowiek został zatrudniony do zawieszenia zasłon przy frontowych oknach i przy głównym wejściu. Nowoczesna kuchenka, zmywarka do naczyń oraz najwyższej klasy lodówka miała być zainstalowana, gdy tylko podłogi w kuchni będę gotowe. Projektant powiedział, że podwójny zlew ze stali nierdzewnej to po prostu konieczność, podobnie jak gotowe szafki kuchenne. Stwierdził, że ma już na oku dębowy, intarsjowany stół z ozdobnymi kafelkami ceramicznymi. W kuchni bez trudu zmieści się sześć krzeseł. Na oknie zawieszono kolorowy lambrekin.
Ariel po podpisaniu kontraktu zamaszyście otrzepała ręce z kurzu, a potem skrzywiła się nieznacznie, podpisując czek.
– Zrobione, Dolly. Ludzie zamówieni do telefonu i komputera zjawią się tu jutro, a my w tym czasie będziemy na naszej pierwszej lekcji jazdy ciężarówkami. Czy już wszystko przygotowane na wieczorną naradę pracowniczą?
– Tak, mam przy sobie ubezpieczenia, listy płac. A czy ty nie zapomniałaś o czymś, Ariel?
– Nie. Dlaczego pytasz?
– Czy nie powinnaś zadzwonić do pana Sandersa?
– Zgadza się, ale teraz jest już za późno, bo rolodex spakowany. Zadzwonię do niego z domu. A jeśli nawet nie zrobię tego, to co? Nie mam czasu dla jakiejś tam primadonny. Nie wiesz czasem, jak nazywa się męski odpowiednik primadonny?
– To może być na przykład „głupek” – zażartowała Dolly, a Ariel zachichotała. Jak to przyjemnie znów usłyszeć jej śmiech – pomyślała Dolly. Najwyraźniej nowe przedsięwzięcie naprawdę miało wielkie szanse na powodzenie.
Ariel i Dolly były zajęte wnoszeniem swoich pakunków i toreb do domu, gdy w tym samym czasie Leks Sanders wołał ile sił w płucach, aby ktoś wpuścił go do biura firmy Able Body Trucking. Kiedy wreszcie doszedł do wniosku, że na próżno traci czas, kopnął ze złością drzwi i jak burza ruszył w kierunku placu załadunkowego, gdzie Stan Petrie sprawdzał właśnie ostatnią dostawę artykułów papierniczych.
– Gdzie się wszyscy podzieli, Stan? Jest dopiero czwarta.
– Wszystko pozamykali i wyjechali już około trzeciej. Ile tu się dziś wydarzyło! Czy coś się stało, Leks?
– A niech to wszyscy diabli! Oczywiście, że się stało. Dzisiaj w ogóle nie mogłem się do was dodzwonić, chociaż próbowałem nie mniej niż dwanaście razy! Jaki był powód tej nagłej sprzedaży?
– A co mnie do tego, Leks. Wiem tylko, że pani Able bardzo chciała jak najszybciej wyprowadzić się na Hawaje. No i wyjechali razem trzy dni temu. Nowa właścicielka powiedziała, że z wyjątkiem paru zmian, które mają być przeprowadzone z korzyścią dla firmy, cała reszta zostanie po staremu. Miała dziś bardzo pracowity dzień. Całe wyposażenie biura pana Able’a wyrzuciła na śmietnik. Wynajęła projektanta wnętrz, jutro przyjadą specjaliści od instalacji telefonów i komputerów. Mają też być alarmy antywłamaniowe i ogrodzenie pod prądem; tym zajmie się ślusarz. Dobra, Zack – powiedział do kierowcy ciężarówki – to wszystko, do jutra – i machnąwszy mu ręką na pożegnanie, zapalił cuchnące cygaro.
– Ale dlaczego?! – wybuchnął Leks.
Stan skrzywił się nieznacznie.
– Albo ja wiem? Wszystkiego dowiedziałem się od Bernice, która przyszła tu dopompować sobie koła i zdążyła zamienić ze mną parę słów. Ta nowa właścicielka to jakaś gwiazda filmowa. Jak na moje oko, babka niczego sobie. – Starszy człowiek uśmiechnął się porozumiewawczo.
– Jezus Maria! Czy ona ma jakieś pojęcie o prowadzeniu firmy przewozowej?
– Nie wiem. Bernice mówi, że na pewno zna się na urządzaniu biur i wydawaniu pieniędzy. Zażartowała nawet, że nie wiadomo, czy z rozpędu nie zarządzi zawieszenia firaneczek w kabinach ciężarówek. To teraz wiesz już więcej, co? – parsknął rubasznym śmiechem, poklepując się po kolanach.
Leks Sanders nacisnął na głowę baseballówkę i popatrzył złowieszczo spod oka.
– Tak, masz rację, Stan. Może już czas, abym rozejrzał się za inną firmą transportową. Możesz im to jutro powiedzieć.
– Już lepiej zrób to sam. Mnie zostało tylko pięć lat do emerytury. Nie będę wtykać nosa w cudze sprawy. Ale, jeśli chcesz, mogę wsunąć jakąś wiadomość czy list pod drzwi.
– To nie będzie konieczne. A powiedz… pewnie nie masz numeru domowego telefonu tej pani?
– Co za pytanie! Jasne, że nie mam. Jeśli zadzwonisz po szóstej, będzie tu nocny stróż, on może go mieć.
– Chyba tak zrobię.
– Co za nerwowy facet – mruknął Stan, gdy Leks Sanders wyjeżdżał, zostawiając za sobą tuman kurzu.
W drodze do domu, do Bonsall, Leks starał się uspokoić. Zależało mu na tym ze wzglądu na araby, które natychmiast wyczuwały jego zdenerwowanie. Gwiazda filmowa! Cholera jasna. I ten Asa, jak mógł tak wyjechać bez słowa pożegnania? Niech go piekło pochłonie! List pożegnalny! Na pewno otrzymałby go, gdyby tylko został wysłany. Leks nie miał nic przeciwko sprzedaży Able Body Trucking. Ale Asę zawsze uważał za swojego przyjaciela, przybranego ojca. Pomógł mu dorobić się fortuny, a ten wyjechał bez pożegnania!
– A niech cię cholera, Asa, nie zasłużyłem sobie na takie traktowanie!
Leks wcisnął się głębiej w fotel swojego zniszczonego pikapa, poprawił okulary i pogrążył się w rozmyślaniach nad swą przeszłością. Bardzo lubił jeździć samochodem, ponieważ zawsze miał nadzieję, że gdzieś, w którymś miejscu drogi lub na jej końcu zobaczy Aggie Bixby. Ale nic takiego nie zdarzyło się przez ostatnie trzydzieści lat. On jednak nie tracił nadziei. I dlatego każda podróż do domu, nie wyłączając tej, działała na niego jak odurzający narkotyk.
Żeby Aggie mogła go teraz zobaczyć! Odniósł w życiu sukces, był bogaty i mógł jej dać wszystko, co kiedyś obiecał. Ale po Aggie zostały mu tylko wspomnienia i postrzępiony akt ślubu. Może trzeba było się rozwieść… ale to jest trudne, gdy jest się praktykującym katolikiem. A teraz to już bez znaczenia. W jego wieku nie pora myśleć o powtórnej żeniaczce. Po co ma dzielić się z jakąś obcą osobą tym, na co przez całe życie pracował w pocie czoła? Po co miałby jej zdradzać tajemnicę swojego życia? Nikt nie musiał wiedzieć, że kiedyś był wynędzniałym meksykańskim dzieciakiem, urodzonym na kuchennej podłodze w domu jakiegoś gringo. Podobnie jak nie musiał nikomu się spowiadać, że po porodzie jego matka wróciła do szorowania podłóg. A potem, gdy dorósł, Arnold Sanders wysłał go do szkoły rolniczej i zostawił mu w spadku swoje maleńkie, jedenastoakrowe ranczo z drzewkami awokado, z zastrzeżeniem, że zawsze będzie się nazywało Ranczo Sandersów. Zgodził się, a nawet zmienił nazwisko na Sanders, aby ułatwić sobie życie. Dlaczegóż by nie? Cała jego rodzina pracowała kiedyś dla Sandersów. Aby nie stracić tej pracy, musieli pomieścić się w dwu ciasnych przyczepach. Siostry i ciotki sprzątały Sandersom dom, a bracia i ojciec opiekowali się ranczem i doglądali zwierząt. On jeden odniósł z tego korzyści. Otrzymał wykształcenie, a obecnie był właścicielem ponad dziesięciu tysięcy akrów ziemi, na których uprawiał drzewka awokado. Na innych dziesięciu tysiącach akrów rosła sałata i brokuły, oprócz tego zajmował się hodowlą koni arabskich. Gdyby tylko rodzice jeszcze żyli… Na pewno bardzo by się cieszyli z dorobku swój ego syna, a on mógłby ich przygarnąć do siebie na stare lata. I gdyby tylko Aggie była teraz towarzyszką jego życia… codziennie obsypywałby ją prezentami, dokładnie tak, jak to kiedyś obiecał! Przymknął oczy na ułamek sekundy. Natychmiast stanęła mu przed oczami jak żywa w białej sukni i w wianku z kwiatów przez niego uplecionym. Oczy powilgotniały mu ze wzruszenia… He to już lat… Dlaczego ona nigdy nie próbowała go odnaleźć? No tak, ale przecież on sam także w pewnym momencie poddał się i zrezygnował z dalszych poszukiwań. Ciekawe, jak ona teraz wygląda? Na pewno ma wspaniałe, długie kasztanowe włosy, które wijąsię na końcach, i te piękne ciemne oczy. Leks czasami widywał lalki, które były trochę podobne do Aggie, ale żadna z nich nie dorównywała jej urodą. Czasami kupował je swoim bratanicom, prosząc przed zapakowaniem, aby sprzedawczynie wplotły im we włosy kilka kolorowych wstążek, takich jakie miała Aggie. Cholera, trzydzieści lat to zbyt wiele. W tak długim czasie każdy ognik pierwszej, młodzieńczej miłości dawno by już wygasł.
To po prostu oznacza, że jesteś wyjątkowo stały w uczuciach do jednej kobiety, ale musisz pożegnać się z Aggie Bixby, podobnie jak kiedyś z Feliksem Sanchezem – mruknął do siebie.
Ale to nie było takie proste.
Ciągle jeszcze w złym humorze Leks skręcił do najbliższej restauracji, aby coś przekąsić w drodze do Bonsall. Specjalnością zakładu były żeberka z rusztu i pieczone ziemniaki. Leks, jak zwykle, zamówił podwójną porcję. Stwierdził z zażenowaniem, że jasnowłosa kelnerka, zamiast przyjąć zamówienie od dwu innych kobiet siedzących w przyciemnionym kąciku po przeciwnej stronie, stoi wciąż przy jego stoliku i bezwstydnie się do niego mizdrzy! Nie wiedział, jak ma zareagować na aroganckie zachowanie dziewczyny.
– Dwie butelki bud ice.
Tymczasem Ariel Hart bezskutecznie usiłowała ściągnąć na siebie uwagę kelnerki.
– Daję jej jeszcze pięć minut, a potem idziemy prosto do kierownika – zdecydowała rozzłoszczona. – Cóż to za obyczaje! Żeby kelnerka zalecała się do gościa, choć on, jak widać, wyraźnie sobie tego nie życzy! O co właściwie chodzi tej małej?
– Może to my powinnyśmy sobie z nim poflirtować? Jest całkiem przystojny – stwierdziła Dolly. – I patrzy jakoś tak, jakby mu było głupio z powodu tej kelnerki. Zauważyłaś, jak zmarszczył brwi? On chyba chce cię poderwać, Ariel. Odwzajemnij mu się. Hm, nie wygląda zbyt elegancko, długie, robocze buty i dżinsy. Od razu widać, że to człowiek pracy. Zobacz, on nosi baseballówkę i ma ciemne włosy, zupełnie w twoim typie. I tak jak ty zaczyna siwieć, choć u ciebie tego nie widać pod farbą. Widzisz sama, ile macie wspólnego.
– Przestań, Dolly. Jesteśmy tu po to, by coś zjeść! Proszę pani, proszę pani! – Ariel, pierwszy raz w życiu, by zwrócić na siebie uwagę kelnerki, pstrykała palcami. – Siedzimy tu od prawie dwudziestu minut, a na pewno przyszłyśmy przed tym dżentelmenem. Jeśli jest pani zbyt zajęta, możemy pójść do innej restauracji albo skontaktować się z pani przełożonym, a przekonamy się, co on będzie miał do powiedzenia.
– Jest mi bardzo przykro, proszę natychmiast obsłużyć te panie – Leks zwrócił się do kelnerki – i mnie proszę przynieść ich rachunek.
– Dziękujemy, to niepotrzebne – sprzeciwiła się Ariel. Dolly miała rację, to szalenie przystojny mężczyzna.
– Ale ja nalegam, na pań miejscu na pewno wpadłbym w furię. Ariel uśmiechnęła się.
– A więc zgoda. Będziemy panu zobowiązane za tę wspaniałomyślność.
Leks pochylił głowę nad gazetą, ale czuł się jakoś dziwnie i nie był w stanie skoncentrować na lekturze. I mimo wysiłków nie mógł oderwać myśli od pięknej kobiety, z burzą blond włosów, która siedziała przy drugim stoliku. Miał chęć wstać i przysiąść się do ich nich, ale bał się, że nie będzie wiedział, o czym z nimi mówić, poza tym mogłyby go uznać za jakiegoś podrywacza, a to ostatnie rzecz, jakiej by sobie życzył. I nagle zrobiło mu się gorąco, na sąsiednim stoliku dostrzegł baseballówkę Padres, dokładnie taką jak jego. O tym przecież można by gadać i piętnaście minut! Musiała należeć do blondynki, ponieważ na czubku głowy miała lekko przyklapnięte włosy. Druga pani, z warkoczem, nie nosiła żadnego nakrycia głowy.
Gdybyś choć trochę lepiej znał się na kobietach, mógłbyś być teraz kimś więcej niż tylko obserwatorem – pomyślał rozżalony.
Z przyjemnością słuchał, jak składała zamówienie – miała piękny głos.
– Duży, średnio wysmażony stek, pieczone ziemniaki, kukurydza, fasolka szparagowa, kompot jabłkowy i dwie butelki coors light. Frytki z pikantnym sosem do piwa. To wszystko dwa razy.
Leks uśmiechnął się, ta kobieta to jego bratnia dusza. Jaka szkoda, że nie ma tu nikogo, kto mógłby poznać go z nią! A sam nie potrafi tego zrobić. Przeczytał kilka zdań z artykułu na temat problemów na Bliskim Wschodzie, jednak już po chwili jego myśli wróciły do pań siedzących opodal. A może przed wyjściem zatrzymają się przy jego stoliku? Zapalił papierosa. One także palą. W Kalifornii w niewielu restauracjach pozwala się gościom palić, między innymi dlatego Leks chętnie tu czasami jadał. Znów zerknął w ich stronę i o mało nie roześmiał na cały głos, gdy dostrzegł kątem oka, jak obie panie bez żenady piją piwo prosto z butelki. I znowu, pomimo wysiłków, nie udało mu się skoncentrować na treści artykułu, który zaczął czytać. W jego głowie kołatała tylko jedna myśl: wstać i podejść do ich stolika.
Tymczasem obie kobiety zamówiły jeszcze po piwie i, zajadając frytki z sosem, także zerkały ukradkiem w stronę nieznajomego mężczyzny ukrytego za gazetą.
– On przypomina mi kogoś – szepnęła Ariel.
– Na pewno bym pamiętała, chyba że masz przede mną jakieś tajemnice. Ten facet jest szalenie przystojny. Za dawnych, dobrych czasów aktorzy z Hollywood wyglądali tak na scenie, ale poza nią… szkoda gadać. Według mnie, przed wyjściem powinnyśmy zatrzymać się przy jego stoliku i podziękować mu za obiad. Wiesz, o co chodzi, wyciągnąć rękę, przedstawić się i podziękować.
– Nie potrafię, a poza tym już raz to zrobiłam. I przestań wreszcie bawić się w swatkę. Pomyśli, że chcemy go podrywać tak samo jak ta kelnerka. A nas jest dwie, Boże, on mógłby sobie pomyśleć… Nie, samo „dziękuję” zupełnie wystarczy. No, wreszcie doczekałyśmy się. Spójrz, jemu także niosą tacę z jedzeniem, a to oznacza, że prawdopodobnie jednocześnie wstaniemy od stołu. Wtedy będzie można go zagadnąć. No, jedz – ponagliła Ariel, wyraźnie niezadowolona ze scenariusza, który właśnie wymyśliła.
– Jak myślisz, kogo on ci przypomina?
– Nie wiem, kogoś, kogo spotkałam w swoim życiu. Mam pamięć do twarzy, ale nie do nazwisk. To nie ma znaczenia. Ach, Dolly, jestem potwornie zmęczona, marzę o gorącej kąpieli.
– Ja też. Z tego zmęczenia prawie nie chce mi się jeść. Starczy ci siły, aby wysiedzieć na lekcji obsługi komputera? Może lepiej odłożyć to na jutro. Dowiedziałam się dziś wielu ciekawych rzeczy. Dostałyśmy zamówienie, aby dostarczyć dwadzieścia tysięcy butelek od coca-coli. Ale to nie są takie butelki, jakie widujesz w sklepie, one wyglądają jak tubki, które dopiero potem, kiedy nasz kierowca je przywiezie, zostaną nadmuchane do właściwych rozmiarów. Ciekawe, co? Ale to nie wszystko, przez naszą firmę przewinęło się dziś czterdzieści dwa tysiące funtów maślanych ciasteczek, a jutro dostarczymy ładunek… no, jak myślisz, czego? Dżinsów, które po naszej dostawie mają być sprane, aby nabrały właściwego koloru. Widzisz, ile tu się można nauczyć! Nie mam już ochoty na deser.
– Ja chyba też. Możemy iść, ale przedtem muszę wyjść do toalety. Nie wiesz przypadkiem, gdzie jest?
– Tam. – Dolly wskazała drzwi po lewej stronie. – I chyba tamtędy od razu można wyjść na zewnątrz. A to oznacza, że teraz musimy się zdecydować, czy podchodzimy do jego stolika czy nie.
– Nie jestem teraz w stanie podjąć żadnej decyzji. Z powodu tych dwóch piw muszę jak najszybciej znaleźć się w toalecie, a potem coś zdecyduję.
– No i pojechał – westchnęła Dolly.
Patrzyły, jak ciemny pikap manewrował w ciemnościach, a potem mijał je wolno.
– To on – denerwowała się Dolly. – No zrób coś, zdaje się, że ma uchylone okno.
– Dziękujemy za obiad! – krzyknęła Ariel. – Było nam bardzo miło.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział krótko i już go nie było.
– Ja chyba znam skądś ten głos. Co za jakiś zwariowany dzień, jedźmy wreszcie do domu, Dolly.
– Mogę się założyć, że dziś będziesz śnić o tym facecie – przekomarzała się Dolly.
– Zakład, że nie!
– Zakład, że tak!
– Wiesz, że to idiotyczny zakład – zachichotała Ariel. – Ale niech ci będzie, zgadzam się.
– Dopiero teraz znowu jesteś sobą, Ariel – uśmiechnęła się Dolly.
I przez chwilę obie poczuły się prawie jak za dawnych czasów, gdy Ariel była jedną z najpiękniejszych aktorek Hollywoodu. Prawie.
– Jutro czeka nas nowy, wspaniały dzień.
Leks osiodłał ogiera, araba o imieniu KO od Króla Omara, a po kilku chwilach, nim zdążył dobrze przylgnąć do jego łba, rączy koń darł kopytami ciemną darń, aż strzępy brązowej trawy rozpryskiwały się na boki.
– Szybciej, KO, jeszcze szybciej, przepędź te zwariowane myśli z mojej głowy, szybciej, szybciej, malutki!