– Telefon do ciebie.
Podał jej słuchawkę, którą przyłożyła do ucha nie zbyt jeszcze przytomna, na wpół pogrążona we śnie. Zmusiła się do otwarcia oczu i wtedy ujrzała porozrzucane na podłodze różne części ubrania i pobojowisko po kolacji na stoliku.
– To był Regan – wyjaśniła Ricowi, skończywszy mój szef.
Skinął głową.
– Wiem, przedstawił mi się i co, pewnie chce cię mieć na jakieś zastępstwo, tak? A miałaś niby pracować tylko na pół etatu.
Przetarła oczy i ziewnęła.
– Ależ ja pracuję na pół etatu. Ta dzisiejsza historia to wyjątek. Zachorowała jedna koleżanka. Nie mogłam odmówić.
Rico uśmiechnął się z powątpiewaniem i ni nie odrzekł.
Catherine wzruszyła ramionami i zaczęła się pod nosić. Okręciła się prześcieradłem i ruszyła do łazienki. Cóż, wolałaby sobie jeszcze poleżeć, może nawet po kochać się z mężem na dzień dobry, ale przecież niepoważnie byłoby odmówić Marcusowi, gdy znalazł się w trudnej sytuacji.
– Wyglądasz na wyczerpaną – powiedział Rico, zbierając swoje rzeczy z podłogi. – Nie wiem, jak sobie dasz dziś radę.
– Jakoś dam. – Przekroczyła próg łazienki. Ledwie zdążyła odkręcić prysznic, pojawił się Rico. Widziała go przez matową osłonę, jak się goli, potem czesze i zakłada czystą koszulę.
Wyszedłszy z kabinki, owinęła się grubym ręcznikiem i stanęła przed drugim lustrem, susząc włosy.
– Nie jest ze mną tak źle – Spojrzała na odbicie męża – Jestem dopiero w szóstym tygodniu ciąży, nie w szóstym miesiącu. Czuję się świetnie.
– Ale mnie wcale nie O ciebie idzie – Rico sięgnął po krawat i skupił się na jego wiązaniu. Ani przez moment na nią nie popatrzył.
Catherine zamarła. Poczuła się, jakby jej wymierzono policzek. Nie o nią mu idzie? Ach tak, jest dla niego tylko nosicielką jego płodu, niczym więcej. Poczuła się obcesowo odesłana do szeregu. Jej nadzieja na miłość Rica nie ma sensu. Intymność, którą dzielili ze sobą w nocy, znów okazała się złudzeniem.
Wyłączyła suszarkę.
Wtedy usłyszala, jak ją zawiadamia:
– To ja już idę, cześć.
Musnął wargami jej policzek i wyszedł z łazienki. Widziała, jak w pokoju zakłada marynarkę i sięga po swoją dyplomatkę z dokumentami.
Spojrzała na zegarek i wzruszyła ramionami.
Cóż, nie miała dzisiaj czasu na roztkliwianie się nad sobą.
Ledwie zdążyła wypić coś gorącego, już musiała wsiadać do swego małego auta i przebijać się przez korki w drodze do szkoły.
W szkole jakimś cudem zdołała zapanować nad nieznaną sobie klasą. Odpytała kogo należy i postawiła stopnie.
Działała niczym w transie, nie była sobą.
Nie dopuszczała do siebie tej myśli, że cale jej życie będzie prawdopodobnie wyglądało tak jak teraz: będzie żoną obcego mężczyzny, człowieka, który zawsze będzie ją traktował jak personel.
O tak, Rico umiał sobie radzić z personelem. Jedna z kobiet obsługi urodzi mu za jakiś czas dziecko. Dla czego nie?
I to właśnie ona jest tą kobietą.
Na długiej przerwie wyszła do toalety i stanęła przed lustrem, oparłszy się o nie czołem. Było jej trochę niedobrze. Chciało jej się płakać, ale nie mogła sobie na to pozwolić.
Weszła do kabiny, bo coś zaczęło się dziać w jej brzuchu. Nie była pewna, lecz nagle jej się wydało, że nie jest już w ciąży.
Czy to możliwe? Co się z nią dzieje?
Co tu jest prawdą, a gdzie zaczyna się złudzenie?
– Poprzestaniemy na zbadaniu krwi – Malcolm Sellers był rzeczowy – Gdyby się okazało, że jednak jest pani w ciąży, inwazja ginekologiczna mogłaby tylko zaszkodzić.
– Rozumiem. Ale czy to możliwe, żebym poroniła?
– Siedziała naprzeciw lekarza blada i niepewna. Przyjechała tutaj taksówką. Dzwoniła do Rica, ale nie udało jej się uchwycić go w pracy.
Doktor Sellers skinął głową.
– Owszem, to mogło być poronienie. Skoro mówi pani o nagłym bólu. No i ten ślad krwi. W dodatku przestała się pani czuć w ciąży.
– Hm. Właściwie straciłam pewność, czy i przedtem się w niej czułam – Pod powiekami zapiekły ją łzy i stoczyły się po policzkach. Z wdzięcznością przyjęła chusteczkę z otwartego pudełka, które podsunął Malcolm. – Czy to możliwe, żeby moja ciąża była urojona?
Lekarz pokręcił głową.
– Raczej nie. Testy, które pani u mnie wykonała, były dość jednoznaczne. Niech się pani uspokoi, Catherine, może jeszcze nie wszystko stracone. Wiele pani ostatnio przeszła, śmierć siostry, adopcję jej dziecka, zamążpójście, nagłą przeprowadzkę. Wszystko to miało prawo panią rozstroić. Ale też wszystko wróci do nor my. Na pewno.
Chciałaby mu wierzyć. Pokiwała głową i sięgnęła po jeszcze jedną chusteczkę.
– Zaraz poślę próbki krwi do laboratorium, a wyniki dostarczę do domu, dobrze – Sellers zaczął wkładać ampułki do kopert – Pani tymczasem jak najszybciej położy się do łóżka. Proszę zadbać o siebie, odpocząć. I czekać. Czy dzwoniła już pani do męża?
– Tak, ale nie mogłam go złapać. Jego sekretarka miała próbować dalej. Na razie bez skutku.
– Rozumiem. To może ja go złapię. Wie pani – Sellers poruszył brwiami – lekarze miewają lepsze chody u osobistych sekretarek szefów niż ich żony.
Catherine zaczęła się podnosić.
– Czy nie powinniśmy na wszelki wypadek zrobić prześwietlenia – zapytała.
– Nie sadzę. Nie przepiszę też pani na razie żadnego lekarstwa. W tym stadium najlepiej zdać się na siły natury.
Lekarz zlecił recepcjonistce przywołanie taksówki i pożegnał Catherine.
Kiedy przyjechała do domu, marzyła o tym, żeby nikogo nie spotkać na schodach. Pragnęła jak najszybciej znaleźć się u siebie w sypialni. Niestety w holu była akurat Jessica z roześmianą Lily na rękach.
– Pani Mancini, jak wcześnie – zdziwiła się piastunka – Ale to bardzo dobrze, bo właśnie chciałam z panią o czymś porozmawiać – Jessica zaczęła iść po schodach razem z Catherine.
– Może nie teraz – powiedziała głucho Catherine.
– Jestem zmęczona po pracy i w ogóle źle się czuję.
– 0 – Niańka zatrzymała się, przekładając sobie Lily na drugą rękę – Ale ja tylko…
– Co tylko? Co tylko – Catherine czuła, że jest nieuprzejma, ale nie umiała wykrzesać z siebie grzeczności. Naprawdę źle się czuła.
Jessica zagryzła dolną wargę.
– Nie, nic. To może poczekać. W takim razie przepraszam. Proszę sobie odpocząć, pani Mancini.
Catherine z ulgą zamknęła za sobą drzwi sypialni. Położyła się w wielkim łożu małżeńskim i przymknęła oczy. Może to maleństwo jeszcze we mnie jest, starała się zaczarować samą siebie. Niech będzie. Oby było.
Leżała cicho, bez ruchu. Przywoływała obrazy dobrych chwil spędzonych z Rikiem. Przecież nie brakowało takich chwil, momentów ukojenia, olśnienia i rozkoszy. Nakryła dłonią łono, jakby chroniąc to, co mogło skrywać. Zaczęła się osuwać w sen, w jakieś urywane wizje. Machinalnie naciągnęła na siebie rąbek narzuty.
W pewnej chwili wydało jej się, że słyszy kroki Rica na schodach. Uchyliła powieki. Nie, to nie był sen. Rico rzeczywiście nadchodził i to nie sam. Poruszyła się klamka u drzwi i na progu stanął jej mąż, a przed nim doktor Sellers.
Doktor zbliżył się do jej łóżka i przysiadł na brzegu.
– Tak mi przykro, Catherine – Wziął ją za rękę.
– Od poprzedniego badania u mnie spadł pani mocno poziom hormonów we krwi. Ale to się jeszcze ustabilizuje, wszystko będzie dobrze.
Poruszyła się, szukając spojrzenia męża. Niestety, Rico nie chciał na nią popatrzyć. Stał nieruchomy, daleki, spoglądając gdzieś za okno.
Sellers ścisnął jej bladą rękę.
– Według mojej oceny ta ciąża była rzeczywista, tyle, że nieprawidłowa. To się często zdarza. W takich przypadkach dochodzi do samorzutnego poronienia. Wam obojgu – spojrzał na Rika – nie powinno się to było przytrafić, bo jesteście młodzi, silni i zdrowi. No, ale się przytrafiło.
Nie powinno się było przytrafić.
Przymknęła oczy. Może nie powinno się było przy trafić nic, co dotyczy jej i Rica? Niepotrzebna, nieudana była zwłaszcza jej miłość do niego, uczucie bez wzajemności, tyle pogrzebanych nadziei, tyle na próżno wylanych łez.
– Nikt tu nie jest winien – kontynuował doktor Sellers, delikatnie potrząsając ręką Catherine, a potem kierując wzrok ku jej mężowi. – I na pewno nie ma powodu, aby się wzajemnie oskarżać. Zadziałał przypadek, jakiś rachunek prawdopodobieństwa.
Nie ma powodu, akurat, pomyślała. Oczywiście Rico będzie ją oskarżał, znajdzie wystarczające powody. Bo jakże śmiała zmarnować jego dziecko! Ona, jego nieudana niby-żona. Kontraktowa rodzicielka potomka.
Doktor Sellers podniósł się i zaczął żegnać. Po chwili wyszedł.
Jednak, o dziwo, Rico nie przystąpił do ataku. Nadal spoglądał w okno, stał daleki i raczej smutny niż wściekły.
– Rico – odezwała się niepewna i wyciągnęła rękę.
Nie odpowiedział na jej gest.
Wtem dał się słyszeć płacz Lily i zabrzmiał tak, jakby to płakało to coś między nimi, co na zawsze utracili.
Teraz Rico poruszył się i spojrzał na Catherine. Potem sięgnął do szafy po koc. Nakrył swoją żonę i ruszył do drzwi.
– Proszę cię, nie wychodź – Podniosła głowę znad poduszki.
– Lity płacze.
– Ale przecież Jessica może się nią zająć.
– Jessica poszła po zakupy.
– Aha. Trudno. Chciałam cię tylko prosić, żebyś my się nawzajem nie oskarżali. Słyszałeś, co powiedział doktor Sellers.
Nacisnął klamkę.
– Na razie odpoczywaj, Cathy – rzucił przez ramię.
– Rico!
Nim zdążył wyjść, usłyszeli oboje gong do drzwi na dole.
– W dodatku ktoś się dobija – zamruczał Rico.
– Muszę zejść.
– Dlaczego musisz? Ktoś z obsługi może otworzyć.
– Nikogo nie ma. Dałem wszystkim wychodne na cały weekend. Oprócz Jessiki.
Zniknął, a ona opadła z powrotem na poduszkę. Nasłuchiwała. Lily ucichła, za to na parterze wszczął się jakiś hałas. Wkrótce głosy zaczęły się przybliżać. Zadudniły kroki na schodach.
Usłyszała, jak Rico i Antonia spierają się ze sobą. Poruszyła się klamka w drzwiach. Rico wpuścił macochę.
– Ona twierdzi, że musi cię zobaczyć – powiedział.
– Tłumaczyłem jej, że źle się czujesz, ale – Rozłożył ręce.
– Przepraszam – Antonia zawahała się w progu.
– Myślałam, że tu chodzi O jakieś wymówki, ale widzę – Więc z tą ciążą to prawda? A ja sądziłam, że pobraliście się tylko fikcyjnie, na pokaz. Byłam w błędzie, moja wina – Spojrzała na Rica. Potem przeniosła wzrok na Catherine. Zbliżyła się i poklepała ją przyjaźnie po ramieniu – No, nie martw się skarbie. Na pewno urodzisz jeszcze niejedno dziecko. Jesteś młoda, silna. Ale nie zawracam ci już głowy, skoro źle się czujesz.
Odwróciła się, by wyjść, lecz Catherine przywołała ją z powrotem.
– Antonio, chciałaś mi coś powiedzieć. To lepiej powiedz to od razu.
– Nie chcę być natrętna…
Catherine uniosła się na poduszkach.
– Nie jest ze mną aż tak źle. W każdym razie nie fizycznie. To był przecież dopiero szósty tydzień, nie szósty miesiąc. Jeszcze nie umieram.
– Cóż – Antonia spojrzała na Rica. Podeszła do łóżka i przysiadła na jego brzegu – Nie wiem, czy cię to pocieszy, ale mnie też się zdarzyło w życiu stracić dziecko. Nawet niejedno.
Rico przeczesał palcami włosy.
– To może wy tu sobie pogadajcie, a ja zajrzę do Lily – Ruszył w stronę drzwi.
– Nie, zostań – poprosiła go macocha. – Bo właściwie i tobie miałabym coś do powiedzenia.
Rico przystanął niezdecydowany.
– Co do tych nienarodzonych dzieci – wzruszyła ramionami Antonia – może kiedy indziej o nich opowiem. Właściwie dobrze, że nie przyszły na świat, bo Marco i Rico by ich nie zaakceptowali. A ja was, chłopcy, starałam się kochać. Tak – Skinęła głową w stronę pasierba – Tak jak kochałam i nadal kocham waszego ojca.
Rico słuchał nieporuszony.
– Wiem, że zraniłam twoją matkę -podjęła Antonia – Żałuję tego, ale miłość nie wybiera. Zakochałam się w Carlosie, z wzajemnością, i stąd to wszystko.
– W nim czy w jego pieniądzach – spytał kąśliwie Rico.
– Owszem, pieniądze też lubię – przyznała się starsza pani. – Ale nigdy nie na pierwszym miejscu.
– Nie na pierwszym?
– Słowo daję, że nie. A przy okazji powiem, że myliłam się, pomawiając cię, Rico, O chęć zrujnowania ojca przez wykup akcji. Teraz wiem, że ratowałeś tylko przedsiębiorstwo.
Twarz Rica wykrzywił grymas.
– No dobrze. Ale czy właśnie z tymi rewelacjami wybrałaś się do nas dzisiaj?
– Czemu jesteś taki szorstki – wtrąciła się Catherine – Przepraszam cię w jego imieniu, Antonio.
– Nie przepraszaj jej za mnie – Rico oparł się plecami o ścianę i zaplótł ramiona. – Czuję, że ona jak zwykle coś knuje, i nie wierzę wiej dobre intencje. Jeśli chodzi o mnie, jestem na nią odporny, ale – spojrzał na macochę – gdybyś zamierzała zranić teraz moją żonę, to ci nie daruję. Wyrzucę z domu – Podniósł głos – I więcej zabronię dalszych kontaktów z Lily.
– Nie przyjechałam po to, żeby zrobić przykrość Catherine – Antonia wstała, lecz zaraz znowu usiadła. W jej oczach pokazały się łzy – A co do Lily to właśnie zleciłam adwokatowi, by wycofał z sądu rodzinnego żądanie rewizji adopcji. Po to przyjechałam, żeby wam to powiedzieć.
Catherine wymieniła z Rikiem szybkie spojrzenie.
Antonia mówiła zaś dalej, ocierając oczy chusteczką wydobytą z torebki:
– Długo rozmawialiśmy o tym z Carlosem i w końcu doszliśmy do wniosku, że może nie starczyłoby nam życia na wychowanie tego maleństwa. Oboje jesteśmy starzy. Lepiej będzie, jeśli wy się nią zajmiecie.
– No, to brzmi rozsądnie – mruknął Rico – Tylko skąd ta nagła zmiana frontu? Dlaczego was tak nagle oświeciło? Co się za tym kryje?
– Nic szczególnego. Mieliśmy czas do namysłu, a poza tym – wytarła nos – poza tym obserwuję was, waszą rodzinę, jak żyjecie. I widzę, że jesteście oddani temu dziecku, że się dla niego poświęcacie. Nie dbacie o szczęście osobiste, zawarliście nawet małżeństwo z rozsądku. Wszystko dla tej maleńkiej. Nie wiem, czy ja sama byłabym zdolna do takiej ofiary.
Rico oderwał się od ściany i przeszedł wzdłuż pokoju.
– Więc twierdzisz -przystanął – że kochasz mojego ojca?
– Kocham i zawsze kochałam – potwierdziła Antonia – Szkoda tylko, że ucierpiało przy tym tyle osób. Nie oczekuję z twojej strony nagłego przebaczenia czy akceptacji, Rico. Nie. Rozumiem, że możesz mnie nigdy nie polubić. Ale proszę o jedno: żebyś mnie i Carlosowi nie przeszkadzał w spotykaniu się z wnuczką. Dobrze?
Rico namyślał się chwilę, po czym nieznacznie skinął głową.
– W porządku – powiedział – Myślę, że tyle da się zrobić. W takim razie odwiedzajcie biły, proszę bardzo. Możesz to przekazać mojemu ojcu… A teraz już się chyba pożegnamy?
Została sama w sypialni, czas płynął i wkrótce zaczęło zmierzchać. W pewnej chwili Lily znowu zapłakała. Jessica się nią zajmie, pomyślała Catherine i otuliła się szczelniej kocem. Czuła się odrętwiała, ale bar dziej duchowo niż fizycznie. Ból w dole brzucha zdążył przeminąć. Wszystko przemija – szepnęła do siebie. A najgorsze, że przepadły gdzieś marzenia związane z Rikiem, że rozwiały się, zanim zdążyły przybrać konkretniejszy kształt.
Wstrzymała oddech, bo usłyszała kroki męża na korytarzu. Jednak drzwi się nie otworzyły. Rico skręcił do pokoiku Lily. Dlaczego mnie tak omija – zaczęła się zastanawiać.
Teraz, kiedy najbardziej go potrzebowała, nie było go przy niej.
Obróciła się na bok. Za oknem, nad drzewami, ukazał się rąbek młodego księżyca. Catherine westchnęła. Cóż, jakoś trzeba żyć dalej. Doktor Sellers ma rację, nikt nie jest winien temu, co się stało. I ma rację, że urodzę jeszcze inne dzieci, powiedziała do siebie. Tak, ale to nie jest pocieszenie, usłyszała w swojej głowie. Ponieważ ważne było właśnie to maleństwo, które odeszło. Właśnie ono. Zdążyła już tyle sobie wyobrazić na jego temat i pokochać je. A teraz, co? Nagle go nie ma. Czy to sprawiedliwe, że tak się dzieje? Czy jest w tym jakiś sens?
Czy świat w ogóle ma sens?
Zapiekły ją łzy pod powiekami, bo poczuła, jak bardzo jest samotna. Więź, która ją łączyła, z Rikiem, przestała istnieć. Tak, nie jest już mężowi potrzebna, również, dlatego, że nie muszą już razem walczyć o prawo do wychowywania Lily. Antonia odstąpiła przecież od zamiaru procesowania się. Córka Marca może bez przeszkód dorastać w bogatym domu jego brata.
Otarła łzy. Podniosła się powoli i złożyła koc. Rozejrzała się po pokoju. Zapaliła górne światło i zaczęła się pakować. Nie tknęła żadnej z drogich sukien, które kupił jej Rico. Wrzuciła do torby tylko najniezbędniejsze rzeczy.
Po chwili była już na korytarzu. Zajrzała do gabinetu męża, w którym zwykł nieraz pracować w nocy, ale nie znalazła Rica. Nie było go też w salonie. Uchyliła drzwi do pokoiku Lily i scena, jaką tam zobaczyła, natychmiast ją rozczuliła. Rico spał w fotelu bujanym z dzieckiem w objęciach.
Ależ są do siebie podobni, pomyślała. Mogliby być ojcem i córką. Te same rysy twarzy, te same czarne włosy i długie rzęsy…
Zbliżyła się na palcach i delikatnie dotknęła rączki maleństwa. Czuła, jak bardzo je kocha. Tak bardzo, że zdobędzie się teraz na jedynie słuszną decyzję: opuści ten dom. Opuści, aby dziecko miało to, czego pragnęła dla niego Janey, jego matka.
Spojrzała na Rica i drgnęła. Nie była świadoma tego, że zdążył otworzyć oczy.
Podniosła z podłogi swoją torbę.
– Odchodzę, Rico.
Zamrugał powiekami, chyba nie całkiem jeszcze rozbudzony.
– Co to znaczy „odchodzisz”?
Wzruszyła ramionami.
– Odchodzę od ciebie.
Wstał pomału i ułożył dziecko w łóżeczku.
– Porozmawiamy na zewnątrz.
Wyszli na korytarz, starannie zamykając drzwi.
– Przecież powinnaś jeszcze leżeć – powiedział.
– Nie jesteś zdrowa. I w ogóle co to za demonstracja, Catherine?
– To nie demonstracja. Ja się tu po prostu nie czuję do niczego potrzebna. Więc odchodzę.
– Dlaczego niepotrzebna? Lily cię potrzebuje.
Pokręciła głową.
– Niekoniecznie. Dziecko ma dosyć różnych nianiek, ma ciebie, dziadków. To jest przecież mała Mancini, która da sobie radę beze mnie. W dodatku jestem pewna, że Janey właśnie tego by dla niej chciała. Nie cierpiała mnie jako siostry. Nie byłaby zadowolona, widząc, że mam jakiś wpływ na jej dziecko.
– Co ty opowiadasz – Rico przeciągnął dłonią po włosach – Co ci nagle przyszło do głowy?
– Może i nagle, a może nie nagle. Miałam dużo czasu na myślenie.
Podszedł do niej blisko.
– Nie zostawiaj nas, Cathy. Mała cię potrzebuje i ja cię potrzebuję.
Pokręciła głową.
– Potrzebujesz? Nie wierzę ci. Dziś odeszło nasze dziecko, a ty nie pocieszyłeś mnie ani słowem. Jesteś daleki. Sama leżałam tyle godzin.
– Były powody, Catherine. Wszystko ci wyjaśnię, tylko daj mi chwilę czasu.
– Nic nie wyjaśniaj, mam dość twoich wyjaśnień. Umiesz mnie brać na miłe słówka i ciągniesz do łóżka, ale potem. Nie chcę dalej małżeństwa bez miłości, ja tak nie umiem. To nie jest życie dla mnie. Odchodzę, bo wierzę, że jest na świecie ktoś, kto mnie pokocha, tak jak na to zasługuję.
– Tak jak zasługujesz? No to po prostu zostań, bo…
– Chwycił ją za rękaw żakietu i spróbował przyciągnąć do siebie.
Wyrwała się i ruszyła w stronę schodów.
Dopadł ją jednym susem.
– Cathy!
– Rico, dosyć. Nie – Zaczęła schodzić.
Była już na zakręcie, gdy znowu się namyślił.
– Nie, to wszystko jest bez sensu – zamruczał i zbiegi, wyrywając jej z ręki torbę.
Catherine straciła równowagę i już miała runąć w dół, gdy zorientował się, puścił torbę i złapał w objęcia zagrożoną żonę.
Przez chwilę stali, gwałtownie łapiąc powietrze i patrząc sobie z bliska w oczy.
Rico pokręcił głową.
– Więc, aż tak bardzo chcesz się stąd wyrwać, że gotowa byłaś przypłacić to kalectwem?
Oczywiście nie miała ochoty na kalectwo. Ale też nie miała ochoty na żadne dalsze wyjaśnienia.
– Odchodzę, Rico. To wszystko.
Tym razem nie ruszył za nią.
– Trudno – powiedział głucho – Przecież nie będę cię błagał na kolanach.
– Jasne. Jesteś na to zbyt dumny – Zeszła kilka stopni w dół i wzięła swoją torbę. – Ucałuj ode mnie Lily. Zadzwonię, jak się już gdzieś urządzę.
– Zadzwonisz?
Skinęła głową.
Gdy była na dole, odwróciła się. Objęła spojrzeniem tego, którego kochała, lecz musiała porzucić, bo choć miał wiele zalet, to nie umiał kochać. Był piękny, lecz obcy i daleki. I nie zmienił tego papierek podpisany wspólnie w Urzędzie Stanu Cywilnego.
– Miałeś rację, Rico – powiedziała, że byłeś taki ostrożny w stosunku do Antonii. I miałeś też rację, co do Janey. One obie bardzo kochały pieniądze. Jednak pomyliłeś się, co do mnie. Mnie nigdy nie zależało na twoim koncie ani na samochodach, ani na tym boga tym domu, w którym uwija się tyle służby. Jedynym bogactwem, które kochałam, byłeś ty. I tylko ciebie nadal kocham. Ale ponieważ ja jestem dla ciebie niczym, odchodzę. Nie zdobyłam tego, po co tak naprawdę tu przybyłam, nie zdobyłam twojego serca. Więc żegnaj.
– Catherine, zaczekaj – Popędził w dół, lecz była szybsza. Zwinnym ruchem uchyliła drzwi i zaraz za trzasnęła je za sobą.
Na zewnątrz postała chwilę, czekając, co będzie dalej.
Ale dalej nic nie było.
Rico nie wybiegł za nią. I tak jest lepiej, pomyślała. Gra się skończyła.
Jakże często nasze życie okazuje się tylko grą