ROZDZIAŁ TRZECI

Jechali w milczeniu.

W Catherine wszystko się gotowało, czuła jednak, że jeśli wybuchnie, nic tym nie wskóra. Dla dobra dziecka może być uległa, czemu nie. Gotowa była paktować z samym diabłem, a cóż dopiero z tym wariatem, byle tylko pomóc swojej malutkiej siostrzenicy.

Srebrzyste sportowe auto Rica niosło ich miękko przez ciepłą noc. A może nie była to już noc tylko przedświt? W każdym razie Catherine zauważyła, że przed kioskami czekają nowe pakiety z prasą. W gazetach napisano coś pewnie o wypadku Janey i Marca. Ile zostaje z człowieka? Krótka wzmianka w dzienniku, nic więcej.

Westchnęła, przymykając oczy. Niedługo potem byli już pod hotelem.

Recepcjonista powitał Rica jak dobrego znajomego.

– Panie Mancini, apartament będzie za chwilę gotów. Pokojowe właśnie zmieniają pościel.

– Za chwilę to dla nas za późno – odburknął Rico.

– Jesteśmy z panią Masters bardzo zmęczeni.

– Rozumiem, oczywiście – Mężczyzna chwycił za telefon – Powiem dziewczynom, żeby się pospieszyły.

Rico, nie słuchając go, ruszył wielkimi krokami do windy. Catherine musiała za mm prawie biec.

– Dlaczego tak obrugałeś tego biedaka – zapytała.

– Myślisz, że jesteś pępkiem świata?

Nie odpowiedział.

Wsiedli i pojechali na ostatnie piętro. Okazało się, że mają apartament z piękną panoramą za oknami i z tarasem. Światła metropolii w dole i gwiazdy w górze łączyły się ze sobą gdzieś na horyzoncie. Po stronie wschodniej niebo zaczynało szarzeć.

– Nie odpowiedziałeś mi na pytanie – Catherine przystanęła w progu.

– Zamknij drzwi – rzucił, podchodząc do barku i nalewając sobie whisky – A więc, o co chodzi? Źle się zachowałem w recepcji, tak?

– Właśnie. Mógłbyś być uprzejmiejszy dla personelu – Wypowiadając te słowa, czuła, że w rzeczywistości chodzi jej o mą samą. Chciałaby, żeby Rico był dobry dla niej.

– Nie wystarczy, że im dobrze płacę – Skrzywił się i upił łyk ze szklanki – Zresztą są tu do mnie przy zwyczajeni. Bywaliśmy tu nieraz z Markiem.

– Bywałeś tu z Markiem?

– Tak. A teraz wolałem, żeby mnie o niego nie wypytywali. Naprawdę nie jestem w nastroju do opowiadania o tej tragedii. Może, dlatego tak zbyłem tego faceta.

Catherine nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rico zaś sięgnął po pilota i włączył telewizor. W paśmie lokalnym nadawano akurat wiadomości. Pod Catherine ugięły się nogi, gdy zobaczyła wrak samochodu i usłyszała o wypadku Marca i Janey. Osunęła się na najbliższy fotel. Spiker beznamiętnie mnożył szczegóły, w rogu ekranu zaś pokazano ślubną fotografię ofiar.

– Są szybcy – Rico osuszył szklankę – A od rana pewnie dobiorą się i do nas. W każdym razie do mnie.

– Do ciebie – Dlaczego właśnie do ciebie?

Spojrzał na nią.

– Żartujesz czy mówisz serio? Nie wiesz?

Wzruszyła ramionami.

– Niby rozumiem, że nazwisko Mancinich coś znaczy, ale…

– I to właśnie wystarczy, panno Masters – uciął Rico. – Ale propos Mancinich: pomówmy wreszcie o Lily Mancini. Otóż powinnaś wiedzieć, że dziadkowie małej, zwłaszcza żona mojego ojca, nigdy nie oddaliby ci dziecka. Nawet na krótko.

Catherine pochyliła się naprzód.

– Dlaczego nie?

– Ponieważ ta kobieta dobrze umie liczyć i liczy na pieniądze po Marcu. Po prostu. Będzie chciała, żeby zostały „w rodzinie”.

– Pieniądze? Zdawało mi się, że Mancini są wystarczająco bogaci.

– Chyba nie znasz bogatych, Catherine. Niektórzy nigdy nie mają dość i do takich właśnie należy moja macocha. To najzimniejszy okaz ludzki, jaki spotkałem w życiu.

– Skrzywił się – Sądzę, że właśnie przez nią Marco wykoleił się w życiu.

– Przez nią – Catherine uniosła brwi – Podobne tłumaczenia słyszałam od Janey, która o każde zadrapanie oskarżała naszych rodziców. Ty też mógłbyś być ofiarą macochy, a jakoś wychowałeś się na normalnego człowieka. Chyba niepotrzebnie szukasz usprawiedliwień dla Marca.

Potarł dłonią podbródek.

– Czy ja wiem? Może i tak. A może było jeszcze inaczej. Bo Marco i ja różniliśmy się bardzo charakterami. Mnie było trudniej złamać, jestem twardszy…

Catherine przyjęła to do wiadomości.

– Tak czy owak, Antonia to nieprzyjemna osoba – podjął Rico. – Zawsze będę ją uważał za współwinną upadku Marca. A w końcu jego śmierci. – Przez chwilę milczał, patrząc niewidzącym wzrokiem. – No a teraz – ciągnął – nie pozwolę jej wtrącić się w wychowanie Lily, tak jak wtrącała się w życie Marca.

Słysząc to ostatnie, Catherine poczuła przypływ nadziei.

– Rozumiem. Ale wobec tego, co ze mną? Dlaczego nie miałabym się zaopiekować małą? I naprawdę nie myśl – odgarnęła włosy, że chodzi mi o czyjeś pieniądze. To nonsens!

Spojrzał w jej stronę, przymrużywszy oczy.

– Nie wiem. Kobiety bywają sprytne… Cóż, w każ dym razie postaram się nie oddać dziecka Antonii.

Nic nie odrzekła. Westchnęła tylko. A on mówił dalej:

– Może sam się nią zajmę? W końcu to jest córeczka mojego brata.

– I mojej siostry – szybko dodała. – Ale w odróżnieniu od ciebie, ja się umiem zajmować dziećmi. Poza tym sporo już przebywałam z tą małą, co łatwo udowodnię przed każdym sądem. A ty nie przyjechałeś d niej nawet na chrzciny! W ogóle cię dotąd nie interesowała.

Rico uśmiechnął się krzywo.

– Co, chciałabyś się ze mną sądzić?

Czemu nie – zaszarżowała.

Wiedziała, że jego stać na najlepszych adwokatów, ale mimo wszystko musi być jakaś sprawiedliwość na tym świecie. – Nie doceniasz mnie, Rico – Zawahała się chwilę – Przekonałeś się o tym po tamtej nocy, na weselu Marca.

Wykonał powstrzymujący gest.

– Nie rozmawiajmy o tym. Nie po to się dziś spotkaliśmy.

– A może i po to – Postanowiła brnąć dalej. Po traktowałeś mnie wtedy jak tanią dziwkę – Zauważyła, że krzywi się na te gwałtowne słowa.

– Opuściłeś mnie bez pożegnania. Pobiegłam za tobą, stukałam w szybę samochodu, a ty udawałeś, że mnie nie widzisz.

– Bo nagle poczułem do ciebie niesmak.

– Co takiego – Poczuła się, jakby ją uderzył. Momentalnie pod powiekami zapiekły ją łzy, które tłumiła przez cały dzień.

Jednak nie pozwoliła im popłynąć, nie chciała mu pokazać, że ją zwyciężył.

– Może ci przypomnę – powiedziała przez ściśnięte gardło – że nie narzucałam ci się tamtej nocy. To ty mnie zdobywałeś, a ja… – uniosła rękę, aby powstrzymać jego protest – a ja byłam taka głupia, że ci na to pozwoliłam. Teraz mnie samą to brzydzi.

Rico sięgnął po butelkę whisky i dolał sobie do szklanki. Milczał.

Catherine spojrzała w stronę drzwi. Co robić, pomyślała, wyjść z hotelu? W środku nocy? Powoli podniosła się i ruszyła, ale nie do wyjścia, tylko do łazienki.

Kiedy znalazła się sama, przysiadła na brzegu wanny. Teraz łzy, nie wstrzymywane już, popłynęły z jej oczu. Ach, jakie życie potrafi być podle!

Wierzchem dłoni osuszyła twarz, podniosła się i zaczęła rozbierać. Weszła pod prysznic. Ciepła woda zdawała się z niej zmywać przykre wspomnienia. Po czuła się nieco lepiej, poczuła, że znów nabiera sil. Wiedziała, że są jej potrzebne, bo przecież walka o Lily dopiero się rozpoczyna.

Włożyła gruby, biały płaszcz kąpielowy i mocno związała paskiem. Napuściła wody do umywalki. Postanowiła, że przepierze sobie pończochy i majtki. W pośpiechu nie zabrała przecież z domu żadnych rzeczy.

– Co ty tak długo tu siedzisz?

Drgnęła zaskoczona. Obróciła się.

– Jak śmiałeś wejść bez pukania?! Co to za maniery? Mogłam być rozebrana.

– Ale jesteś ubrana zauważył – Chowasz się przede mną w łazience, tak? Uciekasz, bo nie chcesz rozmawiać.

– Wcale się nie chowam – skłamała.

Pokiwał tylko głową.

– I po co pierzesz – zauważył. – Mogłaś to zostawić personelowi.

– Mam jeszcze trochę godności – odparła. – Może niewiele, bo przed chwilą mnie z niej odarłeś, ale trochę mam. Nie zniosłabym, żeby ktoś prał moje osobiste rzeczy. A muszę uprać, bo nie zdążyłam nic ze sobą zabrać. – Odwróciła się i zaczęła płukać bieliznę.

– Słuchaj – odezwał się Rico – Pomówmy jeszcze o Lily. Gdyby nie była taka mała, można by ją po prostu zapytać, z kim chce teraz być.

Spojrzała na niego przelotnie. Zaczęła rozwieszać rzeczy na suszarce.

– Ale na razie nie można jej zapytać – kontynuował.

– Powinniśmy się, więc zastanowić, czego chcieliby dla niej jej rodzice.

Ta ostatnia myśl wydała jej się sensowna. Obróciła się, więc w jego stronę i słuchała dalej.

– Marco i ja – mówił Rico – spieraliśmy się nieraz, nawet gwałtownie, bo nie akceptowałem jego stylu życia, ale wiem, że mnie szanował. Dużo rozmawialiśmy. Nieraz bywaliśmy w tym właśnie hotelu, mówiłem ci. Mają tu dobrą włoską restaurację. A więc… – Przerwał na moment, jakby stracił wątek -No tak, myślę, że Marco mnie na swój sposób kochał. I nie miałby nic przeciwko temu, żebym to ja teraz wychowywał jego dziecko. A jak z tobą i Janey?

Splotła obronnie ramiona.

– Ze mną i Janey? A jak mogło być? Janey nie miała żadnej rodziny poza mną jedną. Komu miałaby zostawić swoją córeczkę jak nie mnie?

– Jesteś pewna, że chciałaby ją zostawić w rodzinie? I co potem? Ona lubiła bogate życie. Zostawiając małą tobie, nie zapewniłaby jej luksusów.

– Też coś – Catherine wzruszyła ramionami. – Pieniądze to nie wszystko. To chyba oczywiste.

– Może tak, ale Janey bardzo kochała pieniądze. Marco był dla niej tak naprawdę tylko żywą książeczką czekową, z której brała, ile chciała. Taka była Janey.

– Jak możesz, Rico!

– A mogę, mogę – podniósł glos. – Myślisz, że nie wiedziałem, jak jest między nimi?

Odczekała chwilę.

– A jednak zostawiłaby małą mnie, jestem pewna. Nie, wcale nie była tego pewna. Wiedziała, ż Rico prawdopodobnie ma rację. Janey bywała wyrachowana. Ale jeśli mu to przyzna, szansa na opiekę nad Lily przepadnie. To logiczne. Wobec tego trzeba brnąć w to dalej i nazywać to sobie dyplomacją.

Westchnęła.

– źle oceniasz moją siostrę. Nie tylko pieniądze się dla niej liczyły.

Rico skrzywił się sceptycznie.

A ona z wysiłkiem argumentowała dalej.

– Otóż wiedz, że Janey kochała Marca, nie tylko jego książeczkę czekową.

– Tak? Coś ci o tym mówiła?

Starała się nie odwracać spojrzenia.

– Owszem. Mówiła, i to nieraz.

Rico machnął ręką.

– Daruj sobie – Rozejrzał się po łazience, jakby się nagle zdziwił, że tu jest, i ruszył do drzwi. – Pora spać – rzucił przez ramię. – Jestem wykończony.

– Jak to pora spać – Podreptała za nim. – Tak, nagle odechciało ci się rozmawiać? Przecież jeszcze do niczego nie doszliśmy.

– Jestem wykończony – powtórzył. – Jutro też będzie dzień, a nasz temat nie ucieknie.

Przystanęła niezdecydowana, on zaś sięgnął do walizy i wyjął z niej czystą, wyprasowaną koszulę.

– Proszę – powiedział. – Skoro niczego ze sobą nie masz, prześpij się w tym. Kiedy jestem w podróży, zawsze mam ze sobą dwie takie.

– Rico, słuchaj…

– Bierz. I chodźmy już spać. Jeśli chcesz, zostań w tym pokoju. Ja pójdę do tego mniejszego.

Nie powinna się czuć komfortowo; dzieląc apartament z kimś takim jak Rico, mimo to nie miała żadnych negatywnych odczuć. Może, dlatego, że jej podświadomość była nakierowana na inną osobę: na zmarłą Janey.

Kiedy powiedzieli sobie z Rikiem „dobranoc”, wślizgnęła się pod przykrycie i ułożyła w swej ulubionej pozycji, ale sen nie chciał do niej przyjść. Obróciła się na drugi bok, potem na wznak. Wszystko na nic, Dręczyła ją gonitwa myśli, widziała pod powiekami Janey żywą i umarłą, równocześnie kobietę i dziewczynkę, dobrą i złą… Widziała też swój dawny dom, matkę i ojca… A potem to, jak zostaje sama z siostrą, z godziny na godzinę przymuszona do dorosłości… To już osiem lat! Osiem lat szarpaniny z życiem oraz głębokiej, tajonej samotności.

Z jej piersi wyrwał się cichy szloch.

Chciała zdusić łzy, lecz one znów popłynęły strumieniem jak przed półgodziną w łazience. Łkała niczym dziecko, zatykając sobie usta poduszką, ale to nic nie dawało.

– Cathy?

Przycichła, wstrzymując oddech. Skąd się wziął w jej pokoju? Dosłyszała troskę w jego głosie, ale nie miała siły zareagować.

– Dobrze się czujesz? – Zbliżył się do niej i zapalił małą lampkę na szafce – Czemu płaczesz?

Przymknęła powieki oślepiona blaskiem. Wzruszyła ramionami.

Przysiadł obok.

– Zresztą płacz, Cathy. Płacz. To ci ulży.

Otarła oczy rękawem jego koszuli.

– Ulży… Co to za ulga. Płacz nie wróci im wszystkim życia.

– Wszystkim? Masz na myśli jeszcze kogoś poza Janey i Markiem? A właściwie, co się dzieje z twoimi rodzicami?

– No właśnie, oni też nie żyją – odrzekła prosto.

– Nie żyją? Od dawna? Może chciałabyś mi o nich opowiedzieć?

Pokręciła głową. Nie miała ochoty zwierzać się temu człowiekowi. Temu mężczyźnie, który nią wzgardził przed rokiem i dziś też ją poniżał.

Jednocześnie jednak czuła potrzebę otwarcia serca. Czuła się tak strasznie samotna, a ten okropny dzień zdawał się nie mieć końca.

Westchnęła.

– Moja mama – odchrząknęła – była bardzo ładna. Ojciec ją uwielbiał. Miała na imię Lily tak jak córeczka Janey.

– Lily? Ach tak. I ojciec ją uwielbiał? Czyli było między nimi trochę jak między Markiem i Janey?

– W pewnym sensie – przytaknęła – Tylko że tata był zawsze bardziej wrażliwy na punkcie dzieci niż twój brat. No i inaczej niż mama – Zaśmiała się, ale jakoś smutno. – Moja mama była za to specjalistą od zachcianek. A tamtego dnia, osiem lat temu, zażyczyła sobie nagle wycieczki w góry, na narty.

– Na narty?

– Tak. Zobaczyła w telewizji jakąś reklamę turystyczną i następnego dnia przymusiła ojca do wyjazdu. To była wariacka improwizacja. Nie mieli nawet łańcuchów, na kołach, choć wiadomo było, że w górach będzie ślisko.

Rico wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Catherine.

Nie cofnęła jej.

– No i nawet nie dotarli w te góry. Nie zdążyli. Policja zadzwoniła po południu i usłyszałam to, co wczoraj tutaj od pielęgniarki: „Przynajmniej nie cierpieli”. Zginęli oboje na miejscu.

– Ale ty cierpiałaś – Wyciągnął drugą rękę i położył swoją dużą dłoń na jej policzku.

Kojące było to dotknięcie. Chętnie przytuliłaby się do jego dłoni, ale coś ją przed tym powstrzymywało.

Rico poruszył się.

– Mów, co było dalej.

– Cóż, życie mi się skomplikowało. Musiałam dużo pracować, żeby utrzymać siebie i Janey.

Ale nie rzuciłaś college”u?

– Nie. Może to był błąd? Gdyby nie nauka i praca, miałabym więcej czasu dla siostry. Może zostałaby wtedy lepiej wychowana. A tak właściwie sama się wychowywała – Catherine westchnęła – Sprzedałyśmy dom po rodzicach, dzieląc pieniądze po połowie. Ona oczywiście od razu zaczęła je wydawać. Kupowała sobie różne fatałaszki, bywała w lokalach, znikała z do mu i ze szkoły, włóczyła się, przemieszkiwała po jakichś motelach… Nie słuchała moich rad.

Catherine poczuła, że znowu chce jej się płakać. Mocniej zacisnęła powieki.

– Wiele przeszłaś, Cathy – odezwał się Rico. – Nie wstydź się płakać.

Znów westchnęła.

– Łzy nic nie dają. Nauczyłam się tego przez te osiem lat.

– Z tym bym się tak całkiem nie zgodził – zamruczał Rico. – Na pewno przynoszą ulgę. Po co dusić w sobie ból.

Znów poczuła chęć przytulenia się do niego. Tak ładnie mówił…

A on ciągnął:

– Sam bym się nieraz chętnie rozpłakał, gdybym umiał. Ale nie umiem. Kochałem brata, a nawet nie mogę go opłakać.

Otworzyła lekko oczy i śledziła poruszenia jego ust.

– Tak, kochałem go – powtórzył. – A teraz nigdy więcej już go nie zobaczę.

Impulsywnie ścisnęła jego dłoń, ale on jakby tego nie zauważył. Patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem.

– Marco urodził się już w tym kraju – powiedział.

– Patrzyłem, jak dorasta. Było mu tutaj i lepiej, i gorzej niż mnie, bo jemu tak wcześnie zabrakło matki. A ja… Cóż. Nawet nie znałem angielskiego, gdy zacząłem tu chodzić do szkoły. Czułem się obcy. Byłem szczęśliwy, gdy bocian przyniósł mi braciszka – Z uśmiechem spojrzał na Catherine. – Nie byłem już sam.

Odpowiedziała mu na ten uśmiech uśmiechem. Jednocześnie dotarło do niej, że Rico siedzi obok prawie nagi; był tylko w spodenkach. Górował nad nią – taki dorodny, śniady, pięknie wyrzeźbiony. W oczach miał zamyślenie, łagodność, nic zaczepnego w tym momencie.

Obróciła głowę.

– Ja też się cieszyłam, kiedy Janey przyszła na świat. Nie musiałam się już bawić lalkami, dostałam żywą lalkę – Zajrzała mu w oczy, szukając zrozumienia.

– Nauczyłam się matkować Janey w zastępstwie mojej mamy, która, jak już mówiłam, nie przepadała za dziećmi… No tak – westchnęła. – Ale teraz nie ma już i mojej Janey.

Rico pochylił się i objął Catherine. Przyciągnął ją do siebie i zaczął kołysać.

– Nie myśl o tym wszystkim – powiedział cicho.

– Tak czy owak musimy żyć dalej. Bo czy mamy jakieś inne wyjście?

Instynktownie wtuliła się w niego. Nagle jej ciało przypomniało sobie jego ciało, tamto sprzed roku. I była mu wdzięczna za tę chwilową bliskość. Była wdzięczna, że usłyszawszy ją, wstał, przyszedł do niej, zapalił lampę, rozproszył mrok i pocieszył ją.

Poddając się, wiedziała, że może będzie tego żałowała, bo ten mężczyzna bywał nieobliczalny. Potrafił być tak samo miły jak i nieczuły. Jednak nie dbała o szczegóły. Garnęła się teraz do niego całą sobą, bo był blisko. Bo w ogóle był. A tego właśnie najbardziej w tej chwili potrzebowała: żeby ktoś z nią był. Dlatego nie protestowała, kiedy Rico zaczął ją gładzić i całować. Po chwili całowali się prawie tak, jak tamtej nocy, mocno i zachłannie.

Pozwoliła ściągnąć z siebie koszulę i pomogła Ricowi zrzucić bokserki. Oplotła nogami jego biodra i po czuła jego twardą męskość. Kiedy ukląkł nad nią, nie mogła odwrócić od niej wzroku. Przerażała ją i fascynowała jednocześnie. Czuła suchość w gardle, gdy ujął w dłonie jej pośladki i uniósł je nieco do góry. Całe jej ciało skierowało się ku niemu, a wtedy wszedł w nią z taką mocą, że wydała z siebie okrzyk.

Rico pochylił się i pieścił jej piersi, a ona wdychała aromat jego śniadej skóry. Objęła go za szyję i przyciągnęła, tak żeby się na niej położył, przygniótł ją swoim ciężarem i osłonił przed światem. 0, jak błogo było nareszcie niczego się nie bać i tylko trwać w oczekiwaniu przybliżającej się rozkoszy.

Potem Rico wyciągnął rękę i zgasił lampkę. Jednak w pokoju nie zrobiło się ciemno, bo w duszy Catherine trwała jasność. A poza tym za oknami też już było jasno. Spojrzała na budzik stojący na szafce. Dochodziła piąta. Równo dwanaście godzin temu zaczynała być zrozpaczona. A teraz miała szansę zasnąć pocieszona.

Postanowiła, że będzie dobrze spała. I już po chwili tak się stało.

Загрузка...