ROZDZIAŁ DRUGI

– Catherine!

Drgnęła na dźwięk swego imienia. Zacisnęła w dłoni kawałek obrączki Janey. A więc zjawił się Rico. Jak ona mu spojrzy w oczy?

– Catherine?

Obróciła się powoli, modląc się, by starczyło jej sił na spotkanie z tym pięknym mężczyzną. I oto stanął przed nią: południowiec o regularnych rysach, z pierwszymi srebrnymi nitkami na skroniach, ale z wciąż młodymi, błyszczącymi oczami. Wysoki, dobrze zbudowany, ubrany z niedbałą elegancją.

– Spieszyłem się – rzucił. – Przybyłem najszybciej, jak się dało.

Nic nie odpowiedziała. Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.

– Hej, Cathy – Uścisnął jej ramię – Od kiedy tu jesteś?

Przemogła się.

– Od piątej.

– Ubm. Czy mogłabyś mi powiedzieć coś więcej?

Chciała, czuła jednak suchość w gardle. Niełatwo znów zacząć z kimś rozmawiać po przeszło roku niewidzenia się i po tym, gdy się pogrzebało związane z tym kimś piękne złudzenia.

No więc – zaczęła – O piątej wróciłam z pracy i zastałam policję pod drzwiami. To oni mnie tu przy wieźli.

– A powiedzieli ci, jak to się właściwie stało? Ja wiem tylko tyle, że Marco i Janey nie żyją i że mała Lity leży na oddziale dziecięcym.

– Zacisnął pięści, wypowiadając te słowa. Widać było, że z trudem nad sobą panuje. – Oczywiście sam mógłbym popytać policję czy kogoś w szpitalu o szczegóły, ale może będzie prościej, jeśli ty mi udzielisz informacji.

Udzielisz informacji. Co za oficjalny język. Catherine ze smutkiem spostrzegła, że chyba naprawdę nic już ich nie łączy. Stali się sobie obcy jak przechodnie na ulicy.

– Dobrze – Skinęła głową. Otwarła usta, aby mówić dalej, jednak w gardle znowu jej zaschło i nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.

– Powiedzże coś – rzucił zniecierpliwiony.

– A więc ja… ja…

– Catherine, szybciej! – Strzelił palcami w powietrzu, wykonując gest typowy dla południowca. Strasznie się tu spieszyłem i chciałbym się czegoś dowiedzieć. Telefon ze szpitala zastał mnie na pokładzie samolotu. Leciałem właśnie do Japonii. Zawróciłem przy najbliższym międzylądowaniu i…

– Wzruszył ramionami. – No dobrze, wiem, że miałaś trudny dzień i nie miał ci, kto pomóc. Ale teraz jestem już na miejscu i wszystkim się zajmę. Dobrze?

Nie spodobało jej się to strzelanie palcami przed jej nosem, jak również zapewnienie, że się wszystkim zajmie.

– Ty się zajmiesz? I niby co zrobisz? Bo jeśli chodzi o identyfikację zwłok, to sprawa jest załatwiona. Wypełniłam też wiele różnych formularzy. Siedzę tu w szpitalu od siedmiu godzin. Twój ojciec o wszystkim został powiadomiony. Co chciałbyś jeszcze załatwić?

Rico zacisnął zęby i nic nie odpowiedział. Ona zaś popadała w coraz większe rozdrażnienie, prawie złość. Jakby go nagle chciała oskarżyć o to, że jest bratem człowieka, z którym zginęła dziś jej siostra.

Opadła na fotel, z którego dopiero, co wstała. Czuła się skrajnie zmęczona. Spojrzała na zegarek. Północ minęła trzy kwadranse temu.

Przysiadł obok niej. Widać było, że nagle stracił swój rozpęd. Przygarbił się, z zakłopotaniem przeczesał sobie palcami włosy.

– Cathy, powiedz w końcu, jak to się stało…

Nabrała dużo powietrza.

– No dobrze, powiem… Byli na długim lunchu w restauracji razem z Lily, bo tak się złożyło, że ich opiekunka do dziecka, Jessica, rano wymówiła pracę.

Otworzył usta, ale zaraz je zamknął.

Uznała, że mądrze robi, nie wtrącając się.

– Byłam u nich wczoraj, wiesz?

– Ach tak, byłaś tam?

– Miałam w szkole zebranie komitetu rodzicielskiego i potem, tak jakoś… Wiedziałam, że nie najlepiej się u nich dzieje. Nie żebym chciała wtykać nos w nie swoje sprawy, ale… Martwiło mnie bardzo, że zaniedbują Lily – Poszukała jego oczu, by sprawdzić, co o tym myśli.

Poruszył tylko brwiami.

– Nie zastałam ich – podjęła. – Ale postanowiłam poczekać. Zaczęłam rozmawiać z Jessicą i przekonałam się, że sprawy naprawdę źle stoją. Ta dziewczyna miała już wszystkiego dosyć, tych wszystkich dzikich balów, bałaganu, a także tego, że często zapominali jej zapłacić. Tego wieczoru wypadało jej wychodne, ale Janey z Markiem zawieruszyli się gdzieś bez uprzedzenia.

Rico sięgnął po dłoń Catherine i uścisnął ją. Spojrzała. Jakże różniły się od siebie ich ręce. Jego była duża, silna i wypielęgnowana, jej mała, pobrudzona atramentem i w tej chwili drżąca.

Westchnęła. Czuła, że jej gniew na Rica gdzieś się ulatnia.

– A więc siedziałyśmy z Jessicą i czekałyśmy…

– Długo?

– Wrócili przed północą. Byli pijani i zaczęła się awantura. Jessica trzasnęła drzwiami i powiedziała, że odchodzi.

– Byli pijani… A dziś, przed wypadkiem, też pili?

– Nie wiem na pewno. Testy to wykażą. Policja podejrzewa, że mogli brać jakieś prochy.

– Cholera – mruknął Rico.

– Jedyna przytomna rzecz, jaką zrobili, to że wsiadając do samochodu, przypięli Lily w jej krzesełku z tyłu.

– A kto prowadził?

– Marco.

– Czy ktoś jeszcze…? – Rico nie dokończył zdania.

Domyśliła się, o co mu chodzi.

– Nie, nikt więcej nie zginął. Nie było żadnego zderzenia samochodów. Ich samochód wylądował po prostu na drzewie.

Rico znów ścisnął jej dłoń. Westchnął ciężko.

– Więc to tak było. I oboje nas opuścili… – Pochylił nisko głowę.

Nas.

Było to jakieś pocieszenie, że tak powiedział.

Jakby usłyszał jej myśl, pogłaskał ją po ręce.


Stukając drewniakami szpitalnymi, zbliżyła się do nich pielęgniarka.

– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedziała.

Rico puścił dłoń Catherine. Dlaczego? A więc jednak nie jesteśmy razem, pomyślała. Nie będzie żadnych „nas”.

– Za kilka minut mam przerwę – ciągnęła pielęgniarka. – Chciałabym przedtem zaprowadzić państwa na oddział dziecięcy. Droga jest dosyć skomplikowana…

– Nie trzeba. – Podniósł się Rico – Byłem już u Lily i znam drogę. Zgłosiłem oddziałowej, że razem z panną Masters odwiedzimy małą z samego rana. Nie będzie to trudne, bo zanocujemy w pobliskim hotelu. Jeszcze raz dziękuję.

Siostra odeszła, a Catherine spojrzała na niego zaskoczona.

– Zdążyłeś być u Lily?

– Oczywiście.

Masz ci los, „oczywiście”… Ale właściwie, dlaczego nie? W końcu to nawet logiczne, że pospieszył najpierw do istoty żywej, a nie do tych, których już nic nie wskrzesi.

– Słuchaj, Rico, ja się nie wybieram do żadnego hotelu.

– Dlaczego nie?

– Chciałabym posiedzieć przy Lily. Mogę się jej dzisiaj przydać.

– Tak sądzisz? A ja myślę, że pielęgniarki jej wystarczą.

Wzruszyła ramionami.

– Jednak zostanę. Podrzemię przy niej w fotelu. A ty, jeśli chcesz, jedź do hotelu.

Rico skrzywił się.

– Chcesz mnie wpędzić w jakieś poczucie winy Cathy. Wierzę w fachowość personelu medycznego. Nie widzę powodu, żeby nie wziąć prysznica i nie wypocząć porządnie po podróży.

– Rób, jak uważasz.

Nic nie odpowiedział, ale też nie zbierał się do wyjścia. Po chwili stwierdził:

– Słuchaj, to naprawdę nie ma sensu. Lily nawet cię nie pozna. Jest malutka, w szoku, zresztą tyle już miała różnych nianiek… Twoja siostra ciągle je zmieniała.

Twoja siostra. Dziwnie oskarżycielsko zabrzmiały te słowa w jego ustach.

– Nieważne, czy mnie rozpozna – Catherine sięgnęła po swoje rzeczy – Ważne, że ja chcę z nią być.

– Odwróciła się i poszła w stronę holu windowego.

– Brawo – zawołał za nią i nawet zaklaskał – Nie wiedziałem, że tak dobrze potrafisz odegrać rolę bolejącej ciotki.

Nie odezwała się. Co za arogant. Właściwie głupiec.

Zaczął za nią iść.

– Cathy, porozmawiajmy. Poczekaj.

Zatrzymała się.

– Porozmawiajmy? O czym? A zresztą jest już bardzo późno.

– Wiesz, że zawsze mamy, o czym pogadać…

Wcisnęła guzik windy. Spojrzała na wyświetlacz pięter. Dlaczego nic się nie rusza? Czemu nic nie jedzie?

– Cathy, nie powiedziałaś mi wszystkiego… W związku z Lily. Na przykład tego, że zgłosiłaś już gotowość opieki prawnej nad nią.

Zaskoczył ją. Więc o to mu chodzi

– To nie tak, jak myślisz – zaczęła tłumaczyć. – Szukano kogoś, kto wyrazi zgodę na ewentualną operację malej. Z rodziny tylko ja byłam pod ręką.

– Tylko tyle? Jesteś pewna?

– Całkowicie. Chyba nie sądzisz, że chciałabym sobie przywłaszczyć dziecko twojego brata? Ale z drugiej strony nie próbuj mnie też od niej odsuwać. W końcu jestem jej pełnoprawną ciotką. Podpisałam tamten papierek bez żadnych podtekstów. Na szczęście operacja chyba nie będzie potrzebna, bo mała czuje się nieźle.

– Okej – Rico skinął głową. – Jednak powiedziałaś im, że jak wypiszą dziecko, to chciałabyś je zabrać do domu.

– I dalej chcę – Wykonała niecierpliwy ruch ręką.

– Bo kto się zaopiekuje tą biedną małą? Ty? Albo twój ojciec? Nie widzę na razie lepszego rozwiązania.

Rico zmarszczył czoło.

– „Biedna mała”, mówisz. Tylko, że ta biedna mała wcale nie jest taka biedna. Jest bardzo bogata. Sporo odziedziczy po ojcu.

– Odziedziczy po ojcu… Co ty sugerujesz – rozgniewała się Catherine – Chyba nie sądzisz, że chciała bym zapolować na majątek Mancinich? I że będę próbowała to zrobić przy pomocy Lily?

Spojrzał na nią zimno.

– Kto wie? Twoja siostra była bardzo sprytna i ty też możesz się taka okazać.

Odsunęła się od niego o krok.

– Jesteś odrażający – Wygięła pogardliwie usta.

– I w ogóle dosyć mam tej rozmowy z tobą- Odwróciła się i ruszyła w stronę klatki schodowej. – Idę do Lily – rzuciła przez ramię.

Pobiegł za nią…

– Nie pójdziesz.

– Co – Zamrugała powiekami – Jak to nie pójdę?

– Po moim trupie – Chwycił ją za rękę.

– Puść!

– Nie. Pojedziesz razem ze mną do hotelu. Wolę cię mieć na oku. I tam sobie jeszcze trochę porozmawiamy.

Stała osłupiała, nadal mrugając powiekami. Nigdy, przenigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Rico jest takim wariatem.

Загрузка...