ROZDZIAŁ PIĄTY

Dawno już nie było jej tak zimno.

Dzień nie był gorący, to prawda, ale trwało przecież kalendarzowe lato. Stała w późnym słońcu popołudnia, ubrana na czarno, trzymając na ręku gaworzącą, nie świadomą niczego Lily, i patrzyła, jak grabarze opuszczają na dół obie trumny. I drżała. Chłód przenikał ją na wskroś.

Dookoła szlochała liczna rodzina Marca, zwłaszcza ci, którzy przybyli na pogrzeb z Europy. Nie wstydzili się zawodzić i załamywać rąk. Zazdrościła im, że po trafią tak uzewnętrzniać swój ból, jawnie się go po zbywać. Sama czuła się jak pół sparaliżowana. Wszystko tłamsiła w sobie. Było jej zimno i fizycznie, i psychicznie. Nie uroniła ani jednej łzy.

Stała nad krawędzią grobu, tuląc do siebie małą i rozmyślając o tym, jak życie źle jest urządzone, Umierają młodzi ludzi, ci, co mogliby jeszcze tyle dokonać, zdobyć doświadczenia, być w tylu miejscach. Maleńkie dzieci zostają sierotami. Sama też się czuła sierotą. Nikogo nie miała na tym świecie i nawet nie było pewne, czy uda jej się zaopiekować córeczką siostry, jedyną bliską istotą, jaka jej została.

Pastor skończył swoje egzekwie. Na trumny padły pierwsze grudy ziemi. Zaczęto składać wieńce. Szlochano jeszcze, ale już ciszej. Wkrótce ludzie zaczęli się rozchodzić, zmierzając ku długiemu sznurowi limuzyn zaparkowanych za ogrodzeniem.

Zbliżył się Rico.

– Chodźmy i my – szepnął do Catherine.

Skinęła w milczeniu głową.

– Małą trzeba nakarmić – powiedziała – Może ja…

– Nie musisz – Ujął ją pod ramię – Jessica zabierze ją do domu.

Podeszła Jessica, wycierając wilgotne oczy. Catherine ostrożnie oddała jej Lily. Ricowi udało się skłonić dawną opiekunkę dziecka do ponownego przyjęcia po sady. Było to w obecnej sytuacji naprawdę korzystne. Dobrze, że miał się, kto zająć dzieckiem w te trudne dni, gdy trzeba było o nie walczyć, gdy ważyły się jego prawne losy.

– Powinniśmy się teraz zobaczyć z moją rodziną – powiedział Rico – I lepiej, żebyśmy tam pojechali sami.

– Pewnie tak – przyznała. Nie bardzo miała ochotę na tę konfrontację, ale wiedziała, że i tak musi do niej dojść. Zresztą przedsmak takiego starcia miała już w szpitalu, kiedy odbierała Lily. Pojawiła się tam również Antonia, która z miejsca urządziła awanturę, protestując przeciw „przekazaniu dziecka w niepowołane ręce”, jak się wyraziła.

– W takim razie jedźmy, westchnęła Catherine. Przekraczając bramę cmentarza, obejrzała się za siebie.

Jakże mały wydał jej się z daleka podwójny grób Janey i Marca. I niemal fizycznie poczuła, jak prędko więdną kwiaty na tym grobie. Cóż, pod australijskim słońcem wszystko, co odcięte od korzeni, szybko więdnie.

Dojechali samochodem do Toorak, dzielnicy rezydencjalnej pod Melbourne. Tutaj miał swój dom Carlos Mancini, ojciec Rica. Posiadłość okalały kute sztachety i dobrze utrzymany park. Minęli bramę, która zamknęła się za nimi.

W innych okolicznościach wszystko to mogłoby onieśmielić Catherine, jednak dziś była zbyt przybita, aby na cokolwiek zwracać uwagę.

W rezydencji pozwoliła sobie włożyć do ręki kieliszek brandy. Na ogół z rzadka brała do ust alkohol, ale po tak wyczerpującym dniu uznała, że kropla czegoś mocniejszego nie zaszkodzi.

– Doye Lily – odezwała się Antonia, schodząc z góry do foyer i wyciągając rękę do Rica.

Catherine, choć nie znała włoskiego, domyśliła się, o co chodzi w tym pytaniu.

Rico wzruszył ramionami.

– Dziecko było zmęczone. Zabrała je Jessica.

– Powinna być teraz z nami – Antonia przeszła na angielski – Tu jest jej rodzina, jej dom.

– Niekoniecznie – uciął Rico – Ona jest jeszcze za mała, żeby takie rzeczy rozumieć. Zresztą dopiero dziś rano wyszła ze szpitala i na żadne posiedzenia nie można jej zabierać.

– Ale ty rozumiesz i ja rozumiem… – Antonia zawiesiła glos – Słuchaj, Rico, musimy wreszcie poważnie porozmawiać. Chodźmy może do twojego ojca. Czeka na nas w gabinecie.

– Czemu nie – mruknął – Niech to się stanie od razu – Ujął Catherine pod rękę.

– Nie – powstrzymała go macocha – Questo e solo per famiglia…

– Ale ona należy do rodziny – Rico spojrzał na Catherine – Jest ciocią Lily.

– Ciocią, ciocią – zaczęła przedrzeźniać Antonia – Niech sobie lepiej poszuka dobrego adwokata, ta ciocia.

– Na pewno poszuka – zapewnił ją Rico – Jednak jest krewną małej i ma prawo wiedzieć, co się stanie z jej siostrzenicą. Zresztą Lily jest na razie pod moją opieką, a ja życzę sobie…

– To tylko czasowa opieka – przerwała Antonia.

– I wogóle Bóg raczy wiedzieć, dlaczego małą powierzono właśnie tobie. Ja i Carlos zapewnilibyśmy jej lepsze warunki. Nie myśl – skierowała spojrzenie na Catherine, że nie wiem, skąd się tutaj wzięłaś. Ty i twoja siostra jesteście niezłe ziółka.

Catherine zesztywniała.

– Nie wiem, co ma pani na myśli – odpowiedziała drżącym głosem, ale sądzę, że przynajmniej mojej siostrze mogłaby pani zaoszczędzić dziś takich słów. O umarłych wypada mówić dobrze albo wcale.

Antonia cofnęła się o krok. Widać było, że ta uwaga do niej dotarła.

– W porządku – Odwróciła wzrok – Mówię to tylko z troski o los naszej wnuczki.

– Losowi Lily nic nie zagraża, zapewniam cię,odezwał się Rico.

– Nie zagraża – Antonia obrzuciła nieprzyjaznym spojrzeniem Catherine – Dziecko tylko u nas może być bezpieczne.

– Tylko u was – W głosie Rica dało się wyczuć ironię. – Dlaczego? Bo trzymałabyś ją w sejfie? Czyli tam, gdzie jest wszystko to, co najbardziej kochasz?

– No wiesz – obruszyła się starsza dama. – Co ty sobie wyobrażasz? Jesteś dla mnie jak zwykle nie sprawiedliwy.

– Wyobrażam sobie, że w związku z Lily chodzi ci głównie o pieniądze.

– Pieniądze? Co za bzdura. Popatrz. – Wskazała ręką dookoła. – Czy nam tutaj czegoś brakuje? Albo tu?

– Zadzwoniła swoimi złotymi bransoletami – Twój ojciec i ja nie jesteśmy biedni.

– A jednak… – Rico poruszył brwiami. – Wiem, że tobie i ojcu nie najlepiej ostatnio idzie.

– Śmieszny jesteś. Antonia odwróciła się i ruszyła w stronę gabinetu swojego męża.

– To nie ja jestem śmieszny – Ruszył za nią, prowadząc pod rękę Catherine. To nie ja rozbijam się po świecie prywatnym odrzutowcem z kompletem załogi, nie ja latam do Paryża, aby uzupełnić modną garderobę, i nie ja bywam w Nowym Jorku, żeby obejrzeć jakiś tam musical na Broadwayu.

Catherine słuchała coraz bardziej zaciekawiona. To, aż tak dobrze powodzi się włoskim imigrantom w Australii? Nie przyszłoby jej to do głowy. Lata się prywatnym odrzutowcem? Kupuje się ciuchy w Paryżu?

Przestąpili próg gabinetu. Antonia odwróciła się gwałtownie.

– Skąd wiesz o naszej sytuacji?

– Wiem, bo wykupiłem przecież część udziałów ojca w spółce i znam waszą rachunkowość. Tak, tato – Rico skinął głową w stronę Carlosa spoczywającego w obszernym, skórzanym fotelu i odkładającego na widok wchodzących fajkę – Żyjecie ponad stan i jeśli tak dalej pójdzie, splajtujecie.

– Nie mówmy dzisiaj o pieniądzach – odezwał się z godnością ojciec. Jego wymowa naznaczona była silnym cudzoziemskim akcentem – Dziś przecież ma my dzień żałoby.

– Dobrze, nie mówmy o pieniądzach – zgodził się Rico. I będzie też lepiej, jeśli dojdziemy do ugody w sprawie Lily, nie kłócąc się o pieniądze i nie ciągając po sądach. Po co nam w rodzinie skandal? Po co mają o nas trąbić w gazetach?

Zamilkli. A wtedy zrobiło się tak cicho, że Catherine usłyszała, jak tyka antyczny zegar stojący na kominku.

– Jeśli nie idzie wam o pieniądze, podjął Rico, to chyba się zgodzimy, że spadek Lily po Marcu trafi do depozytu i poczeka, aż dziewczyna skończy dwadzieścia jeden lat. Ten zaś, kto przejmie opiekę nad nią, wychowa ją na własny koszt.

– Ależ ten koszt może być bardzo wysoki, poruszyła się niespokojnie Antonia i wątpię, żeby akurat nas było stać…

– Nie musicie w tym w ogóle brać udziału, przerwał Rico.

– Ale chcielibyście, tak? To jasne, że dziecko jest wam potrzebne do tego, aby przejąć jego schedę.

Antonia spurpurowiała. Stary Mancini sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po chustkę i zaczął ocierać czoło. Catherine nie wiedziała, gdzie podziać oczy. Nie spodziewała się po Ricu aż takiej bezceremonialności, choć właściwie powinna była. Zdążyła go już przecież trochę poznać.

– Chcielibyście przy pomocy Lily, mówił dalej Rico, wykaraskać się jakoś z biedy, w którą wpędziła was wasza lekkomyślność.

Antonia tymczasem ochłonęła.

– Nie lekkomyślność nas wpędziła, tylko ty, ty osobiście, Wymierzyła palec w pasierba.

– To ty nas wykupujesz za grosze, ty nas pogrążyłeś, ty nas gnębisz!

– Co za bzdury – odparował Rico – Każdy mógł was wykupić za grosze, bo wasze akcje poleciały na łeb na szyję.

Catherine czekała, co Rico powie dalej i jak będzie się bronił, lecz on zamilkł. Znów było słychać jedynie tykanie zegara.

– Carlos, powiedz coś, poprosiła męża Antonia.

Prośba pozostała bez odzewu.

– No dobrze, poruszył się Rico. Z tego co widzimy, staje się jasne, że tylko ja mogę się zająć Lily, bo tylko ja posiadam odpowiednie środki.

Antonię jakby ktoś dźgnął.

Ty? Dlaczego ty – wykrzyknęła – A wiesz, kim ty w ogóle jesteś? Dziwkarzem! Zdemoralizujesz nam małą! Jesteś znanym babiarzem i w dodatku pracoholikiem! Prawie nigdy nie ma cię w domu! Będziesz się porozumiewał z dzieckiem przez e-maile? Będziesz jej opowiadał bajki przez telefon?

– Daruj sobie – Rico pogardliwie wydął usta.

– Odezwała się wielka specjalistka od wychowywania dzieci. Raczej od marnowania dzieci.

– A co, może was źle wychowałam – zaperzyła się Antonia – Nie opowiadałam ci bajek na dobranoc, to prawda, bo kiedy poślubiłam twojego ojca, miałeś już osiemnaście lat. Ale poza tym byłam dla ciebie i dla Marca dobra.

– Dobra – Rico wzruszył ramionami – Ja miałem osiemnaście lat i nie potrzebowałem opieki, ale Marco miał wtedy dopiero dwanaście. A ty, co zrobiłaś, jak u nas nastałaś? Od razu wypchnęłaś go do szkoły z internatem. Takie było to twoje wychowywanie… Najpierw zabrałaś naszej mamie męża, wpędzając ją do grobu, a potem zmarnowałaś jej małego syna. I Lily też byś zmarnowała, już ja cię znam.

– Jakiś ty niesprawiedliwy. Antonia prawie za łkała. Carlos, powiedz coś, zwróciła się ponownie do ojca Rica. Nie doczekawszy się reakcji, spojrzała na Catherine. Co za niewdzięczność i jaki brak wyczucia… Poza tym on nie rozumie, że Lily potrzebuje teraz prawdziwego domu, pełnej rodziny, a nie jakiejś tam męskiej improwizacji…

Catherine mimowolnie skinęła głową.

Antonia wzięła to za dobrą monetę.

– Mam nadzieję, podjęła, że sąd weźmie to pod uwagę. Prawdziwy dom dziecko znajdzie tylko…

– Pełna rodzina – wtrącił się Rico – Ja też to potrafię zapewnić.

– Pozwól jej mówić dalej – poprosiła Catherine.

– Dobrze jest wysłuchać drugiej strony.

– Nie chcę już słuchać tych bzdur – burknął Rico, a potem ujął lewą dłoń Catherine i położył ją na swojej dłoni tak, że błysnęły dwie obrączki. – Widzicie – zwrócił się do ojca i macochy – Pełna rodzina dla Lily jest gotowa.

Starsi państwo spoglądali na niego, wyraźnie nie pojmując, o czym on mówi.

A Rico ci dalej:

– No więc, Antonia ma rację, dziecko zasługuje na prawdziwą rodzinę. Dlatego Catherine i ja pobraliśmy się. I mam nadzieję, że również to sąd weźmie pod uwagę.

– Niesamowite, Carlos Mancini wyjął swoją chustkę i znów zaczął ocierać czoło. Wpatrywał się w osłupieniu w swoją żonę, która w milczeniu otwierała i zamykała usta. Wyglądała jak ryba wyrzucona na piasek.

Wreszcie Antonia przemogła się.

– Kiedy zdążyliście to zrobić?

– Dziś rano – odparł beztrosko Rico – Możecie nam pogratulować.

– Nigdy – odparli chórem oboje starsi państwo.

Rico spoglądał na nich przez chwilę, potem wzruszył ramionami i najzwyczajniej odwrócił się na pięcie. Zaczął iść w stronę drzwi. Catherine nie pozostało nic innego, jak podążyć za nim.

– Ależ on cię nabrał, wykorzystał – Antonia po biegła za Catherine i złapała ją za rękę – A może ci się wydaje, że to ty na tym skorzystasz? Tak czy owak mówię ci: nie zrobiliście nic dobrego. Człowiek nigdy nie wychodzi z takich rzeczy bez szwanku.

– Antonio, nie strasz mnie – Catherine wyrwała rękę.

– Ja cię nie straszę, skarbie – Starsza pani pokręciła głową – Mnie chodzi tylko o to, żeby ostatecznie nie ucierpiała biedna Lily.

– Mnie też chodzi o Lily – Catherine poczuła suchość w gardle. Kątem oka zauważyła, że Rico daje jej znaki z korytarza – Wierz mi, że to co robię, robię dla dobra mojej siostrzenicy.

– A czy będę ją mogła przynajmniej widywać?

– Z oczu pani Mancini niespodziewanie trysnęły łzy.

– Ja naprawdę tęsknię za moją wnuczką.

Catherine pomyślała przytomnie, że Lily wcale nie jest wnuczką Antonii. Ale postanowiła być uprzejma:

– Oczywiście, kiedy zechcesz. Sądzę, że Rico też się zgodzi. A teraz muszę już iść, bo mąż na mnie czeka.

– Ach ten Rico – Antonia zaczęła przewracać oczami – Uważaj na niego, skarbie, mówię ci, uważaj. On cię wykorzysta, a potem się od ciebie odwróci, tak jak odwrócił się od swojego ojca i brata. Zostaniesz z niczym.

– Antonio, prosiłam cię, nie strasz mnie.

– Jesteś tylko pionkiem w jego grze. – Starsza dama uniosła do góry upierścieniony palec. – Zobaczysz, przekonasz się. Jesteś tylko pionkiem w grze Rica.

Catherine wzruszyła ramionami i podążyła za mężem.

Загрузка...