ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Priscilla leżała z otwartymi oczami i wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo. Czuła się jak niesiony wiatrem balonik albo kwiat róży, otwierający się w pierwszych promieniach słońca. Po wielu latach opuściła wreszcie swój kokon i pełna radości wzleciała do góry.

Oparła się na łokciu, chcąc podzielić się tą radością. Niestety, Cooper leżał obok zupełnie nieruchomo.

Uśmiechnęła się czule, patrząc na jego zmierzwione włosy. Wciąż miał mokre od potu czoło. Poza tym, kiedy mu się uważnie przyjrzała, zauważyła, że jego muskularna klatka piersiowa unosi się i opada. Priscilla chciała pogłaskać go po głowie, ale po krótkim namyśle zrezygnowała z tego zamiaru.

Kto by pomyślał, że to właśnie ona doprowadzi go do takiego stanu! Początkowo była przekonana, że z trudem, jeśli w ogóle, dotrzyma mu kroku. Starała się przypomnieć sobie męża i to, co sprawiało mu największą przyjemność. Miała nadzieję, że doświadczenie pomoże jej w przypadku Coopera. Jednak wszystkie jej doświadczenia razem wzięte okazały się niewarte funta kłaków. To, co wydarzyło się między nimi, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Nie spodziewała się, że jej drobne ciało kryje w sobie takie zasoby energii. Czuła się tak, jakby zadziałały jakieś czary.

Znowu spojrzała na Coopera i musnęła lekko ustami jego szyję. Wiedziała, że jej potrzebuje. Wcześniej nie chciała jakoś przyjąć tego do wiadomości. Zawsze uważała siebie za kogoś gorszego, mniej wartościowego… Teraz leżała obok potężnego, muskularnego mężczyzny ze świadomością, że on również jej potrzebuje. To przeświadczenie wzmocniło jej uczucie. Znowu Spojrzała na Coopera i nie mogła się powstrzymać, żeby go nie pocałować.

Początkowo sądziła, że zasnął, ale teraz zauważyła, że ma otwarte oczy. Na ten widok uśmiechnęła się Promiennie.

– Mam nadzieję, że cię nie obudziłam. Pokręcił głową.

– Niepokoi mnie twój uśmiech – stwierdził. – Jeśli 'hasz ochotę na ciąg dalszy, to musisz pamiętać, że facetom w moim wieku należy się odpoczynek.

– Moje biedactwo – powiedziała. – Może kupić ci coś na wzmocnienie?

Uniósł wolno rękę, jakby nie miał siły się poruszyć. Kiedy zauważyła, że to podstęp, było już za późno, Cooper chwycił ją mocno i przyciągnął do siebie. Poczuła ciepło jego ciała. Do tej pory nie myślała, że zrobiło się już dosyć chłodno.

– Nie trzeba – odparł ze śmiechem. – Przecież mam ciebie.

Przytuliła się do niego mocno.

– Coop?

– O co chodzi?

Chciała mu powiedzieć, że teraz wszystko się zmieni, że nic już nie będzie takie jak dawniej i że jest ma za to bardzo, ale to bardzo wdzięczna. Jednak te słowa Jakoś nie chciały jej przejść przez gardło. Poza tym była pewna, że Cooper jej nie zrozumie i weźmie jej wyznania za objaw ckliwego sentymentalizmu. Nie mogła wdawać się przecież w szczegółowe wyjaśnienia.

– Wiesz, do tej pory myślałam, że znam dobre i złe strony seksu. Myliłam się jednak. Przynajmniej jeśli chodzi o dobre.

Cooper spojrzał na nią z uśmiechem.

– A ja, jeśli idzie o złe. To było jak trzęsienie ziemi – stwierdził i pocałował ją mocno, chcąc dać do zrozumienia, że żartuje. – Zmieniłaś wszystko. Jestem… – zawahał się i nagle spoważniał – jestem ci za to bardzo wdzięczny.

Priscilla nie bardzo rozumiała, o co mu chodzi.

– Wdzięczny? Za co?

– Do tej pory żyłem w złotej klatce. Dzięki tobie zacząłem czuć, śmiać się, myśleć. Nie spotkałem wcześniej nikogo, kto zachowywałby się tak naturalnie jak ty. Czuję się przy tobie jak wcielenie konwenansu.

Priscilla roześmiała się głośno. Nie wierzyła w ani jedno jego słowo, chociaż przemawiał z tak ogromną powagą. Mimo to było jej przyjemnie słuchać miłych rzeczy o sobie.

– Zaś jeśli chodzi o seks – ciągnął – jesteś wręcz nie do pobicia.

Zarumieniła się.

– To prawda, że mam bogate doświadczenia… małżeńskie. Ale ty też byłeś niezły.

– Nie tak dobry jak ty. Po prostu mnie znokautowałaś. Nie wiedziałem nawet, gdzie jestem.

Priscilla poczuła się jeszcze bardziej dowartościowana, chociaż uznała, że słowa Coopera nie mają sensu. Starał się zrobić z niej kogoś w rodzaju superwoman, pomniejszając jednocześnie swoje zasługi. Jednak czuła się z nim cudownie. Odkryła nawet, że już bez strachu patrzy na jego olbrzymie ciało. Nie budziło w niej obaw, ale całkiem inne uczucia. Cooper wyglądał na zupełnie bezbronnego i w niczym nie przypominał mężczyzny, który wywlókł ją z kafejki niemal w środku rozmowy. Ciekawe, o co mu wtedy chodziło?

– Co się stało? – spytał zaniepokojony, widząc, że uśmiech nagle zniknął z jej twarzy.

Uśmiechnęła się znowu, ale tym razem nie było w tym żadnych erotycznych podtekstów.

– Może powiesz mi wreszcie, co się stało dzisiaj… – spojrzała na zegarek – to znaczy wczoraj, kiedy chcieliśmy dać czas dzieciom.

Milczał. Rysy jego twarzy wyostrzyły się nagle. Ale Priscilla już się nie bała. Dotknęła delikatnie jego policzka.

– Możesz nie mówić. Nie będę naciskać. – Zmarszczyła czoło. ~ Odniosłam jednak wrażenie, że to było coś poważnego.

Przez chwilę wahał się, a potem spojrzał jej prosto w oczy. Jeszcze nigdy nie wpatrywał się w nią tak intensywnie.

– Masz rację – powiedział z ociąganiem. – Coś się stało… To spotkanie z Brikiem Eastmanem…

Priscilla zastygła w bezruchu. Cała zesztywniała i coś ścisnęło ją za gardło. Cooper ani na chwilę nie spuszczał z niej wzroku.

– Ojej, myślałam, że po prostu grywaliście razem w piłkę – powiedziała, próbując nadać tym słowom lekki ton. – Zdaje się, że byliście przyjaciółmi.

– Graliśmy w jednej drużynie, ale nie byliśmy przyjaciółmi.

– Nie lubisz go?

– Kiedy byliśmy w szkole, myślałem, że jest po prostu aroganckim, głupim szczeniakiem, zepsutym przez pieniądze i rodzinne koneksje. Dawno go nie widziałem, ale nie sądzę, żeby się zmienił. Nie musisz być dla niego miła z mojego powodu – dodał po chwili.

– Dobrze. Będę o tym pamiętała. Odgarnął delikatnie włosy z jej czoła.

– Nigdy mi nie mówiłaś, co o nim sądzisz – powie dział po chwili namysłu. – Pewnie musiałaś odnosić się do niego z sympatią. To chyba Eastmanowie zbudowali nasz kościół, prawda? Zawsze chętnie dawali pieniądze. Chyba że to się zmieniło…

– Nie, nie zmieniło się – wtrąciła. – Zwłaszcza po śmierci mamy bardzo pomogli ojcu. Nie wiem, czy pamiętasz, ale mieliśmy tu mały lokalny kryzys. Ludzie z miasteczka nie mogli wspomagać ojca. Właśnie wtedy pomogli Eastmanowie.

– Więc twój ojciec był od nich uzależniony – mruknął pod nosem Cooper. – To pasuje do całej układanki.

– Jakiej układanki? Nic nie rozumiem, Coop.

– Wydawało jej się, że słyszy łomot swego serca. Nie mogła myśleć. Do głowy jej nie przyszło, że Cooper zareagował tak właśnie na Brica.

Odsunęła się trochę od niego, żeby nie widział jej twarzy. Wydawało jej się, że zawsze doskonale maskowała swoją niechęć do młodego Eastmana. Jak do tej pory, nikt w miasteczku nie zauważył, że mogła do niego czuć jakąkolwiek urazę. Czyżby Cooper był znacznie lepszym psychologiem, niż sądziła? A może zakochany mężczyzna widzi więcej i lepiej?

Wyglądało jednak na to, że Cooper zakończył rozmowę na ten temat. Pochylił się w jej stronę i pocałował mocno. Właśnie chciała przytulić się do niego, kiedy znów spojrzał jej w oczy.

– Chciałbym ci powiedzieć, że możesz mi zaufać. Nic, ale to naprawdę nic nie zmieni mojego stosunku do ciebie – stwierdził.

Zadrżała i skuliła się na kocu. Nagle zrobiło jej się zimno. Jakiś wietrzyk zabłąkał się w koronach drzew i zatrzepotał liśćmi. Czarna jak atrament chmura zasłoniła na moment księżyc.

– Nie chcesz rozdrapywać starych ran? – spytał.

– Chodzi o mroczne sekrety z przeszłości?

Poruszyła ustami jak ryba, próbując wydobyć z siebie głos.

– Mówiłaś, że chcesz porozmawiać o moich problemach, Priss – ciągnął. – Ale może lepiej porozmawiajmy o twoich. Zwłaszcza że teraz są to nasze wspólne problemy. Wiem, że trudno czasami o tym mówić. – Bez słowa sięgnął po swoją koszulę i otulił nią dziewczynę, widząc, że drży z zimna. – W zasadzie jesteśmy do siebie bardzo podobni.

– Dlaczego? – spytała, czując, że jest jej trochę cieplej.

– Czy wiesz, do kogo zwracałem się z moimi problemami? – odpowiedział pytaniem.

– Do żony, ojca… – próbowała zgadnąć.

– Do nikogo. Starałem się jakoś sobie radzić. Czasami nie było mi łatwo. – Spojrzał na nią raz jeszcze i spróbował się uśmiechnąć. – I co? Jesteśmy do siebie podobni?

– Jesteśmy – przyznała bez wahania.

– Czasami jednak czułem, że mam dosyć odpowiedzialności. Że chciałbym pozbyć się przynajmniej części tego ciężaru.

– Ja też – wyrwało jej się.

– Teraz masz taką szansę. Kocham cię i chętnie wysłucham wszystkiego, co masz mi do powiedzenia.

Priscilla ponownie znieruchomiała, ale tym razem z zupełnie innego powodu. Wiedziała, że może liczyć na Coopa. Jego uczucie było wiernym odbiciem jej miłości, ponieważ Stwórca ulepił ich z tej samej gliny. Jak to możliwe, że tak długo nie mogli się odnaleźć?

– Wcale nie żartowałem, kiedy mówiłem: „wszystko albo nic”. Chcę cię całej.

Przełknęła ślinę.

– Myślałam, że chodziło ci o seks.

– Nie – stwierdził z całą mocą. – Możesz mi wierzyć lub nie, ale nie tknąłbym cię nawet, gdybym nie był pewny, że w naszym wypadku chodzi o coś więcej niż seks. Wiem, że nie przywykłaś nikomu ufać. Nikt nie potrafi zrozumieć tego lepiej ode mnie. Pamiętaj jednak, że możesz na mnie liczyć i że zawsze będę chciał z tobą porozmawiać.

Nie chciana łza zaczęła spływać po jej policzku i właśnie wtedy poczuła mocną dłoń na swoim ramieniu.

Priscilla kroiła czerstwy chleb, nie zważając na okruchy, które obficie spadały na deseczkę i stół. „Następnie nadziała na widelec trzecią z kolei kromkę, zamoczyła ją w jajku doprawionym gałką muszkatołową i umieściła na skwierczącej patelni. Francuskie tosty były ulubioną potrawą Matta. Robiła je niemal codziennie. Jednak rzadko zdarzało się, żeby wcześniej nie przespała nawet godziny.

Cooper przywiózł ją do domu po piątej. Nawet zdziwiła się, że jest już tak późno. Po drodze minęli kilku farmerów zmierzających na pola, a w miasteczku powitało ich pianie kogutów. Wstawał letni dzień. Cooper odprowadził ją aż do drzwi i pocałował tak mocno, że obawiała się, iż puściły w nim wszelkie hamulce i zechce ją wziąć tu, na progu. I to po raz trzeci! Jednak przeszkodziła mu kolejna ciężarówka jadąca w stronę pola. Pożegnał się więc szybko i ruszył do samochodu.

Znowu poczuła jakiś przykry zapach. Tosty. Rzuciła się jak lwica w stronę patelni, ale znowu było za późno. Musiała wyrzucić spaloną kromkę do kosza. Będzie jej tam weselej wraz z dwiema innymi.

Sięgnęła po kolejną kromkę. Matt przyjdzie do kuchni za parę minut. Musi się jakoś skoncentrować, bo inaczej nigdy nie zrobi mu śniadania.

Rzuciła chleb na rozpalony tłuszcz. Niebieskawe płomienie zaczęły lizać brzegi patelni. Natychmiast skojarzyły jej się z płomiennym uczuciem, płomieniem pożądania i płomieniem wiecznej miłości, ale w żadnym wypadku nie z jedzeniem. Skutek okazał się fatalny.

– Cześć, mamo – rzucił Matt. – Usiłujesz podpalić! nasz dom?

Wzruszyła ramionami. Za nic nie chciała dać po sobie poznać, że gniecie ją ciężar winy. Wkrótce będzie musiała porozmawiać z synem o Cooperze. Jednak wcześniej chciałaby się porządnie wyspać i przemyśleć sobie pewne sprawy.

– Cześć – powiedziała, oglądając się przez ramię. – Każdy może spalić parę tostów.

– Tak – mruknął. – Chociaż czasami lepiej trzymać cię z daleka od kuchni.

Matt wyjął widelec z jej ręki i poprosił, żeby usiadła. Jednak Priscilla postanowiła nakryć do stołu. Po kwadransie zasiedli przed półmiskiem, na którym piętrzyły się tosty. Matt mówił z pełnymi ustami – miał taki brzydki zwyczaj, który normalnie starała się wykorzenić, ale dzisiaj nie zwracała na to uwagi. Opowiadał o ustaleniach dotyczących pracy, o nowym koniu Stuarta Bella, ale nie o Shannon.

Dopiero kiedy usiedli przy herbacie, syn pochylił się nad kubkiem bardziej niż zwykle i podjął wstydliwy temat:

– Pewnie domyśliłaś się, że wczoraj wieczorem była tutaj Shannon – zaczął. – Wiem, że nie lubisz, jak się tu plączą jakieś dzieciaki, jak cię tu nie ma, ale skoro przyszła, to musiałem ją wpuścić. Zdaje się, że była bardzo zmartwiona.

– Naprawdę?

– Nie udawaj, że nic nie wiesz. – Matt jeszcze bardziej pochylił się nad kubkiem. – Shannon mówiła, że rozmawiała z tobą wcześniej… To prawda, była kłótnia. Myślę, że nie tylko z mojej winy. Ale teraz wszystko jest w porządku. Może nawet wybierzemy się razem na festyn.

– To dobry pomysł – powiedziała, czekając na dalszy ciąg. Wiedziała, że Matt chce jej powiedzieć coś jeszcze. Nie chciała mu się jednak narzucać. W ten sposób mogłaby wszystko zepsuć i przerwać łączącą ich nić porozumienia. – No, cóż… Ostatnio wiele zdarzyło się w jej życiu. Myślę, że powinieneś spróbować ją zrozumieć… Matt westchnął.

– Shannon jest strasznie pokręcona. W życiu nie widziałem takiej dziewczyny. Albo się wdzięczy, albo udaje księżniczkę Niedotykalską. – Matt zamyślił się na chwilę. – Ale możesz się nie przejmować. Przy mnie nie stanie się jej nic złego. Obiecuję, że nie skorzystam z okazji.

Priscilla wciągnęła powietrze do płuc. Nie spodziewała się, że Matt dojrzeje tak szybko. Może stało się to dlatego, że musiał zastępować zmarłego ojca? A może dlatego, że zawsze rozmawiała z nim jak z dorosłym.

– Jestem z ciebie bardzo dumna. Zaczerwienił się trochę.

– Wiesz, że nie lubię, kiedy tak mówisz. Priscilla rozłożyła bezradnie ręce.

– Mówię, co myślę. Nie chwalę cię, kiedy nie mam ku temu powodów.

– Zauważyłem – mruknął.

– Właśnie za chwilę będę mogła cię zganić – ciągnęła. – Zauważyłeś, która godzina?

– Ojej! – jęknął, patrząc na zegarek. – Spóźnię się do pracy!

Zerwał się z krzesła. Po chwili jednak stanął przy stole. W jego oczach zapaliły się złote iskierki. Czy to możliwe, żeby patrzył na nią tak kpiąco?

– Jeszcze tylko jedno – powiedział, uśmiechając się od ucha do ucha. – Chciałbym ustalić pewne zasady. Następnym razem zostaw mi kartkę z wiadomością, że wybierasz się na wycieczkę z panem Maitlandem. Nie mam nic przeciwko temu. Jednak dzisiaj, kiedy wstałem o drugiej, żeby napić się wody, i nigdzie nie mogłem cię znaleźć, byłem trochę zaniepokojony. Na szczęście zauważyłem, że na podwórku Maitlandów nie ma lincolna.

Priscilla spłonęła rumieńcem.

– Dobrze – wykrztusiła. – Będę o tym pamiętać.

– Nie masz pojęcia, jak trudno wychowywać matkę – rzucił. – Mam jednak wrażenie, że jestem w tym niezły.

Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zatrzasnął drzwi i wybiegł na podwórko. Zrobiłeś się bardzo dorosły, Matt, pomyślała Priscilla. I naprawdę sama nie wiem, kto tutaj kogo wychowuje. Uśmiechnęła się do siebie i włożyła naczynia do zlewu. Shannon stanowiła pierwszą poważną próbę dla jej syna. Kto wie, czy nie wyszedł z niej lepiej niż ona z konfrontacji z Cooperem. Spojrzała na naczynia i stwierdziła, że nie ma siły ich zmywać. Zalała patelnię wodą, żeby się odmoczyła, i przecierając zaspane oczy, wdrapała się na schody. Czuła się coraz bardziej senna. Znalazłszy się w sypialni, zdjęła tylko wierzchnie ubranie i rzuciła się na świeżą pościel. Zasnęła niemal natychmiast.

Jednak nawet we śnie nie mogła zapomnieć Coopera. Pojawiał się w jej marzeniach najpierw jako natchniony kochanek, a później jako elegancki pan młody. Powiedział, że ją kocha. Kocha naprawdę. Nie wspomniał jeszcze o zaręczynach, ale była pewna, że nastąpi to lada dzień. Priscilla czuła się dziwnie. Wiedziała, że ona również darzy go najbardziej szczerym i płomiennym uczuciem, ale nie to było najdziwniejsze. Przede wszystkim uderzył ją fakt, że jest to zupełnie nowe doświadczenie.

Tak – do tej pory nigdy nie była zakochana. Lubiła i szanowała Davida, ale to wszystko. Akurat w wieku kiedy większość dziewcząt przeżywa pierwsze miłości, wybrała się na fatalną potańcówkę z Brikiem Eastmanem. Wieczorem jeszcze była młoda, a obudziła się jako stara, zgorzkniała kobieta. Teraz musiała nadrobić zaległości.

Budziła się wolno, nie wiedząc, jak długo spała ani które z jej myśli należały do marzeń sennych, a które były częścią rzeczywistości. W zasadzie nie musiała się nawet nad tym zastanawiać, ponieważ wszystkie dotyczyły jednego tematu i stanowiły w miarę spójną całość.

Światło słoneczne sączyło się przez firanki. Ludzie chyba rozeszli się już do pracy, ponieważ dokoła panowała błoga cisza. Mimo to bolała ją głowa. Bała się rozmowy z Cooperem. Otworzyła się przed nim tak bardzo, że nie wiedziała, czy przypadkiem nie posunęła się za daleko. Czy nie obróci się to przeciwko niej?

Pokręciła głową. Nie, to niemożliwe. Cooper nie jest taki. Musi być z nim tak szczera, jak on z nią. Szczera aż do granic bólu.

Cooper zaznaczył w książce telefonicznej nazwisko pani Jeffries. W ciągu ostatnich dwóch tygodni kontaktował się z trzema różnymi bankierami z Iowa, a także z przedstawicielami miejscowej organizacji farmerskiej oraz pośrednikami handlu nieruchomościami. Teraz chciał porozmawiać z wdową po starym Jeffriesie.

Dla osób nie wtajemniczonych te kontakty mogły się wydawać przypadkowe i zupełnie ze sobą nie powiązane. Jednak istniało jedno ogniwo łączące je wszystkie. Był nim Brie Eastman.

Cooper po raz pierwszy naprawdę cieszył się, że dorobił się sporego majątku.

Rozparł się wygodnie w fotelu, czekając na połączenie, i zaczął sobie coś pogwizdywać pod nosem. Z przyjemnością przyglądał się nowej dębowej podłodze, półkom i solidnym, zrobionym na zamówienie meblom. Nie kupiłby takich w żadnym sklepie. Z pewnością będą mogły służyć nie tylko Shannon, ale również jej dzieciom. Pozostały tylko tapety. Priscilla miała je dzisiaj kłaść z Mattem i Shannon po obiedzie.

Po chwili usłyszał suchy trzask, a potem gderliwy kobiecy głos. Ktoś w końcu raczył odebrać telefon.

– Pani Jeffries? Tu Cooper Maitland, syn George'a… Dziękuję, to dla mnie też wielka strata. Ojciec zawsze mówił o pani dobrze… Więc, przechodząc do rzeczy… Zdaje się, że jest pani właścicielką gruntów z prawej strony drogi do Chilsom. Czy nie chciałaby pani ich sprzedać?… Nie, nie żartuję.

Po piętnastu minutach odłożył słuchawkę z westchnieniem ulgi. Wiedział, że to jeszcze nie koniec, przecież wdowa może się w każdej chwili rozmyślić, uzyskał jednak jej ustną zgodę na tę transakcję. Cooper nie miał pojęcia, po co mu prawa strona drogi do Chilsom. Jednak Brie chciał ją mieć. Może nawet uda mu się ją kupić. Ale na pewno nie za taką cenę, jak sobie na początku wyobrażał.

Wyglądało na to, że kupno ziemi w Bayville nie stanowiło większego problemu. Tegoroczna susza oraz długotrwała recesja zrujnowały wielu farmerów. Niektórzy z nich musieli się zapożyczyć, a teraz nie mieli czym spłacać kredytów. Brie korzystał z tego jak mógł. Skupował grunty po znacznie zaniżonych cenach. Cooper chciał to ukrócić. Nie zależało mu na tym, żeby zrujnować rodzinę Eastmanów. Pamiętał przecież, że Brie ma żonę i czworo dzieci. Pragnął jednak dać znać, że rządy Eastmanów w miasteczku należą już do przeszłości.

Przed jego oczami pojawiła się twarz Priscilli. Dziewczyna nie musiała mu mówić, co się stało. I tak wiedział. Chciał jednak odbyć z nią szczerą rozmowę o tym, co wydarzyło się w przeszłości.

To kwestia zaufania, pomyślał. W innym wypadku nigdy nie będą mogli się kochać inaczej, jak tylko z nią na górze i zawsze się będzie bała, ilekroć on pochyli się, żeby coś jej szepnąć do ucha.

Cooper przesunął dłonią po włosach. Pozostała do przemyślenia ostatnia, najważniejsza kwestia. Wiedział, że Priss nie zadowoli się życiem „na kocią łapę”. On też nie chciał tego. Zresztą w miasteczku takim jak Bayville było to w ogóle nie do pomyślenia. Teraz zastanawiał się, jak należy się oświadczyć, żeby zostać przyjętym. Czy Priscilla nie uniesie się dumą? Te sprawy były tak delikatne, że przez moment poczuł się jak słoń, któremu kazali tańczyć w balecie.

Spojrzał na zegarek. Zbliżała się dwunasta. Zostały mu jeszcze dwie godziny. Później spotkają się i zabiorą do pracy. Oczywiście, Priscilla będzie robić wszystko tak, jakby chodziło o najlepszą w świecie zabawę. Jej nastrój udzieli się dzieciakom. Tylko nie jemu… Tak, mogliby wspaniale funkcjonować jako rodzina. Ale jak to zrobić?

Загрузка...