– Ach, ci mężczyźni! – westchnęła Priscilla i odsunęła od siebie dwie miski. W tej po prawej stronie piętrzyły się truskawki, a w tej po lewej – szypułki. Praktycznie cały stół był pokryty truskawkowym sokiem. Gdzieniegdzie leżały też dojrzałe owoce lub pojedyncze szypułki.
Po raz kolejny umyła ręce i spojrzała na przepis z kalendarza. Teraz powinna dodać cukru. Do takiej ilości owoców potrzebowała kilku kilogramów.
Zapasy cukru, mąki i kaszy znajdowały się w spiżarni, do której musiała wpełznąć na kolanach. Westchnęła ponownie. Czego się nie robi, byle potem, w 'zimie, mieć w domu pyszny truskawkowy dżem. Sięgnęła po pojemnik i skierowała się w stronę spiżarki.
Była w fatalnym nastroju. Od dwóch dni nie spała. Jadła niewiele, tylko tyle, żeby nie wydawało się to podejrzane. Mimo to Matt zapytał dziś rano, czy nie ma przypadkiem grypy.
Nie, to nie była grypa. Czy mogła się jednak spodziewać, że miłość będzie miała na nią o wiele gorszy wpływ?
Trochę wstydziła się tego, co się wydarzyło na tratwie. Nigdy wcześniej nie narzucała się żadnemu mężczyźnie. Jednak wówczas wcale o tym nie myślała. Przede wszystkim pragnęła Coopera. On tymczasem… Tutaj się zawahała. Tak naprawdę nie wiedziała, jak ocenić jego zachowanie. Z jednej strony ją upokorzył.
Z drugiej natomiast zachował się jak ktoś szczególnie czuły i troskliwy.
– Ach, ci mężczyźni – powiedziała już z mniejszym naciskiem, wynurzając się ze spiżarni.
Wyglądało na to, że Coop chce ją przed czymś chronić. Jednak przypuszczenie, że wiedział o tym, co się niegdyś wydarzyło, wydało jej się z gruntu absurdalne. A może domyślił się wszystkiego? Nie, to niemożliwe. Zresztą, jeśli nawet tak było, to nie powinien jej teraz traktować jak nastoletniej dziewicy. przecież przez ładnych parę lat była szczęśliwą mężatki.
Gniew znowu zaczął w niej wzbierać. Sypnęła pierwszą szklankę cukru na truskawki. Przed oczami znowu stanęła jej tratwa i Cooper, mówiący, że muszą jeszcze zaczekać.
Przez chwilę zastanawiała się, dlaczego przez ostatnie dni unikała Coopera. Czyżby ze wstydu? Czy może dlatego, że faktycznie miał rację? Może rzeczywiście powinni zaczekać, albo – ta myśl również przychodziła jej do głowy – rozstać się na dobre.
Potrząsnęła głową i zanurzyła szklankę w cukrze. Nie, nieprawda! Wcale go nie unikała! Miała po prostu więcej obowiązków niż zwykle. Musiała posprzątać w domu i zrobić przetwory przed początkiem roku szkolnego.
Zresztą teraz wiedziałaby już, jak poradzić sobie z Cooperem. Postanowiła być twarda i zimna jak głaz, jak on.
– Pani Nielsen? Odwróciła się, rozsypując odrobinę cukru. Shannon, jak zwykle, stała za progiem i bała się wejść do środka.
– Wejdź, proszę – zaproponowała. – Matt co praw do pracuje, ale…
– Wiem o tym – przerwała Shannon. – Przyszłam, żeby spotkać się z panią.
Dziewczyna weszła do środka i spojrzała na usłany truskawkami stół.
– Widzę, że pani pracuje. Może mogłabym pomóc?
– Jasne – odparła Priscilla, ale jedno spojrzenie wystarczyło, żeby zapomniała o dżemie. Shannon była blada. Ręce jej się trzęsły. Pod oczami i na policzkach miała rozmazany makijaż. – Co się stało?
– Nic – odparła dziewczyna i wybuchnęła płaczem. Przez chwilę zanosiła się szlochaniem, a Priscilla o nic ją nie pytała, tylko gładziła po jasnych włosach.
– Już dobrze, dobrze – powiedziała, tuląc ją do siebie. Shannon miała na sobie białą koszulkę i takież szorty, ale Priscilli zabrakło czasu, żeby umyć ręce. Zresztą truskawkowe plamy pojawiły się na całym fartuchu. – Uspokój się, kochanie. To pewnie nic strasznego. Postaraj się opowiedzieć mi o wszystkim.
Dziewczyna skinęła głową. Wytarła łzy, które spływały na poplamioną truskawkami koszulkę.
– Wczoraj wieczorem… – zaczęła – pokłóciłam się z Mattem.
– To się zdarza. – Priscilla odetchnęła z ulgą. A więc to jeszcze nie trzecia wojna światowa. Po chwili przyszło jej do głowy, że syn może nie zaakceptować jej w charakterze mediatora. Ale cóż, nie miała wyjścia. – O co wam poszło?
Shannon potrząsnęła głową.
– Nie powiem.
– Jak sobie życzysz.
– Wolałabym umrzeć. Priscilla sięgnęła po ligninowe chusteczki. Jedną z nich wręczyła zapłakanej dziewczynie.
– Wytrzyj sobie nos. Shannon zużyła jedną chusteczkę, a potem następną i następną. Wraz z łzami spłynął cały jej makijaż.
Priscilla czekała cierpliwie. Domyślała się, o co się pokłócili, była jednak ciekawa szczegółów. Pewnie się całowali. Może zdarzyło się coś więcej… Miała nadzieję, że Matt wycofał się w porę.
Kiedy Shannon wytarła twarz i uspokoiła się nieco, po raz drugi wybuchnęła płaczem. Tym razem nie zarzekała się, że umrze, tylko opowiedziała całą historię. Priscilla kiwała ze zrozumieniem głową. Potwierdziły się wszystkie jej domysły.
– Matt mnie nie chce – szlochała Shannon. – Jestem dla niego za łatwa.
– Powiedział ci to?
– Nie, nie powiedział, ale tak myśli. Powiedział… – Znowu łzy i szlochanie. – Powiedział, że pewnie całowałam się z różnymi chłopakami i że… że nie chce być jeszcze jednym z nich. A ja… – dziewczyna ukryła twarz w dłoniach – ja rzeczywiście całowałam się z różnymi i powiedziałam, głupia, że robiłam jeszcze inne rzeczy… żeby myślał, że jestem taka doświadczona. A ja naprawdę niczego złego nie robiłam, ale on powiedział, że… że wobec tego wszystko skończone. I teraz… teraz… Mogę jeszcze prosić o chusteczkę? – Oczywiście, kochanie.
Priscilla nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czuła się tak, jakby znowu znalazła się w szkole. Przypomniała sobie pewnego chłopaka, przed którym i ona odgrywała doświadczoną. Wiele by dała, żeby zachował się tak jak Matt.
Po chwili jednak znów była dorosłą kobietą. Obiecała Cooperowi, że porozmawia z jego córką. Przez cały czas czekała na odpowiednią okazję. Wyglądało na to, że trochę się spóźniła.
– Co teraz mam robić?! – jęczała Shannon. – Matt mnie nienawidzi!
– Na pewno nie, kochanie – starała się ją uspokoić.
– Uważa mnie za dziwkę. To jeszcze gorsze – lamentowała dziewczyna. – Nie będę się mogła z nim spotykać. Potwornie mi wstyd. Chyba zaszyję się w domu i w ogóle nie będę stamtąd wychodzić. Tylko jak to wytłumaczyć ojcu?
Priscilla postawiła czajnik na gaz i podsunęła Shannon krzesło. Dziewczyna uspokoiła się dopiero przy herbacie. Nawet uśmiechnęła się, kiedy biały kotek usadowił się na jej kolanach.
– Nie interesuje mnie to, co powiesz Mattowi – zaczęła Priscilla. – Na twoim miejscu przyznałabym się do wszystkiego i spróbowała wytłumaczyć, że mówiłaś to, żeby mu się bardziej spodobać. Znam mojego syna. Na pewno zrozumie. Jednak teraz chciałabym porozmawiać o tobie, Shannon. Znalazłaś się w sytuacji, w której nie chciałaś się znaleźć. Spróbuj pomyśleć, dlaczego tak się stało.
Siedziały przy niezbyt czystym stole, przy wielkiej misie truskawek, które zaczynały powoli puszczać sok. Być może to pomogło im w rozmowie. Jak również fakt, że Priscilla mówiła normalnie i po prostu. Nie używała mentorskiego tonu, jak nauczycielka, która wszystko wie najlepiej. Przede wszystkim zaczęła wyjaśniać, jak ubranie i zachowanie wpływają na opinię o danej osobie. Mówiła o rolach, które różni ludzie odgrywają, czasami przez znaczną część życia, ponieważ nie są w stanie wywikłać się z sytuacji, do której sami doprowadzili. Shannon śmiała się, kiedy Priscilla usiłowała naśladować szarą myszkę albo femme fatale. Jednak coś powoli zaczynało do niej trafiać.
Priscilla zaczęła z kolei mówić o prawach przysługujących kobiecie. O prawie do powiedzenia „nie”, w sytuacji, w której się źle czuje, a także o prawie do zmiany swojego wizerunku. Powoli przeszła do kłótni z Mattem, ale tym razem oczy Shannon pozostały suche. Dziewczynie podobało się, że ktoś chce z nią rozmawiać poważnie i że może nareszcie wyjaśnić, jak wygląda jej hierarchia wartości. Sama siebie zaskoczyła, kiedy uświadomiła sobie, że ceni wierność.
– To zupełnie naturalne – podpowiedziała jej Priscilla. – Wierność jest jedną z piękniejszych cech.
Skończyły dyskusję wyczerpane, lecz zadowolone. Priscilla wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Wszystko będzie zależało od tego, jakie wnioski wyciągnie Shannon z dzisiejszej rozmowy. W jej karierze pedagogicznej zdarzały się i takie wypadki, że młodzi ludzie, którzy, jak jej się zdawało, nabrali w końcu rozumu, wracali do starych praktyk. Zaczynali chodzić na wagary, przesiadywać po barach albo wręcz uciekać z domu. Miała nadzieję, że tak się nie stanie w przypadku Shannon. Teraz musiała tylko czekać i mieć oczy i uszy otwarte.
Jeszcze jedno zaczęło ją niepokoić. Wiedziała, że nie będzie teraz mogła unikać Coopera. Po pierwsze, sytuacja Shannon stała się już wystarczająco dramatyczna, a po drugie, nie mogła przecież nie utrzymywać normalnych, dobrosąsiedzkich stosunków z Maitlandami. Poza tym chciała jak najszybciej zrelacjonować Cooperowi rozmowę z córką.
Po jakimś czasie jeszcze jedno przyszło jej do głowy. Shannon będzie miała ułatwione zadanie i okazję do spokojnej rozmowy z Mattem, jeśli okaże się, że „wapniaków” (czyli jej i Coopera) nie ma w domu.
Niewiele myśląc sięgnęła po słuchawkę.
Cooper pojawił się w nowych, odświętnych spodniach i koszuli. Lekkie brązowe buty aż lśniły od pasty. Bił od niego zapach wody kolońskiej i świeżości.
Priscilla nie czyniła mu żadnych nadziei. Powiedziała, że chodzi o to, żeby dzieciaki zostały same, i wyjaśni mu wszystko, jak tylko znajdą się poza domem. Jednak Cooper nie potrzebował żadnych wyjaśnień. I tak wiedział, że prędzej czy później oboje pójdą ze sobą do łóżka. Wszystko było jedynie kwestią czasu. Tyle że Priscilla potrzebowała dużo czasu. Cooper nie wątpił, że uczynił dobrze, wycofując się z gry wstępnej parę dni temu na tratwie. Nie uszło jego uwagi to, że Priss była początkowo bardzo spięta. Chciał znać źródło jej obaw. Tylko w ten sposób mógł być pewny, że będzie im razem naprawdę dobrze.
Niestety, przez kilka ostatnich dni Priscilla wyraźnie go unikała. Kiedy on przyjeżdżał, ona akurat wyjeżdżała, kiedy miał czas wolny, ona była zajęta. Nawet kiedy do niej dzwonił, zwykle okazywało się, że nie może rozmawiać, bo stoi pod prysznicem. Obiecywała, że oddzwoni, a potem oczywiście nie odzywała się.
Teraz wsiadła do lincolna i jak gdyby nigdy nic powiedziała:
– Cześć, Coop. Nawet nie spojrzała na niego spode łba, jak to czasami potrafiła. Pełny uśmiech. Skromna, lecz pełna wdzięku fryzura. Nawet makijaż.
Cooper zaczął się zastanawiać, czy nie pomylił się wtedy, na tratwie.
– Wspaniale wyglądasz – rzucił. Przyjęła ten komplement jak należny jej hołd. Do diabła, popełnił błąd. Teraz z kolei zaczęło mu się wydawać, że wcale nie potrzebowała czasu.
Natarczywe spojrzenie zaniepokoiło ją nieco. Zaczęła poprawiać kołnierzyk bluzki. Następnie zaczerpnęła powietrza w płuca i zaczęła zasadniczym tonem:
– Chciałam się z tobą spotkać z powodu…
– Wiem – przerwał jej. – Dzieciaki się pokłóciły. Musimy im dać czas, żeby się jakoś dogadały.
– Wiedziałeś o tym? – spytała ze zdziwieniem.
– Oczywiście. Dziś rano zabrakło mi papieru ściernego, więc pojechałem do sklepu. Twój syn zdybał mnie gdzieś w kącie. Było mu bardzo głupio. Przez chwilę w ogóle nie wiedział, co powiedzieć, ale później wydukał, że boi się, iż „zranił Shannon” i że „nie może sobie tego wybaczyć”. Wyobrażasz sobie takie słowa w ustach chłopca? – Coop potrząsnął głową. – Musiałem jednak porozmawiać z nim jak mężczyzna z mężczyzną. Priscilla uśmiechnęła się.
– Mnie było łatwiej rozmawiać z twoją córką – stwierdziła. – Mam w końcu trochę wprawy.
Przez chwilę rozmawiali o dzieciach. Cooper rozpływał się w zachwytach nad Mattem.
– Powinnam być ci wdzięczna za to, że z nim rozmawiasz – powiedziała. – Wiem, że brakuje mu męskiego wsparcia. Staram się z nim mówić o wszystkim – narkotykach, AIDS, seksie. Czasami jednak czuję, że wolałby o tym porozmawiać z jakimś facetem.
Cooper pokiwał' głową. On również to zauważył. Jak również i to, że znacznie łatwiej mówić jej o seksie, kiedy dotyczy to dzieci, a nie jej samej.
– Nie powiedziałem ci jeszcze, o co im poszło – zauważył, chcąc zmienić temat.
– Myślałam, że obiecałeś Mattowi, że zachowasz to w tajemnicy.
– A jakże, dałem mu słowo honoru.
– Ja też. – Roześmieli się serdecznie. – Czyż nie jest zabawną rzeczą wychowywać nastolatki?
– Wobec tego musimy milczeć jak grób – stwierdził ze śmiechem Cooper.
Priscilla nagle spoważniała.
– Lubię twoją córkę i dobrze mi się z nią rozmawia. Nie chciałabym stracić jej zaufania. Jednak możesz być pewny, że jeśli uznam, iż grozi jej jakieś niebezpieczeństwo albo coś złego się z nią dzieje, powiem ci o tym jak najszybciej.
Cooper wjechał na parking i zatrzymał samochód.
– Wiem o tym – powiedział. – Ja też powiedział bym ci o Matcie, chociaż zdaje się, że jemu nic nie grozi.
Sięgnęła po torebkę, a Coop chciał położyć okulary słoneczne na półce. Przez moment ich dłonie się zetknęły. Spojrzeli sobie w oczy.
Nie ogarnęły ich dreszcze, nie doznali też gwałtownej ekstazy, jak to zwykle opisuje się w książkach. Być może byli na to zbyt doświadczeni. Jednak właśnie w tym momencie Priscilla zrozumiała, że może zaufać Cooperowi. Tak jak on zaufał Mattowi. Pojęła też przyczynę młodzieńczych intryg Lainie, chociaż przestało to mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Cooper patrzył w jej oczy, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać. Chciał, żeby ten moment już nadszedł. Chciał wziąć ją w ramiona i wyznać Priss miłość. Jednak znowu postanowił poczekać. Zwłaszcza że znajdowali się na zatłoczonym parkingu, z którego co i rusz wyjeżdżał jakiś samochód.
– Wejdziemy? – spytał., – Oczywiście – odparła i spojrzała na parking i znajdujące się obok budynki, jakby widziała je po raz pierwszy.
Coop wysiadł szybko w obawie, że za chwilę będzie musiał ją pocałować, i zaczekał na nią na zewnątrz. Priscilla wzięła torebkę i stanęła u jego boku. Minęli restaurację, ponieważ oboje zjedli już obiad, a także przylegającą do niej salę bilardową i weszli do niewielkiej kafejki.
Znali to miejsce od dawna. Tak jak i jego właścicielkę – Babe O'Connell. W czwartki i soboty można tu było posłuchać muzyki na żywo, wykonywanej głównie na banjo lub gitarze. Niewielkie wnętrze przeładowane było miejscowymi wytworami „sztuki ludowej '' oraz jakimiś gadżetami sprzed ćwierć wieku. Nic do siebie nie pasowało, ale też nikogo to nie obchodziło. Gdy tylko usiedli przy stoliku za ostatnim przepierzeniem, zjawiła się kelnerka. Zamówili zimne piwo i fistaszki, które otrzymali niemal natychmiast.
Tak jak się spodziewał, wszyscy znali tu Priscillę. On też rozpoznał parę osób. Było to jedyne miejsce w okolicach Bayville, gdzie można było spokojnie posiedzieć i pogadać. Okazało się, że Priscilla pracowała, oczywiście za darmo, w przeróżnych komitetach i organizacjach sprawujących opiekę nad młodzieżą. Ktoś nawet się przysiadł, żeby zapytać o zawody dla dzieci, które nie wyjechały na wakacje. Priscilla odparła, że wszystko jest już przygotowane i zawody odbędą się w czasie festynu w najbliższą niedzielę.
– Zdaje się, że zaczynają o nas plotkować – szepnęła, kiedy ciekawski rodzic wrócił na swoje miejsce.
Cooper rozejrzał się dookoła. Zauważył, że wiele osób przygląda się życzliwie Priscilli. Spojrzenia skierowane w jego stronę miały w sobie zdecydowanie mniej ciepła.
– Nie wiedziałem, że jesteś aż tak popularna – zauważył. – Następnym razem nałożę krawat.
Następnie dosiadł się do nich jakiś starszy mężczyzna. Coop z trudem rozpoznał przyjaciela ojca. Staruszek rozpromienił się, kiedy powiedział, że pamięta, że właśnie z nim wybrał się po raz pierwszy na ryby.
Ośmieleni ludzie zaczęli podchodzić do ich stolika. Niektórzy nawet nie siadali. Przyszli tylko po to, żeby powiedzieć, że cieszą się z powrotu Coopera. Inn| siadali na chwilę, ale później odchodzili, żeby zrobić miejsce innym.
Dopiero po półgodzinie zostali sami. Cooper odetchnął z ulgą. Jakiś kowboj wyciągnął gitarę i zaczął śpiewać balladę Willie'ego Nelsona.
Priscilla wskazała dłonią parkiet, na którym pojawiły się pierwsze pary.
– Może zatańczymy – zaproponowała. – Inaczej znowu ktoś się do nas dosiądzie.
Cooper potrząsnął głową i spojrzał na nią z udawanym przerażeniem.
– Muszę ci powiedzieć, że nie tańczyłem od piętnastu lat.
– Jakoś sobie poradzimy. Na jego ustach pojawił się sceptyczny uśmiech.
– Nie sądzę. Jestem przecież o głowę wyższy. Wyjdą z tego potworne akrobacje.
– Poradzimy sobie – powtórzyła. Cooper znowu próbował się wykręcić.
– Widziałaś, jakie mam wielkie stopy? – spytał. – Wystarczy, że stanę na twoich palcach, a natychmiast wszystkie połamię. Zobaczysz, skończysz w szpitalu – groził.
Priscilla wcale nie słuchała. Pociągnęła go za rękę w stronę parkietu, gdzie robiło się coraz bardziej tłoczno. Po chwili odwróciła się, pewna, że przez cały czas szedł za nią. Cooper zobaczył jej twarz. Oczy dziewczyny lśniły. Prawdopodobnie ona również od dawna nie tańczyła. Widać jednak było, że lubi to robić.
Coop rozejrzał się niespokojnie dokoła. Musieli wyglądać jak rekin i płotka. Mimo to ludzie nie śmiali się i nie wytykali ich palcami.
Wciąż stali naprzeciwko siebie. Priscilla wyciągnęła ręce, żeby objąć go za szyję. Pochylił się trochę, żeby jej pomóc. Zaczęli tańczyć przy dźwiękach beznadziejnie sentymentalnej ballady.
Nagle przestali zwracać uwagę na pozostałe tańczące pary, barmana i kelnerów. Widzieli tylko siebie. Cooper tulił ją tak mocno, że czuła bicie jego serca. On z kolei wyczuwał jej kształty przez cienką warstwę materiału. Oboje pragnęli siebie tak mocno jak przed paroma dniami na tratwie.
Ballada skończyła się paroma wolnymi akordami. Jednak Cooper skierował się szybko w stronę kowboja z gitarą i wcisnął mu coś do ręki.
– Jeszcze raz – poprosił.
– Co?! – Śpiewak patrzył na niego jak na wariata. – Mam śpiewać tę samą piosenkę?!
Cooper pomyślał, że śpiewak ma rację, myśląc, że on naprawdę zwariował. Było mu jednak wszystko jedno. Chciał ponownie zatańczyć z Priscillą, a wydawało mu się, że inna piosenka się do tego nie nadaje.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie robi błędu. Może powinien zostawić inicjatywę Priscilli. Jednak kowboj chuchnął na zwitek banknotów, schował je do kieszeni i mocniej ujął gryf gitary.
– Na specjalne życzenie… Jeszcze raz Willie Nelson… – Do Coopa dochodziły jedynie strzępy zapowiedzi, mimo to poczuł się głupio. Jakby śpiewak zdradzał w tej chwili zebranym jego największy sekret.
Wrócił do Priscilli, która czekała na parkiecie.
– A mówiłeś, że nie umiesz tańczyć – droczyła się z nim.
– Może potrzebowałem odpowiedniej nauczycielki. Spojrzała mu w oczy z rozbawieniem.
– Nie wygłupiaj się – rzuciła. – Mam wrażenie, że w ogóle nie potrzebujesz nauczycielki. Do niczego.
Cooper próbował zrobić niewinną minę, co wcale nie było łatwe, zważywszy, że czuł teraz dotyk jej gorącego ciała.
– Nie wiem nic o prawdziwym życiu – stwierdził, kręcąc głową. – Przez ostatnie lata zajmowałem się wyłącznie biznesem. Nie znam bardziej nieśmiałego i pełnego zahamowań faceta od siebie. Hej… nie ma się z czego śmiać!
Jednak Priscillą nie mogła powstrzymać śmiechu. Jej policzki nabrały kolorów, tak że wyglądała jeszcze bardziej pociągająco.
Coop cieszył się, że w kafejce jest tyle osób. Początkowo złościło go to, ale teraz wiedział, że gdyby nie było tu nikogo, Bóg jeden wie, na co by się zdecydował. Jego honor wydawał się czymś nikłym w porównaniu z pożądaniem, jakie wzbudzała w nim Priscilla. Ballada skończyła się i wrócili do stolika. Ich piwo zrobiło się już ciepłe, dlatego zrezygnowali z tego, co zostało, i kelnerka przyniosła im następne kufle.
W pewnym momencie Cooper zauważył parę zmierzającą w ich kierunku. Nie widzieli ich wcześniej. Rozpoznał mężczyznę, ale nie mógł przypomnieć sobie jego nazwiska. Wypił łyk piwa i dopiero wtedy rozjaśniło mu się w głowie. Brie Eastman!
Jeszcze w szkole grywali razem w piłkę. Nawet wtedy, gdy wszyscy nakładali za duże ochraniacze, obaj górowali nad resztą drużyny. Ktoś kiedyś powiedział, że są jak bracia, ale Cooper wcale tak nie uważał. Brie miał jasne, krótko obcięte włosy, był układny i bogaty, zaś ciemnowłosy Cooper był dziki i nieokiełznany. W zasadzie przypominali siebie jedynie budową.
Nigdy nie byli przyjaciółmi. Eastmanowie wybierali sobie przyjaciół spośród ludzi zamożnych. Kiedy o tym pomyślał, rozśmieszyło go, że tym razem Brie przywitał się z nim nad wyraz wylewnie. Tak, Cooper mógłby teraz kupić wszystko, co należy do Eastmanów, nie targując się zbytnio o cenę.
– Cooper! Jak wspaniale, że cię znów widzę! Słyszałem już, że wróciłeś do Bayville! Jaka szkoda, że nie mieliśmy okazji spotkać się wcześniej. – Brie potrząsnął serdecznie jego ręką. – To moja żona, Janet.
Cooper uśmiechnął się do nieśmiałej blondynki, natomiast Brie wyszczerzył zęby do Priscilli.
– Jak się masz, Priss? Dawno cię nie widziałem.
– Miewam się doskonale – odparła oschłym tonem, a następnie zwróciła się do jego żony: – Gratuluję, Janet. Podobno spodziewasz się dziecka.
Cooper zmarszczył brwi. Jak zwykle przy takich okazjach panie zaczęły rozmawiać o ciąży i rodzeniu dzieci. W ich zachowaniu nie było nic niezwykłego, a jednak odniósł wrażenie, że Priscilla nie lubi żony Brica. Rozmawiała z nią bez zwykłego ożywienia, zerkając co jakiś czas w bok. Twarz miała zupełnie wypraną z emocji.
Cooper odpowiadał na pytania Brica, jednak ani na chwilę nie spuszczał oczu z jego żony. Wyglądała zupełnie normalnie. Mogła nawet wzbudzać sympatię. Ciekawe, czym naraziła się Priscilli? Musiało to być coś wyjątkowo przykrego, ponieważ brązowe oczy jego towarzyszki stały się lodowate.
Priscilla usiłowała zachować pozory dobrego nastroju. Opowiadała nawet ze śmiechem o przygodach niesfornych kociątek. Jednak kiedy Brie pochylił się nad żoną, po jej twarzy przemknął cień.
Brie! Dlaczego wcześniej nie zwrócił na niego uwagi?! Cooper poczuł się tak, jakby ktoś go zdzielił pięścią między oczy.
Dopiero teraz zrozumiał, że cała niechęć Priscilli nie dotyczyła niepozornej blondynki, która siedziała po przeciwnej stronie stolika, ale jej przystojnego męża.
Powoli wszystko zaczęło układać mu się w głowie. Miał rację, sądząc, że Priscilla boi się wysokich mężczyzn. Miał rację, sądząc, że ktoś ją skrzywdził. Inaczej nigdy nie wyszłaby za kogoś takiego jak David Neilson. Pomylił się tylko, gdy założył, że mąż był zarazem jej pierwszym mężczyzną.
Dopiero teraz przestraszył się swoich myśli. Wcale nie podobały mu się wnioski, do których doszedł. Jednak wszystkie elementy układanki, która nazywała się Priscilla Neilson, zaczynały doskonale do siebie pasować. Nawet to, że później zajęła się pracą z dziećmi mającymi problemy.
Niejasne pozostawało jedynie to, do czego posunął się Brie. Cooper spojrzał na jego pewną siebie minę i skrzywił się z pogardą. Mógł się tego domyślać.
– I właśnie wtedy weszłam po drabinie na dach, żeby ściągnąć kotka – ciągnęła Priscilla. – Miauczał żałośnie, schowany za kominem.
Brie wyciągnął przed siebie dłoń.
– Biedactwo. W tym momencie pięść Coopera uderzyła w stół.
Priscilla i Janet aż podskoczyły, kompletnie zaskoczone.
– Przepraszam. Nie wiedziałem, że już tak późno. Przecież czekają na nas dzieci, prawda, Priss?
Priscilla otworzyła usta, nie wiedząc, co powiedzieć. Cooper chwycił ją za ramię.
– Idziemy – oznajmił.
– Wobec tego spotkamy się na festynie – Brie zwrócił się bezpośrednio do Priscilli. – Zdaje się, że jesteśmy oboje w komitecie organizacyjnym.
– Za… zajmuję się tylko zawodami – zdołała jeszcze wyjąkać.