ROZDZIAŁ TRZECI

Priss miała zamiar wypić szybko kawę i w ciągu godziny wrócić do domu. Jednak godzina dawno już minęła, a ona siedziała z podkurczonymi nogami w plecionym fotelu na ogrodowej werandzie, grzejąc dłonią pękaty kieliszek z brandy. Coop usiadł na schodach, opierając się plecami o jeden z filarów. Wyciągnął z zapasów butelkę znakomitego trunku, ale, jak do tej pory, wypił zaledwie pół kieliszka. Był zbyt zajęty swoją opowieścią, żeby zwracać uwagę na alkohol.

Towarzyszyła im orkiestra ukrytych w trawie świerszczy i cały legion robaczków świętojańskich, latających dokoła domu, a także księżyc z długą, wyciągniętą twarzą wiejskiego plotkarza. Cooper zgasił światło na werandzie. Widzieli siebie i to zupełnie im wystarczało. Być może z powodu panującego półmroku rozmawiało im się znacznie lepiej niż poprzednio.

– Wiesz, przysyłałem ojcu pieniądze przez wszystkie te lata – ciągnął Cooper, drążąc sprawy, które w ogóle nie powinny Priss interesować, o których mówi się wyłącznie przyjaciołom. – Wiedziałem, że ma kłopoty na farmie i że potrzebna mu pomoc. I wiesz, co z nimi zrobił?

– Co?

– Nic. Zupełnie nic. Wciąż leżą na koncie, które sam dla niego otworzyłem. Ojciec nie wydał nawet grosza na siebie czy na ten cholerny dom, który wymaga remontu. Stary był bardzo uparty. Tak jak wszyscy Holendrzy.

– Brakuje ci go? – spytała miękko.

– Bardzo – odparł. – Czasami skakaliśmy sobie do oczu, ale zawsze go kochałem. Powinienem był wrócić wcześniej do Bayville. Gdybym wiedział, co się tu dzieje… – Coop zamyślił się na chwilę. – Jednak ojciec wolał przyjeżdżać do Atlanty. Zawsze lubił podróże. Kiedy był u mnie ostatnio, wyglądał tak kiepsko, że chciałem go wysłać na badania do szpitala. Myślisz, że się zgodził?

– Zdaje się, że nie przepadał za lekarzami.

– Powinienem był go związać i zaciągnąć do kliniki. Kiedy mama żyła, czasami jeszcze jej słuchał, ale potem… Szkoda gadać. Nie zgadzał się ze mną nawet wówczas, kiedy mówiłem, że słońce świeci. Czasami sobie myślę, że jeszcze by żył, gdybym był bardziej zdecydowany.

– Nic byś nie wskórał. Mieszkałam tu na tyle długo, żeby go dobrze poznać. Nie zaciągnąłbyś go nawet końmi do lekarza. Przecież sam wiesz o tym najlepiej, Cooper. Przestań siebie zadręczać.

– Łatwiej mieć do siebie pretensje, niż pogodzić się z rzeczywistością – szepnął.

Priscilla dobrze go rozumiała.

– Wiem, moja mama umarła, kiedy miałam czternaście lat, ale wciąż to pamiętam.

Ich oczy spotkały się. Noc otuliła oboje ciszą jak kołdrą. Nawet nie przypuszczali, że mają ze sobą tyle wspólnego.

– Potrafisz słuchać zwierzeń, Priss – stwierdził po chwili. – Nie powiedziałaś mi jednak, co mam robić z tą przeklętą kuchnią.

Priscilla parsknęła śmiechem. Przypomniała sobie to, co w niej zastała.

– Jutro powiem ci, do kogo masz się zgłosić – po wiedziała. – Naprawdę chcesz zostać w Bayville dłużej niż przez wakacje?

– Sam nie wiem. Musisz zapytać Joellę. Ostatnio to ona orzeka, co mam robić i myśleć. Jeśli jednak sam będę miał coś do powiedzenia, to zapewniam cię, że tak. Mam zamiar zostać tu na stałe.

Jej bosa stopa dotknęła podłogi i pleciony fotel znów zaczął się bujać.

– Przedtem trudno cię tu było utrzymać – zauważyła. – Nie boisz się, że zanudzisz się na śmierć?

Zastanawiał się przez chwilę. Pragnął, żeby zrozumiała jego motywy. Ta rozmowa stawała się coraz bardziej poważna, dlatego nie chciał kłamać czy też obracać wszystkiego w żart.

– Jakieś pół roku temu wstałem wcześniej i poszedłem do łazienki. Chciałem zacząć od mycia zębów. Niestety, skończyła mi się pasta. Zacząłem przeglądać szafkę i wiesz co? Okazało się, że mam tam całe mnóstwo tabletek. Proszki od bólu głowy, pigułki na bezsenność, żel ze świetlika na oczy, tabletki na uspokojenie – wyliczał, zginając kolejne palce. – Zacząłem cierpieć na bóle kręgosłupa i brzucha. Lekarze stwierdzili, że jestem na najlepszej drodze do nabawienia się wrzodów żołądka. Byłem zdruzgotany.

Priss pomyślała, że Cooper nigdy nie dbał o swoje zdrowie, dążąc do obranego celu. Przed egzaminami mówił, że czyta w nocy przy latarce, ponieważ rodzice uważają, że się za dużo uczy. Nagle poczuła gwałtowny przypływ współczucia.

– Och, Cooper… Nie dał jej skończyć. Nie lubił, kiedy się nad nim litowano.

– Pytałaś, czy nie będę się nudził w Bayville. A ja przyjechałem tu właśnie po to, żeby się nudzić. Jeszcze tego samego dnia wyrzuciłem tabletki do kosza i po stanowiłem sprzedać moją firmę. Zdecydowałem, że tu wrócę jeszcze przed śmiercią ojca. Prawie zmarnowałem sobie życie, goniąc za sukcesem. Moje małżeństwo rozpadło się, ponieważ rzadko bywałem w domu. Jeszcze parę miesięcy, a wylądowałbym w szpitalu. Co gorsza, w ciągu pierwszych paru dni po sprzedaniu firmy nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Wszystko się we mnie burzyło. Poczułem się jak alkoholik, któremu zabrano nagle butelkę. Już dawno zapomniałem, co to znaczy: dom, przyjaźń, miłość… – urwał. – Teraz pragnę żyć normalnie. Tak jak inni ludzi.

Priscilla była głęboko poruszona tym, co usłyszała. Nigdy nie spotkała kogoś, kto widziałby tak jasno swoje błędy i potknięcia. Kogoś, kto raz dostrzegłszy, że robi źle, zdecydowałby się na zmianę obranego kierunku.

Miała jednak wątpliwości. Dosyć nasłuchała się już o jego planach, zarówno w szkole, jak i w czasie wspólnych oględzin kuchni, by uwierzyć, że uda mu się nic nie robić.

Coop dopiero teraz się zreflektował, że przez cały czas zajmują się tylko jego sprawami.

– Hej, przecież nie możemy mówić tylko o mnie.

– To bardzo interesujące – stwierdziła.

– Mimo wszystko dosyć tego. Jesteś wspaniałą słuchaczką i pewnie ludzie często ci się zwierzają. Ale teraz ja chciałbym dowiedzieć się czegoś o tobie. – Sięgnął po jej kieliszek, stojący na podłodze z desek, i podniósł go wysoko. Był pusty. – Jestem chyba złym gospodarzem – stwierdził, sięgając po butelkę. – Podobno jesteś nie tylko nauczycielką, ale i szkolnym pedagogiem?

Potrząsnęła głową.

– Nie, jestem tylko nauczycielką.

– Joella mówiła mi coś innego. Podobno Marjorie Lamb jest świetną dyrektorką, ale kiedy jakiś dzieciak ma poważne kłopoty, od razu posyła go do ciebie.

Priscilla westchnęła.

– Nie, to nie tak. Marge jest naprawdę wspaniała, ale ciągle brakuje jej pieniędzy. Nie ma funduszy na zatrudnienie pedagoga, dlatego wszyscy nauczyciele muszą się po trosze zajmować problemami uczniów. Nie jestem tu żadnym wyjątkiem.

– Proszę bardzo, udało ci się oszukać całe miasteczko! Nie tylko Joella mówiła o twoich talentach pedagogicznych. Shannon słyszała od dzieciaków, że jesteś super i że zawsze im pomagasz, więc i je również wyłącznie nabierasz. Jesteś po prostu ot, taką zwykłą nauczycielką. – Cooper udawał zdziwienie.

Roześmiała się.

– Dobrze, że nie widać, jak się czerwienię.

– Zastanawia mnie tylko jedno – ciągnął. – Jak to się stało, że zostałaś nauczycielką? Nie chodzi m o uczniów. Zawsze wydawało mi się, że nienawidzisz szkoły.

Priss zaczęła się przyglądać kroplom rosy lśniących na rosnącej niemal dziko trawie. Coop miał rację Kiedy skończyła szkołę, miała nadzieję, że widzi ją po raz ostatni. Nikt, nawet David, nie pytał, dlaczego nagle zdecydowała się na ten zawód.

Powód był ukryty głęboko w jej pamięci i przykry go kurz innych wspomnień. Przez chwilę żałowała, ż(nie będzie mogła odpowiedzieć szczerze na to pytanie Wydawało jej się, że Coop zasługuje na coś lepszego niż wykręty.

– Chyba nie miałam jakichś specjalnych powodów – odparła bez przekonania. – Po prostu tak wyszło.

– Nigdy też nie sądziłem, że wyjdziesz za Davida Neilsona. Byliście jak ogień i woda. Pamiętam, że łaził za tobą jak chore cielę, ale ty nie zwracałaś na niego uwagi To musiało przyjść później, kiedy skończyłem szkołę.

Zamarła w bezruchu.

– Tak.

– A kiedy poczułaś, że go kochasz? Już po pierwszej randce?

– Może nie po pierwszej, ale David był najporządniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Wciąż mi go brakuje. To było wspaniałe małżeństwo. Wszyscy w miasteczku wiedzieli, że jesteśmy bardzo szczęśliwi.

Musiał usłyszeć w jej głosie coś, co spowodowało, że przestał drążyć ten temat.

– Przepraszam, Priss. Nigdy bym o tym nie mówił, gdybym wiedział, że sprawi ci to przykrość.

– O Boże, wcale mi nie jest przykro! Kłamała, chociaż po raz pierwszy od lat poczuła, że nie musi tego robić. Coop siedział obok i cierpliwie kiwał głową. Może powinna mu się zwierzyć? Może jest to jedyna okazja, żeby otworzyć się i powiedzieć, że jej małżeństwo wcale nie było bezproblemowe, jak myśleli wszyscy w Bayville.

Przez chwilę się wahała. Następnie podniosła do ust kieliszek i odkryła, że znów jest pusty. Wstała gwałtownie.

– Było mi bardzo miło, Cooper, ale muszę już iść do domu – powiedziała, patrząc w bok. – Dzieciaki powinny wrócić zaraz z kina.

– Już tak późno? – zdziwił się. – No tak, chyba tak. Zapraszam cię więc na kolejny wieczór przy kawie.

– Na pewno chętnie skorzystam. Mówiła szczerze. Z nikim nie czuła się tak dobrze, jak z Cooperem. W ciągu paru godzin zapomniała o całej denerwującej przygodzie z kociakiem. Nawet stopy nie bolały ją już tak bardzo. Jednak wszystko ma swoje granice. Nie może przecież tak siedzieć w nieskończoność.

– Zaczekaj chwilę – poprosił. Wstał leniwie i podszedł do niej. Nagle znalazła się w cieniu jego potężnej sylwetki, mimo że zatrzymał się jakieś pół metra od niej.

– Wiem, że już późno – powiedział trochę zmienionym głosem. – Musimy jednak pogadać o okupie.

Jej serce zaczęło bić przyspieszonym rytmem. Wciągnęła do płuc chłodne, nocne powietrze, starając się uspokoić. Mogła się tego spodziewać.

– Mógłbyś zdobyć się na gest i zapomnieć o całej sprawie – stwierdziła.

– Nic z tego. Priscilla położyła ręce na biodrach.

– Chcesz, żebym ci doradziła, co zrobić z kuchnią. Zgadzam się. To chyba wystarczy.

– Nic z tego – powtórzył i podrapał się po brodzie.

– Tak swoją drogą, twój ojciec chyba wciąż jest pas torem, prawda? Jak sądzisz, co by powiedział, gdyby dowiedział się o… szlafroku? Spotykam się też z twoim synem. Bardzo cię kocha. Wcale by się nie ucieszył, gdyby dowiedział się, że ryzykowałaś życie…

– Wstrętny szantażysta! – krzyknęła. Musiał się chyba uśmiechnąć, chociaż Priscilla nie mogła tego stwierdzić na pewno, gdyż widziała przed sobą tylko plamę jego twarzy.

– Lubię, jak się nazywa rzeczy po imieniu – stwierdził.

– Dobrze, czego chcesz, ty łajdaku?

– Po pierwsze, babkę cytrynową, o której wspomniałaś – zaczął.

– Załatwione. Po pierwsze i po ostatnie!

– Po drugie – ciągnął, nie zważając na jej słowa – chcę, żebyś mnie pocałowała. Zamarła, zaskoczona.

– Co?!

– Przecież słyszałaś – odparł rozdrażnionym głosem.

– Do diabła, to i tak by się stało. Prędzej czy później. Przecież podobam ci się, prawda? Czuję, że mnie pragniesz. A ja od paru dni zastanawiam się, jak całujesz. To już się stało obsesją. Najlepiej zrobimy, jeśli od razu postaramy się to sprawdzić. Może nic z tego nie będzie.

Chciało jej się śmiać. Nigdy jeszcze nie spotkała takiego zarozumialca. Poza tym wcale go nie pragnęła. Być może była przy nim trochę zdenerwowana, ale to z zupełnie innych powodów. Miała już trzydzieści sześć lat i wiedziała, jacy mężczyźni jej się podobają. Otworzyła usta, żeby wygłosić jakąś złośliwą uwagę, ale Cooper przysunął się nagle bliżej.

Chciała się odsunąć, ale nie mogła. Poczuła na ramionach silne, męskie dłonie. Instynkt mówił jej: „Uciekaj, Priss! Uciekaj, póki jeszcze możesz!” Niestety, nogi miała jak z waty. Poczuła zapach jego wody kolońskiej, zmieszany z wonią skóry. Cooper przesłonił jej cały widok. Jeszcze przed chwilą widziała kawałek domu, trawę i latające nad nią świetliki, a teraz już tylko jego.

Zamknęła oczy i raz jeszcze spróbowała się uspokoić. Często poddawała się w życiu różnym testom. Być może musi przejść jeszcze jeden. Pocałunek to przecież tak mało. Nie ma powodu robić z tego problemu. Cooper mógłby jeszcze odnieść wrażenie, że się go boi.

– Jesteś potwornie spięta – szepnął jej do ucha. – Rozluźnij się. Obiecuję, że nie będzie bolało.

Pochylił się nad nią i dotknął lekko pełnych warg. Poczuł mocny smak brandy. Przez chwilę chciała się przed nim otworzyć i zarzucić mu ręce na ramiona, ale tak jak obiecał, wycofał się szybko.

Znowu z trudem łapała oddech. Teraz już mogę iść do domu, pomyślała z ulgą.

Coop stał i patrzył na nią. Na chwilę poddała się magii jego spojrzenia. Nie chciała się przyznać, że znowu go pragnie. Gorący rumieniec pokrył jej policzki. Wolno, bardzo wolno Coop uniósł dłoń i dotknął jej warg.

Priss postanowiła przerwać milczenie.

– I co? Już? – spytała, siląc się na swobodny ton.

– Jestem wolna? Pamiętaj, że obiecałam ci jeszcze babkę cytrynową. Zaręczam, że będzie lepiej smakować.

Zupełnie nie słuchał. Dotykał teraz jej prawego policzka.

– Albo naprawdę przeżyłaś stres, albo dawno nikogo nie całowałaś – stwierdził.

– Tak się składa, że całowałam setki mężczyzn – wypaliła.

– Chłopców – poprawił ją. – To było jeszcze w szkole.

– Byłam mężatką przez prawie dziesięć lat. Niczego mi nie brakowało.

– Małżeństwo się nie liczy – stwierdził Cooper.

– Słyszałaś kiedyś o tym, żeby mąż kradł żonie pocałunki? Nie, w małżeństwie nie ma o tym mowy. Od pada cała radość całowania… – zawiesił głos. – Powinienem cię kiedyś' pocałować dla czystej przyjemności, Priss.

Też coś! Priscilla cofnęła się o parę kroków. Do licha, Cooper, jesteś w miasteczku od tygodnia, a już mi zalazłeś za skórę, pomyślała. Ale koniec z tym. Nie będzie już pocałunków „dla przyjemności”, nie będzie sąsiedzkich pogaduszek…

Chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Miała wiele czasu, żeby zaprotestować, jednak głos uwiązł jej w gardle. Poczuła szeroki tors mężczyzny, do którego przylgnęły jej piersi. Nie wiedziała, co robić.

Nagle poczuła, że narasta w niej strach. To samo oślizłe i obrzydliwe zwierzę, które kiedyś przypełzało do niej w snach. Jednak wkrótce opanowały ją inne emocje. Była ich nieskończona ilość, tak że miała problemy z nazwaniem którejkolwiek z nich. Wszystkie jednak pchały ją w ramiona tego mężczyzny. Mogła jeszcze uciec, ale zmarnowała tę szansę.

Wziął ją w ramiona tak, jakby była jego własnością.

W ciemnościach widziała tylko oczy, nie niebieskie, lecz niemal czarne, diabelskie ślepia. Narastał w niej strach, natomiast Cooper najwyraźniej dobrze się bawił. Priscilla musiała zacisnąć powieki, żeby nie poddać się jego mocy. Kiedy to zrobiła, poczuła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Noc, niczym ciemna, satynowa płachta okręciła się wokół ich ciał i poczuła, że pogrąża się w niej niczym topielica. Usta Coopera szukały jej warg. Nie mogła zrobić nic więcej, tylko poddać się i… utonąć.

Poczuła się tak, jakby wróciła do początków czasu. Kiedyś każdy pocałunek rzeczywiście musiał być tajemnicą, a każde dotknięcie niosło w sobie nieskończone mnóstwo obietnic. Być może przypominało to trochę jej pierwszy pocałunek, ale kolejne lata dodawały tylko smaku temu doświadczeniu. Tak musiała całować Ewa w raju. Bez strachu i z całkowitym oddaniem. Priscilla nie pamiętała, by kiedykolwiek czuła się tak cudownie. Wszystko wokół niej pulsowało, a ona pozwalała się nieść dzikiemu strumieniowi dawno stłumionych pragnień. Cała drżała w oczekiwaniu na kolejny pocałunek. Jednocześnie pozostała jej resztka świadomości i Priscilla zastanawiała się, co się z nią dzieje. Myślała, że ma już dawno za sobą pieszczoty w krzakach z chłopakami o podrapanych kolanach! Tyle że teraz nie znajdowali się w krzakach, a Cooper, och Cooper nie był wcale nieporadnym młodzieniaszkiem i wiedział dokładnie, co może sprawić przyjemność kobiecie.

Jakby na potwierdzenie tego, oderwał wargi od jej ust, a następnie zaczął pieścić językiem szyję. Priscilla odrzuciła głowę do tyłu. Gdyby nie resztki wstydu i rezerwy, prosiłaby go, żeby już nigdy nie przerywał pieszczoty. Jej serce trzepotało w piersi jak dziki ptak w klatce. Natomiast Cooper przytulił ją mocniej i ujął wargami skrawek jej ucha. Westchnęła. Doznanie było tak silne, że dopiero po chwili poczuła jego dłoń na swoich nagich plecach. Palce przesuwały się wolno, acz nieubłaganie w stronę zapięcia biustonosza. Oboje znieruchomieli. Cichy trzask zabrzmiał niczym strzał z pistoletu.

Nagle w jej głowie odezwał się sygnał alarmowy. Uwaga, uwaga! Niebezpieczeństwo!

Jednak Cooper nawet nie dotknął jej piersi, a jego pocałunki stały się mniej namiętne. Priscilla wiedziała, że bawi się z nią w kotka i myszkę. Niestety, ta świadomość niewiele jej pomogła. Kiedy znowu dotknął jej warg, rozchyliła je mimowolnie, a wtedy ich języki zetknęły się i znowu zagrały namiętności. Po chwili oderwali się od siebie i zaczęli wsłuchiwać w nocną ciszę. Umilkł wiatr i opustoszały pobliskie drogi. Słychać było tylko dwa oddechy: jej – płytki i urywany, oraz ciężki oddech Coopera. Dzięki temu zaczęła rozumieć, że nie jest on tylko łowcą nocnych przygód, lecz również samotnym mężczyzną, który szuka czegoś w życiu.

Nie igrał już z nią. Na jego ustach, które dostrzegła w półmroku, pojawił się gorzki uśmiech. Spojrzał na nią ze smutkiem i przyciągnął do siebie. Przytuliła się do niego, jakby nie miała wyboru, jakby było to im pisane od początku świata. Wiedziała, że opór nie na wiele by się zdał. Nikt i nic nie mogło ich powstrzymać.

Tęsknota za dotykiem drugiego człowieka pchała ich w swoje ramiona. Samotność. Priscilla znała ją aż nazbyt dobrze. Przychodziła zwykle nocami, po śmierci męża, kiedy nie mogła jeszcze liczyć na towarzystwo Matta, czy później, kiedy syn wychodził wieczorami do kina. Natomiast dziwiło ją to, że Cooper również wydaje się samotny. Przecież żył w wielkim mieście, wśród tylu ludzi… Nagle oboje poczuli, że muszą zbliżyć się, żeby nic już nie stało między nimi.

Tym razem pocałował ją jak kogoś bliskiego, na kogo czeka się całe życie. Priscilla zamknęła oczy, nie chcąc poddać się temu złudzeniu. Wziął to widocznie za zgodę na coś więcej, ponieważ zaczął ją tulić mocniej, jednocześnie namiętnie całując. Miała wrażenie, że za chwilę oboje stracą panowanie nad sobą. Rozpięty stanik zsunął jej się na brzuch i czuła wyraźnie silne męskie ciało tuż przy swoim. Delikatny materiał ubrań nie wydawał się dostatecznym zabezpieczeniem.

– Coop, przestań – poprosiła w obawie, że za chwilę będzie już za późno.

Natychmiast oderwał się od jej warg i spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. Jego twarz wyglądała niesamowicie w świetle księżyca. Wzrok Coopa wydawał się przewiercać ją na wskroś, jakby szukając odpowiedzi na pytanie, czy rzeczywiście Priss myśli to, co mówi. Zrozumiała, że teraz nie pozbędzie się go tak łatwo.

Okazało się jednak, że była w błędzie. Cooper wciągnął powietrze głęboko do płuc, a kiedy je wypuścił, wyglądał już zupełnie normalnie. Zwolnił uścisk i nawet się uśmiechnął. Priscilla nie mogła złapać oddechu. Wciąż czuła się jak zwierzyna ścigana przez wytrawnego myśliwego.

– Nic ci nie jest? – spytał, wyciągnąwszy dłoń, żeby pogładzić ją po policzku.

Pokręciła głową w odpowiedzi.

– A ja czuję się tak, jakbym spojrzał w słońce z odległości dwóch metrów. – Znowu próbował się uśmiechnąć, ale tym razem mu nie wyszło. Przez chwilę patrzył na nią, jakby chciał odpowiednio wyważyć słowa. – Nie miałem pojęcia, że to tak będzie wyglądać. Naprawdę.

– Nie przejmuj się.

– Wiesz, to miał być żart. Coś, co wprowadziłoby lżejszą atmosferę. Jesteśmy w końcu sąsiadami – stwierdził, jakby to wszystko wyjaśniało. – Naprawdę nie chciałem się do ciebie przystawiać.

Priscilla uśmiechnęła się na dźwięk słowa, którego nie słyszała od szkolnych czasów.

– Będzie najlepiej, jeśli oboje o wszystkim zapomnimy – powiedziała, nie zastanawiając się nad tym, jak mogłaby zapomnieć zdarzenia tej nocy. Cooper zmarszczył brwi. Najwyraźniej chciał coś powiedzieć, otworzył nawet usta, ale zamknął je, kiedy w oddali usłyszeli pracujący silnik samochodu.

Priss cofnęła się, a Cooper wyciągnął rękę, chcąc ją zatrzymać.

– Muszę już pędzić! – krzyknęła, zbiegając z werandy. – To na pewno dzieciaki!

I chociaż zdawała sobie sprawę, że ta ucieczka nie przysparza jej chwały, pobiegła ile sił w nogach do ogrodzenia. Starała się przekonać siebie, że nie ucieka od Coopera, a jedynie biegnie na spotkanie Matta.

Cooper otworzył drzwi sklepu żelaznego Stevensa. Znał tu już każdy kąt, ponieważ od tygodnia bywał w sklepie codziennie, a czasami nawet dwa razy dziennie. Tuż przy wejściu znajdowała się wielka beczka z klepkami ściągniętymi za pomocą obręczy. Zapowiadała ona miejsce, które nie było bynajmniej świątynią nowoczesnej techniki, ale w którym można było dostać wszystko, od obroku, poprzez tanie gwoździe, klatki dla królików, żeliwne rury, aż po drewniane bale.

Tym razem chodziło mu o farbę. Z zaplecza, które na oko niczym nie różniło się od starej rupieciarni, natychmiast wybiegł Matt.

– Czym mogę służyć, panie Maitland? Cooper westchnął ciężko.

– Widzisz, chłopcze, nie chciałbym cię fatygować, ale chodzi mi o farbę.

– To żaden problem – powiedział z uśmiechem chłopak.

Coop stwierdził, że nadszedł już moment, żeby zadać ostateczny cios.

– Farbę w kolorze wanilii. – Zrobił efektowną pauzę. – Widzisz, do tej pory słyszałem tylko o waniliowych lodach, ale twoja matka i Shannon uparły się, że kuchnia ma być w „kolorze wanilii”. Podobno biały daje nieładny odblask i jest mało praktyczny.

Mart parsknął śmiechem, ponieważ Cooper rzeczywiście wyglądał na przybitego.

– Posłuchaj rady starszego mężczyzny, synu. Jeśli planujesz remont, to wcześniej pozbądź się jakoś kobiet. Wyślij je na wakacje albo utop, jeśli nie masz innego Wyjścia. Tylko nie pozwól im patrzeć sobie na ręce.

Zaczęli przeglądać puszki z farbą w poszukiwaniu odpowiedniego koloru. Matt je nawet otwierał, żeby sprawdzić, co znajduje się w środku. Po półgodzinnych Poszukiwaniach zdecydowali się na zmieszanie dwóch farb, przy której to czynności Matt okazał się nieoceniony. Chłopak po paru próbkach z różnymi farbami uznał, że żółty zmieszany z białym daje barwę najbardziej zbliżoną do lodów, które jadał często i chętnie w pobliskiej kawiarence.

– To będzie to – powiedział na koniec, wycierając dłonie szmatką.

Trzeba jeszcze było przelać zawartość obu puszek do trzeciej, dziesięciolitrowej. Miało to wystarczyć na pomalowanie kuchni, przedpokoju oraz jednego z pokojów. Co prawda Cooper zarzekał się, że nie zacznie remontu aż do jesieni, ale po zdewastowaniu kuchni musiał się zabrać do jej renowacji, a skoro już się Powiedziało a, trzeba było powiedzieć b. Zwłaszcza że reszta domu wyglądałaby jak ruina w porównaniu ze świeżo wyremontowaną kuchnią.

Matt przez cały czas podtrzymywał rozmowę.

– Czy uważa pan, panie Maitland, że ostatnie umowy ze Środkowym Wschodem wpłyną jakoś na rynek?

– Interesujesz się tymi sprawami?

– Od lat! – wykrzyknął Matt. – Mam nawet akcje. Nie ma pan pojęcia, jak to wspaniale, że mogę z panem porozmawiać. Nikt w miasteczku nie zajmuje się biznesem. To znaczy prawdziwym – położył szczególny nacisk na to słowo – biznesem.

Cooper zdawał sobie sprawę, że jest dla chłopca kimś w rodzaju guru. Matt zwykle pomagał mu przy zakupach, a po pracy zaglądał do nich, nie tylko po to, żeby spotkać się z Shannon, ale również, żeby z nim porozmawiać. Żałował tylko, że jego matka nie jest choćby w połowie tak przyjaźnie nastawiona jak Matt.

Jednak Priscilla bardzo mu pomagała, a jej ciasta, które dostarczała im co jakiś czas, stanowiły prawdziwe kulinarne poematy. To nie wszystko. Priss znalazła mu odpowiedniego cieślę, podobno najlepszego w okolicy, a także doradzała w sprawie mebli, i, oczywiście, kolorów. Cooper znajdował się wciąż pod jej urokiem. Spotykali się niemal codziennie. Również w niedzielę siadywali w tej samej ławce w kościele, żeby wysłuchać kolejnego ognistego kazania jej ojca, w rodzaju tych, które Coop pamiętał jeszcze z dzieciństwa.

W ogóle była wspaniała! Jednak przez cały czas zachowywała się tak, jakby się nigdy nie całowali.

Cooper nie chciał zapomnieć tego, co się między nimi zdarzyło. Wciąż pamiętał płomień w oczach Priss i uścisk jej drobnych ramion. Wiedział, że na pozór spokojna, niemal wyrachowana Priscilla potrafi być prawdziwą tygrysicą.

Zamyślił się na moment, zapominając, że wciąż rozmawia z Mattem.

– Wszyscy po skończeniu szkoły chcą uciec z. Bayville, ale ja tego nie zrobię – stwierdził chłopak, dociskając wieko puszki. – Oczywiście pojadę na studia, ale potem… W mieście byłbym nikim. Tutaj mam znacznie większe szanse na sukces. Nawet pan nie wie, ile możliwości kryje w sobie ta mieścina. – Dostrzegł nieobecną minę Coopera. – Nie chciałbym jednak pana zanudzać.

– To bardzo ciekawe, Matt. Jakich możliwości?

– Cóż, weźmy choćby ten sklep… Pan Stevens ma pięćdziesiąt pięć lat, więc za dziesięć lat przejdzie na emeryturę. Wystarczy spojrzeć, żeby zobaczyć, jak go prowadzi. Już teraz mam kilka pomysłów na ulepszenie zaplecza i obsługi. A takich możliwości jest więcej. Zna pan rodzinę Eastmanów?

– Tak, z dawnych czasów.

Eastmanowie mieli dużą posiadłość ziemską w pobliżu Bayville. Coop chodził do szkoły z Brikiem, często też grywali razem w piłkę.

– Cóż, Brie prowadzi tutaj różne interesy. Nie twierdzę, że mógłbym z nim konkurować, ale wiem, że wiele rzeczy szłoby mu znacznie lepiej, gdyby po święcił temu trochę więcej uwagi.

Cooper żałował, że Shannon nie ma choćby części zdrowego rozsądku i wytrwałości tego chłopaka. Priscilla naprawdę dobrze go wychowała.

– Czy to po ojcu masz takie zainteresowania? – spytał.

– I tak, i nie. Ojciec przez całe życie uprawiał ziemię, ale z drugiej strony chciał, żebym miał dobre stopnie. Zawsze mi powtarzał, że wiedza to teraz najważniejsza sprawa.

– Był wymagający? Matt pchnął puszkę z farbą tak, że przesunęła się o parę centymetrów.

– Nawet nie – stwierdził po krótkim namyśle. – Ojciec… w ogóle rzadko się odzywał. Po prostu opiekował się mną i mamą.

– Twoja mama potrzebuje opieki? Matt zmarszczył brwi. W tej chwili wyglądał jak dorosły mężczyzna.

– Mama świetnie sobie radzi w ciężkich sytuacjach. Pomaga innym. Ale trzeba jej pilnować, zwłaszcza gdy Sty grę wchodzą drobiazgi. Na przykład ostatnio, przed Wakacjami, zapomniała o butach, idąc do szkoły!

Roześmieli się obaj serdecznie. Matt dopiero po chwili zorientował się, że zdradził jeden z rodzinnych sekretów.

– O Boże! Tylko niech pan jej tego nie mówi. Mama po prostu potrzebuje opieki. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Cooper położył rękę na sercu.

– Będę milczał jak grób.

Matt spuścił głowę, jakby coś go dręczyło. Zapomniał nawet o wielkiej puszce, spoczywającej u jego stóp.

– Tak, chłopcze? Chciałbyś mi coś powiedzieć?

– Ee… Powinien pan wiedzieć, że ee… nie miałbym nic przeciwko, gdyby pan i mama ee…

– Co takiego?

– No, gdybyście się spotykali co jakiś czas. Moglibyście się gdzieś wybrać. Mama nie była w kinie od śmierci ojca. To mnie niepokoi. Czasami doskonale ją rozumiałem. Kręciło się koło niej sporo różnych typów. Chociaż podrywali ją też zupełnie fajni faceci. Ale ona nawet nie starała się ich lepiej poznać. Od razu mówiła, żeby szli do diabła.

Matt poczuł, że znowu się zagalopował. Zaczerwienił się trochę, ale nie miał wyboru. Musiał skończyć to, co zaczął.

– Chciałem tylko powiedzieć, że z panem mogłoby być inaczej – powiedział bez zająknienia.

, Trudno było o większą bezpośredniość. Cooper od razu zrozumiał, że ma pozwolenie na to, żeby „chodzić” z Priscillą. Co więcej, wyglądało na to, że wszyscy w miasteczku uważają, że są wspaniałą parą. Joella, żujący tabakę cieśla, Spence Dawson z apteki, Babę O'Connell z przydrożnej restauracji, a nawet sam wielebny Wilson, który po nabożeństwie często powtarzał: „Cieszę się, że tak przyzwoity człowiek jest sąsiadem mojej córki”.

Całe Bayville żyło perspektywą nowego związku. Rozczarują się, pomyślał Cooper, który nie lubił się afiszować ze swoimi uczuciami.

Nie mógł jednak zaprzeczyć, że miał ochotę na spotkania z Priscillą. Robił sobie wyrzuty z powodu wieczoru na werandzie, gdyż sądził, nie bez racji, że właśnie to ją wystraszyło.

Jednak wówczas wszystko wydawało się takie proste i naturalne. Chyba nigdy nie rozmawiał tak szczerze z kobietą. Co więcej – wiedział, że Priss go słucha i rozumie. A później, kiedy stracił głowę i zaczął ją całować, mógłby przysiąc, że widział mgiełkę pożądania również i w jej oczach. Co mogło przestraszyć Priscillę? Czyżby nie chciała się już z nikim wiązać? A może bała się nowego związku i tego, co może zeń wyniknąć?

Cooper nie znał odpowiedzi na te pytania. Nie sądził też, by dane mu było je poznać. Chyba po prostu nie potrafił radzić sobie z kobietami. Gdyby wykazał trochę opanowania i nie zachowywał się jak słoń w składzie porcelany, być może udałoby mu się ocalić swoje małżeństwo.

Nagle przypomniał sobie, że przyjechał do Bayville z postanowieniem niewiązania się z żadną kobietą. Gdyby w jakiś sposób skrzywdził Priss, nigdy by sobie tego nie darował.

Westchnął ciężko i zaczął pomagać Mattowi, który chciał położyć puszkę na wózku. Gdyby tylko udało mu się wymazać Priscillę z pamięci!

Загрузка...