– Mogę pójść dzisiaj do kina? Priss patrzyła na jedzącego syna. Wypił już trzy szklanki mleka, zjadł ogromnego, pieczonego ziemniaka, a teraz po raz kolejny dokładał sobie klopsików. W tym czasie ona ledwie zdążyła tknąć jedzenie.
– Oczywiście – odparła. – Pod warunkiem, że wcześnie wrócisz. Z kim się wybierasz?
– Jason dostał właśnie prawo jazdy i ojciec pozwolił mu wziąć samochód. Mamy jeszcze zabrać Suze j Frawley. Aha, powiedziałem Shannon, że też się może z nami wybrać. Wstąpimy później na colę, ale i tak powinienem być w domu przed jedenastą.
Mówił to wszystko zdawkowym tonem, ale matczyny instynkt podpowiedział Priss, że wzmianka o córce Coopera wcale nie była przypadkowa. Maitlandowie mieszkali tu dopiero od tygodnia. Priss chciała utrzymywać z nimi dobrosąsiedzkie stosunki, ale nie spodziewała się, że będzie widywać Coopera codziennie ani że imię „Shannon” nie będzie schodzić z ust jej syna.
– Często się z nią widujesz – zauważyła. Matt rzucił się na dwa kawałki szarlotki, leżące przed nim na talerzyku. Połknął pierwszy i uśmiechnął się do niej.
– To nic poważnego, mamo. Nie musisz się przejmować.
– Wcale nie mówiłam, że się przejmuję – zaprzeczyła gwałtownie. – To milo, że się nią zająłeś. Nie zna przecież nikogo w Bayville. Tyle że… widujesz się z nią praktycznie codziennie. Mart znowu posłał jej uśmiech.
– Uważa, że jestem przystojny. Nie mogę przecież puścić kantem takiej dziewczyny – stwierdził.
– No, no, kto by pomyślał – powiedziała z udawanym gniewem. – Przybędzie nam jeszcze jeden samochwała w miasteczku. Czy Shannon spotyka się też z innymi dziećmi? – spytała po chwili, specjalnie używając słowa „dzieci”.
Mart wzruszył ramionami.
– Tak, chociaż nie wszyscy ją lubią. Robi wiele rzeczy na pokaz, wiesz, miastowe ciuchy, gadka – szmatka, ale kiedy zapomina, że powinna robić na nas odpowiednie wrażenie, jest zupełnie fajna. Ojej! – Syn spojrzał na wiszący w jadalni zegar i szybko pochłonął drugi kawałek ciasta. – Muszę już iść, mamo.
Zerwał się szybko na równe nogi, pozbierał talerze, miski i balansując kruchą wieżą z porcelitu i szkła niczym cyrkowiec, zaniósł to wszystko do zlewu. Następnie pochylił się tak, by mogła pocałować go w policzek.
– A jeśli idzie o Jasona…
– Jest ostrożny i wlecze się jak żółw – przerwał Matt, bezbłędnie odgadując jej intencje. – Ojciec wyraźnie mu powiedział, że jeśli dostanie mandat, już nigdy nie pożyczy mu samochodu. Nie przejmuj się. Zadzwonię, gdybym miał wrócić później. Posłuchaj Dowa Jonesa, dobrze?
Matt zainteresował się giełdą, od kiedy kupił dwie akcje firmy Mattel. Postanowił zostać rekinem finansjery. Miał jeszcze na to sporo czasu. Teraz, po oficjalnym pożegnaniu, trzasnął drzwiami werandy i jednym susem przesadził barierkę.
Obserwowała go przez kuchenne okno. Syn niemal biegł do sąsiadów. Ostatnio ciągle się spieszył. W ciągu roku urósł prawie o dziesięć centymetrów. Rozrósł się też jak młody dąb. Jedyne, co go niepokoiło, to łamiący się głos, który w niektórych momentach przechodził w kogucie pianie. Priss uśmiechnęła się do siebie. Po śmierci Davida Mart zaczął dorastać w błyskawicznym tempie. Szybko przejął też część jego obowiązków. Była z niego bardzo dumna. Syn rzadko dawał jej powody do zmartwień.
Jednak teraz zaczynała się o niego niepokoić. Z powodu córki Coopera.
Priss pozmywała i wytarła blat z czerwonej, wypalanej cegły. Martwiła się z powodu Shannon. Parę razy miała okazję spotkać tę dziewczynę, jak choćby ostatnio, kiedy Matt zaprowadził ją na górę, żeby pokazać piątkę kociąt, które Kleopatra powiła na stryszku. Klęczeli we trójkę nad trochę niespokojną kotką i obserwowali szare, puchate kulki. Shannon trajkotała jak najęta. Priss pracowała z młodzieżą i nigdy nie miała problemów z nawiązywaniem kontaktów, ale tym razem milczała jak zaklęta.
Nigdy nie widziała tak otwartej dziewczyny. Shannon w ogóle nie próbowała ukrywać swoich myśli. Gdyby nawet nie chciała mówić o wszystkim, i tak zdradziłaby ją mina. Jej śmiech rozbrzmiewał w całym domu. Był głośny i nieskrępowany. Dziewczyna przypominała rozbrykanego źrebaka na pastwisku, cieszącego się młodością i urodą. Priss od razu zauważyła, że Shannon wybiera takie ubrania, które podkreślają zaczątki jej kobiecości. Nie uszło też jej uwagi to, że Shannon gotowa jest flirtować z każdym przedstawicielem przeciwnej płci. Była przy tym tak urocza, tak piękna.
Priss nie uważała siebie za ładną. Jednocześnie nigdy nie zwracała takiej uwagi na mężczyzn. Cóż, może to kwestia temperamentu.
Zacisnęła mocno powieki. Shannon może wpakować się w nie lada kłopoty! Wystarczy, że jakiś młody człowiek weźmie za dobrą monetę jej słodkie minki i nagle okaże się, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Tak bywa, jeśli dziewczyna przypomina młodego źrebaka, i to takiego, który igra nad rwącą rzeką. Jeden skok i znajdzie się w wartkim nurcie, a wtedy nie wiadomo, dokąd zaniesie ją rzeka życia i czy się przypadkiem nie utopi.
Jednego była pewna – Matt na pewno nie skrzywdzi Shannon. Przecież sama go wychowywała. Chociaż, który piętnastolatek oprze się…
Otworzyła oczy i cisnęła zmywak do zlewu. Serce waliło jej jak młotem. Musi powstrzymać głupie myśli! Musi położyć im kres!
Priscilla od razu polubiła córkę Coopera. Jednak co innego lubić kogoś, a co innego wyobrażać sobie, że tej osobie grozi jakieś niebezpieczeństwo. Przecież poznała Shannon zaledwie parę dni temu. Prawie z nią nie rozmawiała. Pracując z dziećmi, zawsze zauważała pierwsze oznaki dojrzewania. W większości przypadków oznaczały one więcej problemów. Jednak nigdy nie wiązały się z jakimś poważniejszym niebezpieczeństwem.
Oddzielną sprawę stanowił Cooper Maitland. Na myśl o nim Priscilla ściągnęła brwi.
Coop działał jej na nerwy. Po spotkaniach z nim chodziła roztrzęsiona przez resztę dnia.
Na początku zaprosiła go na zapiekankę, zakładając, pewnie słusznie, że w innym wypadku będzie odżywiał się jakimiś świństwami z puszek. Słuchała go, kiwała głową, a on… On traktował ją jak starą przyjaciółkę. To wystarczyło, żeby nie mogła zasnąć do pierwszej w nocy. Później było jeszcze gorzej. Zachowywała się coraz bardziej głupio. Co więcej, mogła mieć pretensje o to tylko do siebie.
Nagle uderzyła ręką w ceglany blat. Poczuła ból. To nieważne, że ten facet tak na nią działa. Musi skupić się na tym, żeby reagować normalnie. Nie trząść się, nie czerwienić. Postanowiła, że zajmie się teraz sprzątaniem, a później weźmie prysznic. Następnym razem, kiedy spotka Coopera Maitlanda, będzie zimna jak głaz.
Coop przesunął dłonią po potarganych włosach. Kuchnia wyglądała tak, jakby przeszło przez nią tornado. Po podłodze walały się resztki linoleum. Spod szafki zlewozmywakowej wypływała wielka kałuża. Cooper spojrzał z niechęcią na rolkę tapety, która niczym pijak czepiała się ostatkiem sił kuchennej ściany.
Jak to możliwe, żeby dał się w to wszystko wrobić z powodu zwykłej ciekawości?
Po wyjściu Shannon przyszedł do kuchni, otworzył sobie zimne piwo i rozejrzał się dokoła. Od śmierci mamy nikt nie tknął kuchni nawet palcem. Nie z braku pieniędzy – Cooper regularnie przysyłał czeki do domu – ale dlatego, że ojciec, jak każdy stary Holender, nie znosił zmian. Kuchnia była tak duża, że można by w niej urządzić boisko. Biały zlewozmywak pokrywały tu i ówdzie rdzawe plamy, na ścianie pojawiły się zacieki, a stół wyglądał tak, jakby służył całym pokoleniom brudasów.
Coop od razu zauważył stan kuchni. Od paru dni powtarzał też Shannon:
– Rzeczywiście, trzeba tu zrobić mały remont.
Chociaż, tak naprawdę, można było tu mieszkać. Ojciec zawsze wybierał solidne, trwałe rzeczy. Dlatego też Coop twierdził, że w czasie wakacji nawet nie kiwnie palcem, co nieustannie narażało go na drwiny. Córka potrafiła być szalenie denerwująca.
Coop raz jeszcze rozejrzał się po kuchni. Nie miał pojęcia, jak to się wszystko stało. Dlaczego zerwał linoleum? Po prostu zastanawiał się, czy pod zieloną powierzchnią nie kryje się podłoga z solidnych desek. Zlew? Uklęknął przy nim na chwilę. Ciekawiło go to, jaki syfon zastosował ojciec. Przecież sam zrobił to wszystko. Tapety? Ledwie ich dotknął. Nie miał najmniejszego pojęcia o tapetach. Skąd mógł wiedzieć, że tak łatwo odlepiają się od ściany?
Ale się urządziłem, pomyślał. Shannon mnie wykpi bezlitośnie. Mówiła mi przecież, że nie wytrzymam bez pracy.
Jednak po przemyśleniu całej sprawy doszedł do wniosku, że praca przy odnawianiu domu to nie to samo, co prowadzenie interesów. Potraktuje ją jak zabawę, miłą rozrywkę, która w niczym nie zakłóci wakacyjnego wypoczynku. Będzie oczywiście potrzebował rady cieśli i hydraulika, zaś jeśli idzie o wystrój wnętrza, to dobrze zrobi, jeśli pogada z jakąś kobietą.
Tak się złożyło, że wiedział nawet, do kogo się zwrócić. Jego wzrok powędrował poprzez zdemolowane pomieszczenie i zatrzymał się na wysokości kuchennego okna. Aż gwizdnął. Myślał wprawdzie o Priscilli, nie spodziewał się jednak, że ją w tej chwili zobaczy.
Co pani tam robi, pani Neilson, zastanawiał się.
Spotykał się z nią niemal codziennie. Pierwszego dnia zaprosiła go i wygłodniałą Shannon, która parę razy pytała, dlaczego nie mogą pójść do restauracji, na zapiekankę. Była bardzo miła, ale mimo to zachowywała ogromny dystans. Później pożyczał od niej jajka, pytał o nazwisko miejscowego studniarza i prosił o radę dotyczącą uprawy ojcowskich pól. Jednak Priscilla jeszcze się z nim nie oswoiła. Za każdym razem aż podskakiwała, gdy zobaczyła go lub gdy usłyszała jego ciepły baryton.
Coop wiedział, że polubiła Shannon. Zachowywała się przy niej naturalnie i ciepło. Natomiast kiedy spotykali się we dwójkę, miała taką minę, jak pięćdziesięcioletnia matrona, która zobaczyła nagle coś nieprzyzwoitego.
Cooper zbliżył się do okna i oparł o parapet. W tej chwili Priscilla nie miała szans, żeby zachowywać się jak matrona. Otworzyła właśnie zamalowane do połowy okienko na mansardzie. W świetle zachodzącego słońca błysnęły dwie białe piersi. Następnie skryła się w łazience. Widział jednak płomień jej włosów i wyciągniętą rękę z grzebieniem. Pewnie po kąpieli zrobiło jej się duszno. Coop uśmiechnął się do siebie.
Jednak po chwili uśmiech zniknął z jego ust. Priscilla nałożyła szlafrok i wyszła z łazienki. Po chwili zobaczył ją znowu, przed domem. Zastanawiał się, co ma zamiar teraz zrobić, i aż otworzył usta ze zdumienia, kiedy Priss chwyciła szczebel biegnącej na zewnątrz domu drabinki ratowniczej i zaczęła się po niej wspinać.
Po chwili powiał silniejszy wiatr. Poły szlafroka zatańczyły w powietrzu, odsłaniając wspaniałą, kształtną pupę. Coop patrzył zafascynowany na nagie, kobiece ciało. Wiedział, że pragnie go bardziej niż czegokolwiek innego. Tym razem nie chodziło mu jednak wyłącznie o ciało. Ale, w takim razie – o cóż jeszcze mogło mu chodzić?
Priscilla zachwiała się niebezpiecznie. Cooper jęknął, widząc drobną sylwetkę, balansującą na drabince nad rynną. Gdyby teraz spadła, niewiele by z niej zostało. Jednak Priscilla nie poddawała się i wspinała się wyżej i wyżej. Coop stwierdził, że w tej, na pierwszy rzut oka, statecznej kobiecie pozostało wiele z dawnej trzpiotki. Ciekawe, czy nie robi fikołków, kiedy zostaje sama? pomyślał.
Spojrzał znowu w stronę dachu, ale Priscilla nagle gdzieś zniknęła.
– Kici, kici. Chodź, kocinko! – krzyknęła Priscilla, osuwając się nieco w dół. Pomyślała, że otarła, sobie kolana i że przez następnych kilka dni nie będzie mogła chodzić w krótkiej sukience i szortach. – Kici, kici. Nie bój się, zaraz przyjdę – zawołała, widząc, że biała puszysta kulka wtuliła się jeszcze mocniej w załamanie dachu tuż przy kominie.
Priscilla usłyszała miauczenie kotki, gdy jeszcze była pod prysznicem. Początkowo wydawało jej się, że l o coś gra w rurach, i dopiero kiedy otworzyła okno, zrozumiała, co się stało. Szybko rozczesała włosy i wybiegła na zewnątrz. Głos Kleopatry, kręcącej się niespokojnie przy domu, przeszedł w zawodzenie.
Pięć tygodni temu, kiedy kotka zdecydowała się na wydanie na świat piątki małych, wybrała do tego celu maleńką garderobę, przylegającą do jej sypialni. Priscilla od razu powiedziała Mattowi, że trzeba ją będzie wraz z kociętami przenieść do stodoły, ale jakoś tak się złożyło, że nikt tego nie zrobił. Kocięta były przecież tak słodkie i takie grzeczne! W ogóle nie było z nimi kłopotów.
Znajdujący się przy kominie kotek miauknął żałośnie. Odpowiedziała mu seria żałosnych dźwięków wydobywających się z gardła Kleopatry.
– Cicho, kiciu. Cichutko. Odwołuję wszystko, co powiedziałam. Wcale nie chcę cię utopić. I dostaniesz codziennie dodatkową porcję tuńczyka.
Priscilla postawiła stopę na kolejnej dachówce. Miała nadzieję, że w razie czego rynna zdoła ją utrzymać. Co ją podkusiło, żeby wchodzić tutaj w łazienkowych klapkach. Musi się ich pozbyć. Pac! Pac! Klapki spadły na dół jeden za drugim.
Dobrze, że to nie ja, pomyślała.
Kleopatra niemal oszalała z niepokoju. Nawet kocięta w sypialni wyczuły, co się święci. Siedziały wystraszone, pomiaukując od czasu do czasu.
Dzięki Ci, Boże, że nie ma tutaj Matta, pomyślała Priss. To zrozumiałe, że chciałby sam zdjąć kotka.
Jeśli pozwolisz mi wyjść z tego cało, obiecuję, że nigdy nie będę już prowadzić boso, nie zgubię żadnych kluczy i nie będę się kąpać nago w stawie za domem. W ogóle nie będę robić nic złego. Tylko pomóż mi.
Jeszcze kilka centymetrów. Poczuła, że boli ją bosa stopa. Prawdopodobnie nastąpiła na którąś z ostrych krawędzi. Dopiero teraz zrozumiała, że gdyby przez chwilę pomyślała, zamiast od razu wpadać w panikę, cała sprawa byłaby o wiele łatwiejsza. Jednak teraz… Starała się powstrzymać napływ myśli i sięgnęła po wystraszonego kotka.
Maleństwo wpiło się w jej dłoń, a kiedy osunęła się nieco, skoczyło na dach i jednym susem dopadło okienka na stryszku, gdzie kotki się zwykle bawiły. Po chwili było już bezpieczne. Priscilla obserwowała tę scenę z rosnącym zdumieniem.
– Możesz mi podać rękę? – usłyszała rzeczowy, męski głos.
Od razu odgadła, do kogo należy, i pomyślała, że dzisiaj wyraźnie brakuje jej szczęścia. Jedynym mężczyzną, z którym nie chciała się spotkać w tym, jakże skąpym, stroju był właśnie Cooper Maitland. Rozejrzała się wokół. Była tak zaaferowana, że nie słyszała, że coś podejrzanego dzieje się na dole. Coop nie był na tyle głupi, żeby korzystać z przeciwpożarowej drabinki, i przyniósł sobie olbrzymią drewnianą drabinę, stojącą zwykle przy stodole. Stał teraz pewnie na jej szczeblach i patrzył na Priscillę wzrokiem pełnym ironii. Pomyślała, że potwornie się przed nim wygłupiła.
– Wiesz… chciałam uratować kotka – zaczęła. – Na pewno by się zabił.
– Widziałem – mruknął ponuro. Otworzyła usta, a następnie zamknęła je szybko.
Coop przyglądał się jej bosym stopom, łydkom… Jego wzrok wędrował wyżej i wyżej.
– To mały kociak. Pięciotygodniowy. Właśnie byłam w łazience, kiedy usłyszałam miauczenie Kleopatry. Stąd… mm… ten strój.
– Domyśliłem się – stwierdził Cooper i spuścił wzrok.
Zeszła jeszcze niżej. Mogła stąd widzieć okno sypialni, w której zapewne odbywało się kocie święto. Uszczęśliwiona Kleopatra zniknęła bowiem sprzed domu.
Priscilla poczuła, że jest zdenerwowana. Zsunęła się jeszcze kilka centymetrów niżej. Nawet nie próbowała zachować pełnej godności postawy. W tej sytuacji było to niemożliwe. Starała się jedynie nadrabiać miną. Wydęła policzki i spojrzała na Coopa groźnie. W tym momencie zaczęła się błyskawicznie zsuwać w dół. Coop chwycił ją w samą porę. Dzięki niemu usiadła na dachu, a jej nogi znalazły się w rynnie.
Po chwili przerażenia przyszło jej nagle do głowy, że równie dobrze mogłaby oglądać taką scenę w starej komedii z Busterem Keatonem, i wybuchnęła śmiechem. Coop zawtórował jej barytonem. Powoli opadało z nich całe napięcie. Z trudem łapali oddech. Priscilla czuła pod pupą rozgrzany dach i było jej z tym dobrze. Wcale nie czuła się zażenowana.
Dopiero po jakimś czasie odzyskali panowanie nad sobą i przestali się śmiać. Zapadła cisza. Ich oczy spotkały się. Jego – płonące i jej – przekorne i pełne słodyczy. Nie potrafiła już trzymać Coopa na dystans. Nie po tym, co się stało.
– Pewnie nie będziesz chciał o tym wszystkim za pomnieć, co? – spytała zrezygnowana.
Udawał, że się zastanawia.
– To byłoby bardzo trudne – odparł. – Wręcz nie możliwe.
Westchnęła głośno.
– Dobrze, Coop. Mów, czego chcesz. Ciasta? A może umyć ci samochód? Albo zaprosić na niedzielny obiad?
Uśmiechnął się do niej. Powinni zakazać tego rodzaju uśmiechów w Iowa.
– Chcesz mnie przekupić? Zastanów się, co powie działby twój syn, gdyby dowiedział się, że wspinałaś się bez majteczek na dach. A gdybym wspomniał o tym Joelli, całe miasteczko by się dowiedziało…
Pospieszyła z nową ofertą:
– Może lubisz babkę cytrynową. – Po chwili podwoiła stawkę: – Upiekę ci dwie babki cytrynowe.
– Na razie uspokój się. Na pewno się jakoś dogadamy, ale teraz zejdź już na dół. Masz pewnie poranione stopy i zawroty głowy.
Nie wiedziała, jak się tego domyślił. Rzeczywiście, od momentu kiedy kotek zniknął w oknie, potwornie kręciło jej się w głowie. Po raz pierwszy zrozumiała, na co się tak naprawdę zdecydowała. Później jednak, kiedy wybuchnę]i śmiechem, czuła się zupełnie dobrze.
– Jak tu wlazłam, to i zlezę – powiedziała gniewnie.
– Mam wprawę.
– To dlatego tak kurczowo trzymasz się dachówek?
– spytał, wskazując głową zbielałe kostki jej dłoni.
– Poradzę sobie. Musisz tylko… zejść trochę niżej. Coop nie krył zniecierpliwienia.
– Nic z tego. I nie każ mi zamykać oczu. Już zauważyłem, że nie masz na sobie bielizny. Nie przejmuj się, widywałem już nagie kobiety. Gdybyś spadała, niewiele bym mógł ci pomóc z zamkniętymi oczami.
– Chwycił ją za rękę. – No, ruszaj się. Potem będziesz mogła się ubrać. Usiądziemy sobie na werandzie przy mrożonej herbacie, a ja będę cię zadręczał swoimi pomysłami. Odwróć się teraz. Patrzenie w dół wcale ci nie pomoże. Chodź do mnie i daj sobie spokój z tą cholerną drabinką dla akrobatów.
Priss wcale nie miała ochoty na to, żeby ruszyć się gdziekolwiek. Chciała wcisnąć się w kątek i miauczeć jak kotek. Jednak rozkazy Coopera wywołały pożądany efekt i zaczęła wolno schodzić po szczeblach. On tymczasem podtrzymywał ją z tyłu i mówił coś o tapecie, która nie chce trzymać się ściany i o zdemolowanej kuchni, którą gdzieś widział. Priscilla nie miała pojęcia, o czym mówi, ale zupełnie jej to nie obchodziło. Z trudem dowlokła się do połowy drabiny, gdzie poprosiła o chwilę odpoczynku. Od ziemi wciąż dzieliła ją spora odległość, jednak czuła się już bezpieczniej. Mdłości i zawroty głowy zaczęły powoli ustępować.
Ruszyli w dół. Cooper cały czas starał się ją podtrzymywać. Czuła jego ciepłe dłonie na łydkach i biodrach. W dotyku tego mężczyzny nie było nic erotycznego. Starał się jej pomagać, tak jak strażak albo ratownik górski. Jednak kiedy dotarli na dół, Priscilla dyszała ciężko i miała oczy zamglone pożądaniem. Na szczęście mogła złożyć to na karb przeżytych doświadczeń.
Dopiero teraz poczuła, że zrobiło się chłodno. Zaczęła się trząść. Cooper zbliżył się do niej i zajrzał w głąb wystraszonych oczu.
– Nic ci nie jest?
– Czuję się jak ostatnia idiotka – odparła. – Poza tym wszystko w porządku. Uśmiechnął się, nie przestając jej obserwować.
– Zimno ci. Proponuję gorącą kawę zamiast mrożonej herbaty. – Zmarszczył czoło. – I kieliszek brandy. Ile czasu potrzebujesz, żeby się przebrać? Dziesięć minut? Dobrze. Będę czekał u siebie. Mam tam coś odpowiedniego na taką okazję.
Cooper chwycił drewnianą drabinę i ruszył w stronę stodoły. Priscilla nie miała czasu mu odmówić. Zresztą musiała przyznać, że wcale nie miała na to ochoty. Wręcz przeciwnie. Przy nim czuła się bezpieczna – cokolwiek to miało znaczyć.
Weszła na werandę i przysiadła na chwilę na drewnianej ławeczce, żeby się trochę uspokoić. Następnie przypomniała sobie o czymś ważnym. Nie zważając na bolące stopy, pomknęła na górę i zamknęła okno do sypialni. Postanowiła, że następnego dnia przeniesie koty do stodoły. Przynajmniej nauczą się tam łapać myszy.
Okazało się, że jej stopy nie są tak bardzo poranione. Przemyła tylko otarcia wodą utlenioną i ubrała się w ciągu paru minut. Już wcześniej przygotowała sobie białe dżinsy i marynarską bluzę. W końcu zrobiła sobie lekki makijaż i ruszyła w stronę sąsiedztwa.
Tym razem będę się zachowywała naturalnie. Mogę mieć z tym pewne kłopoty, ale poradzę sobie, tak jak zawsze, myślała, ani się spodziewając, że to, co się miało zdarzyć, przerastało jej najśmielsze wyobrażenia.