Feeney wrzał. Jego tyrada była nasycona złośliwością i irlandzkimi przekleństwami. Eve, idąc po schodach, a potem korytarzem, przysłuchiwała się, jak rzuca gromy.
Wiedziała, że wystrychnięto ich na dudka.
– Skurwysyny, to mało powiedziane – perorował Feeney. – To pieprzone, bezmózgie buraki. Zgubili go. Zgubili cholernego masowego mordercę, bo żądza sławy zaślepiła te ich śmierdzące zakute łby. Przez te kretyńskie zagrywki ptaszek wyfrunął z klatki.
– Nie wiemy na pewno, czy dowiedział się o zasadzce – wtrącił się Whitney.
Feeney urwał przemowę i rzucił szefowi piorunujące spojrzenie.
– Jack, nie chrzań. Komu chcesz wcisnąć ten kit? Przeciek był od nich, sami dali mu czas. Mielibyśmy go, na Boga, byłby już nasz, gdyby te rządowe fiuty nie rozpieprzyły naszej akcji.
– Zniknął. – Eye nie była zdenerwowana. Dziwne, ale wybuch Feeneya pomógł jej się opanować. Czuła ogarniającą ją pustkę.
– Rządowa zasadzka się nie udała. – Whitney nie okazywał wściekłości i rozgoryczenia. – Weszli do mieszkania przed kilkoma minutami. Yosta nie było.
– A sprawdzali kamery zabezpieczające? Rozmawiali z portierem i ochraniarzami? Zapytali ich, czy facet jest w budynku?
– Nie znam szczegółów. Oficjalne oświadczenie brzmi: podejrzany zbiegł. Obława się nie powiodła.
Eve kiwnęła tylko głową.
– Chciałabym to osobiście potwierdzić, komendancie.
– Ja także. – Whitney spojrzał najpierw na nią, następnie n Feeneya. – Idziemy.
Federalni nie okazali się zbyt przyjaźni. W eleganckim przyciemnionym holu budynku, w którym przeprowadzono nie udaną akcję, panowała ponura atmosfera. Na widok miejscowej policji nastroje stały się wyraźnie wrogie.
Eve czuła, że gdyby nie obecność Whitneya, nie obeszłoby się bez pyskówki. Stopień i zimne opanowanie szefa ostudziło jej temperament.
Widząc, że Feeney ciągle jeszcze trzęsie się z wściekłości, kiwnęła na McNaba.
– Wykorzystaj swój chłopięcy urok i spróbuj się czego dowiedzieć od elektroników z FBI. Może sprawdzili albo sprawdzają dyskietki zabezpieczające. Chcę wiedzieć, jak i kiedy Yost wymknął się z budynku, którym wyjściem i co ze sobą zabrał.
– Już się robi. – McNab włożył ręce do kieszeni szerokich spodni w kolorze dojrzałych truskawek i odmaszerował.
– Peabody, przejdź się po piętrach, dyskretnie podpytaj sąsiadów, może coś widzieli. Postaraj się nie ściągać na siebie uwagi federalnych. Byłoby dobrze, gdyby ci się udało wydobyć coś z androidów pracujących w budynku.
Eve, Whitney i Feeney weszli do windy i w milczeniu jechali na górę. Chciała wszystko spokojnie przemyśleć. Czas akcji był ściśle tajny. Yost musiał mieć niezłe znajomości. W FBI? W policji? Pewnie i tu, i tu. Działał szybko i sprawnie, ale jeszcze nie zrobił tego, co miał do zrobienia w Nowym Jorku. Błyskawicznie się ulotnił, lecz na pewno jest w pobliżu. W hotelu? Możliwe. Była skłonna uwierzyć, że Yost, albo jego pracodawca, miał w pogotowiu jakąś kryjówkę. Gdzieś się zaszył. Musi dokończyć robotę.
Wie, że depczemy mu po piętach. Ciekawe, jak długo będzie czekał, zanim wykona następny ruch?
Zajęta rozmyślaniem, wyszła z windy pierwsza, nie czekając na szefa. Od razu nadziała się na Jacoby”ego.
Oczy błysnęły mu złowrogo, cofnął się, przyjmując postawę boksera gotowego się do ataku.
– To akcja FBI.
– To akcja, którą FBI zwyczajnie spieprzyło – powiedział
Whitney, wysuwając się przed Eve, nim ta zdążyła otworzyć usta. – Agencie, zechce pan wyjaśnić, jakim cudem udało się panu pańskiej ekipie zgubić podejrzanego, którego zlokalizowali moi kudzie?
Jacoby wiedział, z której strony spadnie cios. Zamierzał zrobić wszystko, by oszczędzić własnego karku i zrzucić winę na łiejscową policję.
– Agenci federalni przygotowywali tę operację od dłuższego czasu. Nie muszę wyjaśniać…
– Racja – przerwał mu Whitney. – Od lat nieudolnie próbowaliście znaleźć Yosta. Moja podwiadna namierzyła go w kilka dni. Nie dość, że skorzystaliście z naszego sukcesu i przejęliście doskonale przygotowaną akcję, to jeszcze nie wiadomo jakim cudem udało się wam wszystko schrzanić. Agencie Jacoby, odpowie pan za to nie tylko przed swoimi przełożonymi, ale także przede mną, moim szefem i inspektorem prowadzącym. Niech pan nie liczy na to, że nie będzie się pan musiał tłumaczyć.
A teraz… – Zrobił krok do przodu, dyskretnie kiwając na Eye.
– Może zacznie pan ode mnie?
Po korytarzu kręcili się ludzie z oddziału prewencyjnego. Na plecach mundurów mieli wielkie jaskrawożółte inicjały agencji. Eye minęła ich i weszła do apartamentu.
Mieszkanie zostało już dokładnie przeszukane, ale agenci nadal się tam kręcili. Nie przeszkodziło jej to, dostała to, czego chciała. Zobaczyła na własne oczy, jak mieszkał.
Bogato, pomyślała w pierwszej chwili. Na podłodze leżały puszyste dywany i miękkie poduszki. Za ścianą ze szkła, za którą rozpościerał się widok na miasto, znajdował się przestronny kamienny taras, osłonięty od wiatru bujną roślinnością w lśniących donicach:
Gustownie, zauważyła. Delikatnie kojące pastele ścian stinowiły doskonałe tło dla starannie dobranych obrazów w eleganckich złotych ramach, a do tego stare drewniane meble. Nauczyła się rozpoznawać spokojną elegancję antyków.
Urządził się z wyczuciem i stylem. W salonie panował lekki nieład, który zapewne był skutkiem wizyty federalnych. Wypolerowane na połysk meble przykryła ledwo widoczna warstewka kurzu.
Na niskim stoliku z rzeźbionymi wygiętymi nogami stały świeże kwiaty w kryształowym wazonie. Pod ścianą, na podeście, posąg nagiej długowłosej kobiety z białego marmuru, W drewnianej obudowie na ścianie znalazła zdemontowane centrum komunikacyj ne i konsolę przeznaczoną do rozrywki.
Nie, na pewno tu nie pracował, zastanawiała się. Nie w salonie. Mógł się tu zabawiać, owszem, ale nie robił niczego poważnego. Eve powoli obracała się, rejestrując wszystko swoim podręcznym minizestawem.
Zastanawiała się, czy Roarke dobrze by się czuł, otoczony takimi obrazami, rzeźbami, meblami.
Kamera filmująca salon nie zarejestrowała jej obecności, kiedy łukowatym przejściem wchodziła do eleganckiej jadalni. Ciężki kryształowy żyrandol idealnie pasował do masywnych, nieco męskich mebli. Duży stół zdobił bukiet niskich kolorowych kwiatów, obok niego stały srebrne świeczniki z długimi białymi świecami.
Lśniąca czystością kuchnia znajdowała się na prawo. Eye wydęła ze zdumieniem usta, kiedy otworzyła lodówkę wielkości czołgu. Była pełna jedzenia, tak samo jak autokucharz. Półki uginały się od drogich produktów doskonałej jakości, a głównie czerwonego mięsa.
W szufladach znalazła starannie posegregowane przybory kuchenne, potrzebne do gotowania. Słoiczki, butelki z olejem, przyprawy, wszystko, co przydaje się osobie, która lubi sama przyrządzać posiłki.
Ciekawe, pomyślała, wyobrażając sobie Yosta stojącego przy wielkiej kuchence i pichcącego jakąś wyszukaną potrawę. Pewnie słuchał muzyki, może klasycznej, na przykład opery. Wkładał śnieżnobiały fartuszek, który znalazła w szafie. Był wykrochmalony i idealnie odprasowany.
Sam gotował. Zorganizowany i samowystarczalny mężczyzna. Czasami pewnie zamawiał coś w autokucharzu. Z kredensu wyjmował wytworną porcelanę, zapalał świece i w samotności delektował się swoim doskonałym posiłkiem. Mężczyzna o wyfinowanym guście, rozsmakowany w zabijaniu.
Wycofała się z kuchni, by dokładniej obejrzeć pokój, który przerobił na nowoczesną, wyposażoną w najnowocześniejszy sprzęt salę do treningu. Ściany wysokiego pomieszczenia wyłożone były lustrami, drewniana podłoga pachniała czystością.
Scieżka do biegów wyposażona w program stymulujący różne nawierzchnie, basen, maszyny wspomagające trening samoobrony, namiot ciśnień. Lustra na wszystkich ścianach i kamery rejestrujące przebieg ćwiczeń.
Yost dbał o formę i lubił na siebie patrzeć.
Za ścianą znajdowała się sypialnia. To tutaj zaspokajał swoje żądze. Sliskie materiały, zmysłowe kolory, pod błękitnym satynowym baldachimem łóżko żelowe wielkości jeziora. A na suficie baldachimu lustro. Lubił się sobie przyglądać nie tylko w czasie treningu.
Główna łazienka, jak można się było spodziewać, urządzona była równie wygodnie. Eye znalazła tu całą kolekcję maleńkich mydełek, szamponów, olejków i balsamów z najlepszych hoteli na świecie. Ekonomiczny rozmiar, zauważyła. Nie zajmują zbyt dużo miejsca w torbie podróżnej. Zabierasz je ze sobą, żeby po sobie posprzątać, co, Yost?
Gwałcąc i mordując, robi się straszny bałagan, człowiek się poci, brudzi. Kiedy ma się pod ręką te luksusowe kosmetyki w zgrabnych buteleczkach, można się natychmiast odświeżyć. Kosmetyki były posegregowane i ustawione na półkach w wysokiej szafce. Zauważyła między nimi nieregularne przerwy, a więc kilku pojemniczków brakowało. Zabrał je ze sobą. Nic nie powinno się zmarnować.
Prawdziwym majstersztykiem okazała się garderoba, jeśli tak duże i wymyślnie zaaranżowane pomieszczenie można nazwać garderobą.
Wyobrażała sobie, że opuszczał dom w pośpiechu. Tymczasem nigdzie nie było śladu nieporządku. W obrotowej szafie wisiało kilka pustych wieszaków. Na półce stały szare kamienne stojaki na peruki. Każdy cal doskonale zagospodarowany.
A było tych cali sporo.
Setki garniturów, od jasnoniebieskich, poprzez szare, po czarne. Dalej, w równym rzędzie, na dwóch poziomach, koszule we wszystkich odcieniach bieli i delikatnych pastelach. W drugiej, równie przepastnej, szafie skrupulatnie ułożone ubrania codzienne. Kombinezony, stroje do ćwiczeń, jedwabne szlafroki. Morze krawatów, apaszek, szali i pasków, równych jak linijki, posegregowanych i zawieszonych w dokładnie takich samych odstępach. Góry butów w przezroczystych pudłach, które dla większego porządku zostały jeszcze ponumerowane. Naliczyła sześć brakujących par.
Między drążkami szafy znajdował się śnieżnobiały kontuar, nad którym rozpościerało się ogromne potrójne lustro otoczone małymi lampkami. Przed lustrem stało krzesło z obiciem. Pod kontuarem zauważyła dwa tuziny szuflad. Odsunęła kilka z nich. Kolekcja kolorowych kosmetyków, jaką znalazła, przyprawiłaby jej przyjaciółkę Mayis o palpitację serca. Nie przestając nagrywać, oglądała etykietki. O kosmetykach wiedziała jeszcze mniej niż o malarstwie.
Wyszła z garderoby, przeszła po miękkim dywanie, a w końcu znalazła to, czego szukała. Najważniejsze miejsce w domu, miejsce, w którym pracował. Przed komputerem Yosta stała Karen Stowe w towarzystwie dwóch agentów federalnych, zajętych przeglądaniem dysków.
– Spieszył się – powiedziała Stowe. Z rękoma na biodrach przyglądała się danym, przesuwającym się na monitorze. – Nie mógł wszystkiego ze sobą zabrać.
– Zabrał wszystko, co chciał – odezwała się Eye, wchodząc do pokoju.
Głowa agentki FBI podniosła się gwałtownie, jak gdyby znienacka dostała potężny cios w szczękę. Zacisnęła usta.
– Dajcie znać, jak coś znajdziecie – poleciła, po czym ruszyła w stronę drzwi, Kiwnęła na Eye, by poszła za nią, ale ta zignorowała sygnał.
– Spakował walizki, zabrał to, co uznał za najbardziej niezbędne – mówiła dalej Eye. – Przejrzał wszystkie pliki z danymi na dyskach. Jest systematyczny i zorganizowany, więc nie zabrało mu to zbyt dużo czasu. Na pewno ma laptop i kilka zgrabnych elektronicznych cacek, które idealnie mieszczą się w torbie podróżnej. Ma to wszystko ze sobą. Moim zdaniem, potrzebował góra pół godziny na przygotowanie się do ewakuacji po tym, jak dowiedział się o waszej operacji.
– Nie zamierzam teraz o tym rozmawiać.
– Szkoda. Moi ludzie namierzyli go, podczas gdy wy bez sensu wokół niego krążyliście. Komu zapłaciłaś, żeby zdobyć informacje o nakazie? Co obiecałaś w zamian za to, że wepchniesz mi się przed nosem i schrzanisz całą moją robotę?
– FBI ma pierwszeństwo.
– Nie pieprz, Stowe. Sprawiedliwość ma pierwszeństwo. Gdybym na czas dostała nakaz, Sylyester Yost siedziałby teraz za kratkami, zamiast wić sobie nowe gniazdko.
Agentka wiedziała, że Eye ma rację. Niech to szlag, miała rację.
– Skąd możesz mieć taką pewność?
– Mogę mieć pewność co do jednego: facet zniknął. Schrzaniłaś i facet zniknął. Wyjaśnisz mi to, kiedy znajdziemy następne ciało?
Stowe przymknęła na moment oczy i nabrała głęboko powietrza.
– Możemy wyjść i porozmawiać o tym na osobności?
– Nie.
– Dobra. – Agentka. w przypływie złości trzasnęła drzwiami, żeby jej koledzy pracujący w gabinecie Yosta nie słyszeli ich rozmowy. – Posłuchaj, wściekasz się i masz do tego prawo. Zrozum, wykonywałam tylko swoje obowiązki. Jacoby przyszedł do mnie i powiedział o twoim nakazie. To był jego pomysł, wszystko wcześniej zorganizował. Miałam szansę przymknąć Yosta. Musiałam z niej skorzystać. Zrobiłabyś to samo.
– To ty posłuchaj. Nie znasz mnie, koleżanko. Nie gram w te wasze gierki, nie zbieram punktów, kopiąc pod innymi dołki. Chciałaś wielkiej akcji i nie obchodziło cię, kto ją przygotuje. A teraz obie mamy puste ręce, a na dodatek szykuje się jeszcze jedno morderstwo. – Eve urwała, widząc, że Stowe nerwowo się skrzywiła. – Chyba się domyśliłaś, co? Chętnie zobaczę, jak za ten paskudny numer skopią tyłek tobie i twojemu koledze, ale niestety to nie zapobiegnie kolejnej śmierci. Już nic nie może jej zapobiec.
– No dobra – odezwała się w końcu Stowe, a kiedy Eve odwróciła się, zamierzając odejść, agentka chwyciła ją za ramię. Mówiła przyciszonym głosem, jej oczy nabrały ponurego, choć przepraszającego wyrazu. – Masz rację. Od początku do końca miałaś rację.
– I co z tego? Teraz to już bez znaczenia. Stowe, trzymaj się ode mnie z daleka. Ty i ten kretyn, z którym pracujesz, trzymajcie się z daleka ode mnie, moich ludzi i mojego śledztwa, bo jak ja się za was wezmę, to z waszych tyłków posypią się wióry.
Eye ruszyła w stronę drzwi. Zanim zdążyła wyjść, natknęła się na Jacoby”ego.
– Czy ten sprzęt jest włączony? zapytał urzędowym tonem.
– Zejdź mi z drogi.
– Nie może pani tu niczego filmować. To niezgodne z prawem – zaczął, wyciągając rękę po podręczny zestaw Eve. Była szybsza niż kobra, a jej atak bardziej bolesny. Chwyciła go za nadgarstek, kciukiem nacisnęła miejsce pulsu i wykręciła mu rękę.
– Trzymaj rękę z daleka, bo ci ją urwę i każę zjeść.
Promieniujący ból na moment go sparaliżował. Zacisnął drugą rękę w pięść.
– To groźba i napad na agenta federalnego.
Zabawne. Wydawało mi się, że napadłam i grożę federalnemu dupkowi. Chcesz się bić, Jacoby? – Nadstawiła wyzywająco policzek. – No dalej, śmiało, uderz mnie na oczach twoich kumpli i współpracowników, a zobaczymy, kto z nas wyjdzie stąd na własnych nogach.
– Pani porucznik.
– Komendancie. – Zauważyła Whitneya, ale nadal nie spuszczała wzroku z Jacoby” ego. Jego oczy zaczęły zachodzić łzami.
– Jest pani potrzebna w centrali. Musi pani podpisać skargę przeciwko agentom Stowe i Jacoby”emu. Dallas, puść tego durnia – powiedział łagodnie. – Nie jest wart twoich nerwów.
– Tak jest – mruknęła Eve, puściła rękę Jacoby” ego i cofnęła się o krok.
Może go skompromitowała, a może po prostu był skończonym idiotą, ale w tym momencie Jacoby się na mą rzucił. Nie zastanawiała się, nie zawahała się nawet przez ułamek sekundy. Wykonała zgrabny półobrót, wyrzuciła w górę łokieć i zacisnęła ramię na szyi agenta. Zanim upadł, usłyszała głośne trzaśnięcie zębów.
Miała nadzieję, że odgryzł sobie kawałek języka. Z trudem się pozbierał i spojrzał na nią mętnym wzrokiem. Dokończyła obrót i twardo stanęła na rozstawionych nogach. Na szczęście Whitney ich rozdzielił.
– Wniosę oskarżenie. – Z kącika ust Jacoby”emu sączyła się strużka kiwi. Wyjął z kieszeni komunikator.
– Nie radzę, agencie. Zaatakował pan moją podwładną i to bez ostrzeżenia. Działała w samoobronie. Wszystko jest sfilmowane. – Uśmiechając się, Whitney pukał palcem w swój podręczny sprzęt. – Spróbuj tylko zadzwonić, a jeszcze dziś staniesz przed komisją dyscyplinarną. Brutalnie napadłeś nie tylko na inspektora policji, ale także na mnie i mój cholerny wydział. Spadaj, bo wrzucę cię razem z twoją karierą do kibla i spuszczę wodę. – Przez chwilę patrzył Jacoby”emu prosto w oczy, w końcu kiwnął na Eye, żeby odeszła, i sam ruszył za nią.
Kiedy zbliżali się do wind, Feeney przyglądał się swoim paznokciom.
– Trzeba było go kopnąć w jaja.
Chciałam, ale przecież on nie ma jaj. – Nagle spoważniała, wyprostowała się i spojrzała na Whitneya. – Komendancie, przepraszam…
– Nie psuj nastroju. – Wszedł do windy i skulił ramiona. – Muszę częściej wpadać na akcje w terenie. Już zapomniałem, jaki czasami jest ubaw. Dallas, chcę mieć zaraz na biurku dyskietkę z zapisem i analizą sceny. Sprawdź, czy istnieje prawdopodobieństwo, że ptaszek nadal jest w mieście lub okolicy. Jeśli się okaże, że tak, dowiedz się, gdzie może się ukrywać. Skontaktuj się…
Urwał i spojrzał jej podejrzliwie w oczy.
– Dallas, skąd u ciebie taka powściągliwość? Dlaczego nie mówisz, że sama dobrze wiesz, co masz robić?
– Szefie, nawet mi to przez myśl nie przeszło. – Zwycięstwo nad Jacobym poprawiło jej nieco humor, zdobyła się nawet na coś w rodzaju uśmiechu. – Prawie wcale tak nie pomyślałam.
– Skoro wiesz, co robić, wracaj do swoich zajęć. – Whitney wyszedł z windy. – Muszę wykonać kilka wideofonów i nawrzucać kilku ważniakom.
– W końcu się rozgrzał – mruknął Feeney, kiedy zostali sami.
– Czyżby?
– Nie znałaś go, kiedy patrolował ulice. Był bezlitosny. Jack to potrafi. Czasami krew się lala strumieniami, a on nawet okiem nie mrugnął. – Feeney wyjął z kieszeni paczkę orzeszków. – ściągnę McNaba. Wracasz z tym do centrali?
– Na razie tak. – Sięgnęła po komunikator, by wezwać Peabody, ale właśnie w tym momencie jej podwładna wysiadła z windy po przeciwnej stronie holu. – Jedziesz ze mną.
Eye zaczekała, aż wyjdą z budynku i wsiądą do samochodu.
– Raport?
– Zamknięty w sobie, powściągliwy. Jeśli już się z kimś kontaktował, był bardzo grzeczny. Zawsze doskonale ubrany. Zawsze sam. Rozmawiałam z kilkunastoma sąsiadami i dwoma ochroniarzami. Nikt nigdy nie widział go w żadnym towarzystwie. Miał jednego androida. Ochroniarz widział, jak federalni wynosili to, co z niego zostało. Twierdzi, że wyglądało, jakby maszyna była zaprogramowana na samozniszczenie.
– Dobrze się zabezpieczył.
– Kobieta z piętnastego piętra, typ matrony z towarzystwa, powiedziała, że kilka razy rozmawiała z nim w holu. Spotykała go też w operze. Miałaś rację. Wykupił bilety sezonowe, miejsce w loży, po prawej stronie sceny. Zawsze przychodził sam.
– Podrzucimy to chłopakom, ale wątpię, żeby zaryzykował, choć tak bardzo lubi muzykę. Domyśli się, że rozmawialiśmy z sąsiadami i dokładnie znamy jego zwyczaje. Przez jakiś czas da sobie spokój i będzie omijał ulubione miejsca.
– Byłam kilka razy w operze, z Charlesem. Próbowałam się rozejrzećpo lożach, ale nic ciekawego nie zauważyłam. Popytam go. Częściej tam bywa, może coś widział.
Eve bębniła palcami po kierownicy, rozważała sytuację, po czym brawurowo przecięła drogę ekspresowej taksówce.
– Zapytaj go, ale nie wciągaj do śledztwa. I tak mamy za dużo cywilnych rąk do pieczenia tego chleba.
– A skoro mowa o jedzeniu… – zaczęła Peabody, spoglądając tęsknie w kierunku budki na rogu ulicy.
– Ledwo dochodzi południe. Nie możesz być już głodna.
– Mogę. Założę się, że me jadłaś śniadania. Sniadanie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia. Rezygnując z niego, narażamy się na obniżenie nastroju i sprawności umysłowej, co może prowadzić do poważnych zaburzeń psychicznych i emocjonalnych. Badania dowodzą, że…
– O Jezu! – Eye wcisnęła się przed kolejną taksówkę, zjechała na chodnik i gwałtownie zahamowała. – Masz sześćdziesiąt sekund.
– To aż nadto.
Asystentka wyskoczyła z samochodu i błyskawicznie dopadła budki. Po drodze wyjęła odznakę, którą machnęła przed nosami tych, którzy stali w kolejce, skracając czas oczekiwania na upragnione frytki sojowe do minimum.
Przybiegła z powrotem, choć miała jeszcze w zapasie kilka sekund. Wsiadła i z promiennym uśmiechem podsunęła Eye porcję frytek. Jej szeroki uśmiech nieco osłabł, kiedy Eye wzięła od niej pudełko i położyła sobie na kolanach.
– Myślałam, że nie jesteś głodna.
– To po co kupiłaś drugą porcję?
– Chciałam być miła. – Peabody próbowała zachować resztki godności, choć straciła nadzieję na dodatkowe frytki. W końcu nie zamierzała pozwolić, żeby jedzenie się zmarnowało. – To pewnie chce pani i to?
– Dzięki. – Eye wzięła puszkę pepsi, kilka frytek i włączyła się do ruchu. – Sięgnij za moje siedzenie. – Wskazała brodą.
Jest tam rekorder. Skopiuj materiał na dyskietkę i zapisz mi twardym dysku. Za godzinę chcę mieć na biurku raport z rozmów z sąsiadami. Skontaktuj się też z Charlesem Monroem.
Peabody odłączyła rekorder i wsunęła go do kieszeni kurtki.
– Tak jest.
– Peabody, lepiej się orientujesz w tych różnych kobiecych sprawach niż ja. Przejrzyj materiał, a zwłaszcza ten fragment z garderobą Yosta. Zwróć uwagę na kosmetyki do makijażu. Jeśli myślisz, że będziesz mieć problemy, skonsultuję się z Mayis. Ona się na tym zna.
– Orientuję się w ograniczonym przedziale cenowym. Nie stać mnie na kremy i pudry z górnych półek, ale mogę spróbować, może rozpoznam marki.
– Zrób dodatkową kopię tego fragmentu. Prześlę to Mayis.
Dokończyła frytki w drodze do biura. Przed wejściem zgniotła puste pudełko, wyrzuciła je do kosza, po czym zamknęła się w swoim gabinecie. Miała jeszcze coś do zrobienia, zanim zabierze się do papierkowej roboty, i potrzebowała do tego prywatności.
Dla pewności sięgnęła po swój osobisty kieszonkowy wideofon.
Roarke odebrał po drugim sygnale.
– Witam, pani porucznik. Jak sprawy?
– Jako tako. Przycisnęłam Jacoby”ego poza protokołem, ale za to z błogosławieństwem od góry. Lepsze to niż nic.
– Mam nadzieję, że wszystko zarejestrowałaś. Chciałbym to zobaczyć.
– Tak, właściwie o to poszło. Jacoby się rzucał, musiałam go oklepać. Między innymi dlatego dzwonię. Muszę… – Urwała, kiedy dokładniej przyjrzała się mężowi i zorientowała się, gdzie się znajduje. – Co ty tam robisz? – zapytała ostro. – Mówiłam ci, że nie życzę sobie żadnych danych pochodzących z twojego nierejestrowanego komputera.
– A kto powiedział, że to dane dla ciebie?
– Posłuchaj…
– Mam na głowie różne obowiązki. Nie zamierzam przekazywać ci danych z nieoficjalnych i nielegalnych źródeł. A poza tym, przyszła odpowiedź z New Savoy. Potwierdzili, że Yost się u nich zatrzymywał. Wszystko ci już przesłałem. W czym jeszcze mogę omóc?
Przyglądała mu się podejrzliwe, mrużąc oczy
– Nie kłamiesz?
– Uważasz, że Yosta nie było w Londynie?
– Nie bądź taki mądry. Chodzi mi o to, co robisz w tym pokoju.
– Gdybym skłamał, teraz brnąłbym w to dalej. Coś mi się zdaje, że będziesz musiała mi zaufać. Co ty na to? – Uśmiechnął się do niej. – Kochanie, bardzo chętnie przegadałbym tak z tobą calutki dzień, ale niestety, mam jeszcze sporo pracy. Mów, czego chcesz.
No dobra. – Westchnęła ciężko. – Sfilmowałam mieszkanie Yosta. Luksus i elegancja. Podobałoby ci się. Mogę analizować fragment po fragmencie, ale pomyślałam, że ty rzucisz okiem i od razu wszystko rozszyfrujesz. Byłoby szybciej. Obrazy, rzeźby, antyczne meble. Czy oglądając zapis na dyskietce, dasz radę określić, czy są autentyczne?
– Pewnie tak. Myślę, że sobie poradzę, choć nie mogę dać stuprocentowej gwarancji. Dobre kopie można rozpoznać tylko z bliska.
– Nie wygląda na faceta, który kolekcjonowałby dobre kopie. Jest czuły na tym punkcie. I próżny. Zupełnie jak jeden mój znajomy.
– Obrażasz swojego cywilnego eksperta.
– Staram się nie przepuścić żadnej okazji. Roarke, może uda ci się określić źródła, z jakich pochodzą dzieła sztuki i meble.
– Nie ma sprawy, prześlij ten materiał.
– Będę wdzięczna.
– To się okaże. Do widzenia, pani porucznik. – Rozłączył się, oparł wygodnie w fotelu i zaczął studiować dane, które pojawiły się na ekranie ściennym.
Data, miejsce urodzenia, rodzina nie były dla niego zbyt interesujące. Roarke zauważył, że Jacoby jako student nigdy nic był orłem. Skończył z marnymi wynikami, a właściwie to ledwo dostał dyplom. Miał wzloty i upadki. Najsłabiej szły mu z socjologii i nauki społeczne. Słabe wyniki nadrabiał talentem analitycznym.
Niewiele brakowało, a nie zaliczyłby szkolenia w FBI. Z trudem spełniał minimalne wymagania, uratowały go dobre wyniki w strzelaniu i obchodzeniu się z bronią, elektronice i taktyce.
W ściśle tajnym profilu psychologicznym wspomniano o problemach w kontaktach ze zwierzchnikami i współpracownikami Jacoby miał tendencję do ignorowania, a nawet omijania procedury. Stwierdzono, że nie potrafi pracować w zespole. Trzy razy postawiono mu zarzut niesubordynacji. Był podejrzany o umyślne naruszenie dowodu rzeczowego. W tej sprawie przeprowadzono międzynarodowe dochodzenie.
Kawaler, heteroseksualny, wydawał się przedkładać usługi licencjonowanych pań do towarzystwa nad trwałe związki.
Nie posiadał kartoteki kryminalnej, nie był notowany. Wygląda na to, że nie miał żadnych przywar. Roarke pokręcił z niedowierzaniem głową. Nie wątpił w prawdziwość akt FBI. Zwykle były dokładne i wyczerpujące. Sam lepiej by ich nie opracowaĘ Człowiek bez wad może być albo nieuleczalnie nudny, albo śmiertelnie niebezpieczny.
Kupował ubrania z wyprzedaży, mieszkał w małym skromnym mieszkaniu. Nie mial przyjaciół.
Po prostu mały cud, medytował Roarke. Skoro zaszedi tak daleko, postanowił zajrzeć jeszcze do akt spraw, które prowadził Jacoby.
Kiedy komputer przetwarzał informacje, Roarke włączył ekran z danymi Karen Stowe.
To ona jest mózgiem w tym zespole, pomyślał. Absolwentka American Uniyersity, studia ukończyła z wyróżnieniem. Zrobiła dwa fakultety: prawo kryminalne i elektronikę. Do FBI zwerbowano ją zaraz po studiach. Szkolenie ukończyła w przepisowym terminie, zmieściła się w najzdolniejszej piątce. W profilu psychologicznym określono ją jako osobę silnie zmotywowaną, chętną do działania, skoncentrowaną, ze skłonnością do pracoholizmu i lubiącą podejmować ryzyko. Postępowała zgodnie z przepisami, ale w razie konieczności potrafiła nagiąć je do swoich potrzeb. Jej wadą był brak obiektywizmu. Często zbyt mocno angażowała się w sprawę, przedkładając osobiste motywy nad prawo.
Roarke zauważył, że pod tym względem ma wiele wspólnego z Eye. Dziwne, że między nimi nie doszło jeszcze do rękoczynów.
Dzięki ambicji, uporowi i umiejętnościom systematycznie wspinała się po szczeblach kariery. Co ciekawe, sama na ochotnika zgłosiła się do prowadzenia śledztwa w sprawie Yosta. Jeśli idzie o życie osobiste, Karen Stowe miała czterech kochanków. Nigdy jednocześnie, wszyscy byli mężczyznami. Z pierwszym związała się w szkole średniej, z drugim na trzecim roku studiów. Wyglądało to tak, jak gdyby dokładnie planowała czas i długość każdego romansu. Podczas szkolenia w FBI weszła tylko w jeden związek, który trwał dłużej niż sześć miesięcy. Stały krąg przyjaciół. W wolnym czasie lubiła malować. Nie miała na koncie żadnych nagan ani ostrzeżeń.
Polecił komputerowi odnalezienie akt prowadzonych przez nią spraw, a w oczekiwaniu na rezultaty wrócił do Jacoby”ego.
Godzinę później zrobił sobie przerwę na kawę. Wracając, zauważył, że miga światełko oznaczające wpłynięcie nowych danych. Pani porucznik przesłała swój film, pomyślał. Postanowił odłożyć akta Stowe i zająć się czymś innym, ale kiedy polecił komputerowi zapisanie danych i zamknięcie pliku, jego uwagę przykuł drobny szczegół.
Nie chodziło o żadną z jej spraw. ale o prośbę o udostępnienie akt. Wniosek złożyła sześć miesięcy przed tym, jak przydzielono ją do prowadzenia sprawy Yosta.
Ciekawe, dlaczego agent specjalny Karen Stowe zainteresowała się szczegółami morderstwa popełnionego w Paryżu. Yost był głównym podejrzanym, ale niczego mu nie udowodniono. Nie ustalono przyczyn morderstwa przez uduszenie, połączonego z gwałtem na Winifred C. Cates, lat dwadzieścia trzy, zatrudnionej jako asystentka ambasadora Stanów Zjednoczonych w Paryżu. Yost pojawił się na pierwszym miejscu na liście podejrzanych ze względu na metodę, a nie motywy. Nie doszukano się niczego. co mogłoby go łączyć z ofiarą.
– A może nie chodziło o niego? – myślał Roarke iui gio. Może interesowała cię ofiara? Komputer, znajdź dane personalne ofiary, Cates, Winifred C.
Czekaj…
Popijając kawę, słuchał cichego mruczenia maszyny.
Cates, Winifred Carole, płci żeńskiej, rasy mieszanej, urodzona 5 stycznia 2029 w Sayannah, stan Georgia. Rodzice Marlo Barrons i John Cates, rozwiedzeni. Brak rodzeństwa. Dołączono zdjęcie.
Czy podać opis wyglądu?
– Nie, dalej.
Wykształcenie: szkoła podstawowa w trybie indywidualnym, pełne stypendium Moss-Riley w szkole średniej, ukończony kurs języka i nauk politycznych. Pełne stypendium American Uniyersity…
– Stój. Porównaj pliki Stowe i Cates. Daty i szkoły. Podobieństwa wyświetl na ekranie.
Czekaj… Trwa przetwarzanie danych… Stowe i Cates ukończyły American Uniyersity, daty te same. Cates otrzymała najwyższe wyróżnienie, Stowe specjalne wyróżnienie. Były na jednym roku. Zajęły odpowiednio pierwszą i drugą lokatę.
– Stój. Znałaś ją, prawda? – mruknął Roarke. – To nie jest zwykle śledztwo. To sprawa osobista.