15

Roarke nie dotarł do biura Eve. Zastał ją na korytarzu, przy jednym z automatów z żywnością. Wyglądało na to, że wdała sięw poważną awanturę z oporną maszyną.

– Ty zachłanny skurwysynu, przecież ci dałam ten przeklęty żeton kredytowy. Dla podkreślenia wagi swoich słów Eye huknęła pięścią w miejsce, gdzie mogłoby znajdować się serce maszyny, gdyby takowe miała.

Próba uszkodzenia lub zniszczenia zostanie potraktowana jako przestępstwo.

Roarke był pewny, że spokojny, śpiewny głos automatu podniósł

Eye ciśnienie.

Automat wyposażony jest w skaner, który zarejestrował numer twojej odznaki. Dallas Eye, porucznik. Proszę wrzucić odpowiedni żeton kredytowy lub podać kod kredytowy, a następnie wskazać produkt. Powtarzam, nie niszcz mienia. Proszę powstrzymać się przed próbami uszkodzenia automatu.

– No dobra, ty elektroniczny złodzieju. Powstrzymam się przed próbami zniszczenia lub uszkodzenia. Po prostu to zrobię.

Przyjęła pozycję, gotowa kopnąć prawą nogą. Roarke z doświadczenia wiedział, że Eye potrafi jednym ciosem wywołać paraliż. Nie zdążyła wykonać ruchu, bo stanął przed żoną i lekko ją szturchnął, wytrącając z równowagi.

– Pani pozwoli, że pomogę.

– Nie dawaj bydlakowi ani kredytu więcej – syknęła. ale Roarke mimo jej ostrzeżenia wsunął żeton do otworu.

– Batonik czekoladowy, tak? Jadłaś jakiś normalny lancz?

– Tak, tak, tak. Jeśli ludzie nie przestaną mu ustępować, dalei będzie kradł.

– Eye, kochanie, to tylko maszyna. Ona nie potrafi myśleć.

– A słyszałeś o sztucznej inteligencji, mądralo?

– Automatom z żywnością to nie grozi.

Nacisnął za nią odpowiedni symbol.

Wybrałeś czekoladowy baton królewski. Waga osiem uncji. Wartość energetyczna sześćdziesiąt osiem kalorii, zawartoś tłuszczu dwa przecinek jeden grama. Skład: soja i jej pochodne, nie zawiera białka zwierzęcego, słodzony chemicznie preparatem Sweet-t, zamiast czekolady zastosowano wyrób czekoladopodobny Choc-o-Like.

– Brzmi zachęcająco – powiedział Roarke, podając żonie batonik.

Produkt nie ma wartości odżywczej. Spożycie może wywołać nadmierne zdenerwowanie i bezsenność. Smacznego. Miłego dnia.

– Chrzań się – odpowiedziała uprzejmie Eye, odwijając szeleszczące opakowanie. – Znowu mi ukradli batoniki. Przykleiłam je z tyłu mojego autokucharza, ale i tam zaglądają. Dwa batony z prawdziwej czekolady, nie takie sztuczne badziewie nafaszerowane chemią jak to. Niech no dorwę tego, kto to zrobił, obedrę drania ze skóry. I nie będę się spieszyć.

Pierwszy słodki kęs natychmiast ją ożywił.

– A ty co tu robisz?

– Podziwiam moją żonę. Bezwarunkowo. – Jakoś nie mógł się powstrzymać, ujął jej twarz i namiętnie ją pocałował. – Mój Boże, jakim cudem przeżyłem bez ciebie tyle lat?

– O Jezu, przestań. – Choć jej ciałem wstrząsnął przyjemny dreszczyk podniecenia, czujnie rozglądała się po korytarzu, obawiając się ciekawskich uszu i oczu współpracowników. Gdyby ktoś ich przyłapał na czułościach, koledzy przez długie tygodnie nie daliby jej spokoju.

– Chodźmy do biura.

– Z przyjemnością.

Kiedy weszli w znajdujące się za jej plecami drzwi, przyciągnął do siebie i zaczął całować.

– Jestem na służbie – mruczała prosto w jego usta, czując, że jej mózg przestaje sprawnie funkcjonować.

– Wiem, tylko minutkę. – Któregoś dnia może przywyknie do tego, że pożądanie, miłość do niej chwyta go za gardło W najmniej oczekiwanych momentach, ale zanim do tego dojdzie, będzie pozwalał się ponieść niespodziewanej namiętności.

– No dobra. – Wycofał się i zsunął dłonie z jej ramion na nadgarstki. – Trudno, musi wystarczyć.

– Przez ciebie kręci mi się w głowie. – Próbowała otrząsnąć się z zamroczenia. – To lepsze niż sztuczna czekolada.

– Eye, kochanie, jestem wzruszony.

– Było całkiem miło, ale za chwilę mam odprawę. Po co przyszedłeś?

– Chciałem ci kupić batonik. A propos, słyszałaś, że Peabody i McNab się posprzeczali?

– Nie cierpię tego słowa, Wiedziałam, że to się tak skończy. To twoja wina, nie trzeba było doradzać McNabowi. Kazałam Peabody wziąć coś na uspokojenie i na chwilę się położyć.

– Rozmawiałaś z nią o tym?

– Nie, nie rozmawiałam i nie zamierzam tego robić.

– Eve.

Wyprostowała się, wyczuwając w głosie męża nutkę potępienia.

– Mój drogi, tu się pracuje. Morderstwa, gwałty, prawo i porządek, no wiesz, te sprawy. Co ja mam robić, kiedy ona przychodzi do mnie cała zasmarkana i ze łzami w oczach?

– Słuchać – odparł ze spokojem.

– O rany, Roarke.

– Tak czy owak – mówił dalej z lekkim rozbawieniem – przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że dziś wieczorem jestem umówiony z Magdą Lane i jej przyjaciółmi. Chciała, żehy przyszła, ale wytłumaczyłem jej, że masz dużo pracy. Postarani się nie wracać zbyt późno.

W ostatniej chwili zdławiła westchnienie.

– Jeśli zdradzisz, gdzie i kiedy odbywa się to spotkanie, moie uda mi się na chwilę wpaść.

– Eve, nie liczę na to, że znajdziesz czas.

– Wiem i właśnie dlatego postaram się wpaść.

– Na szczycie Nowego Jorku. W Top, ósma trzydzieści. Dzięki

– Jeżeli nie będzie mnie do dziewiątej trzydzieści, nie czekajcie.

– W porządku: Czy znaleźliście coś nowego, o czym jaku ekspert powinienem wiedzieć?

– Niewiele, ale jak chcesz, możesz zostać na odprawie.

– Nie mogę. Za chwilę mam spotkanie na mieście. Zrobisz dla mnie indywidualną odprawę dziś wieczorem. – Ujął jej dłoń i delikatnie pocałował kostki, które obiła sobie, pojedynkując się z automatem. – Postaraj się choć przez jeden dzień nie wdawać w bójki z obiektami nieożywionymi.

– Ha, ha – mruknęła pod nosem, kiedy wyszedł, po czym podeszła do drzwi i z czułością patrzyła, jak znika na końcu korytarza. Ma niezły tyłek, pomyślała, zagryzając czekoladowy batonik. Naprawdę fantastyczny tyłek.

Szybko otrząsnęła się z rozmarzenia. Zebrała dokumenty i dyskietki, potrzebne do odprawy, i udała się do zarezerwowanej wcześniej sali konferencyjnej, by wszystko przygotować.

Ledwo zaczęła, kiedy pojawiła się Peabody.

– Ja to zrobię, pani porucznik.

Eye z ulgą zauważyła, że w oczach asystentki nie ma śladu łez, jej głos był spokojny, a sylwetka wyprostowana. Już otwierała usta, by zapytać Peabody, czy lepiej się czuje, kiedy uświadomiła sobie, jakie to niebezpieczne. Takie pytanie to jak ruchome piaski. Pociągnie człowieka na samo dno, niepotrzebnie wywoła dyskusję o problemie, której lepiej unikać. Odsunęła się więc i w milczeniu czekała, aż Peabody załaduje do komputera dyskietki i rozłoży na stole kopie uaktualnień.

– Mam tu zapis konferencji prasowej. Chcesz, żebym załadowała dyskietkę?

– Nie, obejrzę sobie w domu. W ramach rozrywki. Udało ci się to zobaczyć?

– Tak. Cały czas robili uniki, ale w końcu Nadine ich przygwoździła pytaniem o procedurę operacyjną. Zapytała, dlaczego weszli do budynku, nie wiedząc, czy podejrzany w ogóle jest na miejscu. Jacoby zaczął ściemniać coś na temat tajemnicy służbowej i próbował się wymigać hasłem „bez komentarza”.

Wtedy Nadine stwierdziła, że podejrzany, znany profesjonalny morderca, wymknął im się z rąk i nadal przebywa na wolności, choć FBI przeprowadziło tak kosztowną akcję, i zapytała dlaczego, ich zdaniem, tak się stało,

– Poczciwa stara Nadine.

– Tak, była doskonała. Zapytała bardzo grzecznie, powiedziałabym nawet, że ze współczuciem w głosie. Zanim Jacoby się pozbierał, dziennikarze podchwycili temat i w tym momencie rozpętała się burza. Zakończyli konferencję na dziesięć minut przed czasem.

– Media jeden, federalni zero.

– Poniżej zera, ale przecież nie wypada winić całego Biura za głupotę dwojga agentów.

– Może i nie, ale mnie się to podoba. – Eye obejrzała się, kiedy do sali wpadł Feeney.

Szczerzył zęby w czymś, co od biedy mogło uchodzić za uśmiech, i machał do niej dyskietką.

– Mam tu coś dla ciebie. – Prawie śpiewał. – Informacje pierwsza klasa. Niech no tylko federalni jeszcze raz spróbują wejść na nasze podwórko! Agent specjalny Stowe znała jedną z ofiar. Osobiście.

– Jakim cudem?

– Razem studiowały. Były w tej samej grupie, należały do tych samych klubów. Co więcej, przez trzy miesiące razem mieszkały, zanim ofiara wyjechała za granicę.

– Przyjaźniły się? Jak to się stało, że nie znalazłam wzmianki o tym w żadnym profilu?

– Stowe nie przyznała się, że coś ją łączyło z ofiarą. Zataiła informację.

Eye poczuła, że ma w ręce nową broń. Dopiero po chwili zaczęła się zastanawiać. Obejrzała dyskietkę, którą Feeney jaladowywał właśnie do komputera.

– Skąd to masz?

Wiedział, że o to zapyta, więc na wszelki wypadek przekopiował dane na dyskietkę pochodzącą z zapasów służbowych.

– Anonimowe źródło.

Zmrużyła oczy. Roarke.

– Nagle znalazłeś jakiegoś informatora, który ma dostęp do ściśle tajnych dokumentów dotyczących agentów federalnych i akt FBI?

– Na to wygląda – odparł radośnie. – Sam ciągle nie mogę w to uwierzyć. Ta dyskietka nagle pojawiła się na moim biurku. Mamy prawo korzystać z informacji pochodzących z anonimowych źródeł. Z tego, co wiem, w FBI są przecieki.

Mogła się kłócić, mogła naciskać, ale przecież nawet gdyby wiedział, że dyskietkę podrzucił Roarke, Feeney i tak nigdy by się do tego nie przyznał.

– Rzućmy okiem. Spóźniłeś się – przywitała wchodzącego McNaba.

– Przepraszam, pani porucznik, coś mnie zatrzymało. – Przeszedł przez pomieszczenie i usiadł na krześle, ostentacyjnie ignorując obecność Peabody.

Ta równie ostentacyjnie zlekceważyła jego wejście. W efekcie temperatura w sali wyraźnie opadła, a atmosfera zrobiła się raczej nieprzyjemna. Eye i Feeney wymienili zbolałe spojrzenia.

– Na stole przed tobą leży kopia uaktualnionego raportu. Mamy jeszcze jeden pseudonim, pod jakim ukrywa się Yost. – Wskazała dłonią tablicę, na której wisiały zdjęcia Yosta w różnych przebramach, podpisane różnymi nazwiskami. Obok nich przypięto zdjęcia i nazwiska jego ofiar, miejsca, w których dokonał zbrodni, i dowody rzeczowe znalezione przy ofiarach. – Sprawdziłam te informacje – mówiła dalej. – Komputer, wyświetl na ekranie dane: Roles, Martin K. Zwróćcie uwagę, jak starannie buduje swoje altr ego. Ma komplet dokumentów, linie kredytowe, stały pobyt, choć adres jest fałszywy. Pod tym nazwiskiem płaci podatki, dba o zdrowie i podróżuje za granicę. Ma nawet paszport. Oczywiście pod innymi pseudonimami też jest aktywny, ale z tego, co wiem, z żadnego innego nazwiska nie korzysta tak często. Moim zdaniem, właśnie pod tym nazwiskiem zamierza przejść na emeryturę. To jedyne czyste, niczym niezszargane dane personalne. Nie jest nigdzie notowany, żadna agencja, nawet CompuGuard, nic na niego nie ma.

– Yost to zdolny haker. Mógł podrasować dane każdej agencji – wtrącił McNab.

– Zgoda. Nie wie, że skojarzyliśmy z nim to nazwisko. Na tym się skupimy i postaramy się, żeby w naszych oficjalnych aktach nie było o nim żadnej wzmianki. W tej sprawie porozumiewamy się na trzecim poziome zabezpieczeń. Zachowajcie szczególną ostrożność. Przypominam, wszelkie poszukiwania prowadzimy na trzecim poziomie. Jeśli posiada jakieś nieruchomości, to na pewno na to nazwisko. Znajdźcie wszystko.

– Zabiorę się za to zaraz po odprawie – powiedział McNab. – Próbowałem zrobić katalog wstępny. Zestawiłem wszystkie znane nam ofiary i przeszukałem rejestr pod kątem potencjalnych zleceniodawców. Wyskoczyło kilka nazwisk, ale nic na tyle pewnego, żeby można się tego trzymać.

– Widzę, że pokaz ignorancji w wykonaniu naszych kolegów z FBI nie poszedł na marne. Nikogo nie ruszamy, dopóki nie zdobędziemy pewności. Ktoś tak ostrożny i doświadczony na pewno dopracował fałszywą tożsamość w każdym szczególe. Jeśli go spłoszymy, Yost zniknie, a jego miejsce zajmie Roles, na którego nic nie mamy. Operacja jest ściśle tajna. A teraz kapitan Feeney zapozna nas ze swoją niespodzianką.

Eye dała Feeneyowi znak, że może zaczynać. Kapitan zatarł z zadowoleniem ręce, wstał i opowiedział o rewelacjach, które przekazał mu Roarke.

McNab omal nie spadł z krzesła.

– . Ostre zagranie.

Peabody spojrzała na niego i pogardliwie pokiwała głową.

– Co ty możesz wiedzieć o ostrych zagraniach.

Tak śię ucieszył, że to ona przerwała milczenie, że prawie nie zauważył zniewagi.

– Urodziłem się, żeby ostro grać.

Feeney uciął zaczepki.

– Próby dostępu do oficjalnych danych są niezgodne z prawem.

Te dane pochodzą z anonimowego źródła. Mój informator złamał zabezpieczenia, nie zostawiając po sobie żadnych śladów, więc zakładam, że jest urzędnikiem federalnym.

– Tak, a świnie mają skrzydła – mruknęła pod nosem Eye. Nieważne skąd, ważne, że w ogóle mamy te informacje. Potraktujmy je jako narzędzie – powiedziała, widząc niezadowolenie malujące się na twarzach współpracowników. – Nie młotek ale wytrych. Feeney, chciałabym zorganizować prywatne spotkanie ze Stowe i wykorzystać twoją dyskietkę. Jej akta są bez, zarzutu. Jeśli te dane okażą się prawdziwe, będzie to znaczyło. że skłamała, a może nawet sfałszowała oficjalne dokumenty. Jeżeli to dotrze do federalnych androidów, agentka Stowe będzie miała spaprane papiery. Nie obejdzie się też bez nagany. Odsuną ją od sprawy i przynajmniej na jakiś czas oddelegują do biura w jakiejś zapyziałej dziurze. Ona tego nie chce. Śmiem twierdzić, że nie chce tego tak bardzo, że gotowa pójśc z nami na układ.

– Rób, co uważasz za stosowne, byle za bardzo nie śmierdziało. Pamiętaj, że agent specjalny Jacoby nie grzeszy wyjątkową inteligencją, ale też nie jest ostatnim durniem. Według profilu, to przeciętniak. średnio zdolny, a przy tym arogancki, ambitny i sprawia kłopoty przełożonym. Takie cechy czynią go dość niebezpiecznym osobnikiem. Jeśli ktoś miałby nam to spieprzyć, to z pewnością właśnie on. Sugeruję, by Mira zerknęła na jego profil i powiedziała, co o nim myśli.

To ty dostałeś dane – powiedziała Eye. -Ty do niej zadzwoń. A teraz wyniki testu prawdopodobieństwa. -Poleciła, by komputer wyświetlił je na ekranie. – Jak widzicie, prawdopodobieństwo, że spróbuje wykonać zlecenie do końca- wynosi dziewięćdziesiąt osiem procent. Yost to perfekcjonista, nie pozwoli, żeby ktoś pokrzyżował mu szyki. Zaatakuje kolejną ofiarę zgodnie z wcześniejszym planem. Dwa pierwsze morderstwa nastąpiły w krótkim odstępie czasu. Uważam, że trzecią próbę podejmie w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin. Istnieje ponaddziewięćdziesięciosześcioprocentowe prawdopodobieństwo, że podejrzany przebywa w mieście lub okolicy. Wynik oparto na założeniu, że ce1 także znajduje się w mieście lub okolicy. Niestety, co do tego nie mamy pewności i dlatego nie możemy przewidzieć, kogo atatakuje.

Jeszcze raz spojrzała na ekran.

– Cały czas nad tym pracujemy. I czekamy.

Kończąc, rozdzieliła zadania i zwołała odprawę na ósmą rano następnego dnia.

– Mamy jeszcze godzinę. Jeśli do tego czasu nic się nie wydarzy,

– jesteście wolni. Prześpijcie się, a jutro od rana ruszamy pełną parą.

– Pomysł jest niezły, ale wątpię, czy uda mi się dziś odpocząć. Mam randkę. – McNab przez całą odprawę czekał, żeby to powiedzieć. Wykazał się ogromną siłą woli, bo nie spojrzał przy tym na reakcję Peabody.

Za to Eve dokładnie ją widziała. Szok, początkowy ból przeszedł w czystą wściekłość, którą Peabody szybko opanowała. Zimna jak lód, zauważyła. Gdybym jej nie znała, nie domyśliłabym się, jak bardzo ją to zabolało.

Jasna cholera.

– McNab, wszyscy cieszymy się w twoim imieniu – powiedziała chłodno Eye. – Punkt ósma w tej sali. Na dzisiaj to wszystko, możecie odejść. – Mówiąc to, nie spuszczała z niego wzroku. Z niekłamaną przyjemnością zauważyła, jak się lekko skurczył.

Po chwili wstał i podszedł do wyjścia. Feeney przewrócił oczami, po czym ruszył za nim. Kiedy był już wystarczająco blisko, palnął przemądrzałego chłopaka w głowę.

– Au, co jest?

– Już ty dobrze wiesz, co jest.

– Oczywiście, jasne. Ona może sobie kręcić z jakimś padalcem do wynajęcia, tak? A kiedy ja umawiam się na randkę, zaraz wszyscy biją mnie po głowie.

Feeney zawsze bezbłędnie rozpoznawal przygnębienie. Wykrzywił z niezadowoleniem twarz i wbił palec w kościstą khitkę piersiową McNaba.

– Nie o tym mówię.

– Ani ja. – McNab skulił ramiona i na dobre się nidąul.

– Peabody – zaczęła Eye, nie czekając, aż podwładna zacznie się żalić.

– Zamknij wszystkie pliki i zabierz dyskietki. Zarezerwuj salę na jutrzejszą odprawę.

– Tak jest. – Dziewczyna przełknęła ślinę, a fakt, że było to słychać, sprawił jej dodatkową przykrość.

– Skontaktuj się z Monroem, sprawdź, czy dowiedział się czegoś o Rolesie. Bądź u siebie w biurze, żebym nie musiała cię szukać.

– Tak jest.

Eye zaczekała, aż asystentka, sztywna jak android, uprzątnie salę i wyjdzie.

– Nic z tego nie będzie – mruknęła pod nosem. – Wysłuchaj jej, łatwo mu powiedzieć. Akurat się na tym zna. – Kiedy w końcu zdołała się uwolnić od myśli na temat Peabody, usiadła przed łączem i wybrała numer biura federalnego.

– Stowe.

– Dallas. Musimy się spotkać. Tylko ty i ja. Dziś wieczorem.

– Jestem zajęta, a poza tym nie interesują mnie spotkania z tobą. Ani dziś, ani kiedy indziej. Bierzesz mnie za idiotkę? Myślisz, że nie wiem, że to ty podpuściłaś tę dziennikarkę?

– Ta dziennikarka sama świetnie sobie radzi. – Eye odczekała chwilę przed zadaniem ciosu. – Winifred C. Cates. – powiedziała i w milczeniu przyglądała się pobladłej agentce.

– Co z nią? – odparła Stowe z godnym podziwu opanowaniem. To jedna z domniemanych ofiar Yosta.

– Dziś wieczorem, Stowe, chyba że wolisz o tym porozmawiać przez łącze.

– Pracuję do siódmej.

– Siódma trzydzieści w The Blue Squirrel. Taka sprytna agentka na pewno znajdzie adres.

Stowe przysunęła się do ekranu i spytała przyciszonym głosem:

– Będziesz sama?

– Tak. To na razie. Siódma trzydziści. Nie każ mi na siebie czekać.

Eye przerwała transmisję i spojrzała na zegarek, próbując jak najlepiej rozplanować czas. Pełna najgorszych obaw, ruszyła do biura ekipy, po drodze wstępując do swojego gabinetu po kurtkę.

Gdyby tylko nie musiała rozmawiać z Peabody, wolałaby nawet spotkanie z armią androidów wyposażonych w laserowe sklpele.

– Złapałaś Charlesa? – zapytała, podchodząc do kabiny podwładnej.

– Tak. Jego klientka poznała mężczyznę podającego się za Martina K. Rolesa ubiegłej zimy, na aukcji w Sotheby” s. Przelicytował ją. Chodziło o krajobraz Masterfielda z 2021 roku. Kobieta przypomniała sobie, że zapłacił dwa i pół miliona.

– Sotheby”s. Jest po piątej, więc pewnie zdążyli już zamknąć. Dobra, idziemy. – Zaczekała, aż Peabody się pozbiera. – Co jeszcze mówiła?

– Charles powiedział, że ta kobieta uważa Rolesa za niezwykle kulturalnego i eleganckiego człowieka, który doskonale zna się na sztuce. Chciała nawet, żeby ją do siebie zaprosił, kiedy wystawi obraz, ale nie okazał zainteresowania. Charles mówi, że to świetna babka, po trzydziestce, z klasą, cholernie bogata. Większość facetów bez zastanowienia skorzystałaby z okazji, więc uznała, że Roles woli mężczyzn. Próbowała nawiązać z nim jakąś rozmowę, poplotkować o wspólnych znajomych, wypytać, gdzie bywa i jakie kluby wspiera, ale uchylał się od odpowiedzi, a w końcu ją spławił.

– Skoro to taka babka z klasą, to po co wynajmuje sobie licencjonowanego pana do towarzystwa?

– Pewnie dlatego, że Charles też ma klasę, a poza tym taka znajomość nie wymaga żadnych zobowiązań. Robi wszystko, czego klientka chce, i to, kiedy ona ma na to ochotę. – Peabody, wzdychając, wysiadła z windy w garażu. – Ludzie wynajmują ich albo tylko się z nimi spotykają z różnych powodów. Nie zawsze chodzi o seks.

– No dobrze. Sotheby”s zostawimy sobie na jutro. – Roarke na tym zna, więc może będzie mógł pomóc, pomyślała Eye.

– Tak jest, pani porucznik. A teraz dokąd jedziemy?

– Dokąd chcesz. – Eye otworzyła drzwi do samochodu i pit iiyI na Peabody przez przeszklony dach. – Może się czegoś nipijciiiy?

– Pani porucznik?

– Posprzeczałam się dziś z Roarkiem. To był mój wybór Czasami, na krótką metę, to pomaga.

W oczach asystentki dostrzegła wdzięczność.

– Jeśli to ode mnie zależy, wolałabym lody.

– Pewnie. Sama też wybrałabym lody. No to jedziemy.

Ogromny deser lodowy z polewą, stojący przed nią na stole, wzbudzał apetyt, ale i mdłości. Bez wątpienia zje całą porcję. Bez wątpienia się po tym rozchoruje. Czego to człowiek nie robi dla przyjaciół.

Ostrożnie skosztowała pierwszą łyżeczkę.

– No dobra, wyrzuć to z siebie.

– Pani porucznik?

– Słucham, powiedz, co się stało.

Peabody otworzyła ze zdziwieniem oczy. Słowa Eve zaskoczyły ją jeszcze bardziej niż bananowa niespodzianka.

– Dallas, ty chcesz, żebym ci o tym opowiedziała?

– Nie, nie chcę, żebyś mi opowiadała. Masz mi powiedzieć, o co chodzi, bo na tym polega przyjaźń. Podobno. Słucham. – Eye nabrała na łyżeczkę kolejną porcję, a drugą ręką machnęła zachęcająco na asystentkę.

– To miło z twojej strony. – Peabody znów się rozczuliła. By poprawić sobie nastrój, sięgnęła po porcję bezbiałkowej bitej śmietany. – Wygłupialiśmy się w kantorku, na naszym piętrze i…

Eye z pełnymi ustami podniosła rękę.

– Przepraszam – powiedziała, przełknąwszy. – Czy ty i detektyw McNab zajmowaliście się seksem podczas służby? I to na komendzie?

– Nic nie powiem, jeśli będziesz mitu cytować regulamin – stwierdziła z kamienną twarzą Peabody. – No więc do pełnego seksu jeszcze nie doszło. Po prostu się wygłupialiśmy.

– Tak, to faktycznie co innego. Policjanci zawsze się wygłupiają w kantorkach. Jezu, Peabody. – Eye przymknęła oczy, połknęła łyżkę lodów, po czym ciężko odetchnęła. – No dobra, skończyłam. Mów dalej.

– Sama nie wiem, skąd się to bierze. To takie… pierwotne.

– Och, to – parsknęła Eye.

Peabody uśmiechnęła się. Pogardliwy ton przełożonej wcale nie uraził jej uczuć.

– Pierwszy raz zrobiliśmy to w windzie.

– Peabody, ja naprawdę bardzo się staram. Czy my musimy wchodzić w aż takie szczegóły i mówić o tym, co robisz z McNabem? Przychodzą mi na myśl dziwne obrazki.

– W pewnym sensie to wszystko ma ze sobą związek. Ja wcale nie myślę tylko o nim i o tym, żeby to z nim robić, nawet nie chcę się z nim wygłupiać i nagle, nawet nie wiem kiedy i dlaczego, znów to robimy… no wiesz, seks. No więc my wtedy… – Szybko podjęła przerwany wątek w obawie, że straci zainteresowanie słuchaczki.

– W kantorku.

– Tak, i wtedy zadzwonił Charles. Chodziło o nasze śledztwo. Przekazał mi informacje, a kiedy skończyliśmy rozmawiać, McNab się nagle wściekł. – Peabody zapchała sobie usta lodami bananowymi z obrzydliwie słodkim karmelem. – Zaczął na mnie wrzeszczeć, „za kogo ty mnie bierzesz?” i tym podobne. I mówił o Charlesie różne wstrętne rzeczy, a on tylko oddał mi przysługę. To była służbowa sprawa. A potem mnie chwycił.

– Zachowywał się wobec ciebie brutalnie?

– Tak. Nie, właściwie to nie. Ale wyglądał tak, jakby chciał mi przyłożyć. I wiesz, co powiedział? – Peabody machała w powietrzu łyżeczką. – Wiesz, co powiedział?

– Nie było mnie przy tym, pamiętasz?

– Powiedział, że go traktuję jak zastępstwo za kutasa du wynajęcia. – Peabody zaczęła mieszać w pucharku topniejącą bananową niespodziankę. – Powiedział mi to prosto w oczy. I jeszcze, że z jego łóżka lecę prosto do Charlesa.

– Nie wiedziałam, że sypiasz z Charlesem.

– Nie sypiam. Ale to nie ma w tej chwili żadnego znaczenia

Jego zachowanie wydało się Eye logiczne. Długo zastanawiała się nad odpowiedzią, która podtrzymałaby Peabody na duchu.

– A to świnia.

– Już nigdy się do niego nie odezwę.

– Przypominam, że razem pracujecie.

– No dobra. To będę z nim rozmawiać wyłącznie w sprawach służbowych. Mam nadzieję, że dostanie wysypki na jajach.

– Bardzo pocieszająca myśl.

Przez chwilę w milczeniu rozważały taką możliwość.

– Peabody. – Eye czuła, że ma przed sobą najgorszą część tej pokrzepiającej rozmowy. – Nie znam się na sprawach damsko-męskich.

– Jak możesz tak mówić? Tyi Roarke jesteście… parą doskonałą.

– Nie, nikt nie jest doskonały. Pracujemy nad naszym związkiem. Właściwie to wszystko zasługa Roarke”a, ale ja staram się od niego uczyć. Jest jedynym mężczyzną w moim życiu.

Peabody otworzyła szeroko oczy?

– Żartujesz!

Uwaga, ruchomy piasek.

– Nie o tym miałyśmy rozmawiać. Chodziło mi o to, że nie jestem w tych sprawach ekspertem. Posłuchaj, gdyby tak spojrzeć na tę sytuację z boku, to mamy troje graczy. Ty, McNab i Charles. – Eye nakreśliła łyżeczką trójkąt w tym, co zostało z jej deseru. – Ty jesteś wierzchołkiem, łączącym każdy punkt. Spójrz,

Eye uznała, że to ma znaczenie, ale przypomniała sobie, jaką rolę ma do spełnienia.

– McNab to dupek.

– I to skończony.

– Pewnie nie wspomniałaś mu, że nic cię z Charlesem nie łączy?

– A skąd!

Eye kiwnęła głową z wyrozumiałością.

– Pewnie sama też bym to przemilczała. Byłabym zbyt wkurzona. Co mu powiedziałaś?

– Ze nie jesteśmy swoją własnością i że będę się widywać, z kim zechcę. I on też może. I co? Ten łajdak umówił się z jakąś zdzirą.

Oba te punkty odnoszą się do siebie wyłącznie poprzez relację tobą. McNab jest zazdrosny

– O nie. On po prostu jest świnią.

– Masz prawo uważać go za świnię. Peabody, ale przecież… spotykasz się z Charlesem, prawda?

– Coś w tym rodzaju.

– A sypiasz z McNabem.

– Sypiałam.

– McNab zaklada, że sypiasz z Charlesem. – Eye podniosła palce, powsiszymując asystentkę przed wygłoszeniem komentarza. – To fałszywe założenie. McNab popełnił błąd, bo cię o to nie zapytał. A jeśli nawet przespałaś się z Charlesem, to twoja sprawa. Wolno ci. Ale to jest jego założenie. Ty. – Wbiła łyżeczkę w wierzchołek trójkąta. – Seks. Dwóch facetów. Z jednym zabawiasz się w kantorku w kotka i myszkę, po czym nagle zaczynasz rozmawiać przez łącze z drugim.

– To była sprawa służbowa.

– Założę się, że twoje umundurowanie pozostawiało wiele do życzenia, ale mniejsza o to. McNab był tam z tobą, rozgrzany, gotowy na wszystko, kiedy ty postanowiłaś uciąć sobie pogawędkę zjego rywalem. O ile znam Charlesa, nie poprzestał na przekazaniu ci informacji. Flirtował z tobą. Podczas gdy ty rozmawiałaś z Charlesem, McNab nagle wystawił kły. Nie twierdzę, że nie jest idiotą. Oczywiście, że mm jest, ale nawet idioci mają uczucia. Chyba.

Peabody wyprostowała się.

– Uważasz, że to moja wina.

– Nie, uważam, że to wina Roarke”a. – Widząc, że Peabody nie zrozumiała, Eye pokręciła głową. – Nieważne. Tu nie chodzi o winę. Posłuchaj, romansujesz z kolegą z pracy. To mi z daleka zalatuje problemami. Myślę, że on nie ma prawa mówić ci, z kim masz się spotykać czy spać, ale z drugiej strony sądzę, że w ogóle nie powinnaś go w to mieszać. Oboje to schrzaniliście.

Peabody przez chwilę rozważała jej słowa.

– Ale on bardziej.

– Oczywiście.

– Możliwe. Możliwe – powtórzyła, po namyśle. – Pewnie masz rację z tym trójkątem i relacjami. Ale to on natychmiast znalazł sobie jakaś rudą małpę. Jeśli McNab liczy, że będę rozpaczać tylko dlatego, że namówił jakąś idiotkę na randkę, to jest większym durniem, niż myślałam.

– I o to chodzi.

– Dzięki, Dallas. Już mi lepiej.

Eye spojrzała na pusty puchar po deserze i położyła dłoń ni przepełnionym żołądku.

– Dobrze, że chociaż jednej z nas się to udało.

Загрузка...