Peabody zeskoczyła z ruchomych schodów, przebiegła korytasz, skręciła do biura ekipy i wpadła prosto na McNaba.
– 0, jesteś. – Uśmiechnął się do niej jak chłopiec, któremu długich poszukiwaniach udało się odnaleźć ukochanego szczeniaka.
– Nie, to ty jesteś. Szukałam cię. Przed chwilą dowiedziałam że FBI zwołuje konferencję prasową. Domagają się obecności Dallas. Pewnie chcą, żeby dziennikarze wzięli ją w obroty.
– Tak, dokładnie o to im chodzi. – Za plecami miał drzwi. McNab, który nigdy nie przepuszczał okazji, jak zwykle nadział na klamkę.
– Na razie nie wiadomo, czy Whitney rzuci ją na pożarcie. Jeśli tak, powinniśmy wszyscy tam być. Nasza konferencja, która miała się odbyć dziś po południu, została odwołana.
McNab kiwał głową, popychając Peabody do wąskiego kantorka, przylegającego do ich biura.
– Daj znać gdzie i kiedy, a tymczasem… – Przyparł ją do ściany zaczął całować jej kark.
– Jezu, McNab – jęknęła, ale nie stawiała większego oporu. Weź się w garść.
– Zaraz, – Jedną ręką operował przy zamku w drzwiach, drti rozpinał guziki jej munduru. -Mmm, Peabody, jesteś taka kobieca sam nie wiem, co robię.
Jego zęby muskały jej szyję, niżej, czuła go na… o tak…
– A ja mam wrażenie, że dobrze wiesz, co robis,.
Jednym szarpnięciem rozpięła mu rozporek. W końcu jaki policjant nie poświęciłby koledze kilku minut?
Był twardy jak skała.
– Jak wy, faceci, w ogóle możecie chodzić z czymś takim między nogami?
– Kwestia przyzwyczajenia. – Zapach, bliskość jej ciała doprowadzały go do szaleństwa. Kiedy wzięła go w swoje silne, zręczne dłonie, czuł, że jest najszczęśliwszym szaleńcem na ziemi. – O rany, Peabody. – Znalazł jej usta, jej językj – Błagam… – Przerwał, bo w tym momencie rozległ się brzęczyk jej kieszonkowego łącza. – Nie odbieraj. – Szamotał się z jej spodniami, niecierpliwy, gotowy, by w nią wejść. – Zostaw.
– Muszę. – Nie mogła złapać oddechu, kolana jej drżały, ale obowiązek to obowiązek. – Zaczekaj… chwileczkę. – Wymknęła się z jego objęć, nabrała powietrza w płuca i glośno wypuściła. Jej policzki zarumieniły się, pod bluzką zarysowaly się nabrzmiałe piersi. W ostatniej chwili przyszło jej do głowy, by zanwni odbierze, zablokować przekaz wideo.
– Peabody.
– Delia. Jesteś dziś wyjątkowo oficjalna. Masz zadyszkę To bardzo seksowne.
– Charles. – Natychmiast odzyskała trzeźwość umysłu. Nie zauważyła, że McNab spochmurniał. – Dzięki, że się tak szybko odezwałeś.
– Wiesz, jak lubię do ciebie dzwonić.
Sprawił jej tym przyjemność, uśmiechnęła się, trochę głupkowato. Zawsze mówił takie miłe rzeczy.
– Wiem, jaki jesteś zajęty, ale pomyślałam, że może móglbyś mi pomóc. Mam pytanie dotyczące śledztwa.
– Dla ciebie z przyjemnością znajdę czas. Co mogę zrobić?
Obrażony McNab odwrócił się do niej plecami i wbił wzrok w stojące w kącie butle i pojemniki ze środkami czystości. Czy ona nie słyszy tego fałszywego tonu w jego głosie? Nie wie, że ten głąb jest taki zajęty, bo z jakąś znudzoną bogatą damulką odpracowuje na golasa to swoje zawrotne honorarium?
– Chciałam, żebyś zidentyfikował pewnego człowieka – tłumaczyła Peabody. – Mężczyzna, rasy mieszanej, około pięćdziesiątki. Wielbiciel opery. Zawsze zajmuje pierwszą lożę po prawej stronie sceny w Metropolitan.
– Pierwsza loża po prawej, tak? Jasne, wiem, o kogo chodzi. Nigdy nie opuścił żadnej premiery. Zawsze przychodzi sam.
– To on. Możesz go opisać?
– Facet nie wygiąda na miłośnika opery. Przypomina raczej zawodowego zapaśnika. Dokładnie wygolony, głowa i twarz. Nosi stroje wieczorowe od najlepszych projektantów. Bardzo elegancki i zadbany. Nie wychodzi z loży w czasie antraktu. Z nikim nie rozmawia. Jedna z moich klientek kiedyś go rozpoznała.
– Naprawdę?
– Tak. Wspomniała, że jest przedsiębiorcą. No, ale to mogło oznaczać wszystko.
– Powiedziała, jak się nazywa?
– Zdaje się, że tak. Zaczekaj, tak, już wiem. Roles. Martin K. Roles. Jestem prawie pewny.
– Podaj mi jej nazwisko.
– Delio – zaczął nieco urażony. – Wiesz, że czuję się nie-
– No dobra. To może mógłbyś się z nią skontaktować i niby przypadkiem wypytać, skąd zna tego człowieka?
– W porządku. Zrobię to dla ciebie. Moglibyśmy się później spotkać na drinka i o tym pogadać, co ty na to? Jestem umówiony na dziesiątą, ale do tego czasu będę wolny. Może w Palace Hotel, powiedzmy o ósmej, w Restauracji Królewskiej?
Królewska, pomyślała z rozmarzeniem. Luksusowe miejsce. Do drinków serwują oliwki wielkości gołębich jaj, a wszystko na pięknych srebrnych półmiskach. A poza tym nigdy nie wiadomo, która ze znanych osobistości wpadnie na kieliszek szampana. Włoży błękitną sukienkę, tę długą, która podkreśla biodra, albo…
– Z przyjemnością, tylko nie wiem, czy nie będę musiała iść.
– Ot, życie gliny. Stęskniłem się za tobą.
– Naprawdę? – Rozpływając się z zadowolenia, uśmiechnęła się promiennie. – Ja też.
– To może umówmy się tak: moja propozycja na wieczór pozostanie otwarta. Jeśli uda ci się wyrwać między szóstą a dziewiątą, możemy się spotkać. Jeśli nie, po prostu prześlę ci informacje, a spotkamy się kiedy indziej.
– Świetnie. Dam ci znać, jak tylko będę coś wiedzieć. Dzięki, Charles.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Do zobaczenia, ślicznotko.
Przerwała połączenie. Rozmowa wprawiła ją w nieco euforyczny nastrój. Nieczęsto nazywają ją ślicznotką.
– Chyba coś mamy – zaczęła z ożywieniem. Schowała łącze do kieszeni i zaczęła zapinać stanik i bluzkę. – Jeśli uda mu się…
– Za kogo ty mnie, do cholery, bierzesz?
Spojrzała na niego za zdziwieniem. Surowy, groźny ton McNaba był czymś nowym. Jego oczy błyszczały niczym okruchy zielonego szkła.
– Co?
– Za kogo ty się uważasz? – wyrzucił z siebie. – Pozwalasz się dotykać, mało brakowało, a zrobiłbym to, a za chwilę flirtujesz sobie przez łącze i umawiasz się na randkę z tą pieprzoną męską dziwką.
Nie była pewna, czy dobrze zrozumiała jego słowa, ale dotarł do niej ostry ton. Złośliwy podtekst był wystarczająco jasny.
– Nie flirtowałam, idioto. – No, może trochę. Z przykrością zauważyła, że przez chwilę czuła się winna. – Musiałam coś sprawdzić. To był rozkaz. A poza tym, nie twój interes.
– Czyżby? – Chwycił ją za ramiona i popchnął na ścianę. Tym razem nie było w tym nic z erotycznej zabawy.
Nerwy wzięły górę nad poczuciem winy.
– O co ci chodzi? Puść mnie, bo oberwiesz. – Peabody wiedziała, że w normalnych okolicznościach na pewno by to zrobiła. Tym razem okoliczności wcale nie były normalne, a ona ciągle jeszcze drżała.
– O co mi chodzi? Chcesz wiedzieć, o co mi chodzi? – McNab był bliski wybuchu. – Mam dosyć tego, że z mojego łóżka lecisz prosto do łóżka Monroego. O to mi chodzi.
– Słucham? – Wybałuszyła na niego oczy. – Słucham?
– Myślisz, że możesz mnie traktować jak zastępstwo za tego kutasa do wynajęcia? O nie, Peabody. Pomyliłaś się. Nic z tego nie będzie.
Najpierw się zaczerwieniła, a potem zbladła. Nie mial racji. Ani odrobinę. Jej znajomość z Charlesem była czysto platoniczna. Niech ją diabli, jeśli mu teraz o tym powie.
– To głupie i okrutne, co mówisz. Spadaj, sukinsynu.
Popchnęła go. Zdenerwowała się i zaniepokoiła, kiedy nie drgnął.
– Tak? Powiedziałem tylko, co myślę. A ty jak byś się czuła, gdybym cię dotykał i w tym samym czasie gadał sobie przez łącze z jakimiś panienkami? Jak byś to, do cholery, potraktowała?
Nie miała pojęcia. Nigdy się nad tym nie zastanawiała. Kurczowo trzymała się swojej złości, która w tej chwili była jej jedyną obroną.
– Posłuchaj, McNab, możesz sobie gadać, z kim chcesz, nawet z panienkami, i kiedy chcesz. Zejdź ze mnie, dobrze? Nie będziesz mi mówił, co mam robić i z kim rozmawiać. Razem pracujemy i sypiamy ze sobą, ale to nie znaczy, że jesteśmy swoją własnością.
Nie masz prawa tak się na mnie wydzierać o to, że rozmawiam z informatorem. Jeśli zechcę, będę dla Charlesa tańczyć nago na stole, a tobie nic do tego.
Po prawdzie nigdy tego nie robiła, nawet się przed Charlesem nie rozebrała, ale nie o to przecież teraz chodziło.
– A więc tego chcesz? – McNab był wściekły, lecz jeszcze bardziej zraniony. Nie mógł pozwolić, żeby to zauważyła, więc kiwnął tylko głową i cofnął się o krok. – Bardzo proszę.
– I dobrze.
– świetnie. – Szarpnął klamkę, ale zapomniał, że zablokował zamek, co zepsuło efekt. Rzucił Peabody ostatnie obrażone spojrzenie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Mrucząc coś do siebie, pośpiesznie zapięła guziki i popawila mundur. Pociągnęła nosem. O nie, pomyślała, prostujjąc plecy i wypinając dumnie piersi. Nie będzie sterczeć w kantorku i płakać. Na pewno nie przez tego durnia Iana McNaba.
Eve uzupełniała raport o najnowsze zestawienie wyników poszukiwań, kiedy do biura weszła Nadine Furst.
W pierwszym odruchu Eve siarczyście zaklęła. Natychmiast się opanowała, błyskawicznie zapisała dane i zamknęła dokument, a potem komputer, nie czekając, aż wszędobyiska reporterka wsadzi tam swój wścibski nos.
– Co jest? – przywitała ją Eye.
– Ja też się cieszę, że cię widzę. Ładnie wyglądasz. Owszem, chętnie napiję się kawy. – Nadine, jak zwykle, czuła się jak u siebie w domu. Podeszła do autokucharza i poleciła przygotowanie dwóch filiżanek.
Była piękną zadbaną blondynką. Jej doskonale przystrzyżone włosy łagodziły nieco lisie rysy twarzy. Szyty na miarę, czerwony jak mak kostium tuszował, jej zdaniem, zbyt wybujałe krągłości figury i podkreślał naprawdę ładne nogi.
Dzięki doskonałej prezencji Nadine była jedną z najlepszych dziennikarek w mieście, specjalizujących się w reportażach na żywo. Oprócz tego miała kilka innych zalet. Bystry umysł, inteligencję i niesamowitą intuicję, która zawsze podpowiadała jej, gdzie wydarzy się coś ciekawego. Potrafiła zwęszyć sensację, choćby próbowano ją ukryć pod stekiem zręcznych kłamstw.
– Jestem zajęta, Nadine. Do zobaczenia.
– Tak, wiem. – Niezrażona dziennikarka postawiła przed Eye kubek kawy, a sama usiadła na niewygodnym skrzypiącym krześle naprzeciwko niej. – Za godzinę mamy konferencję prasową z FBI w sprawie tego morderstwa na górnym Manhattanie.
– Dlaczego się do niej nie przygotowujesz?
– Och… – Nadine uśmiechnęła się chytrze i upiła łyk kawy.
Właśnie to robię. Najpierw FBI zwołało konferencję, potem dowiedziałam się, że i ty jesteś w to zamieszana. Zastanawiam się i coś mi się wydaję, że cię wykluczono ze sprawy. Policja odwołała konferencję, która była zaplanowana dużo wcześniej. Pani porucznik… czy może pani to skomentować?
– Nie. – Razem z Whitneyem zastanawiali się nad tym przez dwadzieścia minut. – To była operacja FBI, ani ja, ani mój wydział nie miał z tym nic wspólnego.
– Ale po wszystkim byłaś na miejscu. Ktoś mi o tym powiedział. Co tam robiłaś?
– Byłam przypadkiem w okolicy.
– Dallas, daj spokój. – Nadine pochyliła się ku niej nad biurkiem. – Jesteśmy tylko ty i ja. Zadnych kamer, żadnych mikrofonów. Zdradź jakiś szczegół.
– Nie ma mowy. Widzisz, że pracuję, Nadine.
– Chodzi o zabójstwa. Wiem o dwóch, dokonanych tą samą metodą, co sugeruje, że zrobiła to jedna osoba. Skoro tak ciężko nad nimi pracujesz, a na dodatek zajmujesz się przygotowaniami do aukcji Magdy Lane, dlaczego wtrącałaś się do obławy przeprowadzanej przez FBI?
– Do niczego się nie wtrącałam.
– Tak, jasne, Dallas. – Nadine, zadowolona z siebie, oparła się na krześle. – Co łączy twoją sprawę z operacją FBI?
Eye uśmiechnęła się, usiadła wygodniej i zaczęła powoli sączyć kawę.
– Zapytaj o to agentów specjalnych Jacoby”ego lub Stowe. Zapytaj, dlaczego za pieniądze podatników sprowadzili do prywatnego budynku uzbrojoną po zęby ekipę, nawet nie sprawdziwszy, czy podejrzany w ogóle się tam znajduje. Możesz też zapytać, jak się czują, wiedząc, że pojawienie się ich federalnych tyłków w budynku zaalarmowało podejrzanego, który teraz będzie jeszcze ostrożniejszy.
– No, no, może nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, ale za to mam kilka bardzo ciekawych pytań. Zaleźli ci za skórę, co?
– Tak prywatnie? Wtrącają się do mojego dochodzenia, przejęli moją akcję, po czym ją schrzanili.
– A mimo to nadal żyją. Jestem rozczarowana.
Eve uśmiechnęła się słabo.
– Mam nadzieję, że się wykrwawią w czasie konferencji. Nie wątpię, że ty mnie nie zawiedziesz.
– Och, a jednak na coś się przydam. Czuję się usatysfakcjonowana. – Nadine dokończyła kawę i zaczęła się bawić pustą filiżanką. – Skoro jestem taka miła i chętnie współpracuję, może chciałabyś mi się odwdzięczyć drobną przysługą?
– Dowiedziałaś się wszystkiego, czego miałaś się dowiedzieć.
– Chodzi o co innego. Aukcja. Jako dziennikarka mam wejściówkę, ale niestety nie będę mogła uczestniczyć w licytacji. Dallas, jestem jej fanką. Może znalazłabyś dla mnie jakiś bilet?
– Tylko tyle? – Eye wzruszyła ramionami. – Jasne, powinnam mieć jeden wolny.
Nadine przekrzywiła głowę, podniosła dwa palce i przybrała błagalny wyraz twarzy.
– Dwa?
– Będę się lepiej bawić, jeśli przyprowadzę ze sobą chłopaka. Bądź człowiekiem.
– Bycie człowiekiem czasami jest cholemie trudne. Zobaczę. co się da zrobić.
– Dzięki. – Nadine poderwała się na nogi. – Muszę lecieć do biura federalnego rozstawić sprzęt. Włącz ekran i patrz, jak ich zniszczę.
– Postaram się.
– Czołem, Peabody. – Nadine zauważyła ją w ostatniej chwili. Machnęła na pożegnanie ręką i wybiegła.
– Peabody, nie wiem, czy znajdę jakiś ekran, żeby obejrzeć konferencję. Dopilnuj, żeby ktoś to nagrał – poleciła Eye.
– Tak jest. Nie musisz w tym osobiście uczestniczyć?
– Nie. Federalni będą sami. – Eye otworzyła komputer i wróciła do przeglądania dokumentów. – Zarządzam odprawę dla ekipy. Sprawdź, czy Feeney i McNab zdążą na szesnastą zero zero. I zarezerwuj salę konferencyjną.
Asystentka w duszy się skrzywiła, ale kiwnęła głową.
– Tak jest. Rozmawiałam z Charlesem Monroem.
Choć myślami była gdzie indziej, uwagę Eye przykuł chłodny ton dziewczyny.
– Jakiś problem? – zapytała, patrząc jej w oczy.
– Nie, pani porucznik. Skojarzył Yosta i potwierdził, że regularnie bywa w operze. Zawsze przychodzi na premiery. Jedna klientek Charlesa go rozpoznała. Powiedziała, że nazywa Martin K. Roles i jest przedsiębiorcą.
– Mamy jeszcze jeden pseudonim. Swietnie. Zaraz to sprawdzę. Jak nazywa się ta klientka?
– Charles nie chciał podać jej danych. Zaproponował, że sam się z nią skontaktuje i zapyta, skąd zna Rolesa. Jeśli… – Peabody odchrząknęła, bo czuła dziwny ucisk w gardle. – Jeśli informacje me będą wystarczająco dokładne, wtedy go przycisnę.
– Dobra, na razie wystarczy to, co masz. – Zołądek Eye zaczął się kurczyć. Asystentka miała w oczach łzy, a usta jej drżały. – Peabody, co się z tobą dzieje? – zapytała ostro.
– Nic.
– Czy ty aby nie zamierzasz mi tu płakać? Wiesz, że nie znoszę, kiedy płaczesz na służbie.
– Nie płaczę. – Jeszcze nie, ale niewiele brakowało, żeby zaczęła. – Po prostu źle się czuję. To wszystko. Zastanawiam się, czy nie mogłabym się zwolnić z odprawy?
– Zjadłaś za dużo frytek sojowych – stwierdziła z ulgą Eye. – Jeśli źle się czujesz, idź do szpitala, niech ci dadzą jakieś proszki. Prześpij się pół godziny. – Kiedy zerknęła na zegarek, żeby sprawdzić czas, dobiegło ją ciche, stłumione chlipnięcie.
Podniosła głowę. Nagle do niej dotarło.
– Cholera! Niech to wszyscy diabli! Znów zadawałaś się z McNabem, tak?
– Wolałabym, żebyś nie wymieniała przy mnie tego nazwiska – powiedziała Peabody, próbując uratować resztki godności.
– Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam. Po prostu wiedziałam. – Eye poderwała się na równe nogi i z całej siły kopnęła biurka.
– Powiedział, że jestem…
– Milczeć! – Eye podniosła ręce, jak gdyby chciała zatrzymać spadający meteoryt. – O nie, nic z tego. Nie będziesz mi opowiadać tych bredni. Nie mam zamiaru tego wysłuchiwać. Nie chcę wiedzieć, nie chcę słyszeć, nie chcę o tym myśleć. Koniec. To jest posterunek, a ty jesteś gliną – wyrzucała z siebie słowa, przestraszona widokiem łez w ciemnych oczach Peabody.
– Tak jest.
– O rany. – Eye chwyciła się za głowę, sprawdzając, czy jej mózg nadal jest na swoim miejscu. – No dobra, a teraz posłuchaj. Idź do szpitala i zażyj coś na uspokojenie. Połóż się na chwilę, a potem weź się w garść. Masz być na odprawie. Sama wszystko przygotuję, a ty zachowuj się jak policjant. Prywatne sprawy zostaw sobie na wieczór.
– Tak jest. – Peabody, pochlipując, odwróciła się.
– Peabody? Chyba nie chcesz, żeby cię widział w takim stanie?
Asystentka oprzytomniała. Wyprostowała się i poprawiła mundur.
– Nie. – Wytarła ręką nos. – Nie – powtórzyła i wyszła.
– No i dobrze – mruknęła do siebie Eye i usiadła przy biurku, by zająć się obowiązkami swojej podwładnej.
W drugim końcu budynku panowała zupełnie inna atmosfera. Korytarze były tu szersze, a podłogi dokładniej umyte. W kabinach, zabudowanych najlepszym sprzętem, na jaki stać policję, pracowali policjanci w cywilu. Większość w gustownych garniturach, kilku preferowało mniej zobowiązujący styl.
Szum komputerów, nieustające brzęczenie, pikanie i dzwonienie brzmiały tu jak muzyka. Na ekranach ściennych migały zdjęcia, tabele i niekończące się sznury danych.
Na tyłach biura znajdowały się trzy pomieszczenia konferencyjne przystosowane do prowadzenia symulacji holograficznych. Równie często wykorzystywano je w celach prywatnych, do projekcji fantazji, romantycznych przerw czy po prostu drzemek.
W Wydziale Przestępstw Elektronicznych zawsze panował hałas i tłok. Sciany pomalowano na stymulującą pracę mózgu czerwień.
Przekroczywszy próg, Roarke rozejrzał się z zawodową ciekawością. Stwierdził, że pracują na całkiem przyzwoitym sprzęcie, choć nie dalej jak za pół roku będą zmuszeni uznać go za przestarzały. Był właścicielem pewnej firmy, prowadzącej prace badawczo-rozwojowe, w której niedawno oddano do użytku prototyp komputera laserowego. Tylko patrzeć, jak na rynku pojawi się superszybki model, przy którym w miarę niezły sprzęt policji jednak nie będzie miał najmniejszych szans.
Zanotował w pamięci, że powinien skontaktować któregoś z dyrektorów marketingowych z działem inwestycji nowojorskiej policji. Pomyślał, że urządzenie drugiego domu żony może przynieść całkiem niezły dochód.
W jednej z tych higienicznych kabin zauważył McNaba. Ruszył w jego stronę, bezbłędnie pokonując labirynt korytarzy. Prawie wszyscy mieli na głowach zestawy słuchawkowe, krążyli po całym pomieszczeniu, przekazując sobie informacje i nieustannie wstukując nowe dane do podręcznych komputerów. Tylko jeden McNab oparł łokcie na stole, wbił w ścianę niewidzący wzrok siedział w kompletnym bezruchu.
– Ian.
McNab poderwał się, uderzając kolanami w biurko. Zaklął, jak to zwykle w takich wypadkach, i spojrzał na Roarke”a.
– Cześć. Co ty tu robisz?
– Chciałem się zobaczyć z Feeneyem.
– Jasne. Jest u siebie w gabinecie. Tamtędy. – McNab wskazał korytarz. – Tam na prawo. Drzwi powinny być otwarte.
– Dzięki. Coś się stało?
McNab wzruszył kościstymi ramionami.
– Kobiety.
– No tak. A dokładniej?
– Dokładniej to nie są tego warte.
– Jakieś problemy z Peabody?
– Już nie. Pora, żebym wrócił do tego, co robię najlepiej. Umówiłem się na dziś wieczór zjedną rudą. Ma najpiękniejsze piersi, jakie może stworzyć ludzka ręka, i nosi czarną skórzaną bieliznę.
– Rozumiem. – A ponieważ faktycznie dobrze go rozumiał, poklepał McNaba po plecach. – Przykro mi.
– Hej. – McNab wyprostował się, udając, że nie ma ściśniętego żołądka i wcale nie czuje się tak, jakby w brzuchu nosił ołowiany odważnik. – Poradzę sobie. Ruda ma siostrę. Może zrobimy jakiś sympatyczny trójkąt. – Brzęczyk łącza rozwiał ekscytującą wizję wieczoru. – Mam robotę.
– Nie będę ci dłużej przeszkadzał.
Roarke minął rząd kabin i zapracowanych detektywów i wszedł w wąski korytarz prowadzący do gabinetu Feeneya. Drzwi rzeczywiście były otwarte. Feeney siedział za biurkiem. Rozczochrane włosy sterczały mu na wszystkie strony, a jego rozbiegane oczy próbowały objąć dane migoczące na trzech ekranach ściennych równocześnie.
Zauważył, że ma gościa. Podniósł na powitanie rękę, ale nadal nie odrywał wzroku od ekranów, Po chwili zaczął mrugać.
– Zapisz, opracuj dane porównawcze bieżącego dokumentu i pliku AB-286. Rezultaty wyświetl po otrzymaniu polecenia.
Dopiero teraz oparł się i spojrzał na Roarke”a.
– Nie spodziewałem się twojej wizyty.
– Wybacz, że przeszkadzam.
– I tak chwilę potrwą, zanim będę miał wyniki.
– Ty jesteś taki wolny czy sprzęt? – zapytał z uśmiechem Roarke.
– I ja, i komputer. Skanuję nasze akta, szukam osób, które mogły zlecić Yostowi wykonanie poszczególnych zadań. Może uda mi się znaleźć jakiś punkt zaczepienia. – Feeney sięgnął do miski z orzeszkami. – Bolą mnie od tego oczy. Całymi godzinami wpatruję się w ekrany. Znowu będę musiał się leczyć.
Roarke przechylił głowę, by lepiej przyjrzeć się komputerowL Feeneya.
Niezły zestaw.
– Sześć tygodni walczyłem z tymi od budżetu o pieniądze. Ja, szef całego WPE, muszę żebrać o środki na zakup nowocześniejszego sprzętu. To żałosne.
– Twój nowoczesny sprzęt za pół roku będzie przeżytkiem.
Feeney pociągnął nosem.
– Słyszałem o twoim 60T8zM i o nowej wersji 75000TMS. Widziałem je co prawda tylko u was w domu, w gabinecie Dallas. Musisz chyba mieć jakieś problemy, skoro zamierzasz wypuścić je na rynek dopiero za pół roku.
– Nie nazwałbym tego problemami. Co byś powiedział na T8M, pracujący w systemie 100000, który jest w stanie wykoywać do pięciuset zadań jednocześnie?
– Taki system nie istnieje. Zaden laser nie osiągnie takiej j prędkości. Nie ma takiego układu scalonego czy nawet zespołu układów, który mógłby temu podołać.
Roarke uśmiechnął się tajemniczo.
– Już jest.
Feeney nagle pobladł i położył rękę na sercu.
– Nie baw się moim kosztem, kolego. Takie żarty mogą doprowadzić człowieka do rozstroju nerwowego.
– Nie zechciałbyś przetestować dla mnie prototypu? Sprawdzisz szybkości i powiesz, co o tym sądzisz. Bardzo jestem ciekaw twojej opinii.
– Mój pierworodny syn jest mniej więcej w twoim wieku, ale me sądzę, żeby ci się na coś przydał. Mów, czego chcesz w zamian?
– Chcę, żebyś wykorzystał swoje wpływy podczas negocjacji warunków kontraktu, na mocy którego Roarke Industries wyposaży najpierw całą nowojorską policję, a potem policję w całym kraju w najnowocześniejszy sprzęt, w tym także we wspomniany przeze mnie model. Oczywiście, w zależności od waszego budżetu. Co ty na to?
– Jeśli twój sprzęt faktycznie jest taki szybki, jak mówisz, możesz na mnie liczyć. Zrobię, co w mojej mocy. Kiedy go podrzucisz?
– W ciągu tygodnia. Dam ci znać. – Roarke ruszył ku drzwiom.
– Po to przyszedłeś?
– Tak. A poza tym chciałem się zobaczyć z żoną, zanim pójdę. Mam kilka spotkań. – Odwrócił się i spojrzał Feeneyowi w oczy. – Udanych łowów.
Feeney potrząsnął głową. Nie mógł się uwolnić od myśli o nowym modelu 100000T8rM. Westchnął z rozmarzeniemi wrócił do pracy. Spojrzał na swój komputer i ze zdziwieniem zauważył leżącą obok niego dyskietkę. Nie było jej tu przed pojawieniem się Roarke”a, stwierdził ze zdumieniem.
Może i był zmęczony, a oczy trochę go piekły, ale jeszcze nie oślepł! Niech to diabli, jeśli zauważył, kiedy on ją tam położył.
Wziął dyskietkę, dokładnie się jej przyjrzał i chichocząc, wsunął do stacji. Ciekawe, co też mu podrzucił ten przebiegły Irlandczyk?
W uroczym trzypiętrowym domu w centrum miasta Sylyester Yost kończył lekki lancz, składający się z wegetariańskiego makaronu w sosie winegret, zakrapianego doskonałym Fume Blanc i rozkoszował się dźwiękami arii finałowej z „Aidy”.
Nieczęsto pijał wino o tak wczesnej porze, ale dziś uznał, że zasłużył na nagrodę. Wychodząc z budynku, minął tabun agentów federalnych i ekipę taktyczną FBI. Dosłownie na kilka minut przed rozpoczęciem akcji wsiadł do swojej długiej czarnej limuzyny i z uśmiechem na twarzy obserwował zajście przez przyciemniane szyby.
Nie przeszkadzało mu, że miał tak mało czasu. Takie akcje to zwykle miła odmiana w rutynie codziennej pracy.
Mimo to nie był zadowolony. Dopiero wino poprawiło mu humor. ściszył muzykę i sięgnął po łącze. Zarówno on, jak i jego rozmówca zawsze blokowali przekaz wideo. Na samym początku znajomości zgodzili się też korzystać z elektronicznego alternatora głosu. Profesjonalista, który wie, jak się do tego zabrać, potrafi odkodować nawet najlepiej zabezpieczone łącza.
– Jestem na miejscu – zaczął Yost.
– To dobrze. Mam nadzieję, że niczego panu nie brakuje.
– Na razie wszystko jest w porządku. Poniosłem dziś straty. Same dzieła sztuki były warte kitka milionów. Będę musiał na nowo skompletować całą garderobę.
– Zdaję sobie sprawę. Liczę, że uda nam się odzyskać, jeśli niecały, to chociaż część pańskiego majątku. Proszę dać mi trochę czasu. Jeżeli-nie, zwrócę panu połowę kosztów. Nie mogę i nie wezmę na siebie całej odpowiedzialności za to, co się stało.
Yost mógł się targować, ale uważał się za uczciwego biznesmena. To, że został wykryty i naraził się na straty, było po części jego winą. Teraz musiał się dowiedzieć, gdzie i kiedy popełnił błąd.
– Zgadzam się, ale tylko dlatego, że zdążył mnie pan w porę zawiadomić i odpowiada mi kryjówka, którą pan dla mnie przygotował. Plan nadal obowiązuje, czy tak?
– Naturalnie. Jutro uderzy pan w kolejny cel.
– Jak pan sobie życzy. – Yost małymi łyczkami sączył popołudniową kawę. – Jeszcze jedno, myślę, że powinien pan wiedzieć, że wkrótce zamierzam zlikwidować porucznik Dallas. Narobiła już dość kłopotów. Za dużo wie.
– Nie zapłacę panu za Dallas.
– Proszę się nie obawiać. To prezent.
– Od początku panu mówiłem, dlaczego nie włączyłem jej do planu. Jeśli coś się jej stanie, Roarke będzie mnie ścigał do końca swoich dni. Wystarczy, że znajdziemy jej coś innego do roboty do czasu, kiedy wykona pan zadanie.
– Dallas jest moja. Zrobię to na własną rękę i w odpowiednim czasie. To nie jest część kontraktu i pan nie ma z tym nic wspólnego. Nie interesuje mnie pańska opinia w tej sprawie. Wypełnię kontrakt, tak jak się umówiliśmy. – Yost zaczął delikatnie i rytmicznie bębnić palcami po stole. – Jest mi coś winna i zapłaci za to. Niech pan pomyśli, jej śmierć kompletnie wytrąci Roarke”a z równowagi, a tym samym ułatwi panu zadanie.
– Ona nie jest pańskim celem.
– Znam swoje cele. – Bębnienie stawało się coraz głośniejsze. Yost szybko zauważył swoje zdenerwowanie. Opanował się i położył rękę na stole. Ku własnemu niezadowoleniu uświadomił sobie, że wcale nie jest taki spokojny, jak myślał. Targała nim wściekłość. W jego wnętrzu tliło się jeszcze jedno uczucie, którego nie doznał od tak dawna, że zapomniał już, jak smakuje.
Strach.
– Jutro go zlikwiduję. Zgodnie z planem. Nie będzie powodu do zmartwień. Roarke nikogo nie będzie ścigał, kiedy zajmę się gliną. Zamierzam go wyeliminować i pan za to zapłaci.
– Jeśli zdoła pan skasować Roarke”a w czasie określonym w załączniku, dostanie pan swoje honorarium. Czy kiedykolwek pana zawiodłem?
– A zatem na pańskim miejscu zacząłbym przygotowywać się do transferu funduszy.
Yost bez pożegnania przerwał transmisję, wstał od stołu i zaczął przemierzać salon. Kiedy poczuł, że wściekłość powoli zaczyna mu przechodzić, udał się na piętro do pomieszczenia multimedialnego, by rozstawić swój sprzęt.
Usiadł, silą woli opanował emocje i z jasnym umysłem przystąpił do przeglądania informacji, jakie zebrał na temat Eve.