4

Wyglądał całkiem dobrze jak na umarlaka. Mick Connelly miał na sobie jasnozielony garnitur. Roarke pamiętał, że zawsze przywiązywał dużą wagę do wyglądu i potrafił idealnie dobierać kolory. Odpowiedni krój ubrania doskonale maskował niewielki brzuszek.

Żaden z nich w młodości nie narzekał na otyłość… Obaj nieraz zaznali głodu, a taka dieta sprzyja szczupłej sylwetce.

Krótkie włosy, o barwie piasku sterczały wokół twarzy, która przez te wszystkie lata też się zaokrągliła. Musiał naprawić przednie zęby bo nie wystawały teraz jak u bobra. Zrezygnował z prób wyhodowania sobie wąsów i teraz gładko się golił. Pozwalał sobie co najwyżej na lekki zarost nad górną wargą. Ciągle jednak miał ten sam perkaty irlandzki nos, szeroki uśmiech i wesołe oczy, w których połyskiwała przebiegłość.

Jako młody chłopak nie należał do najprzystojniejszych. Był niski, chudy i od stóp do głów obsypany piegami. Miał jednak sprawne ręce i jeszcze sprawniejszy język. Jego głos nadal brzmiał jak twarda muzyka, która przywodzi na myśl południowy Dublin i walki na pięści.

Wszedł do apartamentu Roarke’a w starej, najbardziej eleganckiej części hotelu, założył ręce na biodra i uśmiechną się jak gargulec.

– No, no stary, nieźle się tu urządziłeś. Coś słyszałem, ale szczęka opada, dopiero kiedy człowiek zobaczy to na własne oczy.

– To tak jak i na twój widok. – Roarke mówił ciepłym głosem; zdążył się już otrząsnąć z zaskoczenia jakim był widok przyjaciela, choć nie przestał się zastanawiać, czego może chcieć od niego ten duch z przeszłości.- Usiądź Mick, opowiadaj co porabiałeś.

– Chętnie.

Gustownie urządzony gabinet, tak jak wszystko co projektował był zarówno wygodny jak i funkcjonalny. Najwyższej klasy centrala komunikacyjna i cały supernowoczesny sprzęt wbudowano w stylowe meble lub zamaskowano pod panelami ściennymi. Atmosferą pomieszczenie przypominało garsonierę bogatego biznesmena.

Mick usiadł na miękkim krześle z obiciami, wyprostował nogi i zaczął się rozglądać. Roarke domyślał się że szacuje jego majątek. Po chwili gośc westchnął i zapatrzył się na duże szklane drzwi, za którymi było widać kamienny balkon.

– Tak, widać, że się urządziłeś. – Spojrzał na Roarke’a z rozbawieniem w oczach. – Jeśli obiecam, że nie ruszę żadnego z tych cacek, które tu trzymasz, napijesz się ze starym przyjacielem piwa?

Roarke odsunął jeden z paneli ściennych i zamówił w auto kucharzu dwa guinnesy.

– Nie martw się, jest tak zaprogramowany, żeby właściwie rozlać. Chwilę to potrwa.

– Pamiętasz, kiedy ostatnio piliśmy razem piwo? Jak myślisz ile upłynęło lat? 15?

– Mniej więcej. – Piętnaście lat temu byliśmy chudymi… no cóż złodziejaszkami, pomyślał Roarke. Oparł się wygodnie w fotelu za biurkiem, czekając aż napełnią się szklanki ale jakiś nie potrafił się odprężyć.- Słyszałem że zarobiłeś w pubie w Liverpoolu. Bójka na noże. Moje źródła zwykle nie zawodzą. Powiedz Mick, jak to się stało, że nie trafiłeś do piekła?

– A pewnie że ci powiem. Pamiętasz moją matkę, niech Bóg jej wybaczy serce z kamienia? Często powtarzał, że jest mi pisana śmierć od noża. Cios w brzuch. Twierdziła, że kiedy się upije, ma wizje.

– Żyje?

– O tak, przynajmniej z tego, co słyszałem. Jak wiesz wyjechałem z Dublina wcześniej niż ty. Podróżowałem tu i tam, szukałem szczęścia i pieniędzy. Robiłem różne interesy, przeważnie handlowałem. Kupowałem to i owo, po jakimś czasie przeprowadzałem się w inne miejsce i sprzedawałem. I tym właśnie zajmowałem się tej feralnej nocy w Liverpoolu.- Mick, zadowolony z siebie otworzył drewniane pudełko leżące obok niego na stole i uniósł brwi na widok francuskich papierosów. Nie dość, że towar wart był niemałą fortunę, to jeszcze na całej planecie obowiązywał zakaz palenia. – Mogę?

– Oczywiście, częstuj się.

Ze względu na łączącą ich przyjaźń Mick wziął tylko jednego. W innych okolicznościach nie byłby tak powściągliwy.

– O czym to ja mówiłem? – zastanawiał się, wyjmując z kieszeni zgrabną zapalniczkę i zapalając papierosa. – A tak, już wiem. Miałem przy sobie połowę towaru, czekałem na… klienta, który miał mi przynieść resztę. Nie wypaliło. Straż przybrzeżna coś zwietrzyła, przeszukali magazyn. Chodziło im o mnie, podobnie jak i klientowi, który ubzdurał sobie, że chcę go wykołować. – Widząc, że Roarke zmarszczył podejrzliwie czoło, Mick roześmiał się i pokręcił głową. – Nie, niczego takiego nie planowałem. Miałem tylko połowę towaru, więc po co miałbym to robić? Wpadłem do pubu, żeby wszystko przemyśleć i po cichuzorganizować jakiś ekspresowy transport. Gliny deptały mi po piętach, miejscowe oprychy chciały mojej głowy, więc postanowiłem zniknąć. Mało brakowało, a by mnie mieli. Wyobraź sobie, siedze tam i domam, jak to przepadła forsa, a ja będę musiał do końca życia się ukrywać, gdy nagle wybuchła bójka.

– Bójka w pubie na nabrzeżu. – Roarke wyjął z autokucharza dwie szklanki guinnesa z przepisową pianką. – Kto by uwierzył?

– Bójka jak cholera. – Mick przerwał opowieść, wzioł piwo i przepił do starego kumpla. – Za naszą przyjaźń. Slainte.

– Slainte. – Odparł Roarke, podnosząc szklankę do ust.

– Mówię ci, Roarke, wokół wrzask, pięści jak pociski, a ja głupi chciałem się tam przyczaić i w spokoju przeczekać. Barman dorwał kij baseballowy, zaczął walić w bar, towarzystwo podzieliło się na grupy, a tu nagle ci dwaj, co nagle wszystko zaczęli… a ja do dziś nie wiem, o co im poszło – wyciągają noże. Powinienem byłsię wtedy ewakuować, ale nie było możliwości, żeby przemknąć obok nich. Odkroili by mi kawał tyłka, a ja jakoś nie chciałem się z nimi jeszcze rozstawać. Wydawało mi się, że bezpieczniej będzie się wmieszać w tłum. Ludzie otoczyli tych dwóch, przyjmowali zakłady. Kilku gapiłów im pozazdrościło i sami, tak dla zabawy, zaczęli się okładać pięściami.

Roarke bez trudu przypominał sobie, że sami nieraz spędzali wieczór, zabawiając się w podobny sposób.

– Ile kieszeni zrobiłeś podczas bójki?

– Straciłem rachubę. – Odparł z uśmiechem Mick. – Odbiłem sobie za moją stratę. W powietrzu latały krzesła i ciała, nie mogłem się powstrzymać i dołączyłem do zabawy. Niech mnie diabli, jeśli ci dwaj, którzy to wszystko rozpętali, nie zadźgali się na śmierć. Widziałem na własne oczy, ich krew była czarna. I śmierdziała. Sam wiesz, jak łatwo rozpoznać zapach śmierci.

– Tak, wiem.

– Cóż, ludzie się rozstąpili i zaczęli uciekać jak szczury z tonącego okrętu. Barman postanowił wezwać gliny. Wtedy nagle mnie olśniło. Jeden z tych trupów był całkiem do mnie podobny. Ten sam kolor włosów i oczu i włosów, taka sama budowa. Czy to nie dar losu? Mick Connelly potrzebuje zniknąć, a czy jest lepszy sposób, niż zostać trupem na podłodze pubu w Liverpoolu? Podmieniłem dokumenty i zwiałem. – I tym sposobem Michael Joseph Connelly wykrwawił się na śmierć, jak przepowiedziała jego matka, a Bobby Pike odjechał najbliższym autobusem do Londynu. Ot i cała historia. – Mick wypił duży łyk piwa i odetchnął z zadowoleniem. – Chryste, jak się cieszę, że cię znowu spotkałem. Kiedyś to były czasy! Bawiliśmy się, nie stary? Ty, ja, Brian i reszta chłopaków.

– Racja.

– Słyszałem o Jenny. I o Tommym i Shawnie. Serce mało mi nie pękło, kiedy się dowiedziałem, jak zginęli. Ze starej paczki z Dublina zostaliśmy tylko my trzej, ty, ja i Bri.

– Brian nadal przebywa w Dublinie. Jest właścicielem Skarbonki, przez większość czasu sam prowadzi dar.

– Słyszałem o tym. – Rzekł Mick. – Któregoś dnia wpadne do Dublina odwiedzić stare śmiecie. Często tam wracasz?

– Nie. – Rzucił Roarke.

Jego gość pokiwał głową.

– W sumie nie wszystkie wspomnienia są takie miłe. No ale ty się nieźle urządziłeś, co? Zawsze wiedziałem, że do czegoś dojdziesz. – Wstał i z niedopitym piwem podszedł do szklanych drzwi. – Pomyśl, jesteś właścicielem tego cholernego hotelu i Bóg wie czego jeszcze. Przez ostatnie lata jeździłem troche po świecie i wszędzie, gdzie byłem, ludzie wymieniali nazwisko mojego przyjaciela z dzieciństwa jak Boga. – Odwrócił się do Roarke’a z uśmiechem. – Niech mnie cholera, jeśli nie jestem z ciebie dumny.

To sformułowanie uderzyło Roarke’a. Ludzie, którzy przyjaźnią się od dziecka, nie zwracają się do siebie w ten sposób.

– Mick, a ty co porabiasz?

– O, różne interesy. Zawsze jakieś interesy. Kiedy sprowadziły mnie tu, do Nowego Yorku, powiedziałem sobie:,,Mick, zatrzymasz się w tym eleganckim hotelu Roarke’a i sprawdzisz, co u niego słychać’’. Znów podróżuje pod nowym nazwiskiem. Od czasów Liverpoolu upłynęło już wystarczająco dużo lat. I zdaje mi się, że zbyt dużo czasu upłynęło, odkąd piłem piwo ze starymi przyjaciółmi.

– Sprawdziłeś, co u mnie słychać, i pijemy piwo. A teraz powiedz, o co tak naprawde chodzi?

Mick oparł się plecami o drzwi, podniósł do ust szklankę i pojrzał na Roarke’a.

– Przed tobą nic nie można było ukryć. Zawsze potrafiłeś wykryć kit jak radar. Tym razem powiedziałem ci prawdę szczerą jak złoto. Tak się składa, że interes, który mnie tu sprowadza, może cię zainteresować. Chodzi o kamienie. Piękne kolorowe kamyczki, które marnują się w jakichś ciemnych pudełkach.

– Rzuciłem to.

Mick parsknął śmiechem. Uspokoił się i mrugnął, widząc, że Roarke po prostu mu się przygląda.

– Coś ty, stary, to ja, Mick. Chyba mi nie powiesz, że twoje czarodziejskie palce przeszły na emeryturę?

– Umówmy się, że znalazłem dla nich inne zajęcie. Legalne. Od jakiegoś czasu nie mam potrzeby szperac po cudzych kieszeniach i wyłamywać zamków.

– Potrzeba, kto tu mówi o potrzebie? Bóg obdarzył cię prawdziwym talentem. Nie tylko sprawnymi palcami, ale i mózgiem. W życiu nie spotkałem kogoś tak sprytnego i rozgarniętego. Zostałeś stworzony po to, by kraść. – Mick z uśmiechem podszedł do swojego krzesła i usiadł. – Chyba nie myślisz, że uwierzę, że to pieprzone imperium to uczciwy interes.

– Ale tak jest. – Teraz, pomyślał Roarke. – To wystarczająco ekscytujące.

– Moje serce. – Mick teatralnie złapał się za pierś. – Nie jestem już taki młody. Mój organizm źle znosi tego rodzaju szok.

– Przeżyjesz. Będziesz musiał wymyślić coś innego, żeby zdobyć te kamienie.

– Szkoda. Wstyd. Grzech. Ale co robić. Jest, jak jest.- Mick westchnął. – Uczciwie i zgodnie z prawem, co? Mam też coś uczciwego. Wiesz, że lubię różności. Otworzyłem ze znajomymi mały interes. Bułka z masłem w porównaniu z tobą. Zapachy. Perfumy i tym podobne, a pomysł polega na tym, że pakujemy produkt w stylowe opakowanie. Takie romantyczne bzdety, rozumiesz. Może zainteresuje cię inwestycja?

– Możliwe.

– No to pogadamy następnym razem, kiedy będę w mieście. – Mick podniósł się. – Pewnie jesteś bardzo zajęty. Lepiej sprawdzę, jaki apartament mi się trafił, a ty wracaj do swoich obowiązków.

– Nie zgadzam się, żebyś zatrzymywał się w Palace. – Powiedział Roarke, wstając. – Zapraszam cię do mnie.

– To bardzo miłe z twojej strony, ale nie chciałbym przeszkadzać.

– Myślałem, że nie żyjesz. Jenny i cała reszta, z wyjątkiem Briana, odeszli. Nigdy nie odwiedzili mnie w moim domu. Każę przewieźć tam twoje rzeczy.


Agencje na całej planecie przygotowały profile psychologiczne i osobowościowe Yosta. Eve uznała, że to nie wystarczy. Zastanawiała się, czy nie wysyłać materiałów agencyjnych i swoich notatek doktor Mirze, wybitnej specjalistce od analiz psychologicznych, pracującej dla nowojorskiej policji.

Problem w tym, że zawodowy morderca był jedynie narzędziem. Chciała go dopaść, ale bardziej zależało jej na jego pracodawcy.

– FBI uważa, że stawka Yosta za jedno zlecenie wynosi około dwóch milionów dolarów plus wydatki. Kwota oczywiście rośnie w zależności od rodzaju wykonywanej pracy i samego celu.- Eve siedziała w Sali konferencyjnej w centrali i patrzała an ekran monitora, z którego uśmiechała się do niej Darlene. – Dlaczego 22 letnia pokojówka jest warta dwa miliony plus wydatki?

– Może coś wiedziała – zasugerował McNab. Ucieszył się, kiedy wezwano go na konsultacje. Jako specjalistę z wydziału przestępstw elektronicznych. Kiedy długie, jasne włosy ujarzmił trzema czerwonymi spinkami, jego ładna szczupła twarz nabrała poważnego wyrazu.

– U nas mówi się, że ofiara posiadała szkodliwe informacje. Jeśli nawet, to dlaczego nie zaaranżowano jakiegoś wypadku za znacznie mniejsze honorarium? Miała swoje zwyczaje, zawsze dojeżdżała do pracy publicznymi środkami transportu, a od przystanku do hotelu i odwrotnie chodziła pieszo, często samotnie. Wystarczyło stuknąć ją na ulicy i zabrać torebkę. Uznano by ją za ofiarę zwyczajnego napadu, nie byłoby dochodzenia.

– No tak. – Choć McNab przyznał jej rację, uważał, że jego obecność w zespole nie jest przypadkowa. Postanowił odegrać rolę adwokata diabła. – W przypadku ulicznego napadu istnieje element ryzyka. Dziewczyna może mieć szczęście, trafić na miłosiernego samarytanina, który udzieli jej pomocy. A tak, kiedy jest w pracy, sama przychodzi do pokoju i nie może być mowy o żadnej pomyłce. Sprawa jest przesądzona.

– I tym sposobem sprawa dostaje priorytet, a morderstwem zajmuje się ekipa najlepszych ludzi w dochodzeniówce. I Roarke- dodała, mimo,że nie miało to dla niej dużego znaczenia.- Ktoś, kto dysponuje odpowiednimi środkami, by wynająć profesjonalistę, na pewno wie w co się pakuje, robiąc to pod nosem Roarke’a.

– Może jest taki głupi. – Usta McNaba drgnęły w uśmiechu.

– Chyba ty jesteś głupszy – wtrąciła Peabody. – Ten, kto nająl Yosta, chciał wielkiego dochodzenia. Zależało mu na tym żeby media nagłośniły sprawę. Może chodziło o uwagę. Może płaci za to żeby go ktoś zauważył.

– No dobra, z tym mogę się zgodzić. – McNab, lekko zirytowany, zwrócił się do Peabody. – Ale dlaczego? To nie on został zauważony, ale zabójca i ofiara, więc po co to wszystko? Nie mamy żadnego sensownego motywu. Nie wiemy czy Frencz była celem, czy tylko przypadkową ofiarą.

– Jest ofiarą śmiertelną – ucięła Peabody.

– A gdyby tamtego wieczoru zamieniła się z inną dziewczyną, która znich by żyła?

– McNab zaskakujesz mnie. – W łagodnym głosie Eve pobrzmiewała ledwo dostrzegalna nuta sarkazmu. – Dedukujesz jak rasowy detektyw. Z tego co wiem, James Priori, alias Sylwester Yost nie wspomniał, że zależy mu właśnie na tym apartamencie. Nie określił nawet piętra. Mam przeczucie, od razu zaznaczam, że potwierdza je prawdopodobieństwo, bo tuż przed spotkaniem przejrzałam akta dochodzeniówki. No w wiecie, tu w wydziale zabójstw mamy taki przykry obowiązek. Więc mam przeczucie- powtórzyła, widząc grymas niezadowolenia na twarzach McNaba i Peabody- że Darlrne Frencz nie była celem. To oznacza że najprawdopodobniej nie miało znaczenia, kto pojawi się w apartamencie.

– Pani porucznik, dlaczego ktoś miałby zapłacić kilka milionów za zabicie przypadkowej osoby?

– Powiem więcej. – Eve zwróciła się do McNaba: – Dlaczego ktoś wynajmuje zabójce notowanego przez wszystkie agencje, którego w ciągu kilku godzin można zidentyfikować bez problemu? Dlaczego to morderstwo zostaje popełnione w miejscu publicznym, do którego media maja tak łatwy dostęp?

Męczącą ciszę przerwało westchnienie Feeneya.

– Ja nie wiem, Dallas, ale czarno to wszystko widzę. Próbujesz ich szkolić, dzielisz się swoim doświadczeniem, a oni siedzą jak idioci. Roarke. – Podpowiedział. – Celem jest Roarke.


To dlatego tak się martwiła. Dlaczego ktoś narażał się na takie wydatki i kłopoty, by przyciągnąć uwagę Roarke’a? Oto, na co mnie stać, proszę bardzo, oto, co mogę ci podrzucić pod drzwi.

O co w tym chodzi?

Media podniosą alarm, a on będzie dwoił i troił. Kilku gości odwoła rezerwacje, ale równocześnie pojawi się dwa razy więcej nowych, żądnych wrażeń i chorobliwie spragnionych sensacji. Kilku pracowników złoży wymówienie, lecz z pewnością znajdzie się sporo chętnych na ich miejsce. W sumie Roarke nie poniesie z tego tytułu kosztów, co więcej, zyska zainteresowanie klientów, które jak zwykle obróci na swoją korzyść.

Chyba że człowiek, który wynajął Yosta, zna Roarke’a. I to dobrze. Musiał wiedzieć jak wpłynie na niego wiadomość o tym, że w jego hotelu zamordowano niewinną dziewczynę.

Dla Roarke’a była to sprawa osobista. Jeśli motyw też był osobisty… tak, martwiło ją to.

Teraz miała dodatkową motywację, by jak najprędzej doprowadzić Yosta przed sąd. Chciała sprawiedliwości ze względu na Darlene Frencz i odpowiedzi ze względu na męża. Jeszcze raz przejrzała plik z danymi Yosta. Żadnej rodziny. Żadnych znajomych. Adres nieznany. Po prostu pustka, pomyślała z rozgoryczeniem. Pierwszy raz w jej karierze zdarzyło się, że znała nazwisko mordercy i miała przeciwko niemu niezbite dowody, a wszystko to udało się zgromadzić w ciągu niecałej doby od popełnienia zbrodni.

A jednak nie była w stanie się do niego dobrać.

Żadnych tropów.

– Gdzie sypiasz, sukinsynu? Gdzie jadasz? Jak spędzasz czas kiedy nie pracujesz?

Odsunęła się od biurka, odchyliła do tyłu głowę i przymknęła oczy.

Nie rzucasz się w oczy, myślała, wyobrażając sobie jego twarz, oczy, usta. Mieszkasz w małym, cichym domu w spokojnej okolicy. Musisz mieć ich kilka. Dużo podróżujesz. Masz własny środek transportu? Pewnie tak. Ale nic krzykliwego. Jakiś solidny, dyskretny, niezawodny pojazd. Klasyczny. Jak muzyka przy której zabijasz.

Jeśli przyjechałeś nim do Nowego Jorku, nie korzystałeś z hotelowego garażu.

Mięso i ziemniaki, przypomniała sobie posiłek, który zjadł w apartamencie. Prosty, ale drogi. Ubranie, w jakim wszedł i wyszedł, także spełniało te kryteria. Podobnie jak bagaż.

Bagaż.

Usiadła prosto, wywołała dane recepcji hotelu.

– Oczywiście, klasyczna waliza na kółkach. Prosta i droga. I nowa. Wygląda na całkiem świeży towar. Komputer, powiększ sektor 12 na 28, 20 %.

Czekaj…

Na ekranie pokazało się zbliżenie walizki stojącej u stóp Yosta. Solidna czarna skóra, wyraźnie nowa. Żadnej rysy, żadnej plamki, jakie zjawiają się podczas każdej, nawet krótkiej podróży.

– Komputer, powiększ sektor 6 na 10

Czekaj…

Tym razem miedziany znaczek firmowy był wyraźniejszy.

– Cachet. Świetnie, co nam to mówi? Komputer zidentyfikuj model walizki widocznej na ekranie. Szukaj przez Cachet.

Czekaj… Przedmiot zidentyfikowany. Model 345/92-C, sprzedawanay w klasie Bussines Elite, dostępny w wersji skórzanej i płóciennej. Wymiary 14X8X6 Spełnia wszystkie warunki bagażu do transportu powietrznego i pozaplanetarnego. 345/92-c to nowy model, na rynek wszedł w styczniu tego roku. Cachet to firma należąca do Solar Lights, oddziału Roarke Indusrries Corporation.

Też mi nowość – mruknęła Eve. – W sprzedaży od stycznia. No i mamy trop. Komputer… a zresztą nieważne. Nacisnęła przycisk łącza wewnętrznego i przywołała McNaba.

– Cachet, walizka. Model 345/92-C, Bussines Elite. Chcę mieć listę sklepów, w których to sprzedają. Czarna skóra, model pojawił się w styczniu tego roku. Chce znac adresy sklepów i nazwiska osób, które kupiły taką walizkę.

– To potrwa…

– Co, brakuje ci czasu, McNab? – przerwała.

– Nie, pani porucznik. Już siębiore do roboty.

– Ja też – mruknęła, po czym wstała. Wzięła kurtkę i ruszyła w stronę biurka Peabody. – Jadę do domu, potrzebuję więcej danych. Zajmiesz się włosami.

– Włosami?

– Włosami Yosta. Mam wrażenie, że to nie jego. Ta fryzura jakoś mi nie pasuje do jego twarzy i stylu. Założę się, że to peruka. I to cholernie dobra. Moim zdaniem ma całą kolekcję. Zacznij od tej, którą widać na dyskietkach zabezpieczających. Sprawdź salony fryzjerskie i sklepy z perukami, te najlepsze, w dużych miastach. On nie nosiłby czegoś kiepskiej jakości. Skup się na naturalnym włosiu, koniecznie hipoalergicznym czy jak się to nazywa. Lubi, żeby wszystko było sterylnie czyste. Woli dźwigać skórzana walizkę zamiast lekkiej z płótna.

Peabody otworzyła usta, ale była już w drzwiach. Nie zdążyła zapytać co skórzana walizka ma wspólnego z perukami.


Kiedy Eve weszła do domu, Radke schodził właśnie po schodach. Zmarszczyła czoło na jego widok.

– Co ty tu robisz? – zapytała.

– Ja? Mieszkam.

– Wiesz, o co pytam.

– Tak. I sam mógłbym zadać ci to pytanie. Powinnaś być na służbie.

– Chcę coś sprawdzić, a wolałabym nie korzystać z komputer w centrali.

– Ach, tak.

– Tak, właśnie. Skoro już tu jesteś, pozwolisz, że zaoszczędzę trochę czasu i zadam ci kilka…- Urwała, Kidy położył rękę na jej ramieniu.

– Byłem na grze. Pomagałem Mickowi urządzić się w pokoju gościnnym.

– Mickowi?- Chciała coś dodać, ale w ostatniej chwili zamknęla usta.

– Zatrzyma się u nas na kilka dni, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

– Nie, skąd. – Że też musiał się pojawić akurat teraz, pomyślała. Fatalnie. – Jak sam powiedziałes, ty tu mieszkasz.

– Ty również. Rozumiem, że to powrót do tego okresu w moim życiu, z którym do końca się nie uporałaś. – Wsunął palec pod szelkę jej kabury.- Pani porucznik, nie da się ukryć, że to część mojego życia.

– Poznałam kilku twoich przyjaciól z Dublina. Bardzo polubiłam Briiana.

– Wiem. – Położył dłonie na jej ramionach, pogładził ją po plecach, po czym przyciągnął. – Mick był dla mnie ważny, Eve. Dużo razem przeszliśmy, dobrego i złego. Myślałem, że nie żyje, pogodziłem się z tym.

– A teraz okazało się, że to nieprawda. – Rozumiała, jak kręte bywają ścieżki przyjaźni.- Czy mógłbyś go poprosić, żeby dopóki mieszka pod naszym dachem, nie robił niczego, za co musiałabym go aresztować?

Pocałował ją w usta.

– Myślę, że go polubisz.

– Mhm. – Oboje wiedzieli, że Roarke nie przystał na jej propozycję. – Wy, Irlandczycy, dajecie się lubić. Posłuchaj, chodzi mi tylko o to, że ze względu na morderstwo i śledztwo nie powinieneś się w nic mieszać.

Kiwnął głową.

– Nie chodziło o nią, prawda? – powiedział. – O tę biedną, małą pokojówkę?

– Nie sądzę. Musimy usiąść i razem zastanowić się, kto i dlaczego to zrobił Oczywiście, natychmiast jak skończę. Teraz muszę wydać kilka poleceń. Mamy dziś gości na kolacji.

– Dziś? Roarke…

– Jeśli ci nie pasuje, jakoś wytłumaczę twoją nieobecność. Wpadnie Magda z synem i jeszcze kilka osób. Zależy mi na tym, żeby załagodzić niekorzystne wrażenie, jakie wywarł wczorajszy incydent. Będą tu wszyscy uczestnicy aukcji, muszę im pokazać, że panuję nad sytuacją.

– A więc nie ma sensu prosić cię, żebyś przełożył spotkanie na inny dzień?

– Żadnego- odparł z zadowoleniem. – Nie mogę wycofywać się z hotalu ani innych moich inwestycji tylko dlatego, że ludzie uważają, że ktoś próbuje mnie zdenerwować.

– Wiesz, że następnym celem możesz być ty.

Roarke wciąż się uśmiechał.

– Nawet bym wolał. Nie chcę mieć na sumieniu kolejnej niewinnej ofiary. Na wszelki wypadek najlepsi ochroniarze będą w pobliż€.

Eve postanowiła, że sama będzie jeszcze bliżej.

– O której przychodzą goście? – zapytała.

– O ósmej.

– W takim razie biorę się do pracy. Zdaje się, że będę musiała włożyć coś ekstra?

Mąż podniósł jej dłoń i ucałował.

– Dziękuję.

– Daruj sobie. Oszczędź trochę czasu dla mnie, będziesz mi potrzebny jeszcze dzisiaj – dodała, wbiegając po schodach na górę.

– Kochana Eve, ja cię będę potrzebował bardziej.

Parsknęła, ale nie przystanęła. Zatrzymała się dopiero na piętrze na widok Micka wychodzącego z jednego z pokoi gościnnych. Bez marynarki robił wrażenie zadomowionego.

– O pani porucznik. – Obdarzył ją uśmiechem.- Nie ma nic gorszego niż niespodziewany gość, prawda? Na dodatek to przyjaciel męża z dzieciństwa, ktoś zupełnie obcy. Współczuję i ma nadzieję, że nie sprawię wielkiego kłopotu.

– To duży dom – odparła i od razu uświadomiła sobie, że nie była to zbyt uprzejma odpowiedź. Na szczęście przyjął ją z tak szczerym uśmiechem, że musiała go odwzajemnić.- Wybacz Mick. Jestem trochę rozkojarzona. Roarke’owi zależy na twojej obecności, a ja nie mam nic przeciwko temu.

– Dzięki, postaram się nie zanudzać cię opowieściami o naszych wspólnych przygodach z dawnych lat.

– Ależ ja z przyjemnością posłucham.

– Chyba sobie jednak darujemy. – Mrugnął do niej. – Nielichy domek – powiedział, rozglądając się. – Domek to niezbyt trefne określenie. Nie oddaje wspaniałości tego pałacu. Nie gubisz się w tych korytarzach?

– Czasami. – Zauważyła, że przyjaciel męża z zaciekawieniem patrzy na jej pas, przy którym nosi broń.- Jakiś problem?- spytała chłodno.

– Nie, skąd, choć przyznam, że nie przepadam za tego rodzaju bronią.

– Czyżby? – Leniwie położyła dłoń na kaburze. – A jaką wolisz?

Uniósł ugięte w łokciach ręce i zacisnął w pięści.

– To mi wystarcza. No, ale jeśli się ma taką pracę… a propos, właśnie pomyślałem, że to jedna z tych nielicznych przyjemnych rozmów z przedstawicielami tej profesji. Roarke i glina. Proszę mi wybaczyć, pni porucznik, ale to trochę dziwne. Może kiedyś opowiesz mi, jak to się stało, że jesteście razem. Bóg mi świadkiem, umieram z ciekawości.

– Zapytaj Roarke’a. Opowiada ciekawiej ode mnie.

– Chciałbym usłyszeć twoją wersję.- Zawahał się, ale w końcu się zdecydował. Przybliżył się do Eve i rzekł: – On nie zadowolił by się byle czym, więc domyślam się, że dobra z ciebie glina. A skoro jesteś bystra, na pewno zorientowałaś się, z kim masz do czynienia. Nie wiem, czy wiesz, że Roarke jest moim najstarszym przyjacielem. Zrobię wszystko, by zawrzeć pokój, jeśli nie coś więcej z kobietą, którą poślubił. – Wyciągnął do niej rękę.

– Zgadzam się na zawieszenie broni z przyjacielem mężczyzny, którego poślubiłam. – Odwzajemniła uścisk. – Mick, proszę cię, zachowuj się przyzwoicie, przynajmniej póki jesteś w Nowym Jorku. Nie chcę, żeby Roarke miał kłopoty.

– Ani ja. Sam też ich nie szukam. Pracujesz w zabójstwach, prawda?

– Zgadza się.

– Patrząc ci prosto w oczy, mogę powiedzieć, że nigdy nikogo nie zabiłem i nie zamierzam tego robić. Mam nadzieję, że to pomoże nam się zaprzyjaźnić.

– Na pewno nie zaszkodzi.

Загрузка...