Caitlin wysiadła z autobusu w Chatswood za pięć dziewiąta. Zwykle przyjeżdżała do pracy piętnaście minut wcześniej. Dzisiaj jednak potrzebowała więcej czasu, żeby przygotować się do wyjścia.
Poranek był ładny. Wszystko lśniło po deszczu. Gdyby nadal szalała burza, Caitlin być może wytrwałaby w czarnej rozpaczy. Intensywny błękit nieba zdawał się mówić, że rozwiały się chmury nie tylko nad ziemią, ale przede wszystkim nad jej przyszłością.
Zrobiła wysiłek, by wyglądać dzisiaj elegancko w każdym szczególe. Nic nie mógł jej zarzucić.
David płacił jej wysoką pensję. Wymagał od niej, by prezentowała się gustownie i stylowo. Była zbyt ambitna, by dać mu jakiekolwiek podstawy do krytyki, szczególnie, jeżeli chodziło o pracę. Również duma nie pozwoliła jej pokazać, jak bardzo czuje się zraniona. Doprowadził ją do głębokiej rozpaczy, nie musi jednak o tym wiedzieć.
W rezultacie wyglądała tego dnia tak wytwornie, że przyciągała spojrzenia mężczyzn, gdy przechodziła przez jezdnię, kierując się w stronę biura.
Kasztanowate włosy, świeżo umyte, ułożyła w kaskadę połyskujących lal, wydawałoby się, z wplecionymi promykami słońca. Twarz Caitlin była owalna, w kształcie serca, miała nieduży zgrabny nosek, szerokie, namiętne usta, długie, lekko podwinięte rzęsy, głęboko osadzone oczy.
Caitlin zawsze robiła sobie delikatny, subtelny makijaż.
Lekkie muśnięcie cieni i kreska przy powiekach, bardzo drogi puder dla nadania skórze niezwykłej gładkości. Kontur ust perfekcyjnie podkreślony kredką i wypełniony brzoskwiniowym blaskiem.
Ubrana była w elegancką białą bluzkę z długimi koronkowymi rękawami, a także z koronkowymi wstawkami, biegnącymi wzdłuż ciała. Długa, z rzędem małych guziczków, kremowa spódnica w delikatne ciemniejsze trochę paseczki podkreślała jej wąską talię. Całości dopełniały świetne gatunkowo rajstopy, a sportowe eleganckie pantofle harmonizowały z przewieszoną przez ramię skórzaną torbą.
Wyglądała tak dobrze, jak David Hartley mógłby sobie tego życzyć.
Weszła do budynku firmy. Na dole w obszernym holu znajdował się salon wystawowy. David prezentował tu swoje meble, eleganckie, o wysokim standardzie. Od razu podszedł do niej kierownik działu handlowego, Paul Jordan.
– Dzień dobry, panno Ross – powiedział uprzejmie. Przystojny mężczyzna, niewiele po czterdziestce. Jak na jej gust, zawsze odrobinę zbyt wylewny, przesadnie grzeczny. Prawdopodobnie była to uprzejmość bezosobowa, zawodowa, wynikająca niejako z jego funkcji. David zatrudniał handlowców najwyższej klasy.
– Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek. Życzę miłości, szczęścia i wielu uroczych wielbicieli. Nasza firma życzy pani wielu adoratorów wieczorową porą.
Ta nadmierna uprzejmość Jordana zawsze ją trochę irytowała. Niewątpliwie to dziwne trochę pozdrowienie zastępowało dzisiaj rutynowe: „życzę miłego dnia”. Pomyślała, że na przyszły rok powinien wymyślić jakieś bardziej sensowne życzenia.
– Dziękuję – odpowiedziała i pośpieszyła do windy. Szybkim krokiem przeszła przez salon wystawowy, który zajmował większą część powierzchni parteru.
Jenny Ashton, recepcjonistka i telefonistka, ujrzawszy ją, wychyliła się zza swojego biurka. Ta ładna blondynka z uroczym uśmiechem rozjaśniającym jej twarz, była o dwa lata młodsza od Caitlin.
– Witaj, Jenny – pozdrowiła ją krótko Caitlin. Tego poranka nie miała czasu ani chęci na biurowe plotki. – Czy twój chłopak pamiętał dzisiaj o tobie? – zapytała, naciskając guziczek windy i starając się wyglądać miło i życzliwie.
– Tak, dał mi dziś rano…
Podjechała winda. Caitlin zmusiła się, by uśmiechnąć się do Jenny i z ulgą weszła do kabiny.
Cały czas zastanawiała się, jak powinna postąpić z Davidem. On nigdy nie da jej tego, czego pragnęła. Byłoby dla niej koszmarną udręką, gdyby znowu miała stać się dla niego jedynie asystentką. Zimne, oficjalne, służbowe układy nie mogły jej już wystarczyć po tym, czego zaznała. Nie powinna jednak pozwolić, żeby nadal traktował ją jedynie jak kogoś, kto służy do zaspokajania jego zachcianek.
Problem polegał na tym, że prawdopodobnie jej życie miało być poświęcone dawaniu mu szczęścia. Może nawet za dużo powiedziane, raczej zaspokojeniu jego kaprysów. Gdy jednak pomyślała o tym, że już nigdy nie doświadczy tej dzikiej pasji, która była ich udziałem, ogarnęło ją uczucie przeraźliwej pustki. Dobrze płatna praca asystentki prezesa też nie czekała na nią za każdym rogiem. Gdzie znajdzie pracę równie ciekawą i zarazem dobrze płatną?
David był dobrym szefem. Emanował takim rodzajem zaraźliwej energii, która wszystkie, nawet najbardziej przyziemne obowiązki czyniła ważnymi i ekscytującymi. Podziwiała go, szanowała jego stosunek do pracy. Gdzie ona znajdzie równie niezwykłego szefa?
Ogarnęły ją wątpliwości. Czy nie podjęła pochopnej decyzji? Tak, w tym związku to ona musiałaby się całkowicie poświęcić dla niego, jej uczucia nigdy by się nie liczyły. Czyż jednak całkowite przekreślenie siebie, to nie nazbyt wielka ofiara? Czy właśnie na tym polega tak zwana ofiarna miłość? Jeśli tak, to jest to bardzo trudne…
Zestresowana tego rodzaju rozmyślaniem, emocjonalnie rozdarta, Caitlin wyszła z windy, otworzyła, korzystając z automatycznego pilota, drzwi swojego pokoju. Spojrzała na zegarek. Wskazywał dokładnie godzinę dziewiątą. Chodził na pewno dobrze, co do minuty.
Weszła i zamarła ze zdumienia. Pokój przesiąknięty był dziwnym, słodkim, upajającym zapachem. Ujrzała ogromny, wspaniały bukiet róż, stojący na jej biurku. Dwadzieścia jeden pąsowych, aksamitnych pąków, które niebawem miały rozwinąć się w bujne kwiaty. Oszałamiająco piękne, fantastyczne, cudowne…
Przyjemne ciepło ogarnęło jej ciało. Czerwone róże oznaczały miłość. Oznaczały wieczność.
Nie miała wątpliwości. Musiały być od Davida. Zrozumiał niewłaściwość swego postępowania. Nie chce jej stracić. Zależy mu na niej. Może się wreszcie w niej zakochał? Chociaż… mógł zamówić te róże już wczoraj. To mogło być powodem, dla którego nie chciał zmieniać swoich planów na ten dzień. Chciał jej zrobić niespodziankę.
Caitlin podeszła do bukietu ostrożnie, powoli, jak lunatyk. Umysł jej nadal rozważał najprzeróżniejsze możliwości. Do bukietu załączony był koszyczek z drobnymi upominkami w kolorowych, błyszczących papierkach, a do jednej z róż przywiązana była walentynkowa pocztówka, a na niej mały, tłuściutki kupidynek wypuszczał złotą strzałę w kierunku serca. Obok wazonu leżało czerwone, satynowe serduszko, obszyte koronką i ozdobione perłami.
Palce Caitlin drżały, gdy odwiązywała od łodygi karteczkę. Serce waliło jak oszalałe. Co napisał? Na pewno coś intymnego, uroczego i bardzo ważnego. Coś, co wskazywałoby na jego prawdziwe uczucie do niej.
Nadzieja prysnęła jak bańka mydlana. Na kartce widniały trzy wydrukowane wyrazy: „Bądź moją Walentynką”. I tylko tyle. Bez podpisu. Nawet bez jej imienia. Ale przecież istniały te piękne róże! Sucha treść karteczki musiała mieć jakąś przyczynę. Te róże były zbyt piękne i… drogie!
To wyjaśniało więcej, niż mogła się spodziewać. Uczucie szczęścia przepełniło jej serce i rozproszyło niezadowolenie. To dużo więcej, niż w ogóle mogła od niego oczekiwać. Znała go. Nigdy nie popadał w sentymentalizm i nigdy nie przykładał najmniejszej wagi do żadnych świąt, imienin, urodzin czy rocznic.
Zdała sobie sprawę, że zarówno Jenny, jak i Jordan musieli widzieć dostawcę tych róż. Jenny zapewne wskazała mu drogę do jej biura. Czy oni zauważyli, że jej cichy wielbiciel nawet nie napisał imienia adresatki na pocztówce? Gdyby cokolwiek napisał, pracownicy mogliby zacząć podejrzewać, że istnieje jakiś związek pomiędzy nią a Davidem. Z pewnością nie mógł sobie pozwolić na pisanie odręczne, łatwo ujawniające właściciela tego charakteru pisma. Nie trzeba być grafologiem, żeby poznać charakter pisma swojego szefa. Pracownicy zobaczyliby, że złamał swoje niezłomne zasady niemieszania spraw służbowych z prywatnymi. Dlatego nic nie napisał…
Ale ona przecież wiedziała. Rozumiała, że jest jedyną osobą, dla której przeznaczono tę wiadomość: Nasz związek to sprawa prywatna i muszę mieć pewność, że moje życie intymne zostanie nadal zachowane w tajemnicy.
Caitlin wciągnęła głęboko do płuc ten wspaniały, aromatyczny zapach, który bił od bukietu i z westchnieniem szczęścia usiadła na moment przy biurku, gapiąc się na róże. Po chwili wstała, powiesiła torbę na wieszaku, wyjęła z szuflady notes i długopis i skierowała się w stronę drzwi prowadzących do gabinetu szefa.
To było zdumiewające. Pięć minut wcześniej nie miała ani odwagi, ani najmniejszej ochoty zbliżać się do tych drzwi. Kiedy tu weszła, każdy mięsień w jej ciele był tak napięty, że aż lekko drżał. Teraz mogła stawić czoło Davidowi, który dla niej aż tak bardzo musiał ugiąć swój charakter. On zrozumiał. To był punkt zwrotny, świadczący o tym, że i jej uczucia będą teraz brane pod uwagę.
Otworzyła dzielące ich drzwi i weszła pewnym krokiem.
David podniósł na nią oczy znad papierów leżących na biurku. Miał surowy wyraz twarzy, zaciśnięte szczęki, wyglądał jak ktoś szykujący się do walki. Wściekły, nieufny i wojowniczy.
– Spóźniłaś się – rzekł oskarżycielsko.
Caitlin przesłała mu uwodzicielski uśmiech. Na jej twarzy widniało szczęście.
– Rozmyślałam o tobie – szepnęła.
David spojrzał na nią zaskoczony. Nigdy nie miał pewności, jak ona się zachowa. Działała w sposób trudny do przewidzenia. Nigdy nie wiedział, jaką obierze drogę postępowania. Co gorsza, rozbijała wszystkie jego plany, zmuszając go do dostosowywania się do jej pomysłów.
Dla Caitlin jego zmieszanie stanowiło wystarczający dowód, że jest dla niego kimś ważnym. Lubiła zmuszać go do zastanowienia się. Jednakże teraz czas nie był ku temu stosowny, ale przecież zupełnie nie spodziewała się, że z samego rana obdarzy ją tak pięknymi różami i to w Dniu Zakochanych! To było po prostu wyznanie miłości! Nie mogła udać, że nie zauważyła tych róż! Oczywiście, że ich stosunki prywatne z pewnością wymagały dyskrecji. Niemądre by było, gdyby publicznie okazywał swoje uczucia do niej. Niemniej ona musi mu dać znać, co czuje, jak bardzo jest mu wdzięczna. Nie trzeba mówić bezpośrednio, wystarczy spojrzeć znacząco, powiedzieć mu coś miłego…
– Nie chciałabym ci teraz przeszkadzać, Davidzie – rzekła z zalotnym uśmiechem. – Ale sprawiasz mi tyle uroczych niespodzianek…
– Ty także – odparł cokolwiek niepewnie.
Przesłała mu jeszcze jeden promienny uśmiech. Podeszła bliżej i usiadła na stojącym koło jego biurka fotelu. Siadała tu zwykle na początku dnia, kiedy informował ją o swoich planach służbowych i o tym, co należy do jej obowiązków.
Przez moment przyglądała mu się uważnie. David, nawet z tak surowym, twardym wyrazem twarzy, jak teraz, był zabójczo przystojny. Wyjątkowo dobrze mu było w garniturze koloru indygo, ten odcień niebieskiego był teraz szczególnie modny w świecie biznesu. Z kolorem garnituru świetnie harmonizował wytworny jedwabny krawat w czerwono – granatowe i srebrne paseczki. starannie zawiązany na białej koszuli.
– Jak zawsze gotowa jestem na twoje rozkazy – szepnęła.
Przyglądał jej się dłużej niż potrzeba. Coś mu nie pasowało, chyba nie rozumieli się za dobrze w tej chwili.
– Za niecałą godzinę przybywa delegacja niemiecka – powiedział.
– Oczywiście, pamiętam o delegacji – mrugnęła w jego stronę długimi, ciemnymi rzęsami. – Przepraszam za dzisiejszy poranek.
Dała mu do zrozumienia, że myśli jej jeszcze nie powróciły do spraw służbowych.
– Ja też przepraszam… Niemcy rozpaczliwie potrzebują licencji na produkcję. Próbują jednak obniżyć cenę i wyszukują usterki w naszym patencie…
Pomyślała o bukiecie róż.
– Wiem, że nasz związek jest ważny dla ciebie – iskierki szczęścia tańczyły w jej oczach.
Jak dobrze, że potrafił zrozumieć i przeprosić ją za to, że doprowadził dziś rano do nieprzyjemnej wymiany zdań. Zmarszczył brwi. Przyglądał jej się badawczo.
– Czy możesz się skoncentrować na tym, co mówię?
– Oczywiście. Na każdym słowie. I na tych nie wypowiedzianych także – uśmiechnęła się, by pokazać, że nie czuje do niego ani trochę żalu.
Jego twarz wyrażała ostrzeżenie. Zaczął mówić takim tonem, jakby dyktował, sprawdzając prędkość, z jaką pisze na maszynie:
– Poproś do mnie Paula Jordana. Powiedz mu o kontrakcie z Sutherlandem. Za pół godziny zaczynamy. Sprawdź, czy pamięta o spotkaniu. Chcę, żebyś ty też była obecna i robiła notatki. Wezwę cię telefonicznie.
– Już się robi, szefie – rzekła, odkładając długopis. Chwilami wydawał się lekko ogłupiały.
Wstała i ochoczo podbiegła do drzwi. Czuła się lekka i szczęśliwa, jakby frunęła ponad ziemią.
– Poczekaj.
Odwróciła się. Patrzyła wyczekująco, z błyskiem radości w oczach. O cokolwiek David teraz ją poprosi, wykona to najlepiej, jak tylko potrafi. Będzie najlepszą asystentką w świecie i będzie z niej dumny, gdy staną razem przed niemiecką delegacją.
David borykał się z jakimś problemem. Widziała, że jakieś myśli nie dają mu spokoju. Emanowało od niego napięcie, jakaś nerwowość.
Patrzył jej w oczy uważnie, jakby próbując odczytać jej zamiary.
– Chciałem powiedzieć… – przerwał, jakby nie mogąc znaleźć słów. – Bardzo mi przykro, ale…
– Rozumiem – uśmiechnęła się Caitlin. To oczywiste, że chodziło mu o to, co działo się dziś rano. – Mnie również jest bardzo przykro.
– Co takiego? – zdziwił się.
– Przykro mi, bo przecież… chciałeś powiedzieć… – zawahała się.
Zastanawiał się przez moment. Po chwili miał taki wyraz twarzy, jakby nagle coś mu ulżyło.
– No dobrze, dopóki sprawy służbowe będą traktowane odpowiednio…
– Oczywiście, wszystko będzie zrobione na medal.