ROZDZIAŁ SIÓDMY

Co oni robią tak długo?

Caitlin próbowała zwalczyć ogarniającą ją panikę. I już zaczynała się bać, że jej ulegnie, pozwoli ponieść się nerwom. Godziny mijały, pierwsi goście mieli wkrótce przybyć, a ojca i Davida jak nie było, tak nie było.

Do tej pory panowała nad sytuacją. Wiedziała, z grubsza rzecz biorąc, czego może się spodziewać po ojcu, liczyła na to, że matka pokrzyczy trochę na niego, i ta chwila będzie wymagała od niej szczególnej koncentracji, ale potem powinni się pogodzić. Miała nadzieję, że sytuacja dość szybko się unormuje, choć, oczywiście, wymagałoby to obecności ojca. Z pewnym optymizmem zadzwoniła do Michelle, żeby jej powiedzieć, iż wszystko układa się pomyślnie.

Udało jej się namówić matkę na pójście do fryzjera. W ten sposób zyskała trochę na czasie.

Przygotowała sałatkę z owoców tropikalnych i dużą tacę koreczków. Prawie wszystko było już gotowe, pozostało tylko ugotowanie warzyw i podgrzanie pieczeni i można już było zasiadać do stołu. Tyle że ta impreza nie bardzo w ogóle miała sens, jeżeli matka i ojciec nie zdążą się przedtem pogodzić.

Caitlin była pewna, że David i ojciec dotrą tutaj, zanim matka zdąży wrócić od fryzjera. Niestety, matka przyszła wcześniej. Caitlin, nie pokazując po sobie ani cienia niepokoju, powiedziała matce, że najwyższy czas przebrać się, bo już niedługo przyjdą goście.

Czuła, że aż brzuch ją boli ze zdenerwowania. Dlaczego ich jeszcze tutaj nie ma? Przecież mogło im się coś stać. Wypadek samochodowy czy coś w tym rodzaju.

Michelle przyniosła ugotowaną przez siebie zupę z dyni, sałatki w plastykowych pojemnikach, wędzonego łososia. Uśmiechała się przy tym miło, co jeszcze bardziej zdenerwowało Caitlin i wzmogło jej podejrzliwość. Michelle była wysoka, szczupła, poruszała się miękko i zwinnie jak kot. Caitlin lubiła te zwierzęta, ale określenie „wredny jak kot” jakoś pasowało do jej starszej siostry. Bladoniebieskie oczy i krótko ostrzyżone włosy, tak jasne, jakby wyprane w bielince, w wypadku jej siostry wcale nie dawały obrazu niewinnego aniołka, tylko kogoś bardzo ugrzecznionego i niestety równie zakłamanego.

Mięso było już w piecyku, warzywa przygotowane w garnkach i na patelniach. Wszystko mogło się zacząć. Michelle rozłożyła obrusy i nakryła do stołu.

Nagle Caitlin pomyślała, że powinna zadzwonić do motelu, może ojciec jeszcze tam jest? A jeżeli David nie dojechał do „The Last Retreat”, to co to mogło oznaczać? Rozbił się na autostradzie? Jej kochanym malutkim samochodem? Poczuła, że jeszcze bardziej rozbolał ją brzuch.

– Gdzie jest ojciec? – zapytała Michelle bez większego zainteresowania.

– Zajęty – odparła krótko i zdecydowanie, chcąc położyć kres jakimkolwiek następnym pytaniom.

– Spodziewam się, że nie wróci na czas – domyśliła się starsza siostra. – Zostawi mamę samą i będzie straszny wstyd przed ludźmi.

– Już o to się nie martw.

– Nigdy nie wiadomo, co mu może przyjść do głowy. Dobrze, że w finansach matka trzyma rękę na pulsie.

– Przestań głupio gadać – zdenerwowała się Caitlin.

– Zobaczysz, że wyjdzie na moje. I jak ja potem spojrzę ludziom w oczy?

Caitlin poczuła, że już dłużej nie wytrzyma. Mruknęła coś, iż musi się przebrać i pobiegła na górę. Musiała skorzystać z telefonu. Pomyślała, że wypadki na drogach zdarzają się tak często, iż to zupełnie prawdopodobne, że i im przytrafiło się coś złego.

Oczyma wyobraźni widziała już obu mężczyzn leżących bez życia na szosie. Nieżywi. Tak samo, jak jej ukochana Dobbin. Zadrżała na tę myśl.

Podeszła do telefonu. To wszystko wymagało szczególnej ostrożności. Michelle albo matka mogły w każdej chwili podnieść słuchawkę drugiego aparatu na dole i podsłuchać całą rozmowę. Nerwowo wykręciła numer. Połączenie uzyskała niemal natychmiast, ale jedyne, czego się dowiedziała, to to, że ojciec oddał klucze do pokoju i opuścił motel.

Zastanawiała się, czy nie zadzwonić do dwóch najbliższych szpitali. Doszła jednak do wniosku, że nie warto ryzykować. Michelle uwielbiała podsłuchiwanie rozmów telefonicznych i donoszenie o wszystkim matce. Coś takiego mogłoby wszystko zepsuć.

Trzeba było uzbroić się w cierpliwość i czekać. Poza tym David mówił, że wróci. Pamiętała, z jakim uporem trzymał się on zwykle swoich planów. Kiedy nawet aż płonął z namiętności i pożądania, to i tak, jeśli miał w planie, że wyjdzie od niej o szóstej trzydzieści, nie pozwolił sobie na żadną taryfę ulgową. Zaplanował i tak musi być.

Teraz to jego rygorystyczne przestrzeganie zasad mogło na coś się przydać.

Wślizgnęła się do swojego pokoju. Oczywiście nie miała w co się ubrać. Wszystkie ciuchy, które przygotowała sobie na tę imprezę, znajdowały się w kraciastej torbie w bagażniku, w jej malutkim samochodzie, uprowadzonym nie wiadomo gdzie przez Davida.

Caitlin nerwowo rzuciła się do szafy, pełnej starych ubrań, takich „na po domu”, które czasami wkradała, przyjeżdżając do rodziców. To wszystko było trochę już podniszczone i zupełnie niemodne. Aż westchnęła z zazdrości na myśl o ciemnoniebieskiej sukni z głębokim dekoltem, którą miała na sobie Michelle. Ale trudno, nie suknia zdobi człowieka. Wydobyła więc z szafy długą, czarną spódnicę, granatową bluzkę z bufiastymi rękawami, cienkie rajstopy i brązowe sandałki. Na makijaż zabrakło już czasu, poza tym i tak wszystkie jej kosmetyki zostały w samochodzie. Znalazła w łazience intensywnie czerwoną szminkę i lekko pociągnęła nią usta.

Pośpieszyła z powrotem do kuchni, gdzie matka właśnie instruowała Michelle, że marchew do potrawki należy dodać trochę później, bo… Caitlin nie dowiedziała się dlaczego, bo matka ujrzawszy ją, od razu zmieniła temat.

– Gdzie byłaś tak długo? – zawołała.

– Bolał mnie brzuch – mruknęła.

– Nerwy – zawyrokowała matka. – I nic dziwnego po tych wszystkich kłopotach, które na siebie ściągnęłaś.

– Jakie kłopoty? – od razu zainteresowała się Michelle.

– Nie twoja sprawa – stwierdziła Caitlin. – Gdzie jest twój maż, Michelle? Miał przygotować drinki.

– Trevor zaraz przyjdzie. Czeka na opiekunkę do dzieci. Trevor wszedł w tej samej chwili, jak na zawołanie. Był doradcą prawnym, cieszącym się w tych stronach dużym autorytetem. Zawsze zdawał sobie sprawę z rangi społecznej tego zawodu.

Szybko wkroczył do kuchni, by z szacunkiem uścisnąć dłoń teściowej.

Eileen od razu zaprosiła go do salonu.

Caitlin wzięła do ręki talerzyk z oliwkami i słone orzeszki i pośpieszyła za nimi. Już tylko dwadzieścia minut dzieliło ich od planowanego rozpoczęcia imprezy. Miała nadzieję, że David nie wziął sobie zanadto do serca tego, co mówiła o wyższości spontanicznego działania nad ścisłym trzymaniem się wcześniejszych postanowień.

Trevor podszedł do baru. Zgodnie z tradycją rodzinną do zadań męża Michelle należało serwowanie alkoholu. Przygotowywał drinki, nalewał wino do kieliszków.

Ubrany był w czarny garnitur, nieskazitelnie białą koszulę i to tego szary krawat w czerwone prążki.

Caitlin postawiła na stole talerzyk z oliwkami. Do niedużej, kryształowej miseczki wsypała słone orzeszki. I wtedy usłyszała podjeżdżający pod dom samochód, pracujący silnik dużej mocy…

– Ferrari Davida! – krzyknęła z zachwytem i ulgą.

– Kto to jest David? – zapytał Trevor.

– Niestety, niedługo dowiesz się tego – powiedziała złowieszczo matka.

– Ktoś bardzo bogaty, skoro jeździ ferrari.

– Gorzej – Eileen z troską pokiwała głową. – Gorzej. Bogaty i zupełnie zdeprawowany.

– Jakie ferrari? – zapytała Michelle, wnosząc do salonu koreczki i krakersy.

– Tatko przyjechał! – zawołała tryumfalnie Caitlin. – Mówiłam, że przyjedzie! Już tutaj są!

Matka zesztywniała. W salonie zapanowało milczenie. Usłyszały kroki na ganku, cichy szmer głosów.

– Tatku, jesteśmy w salonie! – zawołała Caitlin, chcąc uniknąć kłopotliwej sytuacji.

Czuła, że serce podchodzi jej do gardła.

Kroki… szmer głosów… drzwi się otworzyły.

Caitlin zamarła z wrażenia, wprost nie mogła uwierzyć własnym oczom. Ojciec i David, obaj w… wizytowych garniturach, bardzo eleganccy. Ojciec miał krótko przycięte włosy, czyste paznokcie, wyprostowaną sylwetkę i ramiona ściągnięte do tyłu. Pełen godności, jakiejś szlachetności… Można powiedzieć, zupełnie nie ten sam człowiek.

W jedyni ręku trzymał wspaniały bukiet czerwonych róż, a właściwie jeszcze nie całkiem dojrzałych, delikatnych pączków. Do bukietu dołączona była tradycyjna walentynkowa karteczka. W drugim ręku niósł koszyk z prezentami.

Wszedł, zatrzymał się na chwilę w progu, po czym posłał matce powłóczyste, roznamiętnione spojrzenie, niby Romeo pod balkonem Julii.

– Kocham cię, Eileen – powiedział głębokim basem, w którym dało się słyszeć wzruszenie.

– Henry… – wyjąkała oszołomiona matka. Niepewnie postąpił dwa kroki w jej stronę.

– Nigdy w życiu nie kochałem nikogo oprócz ciebie, Eileen. Ty jesteś gwiazdą mojego życia.

– Och, Henry…

Caitlin zauważyła, że matce lekko trzęsą się ręce. Odmieniony ojciec wywarł na niej silne wrażenie, wytrącił ją z równowagi. I to chyba ośmieliło Henry'ego Rossa. Podszedł już całkiem blisko do swojej żony.

– Pięknie wyglądasz, Eileen. Masz jeszcze więcej uroku niż w dniu ślubu.

– Nigdy nie widziałam cię tak przystojnego, Henry – rzekła matka jakimś zmienionym głosem. Zdziwiona, przestraszona, niepewna, jak wrażliwa nastolatka przy pierwszym spotkaniu z ukochanym.

Ojciec postawił przed nią koszyk z prezentami, położył rękę na sercu i nagle zaczął śpiewać:

– Kocham oczu twych czar… Zawsze będę przy tobie. Ostatnie słowa zaśpiewał przeciągle i z uczuciem. Matka przygryzła wargę. W jej oczach pojawiły się łzy.

Być może ten patos był trochę śmieszny, ale Caitlin wiedziała, iż ojciec naprawdę tak myśli o żonie, że rzeczywiście kochają całym sercem. I jeżeli nawet wyrażał swoje uczucia z pewną przesadą, to przecież najważniejsze, iż było to szczere i że wywierało na matce tak silne wrażenie.

Henry głęboko wciągnął powietrze do płuc.

– Chciałem wytłumaczyć, Eileen, dlaczego tak nagle zniknąłem z domu – powiedział. – Miałem drobne kłopoty z sercem. Zdenerwowałem się tym, że musiałem zastrzelić Dobbin… I nie chciałem cię alarmować…

– Powinieneś był natychmiast pójść do szpitala! – krzyknęła matka.

– Proszę, wybacz mi, Eileen. Wiesz, jak bardzo nie lubię szpitali. To miejsca, w których umierają ludzie.

– Ile ja mam przez ciebie kłopotu. Przecież wiesz, że…

– Nie gniewaj się, kochanie. Odpocząłem trochę i od razu poczułem się lepiej. Prosiłem Caitlin, żeby nic ci nie mówiła, bo bałem się, że będziesz się denerwować.

David musiał bardzo umiejętnie nim pokierować, pomyślała Caitlin. To wszystko, co mówił ojciec, w większości nie mijało się z prawdą. Ale sposób przedstawienia sprawy, ta pokora a zarazem elegancja, to zupełnie nie pasowało do ojca, musiało być wyreżyserowane przez Davida.

– Nie powinieneś ukrywać się przede mną, Henry.

– Kocham cię, Eileen.

– Wiem o tym, Henry.

– Zobacz, co kupiłem dla ciebie. Sięgnął po koszyk z prezentami.

– Wszystkie pieniądze, które mi dałaś, wydałem właśnie na to.

To też mogło być prawdą, pomyślała Caitlin. Matka coś burknęła o wyrzucaniu pieniędzy w błoto.

– Kupiłem to dla ciebie, bo po trzydziestu latach małżeństwa jesteś w moim sercu nadal piękna i droga jak panna młoda.

– Och, Henry! – rozłożyła ręce i rzuciła mu się w ramiona.

Ściskaniu i całowaniu nie było końca. Eileen Ross była tak wzruszona, że nawet przez chwilę nie bała się, iż mogłaby jej się rozmazać szminka.

Caitlin była pod wrażeniem. Nie o to chodziło, że David umiejętnie zaaranżował całą scenę. To były autentyczne uczucia. Rodzice kochali się, Bóg był w niebie i wszystko na świecie układało się jak należy. Mimo wszystkich przeciwieństw, matka i ojciec darzyli się wzajemnie prawdziwym uczuciem.

Popatrzyła na Davida. Uśmiechał się z satysfakcją. Pochwycił jej spojrzenie. Teraz miał minę taką, jakby chciał powiedzieć: „A co? Nie mówiłem? Potrafiłem pomóc”. Uśmiechnęła się z wdzięcznością.

I to okazało się błędem.

David natychmiast przejął inicjatywę, wstał z krzesła i ruszył w jej kierunku.

Wybaczyła mu wiele za to, że pomógł matce i ojcu, ale przecież miała świadomość, iż dla Davida znaczyło to zupełnie coś innego niż dla niej. On chciał ją sobie tym kupić, żeby mu znowu wskoczyła do łóżka. Pomyślała, że nie ma mowy. Przedtem należało ustalić nowe zasady ich związku. Nie tylko seks. Nie tylko w nocy. To wszystko musiało być inne. Problem polegał na tym, że nie wiedziała, czy David na pewno pomógł jej jedynie po to, by osiągnąć swój egoistyczny cel, czy może jednak przemyślał wszystko to, co powiedziała mu dziś rano. Może naprawdę porządnie się nad tym zastanowił.

Zerknęła znowu na rodziców. Pomyślała, że prawdziwa miłość potrafi przezwyciężyć każdy kryzys.

– Eileen! – Ojciec podniósł głowę, wyprostował się.

– Wcale nie miałem zamiaru…

W tym momencie Caitlin zaczęła kaszleć, najgłośniej, jak tylko potrafiła. Musiała powstrzymać ojca przed dokończeniem tego zdania. Znała go zbyt dobrze i doskonale wiedziała, co zamierzał powiedzieć. Znowu twarz jego przybrała wyraz buntu. Mógł w jednej chwili zepsuć dosłownie wszystko. Trzeba go było przed tym powstrzymać.

Kaszel spełnił swoją rolę. Udało się.

– Nie mam zamiaru powiedzieć nic innego, oprócz tego, że jesteś wspaniała, Eileen – dokończył niezgrabnie.

– Ale chciałbym zdjąć ci z szyi ten złoty łańcuszek, ponieważ…

Sięgnął do koszyka z prezentami.

– Eileen, na naszą trzydziestą rocznicę ślubu…

– Perły! Kupiłeś mi perły! Henry, kocham cię! Szczery zachwyt w głosie matki i znowu uśmiechnięta twarz ojca oznaczały, że krytyczny moment już przeminął. Caitlin odetchnęła z ulgą.

David podszedł do niej i objął ją w talii.

– Zobacz, jacy są szczęśliwi – powiedział jej do ucha. Poczuła na twarzy jego gorący, namiętny oddech.

– Jesteś piękna – szepnął.

Musnął ustami jej ucho. Kopnęła go w kostkę, żeby wiedział, że za dużo sobie pozwala.

Poszedł na drobne ustępstwo. Cofnął ręce z jej talii.

– Już wiem. Nie lubisz komplementów.

I Caitlin miała teraz dylemat. David, za to, co zrobił, zasługiwał na nagrodę. Problem polegał na tym, że to, co ona chciała mu dać, a to, co on chciał dostać, to były dwie różne rzeczy.

– Lubię komplementy, Davidzie. Oczywiście, jeżeli nie muszę za nie płacić. I dopóki mam wrażenie, że są szczere. Ale dziękuję ci z całego serca za to, co zrobiłeś dzisiaj dla mojej rodziny.

– Myślałem tylko o tobie, Caitlin. Zrobiłem to wyłącznie dla ciebie – powiedział i posłał jej gorące spojrzenie, takie, któremu trudno się oprzeć.

– Dlaczego? – zapytała.

– Chciałem, żebyś została ze mną – rzekł po prostu. Poczuła lekkie niezadowolenie z jego odpowiedzi.

Chciała usłyszeć coś więcej. Chociaż, musiała przyznać w duchu, to już dawało pewną nadzieję.

Spojrzała na rodziców. Ojciec zapinał matce naszyjnik z pereł. Trzydzieści lat, pomyślała. To okropnie długo. Czy mogłaby wytrzymać z Davidem aż trzydzieści lat?

Chciał, żeby z nim została. Ale czy na zawsze? Może na przykład tylko na tydzień? Do szóstej czterdzieści pięć rano. I w jakim celu?

Загрузка...