Rozdział 12

Bar Cajun prezentował się zdecydowanie lepiej od baru Pod Smutnym Indianinem, choć i to nie był lokal, w którym urządziłaby przyjęcie. Przycupnął piętnaście kilometrów od Lake Charles, przy autostradzie. Prowadziły do niego skrzypiące drzwi. W ponurym wnętrzu metalowy wentylator piszczał przeraźliwie. Za ich stolikiem, na ścianie pyszniła się sztuczna ryba piła w otoczeniu plakatów reklamowych piwa i chleba. Podkładki pod talerze były dokładnie takie, jak Dallie mówił, choć zapomniał dodać, że mają postrzępione brzegi i napis: Luizjana – Kraj Pana Boga.

Ładniutka ciemnowłosa kelnerka w dżinsach i koszulce bez rękawów podeszła do ich stolika. Spojrzała na Francescę z mieszaniną ciekawości i źle skrywanej zazdrości, a następnie zwróciła się do Dalliego:

– Ej, Dallie, słyszałam, że wychodzisz na prowadzenie. Gratulacje.

– Dzięki, złotko. Miałem szczęście w tym tygodniu i tyle.

– Gdzie Skeet?

Francesca z niewinną miną wpatrywała się w solniczkę na środku stołu.

– Coś mu zaszkodziło, wolał zostać w hotelu. – Dallie posłał Francescę groźne spojrzenie i zapytał, na co ma ochotę.

Przyszło jej do głowy mnóstwo smakołyków: homar z rusztu. Pasztet z kaczki z pistacjami, świeże ostrygi – ale przez minionych pięć dni dużo się nauczyła.

– A co polecasz? – zapytała.

– Chili jest niezłe, ale raki biją je na głowę.

– To poproszę raki – powiedziała. Oby tylko nie były smażone na głębokim tłuszczu. – I trochę zieleniny do tego, dobrze?

– Ciasto cytrynowe może być?

– Żartujesz, prawda? Uśmiechnął się i spojrzał na kelnerkę.

– Mary Ann, przynieś Francie dużą sałatę z pomidorami. A dla mnie smażony okoń i ogórki konserwowe, takie jak wczoraj.

– Ledwie kelnerka się oddaliła, podeszło dwóch mężczyzn w koszulkach polo. Już po chwili rozmowy zorientowała się, że to inni zawodnicy z turnieju. Chcieli ją poznać. Stanęli po obu jej stronach i obsypywali komplementami, pokazywali też, jak wyjmować białe mięso z raków, których półmisek stanął przed nią. Śmiała się gardłowo z ich opowieści, pochlebiała im bezwstydnie i błyskawicznie owinęła ich sobie dokoła palca. Była w doskonałym humorze.

Dallie tymczasem gawędził z fankami zajmującymi sąsiedni stolik. Obie kobiety pracowały w jednej z licznych w Lake Charles rafinerii. Francesca obserwowała ukradkiem, jak z nimi rozmawiał. Kiwał się na krześle, przesunął czapkę na tył głowy, oparł butelkę piwa na klatce piersiowej i uśmiechał się leniwie, opowiadając jeden z tych swoich beznadziejnych kawałów. Wkrótce cała trójka śmiała się z niewybrednych aluzji do jego „kija".

Choć każde z nich rozmawiało z kimś innym, miała wrażenie, że coś ich łączy, że Dallie poświęca jej tyle samo uwagi, co ona jemu. Ale może tylko tak się jej zdawało. Scena w motelu wstrząsnęła nią do głębi. Tuląc się do niego sprawiła, że przekroczyli niewidzialną barierę i teraz było za późno, żeby się wycofać, choćby tego chciała.

Trzej potężni farmerzy, których Dallie przedstawił jako Louisa, Pata i Stoneya przysunęli sobie krzesła do ich stolika. Stoney nie mógł oderwać wzroku od Franceski, co chwila dolewał jej tandetnego chablis z butelki, która postawił jeden z golfistów. Flirtowała z nim bezwstydnie, zaglądała w oczy z intensywnością, którą bardziej wyrafinowanych mężczyzn rzucała na kolana. Wiercił się niespokojnie, nerwowo luzował kołnierzyk i udawał, że piękne kobiety flirtują z nim co dzień.

Z czasem obie grupy usiadły razem i wszyscy opowiadali sobie anegdoty i dowcipy. Francesca zaśmiała się głośno i sączyła chablis. Czuła się świetnie – była to zasługa alkoholu i tego, że wreszcie znalazła się w centrum uwagi. Wydawało jej się, że golfiści, farmerzy, sekretarki z rafinerii to jej najlepsi przyjaciele. Uwielbienie mężczyzn sprawiało jej przyjemność, zazdrość kobiet podbudowała pewność siebie, a bliskość Dalliego dodawała siły. Rozbawił wszystkich opowieścią o nieoczekiwanym spotkaniu z aligatorem na polu golfowym na Florydzie. Nagle zapragnęła się z nimi podzielić choćby małą cząstką siebie.

– Ja też znam anegdotę o zwierzętach – oznajmiła radośnie. Wszyscy spojrzeli z oczekiwaniem.

– O rany – mruknął Dallie pod nosem.

Nie zwracała na niego uwagi. Oparła rękę na stole i zaszczyciła ich obiecującym uśmiechem.

– Znajomy mojej mamy otworzył hotel niedaleko Nairobi – zaczęła. Widząc tępy wyraz ich twarzy, dodała: – Nairobi w Kenii, w Afryce… Polecieliśmy tam mniej więcej na tydzień. Fantastyczne miejsce. Przepiękna długa weranda, z której schodziło się prosto do basenu, i pyszne drinki na bazie rumu. Słowa ilustrowała bogatą gestykulacją. – Drugiego dnia pobytu zapakowaliśmy się do landrowerów i pojechaliśmy na fotosafari. Po mniej więcej godzinie drogi zza zakrętu wyskoczył na nas ten stwór… obrzydliwy, okazało się, że to guziec, taka świnia. – Urwała dla lepszego efektu. – Oczywiście zwierzak padł jak długi… Wtedy Raoul, taki naprawdę okropny Francuz – przewróciła oczami, żeby wiedzieli, jaki straszny był Raoul – wysiadł i zrobił zdjęcia biednemu guźcowi, jak leży na zakurzonej drodze. I wtedy, zupełnie nie wiem dlaczego, moja mama powiedziała do Raoula: „Nie uważasz, że fajne byłoby zdjęcie guźca w twojej kurtce od Gucciego?"

Francesca roześmiała się na samo wspomnienie.

– Oczywiście wszyscy uznali, że to świetny pomysł, zwłaszcza że guziec nie krwawił, nie ubrudziłby więc kurtki. Raoul się zgodził. Do spółki z dwoma innymi uczestnikami wyprawy ubrali guźca w tę kurtkę. Oczywiście to było okrutne, ale wszyscy świetnie się bawiliśmy.

Powoli do niej docierało, że słuchacze pogrążyli się w kompletnej ciszy, a na ich twarzach malowała się pustka. Ten brak reakcji sprawił, że tym bardziej zapragnęła, żeby spodobała się im jej anegdota, żeby ją polubili. Mówiła coraz szybciej, podkreślając słowa coraz energiczniejszymi gestami:

– No i tak stoimy sobie na zakurzonej drodze, patrzymy na martwego biedaka… I kiedy Raoul ustawiał obiektyw… – Urwała dla lepszego efektu, zagryzła dolną wargę. – Kiedy Raoul ustawiał obiektyw, guziec zerwał się na równe nogi, otrząsnął się i uciekł w zarośla! – Roześmiała się, zachwyco na puentą, lekko przechyliła głowę i czekała, aż pozostali zawtórują jej śmiechem.

Uśmiechali się grzecznie.

Przestała się śmiać, kiedy do niej dotarło, że nie zrozumieli dowcipu.

– Nie rozumiecie? – W jej głosie pojawiły się histeryczne tony. – Do dzisiaj gdzieś w Kenii lata po buszu biedny guziec w kurtce od Gucciego!

W martwej ciszy, która zaległa po jej słowach, rozległ się głos Dalliego: – No niech mnie, Francie, niezła historyjka. A teraz zatańczymy. – Zanim zdążyła zaprotestować, złapał ją niezbyt delikatnie za ramiona i pociągnął na mały parkiet przy szafie grającej. Ledwie zaczęli poruszać się w rytm muzyki, szepnął jej do ucha:

– Pierwsza zasada wśród normalnych ludzi, Francie, brzmi następująco: nigdy, przenigdy, nie kończ zdania słowem Gucci.

Poczuła na piersi przytłaczający ciężar. Chciała, żeby ją polubili, a tylko wyszła na idiotkę. Opowiedziała anegdotę, która wcale ich nie rozśmieszyła, anegdotę, którą nagle zobaczyła ich oczami i zrozumiała, że nie powinna jej opowiadać.

Tego było już za wiele.

– Przepraszam – mruknęła przez łzy. Dallie nie zdążył jej powstrzymać, błyskawicznie wybiegła na dwór. Znużona, oparła się o brudną półciężarówkę.

Co się z nią dzieje? Przypomniała sobie, jak Nicky się zaśmiewał, gdy opowiadała tę historię, Cissy Kavendish pożyczała chusteczkę od Nigela MacAllistera, bo aż się popłakała ze śmiechu. Nagle ogarnęła ją fala tęsknoty. Dzisiaj znowu próbowała dodzwonić się do Nicky'ego, ale nawet lokaj nie odbierał. Usiłowała sobie wyobrazić Nicky'ego w tym obskurnym barze – na darmo. Dla odmiany wyobraziła więc sobie, że ma rodowe szmaragdy Gwynwycków na szyi i siedzi u szczytu stołu hepplewhite'a w jadalni Nicky'ego, udało jej się to od razu, tylko że… po drugiej stronie stołu zamiast Nicky'ego pojawił się Dallie Beaudine, w spranych dżinsach, obcisłej koszulce. Dallie, przystojny jak młody Bóg, w eleganckie jadalni Nicky' ego.

Usłyszała skrzypnięcie drzwi. Dallie podszedł do niej i podał jej torebkę.

– Cześć, Francie – zaczął miękko.

– Cześć, Dallie. – Wzięła od niego torebkę i popatrzyła na nocne rozgwieżdżone niebo.

– Dobrze się spisałaś.

Roześmiała się gorzko.

Wsunął wykałaczkę w usta.

'- Mówię poważnie. Kiedy już zdałaś sobie sprawę, że zrobiłaś z siebie idiotkę, zachowałaś się przyzwoicie. Nie urządzałaś scen na parkiecie, tylko wyszłaś dyskretnie. Wszyscy byli pod wrażeniem. Chcą, żebyś wróciła.

Przedrzeźniała go celowo:

– No nie!

Roześmiał się cicho. Drzwi skrzypnęły znowu i wyszło dwóch mężczyzn.

– Cześć, Dallie! – zawołali.

– Cześć KC, Charlie!

Wsiedli do poobijanego dżipa Cherokee, a Dallie wrócił do rozmowy z Francescą.

– Wiesz, Francie, wydaje mi się, że już nie darzę cię taką niechęcią jak na początku. To znaczy nadal jesteś cholernie upierdliwa i nie do końca w moim typie, ale czasami… Popisałaś się w tej historyjce z guźcem. Zaangażowałaś się całą sobą, nawet kiedy stało się jasne, że sama kopiesz sobie grób.

Z knajpy dobiegał brzęk talerzy i zawodzenie szaty grającej. Francescą wbiła obcasy w żwir podjazdu.

– Chcę do domu – powiedziała nagle. – Nie podoba mi się tutaj. Chcę wrócić do Anglii, gdzie wszystko jest jasne. Chcę odzyskać moje ubrania, dom, samochód… Chcę znowu mieć pieniądze i przyjaciół, którzy mnie lubią. – Chciała także znowu mieć matkę, ale tego nie powiedziała.

– Użalasz się nad sobą, co?

– A nie mam powodów? Na moim miejscu nie robiłbyś tego samego?

– Nie wiem. Nie sądzę, żebym był szczęśliwy, prowadząc życie sybaryty.

Nie do końca wiedziała, co to znaczy, ale miała ogólne pojęcie, i zdenerwowało ją, że człowiek, który najwyraźniej nie zna podstaw gramatyki, używa słów, których ona nie rozumie.

Oparł się na łokciu.

– Słuchaj, Francie, czy masz jakikolwiek plan awaryjny?

– Oczywiście, wyjdę za Nicky'ego. Już ci to mówiłam. – Dlaczego na samą myśl ogarnia ją rozpacz?

Wyjął wykałaczkę z ust i cisnął w mrok.

– Daj spokój, Francie. Masz taką ochotę na małżeństwo z Nickym jak na popsucie sobie fryzury.

Spojrzała na niego.

– Szczerze mówiąc, nie mam wyjścia. Nie rozumiesz? Nie mam ani grosza! Muszę za niego wyjść! – Widziała, jak otwiera usta, zapewne by wygłosić kolejną mądrość klasy robotniczej, i nie dała mu dojść do słowa. – Nic nie mów, Dallie! Niektórzy ludzie przyszli na ten świat, żeby zarabiać pieniądze, inni – żeby je wydawać. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej kategorii. Nie mam zielonego pojęcia, jak zarobić na życie. Próbowałam aktorstwa i widzisz, czym to się skończyło. Nie mogę zostać modelką, bo jestem za niska. Jeśli mam do wyboru: zasuwać w fabryce albo wyjść za Nicky'ego, wybieram małżeństwo, to jasne! Zamyślił się na chwilę.

– Jeśli jutro wygram, zgarnę niezłą sumkę. Chcesz, żebym ci kupił bilet do domu?

Spojrzała na niego. Daszek czapeczki zasłaniał mu pół twarzy, widziała tylko piękne usta.

– Zrobiłbyś to?

– Już ci mówiłem, Francie. Póki mi starczy na benzynę i rachunki w barze, pieniądze nie mają dla mnie znaczenia. Ba, ja nie lubię pieniędzy. Powiem ci coś: choć uważam się za Amerykanina i patriotę, w głębi serca jestem marksistą.

Roześmiała się i ta reakcja dowodziła dobitnie, że spędza z nim za dużo czasu.

– Dzięki za propozycję, Dallie, ale choć bardzo chciałabym z niej skorzystać, muszę tu jeszcze trochę zostać. Nie mogę w takim stanie wrócić do Londynu. Nie znasz moich przyjaciół. Miesiącami bawiliby się moim kosztem.

Oparł się o półciężarówkę.

– Nieźli przyjaciele, Francie.

Poruszył drażliwy temat, a ona nie chciała o tym nawet myśleć.

– Wracaj do środka – powiedziała. – Ja tu jeszcze trochę zostanę.

– Chyba nie. – Zwrócił się w jej stronę, tak że mdłe światło z werandy knajpy oświetlało jego twarz, zmieniało mu rysy: wydawał się starszy, ale nie mniej przystojny. – Wydaje mi się, że mamy co innego do roboty.

Jego słowa wzbudziły nieprzyjemne dreszcze, lecz jako kobieta Serritellich flirt miała w genach. Jakaś jej cząstka chciała uciekać do knajpy, jednak uśmiechnęła się słodko i niewinnie.

– Tak? A co?

– Może, hm… małe sam na sam? – Uśmiechnął się lekko, leniwie. – Wskakuj do buicka, jedziemy.

Nie chciała wsiąść do buicka. A może właśnie chciała? Dallie budził w niej nowe uczucia, uczucia, którym uległaby z ochotą gdyby się sprawdziła w łóżku i gdyby była jedną z tych kobiet, które nie zawracają sobie głowy myślą, że spadnie na nie kropla cudzego potu. Nie może się jednak wycofać, bo wyjdzie na idiotkę. Podeszła do samochodu i tłumaczyła sobie, że skoro ona się nie poci, może mężczyzna równie wspaniały jak Dallie Beaudine też nie ma tego problemu?


Patrzyła jak spokojnie, bez pośpiechu, podchodzi do buicka i wyjmuje kluczyki z kieszeni, wsiada do samochodu, wkłada kluczyk do stacyjki i włącza radio.

– Lubisz country, Francie? Czy wolisz co innego? Kurczę, zapomniałem dać Patowi wejściówkę na finał. Poczekaj, zaraz wrócę. – Otworzył drzwiczki.

Odprowadzała go wzrokiem. Nadal szedł powoli, leniwie. Z baru wyszli golfiści. Wdał się z nimi w rozmowę. Patrzyła, jak kręci głową i naśladuje zamach kijem golfowym. Westchnęła, rozczarowana. Dallie Beaudine nie wygląda, jakby targała nim namiętność.

W końcu wrócił do buicka. Do tego czasu zdążyła się tak zdenerwować, że z trudem opanowała drżenie. Czy wszystkie kobiety w jego życiu są tak wspaniałe, że uważa ją za jedną z wielu? Kąpiel wszystko załatwi, powtarzała sobie, gdy ruszyli. Puści gorącą wodę, wtedy jej włosy kręcą się uroczo. Umaluje się dyskretnie, spryska pościel perfumami, przykryje lampę ręcznikiem, żeby dawała stłumione światło i…

– Coś nie tak, Francie?

– A czemu pytasz? – mruknęła sztywno.

– Bo przykleiłaś się do drzwiczek.

– Tak mi wygodnie. Znowu sięgnął do radia.

– Jak chcesz. Więc co? Country czy pop?

– Ani jedno, ani drugie. Wolę rocka. – Nagle wpadł jej do głowy doskonały pomysł. – Od dziecka uwielbiałam rocka. Najbardziej lubię Rolling Stonesów. Mało kto o tym wie, ale Mick napisał dla mnie trzy piosenki, kiedy byliśmy razem w Rzymie.

Na Dalliem nie zrobiło to specjalnego wrażenia, brnęła więc dalej. Przecież to tylko małe kłamstewko, naprawdę zna Micka Jaggera, przynajmniej na tyle, żeby się witać na przyjęciach.

– Zatrzymaliśmy się w fantastycznym apartamencie z widokiem na Villa Borghese. Byliśmy tam całkiem sami, mogliśmy się kochać nawet na tarasie. Oczywiście to nie było nic trwałego. Ego Micka… i do tego Bianca… A ja wtedy poznałam księcia. – Urwała. – Nie, nie tak. Najpierw poznałam Ryana O'Neala, dopiero potem księcia.

Dallie spojrzał na nią, potrząsnął głową, jakby chciał się pozbyć wody z uszu, i zajął się prowadzeniem samochodu.

– Lubisz kochać się w plenerze, Francie?

– Pewnie, podobnie jak większość kobiet, prawda? – W rzeczywistości nie wyobrażała sobie nic gorszego.

Jechali w milczeniu. Nagle skręcił w boczną drogę, na jej końcu widniała kępa cyprysów, porośniętych oplątwą.

– Co ty wyprawiasz?! – krzyknęła. – Dokąd jedziesz? Zawracaj w tej chwili! Chodźmy do motelu!

– Pomyślałem, że ci się tu spodoba, w końcu miałaś tylu sławnych kochanków i w ogóle. – Zatrzymał samochód między cyprysami. Przez otwarte okno wleciały dziwne, nieznane owady.

– Czy tam jest bagno? – zapytała przerażona. Wytężył wzrok.

– Chyba tak. Nie możemy za bardzo oddalać się od samochodu. Aligatory zazwyczaj żerują w nocy. – Zdjął czapeczkę z głowy, odłożył na tablicę rozdzielczą i spojrzał na nią wyczekująco.

Mocniej przywarła do drzwiczek.

– Chcesz pierwsza, czy ja mam zacząć? – zapytał w końcu. Była czujna.

– O co ci chodzi?

– O grę wstępną. Miałaś tylu sławnych kochanków, że trochę się speszyłem. Może lepiej będzie, jeśli ty narzucisz tempo.

– Ja… dajmy sobie spokój. To… błąd. Wracajmy do motelu.

– To kiepski pomysł, Francie. Kiedy już się na coś zdecydujesz, trzeba to dociągnąć do końca. Zwłaszcza kiedy obiecujesz facetowi, że…


– Niczego ci nie obiecywałam. Przecież tylko trochę flirtowaliśmy. Zrozum, ja wcale nie poczuję się niezręcznie, jeśli z tego zrezygnujemy, i ty na pewno też nie…

– Ależ owszem. Pewnie nawet nie uda mi się jutro dobrze zagrać. Jestem zawodowcem, Francie. A zawodowy sportowiec ma ciało jak precyzyjny mechanizm. Jeśli nie będę w formie, przegram łatwy mecz… przez ciebie, złotko.

Dopiero teraz dotarło do niej, że Dallie mówi z bardzo silnym akcentem i nagle zrozumiała, że z niej żartuje.

– Cholera, Dallie! Nie rób mi tego! I tak umieram ze zdenerwowania!

Roześmiał się, objął ją ramieniem, po przyjacielsku, przyciągnął do siebie.

– Dlaczego po prostu nie powiesz, że się denerwujesz, tylko sama sobie wszystko komplikujesz?

Dobrze jej było w jego ramionach, ale jeszcze mu nie wybaczyła, że się z niej nabijał.

– Tobie łatwo powiedzieć. Najwyraźniej dobrze się czujesz w każdym możliwym łóżku.

Ja nie. – Głęboko nabrała tchu i powiedziała, co ją gryzie. – Szczerze mówiąc… ja nie lubię seksu. – No, proszę. Powiedziała to. Teraz może się z niej śmiać do woli.

– A to dlaczego? Seks jest przyjemny i nic nie kosztuje.

– Nie jestem typem sportsmenki.

– Aha. No tak, to wszystko wyjaśnia. Ciągle nie zapomniała, że są na skraju bagna.

– Nie możemy wrócić do motelu, Dallie?

– Nie, Francie. Ledwie tam przyjedziemy, zamkniesz się w łazience i zaczniesz eksperymentować z fryzurą, makijażem i perfumami. – Odsunął jej włosy z szyi i pocałował. – Pieściłaś się kiedyś na tylnym siedzeniu samochodu?

Zamknęła oczy. Rozkoszując się doznaniem.

– A liczy się limuzyna księcia? Delikatnie ugryzł ją w ucho.

– Tylko jeśli okna zaparowały.

Nie wiedziała, kto wykonał pierwszy ruch, ale nagle usta Dalliego były na jej wargach, a dłonie błądziły po jej ciele. Odruchowo rozchyliła usta. Całował powoli, leniwie. Zanim się zorientowała, wsunęła ręce pod koszulkę Dalliego, spragniona dotyku jego skóry. Nie chciała już zachować kontroli nad sytuacją, chciała, żeby ten pocałunek trwał wiecznie. Rozkoszowała się dotykiem warg, języka, skóry tego wspaniałego mężczyzny. Nie myślała już, co będzie dalej. Zaczął całować jej szyję. Zachichotała.

– To prywatny żarcik, czy powiesz, co cię tak bawi? – mruknął z ustami wtulonymi w szyję Franceski.

– Po prostu dobrze się bawię. – Uśmiechała się, kiedy ją całował i mocował się z jej koszulką. Nagle coś sobie przypomniała.

– Dlaczego na koszulce, którą mi dałeś pierwszej nocy, było logo Uniwersytetu Teksaskiego? – zapytała.

– Bo tam studiowałem. Odsunęła się, zaskoczona.

– Ty? Nie wierzę!

Spojrzał na nią z komiczną powagą.

– Uzyskałem tytuł magistra literatury angielskiej. Chcesz sobie obejrzeć mój dyplom, czy możemy wrócić do tego, co robimy tu i teraz?

– Literatura angielska? – Zaniosła się śmiechem. – Nie do wiary! Przecież ty ledwo mówisz!

Teraz go uraziła.

– Coś takiego. Ale mi powiedziałaś.

Ciągle roześmiana, przywarła do niego tak gwałtownie, że stracił równowagę i upadł na kierownicę. I powiedziała zadziwiające słowa:

– Mogłabym cię zjeść, Dallie Beaudinie.

Tym razem to on się roześmiał, ale niedługo to trwało, bo zamknęła mu usta pocałunkiem. Zapomniała, że suę denerwuje i nie ma pojęcia o seksie. Usiadła mu na kolanach.

– Mamy tu za mało miejsca, złotko – mruknął w jej rozchylone usta. Odsunął ją, otworzył drzwiczki i wysiadł z samochodu. Wyciągnął do niej rękę.


Wysiadła posłusznie, ale zamiast zaproponować bardziej przestronne tylne siedzenie, przycisnął ją do samochodu i pocałował. Odrobina światła z otwartego samochodu sprawiała, że ciemności nad bagnem wydawały się jeszcze bardziej nieprzeniknione. Wyobraziła sobie aligatory czyhające pod samochodem na jej stopy w sandałkach z odkrytymi palcami. Otoczyła szyję Dalliego ramionami i podciągnęła się, jedną nogą stojąc na jego stopie, drugą oplatając jego udo.

Czuła dłoń Dalliego na piersi i znowu ogarnęło ją zdenerwowanie. Tym razem nie miało nic wspólnego z aligatorami.

– Dallie, kupmy szampana. Szampan… szampan pomoże mi się odprężyć.

– Ja ci pomogę. – Rozpiął guzik w jej dżinsach i mocował się z zamkiem.

– Dallie! – krzyknęła. – Jesteśmy na dworze!

– Tak jest. Ty, ja i bagno. – Suwak ustąpił.

– Ja… ja chyba nie jestem gotowa. – Wsunął dłoń pod jej koszulkę, nakrył nią pierś Franceski, pocałował delikatnie w usta. Narastała w niej panika. Musnął brodawkę palcem. Jęknęła. Chciała, żeby miał ją za kochankę doskonałą, ale jak to osiągnąć w środku bagna? – Ja… mam ochotę na szampana. I stłumione światło… i pościel… Dallie.

Puścił jej pierś i delikatnie położył dłoń na policzku.

– Nieprawda, złotko. Niczego nie potrzebujesz, ty wystarczysz. Musisz to zrozumieć, Francie. Polegaj na sobie, nie na rekwizytach, którymi się otaczasz.

– Boję się. – Chciała rzucić to od niechcenia, ale jej nie wyszło. – Pewnie uznasz, że to śmieszne, ale Evan Varian powiedział, że jestem oziębła, a ten rzeźbiarz, Szwed, w Marrakeszu…

– Daruj sobie na razie tę opowieść, dobrze?

Poczuła, jak wraca jej bojowy nastrój, i spojrzała na niego oskarżycielsko:

– Celowo mnie tu przywiozłeś, prawda? Bo wiedziałeś, że mi się to nie spodoba! – Oburzona, wycelowała palcem w buicka. – Nie należę do kobiet, które uprawiają seks na tylnym siedzeniu samochodu.

– A kto tu mówi o tylnym siedzeniu? Przyglądała mu się przez chwilę.

– O nie! Nie położę się na ziemi!

Też nie lubię na ziemi.

Więc gdzie? Jak?

– Daj spokój, Francie. Przestań kombinować i planować, nie zastanawiaj się, który profil masz ładniejszy. Daj się ponieść emocjom.

– Chcę wiedzieć, gdzie.

– Wiem o tym, złotko, ale ci nie powiem, bo zaczniesz się zadręczać, czy kolory się nie gryzą. Po raz pierwszy w życiu zrób coś, nie zastanawiając się nad tym, czy ślicznie wyglądasz.

Poczuła się, jakby podsunął jej lustro pod nos, nieduże i zamglone, ale jednak lustro. Czy naprawdę jest taka próżna? Taka wyrachowana? Nie chciała się z tym pogodzić, a jednak… Dumnie uniosła podbródek i energicznie szarpnęła swoje dżinsy.

– Dobrze, proszę bardzo, zrobimy, jak chcesz. Ale nie oczekuj nic specjalnego. - Wąska nogawka zaczepiła się na sandałku. Francesca pochyliła się, żeby uwolnić stopę. Usiadła na fotelu kierowcy. – Co, Dallie, podnieca cię to? Cholerny świat!

Chciał do niej podejść, ale spojrzała na niego wrogo zza rozpuszczonych włosów.

– Nie waż się mnie tknąć. Mówię poważnie. Sama sobie poradzę.

– To kiepski początek, Francie.

– Idź do diabła! – W końcu wyzwoliła się z dżinsów i wstała, w koszulce, sandałkach i bieliźnie. – No proszę! I uprzedzam, nie zdejmę niczego więcej, póki sama nie będę chciała!

– W porządku. – Otworzył ramiona. – Chodź do mnie. Uspokój się.

Wtuliła się w niego. Przez chwilę tylko ją obejmował, a potem znowu zaczął całować. Upadła tak nisko we własnych oczach, że nawet nie starała się mu zaimponować. Niech sam się męczy. Po chwili stwierdziła, że to bardzo przyjemne. Czuła dłonie Dalliego na plecach, a potem na piersiach, muskał je delikatnie, od niechcenia. Francesce było gorąco i zimno jednocześnie. Czy rzeźbiarz też dotykał jej piersi? Na pewno, ale nie mogła sobie przypomnieć. A potem Dallie zadarł jej koszulkę i dotknął piersi ustami, swoimi cudownymi ustami.

Westchnęła głośno, gdy pieścił je językiem. Nie wiadomo kiedy, znowu zaczęła błądzić dłońmi pod jego koszulką. Nagle uniósł Franceskę, przeszedł kilka kroków i posadził.

Na masce buicka.

– O nie! – krzyknęła.

– Spróbuj tylko – powiedział.

Otworzyła usta, żeby mu oznajmia, że za żadne skarby światła nie pozwoli, by ją obmacywał na masce samochodu, ale zinterpretował jej gest jako zaproszenie i pocałował namiętnie. Nie wiedziała, jak do tego doszło, ale usłyszała swój jęk, gdy pocałunek stawał się coraz gorętszy. Wygięła się w łuk, ofiarowała mu się, zapomniała o poniżającej pozycji. Złapał ją za kostkę.

– O, tutaj. – Postawił stopę Franceski na zderzaku.

Nie protestowała.

Przesuń się troszkę do przodu, o tak. – Mówił ochryple, nie spokojnie jak zwykle, oddychał szybko. Szarpnęła jego koszulkę, spragniona dotyku nagiego ciała. Zdjął ją szybko i sięgnął do majteczek Franceski.

– Dallie…

– Już dobrze, kochanie, już dobrze. – Ściągnęła je i poczuła pod pośladkami chłodny metal maski. – Francie, wzrok mnie nie mylił, prawda? W kuferku miałaś pigułki antykoncepcyjne?

Skinęła głową. Nie chciała psuć nastroju, wdając się w zawiłe wyjaśnienia, jak to lekarz poradził jej, by nie brała pigułek, póki nie ustabilizuje się jej okres, a i tak na pewno nie zajdzie w ciążę.

Dallie pieścił wnętrze jej ud. Delikatnie dotykał jedwabistej skóry, za każdym razem zbliżając się do tej części ciała, której nie uważała za piękną i której nie chciała mu pokazać, a która teraz zdawała się dziwnie rozedrgana i gorąca.

Nagle przestał głaskać, pieścić, muskać… dotknął jej. W środku.

– Dallie… – ni to krzyknęła, ni jęknęła.

– Dobrze? – wymamrotał ochryple.

– Tak. Tak.

Zamknęła oczy przed bladym księżycem Luizjany, żeby nic jej nie rozpraszało, gdy rozkoszowała się tą pieszczotą. Odwróciła głowę, ale nawet nie poczuła brudu z maski na policzku. Jego ruchy stawały się coraz szybsze. Bardziej rozsunął nogi Franceski. Opierała stopy na chromowanym zderzaku. Dallie rozpiął swoje dżinsy. Uniósł jej biodra.

Jęknęła, gdy poczuła go w sobie. Pochylił się nad nią, ale zaraz się cofnął.

– Boli?

– Nie. Jest… cudownie.

– Bo tak ma być, złotko.

Chciała, żeby miał ją za doskonałą kochanką, chciała zrobić wszystko jak należy, ale świat odpływał, kręciło jej się w głowie, czuła cudowną falę gorąca. Jak ma się skupić, kiedy tak jej dotyka? Nagle zapragnęła poczuć go bardziej. Owinęła nogi wokół bioder Dalliego i przyciągnęła do siebie.

– Spokojnie, skarbie – szepnął. – Nie spiesz się. – Poruszał się w niej powoli, całował ją i sprawiał, że czuła się tak dobrze, jak nigdy dotąd. – Jesteś tu, złotko? – szepnął ochryple.

– O, tak… Dallie… mój cudowny Dallie… mój kochany Dallie… – Osiągnęła szczyt.

Stęknął głośno i ten dźwięk napełnił ją poczuciem siły, rozpalił i znowu osiągnęła orgazm. Po chwili poczuła na sobie jego ciężar.

Odwróciła głowę, tak że dotykała policzkiem jego włosów. Był taki cudowny, prawdziwy, piękny. W niej. Zauważyła, że oboje są spoceni, poczuła, jak kropla potu Dalliego spada jej na ramię. I co z tego? Czy to miłość, zastanawiała się sennie. Gwałtownie otworzyła oczy. Zakochała się. To jasne. Dlaczego wcześniej na to nie wpadła? Tego jej brakowało w życiu.

Zakochała się.

– Francie? – mruknął.

– Tak?

– Wszystko w porządku?

– Tak.

Uniósł się na łokciach i się uśmiechnął.

– Co powiesz, gdybyśmy wrócili do hotelu i powtórzyli to w łóżku, tak jak chciałaś?

W drodze powrotnej tuliła się do niego, żuła gumę i snuła wizje wspólnej przyszłości.

Загрузка...