JASNOŚĆ
Rozdział 20

Przywarł plecami do ściany, zacisnął dłoń na rękojeści noża. Jego kciuk pieszczotliwie muskał guzik sprężynowca. Nie lubił widoku krwi, zwłaszcza kobiecej, ale czasami nie ma innego wyjścia. Przechylił głowę na bok… tak jest, usłyszał odgłos, na który czekał – ciche brzęknięcie drzwi windy. Kiedy kobieta wysiądzie z kabiny, gruba, miękka wykładzina w holu ekskluzywnej nowojorskiej kamienicy stłumi jej kroki. Skupił się, w każdej chwili gotów do ataku.

Przesunął palcem po guziku w rękojeści sprężynowca. Miasto to wielka dżungla, a on jest urodzonym drapieżnikiem. Robi, co do niego należy.

Nikt już nie pamiętał imienia, pod jakim przyszedł na świat. Czas i brutalność zatarły wspomnienia. Teraz wszyscy znali go jako Siekacza.

Wielkiego Siekacza.

Liczył sekundy. Wiedział dokładnie, ile czasu zajmie jej pokonanie drogi od windy do korytarza, w którym czaił się, wtulony w pastelową tapetę. Po chwili wyczuł zapach jej perfum. Sprężył się do skoku. Jest piękna, znana… i wkrótce będzie martwa!

Zaatakował z wrzaskiem mrożącym krew w żyłach.

Krzyknęła, cofnęła się, upuściła torebkę. Wcisnął guzik w rękojeści noża, spojrzał na nią i przesunął okulary na czubek głowy.

– Poderżnę ci gardło, Chino Colt! – wrzasnął Wielki Siekacz tryumfalnie.

A ja ci stłukę tyłek, Theodorze Day! – Holly Grace Beaudine nie rzucała słów na wiatr i wymierzyła mu klapsa w siedzenie spodni moro.

Przycisnęła rękę do piersi. – Naprawdę, Teddy, jeszcze jeden taki numer, a porządnie złoję ci skórę.

Teddy, chłopiec o ilorazie inteligencji sto siedemdziesiąt, jak stwierdził zespół naukowców w jego dawnej szkole w modnej dzielnicy Los Angeles, nie uwierzył w ani jedno jej słowo, ale na wszelki wypadek uściskał ją serdecznie. Kochał Holly Grace prawie tak samo, jak mamę.

– Byłaś wczoraj super – zapewnił ją. – Strasznie mi się podobało, jak się posługiwałaś kastetem. Nauczysz mnie? – Co wtorek kładł się później niż zwykle, mama pozwalała mu oglądać serial China Colt z Holly Grace w roli głównej, choć uważała, że za dużo tam przemocy jak dla dziewięciolatka. -

Zobacz, jaki mam nóż! Mama mi kupiła w Chinatown.

Holly Grace posłusznie obejrzała nabytek i przeczesała ostrzem rdzawe kosmyki Teddy'ego.

– Świetny, ale uczesz się czasem, bracie!

Teddy spojrzał na nią z niesmakiem i odebrał swój skarb. Wsadził na nos okulary w plastikowych oprawkach i zmierzwił sobie grzywkę.

– Chodź do mojego pokoju. Mam nową tapetę ze statkiem kosmicznym.

Nie oglądał się za nią, pomknął korytarzem, błyskając podeszwami adidasów.

Holly Grace się uśmiechnęła. Miał na sobie koszulkę z Rambo, wpuszczoną w spodnie moro, podciągnięte wysoko i mocno ściągnięte paskiem, tak jak lubił. Boże, jak ona go kocha.

Pomógł jej pozbyć się okropnego bólu i rozpaczy po Dannym, które, jak dawniej sądziła, zostaną z nią na zawsze. Jednak gdy odprowadzała go wzrokiem, pojawiło się ukłucie niepokoju. Był grudzień 1986 roku. Dwa miesiące wcześniej skończyła trzydzieści osiem lat. Jakim cudem tak się zestarzała, nie mając dziecka?

Pochyliła się po upuszczoną torebkę i wspominała tamten upiorny czwarty lipca, gdy Teddy się rodził. Pojechała z Francescą do szpitala i została z nią aż do rozwiązania. Dziecko przyszło na świat jeszcze czwartego lipca, tuż przed północą. Kobiety spojrzały na malutką pomarszczoną twarzyczkę, na siebie, i wymieniły uśmiechy. W tej chwili zawiązały pakt miłości i przyjaźni, który trwał do dzisiaj.

Wraz z upływem lat rósł szacunek Holly Grace do Franceski i teraz nie znała osoby, którą szanowałaby bardziej. Jak na kogoś, kto zaczynał dorosłe życie z mnóstwem wad, Francescą osiągnęła zadziwiająco wiele. Awansowała z lokalnej rozgłośni radiowej do stacji telewizyjnej, stopniowo pracowała w coraz większych stacjach, aż jej program w Los Angeles zwrócił uwagę szefów wielkich stacji. Od dwóch lat prowadziła cotygodniowy program Francesco dzisiaj, emitowany z Nowego Jorku, który bił wszelkie rekordy popularności.

Widzowie szybko ją pokochali, choć Holly Grace nie mogła pojąć, jak może przeprowadzać wywiady, nawet nie udając, że obowiązuje ją dziennikarski obiektywizm. Mimo oszałamiającej urody i resztek brytyjskiego akcentu sprawiała, że widzowie się z nią identyfikowali. Inni gospodarze talk-show – Barbara Walters, Phil Donahue, Oprah Winfrey – zawsze panowali nad sytuacją.

A Francesca po prostu skakała na głęboką wodę, w efekcie czego powstawały najbardziej spontaniczne programy w historii telewizji.

Głos Teddy'ego wyrwał ją z zadumy.

– Pospiesz się, Holly Grace!

– Idę, już idę! – zawołała, a we wspomnieniach wróciła do dnia, gdy Teddy skończył pół roku. Przyleciała wtedy do Franceski do Dallas; tam się przeprowadziła po awansie do większej rozgłośni. Często rozmawiały telefonicznie, ale było to ich pierwsze spotkanie od narodzin Teddy'ego. Francesca powitała Holly Grace okrzykiem radości i serdecznym pocałunkiem, a później z dumą podała jej malutkie zawiniątko. Holly Grace spojrzała na poważną małą twarzyczkę i wszelkie wątpliwości, które jeszcze miała na temat ojca Teddy'ego, rozwiały się bez śladu. Nawet w najśmielszych marzeniach nie uwierzyłaby, że jej piękny mąż spłodził to dziecko. Teddy był uroczy i pokochała go od razu, ale nie sposób zaprzeczyć, że był najbrzyd-szym bobasem, jakiego w życiu widziała. W niczym nie przypominał Danny'ego. Ktokolwiek był ojcem tego malca, nie był to Dallie Beaudine.

Upływające lata okazały się dla Teddy'ego łaskawe. Miał zgrabną, kształtną główkę, choć nieco za dużą do drobnego ciałka. Rdzawe włosy, cienkie, delikatne i proste jak druty, opadały na brwi tak jasne, że niemal niewidoczne. Wydawało się, że jego twarz składa się wyłącznie z wystających kości policzkowych. Czasami, gdy ustawił głowę pod odpowiednim katem, Holly Grace wydawało się, że widzi przedsmak tego, jaki będzie jako mężczyzna – silny, wyrazisty, atrakcyjny na swój sposób. Na razie jednak, nawet jego matka nie oszukiwała się, twierdząc, że jest ładnym dzieckiem.

– No chodź, Holly Grace! – Teddy wysadził głowę przez drzwi. – Szybko!

– Już ja cię pogonię! – krzyknęła, ale posłusznie przyspieszyła kroku. Już w drodze zdjęła puchową kurtkę i poprawiła biały sweterek i dżinsy, wpuszczone w ręcznie robione włoskie buty. Jasne włosy, jej znak firmowy, opadały na plecy złotą falą z platynowymi pasemkami. Jeśli nie liczyć odrobiny brązowego tuszu na rzęsach i różu na policzkach, nie miała makijażu. Uważała drobne zmarszczki w kącikach oczu za oznakę charakteru. Zresztą ma dzisiaj dzień wolny i nie chciała marnować czasu na makijaż.

Salonik w mieszkaniu Franceski to symfonia pastelowożółtych ścian, brzoskwiniowych obić i angielskich akcentów, na przykład szyfonowych obić. Był to salonik nonszalancko elegancki i dyskretnie bogaty; „Home and Garden" uwielbia fotografować takie wnętrza, ale Francesca nie miała zamiaru wychowywać synka w klatce i całkiem nieświadomie zniweczyła wysiłki projektanta. Pejzaż Huberta Roberta, który wisiał nad marmurowym kominkiem, ustąpił czerwonemu dinozaurowi (kredka, Theodore Day, ok. 1981). Siedemnastowieczna włoska komódka musiała się zadowolić miejscem w kącie, by zrobić miejsce dla ukochanego pomarańczowego fotelika Teddy'ego. Musiała też ścierpieć na sobie ciężar telefonu z Myszką Miki – prezentu od Teddy'ego i Holly Grace na trzydzieste pierwsze urodziny Franceski.

Holly Grace weszła do środka, rzuciła torebkę na gazetę i skinęła Consu-eli, Meksykance, która cudownie opiekowała się Teddym, ale nigdy nie zmywała naczyń. Dopiero po chwili zobaczyła nastolatkę na kanapie, pochłoniętą lekturą czasopisma. Dziewczyna miała szesnaście, siedemnaście lat, źle rozjaśnione włosy i wielki siniak na policzku. Holly Grace zatrzymała się w pół kroku i gniewnie spojrzała na Teddy'ego.

– Matka znowu to zrobiła, tak? – szepnęła ze złością.

– Mama prosiła, żebyś jej nie przestraszyła.

– No i proszę, co się dzieje, ledwie wyjadę do Kalifornii na trzy tygodnie. – Holly Grace złapała Teddy'ego za ramię i pociągnęła go do sypialni, żeby dziewczyna ich nie słyszała. Zamknęła drzwi i krzyknęła:

– Cholera, myślałam, że z nią porozmawiasz! Nie mieści mi się w głowie, że znowu to zrobiła!

Teddy majstrował przy pudle po butach, w którym trzymał swoją kolekcję znaczków.

– Ma na imię Debbie. Jest fajna. Ludzie z opieki społecznej już znaleźli jej rodzinę zastępczą, za kilka dni wyjeżdża.

– Teddy, to prostytutka. Pewnie ma na rękach ślady od igieł.

Chłopczyk wydął policzki, jak zawsze, kiedy nie chciał o czymś rozmawiać. Holly Grace jęknęła głośno.

– Słuchaj, skarbie, zadzwonimy do Los Angeles, dobrze? Wiem, że jesteś małym geniuszem i chociaż masz dopiero dziewięć lat, musisz pilnować tej twojej szalonej matki. Wiesz, że nie ma za grosz zdrowego rozsądku, jeśli chodzi o takie sprawy – przygarnianie bezdomnych dzieciaków, użeranie się z rozjuszonymi alfonsami. Kieruje się sercem, nie głową.

– Lubię Debbie. – Teddy nie dawał za wygraną.

– Jennifer też lubiłeś, a pamiętasz, jak ci ukradła pięćdziesiąt dolców ze skarbonki, zanim wyjechała?

– Ale zostawiła liścik, w którym obiecała, że mi wszystko odeśle. Poza tym, tylko ona jedna coś zabrała.

Holly Grace wiedziała, że nie wygra tej bitwy.

– Trzeba było przynajmniej do mnie zadzwonić.

Teddy zdjął przykrywkę z pudełka i włożył sobie na głowę. Holly Grace westchnęła. Czasami chłopczyk był rozsądny, ale czasami zachowywał się zupełnie jak Francesca.

Pół godziny później przebijali się przez zatłoczone ulice. Jechali do Greenwich Village.

Holly Grace zatrzymała samochód na czerwonym świetle i pomyślała o potężnym napastniku z drużyny New York Rangers, z którym umówiła się na kolację. Na pewno jest wspaniały w łóżku, szkoda tylko, że ona tego nie doświadczy. AIDS naprawdę ją wkurzał. Dopiero co kobiety zdobyły wolność i swobodę seksualną, a tu przyplątała się ta paskudna choroba i zepsuła całą zabawę. Kiedyś uwielbiała przygody na jedną noc; dawała z siebie wszystko w łóżku, a potem wyrzucała delikwenta za drzwi, zanim zdążył powiedzieć, co chce na śniadanie. Ci, którzy twierdzili, że takie przygody są dla kobiet poniżające, najwyraźniej lubią gotować. Uparcie starała się nie myśleć o pewnym brunecie, któremu bardzo chętnie szykowała śniadania. To był błąd. Uległa rozszalałym hormonom, ale nie powtórzy więcej tego błędu.

Tak, AIDS zmieniło cały otaczający ją świat. Nawet jej były mąż dochowywał wierności jednej partnerce. Holly Grace nie miałaby nic przeciwko temu, ale czy naprawdę musiał związać się z istotą o imieniu Bambi? Panna Sybil narzekała, że nie namówiła jej nawet na lekturę Danielle Steel.

– Holly Grace? – Teddy podniósł na nią duże oczy. – Czy uważasz, że nauczycielka ma prawo postawić uczniowi dwójkę tylko dlatego, że nie wykonał idiotycznego projektu z biologii?

– To chyba nie jest pytanie teoretyczne – mruknęła.

– Jak to?

– To znaczy, że powinieneś wykonać ten projekt!

– Ale był idiotyczny. – Teddy się naburmuszył. – No bo po co mam zabijać owady i przyczepiać je szpilką do kartonu? No, po co?

Wszystko stało się jasne. Choć Teddy uwielbiał bawić się w wojnę i na każdym skrawku papieru rysował przerażające, krwawe walki, w głębi duszy był pacyfistą. Kiedyś widziała, jak zwoził pająka z siedemnastego piętra. Chciał go wypuścić na trawnik.

– A co na to mama?

– Zadzwoniła do nauczycielki i zapytała, czy nie mógłbym tych owadów po prostu narysować, ale panna Pearson się nie zgodziła i się pokłóciły. Mama nie lubi panny Pearson. Uważa, że wywiera na nas za duży nacisk, choć jesteśmy klasą wyjątkowo zdolnych dzieci. Wtedy mama zaproponowała, że zabije za mnie te owady.

Holly Grace przewróciła oczami na samą myśl, że Francesca miałaby cokolwiek zabić. Jeśli naprawdę trzeba by było utłuc jakieś robaki, domyślała się już, kto miałby wykonać czarną robotę.

– No, to chyba problem z głowy?

Teddy się obruszył.

– Za kogo ty mnie uważasz? Co za różnica, kto je zabije? I tak zginęłyby przeze mnie.

Holly Grace uśmiechnęła się pod nosem. Kocha tego dzieciaka. Całym sercem.

Naomi Jaffe Tanaka Perlman mieszkała w uroczym domku w staroświeckim zakątku Greenwich Village. Bluszcz oplatał zielone okiennice i białe ściany domku, który kupiła, gdy kilka lat temu założyła własną agencję reklamową. Mieszkała w nim ze swoim drugim mężem, Benjaminem R. Perl-manem, który wykładał nauki polityczne na Uniwersytecie Columbia. Według Holly Grace dobrali się jak w korcu lewicowego maku. Wspierali finansowo wszelkie możliwe fundacje dobroczynne, wydawali przyjęcia, zapraszając na nie ludzi, którzy najchętniej widzieliby CIA w gruzach, i raz w tygodniu pracowali w kuchni wydającej posiłki dla bezdomnych. A Naomi nigdy nie była równie szczęśliwa. Powiedziała kiedyś, że po raz pierwszy czuje się spełniona.

Naomi wprowadziła ich do przytulnego saloniku, przesadnie, zdaniem Holly Grace, kołysząc biodrami – przecież jest dopiero w piątym miesiącu ciąży. Bardzo ją lubiła, naprawdę, zaprzyjaźniły się od czasów Dziewczyny z Iskrą, ale Holly Grace nie mogła opędzić się od myśli, że jeśli wkrótce nie zdecyduje się na dziecko, będzie za późno.

– – Dlatego mnie obleje z przyrody. – Teddy poszedł za Naomi do kuchni i opowiadał o nieszczęsnym projekcie.

– To barbarzyństwo – stwierdziła Naomi. Mikser zawarczał głośno. – Moim zdaniem powinieneś złożyć petycję. To pogwałcenie twoich praw obywatelskich. Porozmawiam z Benem.

– Nie trzeba – mruknął mały. – Już i tak mam dosyć kłopotów z tą nauczycielką.

Po chwili wrócili do saloniku, Teddy z butelką soku bez konserwantów, Naomi z drinkiem dla Holly Grace. -

– Słyszałaś o tym straszliwym projekcie owadobójczym u Teddy'ego w szkole? – zapytała. – Na miejscu Franceski pozwałabym szkołę, naprawdę.

Holly Grace upiła łyk truskawkowego daiquiri.

– Na razie Francesca ma ważniejsze sprawy na głowie.

Naomi z uśmiechem odprowadzała Teddy'ego wzrokiem. Poszedł do sypialni po szachy Bena.

– Myślisz, że to zrobi? – szepnęła.

– Nie wiem. Kiedy ją widzisz, jak tarza się z Teddym po podłodze i chichocze jak wariatka, wydaje się to niemożliwe. Ale kiedy się denerwuje i zadziera nosa, od razu widać, że w jej żyłach płynie błękitna krew i wtedy wszystko jest możliwe.

Naomi usiadła po turecku, w tej pozie wyglądała jak ciężarny Budda.

– Z założenia jestem przeciwna monarchii, ale muszę przyznać, że Francesca Serritella Day Brancusi brzmi imponująco.

Teddy wrócił i rozstawiał figury na szachownicy.

– Skup się, Naomi. Grasz niewiele lepiej od mamy.

Nagle wszyscy troje podskoczyli nerwowo, gdy rozległo się energiczne pukanie do drzwi.

– Ojej! – Naomi niespokojnie zerknęła na Holly Grace. – Tylko jedna znana mi osoba tak puka.

– Nie waż się go wpuścić, póki tu jestem! – Holly Grace poruszyła się gwałtownie i wylała na biały sweterek połowę daiquiri.

– Gerry! – Teddy już pobiegł do drzwi.

– Nie otwieraj! – wrzasnęła Holly Grace. – Teddy!

Za późno. W życiu Teddy'ego było zbyt niewielu mężczyzn, by zrezygnował z okazji spotkania się z jednym z nich. Już otworzył drzwi.

– Cześć, Teddy! – Gerry Jaffe przybił z nim piątkę. – Jak leci, bracie?

– Super, Geny! Dawno cię nie widziałem. Gdzie byłeś?

– W sądzie, smyku, broniłem porządnych ludzi, którzy odrobinę uszkodzili elektrownię atomową Shoreham.

– Wygrałeś?

– Powiedzmy, że to był remis.

Gerry nigdy nie żałował decyzji, którą podjął dziesięć lat temu w Meksyku. Wrócił do Stanów, zmierzył się ze sfabrykowanym oskarżeniem o handel narkotykami, a gdy oczyszczono go ze wszystkich zarzutów, zapisał się na studia prawnicze. Widział, jak jego dawni koledzy, przywódcy studenckiej rewolty, zmieniają barwy: Eldridge Cleaver oddał się Jezusowi, Jeny Rubin sprzedał się kapitalistom, Bobby Seałe sprzedawał keczup, a Abbie Hoffman zaangażował się w działalność ekologiczną. Tak więc odpowiedzialność za losy świata spoczywała na barkach Gerry'ego Jaffe'a. Im bardziej mu to ciążyło, tym bardziej błaznował.

Cmoknął Naomi w policzek i przytulił się do jej brzucha.

– Słuchaj, dzieciaku, siedź tam, ile się da. Świat to miejsce do bani. Mówi wujek Gerry.

Teddy uznał, że to najzabawniejsza przemowa pod słońcem, i skręcał się ze śmiechu.

To zwróciło na niego uwagę dorosłych, śmiał się więc coraz głośniej, w końcu przestał być rozkoszny, a stał się irytujący. Naomi uważała, że dzieciom trzeba pozwolić się realizować, dlatego nie skarciła chłopca, a Holly Grace, która w takie bzdury nie wierzyła, nie odrywała wzroku od Gerry'ego i nie zwracała uwagi na Teddy'ego.

Gerry zrezygnował z bujnego afro gdzieś koło roku 1980, tuż po zdanym egzaminie adwokackim, ale nadal nosił dłuższe włosy i teraz ciemne loki, lekko przyprószone siwizną, muskały kołnierzyk skórzanej kurtki, pod którą miał bawełnianą bluzę. Całości codziennego stroju dopełniały drelichowe spodnie. Usta Gerry'ego były równe zmysłowe jak dawniej, nos równie wydatny, oczy równie płonące. I właśnie te oczy zawróciły Holly Grace w głowie, gdy ponad rok temu wpadli na siebie na jednym z przyjęć u Naomi.

Holly Grace nadal nie do końca pojmowała, co w Gerrym urzekło ją na tyle, że się w nim zakochała. Z pewnością nie były to jego poglądy polityczne. Holly Grace święcie wierzyła, że Stany Zjednoczone muszą mieć broń atomową na wypadek wojny nuklearnej, co jego doprowadzało do szału. Kłócili się o to wiele razy, ale zawsze godzili w łóżku, i był to najlepszy seks od lat. Gerry miał niewiele zahamowań w życiu publicznym i jeszcze mniej w sypialni.

Holly Grace pociągało w nim coś więcej, nie tylko erotyczna sprawność. Przede wszystkim był równie aktywny jak ona. Podczas trzymiesięcznego związku razem zapisali się na kurs spadochronowy, wspinali się w górach i uczyli paralotniarstwa. Życie z nim to jedna niekończąca się przygoda. Uwielbiała go i towarzyszącą mu aurę napięcia. Podobało jej się, że Gerry angażował się we wszystko, od polityki po jedzenie, jego głośny, nieskrępowany śmiech, jego uczuciowość. Kiedyś przyłapała go, jak szlochał, oglądając reklamę. Wyśmiała go, ale wcale się nie zawstydził. Ba, pokochała nawet jego szowinizm. W przeciwieństwie do Dalliego, który, mimo pozorów staroświeckiej galanterii, był najbardziej nowoczesnym mężczyzną, jakiego znała, Gerry hołdował wizjom związków damsko-męskich żywcem wziętych z lat pięćdziesiątych.

A kiedy zwracała mu na to uwagę, cudownie się peszył, naprawdę przerażony, że on, ulubieniec radykałów – nie pojmuje przemian obyczajowych. Podszedł do niej.

– Witaj, Holly Grace.

Odstawiła kieliszek z resztkami daiquiri na stolik i zrobiła taką minę. jakby z trudem sobie przypomniała, jak on właściwie ma na imię.

– O, witaj, Gerry.

Nie nabrał się na jej pozorny chłód. Podszedł z determinacją, która wywołała u niej dreszcz oczekiwania.

– Nie waż się mnie tknąć, przebrzydły komunistyczny terrorysto! - syknęła i wyciągnęła rękę, jakby odpędzała wampira krucyfiksem.

– Boże, Holly Grace, jak ty się wyrażasz! – Zatrzymał się w pół kroku i nie odwracając się, powiedział: – Naomi, zabierz na chwilę Teddy'ego do kuchni, dobrze?

– Ani się waż, Naomi – syknęła Holly Grace.

– Przykro mi, kochana, ale ciężarne źle znoszą stres. Chodź, Teddy, zrobimy prażoną kukurydzę.

Holly Grace głęboko zaczerpnęła tchu. Tym razem nie da się Gerry'emu, o nie. Byli razem przez trzy miesiące i przez ten czas bezczelnie ją wykorzystywał. Ona traciła dla niego głowę, a on pilnował, by jego nazwisko często pojawiało się w gazetach. Holly Grace nie mieściło się w głowie, że tak się dała nabrać. Radykałowie nigdy się nie zmieniają. Zawsze szukają okazji, by głosić swoje idiotyczne poglądy.

Gerry wyciągnął do niej rękę, ale obawiała się, że fizyczny kontakt zmąci jej jasność umysłu, cofnęła się więc, zanim jej dotknął.

– Łapy przy sobie, gnojku! – Doskonale sobie bez niego radzi i nic tegonie zmieni. Jest za stara, żeby pozwolić, by ten sam facet złamał jej serce dwukrotnie.

– Nie uważasz, że nasze rozstanie trwa już wystarczająco długo? – zapytał. – Brakuje mi ciebie.

Spojrzała na niego lodowato.

– A co? Już cię nie pokazują w telewizji? – Boże, uwielbia, kiedy loki opadają mu na kark, są takie miękkie i delikatne. Dawniej godzinami się nimi bawiła.

– Nie zaczynaj znowu, Holly Grace.

– Co, odkąd zerwaliśmy, już nie wygłaszasz mów w dzienniku? – dodała okrutnie. – Skorzystałeś na naszym związku, co? Ja budowałam zamki na lodzie, jak idiotka, a ty pisałeś oświadczenia dla prasy.

– Holly Grace, wkurzasz mnie, wiesz? Kocham cię. Nigdy w życiu nikogo tak nie kochałem. Łączyło nas coś pięknego.

Znowu to robi. Znowu łamie jej serce.

– Łączył nas tylko seks – syknęła.

– Nieprawda!

– A niby co? Nie lubię twoich przyjaciół, nie podzielam twoich poglądów. Wiesz, że nienawidzę Żydów.

Z jękiem opadł na kanapę.

– Jezu, znowu to samo!

– Jestem antysemitką, Gerry, naprawdę. Nie zapominaj, że pochodzę z Teksasu. Nienawidzę Żydów, czarnuchów i uważam, że miejsce pedałów jest w więzieniu. I co miałabym robić z takim różowym mięczakiem jak ty?

– Nieprawda, że nienawidzisz Żydów – tłumaczył jej powoli, jak dziecku. – Trzy lata temu podpisałaś petycję dotyczącą praw gejów, opublikowały jąwszystkie nowojorskie dzienniki. Rok później spotykałaś się z pewnym obrońcą z drużyny Pittsburgh Steelers.

– Miał bardzo jasną karnację- obruszyła się. – I przysięgał, że zawsze głosuje na republikanów.

Gerry wstał powoli. W jego oczach mieszały się czułość i troska.

– Słuchaj, skarbie, nie zrezygnuję z polityki dla nikogo, nawet dla ciebie. Zdaję sobie sprawę, że nie popierasz…

– Jesteście nieznośni i zarozumiali! – krzyknęła. – Każdy, kto nie podziela waszych poglądów, to ograniczony głupek! Wiesz co? Nikt normalny nie chce żyć w cieniu bomby atomowej, ale też nie uważa, że powinniśmy pozbywać się naszych rakiet, podczas gdy Sowieci siedzą na tonach amunicji.

– Nie uważasz, że Sowieci…

– Nie będę cię słuchać… – Porwała torebkę z kanapy i zawołała Ted-dy'ego. Dallie miał rację, kiedy powtarzał, że za pieniądze nie da się kupić szczęścia. Ma trzydzieści siedem lat i chce założyć rodzinę. I mieć męża, który by ją kochał, a nie medialne zmieszanie, jakie jej towarzyszy.

– Holly Grace, proszę…

– Pieprz się.

– Cholera! – Złapał jąza ramiona-przeciągnął do siebie i pocałował, przekonany, że słowa nie rozwiążą ich problemu. Byli tego samego wzrostu, ale Holly Grace sporo ćwiczyła w siłowni, musiał się więc nieźle postarać, by ją utrzymać przy sobie.

– No, skarbie – szepnął. – Kochaj mnie.

Poddała się na chwilę, póki nie dotarło do niej, co robi. Zesztywniała, a Gerry zsunął usta na jej szyję i pocałował długo, mocno.

– Znowu mi to robisz! – Odskoczyła od niego z krzykiem.

Celowo ją naznaczył. Nie przeprosił.

– Ilekroć na to spojrzysz, pomyśl, że odrzucasz najwspanialszą rzecz, jaka się nam przydarzyła.

Holly Grace zignorowała go, spojrzała na Teddy'ego, który w tej chwili wszedł do pokoju, i warknęła:

– Zabieraj się, idziemy.

– Ależ Holly Grace…

– I to już! – Rzuciła chłopcu kurtkę, porwała swoją z wieszaka i już ich nie było.

Gerry udawał, że ogląda rzeźbę na kominku. Unikał wzroku siostry. Choć przekroczył już czterdziestkę, nie przywykł do tego, że to jemu przypada rola dojrzałego, odpowiedzialnego partnera. Zazwyczaj otaczały go kobiety, które mu matkowały, sprzątały i zgadzały się z tym, co mówi. Nie przywykł do pyskatej teksaskiej piękności, która miała mocniejszą głowę od niego i roześmiałaby mu się w twarz, gdyby poprosił, aby mu zrobiła pranie. Kochał ją tak bardzo, że jakaś jego cząstka wyszła teraz razem z nią. Nie zaprzeczał, że wykorzystał prasowe zamieszanie dokoła ich związku. Zrobił to instynktownie, jak mnóstwo innych rzeczy. Nie mógł przecież zrezygnować z takiej okazji. Dlaczego ona nie pojmuje, że to nie ma nic wspólnego z tym, jak ją kocha?

Naomi stanęła obok i znowu pochylił się nad jej brzuchem.

– Halo? Znowu wujek Gerry. Jeśli jesteś chłopcem, pilnuj jaj, bo kobiety już ostrzą sobie na nie zęby.

– Nie żartuj, Gerry. – Naomi opadła na fotel.

Skrzywił się.

– Dlaczego nie? Sama przyznasz, że ta sprawa z Holly Grace jest po prostu komiczna.

– Spieprzyłeś to – usłyszał.

– Nie mogą dyskutować z bzdurnymi argumentami! – żachnął się. – Wie, że ją kocham, ją, a nie jej nazwisko!

– Ona chce mieć dziecko, Geny – powiedziała cicho Naomi. Znieruchomiał.

– Tak jej się tylko wydaje.

– Jezu, ależ z ciebie dupek. Ilekroć się spotkacie, gadacie o polityce. Chciałabym chociaż raz usłyszeć, jak ona przyznaje, że rozpaczliwie pragnie dziecka, a ty nadal nie dorosłeś do ojcostwa.

– To nie ma z tym nic wspólnego! – warknął. – Nie pozwolę, by moje dziecko żyło w cieniu atomowego grzyba.

Spojrzała na niego ze smutkiem.

– Kogo chcesz oszukać, Geny? Boisz się ojcostwa. Boisz się, że schrzanisz sprawę tak samo, jak nasz ojciec, niech mu ziemia lekką będzie.

Geny nie odpowiedział. Nie chciał, żeby Naomi zobaczyła łzy w jego oczach, odwrócił się więc na pięcie i wybiegł bez pożegnania.

Загрузка...