Rozdział 28

Sześć tygodni później Teddy wysiadł z windy i szedł do mieszkania, smętnie ciągnąc za sobą tornister. Nienawidził szkoły. Zawsze ją uwielbiał, a teraz nienawidził. Dzisiaj panna Pearson zapowiedziała, że do końca roku szkolnego mają przygotować projekt na zajęcia z wiedzy o społeczeństwie i Teddy był przekonany, że nie zda. Panna Pearson go nie lubi. Powiedziała, że go wyrzuci z klasy dla szczególnie uzdolnionych dzieci, jeśli się nie zmieni.

Tylko że… od wyjazdu do Wynette nic już go nie bawiło. Cały czas się czegoś obawiał, jakby w jego szafie zamieszkał groźny potwór. I teraz na dodatek wyleci z klasy.

Musi wymyślić jakiś superprojekt, zwłaszcza że skopał tamten o owadach. Musi mieć coś lepszego niż inni, nawet niż ten kujon Milton Grossman. Powiedział, że napisze do burmistrza i zapyta, czy może przepracować jeden dzień w jego biurze. Panna Pearson była zachwycona. Mówiła, że inne dzieci powinny brać z niego przykład, bo Milton wykazuje tyle inicjatywy. Teddy nie pojmował, jak można brać przykład z kogoś, kto dłubie w nosie i śmierdzi naftaliną.

Ledwie wszedł do domu, Consuela wyjrzała z kuchni.

– Teddy, przyszła do ciebie paczka. Jest w twoim pokoju.

– Paczka?

Boże Narodzenie dawno już minęło, jego urodziny wypadały w lipcu, a do walentynek jeszcze dwa tygodnie. Skąd paczka?

Wszedł do pokoju i zobaczył sporej wielkości pudło na podłodze. Nadano je w Wynette w Teksasie. Rzucił kurtkę na krzesło, przesunął okulary na czubek głowy i nerwowo obgryzał kciuk. Z jednej strony, bardzo chciał, żeby paczka była od Dalliego, z drugiej, bał się nawet o nim myśleć. Ilekroć to robił, miał wrażenie, że potwór z szafy czai się tuż-tuż.

Rozciął taśmę klejącą najostrzejszymi nożyczkami, jakie znalazł w pokoju i sprawdził, czy w paczce nie było liściku. Nic – tylko mnóstwo innych, mniejszych pudełek. Rozpakowywał je po kolei, a kiedy skończył, siedział w otoczeniu najwspanialszych chłopięcych skarbów i z zachwytem patrzył na swój łup.

Po jednej stronie ułożył cudownie obrzydliwe paskudztwa – pierdzącą poduszkę, pikantną gumę do żucia, plastikową kostkę lodu z wielką muchą w środku. Inne prezenty miały pobudzić jego intelekt – był tam kalkulator i fajne książki. Dostał też mnóstwo typowo męskich gadżetów: prawdziwy szwajcarski scyzoryk, komplet bardzo dorosłych śrubokrętów, latarkę z gumową rączką. Ale najwspanialszy prezent leżał na samym dnie. W życiu nie widział takiej bluzy.

Z przodu na granatowym tle straszliwy motocyklista gnał z zastraszającą szybkością, wybałuszając oczy i szczerząc zęby. Ślina spływała mu po brodzie. Poniżej fluorescencyjne litery tworzyły napis: Theodore Day – Urodzony Rozrabiaka. Teddy przycisnął bluzę do piersi. Przez ułamek sekundy pozwolił sobie marzyć, że to prezent od Dalliego, ale wiedział, że takich rzeczy nie wysyła się dzieciakowi, którego uważa się za mięczaka, dlatego od razu się domyślił, że paczka pochodzi od Skeeta. Przytulał się do bluzy i wmawiał sobie, że wielki z niego szczęściarz, że ma przyjaciela, który potrafi dojrzeć w nim dziewięcioletniego rozrabiakę, mimo okularów i w ogóle.

Theodore Day – Urodzony Rozrabiaka! Był zachwycony pomysłem, samą myślą, że taki maluch jak on, chłopczyk, który jest do bani w sporcie i którego może wykopią z klasy dla szczególnie uzdolnionych, jest Urodzonym Rozrabiaką!


Teddy podziwiał bluzę, a Francesca kończyła nagranie nowego programu. Czerwona lampka kontrolna zgasła i producent, Nathan Hurd, podbiegł z gratulacjami. Nathan, niski i pulchny, pod wieloma względami przypominał jej Clare Padgett, która obecnie doprowadzała do szaleństwa zespół redakcyjny wiadomości telewizyjnych w Houston. Oboje byli perfekcjonistami i oboje wiedzieli, czego od niej wymagać.

– Uwielbiam, kiedy program kończy się w taki sposób. – Nathan zacierał ręce. – Puścimy to dokładnie w tej formie, a oglądalność skoczy do nieba.

Przed chwilą jej gość, kaznodzieja telewizyjny, wielebny Johnny T. Platt wyszedł ze studia głęboko wzburzony, bo podeszła go sprytnie i wyciągnęła znacznie więcej, niż chciał powiedzieć, na temat jego przedpotopowych poglądów na małżeństwo i rolę kobiety.

– Dzięki Bogu, że nie musimy nagrywać dubla. – Odpięła mikrofon od kolorowego szala.

Nathan wyszedł ze studia razem z nią. Teraz, po nagraniu, gdy nie musiała się już skupiać na każdym drobiazgu, powróciło przygnębienie. Minęło sześć tygodni od powrotu z Wynette. W tym czasie ani razu nie widziała Dalliego. Tyle, jeśli chodzi ojej zamartwianie się, jak pogodzić ojca i syna. Była zagubiona, jak jej kilkunastoletnie uciekinierki. Dlaczego coś, co było tak bardzo złe, wydawało się tak odpowiednie i właściwe? I dopiero po chwili do niej dotarło, że Nathan coś mówi.

– …w maju zrobimy program o imigrantach, co ty na to?

Skinęła głową. W styczniu zdała egzamin obywatelski i zaraz po tym dostała zaproszenie z Białego Domu na specjalną ceremonię zaprzysiężenia. Miała to być wyjątkowa uroczystość dla sławnych nowo upieczonych obywateli amerykańskich: oprócz Franceski zapowiedziano udział koreańskiego projektanta mody, rosyjskiego tancerza i dwóch znanych naukowców.

Nathan zatrzymał się w pół kroku.

– Francesco, mam świetne pomysły na przyszły sezon. Musimy bardziej zaangażować się politycznie, masz fantastyczny dar…

– Nathan… – Zawahała się, ale i tak wiedziała, że zwlekała z tym już wystarczająco długo, brnęła więc dalej. – Musimy porozmawiać.

Spojrzał na nią czujnie i puścił przodem do swojego gabinetu, zamknął drzwi i przysiadł na skraju biurka.

Francesca głęboko zaczerpnęła tchu i powiedziała mu, co postanowiła po wielu miesiącach namysłu.

– Nathan, zdaję sobie sprawę, że będziesz wściekły, ale kiedy wygaśnie mój kontrakt, zażądam zmiany warunków.

– Ależ oczywiście – zgodził się ostrożnie. – Wytwórnia na pewno nie pożałuje pieniędzy. Ale bez przesady, rozumiesz.

Nie chodziło o pieniądze. Potrząsnęła głową.

– Nie zgadzam się na program co tydzień. Chcę się ograniczyć do dwunastu audycji rocznie -jeden program na miesiąc. – Ulżyło jej, kiedy w końcu powiedziała to głośno.

Nathan zerwał się z biurka jak oparzony.

– Nie wierzę. Stacja nigdy na to nie pójdzie. To samobójstwo zawodowe!

– Zaryzykuję. Mam dosyć takiego życia, Nathan. Mam po uszy wiecznego zmęczenia. Mam dość przyglądania się, jak obcy ludzie wychowują mojego synka.

Nathan, który widywał swoje córeczki tylko podczas weekendów i nie zawracał sobie głowy ich wychowaniem, nie miał zielonego pojęcia, o co jej chodzi.

– Jesteś wzorem dla wielu kobiet – zaczął. Postanowił odwołać się od jej uczuć obywatelskich. – Powiedzą, że je porzuciłaś.

– Wątpię. – Odsunęła stertę gazet na bok i przysiadła na kanapie. – Chyba już wiedzą, że chcą być czymś więcej niż mężczyznami w spódnicach. Od lat walczę w męskim świecie. Wychowaniem mojego dziecka zajmują się obcy, pracuję w takim tempie, że co rano sprawdzam w prospekcie, w jakim hotelu i stanie akurat jestem, zasypiam z trudem i boję się myśleć, ile obowiązków czeka na mnie następnego dnia. Mam tego dosyć, Nathan. Uwielbiam moją pracę, ale nie dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu.

Kocham Teddy'ego i mam jeszcze tylko dziewięć lat, zanim wyjedzie do college'u. Chcę spędzać z nim więcej czasu. To jest moje życie, ale szczerze mówiąc, nie czuję się zbyt szczęśliwa.

Zmarszczył brwi.

– Zakładając, że stacja na to pójdzie, w co wątpię, stracisz mnóstwo kasy.

– No tak- żachnęła się. – I co to zmieni? Zmniejszy mi się budżet na ciuchy? Z dwudziestu tysięcy rocznie na dziesięć, tak? Już widzę miliony kobiet, jak się załamują tą sytuacją, jednocześnie głowiąc się, skąd wziąć na nowe buty dla dzieci. – Ile pieniędzy mi potrzeba? Zastanawiała się. Ile władzy? Czy tylko ona ma dosyć zdobywania męskich oznak sukcesu?

– Czego chcesz najbardziej? – Nathan zmienił taktykę, z konfrontacji na pacyfikację. – Może wypracujemy kompromis.

– Czasu – odparła znużona. – Chcę przeczytać książkę, dlatego że mam na to ochotę, a nie dlatego, że autor będzie w moim programie. Chcę przez cały tydzień ani razu nie układać sobie włosów. Chcę jechać z Teddym na wycieczkę klasową. Rozumiesz? – Wypowiedziała na głos pomysł, który od dawna chodził jej po głowie. -I chcę poświęcić część energii, którą wkładałam w pracę, na pomoc tym biednym nastolatkom, które sprzedają się na ulicach całego kraju, bo nie mają dokąd pójść.

– Zrobimy o nich więcej programów – zaproponował szybko Nathan. -Wymyślę coś, żebyś miała więcej wolnego. Zdaję sobie sprawę, że ostatnio dużo pracowałaś, ale…

– Nie ma mowy, Nathan. – Wstała z kanapy. – Muszę zwolnić tempo.

– Francesco…

Cmoknęła go w policzek i wyszła, zanim powiedział coś więcej. Wiedziała, że nawet oszałamiająca popularność jej nie uchroni, jeśli szefowie stacji zdecydują, że przesadziła, żądając ograniczenia czasu pracy, ale musiała zaryzykować. Wydarzenia sprzed sześciu tygodni pokazały jasno, co jest dla niej najważniejsze, i pozwoliły także lepiej poznać samą siebie. Teraz wiedziała, że nie musi już nikomu niczego udowadniać.

Szybko przeglądała plik wiadomości, które dla niej zostawiono, ale nie mogła się na nich skupić, bo jej uwagę przykuła inna teczka – zawodowa kariera Dallasa Beaudine. Starała się wyrzucić go ze swoich myśli, a jednocześnie szukała wszystkiego na jego temat. Nie musiała zaglądać do teczki, znała jej treść na pamięć. Wszystkie artykuły, wszystkie rozmowy telefoniczne prowadziły do jednego wniosku: Dallas Beaudine ma ogromny talent, ale nie ma w nim woli walki. Nie zapomniała rady Skeeta i zastanawiała się, co to ma wspólnego z Teddym, ale nadal nie znalazła odpowiedzi na te pytania.

Już dawno umówiła się ze Stefanem na ten wieczór. Zastanawiała się, czy nie odwołać randki, ale w końcu uznała, że to byłoby tchórzostwo. Stefan oczekiwał od niej czegoś, czego, jak teraz wiedziała, nigdy nie będzie w stanie mu dać. Nie może go dłużej trzymać w niepewności.

Zanim przebrała się na wieczór, zjadła z synkiem kolację w domu. Uderzyło ją, jak bardzo się zmienił. Miała wrażenie, że dźwiga na barkach ciężar całego świata. Niepotrzebnie znowu poszła do łóżka z Dalliem, zaraz skrzywdzi Stefana, stacja wyrzuci ją na bruk… Do tego martwiła się o Teddy'ego.

Był bardzo cichy i zamknięty w sobie. Nie chciał rozmawiać o Wynette i nie pozwalał, by pomogła mu wyplątać się ze szkolnych tarapatów.

– Jak ci dzisiaj poszło z panną Pearson? – zapytała od niechcenia, patrząc, jak ukrywa zielony groszek pod ziemniaczanym puree.

– W porządku.

– W porządku? Odsunął od siebie talerz.

– Muszę odrobić lekcje. Nie jestem głodny.

Zmartwiona, odprowadzała go wzrokiem, kiedy wychodził z jadalni. Szkoda, że wychowawczyni jest taka surowa i restrykcyjna. Przywiązywała większą wagę do stopni niż do samej nauki, co zdaniem Franceski było fatalnym podejściem, zwłaszcza w pracy ze szczególnie uzdolnionymi dziećmi. Aż do tego roku Teddy nigdy nie przejmował się stopniami, a teraz myślał jedynie o nich. Francesca, wkładając elegancką kreację od Armaniego, postanowiła, że porozmawia z dyrektorką szkoły.

– Sobole są beznadziejne – mruknęła Francesca Serritella Day, gdy błyski fleszy oślepiły ją nieoczekiwanie. Wtuliła twarz w kołnierz rosyjskiego futra, zła, że jest wieczór i nie może się ukryć za okularami słonecznymi.

– Większość ludzi nie przyznałaby ci racji, skarbie – zauważył książę Stefan Marco Brancusi. Wziął ją za rękę i prowadził przez tłum paparazzi eh zebranych przed nowojorską restauracją La Cóte Basque.

Stefan prowadził ją do limuzyny, Francesca uniosła dłoń w rękawiczce, daremnie usiłując powstrzymać grad pytań: o pracę, o związek ze Stefanem, a nawet o to, co ją łączy z gwiazdą serialu China Colt.

W końcu opadli na miękkie skórzane siedzenia limuzyny i samochód włączył się do ruchu na Wschodniej Pięćdziesiątej Ósmej ulicy. Francesca jęknęła:

– Tyle zamieszania przez futro! Dziennikarze w ogóle nie zawracają ci głowy, czepiają się mnie. Gdybym włożyła stary płaszcz przeciwdeszczowy, nikt nawet by na mnie nie popatrzył. – Paplała dalej, grała na zwłokę, obawiała się chwili, gdy będzie musiała go zranić. W końcu umilkła, pogrążyła się we wspomnieniach – myślała o dzieciństwie, o Chloe, o Dalliem… Stefan zerkał na nią co chwila. Gdy limuzyna mijała Cartiera, stwierdziła, że dłużej tego nie wytrzyma.

– Przejdźmy się – zaproponowała.

Było już po północy, lutowa noc straszyła chłodem, a Stefan miał taką minę, jakby się domyślał, co Francesca chce mu powiedzieć, ale dał znak kierowcy, żeby się zatrzymał. Po chwili wędrowali Piątą Aleją, wpatrzeni w obłoki swoich oddechów.

– Stefan. – Zatrzymała się nagle. – Wiem, że szukasz partnerki na całe życie, ale ja nią nie jestem.

Wstrzymał oddech.

– Skarbie, jesteś dzisiaj zmęczona. Może porozmawiamy o tym innym razem…

– Wystarczająco długo zwlekałam – odparła miękko.

Mówiła jeszcze długo i widziała, że go skrzywdziła, ale chyba nie aż tak, jak się tego obawiała. Podejrzewała, że w głębi duszy od dawna wiedział, że nie ona jest jego księżną.


Następnego dnia zadzwonił Dallie. Zaczął rozmowę bez żadnych wstępów, jakby rozstali się poprzedniego dnia w najlepszej komitywie, a nie sześć tygodni temu w gniewie.

– Cześć, Francie. Wiesz, połowa Wynette ma ochotę rozerwać cię na strzępy -

Przypomniała sobie nagle malownicze awantury, jakie urządzała w młodości, ale powstrzymała się z trudem i zapytała spokojnie.

– Dlaczego?

– Strasznie skrytykowałaś tego kaznodzieję w zeszłym tygodniu. Tutejsi bardzo go lubili.

– To oszust – burknęła. Wbiła paznokcie w dłonie. Czy Dallie nie może choć raz otwarcie powiedzieć, o co mu chodzi? Dlaczego zawsze tak wszystko kamufluje?

– No, może, ale zamiast niego będą powtórki starych seriali, więc ludzie się wściekli. – Umilkł na chwilę. Miała ochotę go zabić, ale nie da mu tej satysfakcji, o nie.

– Dallie, mam zaraz spotkanie. Czy zadzwoniłeś tylko po to, żeby mi to powiedzieć?

– Nie, w przyszłym tygodniu lecę do Nowego Jorku na spotkanie z facetami ze stacji telewizyjnej i tak sobie pomyślałem, że mógłbym we wtorek do ciebie wpaść, przywitać się z Teddym i zabrać cię na kolację.

– Nie mam czasu – burknęła, ciągle zdenerwowana.

– To tylko kolacja, Francie. Nie szukaj problemu tam, gdzie go nie ma. Skoro on nie powie, co go gryzie, ona zrobi to za niego.

Nie spotkamy się, Dallie. Dałam ci szansę. Nie wykorzystałeś jej.

Zaległo przeciągające się milczenie. Wmawiała sobie, że powinna odłożyć słuchawkę, ale nie mogła się na to zdobyć. Kiedy Dallie odezwał się ponownie, w jego głosie nie było śladu poprzedniej beztroski.

– Przepraszam, Francie. Powinienem zadzwonić wcześniej, Musiałem sobie to wszytko poukładać. Potrzebowałem czasu.

– A teraz ja potrzebuję…

– W porządku – zgodził się powoli. – Ale pozwól mi chociaż zobaczyć się z Teddym.

– Nie.

– Muszę naprawić to, co schrzaniłem. Nie będę go ponaglał. Tylko na chwilę.

Zrobiła się twarda przez minione lata; musiała, a jednak teraz, kiedy ta twardość była jej bardzo potrzebna, widziała jedynie synka, jak wsuwa zielony groszek pod puree.

– Na kilka minut – zgodziła się. – Nie dłużej.

– Świetnie. – Ucieszył się jak nastolatek. I dodał szybko: – A później zabiorę cię na kolację.

Nie zdążyła zaprotestować, bo już się rozłączył.

Zanim portier zadzwonił, anonsując jego przybycie, Francesca doprowadziła się do granicy załamania nerwowego. Przebierała się trzykrotnie, wreszcie zdecydowała się na bardzo odważny strój – zielony satynowy gorset i szmaragdowozieloną aksamitną minispódniczkę. Kolory podkreślały odcień jej oczu i, w jej mniemaniu przynajmniej, dodawały jej powagi. Nie przejmowała się, że prawdopodobnie za bardzo się wystroiła jak na wieczór z Dalliem. Pewnie zabierze ją do podejrzanej spelunki z zafoliowaną kartą dań, ale to jej miasto. Niech on się dostosuje.

Consuela otworzyła drzwi wejściowe. Niewiele brakowało, a Francesca zemdlałaby ze zdenerwowania. Nie mogła się opanować. Wyszła mu na spotkanie do saloniku.

Niósł spory pakunek. Przez chwilę podziwiał czerwonego dinozaura, ale usłyszał jej kroki i się odwrócił. Miał na sobie świetnie skrojony szary garnitur, białą koszulę i granatowy krawat. Nigdy dotąd nie widziała go w garniturze i instynktownie oczekiwała, że zacznie luzować krawat pod szyją i nerwowo poprawiać marynarkę, ale nie zrobił tego.

Zlustrował ją wzrokiem pełnym podziwu.

– Jezu, Francie, wyglądasz super nawet w stroju dziwki.

Miała ochotę się roześmiać, ale uznała, że sarkazm będzie bezpieczniejszy.

– Gdybym znowu miała popaść w samozachwyt, wystarczy pięć minut w twoim towarzystwie.

Roześmiał się i lekko pocałował ją w usta. Smakował gumą do żucia. Przeszył ją dreszcz. Spojrzał jej prosto w oczy.

– Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie i dobrze o tym wiesz.

Odsunęła się od niego szybko. Rozejrzał się po saloniku, wodził wzro kiem od lustra w stylu Ludwika XVI do pomarańczowego fotelika Teddy'ego.

– Przytulnie tu.

– Dziękuję – mruknęła sztywno, zdenerwowana faktem, że znowu go widzi. Po co im to? Nie mają nawet o czym rozmawiać.

– Teddy jest w domu? – Przełożył paczkę z ręki do ręki.

– W swoim pokoju. – Wolała nie tłumaczyć, że mały dostał ataku, gdy się dowiedział, że Dallie wpadnie do nich.

– Mogłabyś go tu zawołać?

– Ja… nie wiem, czy mi się uda. – Spochmurniał.

– Powiedz mi więc, gdzie jest jego pokój. Zawahała się, ale poprowadziła go korytarzem. Teddy siedział za biurkiem i bawił się samochodzikiem.

– Czego chcesz? – warknął, gdy zobaczył, kto stoi za Francesca.

– Przyniosłem ci coś – zaczął Dallie. – Taki spóźniony prezent gwiazdkowy.

– Nie chcę – odparł Teddy gniewnie. – Mama kupuje mi wszystko, czego potrzebuję. – Samochodzik spadł na dywan. Francesca spojrzała groźnie, ale Teddy udał, że tego nie widzi.

– W takim razie daj je jakiemuś koledze. – Dallie położył pudełko na łóżku Teddy'ego.

Chłopiec przyglądał mu się podejrzliwie.

– Co tam jest?

– Chyba buty kowbojskie. Oczy Teddy'ego rozbłysły.

– Buty kowbojskie? Od Skeeta? Dallie przecząco pokręcił głową.

– Skeet przysłał mi mnóstwo fajnych rzeczy – oznajmił Teddy.

– Jakich? – zainteresowała się Francesca. Teddy wzruszył ramionami.

– Pierdzącą poduszkę i takie inne.

– Miło z jego strony – stwierdziła, zdziwiona, że wcześniej nic nie mówił na ten temat.

– Bluza pasowała? – zapytał Dallie.

Tedy wyprostował się i przyglądał mu się uważnie zza okularów. France-sca nie miała pojęcia, o czym mówią.

– Tak. – Teddy powiedział to prawie niesłyszalnym szeptem.

Dallie skinął głową, pogłaskał go po włosach i wyszedł.

– Milczeli w taksówce. Francesca pogrążyła się w myślach, Dallie gniewnie łypał na taksówkarza. Wcześniej zbył jej pytanie o incydent z Teddym i, choć było to wbrew jej zasadom, nie naciskała więcej.

Zatrzymali się przed Lutece. Była zaskoczona i rozczarowana zarazem. To najlepsza restauracja w Nowym Jorku, ale czemu chciał jej zaimponować? Dlaczego nie zabrał jej do przytulnej knajpki, tylko pchał się do ekskluzywnego lokalu, w którym będzie się czuł nieswojo?

Weszli do środka. Francesca wolała nie myśleć o nadciągającym przykrym wieczorze i zastanawiała się, jak przetłumaczy kartę dań i win, nie raniąc ego mężczyzny, który jej towarzyszył.

Szef sali uśmiechnął się promiennie na jej widok.

– Mademoiselle Day, cieszę się, że znowu panią widzę. – Spojrzał na Dalliego. – Monsieur Beaudine, to już ponad dwa miesiące! Zarezerwowałem pana ulubiony stolik.

Ulubiony stolik! Francesca wpatrywała się w Dalliego. No tak, znowu wpadła w dawną pułapkę. Nabrała się na wizerunek uroczego prostaka, zapomniała, że ten człowiek od lat bywa w najbardziej ekskluzywnych klubach country w tym kraju.

Nagle roześmiała się głośno.

– Wiesz, Dallie, jesteś jedyny w swoim rodzaju!

– A to dlaczego?

– Niewiele znam osób, które równie swobodnie czułyby się i w Lutece, i w teksaskiej spelunie.

Przyjrzał się jej w zadumie.

– Ale ty – tak, prawda?

Te słowa wytrąciły ją z równowagi. Do tego stopnia pochłaniało ją analizowanie tego, co ich różni, że nie mogła przywyknąć do myśli, że mają coś wspólnego. Gawędzili o niczym, ale cały czas pochłaniał ją wzrokiem. Poczuła się piękniejsza niż kiedykolwiek. Promieniała wewnętrzną urodą. Nagle przeraziła się swoją miękkością i rozmarzeniem. Odetchnęła z ulgą, gdy kelner przerwał im rozmowę.

Dallie nie odrywał od niej oczu i kiedy kelner odszedł, stwierdził:

– To była cudowna noc, Francie.

O nie, pomyślała. Nie pójdzie mu tak łatwo. Jest mistrzynią w tej grze; niech teraz on się pomęczy. Już otwierała usta, by zapytać niewinnie, którą noc ma na myśli, ale uśmiechnęła się tylko i powiedziała:

– Tak.

Wziął ją za rękę.

– Przepraszam, że tak na ciebie nakrzyczałem. Holly Grace strasznie mnie zdenerwowała. Źle się stało, że tam przyszła. To nie twoja wina, niepotrzebnie się na tobie wyładowałem.

Skinęła głową, nie przyjmując przeprosin, ale też ich nie odrzucając. Rozmowa zboczyła na bezpieczniejsze tematy, póki kelner nie przyniósł przystawek. Zapytała wtedy o rozmowy ze stacją telewizyjną. Odpowiadał ostrożnie, ważył każde słowo, co zaintrygowało ją na tyle, że dopytywała dalej.

– Jeśli podpiszesz ten kontrakt, nie będziesz mógł brać udziału w najważniejszych turniejach, tak? – Wyłowiła ślimaka z garnuszka z sosem maślanym.

Wzruszył ramionami.

– Niedługo i tak będę za stary na zawodowstwo. Równie dobrze mogęodejść teraz, póki proponują mi duże pieniądze.


Dane o jego karierze stały jej przed oczami. Kreśliła coś palcem na obrusie i nagle, jak niedoświadczony podróżnik stawiający po raz pierwszy nogę na nieznanym lądzie, zagaiła:

– Holly Grace wspominała, że w tym roku prawdopodobnie nie zagrasz w turnieju US Classic.

– Chyba nie.

– Myślałam, że nie zrezygnujesz z gry, póki nie wygrasz ważnego turnieju.

– Dobrze sobie radzę. – Zacisnął dłoń na szklance. I zaczął opowiadać o pannie Sybil i Doralee, które bardzo się polubiły. Francesca rozmawiała z obydwiema nie dalej jak dwa dni temu, bardziej więc zainteresował ją fakt, że Dallie zmienił temat, niż to, co mówił.

Kelner przyniósł dania główne – dla Dalliego eskalopki w gęstym, aromatycznym sosie, dla niej – paszteciki z krabami i pieczarkami. Sięgnęła po widelec i spróbowała jeszcze raz.

– US Classic prawie dorównuje rangą turniejowi Masters, prawda?

– Ano. – Umoczył mięso w zawiesistym sosie. – Wiesz, co ostatnio usłyszałem od Skeeta? Jego zdaniem jesteś naszą najciekawszą przybłędą. To nie lada komplement, zwłaszcza że dawniej cię nie cierpiał.

– Jestem wzruszona.

– Przez dłuższy czas przyznawał palmę pierwszeństwa jednookiemu włóczędze, który bekał różne melodie, ale chyba zmienił zdanie podczas twojej ostatniej wizyty. Oczywiście niewykluczone, że znowu mu się odmieni.

Paplał dalej. Uśmiechała się, kiwała głową, zachęcała, by mówił więcej, aż zapomniał, że jego towarzyszka przez minione dziesięć lat wyciągała z ludzi najskrytsze sekrety z takim wdziękiem, że ofiara umierała z uśmiechem na ustach.

Delikatnie rozkroiła szparaga.

– Czemu nie wygrasz najpierw w turnieju US Classic, a dopiero potem nie zajmiesz się komentowaniem? Boisz się?

Najeżył się jak przestraszony jeż.

– Boję się? Niby od kiedy tak się znasz na golfie, że wiesz, czego się boi zawodowiec?

– Prowadząc taki program jak mój, wie się trochę o wszystkim – odparła wymijająco.

– Gdybym wiedział, że jesteś tu służbowo, zostałbym w domu.

– Ale wtedy stracilibyśmy ten uroczy wieczór.

Wystarczyła jego ponura mina, by uznała, że Skeet Cooper miał rację. Wiedziała też, że od gry Dalliego zależy nie tylko szczęście jej syna – jej własne także. Nie miała tylko pojęcia, co począć z tą wiedzą. Napiła się wina i zmieniła temat.

Nie chciała iść z nim do łóżka tej nocy, ale czuła, jak w miarę upływu czasu jej zmysły budzą się do życia. Rozmowa przestała się kleić, za to ich spojrzenia były coraz dłuższe, coraz bardziej znaczące. Przy deserze nie mogli oderwać od siebie oczu i zanim się zorientowała, wylądowała w jego łóżku w hotelu.

W ciągu następnych miesięcy Dallie miał zadziwiająco dużo do załatwienia w Nowym Jorku. Najpierw musiał się spotkać z producentem kijów golfowych, którego produkty miał reklamować. Potem wpadł „po drodze" z Houston do Phoenix. Później naszła go nieprzeparta ochota, by się nawdychać spalin. Francesca nie przypominała sobie, kiedy czuła się równie beztrosko, kiedy śmiała się równie radośnie. Dallie potrafił być czarujący, kiedy chciał, a ona już dawno wydoroślała na tyle, by nie ukrywać przed sobą własnych uczuć. Wiedziała, że ryzykuje, że Dallie może złamać jej serce, ale znowu się w nim zakochała.

Mimo to zdawała sobie sprawę z dzielących ich przeszkód i jej miłość miała słodko-gorzki posmak. Nie była już naiwną dwudziestojednolatką, nie budowała zamków na piasku. Wiedziała, że Dallie ją lubi, ale chyba nie zaangażował się tak, jak ona.

Teddy nadal nie dawał się przekonać. Dallie bardzo chciał zdobyć jego zaufanie, ale w towarzystwie chłopca zachowywał się sztywno i surowo, jakby bał się być sobą. Wspólne wyjścia często kończyły się katastrofą – Teddy coś psocił, a Dallie na niego krzyczał. Nie chciała się do tego przyznać, ale oddychała z ulgą, gdy chłopiec miał inne plany podczas wizyt Dalliego.


W pewną kwietniową niedzielę Francesca zaprosiła Holly Grace, żeby razem obejrzały finał ważnego turnieju golfowego. Dallie był w czołówce, miał szansą na zwycięstwo. Holly Grace była przekonana, że jeśli Dallie wygra, zmieni zdanie i zostanie w lidze, zamiast zajmować się komentowaniem rozgrywek.

– Schrzani to – burknął Teddy. Wszedł do pokoju i usadowił się przed telewizorem. – Jak zawsze.

– Nie tym razem – zapewniła Francesca, zdenerwowana jego zachowaniem. – Tym razem mu się uda. – Oby tak było, pomyślała. Poprzedniego wieczoru obiecała mu mnóstwo rozkosznych rzeczy w łóżku, jeśli wygra.

– Od kiedy tak się znasz na golfie? – zapytał wtedy.

Nie przyznała się, że godzinami studiowała przebieg jego kariery, że w wolnym czasie oglądała nagrania z jego starych rozgrywek i szukała klucza do Dalliego Beaudine'a.

– Odkąd oszalałam dla Steve'a Ballesterosa – odparła lekko. – Jest boski. Umówisz mnie z nim?

Dallie prychnął z pogardą, słysząc nazwisko przystojnego Hiszpana, jednego z najlepszych zawodowych golfistów na świecie.

– Jeszcze jedno słowo, a popamiętasz. Jutro nie zwracaj uwagi na Steve'a, skup się na amerykańskim chłopaku.

Patrzyła na niego teraz. Szło mu całkiem nieźle. Jest o krok od wyjścia na prowadzenie.

Zaczęła się przerwa na reklamy. Teddy pomaszerował do siebie. Francesca postawiła na stole półmisek serów, ale ani ona, ani Holly Grace nie mogły jeść ze zdenerwowania.

– Uda mu się – powtórzyła Holly Grace po raz piąty. – Mówił wczoraj, że jest dobrej myśli.

– Cieszę się, że znowu ze sobą rozmawiacie – zauważyła Francesca.

– Znasz nas. Nie możemy się na siebie długo gniewać.

Teddy wrócił w kowbojskich butach i granatowej obszernej bluzie.

– Skąd masz to obrzydlistwo? – Holly Grace z niesmakiem patrzyła na zaślinionego motocyklistę i jaskrawy napis.

– To prezent – mruknął Teddy i z powrotem usiadł przed telewizorem.

A więc to jest ta słynna bluza, pomyślała Francesca. Spojrzała na ekran telewizora, gdzie Dallie szykował się do uderzenia, i na synka.

– Podoba mi się – powiedziała.

Teddy nie odrywał wzroku od telewizora.

– Schrzani to.

– Nie mów tak! – warknęła Francesca. Holly Grace zacisnęła kciuki. Komentator CBS potęgował napięcie.

– Jak myślisz, Ken, czy Beaudine zdoła dziś wygrać?

– Nie wiem. Idzie mu naprawdę świetnie, ale teraz dopadnie go stres, a wiemy, że nie najlepiej sobie z nim radzi.

Francesca wstrzymała oddech, gdy Dallie brał zamach. Pat Summerall stwierdził posępnie:

– To nie wygląda dobrze…

– O nie! -jęknęła Francesca, gdy piłeczka przeleciała nad dołkiem.

– Cholera, Dallie! – Holly Grace zerwała się z miejsca.

– Mówiłem wam, że to schrzani – stwierdził Teddy.


Ze swojego pokoju hotelowego Dallie miał wspaniały widok na Central Park, ale nie zwracał na niego uwagi. Nerwowo przechadzał się po pokoju. W samolocie usiłował czytać, ale nie mógł się skupić. Kolejny raz zwycięstwo umknęło mu sprzed nosa. Nie mógł znieść myśli, że Francesca i Teddy widzieli, jak przegrywa.

Ale nie tylko to nie dawało mu spokoju. Nie mógł przestać myśleć o Holly Grace. Pogodzili się po tamtej awanturze w domku w lesie i nie było więcej mowy, by służył jej jako dawca spermy, ale widział, jak zgasła w niej dawna iskra i wcale mu się to nie podobało. Im dużej o tym myślał, tym bardziej miał ochotę przyłożyć Gerry'emu Jaffie.

Starał się nie myśleć o problemach Holly Grace, ale już dawno wpadł na pewien pomysł i koniecznie chciał go zrealizować. Wyjął z kieszeni świstek z adresem Gerry'ego. Dostał go od Naomi Perlman godzinę temu i od tej pory głowił się, czy z niego skorzystać. Zerknął na zegarek. Wpół do ósmej. O dziewiątej umówił się z Francie na kolację. Był zmęczony i spięty, nie miał ochoty rozwiązywać problemów Holly Grace, ale i tak włożył niebieską kurtkę i wyszedł z pokoju. Jaffe mieszkał w kamienicy niedaleko siedziby ONZ. Dallie zapłacił taksówkarzowi i ruszył do wejścia – i w tej chwili zobaczył Gerry'ego w drzwiach. Gerry dostrzegł go od razu i sądząc po jego minie, nie był zachwycony spotkaniem, jednak zdobył się na zdawkowe kiwnięcie głową:

– Witaj, Beaudine.

– A niech mnie, wielbiciel ruskich! – powiedział z kpiną Dallie. Gerry opuścił rękę, którą chciał mu podać.

– To już nudne.

– Skurczybyk z ciebie, wiesz, Jaffe? – Dallie od razu przeszedł do sedna sprawy.

Gerry był w gorącej wodzie kąpany, ale opanował się, odwrócił na pięcie i chciał odejść. Dallie jednak nie miał zamiaru mu na to pozwolić, nie teraz, kiedy stawką w grze było szczęście Holly Grace. Z niepojętych przyczyn chciała właśnie tego faceta. Niech sama się przekona, co wybrała.

Ruszył za nim i zaraz go dogonił. Ściemniło się już, na ulicach było niewielu przechodniów. Wzdłuż krawężników poniewierały się kontenery ze śmieciami. Minęli zakratowane okna piekarni i wystawę jubilera.

Gerry przyspieszył kroku.

– Idź, pograj w golfa – odgryzł się Gerry.

– Szczerze mówiąc, chciałem z tobą pogadać, zanim pójdę do Holly Grace. – To kłamstwo. Dallie nie zamierzał spotkać się z Holly Grace. – Mam ją od ciebie pozdrowić?

Gerry zatrzymał się w pół kroku, pod światłem latarni.

– Trzymaj się od niej z daleka.

Dallie ciągle myślał o wczorajszej przegranej i nie w głowie mu były subtelności, zaatakował więc szybko i bez uprzedzenia.

– To niemożliwe. Nie sposób zrobić kobiecie dobrze w łóżku, nie sposób zrobić jej dzieciaka, jeśli się od niej trzyma z daleka.

Oczy Gerry'ego pociemniały. Złapał Dalliego za poły kurtki.

– O czym ty mówisz?

– Uparła się, że chce mieć dziecko, i tyle. – Dallie nawet nie próbował mu się wyrwać. -

A tylko jeden z nas ma dość jaj, by się tego podjąć.

Gerry pobladł i puścił Dalliego.

– Ty pieprzony skurczybyku.

– W pieprzeniu jestem naprawdę dobry, Jaffe. – W teksaskim, rozwlekłym akcencie pojawiły się groźne nuty.

Gerry położył kres dwóm dekadom niestosowania przemocy, wymierzając Dalliemu klasyczny lewy sierpowy. Nie wyszło mu to najlepiej; Dallie widział na co się zanosi, ale nie uchylił się – niech Jaffe ma satysfakcję, że go uderzył, ten jeden jedyny raz. Jeśli Holly Grace tak bardzo go chce, niech go ma, ale najpierw Dallie urządzi mu tę śniadą buźkę.

Gerry opuścił ramiona, dyszał ciężko i patrzył, jak Dallie bierze zamach. Po pierwszym ciosie upadł na pojemniki ze śmieciami. Para nadchodząca z przeciwnej strony na widok walki zawróciła szybko. Gerry wstał powoli i otarł krew z twarzy.

A potem odwrócił się i odszedł.

– Walcz ze mną, skurczybyku! – zawołał za nim Dallie.

– Nie.

– No proszą, klasyczny przykład amerykańskiego samca! Chcesz jeszcze?

Gerry się nie zatrzymał.

Niepotrzebnie cią uderzyłem i nie zrobią tego więcej.

Dallie go dogonił i szarpnął za ramię.

– Na rany boskie, przed chwilą ci powiedziałem, że zrobią dzieciaka Holly Grace!

Gerry zacisnął pięści, ale się nie poruszył.

Dallie złapał go za poły kurtki i pchnął na latarnię.

– Co z tobą, do cholery? Dla takiej kobiety walczyłbym z całym światem. A ty boisz się jednego faceta?

Gerry spojrzał na niego z pogardą.

– Czy tylko tak rozwiązujesz problemy? Pięściami?

– Ja przynajmniej staram sieje rozwiązać. A ty tylko ją unieszczęśliwiłeś.

Gówno wiesz, Beaudine. Od tygodni usiłuję się z nią skontaktować, ale ona nie chce mnie widzieć. Ostatnio udało mi się przekonać strażników w wytwórni, żeby mnie wpuścili, a ona wezwała gliny.

– Czyżby? – Dallie uśmiechnął się nieprzyjemnie i puścił Gerry'ego. – Wiesz co, Jaffe?

Nie lubię cię. Nie lubię takich wszechwiedzących dupków, zwłaszcza jeśli wydaje im się, że ratowanie świata jest ważniejsze od ratowania najbliższych.

Geny dyszał ciężko, z trudem formułował słowa:

– Nie masz z tym nic wspólnego.

– Każdy, kto krzywdzi Holly Grace – prędzej czy później będzie miał ze mną coś wspólnego. Ona chce mieć dziecko i z niezrozumiałych dla mnie powodów chce mieć je z tobą.

Gerry oparł się o latarnię. Na chwilę opuścił głowę, ale zaraz podniósł ją znowu.

W ciemnych oczach błyszczała rozpacz.

– Powiedz, co w tym złego, że nie chcę mieć dzieci. Dlaczego ona jest taka uparta? Dlaczego nie możemy być tylko we dwoje?

Jego cierpienie poruszyło Dalliego, ale nie okazał tego.

– Ona chce mieć dziecko i tyle.

– Byłbym najgorszym ojcem pod słońcem. Nie mam pojęcia, co trzeba robić…

Dallie roześmiał się gorzko.

– Myślisz, że którykolwiek facet wie?

– Słuchaj, Beaudine. Mam już po dziurki w nosie tego tematu. Najpierw Holly Grace, potem moja siostra i Francesca. A teraz jeszcze i ty. To nie wasza sprawa. Tylko moja i Holly Grace.

– Odpowiedz mi na jedno pytanie, Jaffe – wycedził Dallie powoli. – Jak chcesz przeżyć resztę życia ze świadomością, że odrzuciłeś najpiękniejszą rzecz, jaka ci się trafiła?

– Myślisz, że nie starałem się do niej dotrzeć?! – krzyknął Gerry. – Nie chce ze mną rozmawiać, rozumiesz?

– Może za mało się starasz.

Gerry zmrużył oczy.

– Daj mi spokój, dobrze? I trzymaj się od niej z daleka. Wasz związek to już przeszłość. Spróbuj ją tknąć, a cię dopadnę. Rozumiemy się?

– Umieram ze strachu. – Dallie skrzywił się pogardliwie.

Gerry spojrzał mu w oczy takim wzrokiem, że przez chwilę Dallie poczuł dla niego niechętny szacunek.

– Chyba mnie nie doceniasz, Beaudine – mruknął Gerry, cicho i poważnie. Przez dłuższą chwilę patrzył Dalliemu w oczy, potem odwrócił się i odszedł.

Dallie popatrzył za nim, a potem zawrócił. Kiedy czekał na taksówkę, na jego wargach błąkał się pogodny uśmiech.


Francesca umówiła się z nim o dziewiątej w przytulnej knajpce, gdzie podawano pyszne meksykańskie jedzenie. Włożyła czarny kaszmirowy sweter i spodnie w zebrę. Pod wpływem impulsu wpięła w uszy asymetryczne srebrne kolczyki. Jak zwykle cieszyła się przekornie, że na spotkanie z nim wkłada coś niekonwencjonalnego. Nie widzieli się od tygodnia, a mieli co świętować. Po trzech miesiącach trudnych negocjacji jej agent dopiął celu – stacja telewizyjna zgodziła się, by poczynając od czerwca, program Franceski pojawiał się na antenie co miesiąc, a nie co tydzień.

Weszła do restauracji i zobaczyła, że Dallie już tam jest, siedzi przy stoliku w rogu, z dala od reszty gości. Ledwie ją zobaczył, wstał i przez chwilę rozpromienił się jak nastolatek. Jej serce fiknęło salto na ten widok.

– Cześć, złotko.

– Cześć, Dallie.

Zwracała na siebie uwagę, idąc przez salę restauracyjną, kiedy więc doszła do stolika, cmoknął ją tylko w policzek, a pocałował porządnie dopiero, kiedy usiadła.

– Rany, Francie, tak się cieszę, że cię widzę.

– Ja też. – Zamknęła oczy, kiedy ją całował, upajała się jego bliskością.

– Skąd wytrzasnęłaś te kolczyki? Ze złomowiska?

– To nie są kolczyki – obruszyła się i wyprostowała dumnie. – Jeśli dobrze pamiętam, artysta, który je zrobił, twierdził, że to ucieleśnione w abstrakcyjnej formie strachy egzystencjalne.

– Coś takiego. Mam nadzieję, że zanim je włożyłaś, odprawiłaś egzorcy-zmy.

Uśmiechnęła się. Pochłaniał ją wzrokiem, zachwycał się jej włosami, za rysem piersi pod kaszmirowym sweterkiem. Zrobiło się jej gorąco. Zawstydzona, odgarnęła włosy z twarzy. Kolczyki dźwięczały cicho. Uśmiechnął się, jakby wiedział doskonale, jakie erotyczne wizje stanęły jej przed oczami. A potem rozparł się wygodnie na krześle. Zauważyła, że mimo uśmiechu na twarzy wydaje się znużony i zmartwiony. Postanowiła, że najpierw dowie się, co go gryzie, a dopiero później podzieli się z nim dobrą nowiną o kontrakcie.

– Teddy oglądał wczoraj turniej? – zapytał.

– Tak.

– Comówił?

– Niewiele. Za to włożył kowbojki od ciebie i tę straszliwą bluzę. Nie wiem, jak mogłeś kupić coś tak obrzydliwego.

Dallie się roześmiał.

– Idę o zakład, że ją uwielbia.

– Wczoraj poszedł w niej spać.

Uśmiechnął się. Podszedł kelner z kartą dań. Dallie zdecydował się na kurczaka chili z pieczoną fasolką, a Francesca wzięła krewetki z grilla i sałatkę. Nie była głodna, ale smakowite zapachy pobudziły jej apetyt.

Dallie bawił się solniczką. Rozluźnił się trochę.

– Ludzie krzyczeli za głośno, nie mogłem się skupić.

Zdziwiła się, że w ogóle cokolwiek tłumaczy, ale zbyt dużo czytała o nim, by dać się nabrać na takie usprawiedliwienie. Rozmawiali przez chwilę o Ted-dym, a potem Dallie poprosił ją, by zarezerwowała sobie trochę czasu dla niego w nadchodzącym tygodniu.

– Znowu przyjeżdżam, i to na dłużej. Będą mnie uczyć, jak się zachowywać w studiu telewizyjnym.

Spojrzała ostro. Jej dobry humor zniknął bez śladu.

– Zgodziłeś się zostać komentatorem? Nie patrzył jej w oczy.

– Jutro podpisuję kontrakt, przyniesie go mój krwiopijca.

Podano jedzenie, ale Francesca straciła apetyt. Dallie szykował się do popełnienia wielkiego błędu, choć większość ludzi nie zdawała sobie z tego sprawy. Otaczała go aura klęski. Francesce pękało serce, gdy widziała, jak starannie unika jej wzroku.

Dźgnęła krewetkę widelcem, ale nie mogła tego dłużej znieść. Podniosła głowę.

– Dallie, powinieneś przynajmniej poczekać do końca sezonu. Nie rezygnuj teraz, na tydzień przed turniejem US Classic.

Gwałtownie zacisnął zęby. Patrzył w punkt nad jej głową.

– Prędzej czy później musiałbym odstawić kij do kąta. Równie dobrze mogę zrobić to teraz.

– Pewnego dnia będziesz świetnym komentatorem, ale nie teraz. Masz dopiero trzydzieści siedem lat. Wielu golfistów starszych do ciebie nadal wygrywa ważne turnieje. A Jack Nicklaus?

Zmrużył oczy, ale w końcu spojrzał prosto na nią.

– Wiesz co, Francie? Wolałem, kiedy nie byłaś takim cholernym znawcą golfa. Nie przyszło ci do głowy, że mam dosyć słuchania rad, jak mam grać?

Rozsądek podpowiadał, że powinna dać mu już spokój, ale nie mogła, nie teraz, gdy czuła, że chodzi o coś więcej niż tylko turniej. Bawiła się przez chwilę kieliszkiem od wina, odwzajemniła jego spojrzenie, a potem stwierdziła:

– Na twoim miejscu wygrałabym US Classic, zanim odeszłabym z ligi.

– Doprawdy? – Na jego policzku zadrgał mięsień.

– Tak. – Ściszyła głos, tak że tylko on ją słyszał. – Wygrałabym ten turniej choćby po to, żeby mieć świadomość, że mnie na to stać.

– Chętnie ci pokibicuję, zwłaszcza że z trudem odróżniasz dołek od kija.

– Nie mówimy o mnie, tylko o tobie.

– Wiesz, Francesco, w życiu nie znałem większej ignorantki. – Odłożył widelec. Wokół jego ust pojawiły się głębokie bruzdy. – Tak dla twojej informacji: US Classic to jeden z najtrudniejszych turniejów. Pole, na którym się gra, to koszmar każdego golfisty. A wiesz, kto gra w tym roku? Sami najwięksi: Greg Norman, po pierwsze. Nazywają go białym rekinem. Wiesz dlaczego? Nie tylko dzięki jasnej czuprynie, także dlatego, że uwielbia zapach krwi. Ben Crenshaw -jego krótkie piłki to historia golfa. Fuzzy Zoeller. Udaje przy-jemniaczka, żartuje i zachowuje się, jakby mu na niczym nie zależało, a w rzeczywistości kopie ci grób. Twój ukochany Steve Ballesteros będzie mruczał coś po hiszpańsku pod nosem i grał jak szatan. No i Jack Nicklaus. Ma czterdzieści siedem lat, ale rozbije nas w pył. To nie człowiek, Francie.

– I Dallas Beaudine – dodała cicho. – Dallas Beaudine, który rozegrał kilkanaście najlepszych rund początkowych w historii golfa, ale pod koniec zawsze przegrywa. Dlaczego, Dallie?

Za mało tego pragniesz?

Wydawało się, że coś w nim pękło. Podniósł serwetkę z kolan, rzucił na stół.

– Chodźmy stąd. Nie jestem głodny.

Ani drgnęła. Zaplotła ręce na piersi, dumnie zadarła brodę i rzucała mu wzrokiem wyzwanie – niech tylko spróbuje ją tknąć! Załatwi to raz a dobrze, nawet gdyby miała go stracić.

– Nigdzie nie idę.

I wtedy Dallie Beaudine dostrzegł wreszcie w całej okazałości to, co do tej pory umykało jego uwagi. Pojął jej siłę woli. Od miesięcy ją ignorował, nie widział inteligencji kryjącej się w kocich zielonych oczach, żelaznej determinacji za słodkim uśmiechem, siły ducha kobiety w puszystym sweterku. Nie wiadomo jakim cudem zapomniał, że zjawiła się w tym kraju bez niczego, nawet bez charakteru – a jednak zdobyła się na to, by rozprawić się ze wszystkimi wadami. Zapomniał, że ma do czynienia z typem zwycięzcy, choć sam jest tylko pomocnikiem.

Widział, że Francesca nie ma zamiaru wyjść z restauracji, i siła jej woli zaskoczyła go. Przez moment wydawało mu się, że znowu jest dzieckiem i Jaycee zaraz uderzy go w twarz. Niedźwiedź szepnął mu do ucha: Trzymaj się, Beaudine. Dorwała cię.

Zrobił jedyne, co przychodziło mu do głowy, jedyne, co sprawi, że ta uparta baba zmieni temat, zanim rozerwie go na strzępy.

– Rany, Francie, popsułaś mi numer i nie wiem, czy nie zmienię planów na wieczór – mruknął, siadając z powrotem. Rozłożył sobie serwetkę na kolanach.

– A niby jakie miałeś plany?

– Cóż, zanim zaczęłaś mi ciosać kołki na głowie, chciałem cię poprosić o rękę. A niech tam, i tak cię poproszę.

– O rękę? – Otworzyła usta ze zdumienia.

– A czemu nie? To znaczy, do niedawna byłem tego zdania, póki nie zaczęłaś truć.

Opadła na oparcie krzesła. Skąd bolesne wrażenie, że coś w niej pęka?

– Nie rzuca się propozycji małżeństwa ot, tak sobie – zauważyła drżącym głosem. – Nic nas nie łączy, jeśli nie liczyć pewnego dziewięciolatka.

– Nie jestem tego taki pewien. – Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął malutkie pudełeczko. Otworzył je: na poduszce z aksamitu leżał piękny pierścionek z brylantem. – Kupiłem go od takiego kolesia. Chodziliśmy razem do szkoły, ale uprzedzam cię, że później przez dłuższy czas był pensjonariuszem w takim zakładzie na koszt stanu Teksas, za to, że wszedł do sklepu z bronią w ręku… Twierdzi, że wwiezieniu odnalazł Jezusa i pierścionek jest czysty, ale wolałem cię uprzedzić.

Francesca rozpoznała opakowanie od Tiffany'ego i słuchała go jednym uchem. Dlaczego nie powiedział ani słowa o miłości? Dlaczego robi to w taki sposób?

– Dallie, nie mogę go przyjąć. Nie… nie mieści mi się w głowie, że w ogóle zaproponowałeś coś takiego. – Nie wiedziała, jak powiedzieć, o co chodzi jej naprawdę, skupiła się więc na przeszkodach, które podsuwała logika: -Gdzie będziemy mieszkali? Ja pracuję w Nowym Jorku, ty – wszędzie. O czym będziemy rozmawiali poza sypialnią? Namiętność nie wystarczy, by prowadzić wspólne gospodarstwo domowe.

Rany, Francie, strasznie to wszystko komplikujesz. Byliśmy z Holly Grace małżeństwem przez piętnaście lat i tylko na początku prowadziliśmy wspólne gospodarstwo domowe, jak to ujęłaś.

Zdenerwowała się.

– Tego chcesz? Kolejnego małżeństwa takiego, jak z Holly Grace, gdzie każde żyje swoim życiem? Co kilka miesięcy się spotkamy, napijemy, zagramy golfa i poplujemy na odległość? Dallasie Beaudinie, wybij sobie z głowy, że będę twoim kumplem!

– Francie, w życiu nie pluliśmy z Holly Grace na odległość. Nie zapominaj, że technicznie rzecz biorąc, nasz synek to bękart.

– Podobnie jak jego ojciec – syknęła.

Niewzruszony zamknął pudełeczko i schował je z powrotem do kieszeni.

– No, dobrze. Nie musimy się pobierać. To tylko propozycja.

Gapiła sięnaniego. Mijały sekundy. Dallie podniósł widelec do ust i zaczął jeść.

– To wszystko? – zapytała.

– Nie mogę cię zmusić.

Gniew i uraza dławiły ją w gardle.

– A więc to wszystko. Ja się nie zgadzam, a ty zabierasz swoje zabawki i idziesz do domu?

Napił się wody. Wyraz jego oczu był równie nieczytelny i niezrozumiały, jak jej kolczyki.

– A co mam zrobić? Kelner mnie wyrzuci, jeśli padnę na kolana.

Sarkazm w obliczu kwestii tak dla niej ważnej bolał jak rany zadawane nożem.

– Nie umiesz walczyć o nic, na czym ci zależy? – wyrzuciła z siebie. Umilkł tak nagle, że zrozumiała, iż trafiła w dziesiątkę. Nagle łuski opadły jej oczu. O to chodzi. Właśnie to Skeet usiłował jej wytłumaczyć.

– Kto ci powiedział, że mi na tobie zależy, Francie? Zbyt poważnie podchodzisz do życia.

Okłamywał ją i samego siebie. Znała go, czuła jego ból. Pragnął jej, ale nie wiedział, jak ją zdobyć i, co gorsza, nie zamierzał nawet spróbować. Czego innego mogła się spodziewać po mistrzu pierwszych rund, który zawsze chrzanił finał?

– Masz ochotę na deser, Francie? Majątu takie czekoladowe cudo… moim zdaniem przydałaby się odrobina bitej śmietany, ale i tak jest pyszne.

Denerwował ją w tej chwili tak bardzo, że prawie go nienawidziła. Nagle miłość wydała się nieznośnym ciężarem. Pochyliła się nad stołem, złapała go za rękę i wbiła mu paznokcie w skórę tak mocno, że miała pewność, iż wysłucha jej uważnie.


– Tak bardzo boisz się przegranej, że nie walczysz o nic, na czym ci zależy?

O zwycięstwo? O syna? O mnie? O to chodzi? Tak bardzo boisz się klęski, że nie zaryzykujesz walki?

– Nie wiem, o co ci chodzi. – Chciał wyrwać ręce, ale nie puszczała.

– Nie wyruszyłeś z bloków startowych, prawda, Dallie? Grasz, póki nie musisz dać z siebie wszystkiego, póki nikt nie pomyśli, że naprawdę ci zależy.

– To najgłupsze…

– Tylko że tobie zależy, prawda? Tak bardzo chcesz wygrać… już czujesz smak zwycięstwa. Syna też pragniesz, ale trzymasz się z dala, bo a nuż Teddy cię nie zechce. Mój cudowny Teddy, który kocha cały świat i odda wszystko za ojca, który go szanuje.

Dallie pobladł gwałtownie. Poczuła, jak jego skóra pokryła się potem.

– Szanuję go – wyszeptał. – Nigdy nie zapomnę, kiedy się na mnie rzucił, bo myślał, że chcę cię skrzywdzić…

– Jesteś frajerem, Dallie, ale robisz to z klasą i nikt tego nie zauważa. -Puściła go. – Ale twój czas się kończy. Wkrótce będziesz za stary, by uroda i wdzięk wystarczyły.

– A co ty o tym wiesz? – szepnął ochryple.

– Wszystko, bo zaczynałam z tej samej pozycji. Ale ja dorosłam i kopałam życie w tyłek tak długo, aż dostałam to, czego chciałam.

– Może tobie było łatwiej – powiedział. – Kiedy miałem piętnaście lat, byłem zdany na siebie. Ty chodziłaś z nianią do Hyde Parku, a ja unikałem pięści ojca. Wiesz, co ze mną robił, kiedy się upił, a ja byłem malutki? Trzymał mnie za nogi i wsadzał głową do kibla, do muszli klozetowej, pod wodę.

Nie złagodniała nawet na chwilę.

– Straszne.

Widziała, że jej opanowanie go denerwuje, ale nie uległa. Współczucie mu nie pomoże.

W którymś momencie trzeba się pozbierać po urazach dzieciństwa albo do końca życia lizać stare rany.

– Chcesz się zabawić w takie gierki? Świetnie, ale beze mnie, bo przejrzałam cię na wylot. – Wstała, patrzyła na niego z góry. Jej głos ociekał drwiną. – Wyjdę za ciebie.

– Nie ma mowy – odparł zimno. – Nie chcę cię. Nie chcę cię nawet pod choinkę.

Och, chcesz mnie, a jakże. I nie tylko z powodu Teddy'ego. Pragniesz mnie tak, że siła tego pragnienia cię przeraża, ale boisz się walczyć. Boisz się zaryzykować z obawy, że znowu wsadzą ci głowę do kibla. – Pochyliła się lekko, oparła dłonie na stole. – Postanowiłam, że za ciebie wyjdę. – Posłała mu długie, taksujące spojrzenie. – Wyjdę za ciebie, gdy wygrasz turniej US Classic.

– To najgłupsze…

– Ale musisz wygrać, draniu – syknęła. – Nie interesuje mnie czwarte, trzecie czy drugie miejsce.

Roześmiał się z trudem.

– Oszalałaś.

– Chcę wiedzieć, jaki jesteś naprawdę – odparła. – Chcę wiedzieć, czy jesteś wystarczająco dobry dla mnie. I dla Teddy'ego. Nigdy nie zadowalałam się byle czym i tego nie zmienię.

– Masz o sobie wysokie mniemanie.

Cisnęła w niego serwetką.

– A żebyś wiedział. Jeśli mnie chcesz, musisz mnie zdobyć. A to nie jest łatwe.

– Francie…

– Złożysz mi puchar u stóp albo nie chcę cię więcej widzieć!

Porwała torebkę, minęła zdumionych ludzi przy sąsiednim stoliku i pobiegła do drzwi. Na dworze zrobiło się zimno, ale gniew rozgrzewał ją do tego stopnia, że nie czuła chłodu. Dodawał jej sił. Oczy jąpiekły, rozpłakała się. Dlaczego się w nim zakochała? Jak mogła do tego dopuścić? Szczękała zębami. W ciągu minionych jedenastu lat darzyła kilku mężczyzn sympatią, a teraz, kiedy jej życie wreszcie się ułożyło, ten podrzędny golfista znowu złamał jej serce.

Przez cały tydzień miała wrażenie, że z jej życia zniknęło coś wspaniałego. Co ona narobiła? Czemu rzuciła mu tak okrutne wyzwanie? Czemu uznała, że całe ciastko jest lepsze niż okruchy? Wiedziała jednak, że nie zadowoliłaby się resztkami, zresztą nie chciała, żeby Teddy cieszył się byle czym. Dallie musi się nauczyć ryzykować, inaczej jest im niepotrzebny. Nie będą mogli na niego liczyć.

W poniedziałek rano nalała Teddy'emu soku pomarańczowego do szklanki, zanim wyszedł do szkoły, i pocieszała się myślą, że Dallie jest równie nieszczęśliwy jak ona. Jednak trudno jej było wyobrazić sobie, by człowiek, który tak starannie ukrywa swoje uczucia, pozwolił się boleśnie zranić.

Teddy dopił sok i wepchnął książkę do tornistra.

– Zapomniałem ci powiedzieć. Wczoraj dzwoniła Holly Grace, mówiła, że Dallie jutro zagra w turnieju US Classic.

Francesca gwałtownie podniosła głowę.

– Tak powiedziała?

– Tak. Nie wiem, o co tyle szumu. Znowu przegra. Aha, mamo, jakbyś dostała list od panny Pearson, nie przejmuj się, dobrze?

Dzbanek z sokiem zawisł w powietrzu, gdy znieruchomiała i usiłowała skupić się na jego słowach.

– Jaki list?

Tedy uporczywie mocował się z zapięciem tornistra, byle nie patrzeć jej w oczy.

– No, że nie w pełni realizuję mój potencjał…

– Teddy!

– Ale się nie przejmuj. W przyszłym tygodniu mamy oddać projekt z wychowania obywatelskiego. Zaplanowałem coś takiego, że panna Pearson da mi milion piątek z plusem i będzie mnie błagała, żebym został w tej klasie. Gerry twierdzi…

– Och, Teddy. Musimy o tym porozmawiać. Zarzucił sobie tornister na plecy.

– Lecę, bo się spóźnię.

Nie zdążyła go zatrzymać, wybiegł już z kuchni i po chwili usłyszała trzaśniecie drzwi. Najchętniej wróciłaby do łóżka, żeby to wszystko przemyśleć, niestety, za godzinę miała umówione spotkanie. Teddy musi poczekać, ale jeśli się pospieszy, zdąży pogadać z Holly Grace. Pojedzie do studia, na plan serialu China Colt. Może Teddy coś przekręcił? Czy Dallie naprawdę zagra w US Classic?

Holly Grace miała już za sobą pierwsze sceny nakręcone tego dnia. W rozcięciu sukni widniała krwawa szrama, na czole pysznił się sztuczny siniak.

– Ciężki dzień? – zapytała Francesca.

Holly Grace podniosła głowę znad scenariusza.

– Zaatakowała mnie szalona prostytutka, która w rzeczywistości jest świrniętym transwestytą. Na koniec walnę mu dwie kule w silikonowe cycki.

Francesca niemal jej nie słyszała.

– Holly Grace, czy to prawda, że Dallie zagra w US Classic?

– Tak, i szczerze mówiąc, jestem na ciebie wściekła. – Odłożyła scenariusz. – Dallie nie chciał mi nic powiedzieć, ale wywnioskowałam, że z nim zerwałaś.

– No, można tak powiedzieć – przyznała Francesca ostrożnie.

Holly Grace się skrzywiła.

– Nie mogłaś wybrać gorszej chwili, wiesz? Nie mogłaś zrobić tego po turnieju? Nawet gdybyś się starała, nie potraktowałabyś go gorzej.

Francesca już chciała się wytłumaczyć, ale nagle do niej dotarło, że zna Dalliego lepiej niż Holly Grace. Tak ją to zdumiało, że rzuciła tylko kilka banałów, mając świadomość, że Holly Grace i tak nigdy tego nie zrozumie. A potem zerknęła na zegarek i wybiegła ze studia.

Miała zamęt w głowie. Holly Grace i Dallie… pierwsi kochankowie, najlepsi przyjaciele, tak do siebie podobni, że nie dostrzegali własnych wad. Ilekroć przegrywał, Holly Grace go usprawiedliwiała i tłumaczyła, współczuła mu i traktowała jak dziecko. Znała go, ale nie wiedziała, dlaczego wiecznie przegrywa.

Загрузка...