Epilog

Dallie i Francesca zaparkowali na skraju starej, nieużywanej drogi w zapomnianym od lat zakątku na obrzeżach Wynette. Francesca wtuliła się w Dalliego z rozmarzeniem.

– Nie do wiary, że Holly Grace przyszła do Roustabout w sukience ciążowej – zachichotała. – Jest dopiero w trzecim miesiącu! A biedny Gerry nie umiał się odnaleźć w teksaskiej spelunie. Pił białe wino i opowiadał Skeetowi o zaletach naturalnego porodu.

– Hm. – Dallie niechętnie oderwał się od jej szyi, i sięgnął pod białą obcisłą bluzeczkę. – Francie, dlaczego uparłaś się, żebyśmy przyjechali tutaj? Mamy w Wynette bardzo wygodne łóżko i jeszcze drugie w domku w lesie…

– Pierwsze za ciasne, drugie za daleko.

Roześmiał się. Nie dalej jak tego ranka Teddy wgramolił się między nich z pytaniem, kim ma zostać, gdy dorośnie: naukowcem czy policjantem?

– Małżeństwa nie kochają się w samochodzie. – Dallie pochylił się nad nią.

– Małżeństwa nie miewają spotkań miłośników Wynette w salonie i nastoletnich uciekinierek w pokoju gościnnym – odparła.

– Racja. – Posadził ją sobie na kolanach, przesunął dłoniąpo udach i podskoczył z wrażenia.

– Francie Day Beaudine, nie masz majtek!

– Nie mam? – szepnęła ochryple. – Coś takiego.

Całował ją i pieścił, a potem wziął na ręce i zaniósł na maskę samochodu. Zanim ją tam ułożył, rozpostarł jedwabną różową chustę, którą zawsze woziła ze sobą – właśnie na takie okazje.

Kochali się, najpierw szorstko, namiętnie, potem czule i powoli, a później patrzyli sobie w oczy. Czy naprawdę dawniej były między nimi jakieś bariery?

Kiedy wracali do Wynette, Dallie rozmyślał, jak dobrze zrobił, żeniąc się z nią. Akurat wtedy Niedźwiedź pojawił się znowu, choć ostatnio odzywał się coraz rzadziej, zwłaszcza odkąd Dallie zaczął wygrywać na największych turniejach.

Chyba straciłeś głowę dla tej kobiety.

Tak jest. Dallie musnął jej włosy ustami.

A Niedźwiedź zachichotał. Dobra robota, Beaudine.

Na drugim końcu Wynette Skeet i Teddy siedzieli w cieniu morw na polu golfowym. Teddy kończył colę, patrzył na zieleń murawy i myślał. Miał na sobie ukochane spodnie moro, koszulkę z logo Uniwersytetu Teksaskiego ze znaczkiem: Stop zbrojeniom przypiętym do piersi.

To lato w Wynette okazało się najcudowniejszym czasem w jego życiu. Miał tu rower, zbudował z tatą superbaterię słoneczną za domem… Ale tęsknił trochę za przyjaciółmi z Nowego Jorku i cieszył się, że niedługo do nich wróci. Panna Pearson dała mu piątkę, co prawda nie za projekt akcji antyzbrojeniowej, za którą wszyscy na niego nakrzyczeli, ale za raport o losach jego mamy od chwili przyjazdu do Stanów. A w nowym roku szkolnym jego wychowawczynią będzie najfajniejsza nauczycielka w szkole. No i w Nowym Jorku jest mnóstwo muzeów, które chciał pokazać tacie.

– Gotowy? – Skeet wstał z ławki.

– Chyba tak. – Teddy dopił resztkę coli i wyrzucił puszką do śmietnika. -Nie rozumiem, czemu trzymamy to w tajemnicy – burknął. – Gdybyśmy powiedzieli, co robimy, przychodzilibyśmy tu częściej.

– Nie twoja sprawa. – Skeet poprawił czapeczkę i spojrzał na murawę. -Powiemy tacie, kiedy ja uznam, że już czas, nie wcześniej.

Teddy uwielbiał przyjeżdżać ze Skeetem na pole golfowe. Wyjął kij z torby, wytarł dłonie o spodnie, ustawił piłeczkę, zgiął kolana, wziął zamach… uderzył. Zapatrzył się w dal. Pewnie dlatego, że pochodzi z miasta, przepadał za polem golfowym. Wdychał czyste powietrze.

– Jak było? – Wytężył wzrok.


– Sto sześćdziesiąt metrów, tak na moje oko. – Skeet zachichotał. – W życiu nie widziałem, żeby dzieciak tak strzelał.

Teddy się zdenerwował.

– To nic takiego, Skeet. Golf to pestka. Gorzej jest trafić w piłeczkę bejsbolową czy grać w futbol. Ale w golfa? Każdy to potrafi.

Skeet nie odpowiadał. Niósł jego kije i tak się śmiał, że nie mógł mówić.

Загрузка...