9

Bez trudu wykołowałem tego faceta, który mnie śledził – powiedział Feeney, pakując sobie do ust to, co w stołówce policyjnej uznawano za śniadanie. – Widzę, że mnie namierzył. Rozgląda się dokoła, szukając wzrokiem ciebie, ale jest straszny ścisk. Więc wsiadam do tego pieprzonego samolotu. – Feeney bez skrzywienia popił napromienione jajka kawą zbożową. – On także wsiada, ale zajmuje miejsce w pierwszej klasie. Kiedy wysiadamy, czeka i dopiero wtedy się domyśla, że ciebie tam nie ma. – Dźgnął Ewę widelcem. – Wścieka się, natychmiast do kogoś dzwoni. Więc postanawiam go śledzić i jadę za nim do hotelu Regent. Tam nie chcą puścić pary z gęby. Wystarczy błysnąć odznaką, a wszyscy się obrażają.

– Ale ty wyjaśniłeś im uprzejmie, że powinni spełnić swój obywatelski obowiązek.

– Zgadza się. – Feeney wepchnął pusty talerz do utylizatora, zgniótł pusty kubek w ręce i też wrzucił go do otworu. – Wykonał parę telefonów – jeden do Wschodniego Waszyngtonu, drugi do Virginii. Potem odbył rozmowę miejscową – z szefem policji.

– Cholera jasna.

– Taak. Nie ulega wątpliwości, że Simpson przyciska guziki dla DeBlassa. Ciekawe, które.

Zanim Ewa zdążyła to skomentować, zabrzęczał jej komunikator. Wyciągnęła go i odpowiedziała na wezwanie od swojego dowódcy.

– Dallas, masz być na badaniach. Za dwadzieścia minut.

– Sir, o dziewiątej jestem umówiona ze swoim kapusiem od sprawy Colby'ego.

Przełóż to. – Odparł stanowczym tonem. – Za dwadzieścia minut. Ewa odłożyła wolno komunikator.

– Chyba znamy już jeden z guzików.

– Wygląda na to, że DeBlass osobiście się tobą interesuje. – Feeney przyjrzał się jej twarzy. – Nie było takiego gliny w policji, który nie gardziłby testami. – Wytrzymasz to?

– Jasne. Będę tu uwiązana przez większość dnia. Feeney, wyświadcz mi przysługę. Przejedź się po bankach na Manhattanie. Muszę wiedzieć, czy Sharon DeBlass miała gdzieś skrytkę depozytową. Jeśli nic nie znajdziesz, szukaj w innych dzielnicach.

– Masz to załatwione.

Sekcja, w której przeprowadzano testy, była oddzielona długimi korytarzami; niektóre z nich były przeszklone, inne miały ściany pomalowane na jasnozielony kolor, który ponoć działa uspokajająco. Lekarze i technicy byli ubrani na biało. Kolor symbolizujący niewinność i, oczywiście, władzę. Kiedy przeszła przez kilkoro drzwi ze szkła zbrojonego, komputer rozkazał jej uprzejmie, żeby oddała broń. Ewa wyjęła ją z pochwy, położyła na tacy i zobaczyła, jak wysuwa się z pokoju.

Bez broni poczuła się naga, jeszcze zanim skierowano ją do Pokoju Badań l – C i powiedziano, żeby się rozebrała.

Położyła ubranie na przeznaczonej do tego ławce i spróbowała nie myśleć o technikach, którzy obserwują ją na swoich monitorach, ani o nieprzyjemnie cichych maszynach z błyskającymi bezosobowo światłami.

Badanie lekarskie było proste. Musiała tylko stać na środku pokoju w kształcie tuby i patrzeć, jak błyskają światła, podczas gdy sprawdzano, czy jej wewnętrzne organy i kości nie uległy jakiemuś uszkodzeniu.

Potem pozwolono jej włożyć niebieski kombinezon i usiąść; tymczasem maszyna przechyliła się, by sprawdzić jej oczy i uszy. Inne urządzenie, które wysunęło się ze ściany, przeprowadziło standardowy test na refleks. Jedynym człowiekiem, z jakim miała kontakt, był technik, który wszedł, by pobrać krew.

Proszę otworzyć drzwi z napisem Badanie 2 – C. Faza pierwsza jest zakończona, Dallas, porucznik, Ewa.

W przyległym pokoju poinstruowano ją, że ma położyć się na wyściełanym stole, gdzie zostanie przeprowadzone badanie mózgu. Nie chcą, żeby jakiś glina z guzem mózgu rozwalał cywilów, pomyślała ze znużeniem.

Obserwowała techników przez szklaną szybę, podczas gdy hełm wsuwał się jej na głowę.

Potem rozpoczęły się gry.

Ławka została ustawiona w pozycji siedzącej i Ewę poddano testowi w rzeczywistości wirtualnej. Siedziała w jakimś pojeździe podczas szaleńczego pościgu. Dźwięki eksplodowały jej w uszach: wycie syren, wydawane podniesionym głosem sprzeczne rozkazy płynęły z komunikatora na tablicy rozdzielczej. Widziała, że jest to typowa policyjna jednostka, w pełnym składzie. Jej zadaniem było prowadzenie pojazdu, więc musiała zbaczać z trasy i umiejętnie manewrować, by nie rozjechać przechodniów, których co chwila stawiano jej na drodze.

Jedną częścią mózgu zdawała sobie sprawę, że reakcje jej organizmu są kontrolowane: ciśnienie krwi, puls, nawet ilość potu lejącego się po skórze oraz śliny napływającej do ust. Było gorąco, nieznośnie gorąco. Ledwo uniknęła zderzenia z ciężarówką przewożącą żywność, która wjechała z turkotem na jej pas.

Zorientowała się, gdzie jest. Obok starych portów po wschodniej stronie. Czuła je: wodę, zepsute ryby i wielodniowy pot. Przyjezdni noszący swe niebieskie kombinezony robocze szukali jałmużny albo pracy na jeden dzień. Przemknęła obok nich, usiłując zająć jak najdogodniejszą pozycję na ekranie.

Osobnik uzbrojony. Miotacz płomieni, granat ręczny. Poszukiwany za kradzież i zabójstwo.

Świetnie, pomyślała Ewa, przechylając się za nim. Świetnie, jak cholera. Przycisnęła gaz, skręciła z całej siły kierownicę i otarła się o zderzak ściganego pojazdu, tak że aż poszły iskry. Płomień przeleciał z szumem koło jej ucha, gdy mężczyzna do niej strzelił. Właściciel portowej restauracyjki skulił się ze strachu i natychmiast kilku klientów poszło w jego ślady. Makaron ryżowy poleciał w powietrze, a wraz z nim stek przekleństw.

Znowu uderzyła w cel.

Tym razem ścigany pojazd zatrząsł się i przechylił. Gdy mężczyzna starał się odzyskać panowanie nad kierownicą, Ewa zajechała mu drogę. Wyskakując z wozu, podała głośno swoje nazwisko, stopień oraz ostrzegła bandytę przed grożącymi mu konsekwencjami. Mężczyzna wysiadł, miotając przekleństwa. I wtedy go ogłuszyła.

Uderzenie poraziło jego system nerwowy. Patrzyła, jak podskakuje, oblewa się potem i upada.

Ledwo zdążyła zaczerpnąć oddechu, by przygotować się do zmiany sceny, a ci pieprzeni technicy już ją wsadzili w zupełnie nową sytuację. Krzyki, krzyki małej dziewczynki; wściekły ryk mężczyzny, który jest jej ojcem.

Zrekonstruowali to niemal perfekcyjnie, opierając się na jej raporcie oraz zdjęciach z miejsca zdarzenia, i teraz widziała na ekranie odzwierciedlenie swych wspomnień.

Ewa nawet nie próbowała obrzucić ich przekleństwami; stłumiła w sobie nienawiść, smutek i puściła się biegiem na górę, w sam środek koszmaru.

Nie słyszała już krzyków małej dziewczynki. Walnęła w drzwi, wykrzyknęła swe nazwisko oraz stopień. Ostrzegła mężczyznę stojącego po drugiej stronie drzwi przed grożącymi mu konsekwencjami, próbowała go uspokoić.

– Pizdy. Wszystkie jesteście pizdami. Wejdź ty jebana dziwko! Zabiję cię!

Pod naporem jej ramienia drzwi wygięły się, jakby były z tektury. Weszła do środka, trzymając przed sobą broń.

– Była taka sama jak jej matka – taka sama jak jej pieprzona matka. Myślały, że odejdą ode mnie. Myślały, że mogą. Załatwiłem ją. Załatwiłem je. Ciebie też załatwię, ty jebana glino.

Mała dziewczynka patrzyła na nią dużymi martwymi oczami. Oczami lalki. Jej maleńkie bezradne ciałko okaleczone, krew rozlewająca się w kałużę. I ściekająca z noża.

Powiedziała, by go przestraszyć: – “Ty skurwielu, rzuć broń! Rzuć ten pieprzony nóż!” Ale on szedł dalej. Ogłuszyła go. Ale on szedł dalej.

W pokoju śmierdziało krwią, uryną i przypalonym jedzeniem. Niczym nie osłonięte żarówki dawały jaskrawe, rażące światło, w którym wszystko, wszystko widziała ze wstrząsającą ostrością. Lalka z oderwaną ręką leżąca na podartej kanapie, wygięta osłona okna, przez którą wpadało silne czerwone światło neonu jarzącego się po drugiej stronie ulicy, przewrócony stolik z taniego tworzywa, uszkodzony ekran rozbitego telełącza.

Mała dziewczynka o martwych oczach. Rozszerzająca się kałuża krwi. I błysk lepkiego ostrza noża.

– Zaraz wepchnę ci go w pizdę. Tak jak jej to zrobiłem.

Znowu go ogłuszyła. Jego oczy były dzikie, pijane od domowej roboty Zeusa, tego cudownego narkotyku, który czynił z mężczyzn bogów, z całą siłą i szaleństwem, jakie stwarza iluzja nieśmiertelności.

Nóż z purpurowym ostrzem przeciął ze świstem powietrze.

I zabiła go.

Szarpnięcie sparaliżowało jego układ nerwowy. Najpierw umarł jego mózg, więc jeszcze przez chwilę ciało drgało konwulsyjnie, zanim oczy stały się całkiem szklane. Z trudem powstrzymała się, aby nie krzyknąć, i usunąwszy kopnięciem nóż z jego wciąż zaciśniętej dłoni, popatrzyła na dziecko.

Oczy dużej lalki patrzyły na nią, mówiąc jej – raz jeszcze – że się spóźniła.

Zmuszając swe ciało do relaksu, nie dopuszczała do swego umysłu nic poza raportem.

Pierwsza część testu została zakończona. Ponownie skontrolowano reakcje jej organizmu, zanim została zabrana na końcową część badań. Rozmowę w cztery oczy z psychiatrą.

Ewa nie miała nic przeciwko doktor Mirze. Ta kobieta była oddana swojej pracy. Gdyby miała prywatną praktykę, mogłaby zarobić trzy razy tyle, co w policji i Wydziale Bezpieczeństwa.

Miała cichy głos z lekkim akcentem klas wyższych z Nowej Anglii. Jej jasnoniebieskie oczy były miłe i przenikliwe. Była zadowoloną z życia sześćdziesięcioletnią kobietą, która nie miała w sobie nic z matrony.

Jej złocistobrązowe włosy były starannie zebrane na karku w skomplikowany węzeł. Miała na sobie schludny kostium w różowym odcieniu, z delikatnym złotym kółkiem w klapie.

Nie, osobiście Ewa nic przeciwko niej nie miała. Po prostu nienawidziła psychiatrów.

– Porucznik Dallas. – Mira wstała z miękkiego niebieskiego fotela. W zasięgu wzroku nie było biurka ani komputera. Ewa wiedziała, ze to jedna ze sztuczek wymyślona po to, by badani odprężyli się i zapomnieli, że są pod stałą obserwacją.

– Pani doktor. – Ewa usiadła w fotelu, który wskazała jej Mira.

– Waśnie miałam napić się herbaty. Przyłączy się pani do mnie?

– Jasne.

Mira podeszła z wdziękiem do obsługiwacza, zamówiła dwie herbaty, po czym przyniosła filiżanki do części wypoczynkowej.

– Złe się stało, że testy zostały przełożone, pani porucznik. – Usiadła z uśmiechem i wypiła łyk herbaty. – Badania są bardziej wiarygodne i z pewnością przynoszą o wiele większą korzyść, kiedy są przeprowadzane w ciągu dwudziestu czterech godzin od wypadku.

– Nic się na to nie poradzi.

– Tak, wiem. Wstępne wyniki badań są zadowalające.

– Świetnie.

– Nadal nie chce pani poddać się autohipnozie?

– To nie jest obowiązkowe.

– Nie. – Mira założyła nogę na nogę. – Ma pani za sobą ciężkie przeżycie, pani porucznik. Są oznaki fizycznego i psychicznego wyczerpania.

– Pracuję nad inną, bardzo trudną sprawą. Zabiera mi mnóstwo czasu.

Tak, poinformowano mnie o tym. Czy bierze pani zalecane przez nas środki nasenne?

Ewa spróbowała herbaty. Była kwiatowa, sądząc po smaku i zapachu.

– Nie. Omówiłyśmy to już poprzednio. Mam prawo decydować czy je przyjmować, czy nie. Postanowiłam ich nie brać.

– Ponieważ ograniczają możliwość kontroli nad sobą. Ewa popatrzyła jej w oczy.

– Zgadza się. Nie lubię być usypiana i nie lubię być tutaj. Nie lubię prania mózgu.

– Uważa pani te badania za pranie mózgu? Każdy rozgarnięty glina tak uważał.

– Nie są dobrowolne, prawda? Mira stłumiła westchnienie.

– Zabicie człowieka, bez względu na okoliczności, pozostawia uraz w pamięci każdego oficera policji. Gdy ten uraz wpływa na uczucia, reakcje i postawę funkcjonariusza, to jego praca może na tym ucierpieć. Jeśli powodem użycia broni był jakiś defekt fizyczny, to trzeba go znaleźć i usunąć.

– Znam wytyczne dowództwa, pani doktor. Jestem gotowa do ścisłej współpracy. Ale nie muszę tego lubić.

– Nie, nie musi pani. – Mira trzymała z wdziękiem filiżankę na kolanie. – Pani porucznik, już po raz drugi zabiła pani człowieka. Choć nie jest to nic niezwykłego, jak na oficera z pani stażem, jednak wielu funkcjonariuszy nigdy nie musiało podjąć takiej decyzji. Chciałabym wiedzieć, jak pani ocenia swój wybór i jakie są jego skutki.

Wolałabym być szybsza, pomyślała Ewa. Wolałabym, żeby ta mała bawiła się teraz swoimi zabawkami, a nie została poddana kremacji.

– Ponieważ miałam do wyboru albo dać się pociachać na kawałki, albo go powstrzymać, to uważam, że podjęłam słuszną decyzję. Uprzedziłam go o grożącym mu niebezpieczeństwie, lecz zignorował moje ostrzeżenie. Próbowałam go ogłuszyć, ale nic to nie dało.

Dowód tego, że zabójca nie żartuje, leżał między nami na podłodze w kałuży krwi.

– Była pani wstrząśnięta śmiercią dziecka?

– Myślę, że każdy byłby wstrząśnięty śmiercią dziecka. Takim brutalnym morderstwem bezbronnej osoby.

– I dostrzega pani podobieństwa między tą dziewczynką a sobą? – spytała cicho Mira. Zauważyła, że Ewa spochmurniała i zamknęła się w sobie. – Pani porucznik, przecież obie dobrze wiemy, co panią spotkało w przeszłości. Była pani wykorzystywana fizycznie, seksualnie i emocjonalnie. Została pani porzucona, gdy miała osiem lat.

– To nie ma nic do…

– Myślę, że to miało wiele wspólnego ze stanem pani umysłu i uczuć – przerwała jej Mira. – Przez dwa lata, między ósmym a dziesiątym rokiem życia, mieszkała pani w domu dziecka, kiedy trwały poszukiwania pani rodziców. Nic pani nie pamięta z pierwszych ośmiu lat swego życia – ani imienia, ani miejsca urodzenia, ani jakichkolwiek szczegółów.

Choć oczy Miry wydawały się łagodne, były przenikliwe i świdrujące.

– Nazwano panią Ewą Dallas i ostatecznie umieszczono w rodzinie zastępczej. Nie miała pani na to wszystko żadnego wpływu. Była pani maltretowanym dzieckiem, zależnym od systemu, na którym niejednokrotnie się pani zawiodła.

Tylko przemożną siłą woli Ewa zapanowała nad łzami i drżeniem głosu.

– A teraz ja, część systemu, zawiodłam, gdyż nie zdążyłam ochronić tego dziecka. Chce pani wiedzieć, jak się teraz czuję, doktor Miro?

Jestem nieszczęśliwa. Chora. Zmartwiona.

– Czuję, że zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy. Przeszłam przez przygotowany przez panią test w rzeczywistości wirtualnej i zrobiłam to jeszcze raz. Bo nie można było tego zmienić. Gdybym mogła ocalić dziecko, ocaliłabym je. Gdybym mogła zaaresztować przestępcę, zaaresztowałabym go.

Ale nie miała pani wyboru. Wredna dziwka.

– Miałam wybór – użyć broni czy nie. Po rozpatrzeniu wszystkich możliwości, wykonałam swój obowiązek. Przeglądała pani mój raport. Zabicie człowieka było w pełni uzasadnione.

Mira milczała przez chwilę. Wiedziała, że jej umiejętności nie wystarczą, by przebić się przez mur obrony Ewy.

– Świetnie, pani porucznik. Jest pani całkowicie przekonana, że może wykonywać swe obowiązki bez żadnych ograniczeń. – Mira podniosła rękę, zanim Ewa zdążyła wstać. – Poza protokółem.

– Coś jest nie tak?

Mira uśmiechnęła się tylko.

– To prawda, że bardzo często umysł sam się broni. Nie chce pani pamiętać o pierwszych ośmiu latach swego życia. Ale te lata są częścią pani. Mogę je pani przypomnieć, kiedy będzie pani na to gotowa. A także – dodała cicho – pomóc się z nimi uporać.

– Sama siebie stworzyłam i mogę z tym żyć. Może nie chcę narażać się na ryzyko życia z takim balastem? – Wstała i podeszła do drzwi. Kiedy się odwróciła, Mira siedziała dokładnie tak samo jak przed chwilą, ze skrzyżowanymi nogami, ze śliczną filiżaneczką w ręce. Zapach kwiatowej herbaty unosił się w powietrzu.

– Sprawa oparta na hipotezie – zaczęła Ewa i poczekała, aż Mira kiwnie głową. – Kobieta należąca do elity towarzyskiej i mająca także zaplecze finansowe postanawia zostać kurwą. – Gdy Mira uniosła brew, Ewa zaklęła zirytowana. – Nie musimy tu upiększać terminologii, pani doktor. Ta dziewczyna postanowiła zarabiać na życie własnym ciałem. Obnosiła się z tym ostentacyjnie przed całą rodziną, włącznie ze swym arcykonserwatywnym dziadkiem. Dlaczego?

– Trudno podać jeden konkretny motyw na podstawie tak ogólnej i powierzchownej informacji. Najbardziej oczywiste wydaje się to, że ofiara uważała, iż jej jedynym atutem jest sprawność seksualna. Albo lubiła, albo nienawidziła się kochać.

Zaintrygowana Ewa odsunęła się od drzwi. – Jeśli tego nienawidziła, to dlaczego została prostytutką?

– Żeby wymierzyć karę.

– Sobie?

– Z pewnością, i swoim najbliższym.

Żeby wymierzyć karę, zadumała się Ewa. Pamiętnik. Szantaż.

– Mężczyzna morduje – kontynuowała. – Ze złością, brutalnie. Zabójstwo ma związek z seksem i jest popełnione w nietypowy i charakterystyczny sposób. Jego przebieg nagrywa na dyskietce, obchodzi wymyślny system zabezpieczeń. Dyskietkę z nagraną sceną morderstwa dostarcza oficerowi prowadzącemu śledztwo. Na miejscu zbrodni zostawia wiadomość, wiadomość, z której przebija buta. Jaki on jest?

– Dysponuję tak małą ilością informacji – poskarżyła się Mira, lecz Ewa zauważyła, że udało jej się wzbudzić zainteresowanie lekarki. – Pomysłowy – zaczęła. – Podróżnik, który wszystko dokładnie planuje. Zarozumiały, prawdopodobnie zadowolony z siebie. Powiedziałaś, że morduje w charakterystyczny sposób, więc pragnie zostawić po sobie ślad, chce pokazać, jaki jest sprawny i inteligentny. Czy na podstawie własnych obserwacji i dedukcji sądzi pani, poruczniku, że znajduje on przyjemność w mordowaniu?

– Tak. Sądzę, że rozkoszuje się tym. Mira kiwnęła głową.

– Więc z pewnością znowu zabije.

– Już to zrobił. Dwa morderstwa w przeciągu niecałego tygodnia. Nie będzie długo czekał, zanim znowu zabije, prawda?

– To wcale nie jest takie pewne. – Mira wypiła łyk herbaty, tak jakby rozmawiały o najnowszej letniej kolekcji. – Czy te dwa morderstwa coś ze sobą łączy poza sprawcą i metodą zabójstwa?

– Seks – odparła krótko Ewa.

– Aha. – Mira przechyliła głowę. – Mimo całej naszej technologii, mimo zadziwiającego postępu, jaki dokonał się w genetyce, wciąż nie jesteśmy w stanie kontrolować ludzkich wad i zalet. Pewnie jesteśmy zbyt humanitarni, by pozwolić na manipulowanie nimi. Namiętności są motorem działania człowieka. Przekonaliśmy się o tym na początku tego stulecia, kiedy to inżynieria genetyczna niemal wymknęła się nam spod kontroli. Źle się dzieje, że niektóre namiętności splatają się ze sobą. Seks i przemoc. Dla niektórych to wciąż jest naturalne połączenie. – W tym momencie wstała, by odnieść filiżanki i postawić je obok automatycznego obsługiwacza. – Chętnie bym się dowiedziała czegoś więcej o tym mężczyźnie, pani porucznik. Jeśli kiedyś dojdzie pani do wniosku, że chce mieć jego portret psychologiczny, mam nadzieję, że przyjdzie pani z tym do mnie.

– Obowiązuje mnie Kod Piąty. Mira obejrzała się za siebie.

– Rozumiem.

– Jeśli nie powstrzymamy go przed popełnieniem kolejnego morderstwa, może jakoś mi się uda obejść przepisy.

– Będę do pani dyspozycji.

– Dzięki.

– Ewo, nawet silne kobiety, które same doszły do wszystkiego w życiu, mają swoje słabości. Nie bój się ich.

Ewa wytrzymała wzrok Miry.

– Mam mnóstwo pracy.

Badania wyprowadziły Ewę z równowagi. Wyładowała złość na swoim informatorze, zachowując się wobec niego grubiańsko, przez co zraziła go do siebie i niemal straciła ślad w sprawie o przemyt narkotyków. Jej nastrój daleki był od wesołości, kiedy wróciła do Centrali. Nie było wiadomości od Feeneya.

Inni w jej wydziale wiedzieli, gdzie spędziła dzień, i robili co mogli, by trzymać się od niej z daleka. W rezultacie rozdrażniona pracowała samotnie przez godzinę.

Ostatnim wysiłkiem poprosiła o połączenie z Roarke'em. Nie była ani zdziwiona, ani szczególnie rozczarowana, kiedy okazało się, że jest niedostępny. Przesłała mu wiadomość w internacie, prosząc o spotkanie, po czym zapisała w dzienniku, że skończyła pracę.

Zamierzała utopić swoje smutki w tanim alkoholu i miernej muzyce, przysłuchując się występowi Mavis w Blue Squirrel.

Trzeba było sporo dobrej woli, by nie uznać tej knajpy za spelunkę. Światło było przyćmione, klientela nerwowa, a obsługa żałosna. To było dokładnie to, czego Ewa szukała.

Fala nie zharmonizowanych ze sobą dźwięków muzycznych uderzyła w nią, gdy tylko weszła. Mavis próbowała przebić się swoim namiętnym skrzeczącym głosem przez zespół składający się z wytatuowanego we wszystkich barwach tęczy szczeniaka, który grał na syntezatorze.

Ewa odrzuciła opryskliwym tonem propozycję faceta w skórzanej kurtce z kapturem, który chciał postawić jej drinka w jednej z prywatnych kabinek dla palących. Przecisnęła się do stolika, zamówiła u zaganianej kelnerki screamera i rozsiadła się, by obejrzeć występ Mavis.

Nie jest zła, doszła do wniosku Ewa. Nie jest też dobra, ale klienci nie grymasili. Tego wieczoru Mavis była pomalowana, jej drobna postać z obfitym biustem przypominała płótno w pomarańczowo – - fioletowe paski, na które gdzieniegdzie rzucono szmaragdowe plamy. Bransoletki i łańcuchy pobrzękiwały, gdy krążyła w tańcu po małej, podwyższonej scenie. Stopień niżej tłum ludzi wirował z takim samym entuzjazmem.

Ewa zauważyła małą, zapakowaną w folię paczuszkę, którą podawano sobie z rąk do rąk na skraju parkietu. Narkotyki, oczywiście. Próbowali z nimi walczyć, zalegalizować je, zlekceważyć i ustalić zasady ich posiadania. Nic nie zdało egzaminu.

Nie zainteresowało jej to na tyle, żeby dokonać aresztowań, więc podniosła rękę i pomachała do Mavis.

Wokalna część utworu skończyła się – piosenka słaba, bo słaba, ale została wykonana. Mavis zeskoczyła ze sceny, przecisnęła się przez tłum i oparła pomalowanym biodrem o krawędź stolika Ewy.

– Hej, nieznajoma.

– Świetnie wyglądasz, Mavis. Co to za artysta?

– Och, taki znajomy. – Przesunęła się, popukała calowym paznokciem w lewy pośladek. – Caruso. Widzisz, podpisał się na mnie. Zrobił mi to bezpłatnie w zamian za rozreklamowanie jego nazwiska.

– Oczy wyszły jej z orbit, kiedy kelnerka postawiła przed Ewą wysoki smukły kieliszek z pienistym niebieskim płynem. – Screamer? Nie wolałabyś, żebym znalazła młotek i po prostu walnęła cię nim w głowę?

– To był zasrany dzień – mruknęła Ewa i wypiła pierwszy porażający łyk trunku. – Chryste. Zawsze tak się po nich czuję.

Zmartwiona Mavis pochyliła się nad nią.

– Mogę sobie zrobić małą przerwę.

– Nie, wszystko w porządku. – Ewa, ryzykując życie, wypiła jeszcze jeden łyk. – Po prostu chciałam sprawdzić twoją nową knajpę i trochę się rozluźnić. Mavis, ty nie bierzesz, prawda?

– Hej, daj spokój. – Bardziej zmartwiona niż obrażona Mavis potrząsnęła Ewę za ramię. – Jestem czysta, wiesz o tym. Puszczają po sali trochę narkotyków, ale lekkich. Trochę pigułek szczęścia, trochę środków uspokajających, bardzo niewiele łataczy nastroju.

– Odsunęła od niej swą pokerową twarz. – Jeśli przymierzasz się do nalotu na tę knajpę, to przynajmniej zrób to wtedy, kiedy mam wolne.

– Przepraszam. – Ewa zła na samą siebie potarła twarz rękami.

– Chwilowo nie nadaję się do kontaktów z ludźmi. Wracaj na scenę i śpiewaj. Lubię cię słuchać.

– Jasne. Ale gdybyś chciała mieć towarzystwo, kiedy będziesz wychodziła, daj mi znak. Załatwię to.

– Dzięki. – Ewa usiadła wygodnie, zamknęła oczy. Zdziwiła się, gdy muzyka stała się wolniejsza, nawet bardziej łagodna. Jeśli nie rozglądała się po sali, nie było tak źle.

Za dwadzieścia kawałków mogłaby dostać okulary wywołujące dobry nastrój, rozkoszować się światłami i kształtami, które zlewały się z muzyką. Wolała jednak zamknąć oczy.

– Trudno uwierzyć, że w takich spelunkach szuka pani zapomnienia, pani porucznik.

Otworzyła oczy i spojrzała na Roarke'a.

– Za każdym razem, gdy muszę dojść do siebie.

Usiadł naprzeciw niej. Stolik był na tyle mały, że zderzyli się kolanami. Poprawił się, przesuwając uda wzdłuż jej ud.

– Dzwoniłaś do mnie, pamiętasz? I podałaś mi ten adres.

– Chciałam umówić się na spotkanie, ale nie szukałam kompana do picia.

Zerknął na stojący na stole kieliszek i pochylił się, by powąchać trunek.

– Nikogo nie namówisz na tę truciznę.

– W tej knajpie nie podaje się szlachetnego wina ani starej whiskey. Położył rękę na jej dłoniach tylko po to, by zobaczyć, jak się nachmurzyła i wyszarpnęła.

– Może pójdziemy gdzieś, gdzie to robią?

– Jestem w fatalnym nastroju. Wyznacz spotkanie w dogodnym dla siebie terminie, a potem spadaj.

– W jakim celu mamy się spotkać? – Piosenkarka przyciągnęła jego uwagę. Uniósł brew, patrząc, jak przewraca oczami i robi dziwne ruchy ręką. – Jeśli wokalistka nie dostała jakiegoś ataku, to wydaje mi się, że daje ci znaki.

Ewa zerknęła na nią z rezygnacją i potrząsnęła głową.

– To moja przyjaciółka. – Potrząsnęła głową bardziej zdecydowanie, gdy Mavis wyszczerzyła zęby w uśmiechu i podniosła oba kciuki. – Myśli, że szczęście mi dopisało.

– Bo dopisało. – Roarke podniósł kieliszek i postawił go na sąsiednim stoliku, gdzie chciwie wyrywano go sobie z rąk do rąk.

– Właśnie ocaliłem ci życie.

– Szlag by to…

– Ewo, jeśli chcesz się upić, zrób to przynajmniej czymś, co nie zrujnuje ci żołądka. – Przejrzał kartę, skrzywił się. – A tego nie da się tutaj kupić. – Wziął ją za rękę i wstał. – Chodź.

– Dobrze mi tutaj.

Pochylił się cierpliwie, zbliżając twarz do jej twarzy.

– Mam nadzieję, że będziesz wystarczająco pijana, by zadać komuś parę ciosów pięścią, nie martwiąc się o konsekwencje. Przy mnie nie musisz się upijać, nie musisz się martwić. Możesz mnie okładać pięściami, ile dusza zapragnie.

Dlaczego?

– Bo masz jakiś smutek w oczach. I to mnie trapi. – Kiedy zastanawiała się nad tym zadziwiającym stwierdzeniem, podniósł ją z krzesła i poprowadził w stronę drzwi.

– Idę do domu – postanowiła.

– Nie, nie idziesz.

– Słuchaj, kompanie…

Tyle zdążyła powiedzieć, zanim przycisnął ją do ściany i zmiażdżył jej usta pocałunkiem. Nie walczyła z nim. Dech jej zaparło; jego gwałtowność wywołała w niej wściekłość i pożądanie, które odczuła tak silnie jak uderzenie pięścią.

Minęło zaledwie parę sekund, zanim uwolnił jej usta.

– Przestań – zażądała nienawidząc się za to, że jej głos jest tylko drżącym szeptem.

– Bez względu na to, co myślisz – powiedział starając się zapanować nad sobą – zdarzają się takie chwile, gdy potrzebujesz drugiego człowieka. W tym momencie mnie. – Wypchną] ją na dwór. – Gdzie jest twój samochód?

Wskazała go ręką i pozwoliła poprowadzić się po chodniku.

– Nie wiem, jaki masz problem.

– Chyba ty nim jesteś. Wiesz, jak wyglądałaś? – spytał próbując otworzyć drzwi. – Siedząc w tej spelunie z zamkniętymi, podsinionymi oczami?

Ten opis tylko rozpalił jej gniew. Roarke posadził ją na miejscu dla pasażerów i obszedł samochód, by usiąść za kierownicą.

– Jaki jest twój pieprzony kod?

Zafascynowana jego gwałtownym temperamentem, przesunęła się i sama otworzyła zamek. Roarke nacisnął starter i samochód oderwał się od krawężnika.

– Próbowałam się odprężyć – powiedziała ostrożnie Ewa.

– Nie wiesz, jak to robić – odparł. – Wpakowałaś się tam, ale nie pozbyłaś się kłopotu. – Chodzisz po linie, Ewo, lecz to jest cholernie cienka lina.

– Właśnie do tego jestem przygotowana.

Tym razem nie wiesz, z czym masz kłopot. Jej palce zacisnęły się w pięść.

– A ty wiesz?

Milczał przez chwilę, tłumiąc własne uczucia.

– Później o tym porozmawiamy.

– Wolałabym teraz. Wczoraj pojechałam zobaczyć się z Elizabeth Banister.

– Wiem. – Odzyskawszy spokój, przystosował się do nierównego rytmu jej samochodu. – Zmarzłaś. Włącz ogrzewanie.

– Nie działa. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że Elizabeth Banister prosiła cię, byś spotkał się z Sharon i z nią porozmawiał?

– Ponieważ Beth prosiła mnie o to w zaufaniu.

– Co cię z nią łączy?

– Jesteśmy przyjaciółmi. – Roarke obrzucił ją uważnym spojrzeniem. – Mam ich kilku. Ona i Richard zaliczają się do nich.

– A senator?

– Nienawidzę tego pieprzonego, napuszonego, obłudnego tłuściocha – powiedział cicho Roarke. – Jeśli z ramienia swojej partii będzie kandydował na prezydenta, to włożę cały swój majątek w kampanię jego przeciwnika. Nawet gdyby był nim sam diabeł.

– Powinieneś uważać na to, co mówisz – rzekła i uśmiechnęła się. – Wiedziałeś, że Sharon prowadziła pamiętnik?

– To naturalne. Była kobietą interesu.

– Nie mówię o dzienniku, w którym zapisywała spotkania z klientami. Chodzi mi o pamiętnik, osobisty pamiętnik. Sekrety, Roarke. Szantaż.

W milczeniu rozważał jej słowa.

– No, no. Znalazłaś swój motyw.

– Zobaczymy. Masz mnóstwo sekretów, Roarke.

Zaśmiał się cicho, zatrzymując samochód przed bramą swojej posiadłości.

– Naprawdę myślisz, że jestem ofiarą szantażu? Że jakaś zagubiona, żałosna kobieta, taka jak Sharon, wygrzebała informację, której ty nie możesz znaleźć, i wykorzystała ją przeciwko mnie?

– Nie. – To byłoby łatwe. Położyła mu rękę na ramieniu. – Nie wjadę z tobą do środka. – To już nie byłoby łatwe.

– Gdybym przywiózł cię tu dla seksu, uprawialibyśmy seks. Oboje to wiemy. Chciałaś się ze mną zobaczyć. Chciałaś postrzelać z takiej broni, z jakiej zabito Sharon i tę drugą dziewczynę, prawda?

Wypuściła powietrze. – Tak.

– Teraz masz okazję.

Brama otworzyła się. Samochód wjechał do środka.

Загрузка...