11

Długo się nie odzywała. W gruncie rzeczy nie było nic do powiedzenia. Z pełną świadomością zdecydowała się na nierozważny krok. Jeśli pociągnie on za sobą przykre konsekwencje, poniesie je.

Teraz musi zachować resztki godności i wyjść stąd.

– Muszę iść. – Odwróciwszy głowę, usiadła, zastanawiając się, jak znajdzie swoje ubranie.

– Nie sądzę – powiedział Roarke leniwym, pewnym siebie, rozwścieczonym głosem. W chwili, gdy zaczęła wstawać, chwycił ją za ramię i ponownie przewrócił na plecy.

– Słuchaj, zabawa to zabawa.

– Z pewnością. Nie wiem, czy to, co się przed chwilą wydarzyło, można uznać za zabawę. Moim zdaniem było to zbyt gwałtownie jak na zwykłą rozrywkę. Jeszcze z tobą nie skończyłem, pani porucznik. – Kiedy jej oczy zwęziły się, wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Dobrze, właśnie chciałem…

Dech mu zaparło, a słowa zamarły, gdy walnęła go łokciem w żołądek. W mgnieniu oka odwróciła ich pozycje. Dobrze wycelowany łokieć wciskał się niebezpiecznie w jego tchawicę.

– Słuchaj, stary, przychodzę i wychodzę, kiedy chcę, więc hamuj swoje ego.

Podniósł dłonie, niczym białą flagę, na znak pokoju. Jej łokieć uniósł się o pół cala, zanim Roarke przesunął się i podniósł gwałtownie.

Była uparta, silna i inteligentna. I dlatego wpadła w jeszcze większą wściekłość, gdy po zaciętej walce znowu znalazła się podium.

Napad na oficera będzie cię kosztował od roku do pięciu lat, Roarke. W więzieniu, nie w wygodnym areszcie domowym.

– Nie masz na sobie odznaki. W ogóle nic na sobie nie masz. – Uszczypnął ją po przyjacielsku w policzek. – Nie zapomnij zaznaczyć tego w swoim raporcie.

Tyle jeśli chodzi o zachowanie godności, pomyślała.

– Nie chcę z tobą walczyć. – Ucieszyła się, że jej głos brzmi spokojnie i rozważnie. – Po prostu muszę iść.

Przesunął się, zobaczył, że jej oczy rozszerzają się ze zdziwienia, po czym przymykają, kiedy znowu wsunął się w nią.

– Nie zamykaj oczu – wyszeptał chrapliwie.

Więc obserwowała go, niezdolna oprzeć się przenikającej ją rozkoszy. Teraz poruszał się w powolnym rytmie, długimi, mocnymi suwami, które podniecały jej zmysły.

Jej oddech stał się płytki, przyśpieszony. Widziała tylko jego twarz, czuła tylko zmysłowe, płynne ruchy jego ciała w sobie, niestrudzone tarcie, które doprowadziło ją do spazmu rozkoszy.

Jego palce splotły się z jej palcami, a jego usta przycisnęły do jej warg. Poczuła, że jego ciało napięło się gwałtownie, zanim schował twarz w jej włosach. Leżeli cicho, złączeni w uścisku, zastygli w bezruchu. Odwrócił głowę i wycisnął pocałunek na jej czole.

– Zostań – wymamrotał. – Proszę.

– Dobrze. – Teraz zamknęła oczy. – Dobrze, zostanę.

Nie spali. Jednak kiedy wczesnym rankiem Ewa weszła pod prysznic w domu Roarke'a, dręczyło ją nie uczucie zmęczenia, ale zakłopotania.

Nie spędzała nocy z mężczyznami. Zawsze przestrzegała tego, żeby seks był szybki, prosty i… bezosobowy. A jednak nazajutrz o poranku stała w jego łazience pod strumieniem gorącej wody. W nocy przez wiele godzin poddawała się jego zuchwałym pieszczotom. Zaatakował, a potem posiadł te części jej ciała, które uważała za nie do zdobycia.

Próbowała żałować tego, co się stało. Wydawało się to ważne, że uświadomiła sobie i zrozumiała swój błąd. Ale trudno jej było żałować czegoś, co sprawiło taką rozkosz jej ciału i zapobiegło złym snom.

– Dobrze wyglądasz, pani porucznik.

Ewa odwróciła głowę, gdy Roarke przeszedł przez krzyżujące się strumyczki wody. '

– Chyba będziesz musiał pożyczyć mi koszulę.

– Coś dla ciebie znajdziemy. – Wcisnął guzik w wyłożonej kafelkami ścianie, podstawił dłoń pod Zbiorniczek i nabrał trochę klarownego śmietankowego płynu.

– Co robisz?

– Myję ci głowę – mruknął wcierając szampon w jej krótkie, mokre włosy. – Cieszę się, że twoje włosy będą pachniały moim mydłem. – Wykrzywił usta. – Jesteś fascynującą kobietą, Ewo. Oto jesteśmy mokrzy, nadzy, oboje na wpół żywi po niezapomnianej nocy, a ty wciąż mi się przyglądasz wzrokiem obojętnym i bardzo podejrzliwym.

– Bo jesteś podejrzanym osobnikiem, Roarke.

– Uważam to za komplement. – Pochylił głowę, by ugryźć ją w wargę, gdy łazienka nasyciła się parą, a strumień wody zaczaj pulsować niczym serce. – Powiedz mi, co miałaś na myśli, mówiąc „nie mogę”, gdy pierwszy raz kochałem się z tobą?

Odchylił jej głowę do tyłu; Ewa zamknęła oczy, gdy woda spłukiwała jej szampon z włosów.

– Nie pamiętam wszystkiego, co powiedziałam.

– Pamiętasz. – Z innego pojemniczka wyciągnął jasnozielone mydło o leśnym zapachu. Namydlił jej ramiona, plecy, piersi. – Przedtem nie miałaś orgazmu?

Oczywiście, że miałam. – Prawdę mówiąc, zawsze przyrównywała go do delikatnego wystrzału korka z butelki, a nie do gwałtownego wybuchu, który zniweczył jej wieloletnie osiągnięcia w kontrolowaniu swoich emocji. – Pochlebiasz sobie, Roarke.

Naprawdę? – Czyż nie wiedziała, że te obojętne oczy, ten mur oporu, który chciała za wszelką cenę odbudować, był wyzwaniem, któremu nie mógł się oprzeć? Najwidoczniej nie wiedziała, zadumał się. Pociągnął lekko za jej namydlone sutki, uśmiechając się, gdy wciągnęła powietrze. – Zaraz będę sobie jeszcze bardziej pochlebiał.

– Nie mam na to czasu – powiedziała szybko i poczuła, że jej plecy zostają przyciśnięte do kafelków, – Wczoraj popełniliśmy błąd. Muszę iść.

– To nie potrwa długo. – Poczuł gwałtowny przypływ pożądania, gdy chwycił ją za biodra i podniósł.

Oddychał coraz szybciej. Był oszołomiony swą nienasycona żądzą, zakłopotany bezsilnością wobec swoich uczuć, doprowadzało go to do furii, że mogłaby stać się jego słabością przez sam fakt swego istnienia.

– Trzymaj mnie mocno – zażądał chrapliwym, podenerwowanym głosem. – Trzymaj mnie, do cholery.

Już to zrobiła. Przyszpilił ją do ściany i wbił się w nią nabrzmiałym członkiem, który tak dokładnie ją wypełnił, że bała się, iż ją rozerwie. Jej szaleńcze bezradne miauczenie odbijało się echem od ścian. Chciała go znienawidzić za to, i za to, że przez niego stała się ofiarą swej własnej nieokiełznanej namiętności. Ale trzymała go mocno, zapamiętując się w miłości, pozwalając, by wszystko wirowało jej przed oczami.

Doszedł gwałtownie, oparł się ręką o ścianę, by utrzymać równowagę, gdy jej nogi zsunęły się powoli z jego bioder. Nagle się rozgniewał, zezłościł, że przez nią zatracił całą swą delikatność i już niczym się nie różnił od kopulującego zwierzęcia.

– Przyniosę ci koszulę – powiedział szybko, po czym wyszedł, ściągając ręcznik z półki i zostawiając ją samą w kłębach pary.

Gdy już się ubrała, czując z niezadowoleniem, jak surowy jedwab ociera się o jej skórę, w części jadalnej sypialni czekała taca z kawą.

Wiadomości poranne płynęły cicho z ekranu komputera, na podglądaczu w lewym dolnym rogu przesuwały się kolumny cyfr. Giełda. Na monitorze widniała rozłożona gazeta. Nie “Times” i nie żaden nowojorski dziennik, zauważyła Ewa. Wyglądał na japoński.

– Masz czas na śniadanie? – Roarke usiadł popijając kawę. Nie był w stanie skupić uwagi na porannych doniesieniach. Z przyjemnością patrzył, jak jej ręce się zawahały, zanim wciągnęły jego koszulę, jak jej palce szybko przebiegły po guzikach, jak kręciła biodrami, wciągając na siebie dżinsy.

– Nie, dzięki. – Nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować. Przeleciał ją jak szaleniec pod prysznicem, a teraz odgrywa rolę dobrze ułożonego pana domu. Przypięła kaburę z bronią, zanim przeszła przez pokój, by wypić kawę, którą już jej nalał.

– Wiesz, poruczniku, nosisz broń w taki sposób, w jaki inne kobiety noszą perły.

– To nie jest dodatek do stroju.

– Nie zrozumiałaś mnie. Dla niektórych biżuteria jest częścią ich samych. – Przechylił głowę, przyglądając się jej. – Ta koszula jest trochę za duża, ale dobrze ci w niej.

Ewa pomyślała, że w niczym, co kosztuje prawie tyle, ile ona zarabia przez tydzień, nie może być jej dobrze.

– Oddam ci ją.

– Mam kilka innych. – Wstał i przesunął opuszkiem palca po jej brodzie, przez co znowu poczuła się onieśmielona. – Byłem brutalny. Przepraszam.

Te ciche i niespodziewane przeprosiny wprawiły ją w zakłopotanie.

– Zapomnij o tym. – Odsunęła się, dokończyła kawę i odstawiła filiżankę.

– Nie zapomnę, ty też nie. – Uniósł jej rękę do ust. Nic nie mogło ucieszyć go bardziej niż wyraz podejrzliwości, który błysnął jej w oczach. – Nie zapomnisz mnie, Ewo. Będziesz o mnie myślała, pewnie bez czułości, ale będziesz o mnie myślała.

– Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa. Jesteś jego częścią. Na pewno będę o tobie myślała.

Kochanie – zaczął i zobaczył z rozbawieniem, że na dźwięk tego czułego słowa zmarszczyła brwi. – Będziesz myślała o tym, co mogę ci zrobić. Niestety, przez kilka następnych dni ja też będę mógł tylko o tym myśleć.

Wyswobodziła rękę i sięgnęła po torebkę.

– Wyjeżdżasz gdzieś? – zapytała starając się, żeby zabrzmiało to obojętnie.

– Wstępne prace nad kurortem wymagają mojej obecności na kilku spotkaniach z kierownictwem na FreeStar One. Przez dzień lub dwa będę oddalony od ciebie o kilkaset tysięcy mil.

Nie chciała przyznać, że poczuła się rozczarowana.

– Tak, słyszałam, że zawarłeś w końcu umowę, dzięki której dogodzisz kaprysom znudzonych bogaczy.

Uśmiechnął się tylko.

– Kiedy kurort zostanie zbudowany, zabiorę cię do niego. Może wtedy zmienisz zdanie. Tymczasem proszę cię o dyskrecję. Te spotkania są ściśle tajne. Jeszcze nie wszystko zostało uzgodnione, a źle by się stało, gdyby moi konkurenci dowiedzieli się, że tak szybko startujemy. Tylko parę ważnych osobistości wie, że nie będzie mnie w Nowym Jorku.

Przeczesała palcami włosy.

– Dlaczego mi o tym powiedziałeś?

– Najwidoczniej uznałem, że jesteś ważna – powiedział i odprowadził ją do drzwi. – Jeśli będziesz chciała skontaktować się ze mną, powiedz o tym Summersetowi. Połączy cię.

– Lokaj?

Roarke uśmiechnął się, schodząc po schodach.

– Zajmie się tym. Wyjeżdżam na jakieś pięć dni, najdłużej na tydzień. Po powrocie chcę znowu się z tobą zobaczyć. – Przystanął i ujął jej twarz w dłonie.

Serce mocniej jej zabiło.

– Roarke, co się dzieje?

– Pani porucznik. – Pochylił się, dotknął ustami jej ust. – Wszystko wskazuje na to, że mamy ze sobą romans. – Po czym zaśmiał się i znowu ją pocałował, mocno i szybko. – Przypuszczam, że gdybym przystawił ci pistolet do głowy, nie miałabyś takiej przerażonej miny. Cóż, masz kilka dni na przemyślenie tego.

Sądziła, że i kilka lat by na to nie wystarczyło.

U podnóża schodów stał Summerset, nieugięty, z kamienną twarzą; przez rękę miał przewieszoną jej kurtkę. Zakładając ją zerknęła na Roarke'a.

– Udanej podróży.

– Dzięki. – Zanim wyszła, położył jej rękę na ramieniu. – Ewo, uważaj na siebie. Będę z tobą w kontakcie.

– Jasne. – Opuściła pospiesznie dom, a gdy zerknęła za siebie, zobaczyła, że drzwi są zamknięte. Kiedy otworzyła drzwiczki do samochodu, zauważyła elektroniczny dyktafon na siedzeniu kierowcy. Zgarnąwszy go, usiadła za kierownicą. Jadąc w kierunku bramy, włączyła urządzenie. Usłyszała, jak Roarke mówi, cedząc słowa:

– Nie chcę, byś drżała, chyba że to ja doprowadzam cię do takiego stanu. Trzymaj się ciepło.

Wrzuciła urządzenie do kieszeni, po czym włączyła na próbę ogrzewanie. Strumień gorącego powietrza kompletnie ją zaskoczył. Uśmiechała się szeroko przez całą drogę do siedziby Centrali.

Ewa zamknęła się w swoim biurze. Miała dwie godziny do oficjalnego rozpoczęcia służby i chciała wykorzystać je co do minuty, analizując morderstwa DeBlass – Starr. Kiedy rozpocznie służbę, będzie musiała zająć się różnymi sprawami, objętymi mniej lub bardziej zaawansowanym postępowaniem śledczym. Teraz miała czas wyłącznie dla siebie.

Rutynowo poprosiła MCIPK o przekazanie wszystkich aktualnych danych oraz o ich wydruk, by później mogła jeszcze raz je przejrzeć. Przekaz był przygnębiająco krótki i nie wnosił nic nowego do sprawy.

Trzeba znowu posłużyć się dedukcją, pomyślała. Na biurku rozłożyła zdjęcia obu ofiar. Teraz znała dokładnie obie te kobiety.

Może po nocy spędzonej z Roarke'em lepiej zrozumie motywy ich postępowania.

Seks jest potężnym narzędziem, które można samemu wykorzystać albo które może zostać wykorzystane przeciwko tobie. Obie te kobiety chciały nim władać, mieć nad nim kontrolę. W rezultacie seks je zabił.

Oficjalną przyczyną śmierci była kula w mózgu, lecz Ewa uważała, że pociągnięto za spust z powodu seksu.

To był jedyny związek między ofiarami i jedyne ogniwo łączące je z mordercą.

W zamyśleniu podniosła trzydziestkę ósemkę. Teraz wyglądała swojsko w jej ręce. Wiedziała dokładnie, co się czuje, gdy się z niej strzela, jaki jest jej odrzut. Jaki dźwięk wydaje przy strzale.

Nie wypuszczając broni z ręki, uruchomiła dyskietkę i jeszcze raz obejrzała scenę śmierci Sharon DeBlass.

Co czułeś, ty skurwielu? – zastanowiła się. Co czułeś, kiedy nacisnąłeś spust i władowałeś w nią ołowiane kulę, kiedy trysnęła krew, kiedy wybałuszyła martwe oczy?

Co czułeś?

Zmrużyła oczy i jeszcze raz obejrzała dyskietkę. Teraz już była prawie całkowicie uodporniona na obmierzłość tej sceny. W pewnym miejscu zauważyła lekkie zachwianie obrazu, jakby potrącił kamerę.

Czy twoja ręka drgnęła? – zastanowiła się. Czy byłeś zszokowany tym, że jej ciało zostało odrzucone do tyłu, że krew bryznęła tak daleko?

Czy dlatego usłyszała cichy, gwałtowny wdech, a po nim powolny wydech, zanim obraz się zmienił?

Co czułeś? – spytała znowu. Odrazę, radość, czy miałeś po prostu zimną satysfakcję?

Przybliżyła wzrok do monitora. Sharon była teraz starannie ułożona, kamera filmowała ją obiektywnie i tak, pomyślała Ewa, zimno.

Zatem skąd to drgnięcie? Skąd ten gwałtowny oddech?

I wiadomość. Podniosła zabezpieczoną przez policję kartkę i jeszcze raz ją przeczytała. Skąd wiesz, że zadowoli cię zabicie sześciu? Już je sobie upatrzyłeś? Wybrałeś?

Niezadowolona wymieniła dyskietkę i odłożyła trzydziestkę ósemkę. Wprowadziwszy dyskietkę z Lola Starr, wzięła do ręki drugą broń i powtórzyła całą operację.

Tym razem nie zauważyła żadnego drgnięcia. Żadnego gwałtownego oddechu. Wszystko było wygładzone, dokładne, precyzyjne. Tym razem wiedziałeś, jak będziesz się czuł, jak ona będzie wyglądała i jak będzie pachniała krew.

Lecz jej nie znałeś. Albo ona nie znała ciebie. Byłeś po prostu Johnem Smithem, który figurował w jej terminarzu jako nowy klient.

Dlaczego twój wybór padł właśnie na nią? I w jaki sposób wybierzesz następną ofiarę?

Tuż przed dziewiątą, kiedy Feeney zapukał do drzwi, studiowała plan Manhattanu. Stanął za nią, pochylił się nad jej ramieniem i chuchnął pastylkami miętowymi.

– Zastanawiasz się nad miejscem kolejnego zabójstwa?

– Badam teren. Rozszerz obraz o pięć procent – nakazała komputerowi, który natychmiast spełnił jej polecenie. – Pierwsze morderstwo, drugie morderstwo – rzekła wskazując maleńkie czerwone światełka pulsujące na Broadwayu i w West Yillage. – Mój dom. – Zielone światełko pulsowało tuż obok Ninth Avenue.

– Twój dom?

– Wie, gdzie mieszkam. Był tam dwa razy. To są trzy miejsca, które odwiedził. Miałam nadzieję, że będę w stanie ograniczyć obszar jego działania, ale to niemożliwe. Na dodatek te systemy bezpieczeństwa. – Pozwoliła sobie na ciche westchnienie, siadając wygodnie na krześle. – Trzy różne systemy. W domu Stan właściwie nie było żadnego. Elektroniczny portier nie funkcjonował, i to, według zeznań mieszkańców, od paru tygodni. DeBlass miała najlepszy z możliwych – klucz elektroniczny; płytka odczytująca Unie papilarne dłoni, zabezpieczenie całego budynku w audio i video. Musiał zostać częściowo unieruchomiony. Przerwa w inwigilacji budynku dotyczy tylko jednej windy i korytarza, w którym znajdowało się mieszkanie ofiary. Mój nie jest taki wymyślny. Mogłabym włamać się do środka, każdy przyzwoity fachowiec mógłby to zrobić. Ale w drzwiach do mieszkania mam zainstalowany zamek policyjny – System Pięć Tysięcy. Trzeba być prawdziwym fachowcem, żeby go otworzyć, nie znając kodu głównego.

Bębniąc palcami o blat biurka, popatrzyła groźnie na plan miasta.

– Jest ekspertem od systemów zabezpieczających, zna się na broni – starej broni, Feeney. Orientuje się w sprawach wydziału na tyle dobrze, by po upływie paru godzin od pierwszego morderstwa wiedzieć, że przydzielono mi prowadzenie śledztwa. Nie zostawia odcisków palców ani nasienia. Nawet cholernego włoska łonowego. Jak sądzisz, kto to może być?

Feeney wciągnął powietrze przez zęby, przechylił się do tyłu na obcasach.

– Glina. Wojskowy. Może członek organizacji paramilitarnej albo pracownik rządowej służby bezpieczeństwa. Może hobbista rozpracowujący dla przyjemności systemy bezpieczeństwa; jest mnóstwo takich ludzi. Ewentualnie zawodowy kryminalista, ale to mało prawdopodobne.

– Dlaczego?

– Jeśli facet żyje z przestępstw, to po co miałby mordować? Żadne z tych zabójstw nie przyniosło mu korzyści materialnych.

– Więc robi sobie wakacje – powiedziała Ewa, ale wcale nie była o tym przekonana.

– Możliwe. Poprosiłem MCIPK o dane dotyczące notorycznych przestępców seksualnych. Sposób działania żadnego z nich nie pasuje do naszego mordercy. Przejrzałaś już ten raport? – spytał wskazując na informację przesłaną przez MCIPK.

– Nie. Dlaczego?

– Ja rzuciłem nań okiem dziś rano. Może cię to zdziwi, ale w zeszłym roku było około stu napadów z bronią w ręku na terenie całego kraju. I mniej więcej tyle samo incydentów przypadkowego użycia broni. – Szarpnął ramieniem. – Nielegalny przemyt, własna produkcja, czarny rynek, kolekcjonerzy.

– Ale nikt nie pasuje do naszego zabójcy.

– Nie. – Żuł w zamyśleniu gumę. – Musimy także wykluczyć znanych policji zboczeńców, chociaż przejrzenie danych jest naprawdę pouczające. Mam swojego faworyta. Faceta z Detroit, który zabił cztery razy, zanim go złapali. Podrywał dziewczynę i szedł z nią do jej mieszkania. Usypiał ją, potem rozbierał i spryskiwał od stóp do głów fosforyzującą czerwoną farbą.

– Dziwne.

– Zabójcze. Skóra nie mogła oddychać, więc dziewczyna się dusiła, a kiedy umierała, zabawiał się z nią. Nie przelatywał jej, nie było śladów spermy ani próby gwałtu. Po prostu przebiegał swymi małymi rozgorączkowanymi rękami po jej ciele.

– Chryste, to wariat.

– Zgadza się. Ale wiesz, przy jednej trochę za bardzo się napalił, trochę za bardzo się niecierpliwił i zaczął ją pieścić, zanim farba wyschła. Starł z niej część farby i niedoszła ofiara zaczęła odzyskiwać przytomność. Facet przeraził się i uciekł. Ale nasza dziewczyna, choć była naga, pokryta farbą i ledwo trzymała się na nogach, wpadła we wściekłość, wydostała się na ulicę i zaczęła wrzeszczeć. Przyjechał patrol, szybko połapał się w sytuacji, bo dziewczyna świeciła niczym laser, i rozpoczął standardowe poszukiwania. Nasz chłoptaś był zaledwie parę domów dalej. Więc go złapali…

– Przestań.

– Z czerwonymi od farby łapami – powiedział Feeney ze złośliwym uśmiechem. – Niezłe, co? Złapali go z czerwonymi łapami. – Gdy Dallas tylko przewróciła oczami, Feeney doszedł do wniosku, że chłopaki z jego wydziału bardziej docenią tę opowieść.

– Tak czy inaczej, możemy mieć do czynienia ze zboczeńcem. Sprawdzę wszystkich zboczeńców i prostytutki. Może szczęście nam dopisze. Bardziej odpowiada mi pomysł, że zrobił to ktoś z nich, niż że tak bawi się glina.

Mnie też. – Zacisnąwszy usta, obróciła się i spojrzała na niego. – Feeney, masz małą kolekcję starej broni palnej, znasz się na niej.

Wyciągnął ręce, przyciskając do siebie nadgarstki.

– Przyznaję się. Możesz mnie aresztować. Omal się nie uśmiechnęła.

– Znasz jeszcze jakiegoś gliniarza, który kolekcjonuje broń?

– Jasne, nawet kilku. To kosztowne hobby, więc ci, których znam, zbierają w większości kopie. A skoro mowa o kosztownych upodobaniach – dodał wskazując na jej rękaw. – Ładna koszula. Dostałaś podwyżkę?

– Jest pożyczona – mruknęła próbując zapanować nad sobą, by nie spłonąć rumieńcem. – Spisz mi ich nazwiska, Feeney. Tych, którzy mają autentyczną starą broń.

– Och, Dallas. – Uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy pomyślał, że będzie musiał donosić na swoich ludzi. – Nienawidzę tego gówna.

– Ja też. Spisz ich. Na razie ogranicz się do gliniarzy z miasta.

– Dobra. – Odetchnął głęboko, zastanawiając się, czy Ewa zdaje sobie sprawę z tego, że jego nazwisko też znajdzie się na liście. – Paskudny sposób na rozpoczęcie dnia. A teraz mam dla ciebie prezent, dziecinko. Po przyjściu do pracy znalazłem na swoim biurku wiadomość. Szef policji jedzie do biura naszego komendanta. Mamy się tam zgłosić.

– Szlag by to trafił!

Feeney tylko spojrzał na zegarek.

– Daję ci pięć minut. Może chcesz nałożyć sweter albo coś innego, żeby Simpson nie zobaczył tej koszuli i nie doszedł do wniosku, że za dużo zarabiamy.

– To też by szlag trafił.

Dowódca Edward Simpson wyglądał imponująco. Miał ponad sześć stóp wzrostu, bojowy nastrój, ciemny garnitur i kolorowy krawat. Jego falujące brązowe włosy były przyprószone siwizną.

Cały wydział dobrze wiedział, że o te imponujące szczegóły zatroszczył się jego wizażysta. Oczy Simpsona były stalowoniebieskie – kolor budzący zaufanie wyborców, jak wykazały sondaże – i rzadko malowała się w nich wesołość, jego wąskie usta układały się do wydawania rozkazów. Patrząc na niego, widziało się władzę i autorytet.

Jednak wystarczyło wiedzieć, jak nierozważnie wykorzystuje jedno i drugie do zdobywania coraz to wyższej pozycji w brudnym świecie polityki, by stracić co do niego złudzenia.

Usiadł składając jak do modlitwy długie białe ręce, na których pobłyskiwały trzy złote pierścienie. Kiedy przemówił, jego głos wydał się głęboki i dźwięczny, niczym głos aktora.

– Panie komendancie, panie kapitanie, pani porucznik, mamy delikatną sytuację.

Dramatycznie zawiesił głos. Milczał przez chwilę; jego przenikliwe niebieskie oczy prześlizgnęły się po twarzach obecnych W pokoju osób.

– Wszyscy wiecie, jak media lubią sensacje – kontynuował. – Podczas pięciu łat sprawowania przeze mnie funkcji szefa policji przestępczość w naszym mieście spadła o pięć procent. O cały jeden procent w ciągu roku. Jednak w związku z ostatnimi wydarzeniami ten postęp może zostać nie zauważony przez prasę. Już teraz wiele miejsca poświęca się tym dwóm zabójstwom. Ukazują się artykuły, w których kwestionuje się sposób prowadzenia śledztwa i żąda odpowiedzi na wiele pytań.

Whitney, nienawidzący Simpsona każdą cząstką swego ciała, odpowiedział łagodnie.

– W tych artykułach brak szczegółów. Kod Piąty, jaki obowiązuje w sprawie DeBlass, uniemożliwia współpracę z prasą, a także przekazywanie jej jakichkolwiek materiałów.

– Nie przekazując dziennikarzom żadnych informacji – warknął Simpson – pozwalamy im na spekulacje. Dziś po południu wydam oświadczenie. – Podniósł rękę, gdy Whitney zaczaj protestować. – Koniecznie musimy przedstawić opinii publicznej jakąś ocenę sytuacji, bo tylko w ten sposób zdołamy ją przekonać, że policja ma wszystko pod kontrolą. Nawet jeśli tak nie jest. Jego oczy spoczęły na Ewie.

– Pani porucznik, jako prowadząca śledztwo, także przyjdzie na konferencję. Moje biuro przygotowuje oświadczenie, które pani złoży.

– Z całym szacunkiem, panie dowódco Simpson, nie mogę ujawnić opinii publicznej żadnego szczegółu sprawy, bo mogłoby to zaszkodzić śledztwu.

Simpson strzepnął pyłek z rękawa.

– Pani porucznik, mam trzydziestoletnie doświadczenie. Wydaje mi się, że wiem, jak postępować z mediami. Po drugie – kontynuował zapominając o niej i zwracając się znowu do Whitneya – musimy kategorycznie zaprzeczyć temu, co wypisuje prasa o istnieniu związku między zabójstwem DeBlass i Starr. Departament nie może dopuścić do tego, żeby senator DeBlass znalazł się w kłopotliwej sytuacji osobistej, albo żeby zniszczono jego pozycję przez łączenie obu tych spraw.

– Morderca zrobił to za nas – wycedziła Ewa przez zęby. Simpson nawet na nią nie spojrzał.

– Oficjalnie nie ma między nimi związku. Kiedy będą pytali, trzeba zaprzeczać.

– Kiedy będą pytali – poprawiła go Ewa – trzeba kłaniać.

– Zasady etyczne niech pani zachowa dla siebie. Taka jest rzeczywistość. Skandal, który tu zostanie wywołany, dotrze do Wschodniego Waszyngtonu i powróci do nas niczym monsun. Sharon DeBlass zginęła ponad tydzień temu, a wy nadal nic nie macie.

– Mamy broń – zaprzeczyła. – Mamy przypuszczalny motyw morderstwa – szantaż – oraz listę podejrzanych.

Czerwieniąc się z gniewu, wstał z krzesła.

– Jestem szefem tego wydziału i muszę naprawić to, co pani spaskudziła. Pora, żeby przestała pani grzebać się w tych brudach i zamknęła sprawę.

– Sir. – Feeney zrobił krok do przodu. – Porucznik Dallas i ja…

– Oboje możecie zostać odkomenderowani do drogówki w ciągu jednej pieprzonej chwili – dokończył Simpson.

Zaciskając pięści, Whitney zerwał się na równe nogi.

– Niech pan nie straszy moich oficerów, Simpson. Pan prowadzi swoją grę, uśmiecha się do kamer i podlizuje tym ze Wschodniego Waszyngtonu, ale niech pan nie wkracza na mój teren i nie straszy mi ludzi. Pracują tutaj i zostaną tutaj. Jeśli chce pan to zmienić, niech pan mnie poprosi o zgodę.

Simpson jeszcze bardziej poczerwieniał. Ewa patrzyła z zafascynowaniem, jak pulsuje żyła na jego skroni.

– Jeśli pańscy ludzie nacisną złe guziki, to zapłaci pan za to własnym tyłkiem. Na razie postaram się uspokoić senatora DeBlass, ale nie jest on zadowolony, że prowadząca śledztwo jedzie ukradkiem do jego pogrążonej w bólu synowej, przyciska ją do muru, zakłóca jej spokój i zadaje kłopotliwe, nie związane ze sprawą pytania. Senator DeBlass i jego rodzina są ofiarami, nie podejrzanymi, i trzeba im okazać należny szacunek podczas prowadzenia tego dochodzenia.

– Okazałam szacunek Elizabeth Barrister i Richardowi DeBlass.

– Ewa z wyrachowaniem powściągnęła gniew. – Przesłuchanie zostało przeprowadzone za ich zgodą i przy ich współpracy. Nie byłam świadoma tego, że powinnam otrzymać pozwolenie od pana albo od senatora na przeprowadzenie koniecznej dla śledztwa rozmowy.

– A ja nie chcę, by prasa zastanawiała się, dlaczego ten wydział nęka pogrążonych w bólu rodziców, albo czemu oficer prowadzący dochodzenie nie zgodził się na przejście testów po zabiciu człowieka.

– Badania porucznik Dallas zostały przełożone na mój rozkaz

– stwierdził Whitney pieniąc się z wściekłości. – I za moją aprobatą.

– Jestem tego świadom. – Simpson przechylił głowę. – Mówię o spekulacjach prasowych. Wszyscy będziemy pod lupą, dopóki ten człowiek nie zostanie złapany. Przeszłość i postępowanie porucznik Dallas będą przedmiotem publicznej wiwisekcji.

– Moja przeszłość to wytrzyma.

– A pani postępowanie? – rzekł Simpson i uśmiechnął się. – Jak odpowie pani na zarzut, że wykorzystuje pani dochodzenie i swoją pozycję, by nawiązać osobisty kontakt z podejrzanym? A jak pani myśli, jaka będzie moja pozycja, jeśli wyjdzie na jaw, że spędziła pani noc z podejrzanym?

Dzięki swemu opanowaniu nawet nie drgnęła, zachowała obojętne spojrzenie i spokojny głos.

– Jestem pewna, że powiesiłby mnie pan, by ratować siebie, dowódco Simpson.

– Bez wahania – zgodził się. – Proszę być w Ratuszu punktualnie o dwunastej.

Gdy drzwi zatrzasnęły się za nim, komendant Whitney znowu usiadł.

– Pieprzony skurwiel! – Po czym jego wzrok, wciąż ostry jak brzytwa, przeszył Ewę. – Co ty wyprawiasz, do cholery?

Ewa pogodziła się z myślą – musiała się z nią pogodzić – że jej życie prywatne nie jest już ważne.

– Spędziłam noc z Roarke'em. To była moja osobista decyzja. Zrobiłam to w czasie wolnym od pracy. Według mojej opinii, oficera prowadzącego śledztwo, został on wyeliminowany z grona podejrzanych. Jednak nie przeczę, że postąpiłam nierozsądnie.

– Nierozsądnie! – wybuchnął Whitney. – Lepiej powiedz: kretyńsko! Lepiej powiedz, że popełniasz zawodowe samobójstwo. Cholera jasna, Dallas, nie możesz trzymać na wodzy swoich chuci? Nie spodziewałem się tego po tobie.

Ona też nie spodziewała się tego po sobie.

– To nie wpłynie na przebieg śledztwa ani na sposób jego prowadzenia. Jeśli sądzi pan inaczej, jest pan w błędzie. Jeśli pan mi zabierze tę sprawę, może pan również zabrać moją odznakę.

Whitney przypatrywał się jej przez chwilę, po czym znowu zaklął.

– Dallas, upewnij się, do cholery, że Roarke'a można skreślić z twojej krótkiej listy podejrzanych. Upewnij się, do cholery, albo zaaresztuj go w ciągu trzydziestu sześciu godzin. I zadaj sobie pytanie.

– Już je sobie zadałam – przerwała mu, odczuwając ulgę, że nie poprosił jej o odznakę – na razie. – Skąd Simpson wie, gdzie spędziłam noc? Jestem obserwowana. Następne pytanie brzmi: dlaczego. Czy to Simpson wydał takie polecenie, czy DeBlass? A może ktoś poinformował o tym Simpsona, by podważyć moją wiarygodność, a przez to wiarygodność śledztwa?

– Oczekuję, że to wyjaśnisz. – Machnął kciukiem w stronę drzwi. – 1 pilnuj się podczas konferencji.

Przeszli korytarzem nie więcej niż trzy kroki, kiedy Feeney wybuchnął.

– O czym ty, do diabła, myślisz? Jezus Maria, Dallas.

– Nie planowałam tego, w porządku? – Nacisnęła z wściekłością przycisk windy, wepchnęła ręce do kieszeni. – Daj mi spokój.

– On jest na tej liście. Jako ostatni widział Sharon DeBlass żywą. Ma więcej pieniędzy niż sam Pan Bóg i może kupić wszystko, włącznie z wolnością.

– To do niego nie pasuje. – Wpadła jak burza do windy i podała burkliwie numer piętra. – Wiem, co robię.

– Nie wiesz, do diabła. Znam cię od lat, a jeszcze nie widziałem, żebyś straciła głowę dla faceta. Właśnie teraz musiałaś się zakochać.

– To był tylko seks. Nie wszyscy z nas prowadzą miłe, wolne od trosk życie u boku miłej beztroskiej żony. Chciałam mieć kogoś, kto by mnie pieścił, a on chciał być tym kimś. To nie twój cholerny interes, z kim idę do łóżka.

Złapał ją za ramię, zanim wypadła jak burza z windy.

– Do diabła z tym! Troszczę się o ciebie!

Pohamowała wściekłość na to, że jest wypytywana, sprawdzana, że jej najbardziej intymne przeżycia stały się obiektem dyskusji. Odwróciła się, zniżając głos, tak by ci, którzy przechodzili korytarzem, nie mogli jej usłyszeć.

– Czy jestem dobrym gliną, Feeney?

– Najlepszym, z jakim kiedykolwiek pracowałem. Dlatego… Podniosła rękę.

– Jakie cechy decydują o tym, że człowiek jest dobrym gliniarzem? Westchnął.

– Inteligencja, odwaga, cierpliwość, mocne nerwy, instynkt.

Moja inteligencja i mój instynkt mówią mi, że to nie Roarke. Za każdym razem, gdy próbuję zmienić zdanie i go oskarżyć, walę głową w mur. To nie on. Feeney, nie brakuje mi odwagi, cierpliwości ani mocnych nerwów, by prowadzić to śledztwo dopóty, dopóki nie dowiemy się, kim jest morderca.

Wpił się w nią wzrokiem.

– A jeśli tym razem się mylisz, Dallas?

– Jeśli się mylę, to nie będą musieli mnie prosić o oddanie odznaki. – Musiała zaczerpnąć tchu dla uspokojenia nerwów. – Feeney, jeśli mylę się co do tej sprawy, co do niego, to jestem skończona. Pod każdym względem. Bo jeśli nie jestem dobrym gliną, jestem nikim.

– Chryste, Dallas, nie… Potrząsnęła głową.

– Przygotuj tę listę gliniarzy, dobrze? Mam parę telefonów do załatwienia.

Загрузка...