17

Jeśli miała osobistą satysfakcję z tego, że znalazła się w zespole przesłuchującym Simpsona, to dobrze to ukrywała. Z uwagi na jego pozycję skorzystali z biura Służb Bezpieczeństwa zamiast z pokoju przesłuchań.

Brak krat w oknach i błyszczący stolik z tworzywa sztucznego nie zmieniały faktu, że Simpson był w poważnych tarapatach. Kropelki potu nad górną wargą wskazywały, że wiedział, w jak poważnych.

– Media próbują działać na szkodę wydziału – zaczaj Simpson, cytując oświadczenie przygotowane przez jego starszego doradcę. – Widząc, że śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa trzech kobiet utknęło w martwym punkcie, media próbują zachęcić do polowania na czarownice. Jako szef policji jestem oczywistym celem.

– Panie dowódco Simpson. – Nawet mrugnięciem powieki komendant Whitney nie okazał swej wewnętrznej radości. Jego głos był poważny, wzrok posępny. W sercu świętował zwycięstwo. – Bez względu na powód wydrukowania tych danych będzie pan musiał wyjaśnić sprzeczność w swoich księgach podatkowych.

Simpson siedział sztywno, podczas gdy jeden z jego adwokatów pochylił się i szeptał mu coś do ucha.

– Nie potwierdzam żadnej sprzeczności. Jeśli taka istnieje, nic o niej nie wiem.

– Nie wie pan o ponad dwóch milionach dolarów?

– Już skontaktowałem się z firmą, która prowadzi moje księgi rachunkowe. Nie ulega wątpliwości, że jeśli wkradł się do nich jakiś błąd, to z winy księgowych.

Czy pan potwierdza czy zaprzecza, że rachunek numer cztery siedemdziesiąt osiem dziewięć jeden jeden dwa siedem, cztery dziewięćdziesiąt dziewięć należy do pana?

Po krótkiej konsultacji Simpson kiwnął głową.

– Potwierdzam to. – Gdyby skłamał, pętla tylko by się zacisnęła. Whitney zerknął na Ewę. Wcześniej zgodzili się, że nielegalne konto jest sprawą policji skarbowej. Zależało im wyłącznie na tym, żeby Simpson potwierdził jego istnienie.

– Czy mógłby pan wytłumaczyć wypłatę stu tysięcy dolarów w czterech równych dwudziestopięciotysięcznych ratach w zeszłym roku?

Simpson rozluźnił krawat.

– Nie widzę powodu, dla którego miałbym wyjaśniać, na co wydaję swoje pieniądze, pani porucznik Dallas.

– Więc może zechce pan wyjaśnić, jak to się stało, że na liście Sharon DeBlass znalazły się takie same sumy, z adnotacją, iż pochodzą od pana.

– Nie wiem, o czym pani mówi.

– Mamy dowód, że w przeciągu roku zapłacił pan Sharon DeBlass sto tysięcy dolarów w czterech dwudziestopięciotysięcznych ratach. – Ewa odczekała chwilę. – To całkiem duża suma jak na przypadkowych znajomych.

– Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie.

– Czy pana szantażowała?

– Nie mam nic do powiedzenia.

– Dowody mówią za pana – oświadczyła Ewa. – Szantażowała pana; płacił jej pan za milczenie. Na pewno zdaje pan sobie sprawę, że są tylko dwa sposoby, by przerwać tego typu proceder, dowódco Simpson. Pierwszy, przestaje pan płacić; drugi… eliminuje pan szantażystkę.

– To absurd. Nie zabiłem Sharon. Płaciłem jej regularnie jak w zegarku. Ja…

– Dowódco Simpson. – Starszy z zespołu prawników ścisnął Simpsona za ramię. Popatrzył łagodnym wzrokiem na Ewę. – Mój klient nie złoży żadnego oświadczenia na temat swojej znajomości z Sharon DeBlass. Oczywiście będziemy współpracowali z policją skarbową, jeśli będzie prowadziła śledztwo w sprawie mojego klienta. Jednak na razie nie postawiono mu żadnego konkretnego zarzutu. Jesteśmy tu tylko z uprzejmości i po to, by pokazać naszą dobrą wolę.

– Zetknął się pan z kobietą znaną jako Lola Starr? – zapytała niespodziewanie Ewa.

– Mój klient nie ma nic do powiedzenia.

– Znał pan licencjonowaną prostytutkę Georgie Castle?

– Ta sama odpowiedź – cierpliwie rzekł adwokat.

– Od samego początku robił pan wszystko, by zamknąć śledztwo. – Dlaczego?

– Czy to stwierdzenie faktu, pani porucznik Dallas? – spytał adwokat. – Czy pani opinia?

– Podam fakty. Znał pan Sharon DeBlass, łączyły was intymne stosunki. Wyciągnęła z pana sto kawałków w ciągu roku. Ona nie żyje, a ktoś przekazuje poufne informacje na temat śledztwa. Jeszcze dwie inne kobiety zginęły. Wszystkie ofiary zarabiały na życie uprawiając legalnie prostytucję – coś, czemu pan się przeciwstawia.

– Sprzeciw wobec prostytucji jest wyrazem mojej politycznej, moralnej i osobistej postawy – z napięciem w głosie rzekł Simpson.

– Całym sercem poprę każdą ustawę, która tego zakaże. Ale chyba nie zlikwidowałbym problemu, strzelając do prostytutek od czasu do czasu.

– Posiada pan kolekcję starej broni. – Ewa nie dawała za wygraną.

– Owszem – zgodził się Simpson, nie zwracając uwagi na swego adwokata. – Niewielką, ograniczoną kolekcję. Wszystkie egzemplarze są zarejestrowane, zabezpieczone i spisane. Byłbym niezmiernie szczęśliwy, gdybym mógł je przekazać komendantowi Whitneyowi do sprawdzenia.

– Doceniam to – odparł Whitney, szokując Simpsona swoją zgodą.

– Dziękuję panu za współpracę.

Simpson wstał; widać było, że targają nim gwałtowne uczucia.

– Kiedy ta sprawa się wyjaśni, będę pamiętał o tym spotkaniu. – Jego oczy spoczywały przez chwilę na Ewie. – Będę pamiętał, kto zaatakował urząd szefa policji i bezpieczeństwa.

Komendant Whitney poczekał, aż Simpson wyjdzie wraz grupą swoich prawników.

– Kiedy to się stanie, nawet nie będzie mógł się zbliżyć do gabinetu szefa policji i bezpieczeństwa.

– Potrzeba mi było więcej czasu, żeby go rozpracować. Dlaczego pozwolił mu pan odejść?

– Jego nazwisko nie było jedyne na liście DeBlass – przypomniał jej Whitney. – I jak na razie nie znaleźliśmy powiązań między nim a dwiema pozostałymi ofiarami. Wyeliminuj wszystkich innych z tej listy, znajdź powiązania, a dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała. – Przerwał grzebiąc w wydrukach dokumentów, które zostały przesłane do jego biura. – Dallas, wydawałaś się dobrze przygotowana do tego przesłuchania. Niemal tak, jakbyś go oczekiwała. Chyba nie muszę ci przypominać, że manipulowanie prywatnymi dokumentami jest niezgodne z prawem.

– Nie, sir.

– Tak myślałem. Jesteś wolna.

Gdy szła w stronę drzwi, wydawało się jej, że usłyszała, jak mruknął “Dobra robota”, ale mogła się mylić. Jechała windą do swego wydziału, kiedy zamigał jej komunikator.

– Dallas.

– Telefon do ciebie. Charles Monroe.

– Oddzwonię do niego.

W drodze do archiwum zamówiła filiżankę szlamowatej namiastki kawy i coś, co mogło uchodzić za pączka. Otrzymanie kopii dyskietek z trzema morderstwami zajęło jej prawie dwadzieścia minut.

Zamknąwszy się w swoim biurze, obejrzała je ponownie. Przestudiowała swoje notatki, zrobiła nowe.

Za każdym razem ofiara znajdowała się na łóżku. Za każdym razem prześcieradła były zmiętoszone. Za każdym razem kobiety były nagie. Miały rozczochrane włosy…

Mrużąc oczy, rozkazała zatrzymać obraz, na którym była Lola Starr, i zrobić zbliżenie.

– Skóra zaczerwieniona na lewym pośladku – mruknęła. – Nie zauważyłam tego wcześniej. Dostała lanie? Podniecało go okazywanie swojej przewagi? Chyba nie wystąpiły siniaki ani pręgi. Każ Feeneyowi zrobić powiększenie i dokładnie to ustalić. Przełącz na taśmę z DeBlass.

Ewa jeszcze raz ją obejrzała. Sharon śmiała się do kamery, wymyślała jej, dotykała się, balansowała ciałem.

– Zatrzymaj obraz. Kwadrant – cholera – spróbuj szesnasty, trzeba powiększyć. Nie ma żadnych znaków – powiedziała. – Jedź dalej. No, Sharon, pokaż mi prawą stroną, tak na wszelki wypadek. Jeszcze trochę. Zatrzymaj. Kwadrant dwunasty, zrób powiększenie. Nie masz żadnych śladów. Może ty sprawiłaś mu lanie, hę? Puść dyskietkę z Castle. Chodź, Georgie, zobaczymy.

Patrzyła, jak kobieta się uśmiecha, flirtuje, podnosi rękę, by przygładzić potargane włosy. Ewa znała już na pamięć ten dialog: “Było cudownie. Jesteś fantastyczny”.

Klęczała z odchylonymi do tyłu biodrami, w jej oczach malowała się wesołość, chęć do zabawy. Ewa poganiała ją w duchu, by się poruszyła, przesunęła, przynajmniej trochę. Wreszcie Georgie ziewnęła delikatnie i odwróciła się, by poprawić poduszki.

– Zatrzymaj. Och, tak, dał ci parę klapsów, prawda? Niektórzy faceci lubią się bawić w tatusia i złą dziewczynkę.

Nagły błysk rozjaśnił jej umysł. Opadły ją wspomnienia, mocne, piekące uderzenie w pośladek, ciężki oddech. “Musisz zostać ukarana, mało dziewczynko. Potem tatuś pocałuje i nie będzie bolało. Pocałuje i nie będzie bolało”.

– Chryste! – Drżącymi rękami potarła twarz. – Zatrzymaj. Zostaw to. Zostaw.

Sięgnęła po zimną kawę, lecz w filiżance znalazła same fusy. Przeszłość jest przeszłością, upomniała się w duchu, i nie ma z nią nic wspólnego. I ze sprawą, którą się teraz zajmuje.

Ofiara druga i trzecia mają ślady bicia na pośladkach. Żadnych śladów na ciele pierwszej ofiary. – Zrobiła głęboki wdech i wydech. Trochę się uspokoiła. – Różnice w metodzie działania. Wyraźna reakcja emocjonalna podczas pierwszego morderstwa, podczas dwóch następnych – nie występuje.

Jej telełącze zahuczało, ale je zignorowała.

– Przypuszczenie: Przestępca nabrał pewności siebie, rozkoszował się następnymi morderstwami. Uwaga: dom i mieszkanie ofiary drugiej nie były objęte systemem zabezpieczeń. Zgodnie z zapisem kamer inwigilujących, morderca przebywał u ofiary trzeciej trzydzieści trzy minuty krócej niż u ofiary pierwszej. Przypuszczenie: Bardziej sprawny, bardziej pewny siebie, mniej chętny do zabawy z ofiarą. Chce szybciej zabić.

Przypuszczenie, przypuszczenie, pomyślała, a jej komputer po denerwującym charczeniu potwierdził, że współczynnik prawdopodobieństwa wynosi dziewięćdziesiąt sześć przecinek trzy. Lecz coś jeszcze zgadzało się ze sobą, gdy przejrzała dokładnie trzy dyskietki, porównując ich fragmenty.

– Podziel ekran – rozkazała. – Ofiara pierwsza i druga od początku. Kot Sharon uśmiechał się, Loli – dąsał. Obie kobiety patrzyły w kierunku kamery, w kierunku mężczyzny, który stał za nią. Mówiły do niego.

– Zatrzymaj obrazy – powiedziała Ewa tak cicho, że tylko wyczulone ucho komputera mogło ją usłyszeć. – O Boże, co my tu mamy?

To była mała rzecz, drobna rzecz, którą łatwo można było przeoczyć, gdy skupiało się uwagę na brutalności morderstw. Lecz teraz to zobaczyła, oczami Sharon. Oczami Loli.

Wzrok Loli był zwrócony wyżej.

Można to przypisać różnej wysokości łóżek, pomyślała Ewa, wyświetlając na monitorze trzeci obraz, który przedstawiał Georgie. Wszystkie kobiety miały przechylone głowy. W końcu siedziały, a on najprawdopodobniej stał. Ale kąt patrzenia, punkt, w który się wpatrywały… Tylko w przypadku Sharon był inny.

Nie odrywając wzroku od ekranu, Ewa zadzwoniła do doktor Miry.

– Nie obchodzi mnie, co robi – warknęła do mówiącej dudniącym głosem recepcjonistki. – To pilne.

Zaklęła, gdy kazano jej czekać i słuchać straszliwej cukierkowej muzyki, od której puchły jej uszy.

– Jedno pytanie – powiedziała, gdy tylko połączono ją z Mirą.

– Słucham, pani porucznik.

– Czy możliwe, byśmy mieli dwóch morderców?

– Jakiegoś naśladowcę? Mało prawdopodobne, jeśli weźmie się pod uwagę, że metody działania mordercy były trzymane w ścisłej tajemnicy.

– Cholerne przecieki. Znalazłam różnice w postępowaniu zabójcy. Niewielkie, ale wyraźne. – Zniecierpliwiona opisała je w skrócie. – Przyjmijmy pewną teorię, pani doktor. Pierwsze morderstwo zostało popełnione przez kogoś, kto dobrze znał Sharon, kto zabił w afekcie, po czym zdołał się na tyle opanować, by zatrzeć za sobą wszelkie ślady. Dwa następne są odbiciem pierwszej zbrodni – wyrafinowane, szczegółowo przemyślane, popełnione przez kogoś bezwzględnego, wyrafinowanego, nie związanego ze swymi ofiarami. I wyższego, do cholery.

– To tylko teoria, pani porucznik. Przykro mi, ale bardziej prawdopodobne jest to, że wszystkie trzy morderstwa zostały popełnione przez tego samego człowieka, który z każdym sukcesem staje się coraz bardziej wyrachowany. Moim zdaniem nikt, kto nie był wtajemniczony w szczegóły pierwszej zbrodni, nie mógłby tak doskonale ich powielić w dwóch następnych.

Jej komputer także ocenił prawdopodobieństwo tej teorii na czterdzieści osiem przecinek pięć procent.

Okay, dziękuję. – Ewa, ostudzona w swoim zapale, rozłączyła się. To głupie, że czuje się rozczarowana. O ileż byłoby gorzej, gdyby musiała szukać dwóch mężczyzn zamiast jednego?

Jej łącze znowu zabrzęczało. Zaciskając zęby ze złości, włączyła przycisk.

– Dallas, o co chodzi?

Hej, słodka pani porucznik, facet może pomyśleć, że nic cię nie obchodzi.

– Nie mam czasu na zabawy, Charles.

– Hej, nie rozłączaj się. Mam coś dla ciebie.

– Jeśli to jakiś głupi dowcip…

– Nie, naprawdę. O rany, wystarczy poflirtować z kobietą raz czy dwa, a przestaje traktować cię poważnie. – Na jego idealnie obojętnej twarzy pojawił się wyraz cierpienia. – Prosiłaś mnie, żebym zadzwonił, gdybym sobie coś przypomniał, prawda?

– Prawda. – Trochę cierpliwości, nakazała sobie w duchu. – Więc, przypomniałeś sobie?

– Te pamiętniki nie dawały mi spokoju. Pamiętasz, powiedziałem, że zawsze wszystko zapisywała. Ponieważ ich szukasz, domyśliłem się, że nie było ich w mieszkaniu Sharon.

– Powinieneś zostać detektywem.

– Lubię swoją pracę. W każdym razie zaczajeni się zastanawiać, gdzie mogła je przechowywać. I przypomniałem sobie o skrytce depozytowej.

– Już to sprawdziliśmy. Dzięki, w każdym razie.

– Och! No, ale jak się do niej dostaniesz beze mnie? Sharon nie żyje. Ewa w ostatniej chwili powstrzymała się przed przerwaniem połączenia.

– Bez ciebie?

– No. Trzy lata temu poprosiła mnie, żebym podpisał się za nią przy otrzymywaniu skrytki. Powiedziała, że nie chce, by jej nazwisko znalazło się w spisie klientów.

Serce Ewy zaczęło walić młotem.

– Ale co jej to dało?

Charles uśmiechnął się nieśmiało i czarująco.

– Cóż, podałem ją za swoją siostrę. Mam jedną w Kansas City. Więc wpisaliśmy ją jako Annie Monroe. Wnosiła wszystkie opłaty za wynajmowanie skrytki, więc kompletnie o tym zapomniałem. Nie mam nawet pewności, czy ją zachowała, lecz pomyślałem, że może chciałabyś o tym wiedzieć.

Gdzie jest ten bank?

– Na Manhattanie, przy Madison.

– Posłuchaj mnie, Charles. Jesteś w domu, prawda?

– Zgadza się.

– Zostań tam. Nigdzie się nie ruszaj. Będę u ciebie za piętnaście minut. Pojedziemy do banku, ty i ja.

– Jeśli tylko tyle mogę dla ciebie zrobić… Hej, dałem ci dobrą wskazówkę, słodka pani porucznik?

– Po prostu siedź w domu.

Wkładała już kurtkę, kiedy jej telełącze znowu zahuczało.

– Dallas.

– Tu oficer dyżurny. Dallas, ktoś chce z tobą rozmawiać. Obraz wyłączony. Ta osoba nie chce zostać zidentyfikowana.

– Ustaliliście, skąd dzwoni?

– Ustalamy.

– Zatem przełączcie. – Podniosła swoją torbę, gdy włączył się dźwięk. – Tu Dallas.

– Jest pani sama? – Rozległ się kobiecy, drżący głos.

– Tak. Chce pani, żebym jej pomogła?

– To nie była moja wina. Musi pani wiedzieć, że to nie była moja wina.

– Nikt pani nie wini. – Wyćwiczone ucho Ewy wychwyciło w głosie nieznajomej zarówno strach, jak i ból. – Po prostu proszę mi powiedzieć, co się stało.

– Zgwałcił mnie. Nie mogłam go powstrzymać. Ją także zgwałcił. Potem ją zabił. Mnie też mógł zabić.

– Proszę mi powiedzieć, gdzie pani jest? – Wpatrywała się w ekran, czekając na jakieś dane.

Urywany oddech, pojękiwanie.

– Powiedział, że to ma być tajemnica. Nie mogłam powiedzieć. Zabił ją, więc nie mogła powiedzieć. Teraz ja zostałam. Nikt mi nie uwierzy.

– Ja pani wierzę. Pomogę pani. Proszę mi powiedzieć… – Zaklęła, gdy połączenie zostało przerwane. – Skąd? – spytała przełączywszy się na oficera dyżurnego.

Front Royal, Virginia. Numer siedem zero trzy, pięć pięć pięć, trzydzieści dziewięć zero osiem. Adres…

– Nie potrzebuję go. Połączcie mnie z kapitanem Ryanem Feeneyem z Wydziału Rozpoznania Elektronicznego. Szybko.

Dwie minuty to nie było wystarczająco szybko. Czekając Ewa omal nie wywierciła sobie dziury w skroni.

– Feeney, mam coś, i to naprawdę ważnego. – Co?

– Na razie nie mogę ci powiedzieć, ale jesteś mi potrzebny. Musisz pojechać po Charlesa Monroe.

– Chryste, Ewo, mamy go?

– Jeszcze nie. Monroe zaprowadzi cię do skrytki depozytowej Sharon. Dobrze się nim zajmij, Feeney. Jeszcze będzie nam potrzebny. I cholernie dobrze zajmij się tym, co znajdziesz w skrytce.

– Co zamierzasz zrobić?

– Muszę złapać samolot. – Przerwała połączenie, po czym zadzwoniła do Roarke'a. Straciła kolejne trzy cenne minuty, zanim pokazał się na monitorze.

– Miałem do ciebie dzwonić, Ewo. Wygląda na to, że będę musiał polecieć do Dublina. Może chciałabyś mi towarzyszyć?

– Roarke, potrzebny mi twój samolot. Natychmiast. Muszę jak najszybciej dostać się do Virginii. Jeśli będę korzystać z policyjnych albo publicznych środków transportu…

– Samolot będzie czekał na ciebie. Terminal C, wejście 22. Zamknęła oczy.

– Dzięki. Jestem twoją dłużniczką.

Jej wdzięczność trwała, dopóki nie przybyła na miejsce i nie ujrzała czekającego na nią Roarke'a.

– Nie mam czasu na rozmowę – powiedziała oschle. Jej długie nogi błyskawicznie pokonywały odległość między wejściem a windą.

– Pogadamy podczas lotu.

Nie lecisz ze mną. To oficjalne…

– To jest mój samolot, pani porucznik – przerwał jej łagodnie, gdy drzwi kabiny zamknęły się i winda zaczęła cicho sunąć w górę.

– Czy zawsze musisz stawiać warunki?

– Tak. Ale tym razem jest inaczej, niż myślisz. Właz otworzył się. Steward już na nich czekał.

– Witamy na pokładzie, sir, pani porucznik. Czy podać państwu coś do picia?

– Nie, dziękuję. Powiedz pilotowi, żeby startował, gdy tylko dostanie pozwolenie. – Roarke zajął swoje miejsce; Ewa stała pieniąc się ze złości. – Nie wystartujemy, dopóki nie usiądziesz i nie zapniesz pasów.

– Myślałam, że wybierasz się do Irlandii. – Mogła próbować się z nim kłócić albo po prostu usiąść.

– Tamta podróż może poczekać. Ta nie. Ewo, zanim przedstawisz mi swoje stanowisko, pozwól, że wyjaśnię ci moje. Jedziesz do Virginii w dużym pośpiechu. To sugeruje, że masz nowe informacje w sprawie DeBlass. Beth i Richard są moimi przyjaciółmi, oddanymi przyjaciółmi. Nie mam wielu oddanych przyjaciół, ty też nie. Postaw się w mojej sytuacji. Co byś zrobiła?

Zabębniła palcami o oparcie fotela, gdy samolot zaczął kołować.

– To nie jest sprawa osobista.

– Dla ciebie nie. Dla mnie szalenie osobista. Beth skontaktowała się ze mną, jeszcze zanim kazałem przygotować samolot. Poprosiła, żebym przyjechał.

– Dlaczego?

– Nie chciała powiedzieć. Nie musiała – wystarczyło, że poprosiła. Ewie trudno było czynić mu zarzut z tego, że jest lojalny.

– Nie mogę cię zatrzymać, ale ostrzegam, to sprawa wydziału.

– A w wydziale wrze od samego rana – rzekł spokojnym głosem – z powodu pewnej informacji, która przedostała się do prasy z niewiadomego źródła.

Wypuściła z sykiem powietrze. Nie da się zapędzić w kozi róg.

– Jestem ci wdzięczna za pomoc.

Wystarczająco mocno, by mi powiedzieć, jaki będzie tego wynik?

– Wydaje mi się, że facet wyleci z pracy jeszcze dzisiaj. – Niespokojnie poruszyła ramionami, wyglądając przez okno; chciała jak najszybciej dolecieć na miejsce. – Simpson będzie próbował zwalić całą winą na firmę, która prowadziła jego księgi rachunkowe. Nie sądzę, żeby mu się to udało. Policja skarbowa oskarży go o przestępstwo podatkowe. Sądzę, że wewnętrzne śledztwo ujawni, skąd brał pieniądze. Biorąc pod uwagę wyobraźnię Simpsona, obstawiam łapówki.

– I szantaż?

– Och, to on jej płacił. Zdążył to potwierdzić, zanim jego adwokat poradził mu milczenie. I będzie się tego trzymał, gdy tylko uświadomi sobie, że przyznanie się do opłacania szantażystki jest o wiele mniej ryzykowne od przyznania się do udziału w morderstwie.

Wyjęła swój komunikator i poprosiła o połączenie z Feeneyem.

– Cześć, Dallas.

– Masz je?

Feeney podniósł niewielkie pudełko, tak by mogła je zobaczyć na malutkim ekranie.

– Wszystkie opisane i opatrzone datami. Wspomnienia z jakichś dwudziestu lat.

– Jedź od końca, zacznij od ostatniego wpisu. Powinnam dotrzeć do celu za jakieś dwadzieścia minut. Skontaktuję się z tobą, gdy tylko zbadam, jak wygląda sytuacja.

– Cześć, słodka pani porucznik. – Charles wsunął głowę w ekran i uśmiechnął się do niej promiennie. – Jak się spisałem?

– Świetnie. Dzięki. Ale na razie zapomnij o skrytce depozytowej, pamiętnikach, wszystkim.

– Jakich pamiętnikach? – powiedział mrugając do niej. Przesłał jej pocałunek, zanim Feeney odepchnął go łokciem.

– Wracam do Centrali. Będziemy w kontakcie.

– Rozmowa skończona. – Ewa wyłączyła się i wsunęła komunikator z powrotem do kieszeni.

Roarke odczekał chwilę.

– Słodka pani porucznik?

– Zamknij się, Roarke. – Przymknęła oczy, by okazać mu lekceważenie, lecz nie była w stanie stłumić triumfalnego uśmiechu.

Kiedy wylądowali, musiała przyznać, że nazwisko Roarke'a działa szybciej niż odznaka. W ciągu paru minut byli we wspaniałym wynajętym samochodzie i mknęli do Front Royal. Roarke sam prowadził i robił to doskonale.

– Brałeś udział w rajdzie Safari?

– Nie. – Zerknął na nią, gdy jechali pod górę drogą 95 z prędkością prawie stu mil na godzinę. – Ale uczestniczyłem w kilku innych, liczących się na świecie.

– Wyobrażam sobie. – Zabębniła palcami w chropowaty drążek, gdy wystrzelił samochodem pionowo w górę, przelatując śmiało

– i wbrew przepisom – nad blokującymi przejazd samochodami.

– Powiedziałeś, że Richard jest twoim dobrym przyjacielem. Jak byś go opisał?

– Inteligentny, skory do poświęceń, spokojny. Rzadko się odzywa, jeśli nie ma nic konkretnego do powiedzenia. Żyje w cieniu swego ojca, z którym często się nie zgadza.

– Jak byś opisał jego stosunki z ojcem?

Samochód opadł z powrotem na ziemię, ledwo ślizgając się oponami po powierzchni jezdni.

– Z jego nielicznych wypowiedzi i z tego, co wypsnęło się Beth, wnioskuję, że cechowała je wrogość i poczucie zawodu.

– A jego stosunki z córką?

– Wybór, jakiego dokonała, pozostawał w sprzeczności z jego stylem życia, z jego, cóż, zasadami, jeśli wolisz. Zawsze uważał, że człowiek powinien mieć wolność wyboru własnej drogi życiowej. Jednak nie mogę sobie wyobrazić ojca, który chciałby, żeby jego córka zarabiała na życie sprzedając własne ciało.

Czy czuwał nad bezpieczeństwem ojca podczas ostatniej kampanii wyborczej do senatu?

Znowu wzniósł pojazd w powietrze, skierował go poza drogę, mrucząc coś o skrócie. W milczeniu przeleciał nad polanką, kilkoma domami mieszkalnymi i opadł na cichą podmiejską ulicę.

Przestała liczyć wykroczenia drogowe.

– Lojalność rodzinna jest ważniejsza od polityki. Człowiek o poglądach DeBlassa jest albo bezgranicznie kochany, albo bezgranicznie nienawidzony. Richard może nie zgadzać się z ojcem, lecz na pewno nie pragnie, by został skrytobójczo zamordowany. A ponieważ specjalizuje się w przepisach dotyczących ochrony, to naturalną koleją rzeczy pomaga ojcu.

Syn chroni ojca, pomyślała Ewa.

– A jak daleko DeBlass mógłby się posunąć, by chronić swego syna?

– Przed czym? Richard jest bardzo powściągliwy. Najchętniej trzyma się na uboczu, niewiele mówi o prowadzonych przez siebie sprawach. On… – Dopiero teraz zrozumiał wagę pytania. – Znajdź sobie inny cel – wycedził przez zęby. – To zły cel.

– Zobaczymy.

Dom na wzgórzu tchnął spokojem. Przycupnięty pod niebieskim zimnym niebem, wyglądał przytulnie z kilkoma odważnymi krokusami, które zaczynały wyglądać spod zmarzniętej trawy.

Pozory często mylą, pomyślała Ewa. Wiedziała, że to nie jest dom łatwego bogactwa, cichego szczęścia i spokojnego życia. Teraz, kiedy wiedziała, co się wydarzyło za tymi różowymi murami i błyszczącymi szybami, była tego pewna.

Elizabeth sama otworzyła im drzwi. Była bledsza i chudsza niż wtedy, gdy Ewa widziała ją po raz ostatni. Miała zapuchnięte od płaczu oczy, a szyte na miarę spodnie zwisały luźno na biodrach – skutek niedawnego spadku wagi.

– Och, Roarke. – Gdy Elizabeth znalazła się w jego ramionach, Ewa usłyszała, jak chrzęszczą kruche kości. – Przepraszam, że cię tutaj ściągnęłam. Nie powinnam była zawracać ci głowy.

– Nie bądź głupia. – Odchylił jej głowę do tyłu z taką delikatnością, że Ewa poczuła dziwne ukłucie w sercu i musiała bardzo się starać, by zachować rezerwę. – Beth, nie dbasz o siebie.

– Nie mogę normalnie funkcjonować, nie mogę myśleć ani nic robić. Ziemia chwieje mi się pod stopami i… – Przerwała, przypomniawszy sobie, że nie są sami. – Pani porucznik Dallas.

Elizabeth popatrzyła na Roarke'a z wyrazem oskarżenia w oczach, co nie uszło uwagi Ewy.

– On mnie tu nie przywiózł, pani Barrister. To ja go przywiozłam. Dziś rano otrzymałam telefon z tego miejsca. Czy to pani dzwoniła?

– Nie. – Elizabeth cofnęła się. Splotła ręce i zaczęła wykręcać palce. – Nie, nie dzwoniłam. To musiała być Catherine. Przyjechała tu wczoraj w nocy, zupełnie niespodziewanie. Rozhisteryzowana, podenerwowana. Jej matka została zabrana do szpitala, a rokowania są złe. Myślę, że stres, jaki przeżyła w ciągu ostatnich paru tygodni, po prostu był dla niej za duży. Dlatego cię wezwałam, Roarke. Richardowi już brakuje pomysłu. Ja niewiele mogę mu pomóc. Potrzebowaliśmy kogoś…

– Może wejdziemy i usiądziemy?

– Są w saloniku. – Elizabeth odwróciła się gwałtownie, by rzucić okiem na hali. – Ona nie chce przyjąć żadnych środków uspokajających, nie chce niczego wyjaśnić. Pozwoliła nam tylko zadzwonić do swego męża i syna, powiedzieć im, że jest tutaj i żeby nie przyjeżdżali. Opętała ją myśl, że grozi im jakieś niebezpieczeństwo. Przypuszczam, że pod wpływem tego, co przydarzyło się Sharon, zaczęła bardziej martwić się o swoje dziecko. Ogarnęła ją obsesja uchronienia go przed Bóg wie czym.

– Jeśli do mnie dzwoniła – wtrąciła Ewa – to może ze mną porozmawia.

– tak. Tak, dobrze.

Poprowadziła ich przez hali do schludnego, zalanego słońcem saloniku. Catherine DeBlass siedziała na sofie, wtulona w ramiona brata. Ewa nie była pewna, czy ją pocieszał, czy strofował. Richard podniósł niespokojne oczy na Roarke'a.

– Dobrze, że przyjechałeś. Mamy kłopot, Roarke. – Jego głos zadrżał, niemal się załamał. – Mamy kłopot.

Roarke przykucnął przed Catherine.

– Elizabeth, dlaczego nie każesz podać kawy? – zapytał.

– Och, oczywiście. Przepraszani.

– Catherine. – Jego głos był łagodny, podobnie jak dotyk ręki, którą położył jej na ramieniu. Ale Catherine wzdrygnęła się i popatrzyła na niego oszalałym wzrokiem.

– Nie dotykaj mnie. Co… co ty tu robisz?

– Przyjechałem zobaczyć się z Beth i Richardem. Przykro mi, że czujesz się niezbyt dobrze.

– Dobrze? – Wydała jakiś dźwięk, który mógł być stłumionym śmiechem. – Nikt z nas już nigdy nie będzie czuł się dobrze. Jak byśmy mogli? Wszyscy jesteśmy skażeni. Wszyscy ponosimy winę.

– Za co?

Potrząsnęła głową, wciskając się w róg kanapy.

– Nie mogę z tobą rozmawiać.

– Pani senator DeBlass. Jestem porucznik Dallas. Dzwoniła pani do mnie nie tak dawno temu.

– Nie, nie, nie dzwoniłam. – Przerażona Catherine objęła się mocno ramionami. – Nie dzwoniłam. Nic nie powiedziałam.

Ody Richard pochylił się, by jej dotknąć, Ewa posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Celowo usiadła między nimi i wzięła zimną rękę Catherine.

– Chciała pani, żebym jej pomogła. I pomogę pani.

– Nie może pani. Nikt nie może. Popełniłam błąd, dzwoniąc. Musimy zachować to w rodzinie. Mam męża. Mam synka. – Łzy zaczęły płynąć z jej oczu. – Muszę ich chronić. Muszę wyjechać, daleko wyjechać, bym mogła ich chronić.

– My ich ochronimy – powiedziała cicho Ewa. – Ochronimy panią. Było za późno, żeby ochronić Sharon. Nie może pani winić się za to.

Nie próbowałam tego powstrzymać – wyszeptała Catherine.

– Może nawet się ucieszyłam, ponieważ to nie byłam ja. To nie byłam ja.

– Pani DeBlass, mogę pani pomóc. Mogę ochronić panią i pani rodzinę. Proszę mi powiedzieć, kto panią zgwałcił?

Richard syknął zszokowany.

– Mój Boże, co pani mówi? Co… Ewa spiorunowała go wzrokiem.

– Proszę być cicho. Tu już nie ma tajemnic.

– Tajemnice – szepnęła Catherine drżącymi wargami. – Muszę to utrzymać w tajemnicy.

– Nie, nie musi pani. Takie tajemnice bolą. Wżerają się w człowieka. Wywołują strach i poczucie winy. Ci, którzy chcą, aby dochować takiego sekretu, właśnie to wykorzystują – poczucie winy, strach, wstyd. Jedynym sposobem przezwyciężenia tego jest wyznanie prawdy. Proszę mi powiedzieć, kto panią zgwałcił.

Catherine odetchnęła gwałtownie. Popatrzyła przerażonym wzrokiem na brata. Ewa zwróciła ku sobie i przytrzymała jej twarz.

– Niech pani na mnie spojrzy. Tylko na mnie. I powie mi, kto panią zgwałcił. Kto zgwałcił Sharon?

– Mój ojciec. – Jęk rozpaczy wyrwał się jej z piersi. – Mój ojciec. Mój ojciec. Mój ojciec. – Schowała twarz w dłoniach i zatkała.

– O Boże! – Stojąca w drugim końcu pokoju Elizabeth cofnęła się gwałtownie, wpadając na służącą z tacą. Porcelanowa zastawa roztrzaskała się o podłogę. Kawa wyciekła ciemną strużką na przepiękny dywan. – O mój Boże! Moje dziecko!

Richard zerwał się z kanapy i podtrzymał żonę, gdy się zachwiała.

– Zabiję go za to! Zabiję go! – krzyknął i wtulił twarz w jej włosy.

– Beth! Och, Beth!

– Zrób dla nich wszystko, co w twojej mocy – szepnęła Ewa do Roarke'a i przytuliła do siebie Catherine.

– Myślałaś, że to Richard – rzekł półgłosem Roarke.

– Tak. – Podniosła na niego oczy, przygasłe i ponure. – Myślałam, że to ojciec Sharon. Pewnie nie chciałam uwierzyć, że tak ohydny proceder można uprawiać przez tyle lat. Roarke pochylił się do przodu. Miał kamienną twarz.

– Tak czy inaczej, DeBlass już jest martwy.

– Pomóż swoim przyjaciołom – spokojnie powiedziała Ewa.

Загрузка...