18

Pozwoliła Catherine się wypłakać, choć dobrze wiedziała, że łzy nie zmyją rany z jej duszy. Wiedziała także, że sama nie byłaby w stanie zapanować nad sytuacją. To Roarke polecił służbie uprzątnąć skorupy rozbitego serwisu, uspokajał przyjaciół, trzymał ich za ręce, a kiedy uznał, że nadszedł właściwy moment, łagodnie zaproponował Elizabeth, by napiła się herbaty.

Elizabeth sama ją przyniosła i dokładnie zamknęła drzwi do salonu, zanim podała szwagierce filiżankę herbaty.

– Proszę, kochanie, napij się trochę.

– Przykro mi. – Catherine objęła filiżankę dłońmi, by je rozgrzać. – Przykro mi. Myślałam, że to się skończyło. Musiałam tak myśleć. Inaczej nie mogłabym żyć.

– Wszystko w porządku. – Elizabeth, blada jak ściana, podeszła do męża.

– Pani DeBlass, musi mi pani o wszystkim opowiedzieć. Pani senator DeBlass? – Ewa poczekała, aż Catherine ponownie skupi na niej uwagę. – Czy rozumie pani, że przebieg tej rozmowy jest rejestrowany?

– On powstrzyma panią.

– Nie, nie powstrzyma. Zadzwoniła pani do mnie, ponieważ wiedziała pani, że to ja go powstrzymam.

– On boi się pani – szepnęła Catherine. – Boi się pani. Wiem o tym. Boi się kobiet. Dlatego je krzywdzi. Chyba musiał coś zrobić mojej matce. Zniszczył jej psychikę. Ona wiedziała.

– Pani matka wiedziała, że ojciec wykorzystuje panią seksualnie?

– Wiedziała. Udawała, że nie, ale widziałam to w jej oczach. Nie chciała wiedzieć – po prostu chciała, żebyśmy nadal uchodzili za spokojną, idealną rodzinę, żeby mogła wydawać swoje przyjęcia i być żoną senatora. – Zasłoniła ręką oczy. – Kiedy w nocy przychodził do mojego pokoju, następnego ranka widziałam to w jej twarzy. Lecz kiedy próbowałam z nią rozmawiać, nakłonić, by kazała mu z tym skończyć, udawała, że nie wie, o co mi chodzi. Powiedziała mi, żebym przestała fantazjować. Żebym była dobra i szanowała rodzinę.

Znowu opuściła rękę, wzięła filiżankę w obie dłonie, lecz nie wypiła nawet łyka herbaty.

– Kiedy byłam mała, miałam siedem czy osiem lat, przychodził do mnie w nocy i dotykał mnie. Powiedział, że wszystko jest w porządku, bo on jest tatusiem, a ja będę udawała mamusię. Powiedział, że to zabawa, sekretna zabawa. Powiedział, że muszę robić pewne rzeczy – dotykać go…

– Już dobrze. – Ewa uspokoiła Catherine, która zaczęła gwałtownie drżeć. – Nie musi pani mówić. Proszę powiedzieć to, co pani może.

– Musiałaś go słuchać. Musiałaś. On miał władzę w naszym domu. Richardzie?

– Tak. – Richard chwycił żonę za rękę i mocno ścisnął. – Wiem.

– Nie mogłam wam powiedzieć, ponieważ się wstydziłam i bałam, a mama po prostu odwracała oczy, więc myślałam, że muszę to robić. – Z trudem przełknęła ślinę. – Z okazji moich dwunastych urodzin urządzono przyjęcie. Mnóstwo przyjaciół, wielki tort i kucyki. Pamiętasz kucyki, Richardzie?

– Pamiętam. – Łzy spływały mu po policzkach. – Pamiętam.

– I tej nocy, nocy moich urodzin, przyszedł. Powiedział, że teraz jestem wystarczająco dorosła. Powiedział, że ma dla mnie prezent, specjalny prezent, ponieważ się rozwijam. I zgwałcił mnie. – Ukryła twarz w dłoniach i zadrżała. – Powiedział, że to prezent. O Boże! Błagałam go, by przestał, bo sprawiał mi ból. Byłam już wystarczająco duża, by wiedzieć, że to jest niewłaściwe, złe. Ja byłam zła. Ale nie przestał. Potem ciągle przychodził. Przez te wszystkie lata, dopóki nie wyniosłam się z domu. Pojechałam do college'u, wystarczająco daleko, by nie mógł mnie dotknąć. I wmówiłam sobie, że to nigdy się nie zdarzyło. Nigdy, nigdy się nie zdarzyło. Próbowałam być silna, ułożyć sobie życie. Wyszłam za mąż, bo myślałam, że będę bezpieczna. Justin był taki miły, taki delikatny. Nigdy mnie nie skrzywdził. A ja nigdy mu nie powiedziałam. Pomyślałam, że jeśli się dowie, będzie mną gardził. Więc wmawiałam sobie, że to się nigdy nie zdarzyło. Opuściła ręce i spojrzała na Ewę.

– Wierzyłam w to czasami. Najczęściej. Potrafiłam zapamiętać się w pracy, w życiu rodzinnym. A potem zorientowałam się, że robi to samo z Sharon. Chciałam jej pomóc, ale nie wiedziałam jak. Więc udawałam, że wszystko jest w porządku, tak jak moja matka. Zabił ją. Teraz mnie zabije.

– Dlaczego pani sądzi, że zabił Sharon?

– Ona nie była taka słaba jak ja. Zaatakowała go, wykorzystała to przeciwko niemu. Słyszałam, jak się kłócili. W Boże Narodzenie. Kiedy wszyscy przyjechaliśmy do jego domu, by udawać kochającą się rodzinę. Zobaczyłam, że idą do jego gabinetu i poszłam za nimi. Uchyliłam drzwi, podglądałam ich i podsłuchiwałam. Był na nią okropnie wściekły, ponieważ publicznie kpiła ze wszystkiego, co popierał. I powiedziała: “To ty zrobiłeś ze mnie dziwkę, ty skurwielu”. Ucieszyłam się, kiedy to usłyszałam. Chciałam wznieść okrzyk na jej cześć. Przeciwstawiła się. Straszyła, że go zdemaskuje, jeżeli jej nie zapłaci. Powiedziała, że wszystko opisała, każdy brudny szczegół. Więc będzie musiał przyjąć jej regały gry. Kłócili się, obrzucali przezwiskami. I wtedy…

Catherine zerknęła na Elizabeth, na swego brata, po czym odwróciła wzrok.

– Zdjęła bluzkę. – Elizabeth jęknęła i Catherine znowu zadrżała. – Powiedziała, że może ją mieć, jak każdy inny klient. Ale zapłaci więcej. O wiele więcej. Patrzył na nią. Znałam to spojrzenie, te szkliste oczy, te rozchylone usta. Złapał ją za piersi. Spojrzała na mnie. Prosto na mnie. Wiedziała, że tam jestem, i popatrzyła na mnie z odrazą. Może nawet z nienawiścią, bo wiedziała, że nic nie zrobię. Zamknęłam drzwi. Zamknęłam je i uciekłam. Było mi niedobrze. Och, Elizabeth.

– To nie twoja wina. Na pewno próbowała mi powiedzieć. Nigdy nic nie wiedziałam, nigdy nic nie słyszałam. Nigdy nie przyszło mi to do głowy. Byłam jej matką i nie ochroniłam jej.

– Próbowałam z nią rozmawiać. – Catherine mocno splotła dłonie. – Kiedy pojechałam do Nowego Jorku, żeby zebrać fundusze na kampanię. Powiedziała, że ja wybrałam swoją drogę, ona wybrała swoją. I jej jest lepsza. Ja bawię się w politykę, chowani głowę w piasek, a ona bawi się władzą i ma oczy szeroko otwarte.

– Kiedy usłyszałam, że nie żyje, wiedziałam. Na pogrzebie obserwowałam go, a on widział, że go obserwuję. Podszedł do mnie, otoczył ramionami, przycisnął do siebie, jakby w geście pocieszenia. A do ucha szepnął mi, żebym uważała. Żebym zobaczyła i zapamiętała, co się dzieje, gdy nie dotrzymuje się sekretów rodzinnych. I powiedział, że Franklin to świetny chłopak. Że ma wobec niego szerokie plany. Powiedział, że muszę być bardzo dumna. I bardzo ostrożna. – Zamknęła oczy. – Co mogłam zrobić? Jest moim dzieckiem.

– Nikt nie skrzywdzi pani syna. – Ewa przykryła dłonią zaciśnięte ręce Catherine. – Obiecuję pani.

– Nigdy nie będę wiedziała, czy mogłam ją ocalić. Twoje dziecko,. Richardzie.

– Teraz pani wie, że robi wszystko, co możliwe. – Ewa bezwiednie wzięła Catherine za rękę i ścisnęła ją uspokajająco. – Pani DeBlass, nie będzie pani łatwo przejść przez to wszystko jeszcze raz, ale musi pani to zrobić. Stawić czoło opinii publicznej. Złożyć zeznania, by można było wytoczyć mu proces.

– Nie dopuści do procesu – zmęczonym głosem odparła Catherine.

– Nie pozostawię mu wyboru. – Może jeszcze nie w sprawie morderstwa, pomyślała. Ale oskarży go o seksualne wykorzystywanie nieletnich. – Pani Barrister, wydaje mi się, że pani szwagierka powinna teraz odpocząć. Może zaprowadzi ją pani na górę?

Tak, oczywiście. – Elizabeth wstała, podeszła do Catherine i pomogła jej podnieść się z kanapy. – Chodź, kochanie, położysz się na chwilę.

– Przykro mi. – Catherine oparła się ciężko o Elizabeth, która wyprowadziła ją z pokoju. – Tak mi przykro. Niech mi Bóg wybaczy.

– Panie DeBlass, mamy w wydziale niezłą lekarkę, psychiatrę. Wydaje mi się, że pańska siostra powinna się z nią zobaczyć.

– Tak. – Powiedział z roztargnieniem, wpatrując się w zamknięte drzwi. – Będzie potrzebowała kogoś. Czegoś.

Wszyscy będziecie potrzebowali, pomyślała Ewa.

– Czy jest pan w stanie odpowiedzieć na parę pytań?

– Nie wiem. On jest tyranem, ma trudny charakter. Ale to czyni z niego potwora. Jak mogę pogodzić się z faktem, że mój ojciec jest potworem?

– Ma alibi na tę noc, kiedy zabito pańską córkę – zauważyła Ewa. – Na razie nie mogę oskarżyć go o morderstwo.

– Alibi?

– Z zeznań Rockmana wynika, że tej nocy pracował z pana ojcem w jego biurze we Wschodnim Waszyngtonie prawie do drugiej nad ranem.

– Rockman powie wszystko, co ojciec mu każe.

– Włącznie z kryciem morderstwa?

– Takie rozwiązanie było najprostsze. Dlaczego ktoś miałby sądzić, że mój ojciec maczał w tym palce? – Zadrżał, jakby nagle przeszedł go chłód. – Zeznanie Rockmana jedynie pozostawia jego pracodawcę poza wszelkimi podejrzeniami.

– W jaki sposób pana ojciec pojechał do Nowego Jorku i wrócił do Wschodniego Waszyngtonu, jeśli nie chciał, by jego podróż została odnotowana?

– Nie wiem. Jeśli poleciał swoim samolotem, to powinien być wpis w dzienniku pokładowym.

– Wpisy można zmieniać – rzekł Roarke.

– Tak. – Richard podniósł oczy, jakby nagle sobie przypomniał, że jego przyjaciel jest w pokoju. – Wiesz o tym lepiej ode mnie.

Aluzja do dawnych czasów, kiedy zajmowałem się przemytem – wyjaśnił Roarke Ewie. – Można to zrobić, ale trzeba przekupić parę osób. Pilota, pewnie mechanika i z całą pewnością naziemnego pracownika lotniska.

– Więc wiem, kogo mam przycisnąć do muru. – Gdyby udało się jej udowodnić, że jego samolot odbył taką podróż tamtej nocy, miałaby punkt zaczepienia. Wystarczający, żeby złamać DeBlassa.

– Dużo pan wie o kolekcji broni swego ojca?

– Więcej niż bym chciał. – Richard stanął na drżących nogach. Podszedł do barku, wlał alkohol do szklaneczki. Wypił go szybko, niczym lekarstwo. – Lubi swoje rewolwery, często się nimi popisuje. Kiedy byłem młodszy, próbował mnie nimi zainteresować. Roarke może potwierdzić, że mu się to nie udało.

– Richard uważa, że broń jest niebezpiecznym symbolem nadużywania władzy. I mogę ci powiedzieć, że DeBlass czasami dokonywał zakupów na czarnym rynku.

– Dlaczego wcześniej o tym nie wspomniałeś?

– Nie pytałaś.

Na razie zostawiła ten temat w spokoju.

– Czy pana ojciec zna się na systemach bezpieczeństwa, na ich technicznych aspektach?

– Oczywiście. Jest dumny z tego, że wie, jak się chronić. To jeden z nielicznych tematów, który możemy omawiać bez kłótni.

– Czy uznałby go pan za eksperta?

– Nie – odpowiedział wolno Richard. – Za utalentowanego amatora.

– Jego stosunki z szefem policji Simpsonem. Jakby je pan opisał?

– Samoobsługa. Uważa Simpsona za głupca. Mój ojciec lubi wykorzystywać głupców. – Nagle opadł na fotel. – Przykro mi. Nie mogę tego robić. Potrzebuję trochę czasu. Chcę być z żoną.

– W porządku. Panie DeBlass, każę śledzić pana ojca. Każda próba zbliżenia się do niego zostanie zarejestrowana. Proszę tego nie robić.

Sądzi pani, że będę próbował go zabić? – Richard zaśmiał się smutno i spojrzał na swoje dłonie. – Chciałbym. Za to, co zrobił z moją córką, z moją siostrą, z moim życiem. Ale brakuje mi odwagi.

Kiedy znowu znaleźli się na dworze, Ewa poszła prosto do samochodu, nie patrząc na Roarke'a.

– Podejrzewałeś to? – spytała.

– Że DeBlass jest w to zamieszany? Owszem.

– Ale mi nie powiedziałeś.

– Nie. – Roarke zatrzymał ją, zanim otworzyła szarpnięciem drzwi. – To było przeczucie, Ewo. Nie miałem pojęcia, co przeżyła Catherine. Najmniejszego pojęcia. Podejrzewałem, że Sharon i DeBlass mieli ze sobą romans.

– To zbyt eleganckie określenie ich związku.

– Podejrzewałem to – kontynuował – ze sposobu, w jaki o nim mówiła podczas naszej jedynej wspólnej kolacji. Ale to znowu było przeczucie, nie pewnik. Przeczucia nie pomogłyby ci rozwikłać tej sprawy… poza tym – dodał obracając ją w swoją stronę – gdy cię poznałem, zachowałem swoje przeczucia dla siebie, ponieważ nie chciałem cię zranić. – Odwróciła gwałtownie głowę. Cierpliwie ujął jej twarz w dłonie i zwrócił ku sobie. – Nie masz nikogo, kto mógłby ci pomóc?

– Nie chodzi o mnie. – Głos jej zadrżał. – Nie mogę o tym myśleć, Roarke. Nie mogę. Położę sprawę, jeśli zacznę się nad tym zastanawiać. A jeśli ją położę, to on nie zostanie ukarany. Za gwałt, morderstwo, seksualne wykorzystywanie dzieci, które powinien był chronić. Nie dopuszczę do tego.

– Czyż nie powiedziałaś Catherine, że jedynym sposobem uwolnienia się od przeszłości jest opowiedzenie o niej?

– Robota na mnie czeka.

Stłumił uczucie rozczarowania.

– Domyślam się, że chcesz pojechać na lotnisko w Waszyngtonie, gdzie DeBlass trzyma swój samolot.

Tak. – Wsiadła do samochodu, a Roarke obszedł go, by zająć miejsce za kierownicą. – Możesz mnie wysadzić przy najbliższym przystanku.

– Jadę z tobą, Ewo.

– Doskonale. Muszę się zameldować.

Gdy zjeżdżał krętą uliczką, połączyła się z Feeneyem.

– Mam tu coś niesamowitego – powiedziała, zanim zdążył się odezwać. – Jestem w drodze do Wschodniego Waszyngtonu.

– Ty masz coś niesamowitego? – Feeney niemal śpiewał. – Nie musiałem długo szukać, Dallas. Wystarczyło przeczytać ostatnią stroniczkę, którą zapisała rankiem w dniu morderstwa. Bóg jeden wie, dlaczego odniosła pamiętnik do banku. Ślepy traf. Miała randkę o północy. Nigdy nie zgadniesz z kim.

– Ze swoim dziadkiem.

Feeney wytrzeszczył oczy, prychnął.

– Cholera jasna, Dallas, skąd o tym wiesz?

Ewa zamknęła na chwilę oczy.

– Powiedz mi, że masz to czarno na białym. Powiedz mi, że wymienia go z nazwiska.

– Nazywa go senatorem. Nazywa go swoim starym podłym dziadziusiem. I wesoło pisze, że liczy mu pięć tysięcy dolarów za każde rżnięcie. Cytuję: Niemal warto było pozwolić mu ślinić się nade mną – drogi stary dziadek ma w sobie jeszcze mnóstwo energii. Skurwiel. Pięć tysięcy doków co parę tygodni to nie jest taki zły układ. Do cholery, na pewno mu pokażę, że jestem warta tych pieniędzy. Nie tak jak wtedy, kiedy byłam mała i mnie wykorzystywał. Role się odwróciły. Ja nie stanę się taką wysuszoną śliwką jak biedna ciotka Catherine. Ja zrobiłam z tego kwitnący interes. A pewnego dnia, gdy mnie to znudzi, prześlę swoje pamiętniki mediom. W wielu kopiach. Ten skurwysyn oszaleje, kiedy mu powiem, co zamierzam zrobić. Może dziś wieczorem trochę go postraszę. O Boże, to cudownie mieć nad nim taką władzę, żeby móc go dręczyć po tym wszystkim, co mi zrobił.

Feeney potrząsnął głową.

– To był układ długoterminowy, Dallas. Przejrzałem kilka wpisów. Czerpała niezłe zyski z szantażu, nazwiska, nazwiska i czyny. Z tego, co pisze, wynika, że senator był w jej mieszkaniu w noc morderstwa. A to z kolei oznacza, że jego zeznania są gówno warte.

– Możesz się postarać o nakaz aresztowania?

– Komendant kazał to załatwić, gdy tylko zadzwoniłaś. Powiedział, żeby go zgarnąć. Pod zarzutem trzykrotnego morderstwa.

Wolno wypuściła powietrze.

– Gdzie go znajdę?

– Jest w siedzibie Senatu, zachwala swoją Ustawę o Moralności.

– O kurde, to świetnie. Już tam jadę. – Wyłączyła się, popatrzyła na Roarke'a. – O ile szybciej to coś może jechać?

– Zobaczymy.

Gdyby wraz z nakazem aresztowania nie dostała rozkazu Whitneya, by postępować dyskretnie, wkroczyłaby do gmachu Senatu i zakuła DeBlassa w kajdanki na oczach jego kolegów. Mimo że nie mogła tego zrobić, i tak odczuwała ogromną satysfakcję.

Poczekała, dopóki nie skończył swego płomiennego przemówienia o upadku moralnym kraju, o postępującym rozkładzie, będącym skutkiem swobody seksualnej, kontroli urodzin i inżynierii genetycznej. Potępił brak moralności wśród młodzieży, odejście od nauczania religii w domu, w szkole, w miejscu pracy. Nasz naród pod okiem Boga stał się bezbożny. Nasze konstytucyjne prawo do posiadania broni zostało zniesione przez liberalną lewicę. Zarzucił słuchaczy liczbami mówiącymi o liczbie brutalnych zbrodni, o upadku miast, o nielegalnych narkotykach, wszystko to w wyniku, jak stwierdził senator, naszej postępującej zgnilizny moralnej, łagodnego traktowania przestępców i pobłażania wolności seksualnej.

Ewa słuchała tego z obrzydzeniem.

– W roku dwa tysiące szesnastym – powiedziała cicho – pod koniec Rewolty Miejskiej, przed wprowadzeniem zakazu posiadania broni, tylko na Manhattanie dziesięć tysięcy osób zostało rannych lub zginęło w wyniku postrzelenia.

Gdy zamilkła słuchając jadowitego przemówienia DeBlassa, Roarke położył jej rękę na karku.

– Zanim zalegalizowaliśmy prostytucję, gwałt lub próba gwałtu zdarzały się przeciętnie co trzy sekundy. Oczywiście, gwałty nadal się zdarzają, gdyż wynikają raczej z agresji niż z potrzeby seksualnej, lecz statystyki spadają. Licencjonowane prostytutki nie potrzebują alfonsów, więc nie są przez nich bite, maltretowane, mordowane. I nie mogą używać narkotyków. Kiedyś kobiety z niechcianą ciążą szukały pomocy u rzeźników. Miały do wyboru ryzykować życie lub je zmarnować. Zanim inżynieria genetyczna umożliwiła operacje w łonie matki, dzieci rodziły się ślepe, głuche, kalekie. Ten świat nie jest idealny, ale słuchając DeBlassa człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę, że mogłoby być dużo gorzej. – Wiesz, co zrobią z nim media, kiedy to wyjdzie na jaw?

– Ukrzyżują go – mruknęła Ewa. – W Bogu nadzieja, że nie uznają go za męczennika.

– Autorytet moralny podejrzany o kazirodztwo, kontakty z prostytutkami, popełnienie morderstwa. Nie sądzę. Jest skończony. – Roarke skinął głową. – Pod każdym względem.

Dobiegł ich gromki aplauz z galerii. Sądząc po żarliwości oklasków, ekipa DeBlassa postarała się o zorganizowanie mu klaki.

Do diabła z dyskrecją, pomyślała, kiedy uderzeniem młotka przewodniczący zamknął posiedzenie i ogłosił godzinną przerwę.

Musiała przecisnąć się przez tłum pomocników, asystentów i gońców, zanim dotarła do DeBlassa. Jego zwolennicy poklepywali go po plecach; gratulując mu elokwencji.

Poczekała, dopóki jej nie dostrzegł, dopóki nie omiótł wzrokiem jej, potem Roarke'a, dopóki jego usta nie zacisnęły się.

– Pani porucznik, jeśli chce pani ze mną porozmawiać, proszę przejść do mojego biura. Sama. Mogę pani poświęcić dziesięć minut.

– Jeszcze będzie pan miał mnóstwo czasu, senatorze. Senatorze DeBlass, aresztuję pana pod zarzutem morderstwa Sharon DeBlass, Loli Starr i Georgie Castle.

Kiedy głośno zaprotestował i pomruk poszedł po sali, podniosła głos.

– Ponadto jest pan oskarżony o kazirodcze gwałty na Catherine DeBlass, pańskiej córce, i Sharon DeBlass, pańskiej wnuczce. – Zanim zdążył otrząsnąć się z szoku, wykręciła mu ręce do tyłu, zatrzaskując kajdanki na nadgarstkach. – Nie musi pan nic mówić.

– To oburzające! – wybuchnął, gdy recytowała mu przepisową formułkę. – Jestem senatorem Stanów Zjednoczonych. To jest siedziba władz federalnych.

– I tych dwóch agentów federalnych będzie pana eskortować – dodała. – Ma pan prawo do adwokata. – Kiedy wymieniała mu jego prawa, deputowani i obserwatorzy, widząc wyraz jej twarzy, cofnęli się. – Czy rozumie pan swoje prawa?

– Dostanę twoją odznakę, ty dziwko. – Zaczął sapać, kiedy przepychali się przez tłum.

– Potraktuję to jako odpowiedź twierdzącą. Proszę głęboko oddychać, senatorze. – Nie chcemy, żeby dostał pan zawału serca.

– Nachyliła się do jego ucha. – Nie dostaniesz mojej odznaki, ty skurwysynu. Za to ja dobiorę ci się do tyłka. – Przekazała go agentom federalnym. – Czekają na niego w Nowym Jorku – rzuciła krótko.

Jej słów prawie nie było słychać. DeBlass wrzeszczał żądając natychmiastowego zwolnienia. W siedzibie senatu zakodowało się. W tłumie dostrzegła. Rockmana. Podszedł do niej; miał twarz wykrzywioną wściekłością.

– Popełnia pani błąd, pani porucznik.

– Nie, nie sądzę. Ale pan go popełnił w swoim zeznaniu. Moim zdaniem pociągnie to za sobą oskarżenie o współudział. Zajmę się tym, jak tylko wrócę do Nowego Jorku.

– Senator DeBlass to wielki człowiek. Jest pani tylko pionkiem w grze liberałów, którzy chcą go zniszczyć.

– Senator DeBlass jest pedofilem i kazirodcą. Gwałcicielem i mordercą. A ja, przyjacielu, jestem gliną, która go zgarnęła. Jeśli nie chcesz pójść na dno razem z nim, skontaktuj się z adwokatem.

Roarke musiał zapanować nad chęcią porwania jej w ramiona, kiedy szła przez rozbrzmiewające okrzykami korytarze siedziby Senatu. Przedstawiciele mediów próbowali się do niej dopchać, ale przeszła obok, jakby ich w ogóle nie dostrzegła.

– Podoba mi się twój sposób bycia, pani porucznik Dallas – powiedział, kiedy dotarli do samochodu. – Bardzo mi się podoba. I przy okazji, już nie myślę, że jestem w tobie zakochany. Wiem, że jestem.

Spróbowała powstrzymać mdłości podchodzące jej do gardła.

– Wynośmy się stąd, do diabła.

Tylko siłą woli udało się jej zachować spokój do czasu, kiedy znalazła się w samolocie. Dzięki temu jej głos był bezbarwny i pozbawiony emocji, kiedy składała raport swemu przełożonemu. Potem zachwiała się i odtrąciwszy Roarke'a, pobiegła do toalety, gdzie gwałtownie wymiotowała.

Roarke czekał bezradnie po drugiej stronie drzwi. Znał ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że współczucie tylko pogorszy sprawę. Wydał polecenia stewardowi i zajął swoje miejsce. Czekając, aż wróci, przyglądał się pasowi startowemu. Uniósł głowę, kiedy drzwi się otwarły. Była blada jak płótno, miała ciemne, rozszerzone źrenice, jej zwykle zwinne ruchy były teraz chwiejne i niezdarne.

– Przykro mi, chyba mnie to dopadło. Kiedy usiadła, podał jej kubek.

– Wypij, to ci pomoże.

– Co to?

– Herbata z odrobiną whiskey.

– Jestem na służbie – zaczęła, ale przerwał jej gwałtownie.

– Wypij albo wleję ci to do gardła. – Przycisnął guzik i rozkazał pilotowi startować.

Tłumacząc sobie, że to przyjemniejsze niż kłótnia, podniosła kubek do ust, ale nie mogła opanować drżenia rąk. Szczękając zębami z trudem upiła łyk, zanim odstawiła kubek. Wstrząsały nią dreszcze. Kiedy Roarke chciał się do niej zbliżyć, odchyliła się do tyłu. Wciąż źle się czuła, skręcały ją mdłości, głowa ciążyła jej jak ołów.

– Mój ojciec mnie zgwałcił – powiedziała ku swemu zaskoczeniu. W jej oczach odbił się szok, jakiego doznała słysząc swe własne słowa. – Wielokrotnie. I bił mnie, wielokrotnie. To, czy się broniłam, czy nie, nie miało znaczenia. I tak mnie gwałcił. I tak mnie bił. I nic nie mogłam zrobić. Nie można nic zrobić, kiedy ludzie, którzy powinni się tobą opiekować, wykorzystują cię w ten sposób. Krzywdzą cię. Ranią.

– Ewo – wziął ją za rękę, przytrzymując jej dłoń, kiedy próbowała się wyrwać. – Tak mi przykro. Tak strasznie przykro.

– Powiedzieli mi, że miałam osiem lat, kiedy mnie znaleźli na jakiejś uliczce w Dallas. Krwawiłam, miałam złamaną rękę. Musiał mnie tam porzucić. Nie wiem. Może sama uciekłam. Nie pamiętam. Ale nigdy po mnie nie przyszedł. Nikt nigdy po mnie nie przyszedł.

– A twoja matka?

– Nie wiem. Nie pamiętam jej. Może już nie żyła. Może była taka jak matka Catherine i udawała, że o niczym nie wie. Zostały mi tylko urywki wspomnień i koszmary, w których powracają najgorsze chwile. Nawet nie znam swego imienia. Nie byli w stanie ustalić mojej tożsamości.

– Ale potem byłaś bezpieczna?

– Nigdy nie byłeś w środku tego systemu. Tam nie ma miejsca na bezpieczeństwo. Jest tylko bezsilność. Pozbawiają cię wszystkiego, twierdząc, że to dla twojego dobra. – Westchnęła, oparła głowę na podgłówku i zamknęła oczy. – Roarke, ja nie chciałam zaaresztować DeBlassa. Ja chciałam go zabić. Chciałam go zabić własnymi rękoma, za to, co stało się ze mną. Odbierałam to bardzo osobiście.

– Zrobiłaś to, co do ciebie należało.

– Tak, zrobiłam to, co do mnie należało. I będę to robić nadal. – Ale nie myślała teraz o pracy. To było życie. Jej i jego. – Roarke, teraz już wiesz, że siedzi we mnie coś niedobrego. To jest jak wirus, który czai się w człowieku i atakuje, kiedy system odpornościowy jest osłabiony. Nie warto na mnie stawiać.

– Lubię długie dyskusje. – Uniósł jej dłoń do ust i pocałował. – Może się nad tym zastanowimy. Może oboje na tym zyskamy.

– Nigdy przedtem nikomu o tym nie mówiłam.

– Teraz ci lepiej?

– Nie wiem. Może. Jezu, jaka jestem zmęczona.

– Możesz się o mnie oprzeć. – Otoczył ją ramieniem i pozwolił, by położyła mu głowę na piersi.

– Na razie – mruknęła. - Do zobaczenia w Nowym Jorku.

– No to do zobaczenia. – Przycisnął usta do jej włosów, mając nadzieję, że uśnie.

Загрузка...