7

Podeszła do kamery zainstalowanej przy wejściu do mieszkania Charlesa Monroe i zaczęła oznajmiać swe przybycie, kiedy drzwi otworzyły się. Monroe miał na sobie czarny krawat, kaszmirową pelerynę narzuconą niedbale na ramiona oraz kremowy kaszmirowy szalik. Jego uśmiech prezentował się tak samo ładnie jak strój.

– Porucznik Dallas. Miło panią znowu widzieć. – Jego oczy z zachwytem przesunęły się po niej. – Tak mi przykro, że muszę wyjść.

– Nie zajmę panu dużo czasu. – Zrobiła krok do przodu, on – krok do tyłu. – Parę pytań, panie Monroe, tutaj, nieformalnie, albo na policji z pańskim przedstawicielem lub adwokatem.

Jego starannie wymodelowane brwi uniosły się.

– Rozumiem. Sądziłem, że mamy to już za sobą. Proszę pytać, pani porucznik. Zatrzasnął drzwi. – Obejdzie się bez formalności.

– Gdzie pan był przedwczoraj między ósmą a jedenastą w nocy?

– Przedwczoraj w nocy? – Wyciągnął z kieszeni kalendarz i zajrzał do niego. – Ach, tak. O siódmej trzydzieści podjechałem po klientkę i zabrałem ją do Teatru Wielkiego na przedstawienie, które zaczynało się o ósmej. Grali Ibsena – przygnębiająca sztuka. Siedzieliśmy w trzecim rzędzie, pośrodku. Spektakl skończył się parę minut przed jedenastą, potem zjedliśmy późną kolację, którą przywieziono nam do domu. Byłem zajęty z klientką do trzeciej nad ranem.

Schował kalendarz i uśmiechnął się szeroko.

Czy to oczyszcza mnie z podejrzeń?

– Jeśli ta klientka potwierdzi pana zeznania. Uśmiech przeszedł w wyraz bolesnego rozczarowania.

– Pani porucznik, zabija mnie pani.

– Ktoś zabija ludzi z pana branży – warknęła w odpowiedzi. – Nazwisko i numer telefonu, panie Monroe. – Poczekała, dopóki nie podał jej danych ponurym głosem. – Zna pan Lolę Starr?

– Lola, Lola Starr… chyba o niej nie słyszałem. – Znowu wyjął kalendarz i przejrzał notes z adresami. – Na pewno nie. Dlaczego pani pyta?

– Usłyszy pan o tym w porannych wiadomościach. – To było wszystko, co Ewa mu powiedziała, otwierając drzwi. – Na razie giną tylko kobiety, ale na pana miejscu byłabym bardzo ostrożna w umawianiu się z nowymi klientami.

Głowa pękała jej z bólu, gdy szła w kierunku windy. Nie mogła się powstrzymać, by nie spojrzeć na drzwi mieszkania Sharon DeBlass, nad którymi migotało czerwone policyjne światełko.

Powinnam się przespać, pomyślała. Powinnam pojechać do domu i nie myśleć o niczym przez godzinę. Ale zamiast tego przesunęła swój identyfikator przez czytnik, by zwolnić blokadę, i weszła do mieszkania zamordowanej kobiety.

Było ciche. I puste. Niczego innego się nie spodziewała. Miała nadzieję, że wyczuje coś intuicyjnie, ale czuła tylko tępe walenie w skroniach. Nie zwracając na nie uwagi, weszła do sypialni.

Szyby także zostały opryskane kryjącym sprayem, by dziennikarze czy też chorobliwie ciekawscy ludzie nie latali obok okien mieszkania Sharon i nie oglądali miejsca zbrodni. Poleciła, by zapalono lampy; światło rozproszyło mrok, oświetlając łóżko.

Prześcieradła zdjęto i zabrano do laboratorium medycyny sądowej. Płyny ustrojowe, próbki włosów i skóry zostały już dokładnie przebadane, a wyniki analiz włączono do akt sprawy. Ewa zauważyła plamę na materacu, tam gdzie krew przeciekła przez atłasowe prześcieradła.

Wezgłowie łóżka też było nią zaplamione. Zastanawiała się, czy ktoś już próbował je wyczyścić.

Zerknęła w stronę stołu. Feeney zabrał mały stołowy komputer osobisty, by przejrzeć twardy dysk i dyskietki. Pokój został przeszukany i opróżniony. Nie było tu już nic do roboty.

Mimo to Ewa podeszła do komódki i jeszcze raz przetrząsnęła szuflady. Kto zechce wziąć te wszystkie ubrania, zastanowiła się. Jedwabie i koronki, kaszmiry i atłasy należące do kobiety, która lubiła czuć, jak ciała bogaczy ocierają się o jej skórę.

Może zabierze je matka Sharon. Dlaczego pani DeBlass nie poprosiła o oddanie rzeczy jej córki?

Trzeba to przemyśleć.

Przeszukała komódkę, jeszcze raz oglądając spódnice, sukienki, spodnie, modne czapki i kaftany, swetry i bluzki, sprawdzając kieszenie i bieliznę. Potem zajęła się butami starannie poukładanymi w pudełkach ze sztucznego tworzywa.

Kobieta ma tylko jedną parę nóg, pomyślała z rozdrażnieniem. Żadna nie potrzebuje sześćdziesięciu par butów. Parskając lekko, wsunęła ręką w rząd szpilek, głęboki tunel utworzony z kozaków, przesunęła palcami po sprężyście miękkich koturnach.

Lola nie miała ich tak dużo, przypomniała sobie. Dwie pary pantofli na śmiesznie wysokich obcasach, parę dziewczęcych sandałów wiązanych na rzemyki i parę tenisówek – wszystkie wepchnięte do jej wąskiej szafki.

Ale Sharon była tak dobrze zorganizowana, jak próżna. Jej buty były starannie poukładane w rzędach po…

Błąd. Czując, że ciarki chodzą jej po skórze, Ewa cofnęła się. Coś tu nie grało. Szafa była tak samo duża jak pokój i wykorzystana w każdym calu. Teraz zobaczyła, że na półkach jest przerwa długości jednej stopy. Stało się tak, ponieważ buty były poukładane w sterty po sześć pudełek, a takich stert było w rzędzie osiem.

Nie leżały tak, kiedy Ewa weszła tu po raz pierwszy, ani kiedy stąd wychodziła. Były ułożone w zależności od koloru i charakteru.

Po cztery pudełka w stercie, pamiętała doskonale, po dwanaście stert w rzędzie.

Taki drobny błąd, pomyślała z uśmiechem. Lecz człowiek, który popełni jeden błąd, może zrobić i drugi.

Może pani powtórzyć, poruczniku?

– Poprzestawiał pudełka z butami, panie komendancie. – Przebijając się przez korki uliczne, drżąc z zimna, gdyż grzejnik w samochodzie dmuchał ciepławym powietrzem tylko na jej stopy, Ewa nawiązała łączność ze swoim szefem. Sterowiec z turystami trzymał się tuż nad ziemią, donośny głos przewodnika radził, jak robić zakupy w podniebnych sklepach. Jakaś kretyńska ekipa drogowa, posiadająca zezwolenie na używanie w ciągu dnia maszyn o dużej mocy, wierciła dojazd do tunelu na rogu Szóstej i Siedemdziesiątej Ósmej. Ewa spróbowała przekrzyczeć hałas.

– Może pan obejrzeć dyskietki z jej mieszkania. Pamiętam, jaki był układ szafy. Zrobiła na mnie wrażenie, bo nie sądziłam, że jedna osoba może mieć tyle rzeczy i trzymać je w takim porządku. Wrócił.

– Wrócił na miejsce zbrodni? – spytał Whitney oschłym tonem.

– Komunały biorą się z faktów. – Mając nadzieję, że sąsiednia ulica będzie choć trochę spokojniejsza, skręciła w przecznicę i wylądowała za rozklekotanym mikrobusem. Czy żaden mieszkaniec Nowego Jorku nie pozostał w domu? – W przeciwnym razie nie byłyby komunałami – zakończyła i włączyła automatycznego kierowcę, by wsadzić ręce w kieszenie i w ten sposób je ogrzać. – Zauważyłam też inne rzeczy. Trzymała biżuterię w podzielonej na przegródki szufladzie. Pierścionki w jednej przegródce, bransoletki w drugiej, i tak dalej. Kilka łańcuchów było splątanych, kiedy zajrzałam tam ponownie.

– Ekipa techniczna…

– Sir, obejrzałam dokładnie mieszkanie po jej wyjściu. Wiem, że tam był. – Ewa czuła się zawiedziona reakcją Whitneya, ale wiedziała, że wynika ona z ostrożności. Dowódcy muszą być rozważni. – Poradził sobie z zabezpieczeniami i wszedł do środka. Szukał czegoś – czegoś, o czym zapomniał. Czegoś, co ona miała. Czegoś, co przeoczyliśmy.

– Chcesz, żeby jeszcze raz przeszukano mieszkanie?

– Tak. I chcę, żeby Feenley powtórnie przejrzał pliki Sharon. Gdzieś tam musi coś być. I to go martwi do tego stopnia, że postanowił wrócić, nie bacząc na ryzyko.

– Dam ci pisemne upoważnienie. Szef nie będzie z tego zadowolony. – Dowódca milczał przez chwilę. Potem, jakby właśnie sobie przypomniał, że jest to całkowicie bezpieczna linia, parsknął. – Do diabła z szefem. Powodzenia, Dallas.

– Dziękuję… – zaczęła, ale wyłączył się, zanim zdążyła dokończyć zdanie.

Druga z sześciu, pomyślała w zaciszu swego samochodu i wzdrygnęła się nie tylko z zimna. Było jeszcze czworo ludzi, których życie miała w swoich rękach.

Po wjechaniu do garażu zaklęła głośno, wściekła, że umówiła się z tym cholernym mechanikiem na następny dzień. Jeśli grzejnik rzeczywiście jest uszkodzony, to facet zabierze jej samochód i będzie się grzebał z jakąś kretyńską usterką przez tydzień. Myśl o robocie papierkowej, którą musiałaby wykonać, by otrzymać pojazd służbowy, wydała jej się zbyt straszna, by miała ochotę w ogóle rozważać ten pomysł.

Poza tym była przyzwyczajona do swego samochodu, ze wszystkimi jego kaprysami. Wszyscy wiedzą, że umundurowani policjanci dostają najlepsze pojazdy ziemia – powietrze. Detektywom musiały wystarczać stare gruchoty.

Będzie musiała zdać się na transport publiczny albo zwędzić samochód z garażu policyjnego i później ponieść konsekwencje swego czynu.

Zmarszczyła brwi na myśl o czekających ją nieprzyjemnościach. Pomyślała, że musi spotkać się osobiście z Feeneyem i powiedzieć mu, by przejrzał dyskietki nagrane w ciągu ostatniego tygodnia przez ochronę kompleksu Gorham. Wjechała windą na swoje piętro. Gdy tylko otworzyła drzwi, automatycznie sięgnęła po broń.

Było coś niepokojącego w ciszy, jaka panowała w mieszkaniu. Natychmiast się zorientowała, że nie jest w nim sama. Choć czuła, że ciarki chodzą jej po skórze, wyciągnęła ręce, w których trzymała broń, i szybko przesunęła wzrokiem po wnętrzu, przeskakując zgrabnie w lewo i w prawo.

W słabo oświetlonym, pełnym cieni pokoju panowała absolutna cisza. Nagle zauważyła jakiś ruch, jej napięte mięśnie zafalowały, a palec zawisł na spuście.

– Doskonały refleks, pani porucznik. – Roarke wstał z fotela, w którym na wpół leżał i z którego ją obserwował. – Tak doskonały – kontynuował tym samym łagodnym tonem, gdy zapalił lampę dotykiem dłoni – że mam nadzieję, iż nie wykorzystasz go przeciwko mnie.

Może to zrobi. Mogła go zabić. Jeden strzał i błogi uśmiech zniknąłby z jego twarzy. Ale każde użycie broni oznaczało robotę papierkową, której nie miała ochoty wykonywać tylko po to, żeby się zemścić.

– Co ty tu robisz, do cholery?

– Czekam na ciebie. – Nie spuszczając wzroku z jej oczu, podniósł ręce. – Jestem nieuzbrojony. Sama sprawdź, jeśli mi nie wierzysz.

Bardzo wolno, z pewnym ociąganiem, schowała broń do kabury.

– Domyślam się, że masz całą armię bardzo drogich i bardzo mądrych adwokatów, którzy oczyszczą cię z zarzutów, zanim skończę pisać na ciebie raport. Ale może mi wytłumaczysz, dlaczego mam narażać siebie na kłopoty, a miasto na wydatki, wsadzając cię do aresztu na parę godzin?

Stwierdził ze zdziwieniem, że rozbawił go sposób, w jaki na niego napadła.

– Nic by to nie dało. A ty jesteś zmęczona, Ewo. Dlaczego nie usiądziesz?.

Nie będę zawracała sobie głowy pytaniem cię, jak tu wszedłeś.

– Trzęsąc się ze złości, zastanawiała się, jak dużą satysfakcję sprawiłoby jej zakucie jego wypieszczonych nadgarstków w kajdanki. – Jesteś właścicielem tego budynku, więc odpowiedź sama się nasuwa.

– Jedną z rzeczy, którą w tobie podziwiam jest to, że nie tracisz czasu na sprawy oczywiste.

– Moje pytanie brzmi: dlaczego.

– Kiedy wyszłaś z mojego biura, złapałem się na tym, że myślę o tobie, i w sensie zawodowym i osobistym. – Uśmiechnął się, szybko i czarująco. – Jadłaś kolację?

– Dlaczego? – powtórzyła.

Zrobił krok w jej stronę i padający z boku strumień światła zadrgał lekko.

– Ze względów zawodowych, bo odbyłem parę rozmów, które mogą wydać ci się interesujące. Osobistych… – Zbliżył rękę do jej twarzy, muskając palcami policzek, dotykając kciukiem niewielkiego dołeczka w podbródku. – Zmartwił mnie wyraz zmęczenia w twoich oczach. Z jakiegoś powodu czuję, że powinienem cię nakarmić.

Chodź wiedziała, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, odsunęła się gwałtownie.

– Jakich rozmów?

Uśmiechnął się tylko i podszedł do jej telełącza.

– Mogę? – spytał wystukując jednocześnie numer. – Tu Roarke. Już możecie przysłać jedzenie na górę. – Rozłączył się i znowu uśmiechnął do Ewy. – Nie masz nic przeciwko temu, żeby to był makaron?

– Z zasady nie. Ale sprzeciwiam się temu, w jaki sposób mnie traktujesz.

– To jeszcze jedna rzecz, która mi się w tobie podoba. – Skoro ona nie chciała, on usiadł i nie zwracając uwagi na jej gniewnie zmarszczone brwi, wyjął papierośnicę. – Uznałem, że łatwiej się odprężyć przy gorącym posiłku. Za rzadko się odprężasz, Ewo.

Nie znasz mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć co robię, a czego nie robię. I nie powiedziałam, że możesz tu palić.

Zapalił papierosa, przyglądając się jej przez lekką, wonną mgiełkę.

– Nie zaaresztowałaś mnie za włamanie się do twojego mieszkania, więc nie zaaresztujesz mnie również za palenie. Przyniosłem butelkę wina. Zostawiłem ją w kuchni. Masz ochotę się napić?

– To, na co mam ochotę… – Nagle doznała olśnienia i ogarnęła ją taka wściekłość, że miała mgłę przed oczami. Jednym skokiem znalazła się przy komputerze, żądając sprawdzenia kodu wejściowego.

To go zirytowało – wystarczająco mocno, by w jego głosie zabrzmiało napięcie.

– Gdybym przyszedł po to, żeby grzebać w twoich plikach, to raczej nie czekałbym na ciebie.

– Diabli cię wiedzą. Taka arogancja jest w twoim stylu. – Ale jej zabezpieczenie było nienaruszone. Nie była pewna, czy odczuła ulgę, czy doznała rozczarowania, dopóki nie zobaczyła małej paczuszki obok monitora. – Co to?

– Nie mam pojęcia. – Wydmuchał kolejny obłok dymu. – Leżała na podłodze w przedpokoju. Podniosłem ją.

Ewa wiedziała, co to było – po wielkości, kształcie, ciężarze. I wiedziała, że kiedy odczyta zapis na dyskietce, zobaczy scenę morderstwa Loli Starr.

Coś, co zobaczył w jej oczach, które gwałtownie się zmieniły, spowodowało, że wstał i spytał łagodnym tonem:

– Co to jest, Ewo?

– Sprawa służbowa. Wybacz mi.

Poszła prosto do sypialni, zamknęła i zablokowała drzwi.

Teraz z kolei Roarke zmarszczył gniewnie brwi. Wszedł do kuchni, znalazł kieliszki i nalał do nich burgunda. Skromnie mieszka, pomyślał. Niewielki bałagan, niewiele rzeczy, które mówiłyby o jej przeszłości, o jej rodzinie. Żadnych pamiątek. Kusiło go, by wejść do jej sypialni, skoro mógł swobodnie poruszać się po mieszkaniu, i zobaczyć, czego tam mógłby się o niej dowiedzieć, ale powstrzymał się.

I to w dużej mierze nie z szacunku dla jej prywatności, ale z chęci sprostania wyzwaniu, jakie mu rzuciła, prowokując go, by wyrobił sobie o niej zdanie na podstawie obserwacji jej osoby, a nie jej otoczenia.

Mimo monotonnej kolorystyki wnętrza i braku rozgardiaszu, uznał je za bardzo wymowne. Nie mieszkała tu, o ile mógł się zorientować, tylko tu przebywała. Mieszkała zapewne w swoim biurze.

Wypił łyk wina, uznał je za dobre. Zgasiwszy papierosa, zaniósł oba kieliszki do salonu. Rozwiązanie zagadki, którą była Ewa Dallas, zapowiadało się bardziej niż interesująco.

Kiedy prawie dwadzieścia minut później weszła do pokoju, kelner w białej marynarce kończył właśnie nakrywać mały stolik pod oknem. Ale nawet smakowite zapachy nie zdołały pobudzić jej apetytu. Głowa znowu pękała jej z bólu, a zapomniała wziąć lekarstwo.

Roarke odprawił cicho kelnera. Nie odezwał się do czasu, aż drzwi zamknęły się i zostali sami.

– Przykro mi.

– Z powodu?

– Że się martwisz. – Z wyjątkiem rumieńca, jaki przemknął jej po twarzy w przystępie złości, przez cały czas, od chwili gdy weszła do mieszkania, była blada. Ale teraz cała krew odpłynęła jej z policzków, a oczy zupełnie pociemniały. Kiedy ruszył w jej stronę, potrząsnęła gwałtownie głową.

– Idź sobie, Roarke.

– To byłoby proste. Zbyt proste. – Bardzo powoli objął ją ramieniem i poczuł, jak cała sztywnieje. – Odpręż się przez chwilę – przekonywał ją łagodnym tonem. – Czy to ma znaczenie, czy to naprawdę ma jakieś znaczenie dla kogokolwiek poza tobą, że zrobisz sobie krótką przerwę?

Znowu potrząsnęła głową, ale tym razem w tym geście kryło się zmęczenie. Usłyszał, że z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie, więc wykorzystując jej słabość, przytulił ją mocniej do siebie. – Nie możesz mi powiedzieć?

– Nie.

Kiwnął głową, ale w jego oczach pojawił się wyraz zniecierpliwienia. Wiedział lepiej; to nie powinno mieć dla niego znaczenia. Ona nie powinna mieć dla niego znaczenia. Ale zbyt wiele rzeczy z nią związanych miało znaczenie.

– A zatem, jest ktoś inny – mruknął.

– Nie ma nikogo innego. – Uświadomiwszy sobie, jak to może zostać zinterpretowane, odsunęła się. – Nie chciałam powiedzieć…

– Wiem, że nie chciałaś. – Jego uśmiech był kwaśny i niezbyt wesoły. – Ale żadne z nas nie będzie miało nikogo innego, przynajmniej przez jakiś czas.

Odsunęła się od niego nie z chęci ucieczki, tylko z chęci zachowania dystansu…

– Jesteś zanadto pewny siebie, Roarke.

Skądże znowu. Niczego nie przyjmuję za pewnik. Masz mózg jak komputer, pani porucznik. Bardzo skomplikowany komputer. Kolacja ci stygnie.

Była zbyt zmęczona, by stać, zbyt zmęczona, żeby się kłócić. Usiadła i wzięła do ręki widelec.

– Byłeś w mieszkaniu Sharon DeBlass w ciągu ostatniego tygodnia?

– Nie, po co miałbym tam chodzić? Przyjrzała mu się uważnie.

– Właśnie. Po co ktokolwiek miałby tam chodzić?

Milczał przez chwilę, potem uświadomił sobie, że pytanie nie było retoryczne.

– By uspokoić swoje obawy – zasugerował. – By się upewnić, że na miejscu zbrodni nie pozostał żaden obciążający go dowód.

– A jako właściciel budynku mogłeś tam wejść tak samo łatwo jak tutaj.

Jego usta zacisnęły się na chwilę. Z irytacji, uznała, irytacji człowieka, który jest zmęczony ciągłym odpowiadaniem na te same pytania. To był drobiazg, ale świadczył o jego niewinności.

– Tak, myślę, że nie miałbym z tym problemów. Mam główny klucz elektroniczny, więc bez trudu dostałbym się do środka.

Nie, pomyślała, jego klucz elektroniczny nie złamałby kodu ochrony policyjnej. To by wymagało wyższego poziomu dostępu albo fachowca od systemów zabezpieczeń.

– Zakładam, że ktoś spoza waszego wydziału odwiedził to mieszkanie już po dokonaniu w nim zabójstwa.

– Możesz przyjąć takie założenie – zgodziła się. – Kto zajmuje się twoją ochroną?

– Korzystam z usług Lorimara, zarówno służbowo, jak i prywatnie. – Podniósł kieliszek. – Tak jest prościej, ponieważ ta spółka należy do mnie.

– Oczywiście, że należy. Przypuszczam, że sporo wiesz na temat ochrony.

– Można powiedzieć, że od dawna interesuję się sprawami ochrony. Dlatego kupiłem tę spółkę. – Nabrał przyprawiony ziołami makaron na widelec, podsunął go jej do ust i ucieszył się, gdy wszystko zjadła. – Ewo, wyznałbym wszystko, żebyś tylko przestała się smucić i zaczęła jeść z takim samym apetytem, jak ostatnim razem. Ale choć popełniłem niejedno przewinienie, nie mam na sumieniu morderstwa.

Spojrzała na talerz i zaczęła jeść.

– Co miałeś na myśli mówiąc, że mam mózg jak komputer?

– Bardzo dokładnie zastanawiasz się nad wszystkim, ważysz argumenty za i przeciw, rozpatrujesz różne możliwości. Nie jesteś osobą impulsywną, i choć uważam, że w sprzyjających okolicznościach można cię uwieść, to takie zdarzenie byłoby raczej ewenementem w twoim życiu.

Znowu podniosła na niego oczy.

– To chcesz zrobić, Roarke? Uwieść mnie?

– Uwiodę cię – odparł. – Niestety, nie dzisiejszej nocy. Ponadto, chcę się dowiedzieć, co sprawia, że jesteś taka, jaka jesteś. I chcę ci pomóc dostać to, czego potrzebujesz. W tej chwili najważniejszą dla ciebie sprawą jest złapanie mordercy. Masz poczucie winy – dodał. – To głupie i przykre.

– Nie mam żadnego poczucia winy.

– Spójrz do lustra – powiedział cicho Roarke.

– Nie mogłam nic zrobić – wybuchnęła Ewa. – Nie mogłam nic zrobić, aby zapobiec tym zbrodniom. Żadnej z nich.

– Czy uważasz, że byłaś w stanie im zapobiec?

– Właśnie to powinnam była zrobić. Przechylił głowę.

– W jaki sposób? Odsunęła się od stołu.

– Wykazując się sprytem. Przybywając na czas. Wykonując swoją pracę.

Chodzi o coś więcej, zadumał się. O coś poważniejszego. Splótł ręce i położył je na stole.

– Czyż teraz tego nie robisz?

Znowu stanęły jej przed oczami tamte koszmarne sceny. Trupy. Krew. Spustoszenie.

– Teraz one nie żyją. – Na myśl o tym jej serce zalała gorycz.

– Na pewno mogłam coś zrobić, żeby temu zapobiec.

– Żeby zapobiec morderstwu, trzeba by siedzieć w głowie zabójcy – powiedział cicho. – Kto mógłby to znieść?

– Ja bym mogła – odparła ostrym tonem. I była to święta prawda. Mogła znieść wszystko z wyjątkiem przegranej. – Służ i chroń – to nie jest tylko pusty frazes, to obietnica. Jeśli nie mogę dotrzymać słowa, jestem nikim. Mogę im służyć tylko wtedy, kiedy nie żyją. Do diabła, ona była jeszcze dzieckiem. Jeszcze dzieckiem, a on pociął ją na kawałki. Nie przyszłam na czas. Nie przyszłam na czas, choć powinnam była.

Jej urywany oddech przeszedł w szloch, co ją zaskoczyło. Przyciskając rękę do ust, opadła na sofę.

– Boże! – Tylko tyle zdołała powiedzieć. – O Boże! Boże!

Podszedł do niej. Wiedziony instynktem ścisnął mocno jej ramiona, zamiast ją objąć.

– Jeśli nie możesz albo nie chcesz rozmawiać ze mną, musisz porozmawiać z kimś innym. Wiesz o tym.

– Dam sobie radę. Ja… – Ale reszta słów utknęła jej w gardle, gdy nią potrząsnął.

– Ile cię to kosztuje? – spytał. – I czy komukolwiek sprawi to różnicę, jeśli przestaniesz o tym myśleć? Po prostu nie myśl o tym przez chwilę.

– Nie wiem. – To może być strach, uświadomiła sobie. Nie była pewna, czy potrafi zrobić użytek ze swojej odznaki, broni czy swego życia, jeśli będzie zbyt wiele rozmyślała, zbyt wiele czuła. – Widzę ją – powiedziała Ewa, oddychając głęboko. – Widzę ją, gdy tylko zamknę oczy albo przestanę się koncentrować na tym, co muszę zrobić.

– Opowiedz mi.

Wstała, wzięła ze stołu oba kieliszki, po czym wróciła na sofę. Duży łyk wina zwilżył jej wyschnięte gardło i pozwolił opanować nerwy. To zmęczenie, pomyślała, tak ją osłabiło, że nie mogła nad sobą zapanować.

– Wezwanie przyszło, kiedy byłam pół przecznicy dalej. Właśnie zamknęłam inną sprawę, skończyłam wprowadzać dane. Dyspozytor wezwał najbliższą jednostkę. Awantura w rodzinie – to zawsze jest nieprzyjemne, ale byłam tuż za progiem. Więc je przyjęłam. Kilka sąsiadek stało przed domem, wszystkie mówiły jednocześnie.

Ta scena znowu stanęła jej przed oczami, bardzo wyraźnie, niczym dokładnie zaprogramowane video.

– Kobieta była w szlafroku, strasznie płakała. Miała posiniaczoną twarz,, a jedna z sąsiadek próbowała zabandażować jej rozciętą rękę. Okropnie krwawiła, więc powiedziałam im, żeby wezwały pogotowie. Cały czas powtarzała: On ją ma. Ma moje dziecko.

Ewa wypiła jeszcze jeden łyk wina.

Rzuciła się na mnie, brocząc krwią, wrzeszcząc, płacząc i mówiąc, że muszę go powstrzymać, że muszę uratować jej dziecko. Powinnam była wezwać posiłki, ale wydawało mi się, że nie mogę czekać. Wbiegłam po schodach; usłyszałam go, zanim dotarłam do trzeciego piętra, gdzie zamknął się w jednym z mieszkań. Szalał z wściekłości. Wydaje mi się, że słyszałam krzyki dziewczynki, ale nie jestem pewna.

Zamknęła oczy, modląc się, by nie miała racji. Chciała wierzyć, że dziecko już nie żyło, już nie czuło bólu. Była tak blisko, zaledwie parę kroków od niego… Nie, nie mogła z tym żyć.

– Kiedy znalazłam się przy drzwiach, zrobiłam to, co zwykle robi się w takich przypadkach. Jedna z sąsiadek powiedziała mi, jak ten facet się nazywa. Zawołałam go po nazwisku, a dziecko po imieniu. Panuje przekonanie, że policjant nawiązuje bardziej osobisty kontakt z przestępcą, gdy zwraca się do niego po nazwisku. Podałam swój stopień i powiedziałam, że wchodzę. Ale on dalej zachowywał się jak furiat. Słyszałam, że rozbija różne przedmioty. I nie słyszałam już dziecka. Chyba wiedziałam. Zanim wyważyłam drzwi, wiedziałam. Pociął ją na kawałki nożem kuchennym.

Trzęsącą się ręką podniosła kieliszek do ust.

– Tam było tak dużo krwi. Ona była taka mała, a krwi było tak dużo. Na podłodze, na ścianie, na nim. Widziałam, jak ścieka z noża. Twarz dziewczynki była zwrócona w moją stronę. Jej mała twarzyczka z dużymi niebieskimi oczami. Jak buzia lalki.

Przez chwilę milczała, po czym odstawiła kieliszek.

– Był za bardzo zdenerwowany, żeby można było go ogłuszyć. Nie przestawał iść. Był cały obryzgany krwią, czerwone krople skapywały z jego noża, a on nie przestawał iść. Więc spojrzałam mu w oczy, prosto w oczy. I zabiłam go.

– A następnego dnia – powiedział cicho Roarke – rozpoczęłaś śledztwo w sprawie morderstwa.

– Testy przełożono. Poddam się im za dzień lub dwa. – Wzruszyła ramionami. – Psychiatrzy pomyślą, że chodzi o to, iż zabiłam. Mogę sprawić, żeby tak myśleli, jeśli będę musiała. Ale to nieprawda. Musiałam go zabić. Mogę się z tym pogodzić. – Popatrzyła Roarke'owi w oczy i zrozumiała, że może mu powiedzieć to, do czego sama przed sobą nie była w stanie się przyznać. – Chciałam go zabić. Może nawet odczuwałam potrzebę zrobienia tego. Kiedy patrzyłam, jak umiera, pomyślałam: “Nigdy nie zrobi tego innemu dziecku”. I cieszyłam się, że to ja go powstrzymałam.

– Myślisz, że to nie w porządku?

– Wiem, że to nie w porządku. Wiem, że gdy zabijanie sprawia glinie przyjemność, to wkracza on na niebezpieczny teren.

Pochylił się do przodu, zbliżając do niej twarz.

– Jak ta mała miała na imię?

– Mandy. – Oddech znowu zamarł jej w krtani. Dopiero po chwili doszła do siebie. – Miała trzy latka.

– Czy tak samo byś się zadręczała, gdybyś go zabiła, zanim skrzywdził dziecko?

Otworzyła usta, po czym znowu je zamknęła.

– Chyba nigdy nie będę tego wiedziała, a ty wiesz?

– Owszem. – Położył rękę na dłoni Ewy i nie cofnął jej, nawet gdy zobaczył, że zmarszczyła brwi. – Wiesz, że przez większość życia nie lubiłem policji – z tego czy innego względu. Wydaje mi się to bardzo dziwne, że w tak niezwykłych okolicznościach poznałem policjantkę, którą szanuję i która jednocześnie mnie pociąga.

Znowu podniosła wzrok i choć nadal miała zmarszczone brwi, nie wyszarpnęła ręki.

– To dziwny komplement.

– Najwidoczniej łączą nas dziwne stosunki. – Wstał, podciągając ją na nogi. – Teraz musisz się przespać. – Zerknął na kolację, którą ledwo tknęła. – Możesz to podgrzać, kiedy apetyt ci wróci.

– Dziękuję. Następnym razem docenię to, że na mnie czekasz.

– Co za postęp – mruknął, gdy doszli do drzwi. – Zgadzasz się na następny raz. – Z lekkim uśmiechem podniósł do ust jej dłoń.

Zobaczył zmieszanie, skrępowanie i, jak mu się wydawało, zakłopotanie w jej oczach, kiedy musnął ustami jej knykcie. – Do następnego razu – powiedział i wyszedł.

Ewa potarła kostkami palców o dżinsy i poszła w stronę sypialni. Rozebrała się, rzucając ubranie, gdzie popadło. Wskoczyła do łóżka, zamknęła oczy i zapragnęła pogrążyć się we śnie.

Właśnie zasypiała, kiedy przypomniała sobie, że Roarke nie powiedział jej, do kogo dzwonił i czego się dowiedział.

Загрузка...