Dom Briana Andersona był nieco oddalony od drogi. Prowadził do niego podjazd w kształcie półksiężyca, a rosnące wokół drzewa chroniły go przed oczami ciekawskich. Daniel zobaczył go dopiero, gdy znalazł się w pobliżu wejścia.
Ani wielkie portale, ani sztukateria nie zrobiły na nim szczególnego wrażenia. Ten dom należał do kogoś, kto potrafił dbać o pozory. Wielka bryła stanowiła portret duszy gospodarza.
Tak mu się przynajmniej wydawało.
Daniel zadzwonił do drzwi. Przez chwilę wsłuchiwał się w dźwięk gongu, a następnie czekał, by pojawił się ktoś, kto wpuści go do środka. Po chwili w drzwiach stanęła kobieta w staroświeckim stroju pokojówki.
– Chciałbym się spotkać z panem Andersonem – powiedział.
Kobieta przybrała pozę pełną dostojeństwa i powagi.
– Kogo mam zaanonsować? – spytała.
– Keller. Inspektor Daniel Keller – przedstawił się. Służąca natychmiast zapomniała o swojej pozie. W jej oczach pojawił się wyraz niepewności.
– Sama nie wiem – powiedziała, przestępując z nogi na nogę. – Proszę zaczekać.
Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Daniel zaczął się rozglądać dokoła, Okazało się jednak, że nie czekał długo. Służąca wróciła po chwili i otworzyła drzwi na oścież.
– Proszę. Powiedział, że pana przyjmie.
– Dziękuję – odparł ironicznie. – To bardzo miło z jego strony.
Kobieta potraktowała te słowa zupełnie poważnie.
– O tak. Nie z każdym chce rozmawiać.
Zaprowadziła go do wykładanego dębową boazerią gabinetu. Brian Anderson siedział za biurkiem i wpatrywał się w ekran komputera. To pozwoliło Danielowi rozejrzeć się po pokoju. Wszystko w nim było luksusowe i banalne. Na biurku stało zdjęcie młodej kobiety w ramce ze skóry. Wyglądała mniej więcej tak naturalnie jak lalka Barbie, ale Andersonowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. Potwierdzało to opinię, jaką Daniel wyrobił sobie na jego temat.
Anderson w końcu oderwał wzrok od komputera i odsunął się wraz z krzesłem od biurka.
– Inspektor Keller? Moje gratulacje. To znaczy, że nadal pracuje pan w policji?
– Powiedzmy, że z małą przerwą.
Na cienkich wargach Andersona pojawił się uśmiech. Widocznie doskonale rozumiał jego sytuację.
– Może napije się pan czegoś, skoro nie jest pan na służbie – zaproponował.
Daniel pomyślał, że prędzej umrze, nim przyjmie coś z rąk tego człowieka, ale po chwili opamiętał się. Miał przecież być dla niego miły.
– Poproszę o wodę mineralną – powiedział. – Jestem samochodem.
– I jak wszyscy dobrzy policjanci woli pan nie pić alkoholu.
– Jak wszyscy rozsądni ludzie – poprawił go Daniel. – Przejdę jednak do rzeczy. Przyjechałem tu w sprawie pańskiej żony.
– Mojej byłej żony – wtrącił Brian.
– Właśnie. Chyba przyjął pan z ulgą to, że jest niewinna.
– Ba! – Anderson podał mu szklaneczkę z wodą mineralną. – Tylko czy naprawdę jest niewinna?
Daniel wziął szklaneczkę i wypił pierwszy łyk wody. Usiłował ukryć, jak bardzo nie lubi swego rozmówcy. Nie było to chyba jednak koniecznie, ponieważ, jak wszyscy ludzie tego pokroju, Anderson uważał, że po prostu nie można nie darzyć go sympatią.
– Uznano, że brakuje dowodów, by ją ponownie skazać. Wobec prawa oznacza to niewinność.
– Ba! – powtórzył Anderson. – Wobec prawa…
– Czy to znaczy, że uważa pan, iż zabiła Graingera? – spytał.
Anderson machnął ręką.
– Bardziej interesuje mnie to, co pan myśli – powiedział. – Przed trzema laty nie miał pan wątpliwości. Do tego stopnia, że… – szukał odpowiedniego słowa – „zgubił” pan tamto zeznanie.
Daniel zacisnął dłoń wokół szklaneczki. Na szczęście była rżnięta w grubym krysztale i wytrzymała ten atak wściekłości.
– Czy sugeruje pan, że zrobiłem to specjalnie? Anderson ściągnął wargi.
– Wszystko mi jedno.
Daniel patrzył na niego w osłupieniu. Jednocześnie przypomniał sobie słowa przysięgi małżeńskiej. Czy to możliwe, żeby ten człowiek przyrzekał kiedyś Megan miłość i to, że jej nie opuści aż do śmierci? Daniel znał wiele rozwiedzionych małżeństw. Niektóre rozstawały się w gniewie. Ale wystarczyło, żeby któreś z byłych małżonków znalazło się w potrzebie, a zawsze mogło liczyć na pomoc drugiej strony.
Anderson najwyraźniej miał dość przedłużającej się ciszy. – O co panu chodzi? – spytał wyraźnie rozdrażniony.
– Chciałem przypomnieć, że pana żona, pańska była żona – poprawił się Daniel – ma prawo widywać się ze swoim synem.
Anderson wbił w niego chłodne spojrzenie.
– Więc już pana przekabaciła, inspektorze – powiedział, cedząc słowa. – Niech pan uważa. Nie na darmo nazywają ją Tygrysicą.
– To nie ma nic do rzeczy – żachnął się Daniel. Anderson odwrócił głowę i zaczął wpatrywać się w fotografię na biurku.
– Staram się chronić przed nią mego syna – powiedział. – Uważam to za swój obowiązek. Mam powody, by przypuszczać, że Tommy zupełnie zapomniał o matce. Nie chcę tego zmieniać. Poza tym zamierzam się wkrótce ożenić. Moja przyszła żona będzie wspaniała matką, jeśli…
W tym momencie zadzwonił telefon. Anderson podniósł słuchawkę. W ciszy, która nastąpiła, Daniel usłyszał jakiś żeński głos.
– Cześć, Seleno, kotku – powiedział ciepło Brian. Daniel spojrzał na lalkę ze zdjęcia. Czy to możliwe, że mogła w nim budzić tyle emocji? Anderson zupełnie się zmienił w czasie rozmowy z przyszłą żoną. Jednak to, co wzięło w nim górę, nie było miłością, ale chęcią posiadania. Zachowywał się jak bogacz, któremu obiecano kolejną górę złota.
– Czy może pan poczekać na zewnątrz? – spytał, przypomniawszy sobie o istnieniu Kellera.
Daniel wyszedł do przestronnego holu. Jednym uchem łowił dźwięki rozmowy. Nie zanosiło się na to, żeby skończyła się szybko. Dlatego przeszedł na tyły domu, starając się, z czysto zawodowego nawyku, zapamiętać rozkład pomieszczeń. Zatrzymał się w pokoju z wielkimi oknami, które powodowały, że wydawał się być bardziej słoneczny i radosny.
Na ścianie wisiał obraz przedstawiający szczeniaka skaczącego za piłką. Niewprawna kreska i sposób potraktowania przestrzeni wskazywały, że namalowało go jakieś dziecko. Po chwili Daniel zdał sobie sprawę, że nie jest sam w pokoju.
Odwrócił się w stronę drzwi wychodzących na taras. Stał w nich mniej więcej dziewięcioletni chłopiec. Daniel poczuł, że ciarki przechodzą mu po plecach. Chłopiec nie był w zasadzie podobny do Megan, ale miał bardzo zbliżony sposób bycia. Przypominał ją zwłaszcza teraz, gdy intensywnie wpatrywał się w inspektora.
– Dzień dobry – powiedział w końcu. – To mój obraz.
– Naprawdę? Znakomity. Czy ktoś ci już mówił, że masz talent?
Chłopiec zawstydził się i spuścił głowę.
– Lubię malować Jaco. To mój pies – dodał po chwili, przypomniawszy sobie, że nieznajomy nie wie, kim jest Jaco. – A ja jestem Tommy.
Daniel skinął głową. Postanowił działać szybko. Nie wiedział, ile ma jeszcze czasu.
– Domyśliłem się. Twoja mama opisała cię bardzo dokładnie.
Nagły cień pojawił się na twarzy chłopca.
– Zna pan moją mamę?! – zapytał gwałtownie. Rzeczywiście zapomniał, pomyślał z gniewem Daniel.
– Miałem nadzieję, że przyjedzie do mnie. Jeden chłopak ze szkoły pokazywał mi artykuł o tym, że ją wypuścili. Ale tata powiedział, że mama wyjechała i że nie chce się ze mną widzieć.
– Nie wierz w to.
Dziecko potrząsnęło głową. – Jasne, że nie wierzę. Tata był bardzo zły, kiedy powiedziałem mu o tym artykule. Nawet przeniósł mnie do innej szkoły.
– Do jakiej?
– Buckbridge Junior – odparł chłopiec. Inspektor przykucnął i zaczął mówić szeptem:
– Posłuchaj, nie wiem, ile mamy czasu. Twoja mama nie przyjechała, ponieważ źle się czuła. Teraz przysłała mnie, żebym ci przekazał, iż bardzo cię kocha i że zobaczy się z tobą, gdy tylko będzie mogła.
– To znaczy, kiedy tata jej pozwoli? – spytał chłopiec, patrząc mu w oczy.
Daniel zmieszał się i zacisnął wargi. Nie chciał źle nastawiać chłopca do ojca. Jednak smutek, który dostrzegł w oczach dziecka, wskazywał, że wcale nie musi odpowiadać na to pytanie. Tommy znał prawdę.
– Brakuje ci jej, tak?
Chłopiec skinął głową. Wziął Daniela za rękę i zaprowadził w kąt pokoju. Tutaj otworzył niewielki sekretarzyk, z którego wnętrza wydobył teczkę z rysunkami.
– Muszę to chować – wyjaśnił, wyciągając z niej portret młodej kobiety.
Ten rysunek był jeszcze mniej dojrzały warsztatowo niż portret Jaco, ale Daniela zdumiało to, że dziecku udało się tak wspaniale uchwycić podobieństwo. Tommy traktował prawdopodobnie rysunek jak tarczę, która miała chronić pamięć jego matki.
– Czy mogę to wziąć? – spytał Daniel.
Chłopiec pojął w lot, o co mu chodzi, ponieważ szybko wyrwał kartkę ze szkicownika.
– Niech pan jej powie, że… że… – starał się znaleźć słowa, które najdoskonalej wyrażałyby jego uczucia. – Że bardzo chciałbym się już z nią spotkać i że… że… – znowu się zaciął.
Daniel potrząsnął rysunkiem.
– Nie przejmuj się. To powie jej wszystko. I pamiętaj, że mama stale myśli o tobie.
Nagle coś wpadło mu do głowy. Wziął szkicownik z rąk chłopca i na jednej ze stron nabazgrał kilka cyfr. Mogło to robić wrażenie niezbyt mądrej, dziecięcej zabawy.
– Telefon – rzucił.
Tommy skinął głową. W następnej chwili zobaczyli jakiś cień, który pojawił się w drzwiach od strony ogrodu. Po chwili stanęła w nich starsza kobieta. Daniel nie musiał pytać, kim jest, ponieważ bardzo przypominała Briana Andersona. I podobnie jak on zaciskała szczęki.
– Co ci mówiłam, Tommy? Przecież miałeś nie rozmawiać z obcymi. Kim pan jest? – zwróciła się bezpośrednio do Kellera.
Wyjaśnił pokrótce, kim jest i w jakim celu przybył.
– Proszę nie wspominać w moim domu o tej kobiecie! – krzyknęła pani Anderson.
Daniel skrzywił się, jakby jadł cytrynę.
– To przecież jego matka. – Wskazał Tommy'ego, który starał się odsunąć od nich jak najdalej. Chłopiec mamrotał coś pod nosem i Daniel domyślił się, że były to słowa protestu.
– Co mówisz, Tommy? – pani Anderson surowym tonem zwróciła się do wnuka.
Chłopiec odwrócił się od nich, chcąc ukryć twarz. Zapewne walczył ze łzami.
– Co mówiłeś, Tommy? – kobieta powtórzyła pytanie z jeszcze większym naciskiem.
– Niech mu pani da spokój – wtrącił Daniel. – To nienormalne, żeby zabraniać dziecku mówienia czy słuchania o własnej matce. Ma pani tyle delikatności co nosorożec.
Tommy uśmiechnął się przez łzy na znak, że zgadza się z tym opisem, ale pani Anderson aż się zagotowała.
– Jak pan śmie?! Nie ma pan za grosz taktu!
Daniel zrobił żałosną minę, jakby przepraszał, że żyje. Tommy nie mógł już powstrzymać śmiechu. Pani Anderson spojrzała na niego zgorszona.
– Tommy! Jak ty się zachowujesz?! Co na to powie twoja nowa mama?
Chłopiec zaczerpnął powietrza. W obecności tego wielkiego mężczyzny, który przyniósł mu dobre wieści, czuł się coraz odważniejszy.
– To nie jest moja mama – powiedział szybko. – Nie lubię jej i ona mnie też nie lubi.
– Zabraniam ci mówić takie rzeczy. – W głosie babki pojawiły się twarde nuty. – Jesteś po prostu małym głuptasem i niczego nie rozumiesz.
Jednak Tommy zacisnął piąstki i wysunął lekko dolną wargę. Daniel rozpoznał ten grymas. Znał go aż nazbyt dobrze. Teraz jednak cieszył się, że chłopiec jest tak uparty jak jego matka.
– Wszystko rozumiem. Ona mówi na mnie „ten bachor”.
– Czy masz na myśli pannę Bracewell? Przecież wiesz, że tata kazał ci mówić o niej „mama”.
W oczach Tommy'ego znowu pojawiły się łzy. Wiedział jednak, że nie może się rozpłakać. Nie chciał okazywać słabości przed babką.
– Ale ona nie jest moją mamą – powtórzył z uporem.
– Co tu się dzieje? – usłyszeli głos Briana Andersona, a zaraz potem zobaczyli w drzwiach jego sylwetkę.
– Powinieneś uważać, kogo wpuszczasz do domu, Brianie. Ten policjant jest okropny – stwierdziła pani Anderson, spoglądając z niesmakiem na Daniela.
– Tak jak wszyscy policjanci, mamo.
– Nie, ten jest gorszy od innych!
Anderson skinął głową, chcąc pokazać, że się z nią zgadza. Bardzo szybko zorientował się w sytuacji i postanowił działać.
– Weź stąd Tommy'ego, mamo – poprosił. – Ja zajmę się tym panem.
Starsza kobieta wyciągnęła rękę w stronę chłopca, a on podał jej niechętnie dłoń. Kiedy wychodzili, Tommy obejrzał się za siebie. Daniel wyciągnął do góry rękę z rysunkiem na znak, że pamięta o tym, co mu obiecał.
– Niech pan już idzie – powiedział Anderson.
– Dobrze, ale chciałem panu jeszcze coś powiedzieć. Brian machnął ręką.
– Proszę oszczędzić mi gróźb – powiedział. – Jeśli Megan znajdzie prawnika, ja wynajmę dziesięciu. Oczernię ją i zniszczę. Nigdy już nie zobaczy syna.
– Dobrze – mruknął ponuro Daniel.
– Więc nic już pana nie zatrzymuje.
W milczeniu odprowadził Daniela do samochodu. Ale gdy Keller znalazł się w jego wnętrzu, pochylił się jeszcze, żeby mu coś przekazać.
– Niech pan uważa. Megan chce pana wykorzystać – powiedział, siląc się na przyjazny ton. – Nie można jej za to winić. Taka już jest. Myślałem jednak, że jest pan rozsądniejszy i pozna się na tym.
Daniel włożył kluczyki do stacyjki i uruchomił silnik. Chwycił mocno kierownicę, opierając się pokusie, żeby walnąć Briana Andersona prosto w jego wypielęgnowaną gębę.
– Do widzenia – rzucił i ruszył z piskiem opon.
– I co powiedział? – spytała Megan, gdy tylko znalazł się w domu.
Daniel machnął z niechęcią ręką. Było mu podwójnie przykro. Po pierwsze, z powodu zachowania Andersona, a po drugie dlatego, że źle wywiązał się ze swojej misji.
– To, czego się spodziewałaś – odparł ponuro. Po chwili jednak rozpogodził się. – Nie rób takiej zmartwionej miny – poprosił. – Popatrz, mam tu coś dla ciebie. To od Tommy'ego.
– Widziałeś Tommy'ego?!
– Miałem okazję porozmawiać z nim sam na sam – powiedział. – Wie, że jesteś na wolności. Jakiś kolega w szkole pokazał mu artykuł o tobie.
Megan załamała ręce.
– O, Boże! Dowiedział się, że byłam w więzieniu!
– I że oczyszczono cię z zarzutów. – Daniel starał się dodać jej otuchy.
Megan spojrzała na swój portret i uśmiechnęła się przez łzy. Jej emocje były tak rozchwiane, że łatwo przechodziła od rozpaczy do uczucia szczęścia.
– Więc nie zapomniał – szepnęła.
– Andersonowie starali się bardzo, żeby tak się stało, ale ich wysiłki spełzły na niczym. To ogromny sukces.
Nie wiedział, czy go słyszy. Ani na chwilę nie spuszczała wzroku z obrazka.
– Naprawdę Tommy to namalował?
– W ten sposób lepiej cię pamięta. Na twarzy Megan pojawił się uśmiech.
– Ciągle mnie kocha, prawda?
– Tak, oczywiście.
Megan promieniała. Daniel nie chciał niszczyć tego nastroju. Nie wiedział, jak powiedzieć jej o tym, że jej były mąż planuje powtórny ożenek. Tym bardziej nie potrafiłby powtórzyć słów Andersona dotyczących Tommy'ego. Przed Megan była jeszcze długa droga do odzyskania syna. Daniel bolał nad tym. Nikt nie rozumiał jej tak dobrze jak on.
– Muszę go zobaczyć! – wykrzyknęła podniecona. – Pojedźmy tam. Albo nie, lepiej do szkoły.
– Dzisiaj jest niedziela – przypomniał jej. Zamknęła oczy.
– Wobec tego jutro – powiedziała nie znoszącym sprzeciwu tonem. – Muszę go zobaczyć choćby z daleka. I nie próbuj mnie powstrzymywać!
– Ani mi to w głowie. – Wzruszył ramionami. – Nawet cię tam zawiozę.
– Dobrze, pojedziemy z samego rana. Daniel położył dłoń na jej ramieniu.
– Dobrze, ale uspokój się trochę.
Megan spojrzała na niego nie widzącymi oczami. Przez moment nie wiedziała, o co mu chodzi.
– Jak mogę się uspokoić, kiedy mam zobaczyć syna? – powiedziała, kiedy w końcu w pełni dotarł do niej sens jego słów. – Tak bardzo chcę go przytulić, porozmawiać z nim.
Głowa Daniela opadła w dół, jakby pod wpływam, jakiegoś niewidzialnego ciężaru.
– Rozumiem.
Mówił prawdę. On również oddałby wszystko, by móc porozmawiać ze swoim synem. Pragnął, by przynajmniej na moment wróciły dawne, dobre czasy.
Na myśl o spotkaniu z Tommym Megan uśmiechnęła się tak promiennie, że napełniło go to lękiem. Gdyby ją teraz zawiódł, nigdy nie mógłby sobie tego darować. Jej twarz pełna była bezgranicznego zaufania i oczekiwania na to, co ma się zdarzyć.
– Nie rób sobie zbyt wielkich nadziei – powiedział, chociaż coś ściskało go w gardle. – Przed nami jeszcze długa droga.
Po raz pierwszy w pełni świadomie dał znać, że działają razem. Wiedział, że nie ma już odwrotu i, mimo sugestii Andersona, a także własnych przemyśleń na ten temat, nie chciał się już wycofywać.
– Jednak może nam się udać, prawda? – zapytała Megan, patrząc mu w oczy. – Możemy odzyskać Tommy'ego?
Daniel starał się unikać jej wzroku. Przesunął dłonią po twarzy, a następnie westchnął.
– Musimy to zrobić.
Tyle że nie wiem, jak, dodał w myśli. Megan wyglądała na zadowoloną z tej odpowiedzi. Sprawy małżeństwa Andersona i ewentualnego procesu Daniel nie poruszył i karcił się w duchu za tchórzostwo, gładząc jej ciemne włosy.
Następnego ranka bez problemów znaleźli szkołę Tommy'ego. Zatrzymali się przed wejściem, czekając na przybycie chłopca. Wkrótce jednak okazało się, że nie ma to większego sensu. Co parę minut przez wielką stalową bramę wjeżdżała kolejna limuzyna, podjeżdżała pod samo wejście, wysiadało z niej jakieś dziecko i wchodziło do budynku. Z tej odległości nie mieli szans na rozpoznanie Tommy'ego. Jeszcze mniej na dostanie się do środka.
Megan nie traciła spokoju, ale jej twarz robiła się coraz bledsza. Daniel stwierdził, że musi zacząć działać. Mógłby oczywiście skorzystać ze służbowej legitymacji, ale gdyby ktoś o tym doniósł, z całą pewnością wyrzucono by go z policji.
– Zaczekaj – powiedział do zbolałej Megan i wysiadł z samochodu.
Nie było go przez kwadrans. Kiedy wrócił, wyglądał na zadowolonego z siebie.
– Na tyłach szkoły jest boisko – poinformował. – Myślę, że możemy tam poczekać.
Przeszli boczną uliczką na tyły szkoły i zajęli miejsce przy ogrodzeniu. Spędzili tam ponad trzy godziny. Za każdym razem, kiedy jakaś klasa wychodziła z budynku, Megan zaciskała dłonie na siatce i przywierała do niej. Jednak, jak do tej pory, nie zobaczyli Tommy'ego.
– To chyba był kiepski pomysł – stwierdził Daniel. – Jego klasa może nie mieć dzisiaj zajęć sportowych.
– Idź już – powiedziała Megan, nie spuszczając boiska z oczu. – Ja jeszcze zostanę.
– No cóż, w zasadzie nie mam dzisiaj nic do zrobienia – mruknął, siląc się na zdawkowy ton. – Zaczekam z tobą.
Nie słyszała go. Na przeciwległym końcu boiska pojawił się tłumek chłopców. Śmiali się i żartowali, kopiąc piłkę. W zasadzie wszyscy wyglądali tak samo. Daniel wytężył wzrok, chcąc dostrzec Tommy'ego. W końcu mu się udało. Megan miała rację, że chciała poczekać. Tommy szedł trochę z boku i co jakiś czas kopał piłkę, ale tylko wtedy, gdy znalazła się w pobliżu.
– Pewnie zaraz podejdą bliżej – powiedział Daniel z nadzieją, że tak się stanie.
Dzieci mogły wybrać albo małe boisko blisko siatki, albo duże, położone nieco dalej. Okazało się jednak, że los spłatał oczekującym okrutnego figla. Chłopcy wcale nie zaczęli gry. Rozlokowali się za dużym boiskiem i trenowali skoki. W przerwie zabawiali się kopaniem piłki. Tak minęło czterdzieści pięć minut.
Następnie chłopcy ruszyli do szkoły. Megan jęknęła. Z tej odległości w ogóle nie rozpoznawała Tommy'ego. Jednak okazało się, że jeden chłopiec nie wszedł do budynku. Odwrócił się, przeszedł niepewnie przez duże boisko i przystanął.
– Tommy!!! – krzyknęła Megan.
Chłopiec chciał pobiec w ich kierunku, ale właśnie pojawił się nauczyciel, zaniepokojony jego nagłym zniknięciem. Powiedział coś do niego i Tommy z ociąganiem ruszył w kierunku gmachu szkoły. Nauczyciel zerknął jeszcze w stronę Megan i Daniela, ale po chwili odwrócił się na pięcie i poszedł w ślady wychowanka.
Megan nie mogła się oderwać od ogrodzenia.
– To mi się chyba nie przyśniło, prawda?
– Jasne, że nie – powiedział Keller, otaczając ją ramieniem. – Chodźmy już.
– Zauważył mnie? – spytała, chcąc się upewnić.
– Naturalnie.
Przez cała drogę milczała, ale było widać, że jest radosna. Dopiero kiedy znaleźli się w domu, zaproponowała, że zrobi spóźnione śniadanie. Zważywszy na porę, mógłby to już być późny lunch.
– Znakomita – pochwalił Daniel, pijąc pierwsze łyki kawy. – Nie wiedziałem, że może być taka dobra.
Megan posłała mu jeden ze swoich najwspanialszych uśmiechów. Daniel poczuł, że wcale nań nie zasłużył.
– Zobaczysz, co przygotuję na przyjęcie Tommy'ego – powiedziała.
Daniel spuścił głowę. – To może okazać się trudniejsze, niż myślisz.
Zaczęła mu się uważnie przyglądać. Czyżby nie powiedział jej wszystkiego? Czyżby coś przed nią ukrywał?
– O co chodzi?
Było mu strasznie głupio, ale musiał przekazać jej tę informację.
– Twój były mąż chce się powtórnie ożenić – oznajmił. Megan odstawiła drżącą dłonią filiżankę z kawą. Parę kropel wylało się na stół.
– O, Boże! Wiem, co powie sąd. Pełna rodzina, żadnych kłopotów materialnych. Nie mam szans na odzyskanie Tommy'ego.
Daniel wziął ją za rękę.
– Przecież kochasz syna i on cię kocha – powiedział.
– Udowodnimy, że jesteś niewinna, i odzyskamy Tommy'ego.