John Baker przeciągnął palcem po szybie okiennej, a następnie spojrzał z niesmakiem na smugę kurzu, która na nim została.
– Ta nowa służąca to flejtuch – powiedział. – Pozbądź się jej.
– Chyba żartujesz – stwierdziła kwaśno jego siostra.
– Myślisz, że tak łatwo znaleźć kogoś, kto z tobą wytrzyma? Wszyscy w sąsiedztwie już wiedzą, jaki jesteś. To ogłoszenie wisiało sześć tygodni w agencji, zanim się zgłosiła. Nie sądzisz chyba, że teraz…
– Dobrze już, dobrze. – John podniósł rękę do góry.
– Nie szukaj nikogo, tylko przestań mleć ozorem.
– Może nie odkurza najlepiej, ale…
– W ogóle tego nie robi – przerwał jej powtórnie.
– Daj jej trochę czasu. Ma przecież inne obowiązki. Poza tym sam mówiłeś, że dobrze gotuje.
John chciał coś dodać. Chrząknął nawet z dezaprobatą, ale siostra zgromiła go wzrokiem.
– Daj jej spokój! Ta kobieta jest dla nas prawdziwym darem niebios.
– Szczególnie dla ciebie. Teraz możesz leżeć cały dzień do góry brzuchem.
Siostra Johna zmarszczyła brwi, a następnie ujęła się pod boki. Było widać, że tego rodzaju kłótnie są dla niej chlebem powszednim, nie musiała się więc długo zastanawiać nad odpowiedzią.
– Coś mi się w końcu od życia należy, nie? Przecież tkwię tu dzień i noc. Zajmuję się tobą. Myślisz, że to takie przyjemne?
– Trzeba było lepiej wszystko rozegrać – odciął się. – Miałaś w rękach klucz do skarbca.
Mary skrzywiła się.
– Nie zaczynaj.
– Nie zaczynać? – powtórzył. – Przecież ciągle o tym myślę. Mogłaś wyjść za Graingera!
– Nie rozumiesz, że wcale nie chciał się ze mną ożenić? Powtarzam ci to chyba po raz setny. Ten facet nas wykorzystał, a potem dał nogę. Dobrze, że przynajmniej regularnie przysyła pieniądze.
– Regularnie! Co trzy miesiące! – John nie był w stanie ukryć wściekłości. – Nędzne grosze.
Przerwał nagle, ponieważ siostra posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Nawet nie usłyszał dźwięku otwieranych drzwi.
– O co chodzi, Lily? – spytała Mary.
Nowa służąca podrapała się w głowę. Trudno było powiedzieć, ile usłyszała, a jeszcze trudniej – ile udało jej się zrozumieć. Mary miała czasami wrażenie, że Lily Harper powinno się policzyć iloczyn, a nie iloraz inteligencji, ponieważ nie było sensu zajmować się ułamkami. Wielkie oczy dziewczyny ziały pustką. Niekiedy jednak wyglądała na istotę myślącą.
Jednak teraz Lily miała problemy z przypomnieniem sobie, o co jej chodziło. Raz jeszcze podrapała się po głowie i dopiero potem spytała:
– Czy mam teraz podać herbatkie?
– Tak, bardzo proszę.
– I wyjmij tego peta z gęby – warknął Baker. – Potworny zwyczaj.
– Ee? – Dziewczyna na moment zbaraniała. – Dobra.
Wyrzuciła dopalającego się papierosa do czystej popielniczki na stole, czym doprowadziła Bakera do paroksyzmu wściekłości, a następnie sięgnęła po nowego.
– Widzisz, nic się z nią nie da zrobić – powiedziała siostra, kiedy Lily zniknęła za drzwiami.
John znowu zaczął narzekać, więc wstała i wyszła ostentacyjnie. W kuchni rozległ się brzęk fajansu. Lily zabrała się pewnie do przygotowania herbaty.
Mary weszła do kuchni.
– Nie mogę już sobie z nim poradzić – powiedziała do dziewczyny.
Służąca zastanawiała się przez chwilę, o kogo może chodzić, a następnie uśmiechnęła się, gdy zrozumiała, że o Bakera.
– Niech pani tak tutej nie siedzi – powiedziała. – Pójdzie gdzie sie rozerwać.
Mary zerknęła na nią z nadzieją.
– Zajęłabyś się panem?
Rysy twarzy służącej pozostały nie zmienione. Nie wiadomo, czy spodobał jej się ten pomysł, czy też nie. W każdym razie nie zaprotestowała.
– Czemu ni?
– Dzisiaj wieczorem?
– Dobra – zgodziła się dziewczyna, zapalając nowego papierosa.
– Tylko proszę, nie pal przy nim. Lily skinęła głową.
Mary zjadła tylko lekką kolację. Przełknęła ją szybko, a następnie zaczęła się stroić. Zastanawiała się, czy wybrać się do kina, czy może do restauracji. Mogła zadzwonić do którejś z przyjaciółek, ale z dużą przyjemnością myślała też o spędzeniu tego wieczoru samotnie.
Lily zebrała talerze i przeszła do kuchni. Miała najpierw pozmywać, a następnie dać panu lekarstwa. Gdy tylko odkręciła wodę, jakiś cień pojawił się za oknem. Otworzyła je i zobaczyła znajomą sylwetkę.
– Jak idzie?
– Wszystko ma w biurku w swoim pokoju – powiedziała. – Niestety, trzyma je zamknięte.
– Nie przejmuj się. Znam się na zamkach. Uczył mnie sam Joe Padalec.
– Joe Padalec? – powtórzyła niepewnie.
– Najlepszy fachowiec w tym interesie – odparł. – Oczywiście zanim go zamknąłem.
Lily wręczyła mężczyźnie klucz do drzwi od ogrodu. Długo patrzyła w mrok. Następnie zaczęła realizować swoją część planu. Zalała talerze, żeby odmokły, i sięgnęła po butelkę z czarną nalepką. Miała nadzieję, że charakterystyczne hałasy przyciągną uwagę Bakera. I nie pomyliła się.
– Lily! – dobiegł do niej potworny ryk. – Chodź tu szybko!
Ruszyła, powłócząc nogami. Kiedy znalazła się w pokoju, Baker wyciągnął w jej stronę palec oskarżycielskim gestem.
– Kradniesz moją whisky! Dziewczyna pokręciła głową.
– Nie, to moje.
– Twoje? Czyżbyś poza tym, że kopcisz jak komin, urządzała tutaj libacje?
– Ee?
– Pijesz alkohol? Lily pokręciła głową.
– Żaden alkohol, tylko whisky – wyjaśniła. – Chce pan pokosztować?
Skinął głową, a dziewczyna zaraz przyniosła z kuchni pękatą butelkę. Baker aż cmoknął ustami.
– Dobry Boże! Skąd masz pieniądze na taką markę?
– To jedyny luksus, na jaki sobie pozwalam – odparła. – Każdy z nas ma jakieś problemy, a to – klepnęła butelkę – jest znakomite lekarstwo.
Baker był na tyle zaaferowany, że nie zdziwiła go nagła zmiana w sposobie mówienia Lily. Dziewczyna po raz pierwszy sformułowała parę pełnych zdań z podmiotem i orzeczeniem, co więcej, nie zrobiła w nich błędów.
– Nalej mi szybko.
Wykonała posłusznie to polecenie.
– Każdy z nas niesie jakiś krzyż – stwierdziła. – Pan to chyba bardzo nieszczęśliwy na tym wózku, co?
Baker wypił, a następnie podsunął jej szklaneczkę. Wiedziała, że po alkoholu robi się jeszcze gorszy, ale miała nadzieję, że może powie jej coś ciekawego.
– Tak, Lily. Musiałem ratować dziecko i stąd to wszystko – powiedział dumnie.
Nawet nie mrugnęła okiem, chociaż znała historię jego choroby.
– Jezu, jaki pan dzielny – powiedziała.
– A, tak. Mieli mi nawet dać medal, ale… – zawiesił głos – nie dali. Zasrane życie.
– Tak, kurde – przytaknęła. – Mogie powiedzieć to samo. Gdyby mnie nie oszukano, miałabym teraz mnóstwo szmalu.
Baker spojrzał na nią z pogardą.
– Oszukano? Nikogo nie oszukano tak, jak mnie!
Dziewczyna napełniła ponownie szklaneczkę. Tym razem niemal po brzegi. – Aa? – zapytała zachęcająco, stawiając butelkę tuż koło jego wózka.
– Strasznie ryzykowałaś – powiedział Daniel w drodze powrotnej.
– Warto było – odparła powściągliwie Megan, choć tak naprawdę rozpierała ją radość.
– Co dokładnie ci powiedział? Przyznał się do krzywoprzysięstwa?
– Co to, to nie – odparła. – Ale powiedział, że „ryzykował dla przyjaciela”, a ten później zostawił go „na lodzie”. To mi wystarczy.
– Mnie też – powiedział Daniel. – Ale nie sądowi.
Megan dopiero teraz przypomniała sobie o poszukiwaniach Daniela. Do tej pory wydawało jej się, że wie wystarczająco dużo, by zaskarżyć Graingera, ale teraz straciła tę pewność.
– Czy znalazłeś dowód na to, że Baker był wtedy w szpitalu? – spytałam – Tak, jak sugerował ten lekarz.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Nie, ale myślę, że można to udowodnić – stwierdził. Dziewczyna miała takie uczucie, jakby nagle zaczęła spadać z olbrzymiej wysokości.
– O Boże! – jęknęła.
– Odkryłem jednak coś ciekawego – powiedział Daniel. – Ktoś wpłaca pięćset funtów na konto Bakera regularnie co trzy miesiące.
– Mogłam ci sama o tym powiedzieć – westchnęła. – Podsłuchałam ich rozmowę.
– Tak, ale spisałem numer konta. Mam nadzieję, że da się połączyć to z operacjami z konta Graingera. A potem sprawa nie będzie już taka trudna.
– Nie będzie trudna – powtórzyła Megan. – Czasami mam wrażenie, że rzeczywiście tak jest, a czasami, tak jak teraz, że nic się nie da zrobić.
Daniel zmarszczył brwi.
– To dlatego, że ulegasz nastrojom – powiedział. – Staraj się być cierpliwa. Przecież posuwamy się do przodu. Byłaś wspaniała jako Lily.
Dziewczyna uśmiechnęła się filuternie.
– Prawda? To moja najlepsza rola. Mówiłam ci, że w sklepach z używanymi rzeczami można znaleźć prawdziwe cuda. Szkoda tylko, że wpadłam na.pomysł z papierosami. Mogłam żuć gumę albo robić coś równie obrzydliwego. Rzuciłam palenie siedem lat temu i teraz nie mogę uwierzyć, że ciągnęło mnie kiedyś do tego świństwa.
– Przynajmniej dobrze, że sobie to uświadomiłaś – powiedział. – Taka nauka też jest coś warta.
Dojeżdżali właśnie do przedmieść Londynu. Mijali wolno stojące domki i bliźniaki charakterystyczne dla tego obszaru. Zadbane ogródki świadczyły o tym, że mieszkają tu pracowici i spokojni ludzie.
– Zaraz będziemy w… – Daniel urwał gwałtownie.
Z naprzeciwka nadjeżdżał z potworną szybkością jaguar. Jego olbrzymi zderzak wyglądał jak taras. Daniel skręcił gwałtownie. Wszystko wskazywało na to, że wylądują pod kołami ciężarówki, ale w ostatniej chwili udało mu się uniknąć zderzenia i wjechać na właściwy pas.
– Cholera jasna!
Jaguar pędził jak strzała. Nie sądzone mu jednak było dotrzeć na miejsce przeznaczenia. Kierowca nie panował nad wozem. Przejechał parę metrów po pustym chodniku, a następnie stoczył się do rowu. Megan odetchnęła z ulgą. Daniel nawet nie próbował zawracać. Wrzucił wsteczny bieg i podjechał do jaguara. Wyskoczył szybko z wozu i pomknął do lśniącej metalicznie, potężnej maszyny.
– Co się, do diabła, stało?! – krzyknął.
Chciał spytać o coś jeszcze, ale słowa zamarły mu na ustach. Mężczyzna w jaguarze był kompletnie pijany. Daniel wywlókł go z samochodu i potrząsnął nim z całej siły.
– I co?! Znowu się spotykamy?!
Pijak patrzył na niego oczami bez wyrazu. Jednak po chwili nagła iskierka zrozumienia spowodowała, że pojawił się w nich strach. Zaczaj coś mamrotać, ale Megan wyłowiła w tym jedynie słowo „wypadek”.
– Zobaczysz, dobiorę ci się teraz do skóry – groził Daniel. – Nie udało się trzy lala temu, ale teraz popamiętasz mnie na całe życie.
– Danielu, nie możemy zostawić samochodu na szosie. Hej, Danielu, słyszysz mnie? – dopytywała się Megan.
Nawet nie odpowiedział. Nigdy nie widziała go tak wzburzonego. Daniel popchnął pijaka, który próbował zatoczyć się w kierunku swojego wozu.
– Za… zara… – bełkotał mężczyzna. Daniel popchnął go mocniej.
– Idziemy. Zamknij jego samochód i weź kluczyki – zwrócił się do Megan. – Będziesz świadkiem. Widziałaś, co zrobił i w jakim jest stanie.
Zwracał się do niej jak do podwładnej, ale było jej wszystko jedno. Cieszyła się, że odzyskał, przynajmniej częściowo, panowanie nad sobą.
Po dziesięciu minutach nieznośnej ciszy, przerywanej tylko pomrukami pijaka, dotarli do posterunku policji. Daniel wjechał na niewielki dziedziniec i zatrzymał samochód. Ledwie powstrzymał się przed wykopaniem pijaka z wozu.
Weszli do środka. Za biurkiem siedział wąsaty sierżant i przeglądał jakieś pismo.
– To Carter Denroy – powiedział bez zbędnych wstępów Daniel. – Jechał po pijanemu i omal nie spowodował wypadku.
Sierżant spojrzał na nich, ą następnie odłożył pismo.
– Dobrze. Zaraz sprawdzę, ile wypił. Daniel skinął głową.
– To nie pierwszy raz. Trzy lata temu, tak samo pijany, potrącił panią Keller i jej syna. Miał jednak dobrego prawnika, który przekonał sąd, że zdarzyło się to przypadkiem i że Denroy jest nieomal abstynentem. – Głos Daniela był pełen goryczy. – Widzi pan, jak łatwo bezkarnie kogoś zabić w tym mieście.
– Za… ara… aa – próbował protestować Denroy.
– Milcz – rzucił sierżant i zaczął uważnie przyglądać się Danielowi. – No tak, inspektor Keller – powiedział w końcu. – Pamiętam pana. Nazywam się Gladstone. Pracowaliśmy kiedyś w tym samym miejscu.
Z kolei Daniel przyjrzał się uważnie sierżantowi. Ochłonął nieco i zachowywał się znacznie spokojniej.
– Te wąsy to chyba nowy nabytek, sierżancie? Gladstone, wyraźnie zadowolony, przeciągnął palcami po bujnym zaroście nad górną wargą.
– Tak. I żona – dodał, wskazując obrączkę.
Megan nie słuchała rozmowy. Nareszcie dowiedziała się, w jakich okolicznościach zginęli najbliżsi Daniela, i gorąco mu współczuła. Przypomniała sobie rozmowę ze sprzątaczką. Trzy lata temu, tuż przed świętami… Właśnie wtedy Denroy zabił jego żonę i syna. A ona weszła do pokoju dziecka. Naruszyła świętość. Ale dlaczego Daniel nie zmienił wystroju tego pomieszczenia? To nienormalne. Nie można w ten sposób traktować przeszłości. Co było, nie wróci i trzeba się z tym jakoś pogodzić.
Trzy lata temu, pomyślała raz jeszcze. Trzy lata. Dopiero po chwili zrozumiała, że następne pytanie młodego sierżanta skierowane jest właśnie do niej.
– Słucham? Tak, byłam świadkiem – odparła. – To było straszne. Nazwisko? Anderson. Megan Elizabeth Anderson.
Kiedy wyszli z posterunku, Daniel spojrzał na zegarek.
– O Boże! Jak późno! Ciekawe, co pomyśli sobie pani Cooper.
– Nie chcę dzisiaj wracać do domu – powiedziała Megan.
– Co?
– Musimy porozmawiać.
Twarz Daniela pobladła. Tak samo wyglądał parę lat temu, kiedy prowadził jej sprawę.
– Nie, nie dzisiaj. Proszę.
– To ważne, Danielu.
Nie spytał, o co jej chodzi, ale ruszył w kierunku swojego domu.