ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Rozglądam się nerwowo po barze, ale go nie widzę.

– Ana, co się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

– To Christian, jest tutaj.

– Co? Naprawdę? – Ona się także rozgląda.

Zapomniałam mamie wspomnieć o jego skłonnościach prześladowczych.

I już go widzę. Serce mi zamiera, a po chwili wpada w nerwowy rytm, gdy Christian rusza w naszą stronę. Naprawdę się tu zjawił – dla mnie. Moja wewnętrzna bogini zrywa się z szezlonga i wydaje radosne okrzyki. W świetle halogenów jego włosy połyskują miedzianie. W jego szarych oczach widać… co? Gniew? Napięcie? Usta ma zaciśnięte w cienką linię. Cholera jasna… nie. W tym momencie jestem tak bardzo na niego zła, a on się tu zjawia. Jak mam się gniewać na niego w obecności mojej matki?

Podchodzi do naszego stolika, patrząc na mnie nieufnie. Ubrany jest tradycyjnie w białą lnianą koszulę i dżinsy.

– Cześć – mówię piskliwie, nie kryjąc szoku i zdumienia.

– Cześć – odpowiada.

Pochyla się i całuje mnie w policzek, czym mocno mnie zaskakuje.

– Christianie, to moja matka, Carla. – Górę biorą dobre maniery.

Odwraca się w jej stronę.

– Pani Adams, niezmiernie miło mi panią poznać. Skąd on zna jej nazwisko? Obdarza ją tym swoim firmowym, opatentowanym, promiennym Christianowym uśmiechem. I już po niej. Szczęka opada jej dosłownie na stół. Jezu, weź się w garść, mamo. Ujmuje jego wyciągniętą dłoń i wymieniają uścisk. Milczy jak zaklęta. Och, a więc zapominanie języka w buzi jest dziedziczne

– o tym akurat nie miałam pojęcia.

– Christianie – wyrzuca w końcu z siebie. Uśmiecha się do niej znacząco, a w oczach tańczą mu iskierki. Patrzę na tę dwójkę spod zmrużonych powiek.

– Co ty tu robisz? – Moje pytanie brzmi bardziej szorstko, niż zamierzałam.

Uśmiech znika z twarzy Christiana i maluje się na niej rezerwa. Niesamowicie się cieszę, że go widzę, ale jestem kompletnie wytrącona z równowagi, a gniew z powodu pani Robinson jeszcze mnie nie opuścił. Nie wiem, na co mam w tej chwili większą ochotę, nakrzyczeć na niego czy rzucić mu się w ramiona, a sądzę, że jedno i drugie by mu się nie spodobało. No i chcę wiedzieć, od jak dawna nas obserwował. Niepokoję się także mejlem, który mu właśnie wysłałam.

– Przyleciałem się z tobą spotkać, a cóż by innego?

– Patrzy na mnie beznamiętnie. Och, ile bym dała, aby poznać jego myśli. – Zatrzymałem się w tym hotelu.

– W tym hotelu? – Głos mam jak studentka po amfetaminie, zbyt wysoki nawet dla moich uszu.

– Cóż, wczoraj napisałaś, że żałujesz, iż mnie tu nie ma. – Obserwuje moją reakcję. – Naszym celem jest sprawianie przyjemności, panno Steele. – Głos ma cichy, poważny.

Jasny gwint, jest na mnie zły? Może przez te uwagi na temat pani Robinson? Albo fakt, że piję trzeciego cosmopolitana, a czwarty wkrótce się przede mną pojawi? Mama patrzy na nas nerwowo.

– Dosiądziesz się do nas, Christianie? – Macha na kelnera, który w ułamku sekundy zjawia się przy stoliku.

– Poproszę gin z tonikiem – mówi Christian. – Najlepiej Hendricks, ewentualnie Bombay Sapphire. Z Hendricksem ogórek, z Bombayem limonka.

O w mordę… tylko Christian może zamawiać drinka tak, jakby to była cała kolacja.

– I jeszcze dwa cosmo – dodaję, zerkając niespokojnie na Christiana. Piję razem z mamą, o to akurat nie może być zły.

– Przysuń sobie krzesło, Christianie.

– Dziękuję, pani Adams.

Christian sięga po krzesło stojące przy sąsiednim stoliku i siada obok mnie.

– Więc tak się akurat złożyło, że zatrzymałeś się w hotelu, do którego wybrałyśmy się na drinka? – pytam, starając się, aby zabrzmiało to lekko.

– Albo tak się akurat złożyło, że wy wybrałyście się na drinka do hotelu, w którym się zatrzymałem – odpowiada Christian. – Przed chwilą zjadłem kolację, przyszedłem tutaj i zobaczyłem was. Akurat myślałem o twoim ostatnim mejlu, podnoszę wzrok i oto widzę ciebie. Co za zbieg okoliczności, no nie? – Przechyla głowę i na jego ustach dostrzegam cień uśmiechu. Dzięki Bogu, może się jednak uda uratować ten wieczór.

– Rano byłyśmy z mamą na zakupach, a po południu na plaży. A teraz wybrałyśmy się na kilka koktajli – mamroczę, czując, że jestem mu winna wyjaśnienie.

– Kupiłaś ten top? – Pokazuje na moją nową bluzeczkę z zielonego jedwabiu. – Pasuje ci ten kolor. I trochę się opaliłaś. Ślicznie wyglądasz.

Rumienię się, słysząc te komplementy.

– Cóż, zamierzałem jutro złożyć ci wizytę. Ale oto jesteś tutaj.

Ujmuje moją dłoń i ściska lekko, przesuwając kciukiem po knykciach… a ja czuję znajome przyciąganie. Pod delikatnym naciskiem jego kciuka pod moją skórą włącza się prąd, przenikając do krwi i pulsując w całym ciele, rozgrzewając wszystko na swej drodze. Nie widziałam go już dwa dni. O rany… ależ go pragnę. Oddech mam urywany. Mrugam powiekami, uśmiechając się do niego nieśmiało i widzę, że on też się uśmiecha.

– Pomyślałem, że zrobię ci niespodziankę, Anastasio. Ale jak zwykle to ty zaskakujesz mnie.

Zerkam szybko na mamę, która wpatruje się w Christiana… tak, wpatruje! Przestań, mamo. Jakby był jakimś egzotycznym stworzeniem, dotąd niespotykanym. Wiem, że nigdy nie miałam chłopaka, a do Christiana umiarkowanie pasuje takie określenie – ale czy rzeczywiście tak trudno uwierzyć w to, że mogę podobać się mężczyźnie? Temu mężczyźnie? „Szczerze mówiąc, tak” – warczy moja podświadomość. Och, przymknij się! Pytał cię ktoś o zdanie?

Rzucam mamie gniewne spojrzenie, ale chyba go nie dostrzega.

– Nie chcę wam przeszkadzać. Wypiję szybkiego drinka, a potem sobie pójdę. Mam sporo pracy – mówi poważnie Christian.

– Christianie, cudownie cię w końcu poznać – wtrąca mama, wreszcie odzyskując zdolność mowy. – Ana opowiadała o tobie same dobre rzeczy.

Uśmiecha się do niej.

– Naprawdę? – Unosi z rozbawieniem brew, a ja ponownie oblewam się rumieńcem.

Pojawia się kelner z naszym zamówieniem.

– Hendricks, proszę pana – oświadcza triumfująco.

– Dziękuję – odpowiada grzecznie Christian.

Nerwowo sączę cosmopolitana.

– Jak długo będziesz w Georgii, Christianie? – pyta mama.

– Do piątku, pani Adams.

– Zjesz z nami jutro kolację? I proszę, mów mi Carla.

– Z największą przyjemnością, Carlo.

– Doskonale. A teraz wybaczcie mi, proszę, muszę skorzystać z toalety.

Mamo… dopiero co w niej byłaś. Patrzę z rozpaczą, jak wstaje i odchodzi, zostawiając nas samych.

– A więc jesteś na mnie zła o to, że byłem na kolacji ze starą przyjaciółką. – Christian kieruje na mnie nieufne spojrzenie, podnosi moją dłoń do ust i całuje delikatnie każdą kostkę.

Jezu, teraz chce to załatwić?

– Tak – bąkam, a krew w moich żyłach wrze.

– Relacja seksualna między nami zakończyła się dawno temu, Anastasio – szepcze. – Nie pragnę nikogo oprócz ciebie. Nie domyśliłaś się tego jeszcze?

Mrugam powiekami.

– Uważam ją za osobę molestującą nieletnich, Christianie. – Wstrzymuję oddech, czekając na jego reakcję.

Blednie.

– To sąd niezwykle krytyczny. Wcale tak nie było – szepcze zaszokowany. Puszcza moją dłoń.

Krytyczny?

– Och, w takim razie jak było? – pytam. Cosmopolitany dodają mi odwagi.

Marszczy brwi, skonsternowany.

– Wykorzystała bezbronnego piętnastolatka – kontynuuję. – Gdybyś był piętnastoletnią dziewczyną, a pani Robinson była panem Robinsonem, wprowadzającym cię w świat BDSM, coś takiego byłoby w porządku? Gdyby to była, powiedzmy, Mia?

Gwałtownie chwyta powietrze i patrzy na mnie wilkiem.

– Ana, to nie było tak.

Piorunuję go wzrokiem.

– Okej, ja tak tego nie postrzegałem – mówi cicho. – Stała się motorem zmiany na lepsze. Tego mi było trzeba.

– Nie rozumiem. – Tym razem to ja jestem skonsternowana.

– Anastasio, zaraz wróci twoja mama. Krępuje mnie rozmowa o tym właśnie teraz. Może później. Jeśli nie chcesz, abym został, w Hilton Head czeka na mnie samolot. Mogę wrócić do Seattle.

Jest na mnie zły… nie.

– Nie leć. Proszę. Tak się cieszę, że tu jesteś. Próbuję jedynie sprawić, abyś zrozumiał. Gniewam się o to, że ledwie wyjechałam, wybrałeś się z nią na kolację. Pomyśl, jak się czujesz, gdy spotykam się z Jose. A to mój przyjaciel. Nigdy nie łączyły nas relacje seksualne. Gdy tymczasem ty i ona… – urywam, nie chcąc ciągnąć tego wątku.

– Jesteś zazdrosna? – Patrzy na mnie ze zdumieniem, a po chwili jego spojrzenie łagodnieje.

– Tak, i zła z powodu tego, co ona ci zrobiła.

– Anastasio, ona mi pomogła. Tyle tylko powiem na ten temat. A jeśli chodzi o twoją zazdrość, to postaw się na moim miejscu. Przez siedem ostatnich lat nigdy się nie musiałem nikomu tłumaczyć. Nikomu. Robię to, na co mam ochotę, Anastasio. Lubię swoją autonomię. Nie spotkałem się z panią Robinson po to, żeby cię zdenerwować, lecz dlatego, że raz na jakiś czas jemy razem kolację. To moja przyjaciółka i partnerka w interesach.

Partnerka w interesach? Kurwa mać. A to nowina.

– Tak, jesteśmy wspólnikami – kontynuuje. – Seksu między nami już nie ma. Od wielu lat.

– Dlaczego zakończyliście wasz związek?

Zaciska usta.

– Jej mąż się dowiedział.

O w mordę!

– Możemy porozmawiać o tym innym razem, w jakimś bardziej ustronnym miejscu? – warczy.

– Nie sądzę, aby udało ci się przekonać mnie, że ona nie jest pedofilem.

– Ja tak jej nie postrzegam. A teraz dość!

– Kochałeś ją?

– No i co tam słychać? – Nie zauważyliśmy, że mama wróciła z toalety.

Przywołuję na twarz sztuczny uśmiech i szybko odsuwamy się od siebie.

– Wszystko dobrze, mamo.

Christian sączy drinka, bacznie mnie obserwując. O czym on teraz myśli? Kochał ją? Myślę, że tak. Poniosę sromotną klęskę.

– Cóż, drogie panie, pozwolicie, że was teraz opuszczę.

Nie… nie… nie może mnie tak teraz zostawić.

– Dopiszcie, proszę, te drinki do mojego rachunku, pokój numer sześćset dwanaście. Zadzwonię rano, Anastasio. Do jutra, Carlo.

– Och, tak przyjemnie słyszeć, jak ktoś używa twojego pełnego imienia.

– Piękne imię dla pięknej dziewczyny – stwierdza Christian i ściska jej wyciągniętą dłoń, a ona praktycznie się rozpływa.

Och, mamo – et tu Brute? Wstaję, wpatrując się w niego, błagając spojrzeniem, aby odpowiedział na moje pytanie. Całuje mnie grzecznie w policzek.

– Na razie, mała – szepcze mi do ucha. I znika.

Cholerny, kontrolujący wszystko drań. Mój gniew powraca z pełną mocą. Siadam na krześle.

– Zatkało mnie, Ana. Co za mężczyzna. Nie wiem jednak, co się między wami dzieje. Myślę, że powinniście porozmawiać. Ależ tu gorąco, normalnie nie do zniesienia. – Wachluje się teatralnie.

– MAMO!

– Idź i z nim porozmawiaj.

– Nie mogę. Przyjechałam tu do ciebie.

– Ana, przyjechałaś tu, bo masz mętlik w głowie przez tego chłopaka. To oczywiste, że szalejecie na swoim punkcie. Musisz z nim porozmawiać. Na litość boską, przeleciał prawie pięć tysięcy kilometrów, żeby cię zobaczyć. A sama wiesz, jak bardzo męczy taki lot.

Oblewam się rumieńcem. Nie powiedziałam jej, że Christian ma własny odrzutowiec.

– No co?

– Ma własny samolot – bąkam zakłopotana. – No i to tylko cztery tysiące, nie pięć, mamo.

Dlaczego mnie to krępuje? Mama unosi brwi.

– O rany – mruczy. – Ana, coś jest między wami nie tak. Próbuję to rozgryźć, odkąd tu przyleciałaś. Ale jedyny sposób rozwiązania problemu, bez względu na jego charakter, to rozmowa. Możesz sobie myśleć, ile tylko chcesz, ale dopóki nie porozmawiacie, donikąd cię to nie zaprowadzi.

Marszczę brwi.

– Skarbie, od zawsze masz tendencję do nadmiernego analizowania wszystkiego. Zrób to, co ci każe intuicja. A ona co ci mówi?

Wbijam wzrok w dłonie.

– Chyba się w nim zakochałam – szepczę.

– Wiem, skarbie. A on w tobie.

– Nie!

– Tak, Ana. Do diaska, czego potrzebujesz? Neonu migoczącego na jego czole?

Patrzę na nią i w oczach wzbierają mi łzy.

– Ana, kotku, nie płacz.

– Myślę, że on mnie nie kocha.

– Nieważne, jak bardzo jest się bogatym, nie rzuca się wszystkiego i nie leci prywatnym samolotem na drugi koniec kontynentu po to, aby napić się herbaty. Idź do niego! To śliczne miejsce, bardzo romantyczne. No i będziecie na neutralnym gruncie.

Kulę się pod jej spojrzeniem. Chcę iść i jednocześnie nie chcę.

– Skarbie, nie musisz ze mną wracać, naprawdę. Pragnę twojego szczęścia, a na chwilę obecną uważam, że klucz do tego szczęścia znajduje się na górze, w pokoju sześćset dwanaście. Gdybyś wróciła później do domu, klucz znajdziesz na ganku, pod donicą z juką. Gdybyś miała tu zostać… Cóż, jesteś dorosła. Tylko się zabezpiecz.

Moje policzki robią się purpurowe. Jezu, mamo.

– Dopijmy najpierw cosmopolitany.

– Zuch dziewczyna – uśmiecha się.

Pukam nieśmiało do drzwi pokoju sześćset dwanaście i czekam. Otwiera je Christian, rozmawiający przez komórkę. Mruga kompletnie zaskoczony, następnie gestem zaprasza mnie do środka.

– Wszystkie odprawy podliczone?… I jaka to kwota?… – Christian gwiżdże. – Cholera… kosztowna pomyłka… A Lucas?…

Rozglądam się po pokoju. To apartament, tak jak w Heathmanie. Wystrój jest bardzo nowoczesny i utrzymany w odcieniach zgaszonego fioletu, złota oraz brązu. Christian podchodzi do szafki z ciemnego drewna, otwiera drzwiczki i moim oczom ukazuje się barek. Gestem sugeruje, żebym się poczęstowała, następnie przechodzi do sypialni. Pewnie po to, bym nie słyszała jego rozmowy. Wzruszam ramionami. Nie przerwał rozmowy, kiedy weszłam tamtego ranka do gabinetu. Słyszę, jak leci woda… Napełnia wannę. Częstuję się sokiem pomarańczowym. Christian wraca.

– Niech Andrea prześle mi wykresy. Barney mówił, że udało mu się to rozwiązać… – Śmieje się. – Nie, w piątek… Jest tu pewna działka, którą jestem zainteresowany… Okej, niech Bill zadzwoni… Nie, jutro… Chcę się przekonać, co Georgia ma nam do zaoferowania. – Nie spuszcza ze mnie wzroku. Wręcza mi kieliszek i pokazuje na wiaderko z lodem. – Jeśli okaże się, że oferta jest wystarczająco atrakcyjna… Sądzę, że powinniśmy ją rozważyć, choć upał tutaj panuje nieziemski… Zgadzam się, Detroit ma także sporo zalet, i jest tam chłodniej… – Poważnieje. Dlaczego? – Niech Bill zadzwoni. Jutro… Niezbyt wcześnie. – Rozłącza się i patrzy na mnie. Z jego twarzy nic się nie da wyczytać. Cisza się przeciąga.

Okej… moja kolej.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

– Nie – mówi cicho. W szarych oczach czai się ostrożność.

– Nie, nie odpowiedziałeś na pytanie czy nie, nie kochałeś jej?

Krzyżuje ręce na piersi i opiera się o ścianę, uśmiechając się lekko.

– Co tu robisz, Anastasio?

– Powiedziałam ci.

Bierze głęboki oddech.

– Nie, nie kochałem jej. – Marszczy brwi, niby rozbawiony, ale i pełen konsternacji.

Nie mogę uwierzyć, że wstrzymuję oddech. Gdy wypuszczam powietrze, cała się kurczę. Cóż, dzięki Bogu chociaż za to. Jak bym się czuła, gdyby rzeczywiście kochał tę wiedźmę?

– Ależ z ciebie zielonooka bogini, Anastasio. Kto by pomyślał?

– Kpi pan sobie ze mnie, panie Grey?

– Jakżebym śmiał. – Kręci z powagą głową, ale oczy mu się śmieją.

– Och, sądzę, że byś śmiał i że często to robisz.

Parska śmiechem, przypominając sobie, że niedawno on tak powiedział do mnie.

– Przestań przygryzać wargę. Jesteś w moim pokoju, nie widziałem cię prawie trzy dni i długą przebyłem drogę, żeby się z tobą spotkać. – Ton głosu ma miękki, zmysłowy.

Odzywa się jego BlackBerry, ale wyłącza go, nawet na niego nie patrząc. Mój oddech przyspiesza. Wiem, dokąd to zmierza… No ale przecież powinniśmy porozmawiać. Robi krok w moją stronę z tą swoją seksowną miną drapieżcy.

– Pragnę cię, Anastasio. Teraz. A ty pragniesz mnie. Dlatego tu przyszłaś.

– Naprawdę chciałam wiedzieć – próbuję się bronić.

– Cóż, teraz już wiesz. Zostajesz czy wychodzisz?

Rumienię się, kiedy staje przede mną.

– Zostaję – bąkam, patrząc na niego z niepokojem.

– Och, mam taką nadzieję. – Spogląda na mnie. – Strasznie byłaś na mnie zła – mówi cicho.

– Tak.

– Nie pamiętam, by ktoś poza rodziną wściekał się na mnie. Podoba mi się to.

Opuszkami palców przesuwa po moim policzku. O rany, ta jego bliskość i rozkoszny zapach Christiana. Powinniśmy porozmawiać, ale serce mi mocno wali, krążąca po ciele krew aż śpiewa, pożądanie rośnie, przemieszczając się… wszędzie. Christian pochyla się i przesuwa nosem po moim ramieniu aż do ucha. Palce wsuwa mi we włosy.

– Powinniśmy porozmawiać – szepczę.

– Później.

– Tyle ci chcę powiedzieć.

– Ja tobie też.

Składa pod moim uchem delikatny pocałunek, a palce zaciska na włosach. Odciąga mi głowę, odsłaniając szyję. Zębami przygryza lekko skórę.

– Pragnę cię.

Wydaję głośny jęk i chwytam go za ramiona.

– Krwawisz? – Dalej mnie całuje.

Kuźwa. Czy nic się przed nim nie ukryje?

– Tak – odpowiadam cicho. Jestem zażenowana.

– Masz skurcze?

– Nie. – Oblewam się rumieńcem. Jezu…

Nieruchomieje.

– Wzięłaś pigułkę?

– Tak. – Ależ to upokarzające.

– Wykąpmy się.

Och?

Bierze mnie za rękę i prowadzi do sypialni. Dominuje w niej olbrzymich rozmiarów łoże z wymyślnym baldachimem. Ale my się nie zatrzymujemy. Zabiera mnie do łazienki, która składa się z dwóch pomieszczeń, całych w błękicie i białym piaskowcu. Jest wielka. W drugim pomieszczeniu znajduje się wpuszczona w podłogę wanna zdolna pomieścić cztery osoby. Prowadzą do niej kamienne schodki. Powoli napełnia się wodą. Nad pianą unosi się para. Wokół wanny biegnie kamienna ława. Pod jedną ze ścian migoczą świece. O kurczę… zrobił to wszystko, gdy rozmawiał przez telefon.

– Masz gumkę do włosów?

Sięgam do kieszeni dżinsów i wyjmuję ją.

– Zwiąż włosy – nakazuje cicho. Tak też robię.

W łazience jest ciepło i wilgotno i materiał bluzeczki zaczyna przyklejać mi się do skóry. Christian pochyla się i zakręca wodę. Prowadzi mnie z powrotem do pierwszej części łazienki, gdzie staje za mną. Naprzeciwko nas wisi wielkie lustro, a pod nim dwie szklane umywalki.

– Zdejmij sandałki – mruczy, a ja szybko je zzuwam.

– Unieś ręce.

Spełniam jego polecenie, po czym on zdejmuje mi bluzkę. Stoję przed nim naga od pasa w górę. Nie odrywając ode mnie wzroku, sięga do przodu i rozpina mi dżinsy.

– Zamierzam cię posiąść w łazience, Anastasio.

Pochyla się i całuje w szyję. Przechylam głowę, aby miał lepszy dostęp. Wkłada kciuki w dżinsy i powoli je zsuwa razem z majtkami. Klęka.

– Pozbądź się ich.

Chwytam się umywalki i skopuję dżinsy. Teraz jestem naga, a on klęczy za mną. Całuje moje pośladki, by po chwili zacząć je kąsać. Chwytam głośno powietrze. Christian wstaje i patrzy na mnie w lustrze. Staram się nie ruszać, ignorując naturalny odruch zakrycia się. Kładzie dłoń na moim brzuchu.

– Spójrz tylko na siebie. Jesteś taka piękna – mruczy. – Przekonaj się, jaka jesteś w dotyku. – Ujmuje moje obie dłonie i splata palce z moimi, tak że są rozcapierzone. Kładzie je na brzuchu. – Zobacz, jak gładka jest twoja skóra. – Głos ma miękki i niski. Zatacza moimi dłońmi powolne kółka, następnie kieruje je ku piersiom. – Poczuj, jak pełne są twoje piersi. – Trzyma moje dłonie tak, że obejmują piersi. Delikatnie gładzi kciukami sutki.

Rozchylam usta, jęczę głośno i wyginam plecy w łuk, tak że piersi wypełniają mi dłonie. Ugniata kciukami sutki, a one natychmiast twardnieją. Przyglądam się temu z fascynacją. Och, bardzo to jest przyjemne. Jęczę i zamykam oczy, nie chcąc już widzieć w lustrze tej lubieżnej kobiety, która podnieca się dotykiem własnych dłoni… jego dłoni… Czuje swoją skórę tak, jak on czuje, przekonuje się, jak bardzo to podniecające.

– Tak jest, maleńka – mruczy.

Prowadzi moje dłonie wzdłuż ciała, przez talię aż do bioder, a potem do włosów łonowych. Wsuwa mi nogę pomiędzy uda, zmuszając do stanięcia w rozkroku, i przesuwa dłonie po mojej kobiecości, po kolei, ustanawiając pewien rytm. To takie erotyczne. Jestem marionetką w jego rękach.

– Popatrz tylko na siebie, Anastasio – szepcze, całując i kąsając moje ramiona. Z mojego gardła wydobywa się jęk. Nagle puszcza mi dłonie. – Rób to dalej – nakazuje i odsuwa się, aby na mnie patrzeć.

Dotykam się. Nie. Pragnę, aby on to robił. To nie jest tak samo. Bez niego czuję się zagubiona. Zdejmuje przez głowę koszulę, a potem szybko pozbywa się dżinsów.

– Wolisz, żebym ja się tym zajął? – Spojrzenie ma palące.

– Och, tak… proszę – wyrzucam z siebie.

Ponownie mnie obejmuje i ujmuje moje dłonie w swoje, kontynuując zmysłowe pieszczoty, muskając łechtaczkę. Czuję na plecach jego włoski, na pośladkach zaś naprężony członek. Och, zaraz… proszę. Kąsa mi skórę na karku, a ja zamykam oczy, rozkoszując się miriadami doznań: szyja, krocze… świadomość, że mam go za sobą. Nagle obraca mnie, jedną ręką chwyta za nadgarstki i unieruchamia mi je za plecami, drugą zaś pociąga za kucyk. Zaczyna mnie szaleńczo całować, napierając na moje usta swoimi. Przytrzymując mnie na miejscu.

Oddech ma urywany, podobny do mojego.

– Kiedy zaczął ci się okres, Anastasio? – pyta ni z tego, ni z owego.

– Eee… wczoraj – mamroczę.

– To dobrze. – Puszcza mnie i znowu obraca. – Przytrzymaj się umywalki – nakazuje i przyciąga do siebie moje biodra, tak jak w pokoju zabaw, tak że ja się pochylam.

Sięga mi między nogi, pociąga za niebieski sznureczek – że co?! – i delikatnie wyjmuje tampon, po czym wyrzuca go do muszli klozetowej. O kuźwa. Święty Barnabo… Jezu. A potem jest już we mnie… ach! Skóra przy skórze… najpierw porusza się powoli… testując mnie… o rety. Trzymam się kurczowo umywalki, dysząc, napierając pupą na niego, czując go w sobie. Och, cóż za słodka udręka… Trzyma moje biodra. A potem ustanawia rytm: wejście, wyjście, wejście, wyjście… Sięga i odnajduje łechtaczkę i zaczyna ją masować… o matko.

– Właśnie tak, maleńka – dyszy, nacierając na mnie, wyginając biodra i to wystarczy, abym poszybowała w kosmos.

I dochodzę, głośno, ściskając brzeg umywalki. Wszystko wiruje i jednocześnie się zaciska. On dociera tam chwilę po mnie, wołając głośno moje imię, jakby to była modlitwa albo litania.

– Och, Ana! – Oddech ma urywany. – Och, maleńka, czy ja się kiedykolwiek tobą nasycę? – szepcze.

Powoli osuwamy się na podłogę i bierze mnie w ramiona, unieruchamiając. Czy zawsze tak będzie? Tak oszałamiająco, zniewalająco, dojmująco i nieokiełznanie? Chciałam porozmawiać, ale teraz, wykończona i otumaniona, zastanawiam się, czy to ja się kiedykolwiek nim nasycę.

Głowę mam wspartą o jego tors i oboje się uspokajamy. Delikatnie wdycham słodki, odurzający zapach Christiana. Nie mogę go dotykać. Nie mogę go dotykać. W myślach powtarzam te słowa jak mantrę. Ależ mnie strasznie kusi. Mam ochotę unieść rękę i opuszkami palców rysować mu wzory na skórze… ale opieram się temu pragnieniu, wiedząc, że on by tego nie chciał. Oboje milczymy zatopieni we własnych myślach.

Przypomina mi się, że mam okres.

– Krwawię – bąkam.

– Mnie to nie przeszkadza.

– Zauważyłam – rzucam cierpko.

Spina się.

– A tobie to przeszkadza? – pyta miękko.

Przeszkadza? Może powinno… powinno? Nie, nie przeszkadza. Odchylam się i patrzę mu prosto w oczy, ciepłe, szare oczy.

– Ani trochę.

Uśmiecha się lekko.

– To dobrze. Weźmy teraz kąpiel.

Wyplątuje się ze mnie i wstaje. Gdy to robi, znowu dostrzegam te małe okrągłe blizny na jego klatce piersiowej. To nie ślady po ospie. Grace mówiła, że choroba miała u niego bardzo łagodny przebieg. Jasny gwint… to muszą być ślady po przypaleniach. Przypaleniach czym? Blednę zaszokowana. Papierosami? Pani Robinson, biologiczna matka, kto? Kto mu to zrobił? A może istnieje rozsądne wytłumaczenie, a ja zbyt mocno reaguję – zaczyna kiełkować we mnie nadzieja, nadzieja, że się mylę.

– Co się stało? – pyta zaniepokojony Christian.

– Twoje blizny – mówię cicho. – To nie są ślady po ospie.

Patrzę, jak w ułamku sekundy zamyka się w sobie, przyjmując postawę obronną, wręcz gniewną. Marszczy brwi, twarz mu się zasępia, a usta zaciskają w cienką linię.

– To prawda – warczy, ale nie rozwija tematu. Wyciąga rękę i pomaga mi wstać. – Nie patrz tak na mnie. – W jego głosie słychać chłód.

Rumienię się, wbijam wzrok w dłonie i wiem już, że ktoś gasił na Christianie papierosy. Jest mi niedobrze.

– Ona to zrobiła? – pytam, nie będąc w stanie się powstrzymać.

Milczy, więc muszę na niego spojrzeć. Patrzy na mnie gniewnie.

– Ona? Pani Robinson? Ona nie jest zwierzęciem, Anastasio. Oczywiście, że to nie ona. Nie rozumiem, dlaczego musisz tak ją demonizować.

Stoi nagi, cudownie nagi, ubrudzony moją krwią… i w końcu odbywamy tę rozmowę. I ja także jestem naga – żadne z nas nie może się nigdzie schować, chyba że w wannie. Biorę głęboki oddech, mijam Christiana i wchodzę do wody. Jest cudownie ciepła, kojąca i głęboka. Zanurzam się w pachnącej pianie i podnoszę na niego wzrok.

– Zastanawiam się, jaki byłbyś, gdybyś jej nie poznał. Gdyby nie zaznajomiła cię z twoim… eee, stylem życia.

Wzdycha i wchodzi do wanny. Siada naprzeciwko mnie. Spojrzenie ma lodowate. Pilnuje się, żeby mnie nie dotykać. Jezu, aż tak go zdenerwowałam?

Patrzy na mnie beznamiętnie, nie odzywając się ani słowem. Cisza aż dzwoni w uszach, ale nie ustępuję. Twoja kolej, Grey – tym razem się nie ugnę. Moja podświadomość się denerwuje i niespokojnie obgryza paznokcie. Nasze spojrzenia się krzyżują, ale nie daję za wygraną. W końcu Christian kręci głową i uśmiecha się drwiąco.

– Gdyby nie pani Robinson, pewnie bym poszedł w ślady biologicznej matki.

Och! Mrugam powiekami. Narkomania czy prostytucja? Jedno i drugie?

– Kochała mnie w sposób, jaki uznałem za… dopuszczalny – dodaje, wzruszając ramionami.

A co to, u licha, znaczy?

– Dopuszczalny? – pytam szeptem.

– Tak. – Spojrzenie ma świdrujące. – Sprowadziła mnie z drogi ku destrukcji, którą podążałem. Bardzo trudno dorastać w idealnej rodzinie, kiedy samemu jest się dalekim od doskonałości.

O nie. W ustach robi mi się sucho. Z twarzy Christiana nic się nie da wyczytać. I nie zamierza powiedzieć mi więcej. Jakie to frustrujące. W jego słowach jest tyle nienawiści do samego siebie. A pani Robinson go kochała. Jasny gwint… nadal kocha? Czuję się, jakbym otrzymała cios w brzuch.

– Ona cię nadal kocha?

– Nie wydaje mi się, nie w taki sposób. – Marszczy brwi, jakby wcześniej w ogóle się nad tym nie zastanawiał. – Wciąż ci powtarzam, że to było dawno temu. Zamknięta przeszłość. Nie byłbym jej w stanie zmienić, nawet gdybym chciał. A nie chcę. Ona uratowała mnie przed samym sobą. – Jest rozdrażniony i mokrą dłonią przeczesuje włosy. – Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałem. – Wahanie. – Z wyjątkiem, naturalnie, doktora Flynna. A tobie mówię to wyłącznie dlatego, że pragnę, abyś mi zaufała.

– Ufam ci, ale chcę poznać cię lepiej, a za każdym razem, kiedy próbuję z tobą porozmawiać, ty mnie rozpraszasz. Tyle bym się chciała dowiedzieć.

– Och, na litość boską, Anastasio. Co chcesz wiedzieć? Co ja muszę zrobić? – Oczy mu płoną i choć nie podnosi głosu, wiem, że jest mocno zdenerwowany.

Zerkam na swoje dłonie, widoczne pod wodą. Piana już nie jest taka gęsta.

– Ja jedynie próbuję zrozumieć; jesteś taką zagadką. Nie znałam dotąd nikogo takiego. Cieszę się, że mówisz mi to, co chcę wiedzieć.

Jezu, może to te cosmopolitany dodają mi odwagi, ale nagle stwierdzam, że nie mogę już dłużej znieść dzielącej nas odległości. Przesuwam się w wannie, siadam obok niego i dotykamy się, skóra przy skórze. Spina się i mierzy mnie nieufnym spojrzeniem, jakbym go mogła ugryźć. A to odmiana. Moja wewnętrzna bogini patrzy na niego zdziwiona.

– Proszę, nie gniewaj się na mnie – szepczę.

– Nie gniewam się na ciebie, Anastasio. Po prostu nie jestem przyzwyczajony do tego typu rozmów, do takiego wypytywania. Takie rozmowy prowadzę tylko z doktorem Flynnem i z… – Urywa i marszczy brwi.

– Z nią. Panią Robinson. Rozmawiasz z nią? – pytam, starając się nie wpaść w gniew.

– Tak.

– O czym?

Odwraca się twarzą do mnie, tak gwałtownie, że woda wylewa się na podłogę. Kładzie mi dłoń na ramieniu.

– Nie dajesz za wygraną, co? – burczy z rozdrażnieniem. -

O życiu, wszechświecie, sprawach służbowych. Anastasio, pani R. i ja znamy się naprawdę długo. Potrafimy rozmawiać o wszystkim.

– O mnie? – szepczę.

– Tak. – Szare oczy patrzą na mnie uważnie.

Przygryzam dolną wargę, starając się poskromić nagłą falę gniewu.

– Czemu rozmawiacie o mnie? – Próbuję zadać to pytanie tak, żeby w moim głosie nie było słychać irytacji, ale nie bardzo mi się udaje. Wiem, że powinnam przestać. Za bardzo go naciskam. Moja podświadomość znowu robi minę z Krzyku Muncha.

– Nigdy nie znałem nikogo takiego jak ty, Anastasio.

– Co to znaczy? Kogoś takiego, kto nie podpisał automatycznie twojej umowy, bez zadawania żadnych pytań?

Kręci głową.

– Potrzebuję rad.

– I udziela ci ich pani Pedo? – warczę. Jestem bardziej rozdrażniona, niż sądziłam.

– Anastasia, dość tego – rzuca surowo, mrużąc oczy.

Stąpam po cienkim lodzie, narażając się na niebezpieczeństwo.

– Inaczej przełożę cię przez kolano. Nie interesuje mnie ona w sensie seksualnym ani romantycznym. To dobra, ceniona przyjaciółka i wspólniczka. I tyle. Mamy wspólną przeszłość, dzięki której niezwykle dużo zyskałem, choć to spieprzyło jej małżeństwo. Ale ta strona naszego związku już nie istnieje.

Jezu, i znowu czegoś nie rozumiem. Była mężatką. Jak to możliwe, że spotykali się ze sobą tyle lat?

– A twoi rodzicie nigdy się nie dowiedzieli?

– Nie – warczy. – Już ci to mówiłem.

I wiem, że rozmowa dobiegła końca. Nie mogę zadawać mu dalszych pytań, które mają związek z nią, inaczej zupełnie straci cierpliwość.

– Skończyłaś? – pyta ostro.

– Na razie.

Bierze głęboki oddech i wyraźnie się odpręża, jakby spadł mu z serca wielki kamień.

– No dobrze, moja kolej – burczy. – Nie odniosłaś się do mojego mejla.

Policzki robią mi się czerwone. Och, nie znoszę być w centrum uwagi, a wygląda na to, że każda próba takiej rozmowy go zdenerwuje. Kręcę głową. Być może tak się właśnie czuje, kiedy ja go zasypuję pytaniami; nie jest do tego przyzwyczajony. Ta myśl wydaje mi się nowa, niepokojąca.

– Zamierzałam to zrobić. Ale teraz ty jesteś tutaj.

– Wolałabyś, żeby było inaczej? – Wyraz twarzy ma znowu beznamiętny.

– Nie, jestem zadowolona – bąkam.

– To dobrze. – Obdarza mnie szczerym uśmiechem, jakby poczuł ulgę. – Ja też się cieszę, że tu jestem, pomimo twojego przesłuchania. Więc skoro mnie można brać w krzyżowy ogień pytań, sądzisz, że tobie przysługuje immunitet dyplomatyczny tylko dlatego, że przeleciałem taki kawał, żeby cię zobaczyć? Nie kupuję tego, panno Steele. Chcę wiedzieć, co czujesz.

O nie…

– Mówiłam ci. Cieszę się, że przyleciałeś. Dziękuję, że zadałeś sobie tyle trudu – mówię słabo.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – Oczy mu błyszczą, gdy się nachyla, żeby mnie pocałować. Moja reakcja jest natychmiastowa. Woda jest jeszcze ciepła, w łazience unosi się para. Christian nieruchomieje i odsuwa się. – Nie. Najpierw chcę poznać odpowiedzi, a potem może być więcej.

Więcej? I znowu to słowo. I Christian chce odpowiedzi… odpowiedzi na co? Nie mam sekretnej przeszłości, nie mam okropnego dzieciństwa. Co mógłby chcieć wiedzieć na mój temat, czego jeszcze nie wie?

Wzdycham zrezygnowana.

– Co chcesz wiedzieć?

– Cóż, na początek jak się zapatrujesz na nasz potencjalny układ?

Mrugam. Pora na prawdę albo wyzwanie – moja podświadomość i wewnętrzna bogini patrzą na siebie nerwowo. A co tam, niech będzie prawda.

– Na dłuższą metę chyba nie dam rady. Cały weekend być kimś, kim nie jestem. – Oblewam się rumieńcem i wbijam wzrok w dłonie.

Christian unosi mi brodę i patrzy na mnie z rozbawieniem.

– Też sądzę, że nie dasz rady.

Część mnie czuje się nieco urażona.

– Śmiejesz się ze mnie?

– Tak, ale dobrodusznie. – Nachyla się i daje buziaka. – Nie jesteś zbyt dobrą uległą – stwierdza. W jego oczach tańczą wesołe iskierki.

Najpierw wpatruję się w niego zaszokowana, a potem wybucham śmiechem – a on się przyłącza.

– Może nie mam dobrego nauczyciela.

Parska.

– Może. Niewykluczone, że powinienem być bardziej surowy. – Przechyla głowę i uśmiecha się przebiegle.

Przełykam ślinę. Jezu, nie. Ale w tym samym czasie czuję rozkoszne zaciskanie mięśni podbrzusza. To jego sposób okazywania, że się o mnie troszczy. Być może jedyny sposób – zdaję sobie z tego sprawę. Wpatruje się we mnie, badając moją reakcję.

– Aż tak było źle, kiedy pierwszy raz dałem ci klapsy?

Mrugam. Było aż tak źle? Pamiętam, że czułam się skonsternowana swoją reakcją. Bolało, ale w sumie nie aż tak bardzo. Christian w kółko mi powtarzał, że chodzi raczej o to, co siedzi w mojej głowie. A za drugim razem… Cóż, było dobrze… podniecająco.

– Nie – mówię cicho.

– To raczej wyobrażenie na temat tego, co się działo?

– Chyba tak. Odczuwanie przyjemności, kiedy się nie powinno jej czuć.

– Pamiętam, że czułem to samo. Musi minąć trochę czasu, nim poukłada ci się to w głowie.

O w mordę. On miał wtedy piętnaście lat.

– Zawsze możesz użyć hasła bezpieczeństwa, Anastasio. Nie zapominaj o tym. A jeśli tylko będziesz postępować zgodnie z zasadami, które mnie pozwalają sprawować kontrolę, a tobie gwarantują bezpieczeństwo, może jakoś to będzie.

– Dlaczego musisz mieć nade mną kontrolę?

– Bo to zaspokaja we mnie potrzebę, która w okresie kształtowania osobowości została zaniedbana.

– Więc to forma terapii?

– Nie postrzegałem tak tego, ale owszem, pewnie tak.

To akurat potrafię zrozumieć.

– Jeszcze jedna sprawa. W jednej chwili mówisz „Nie sprzeciwiaj mi się”, a w drugiej, że lubisz, gdy to robię. I bądź tu, człowieku, mądry.

Przez chwilę patrzy na mnie, po czym marszczy brwi.

– Rozumiem. Ale jak na razie dobrze ci idzie.

– Ale za jaką cenę? Czuję się skrępowana.

– Lubię cię skrępowaną – uśmiecha się znacząco.

– Nie to miałam na myśli! – Z irytacją chlapię go wodą.

Patrzy na mnie, unosząc brew.

– Czy ty mnie właśnie ochlapałaś?

– Tak. – Jasny gwint… to spojrzenie.

– Och, panno Steele. – Chwyta i sadza mnie sobie na kolanach, rozlewając wodę na podłogę. – Chyba wystarczy już tej rozmowy.

Bierze w dłonie moją twarz i mnie całuje. Mocno. Obejmując w posiadanie moje usta. Przechylając mi głowę… sprawując nade mną kontrolę. Jęczę mu do ust. To właśnie lubi. W tym właśnie jest dobry. Wszystko się we mnie zapala, dłonie wędrują do jego włosów i oddaję mu pocałunki mówiące: ja ciebie też pragnę, w jedyny sposób, jaki jest mi znany. Christian wydaje jęk i poprawia mnie tak, że teraz siedzę na nim okrakiem, czując pod sobą wzwód. Odsuwa się i patrzy na mnie. Oczy ma błyszczące i pełne pożądania. Opuszczam ręce i chwytam się krawędzi wanny, ale on łapie za moje nadgarstki i przytrzymuje mi ręce za plecami.

– Zamierzam cię teraz przelecieć – szepcze i unosi mnie tak, że wiszę nad nim. – Gotowa? – pyta bez tchu.

– Tak – odpowiadam, a on opuszcza mnie na siebie, powoli, niesamowicie powoli… wypełniając mnie… obserwując przy tym moją twarz.

Jęczę, zamykam oczy i rozkoszuję się tym doznaniem, tym rozciągającym mnie wypełnieniem. Zaczyna poruszać biodrami i łapię głośno powietrze, pochylając się ku niemu, opierając czoło o jego czoło.

– Proszę, puść mi ręce – szepczę.

– Nie dotykaj mnie – prosi i puszcza moje nadgarstki, zamiast nich łapiąc mnie za biodra.

Zaciskając dłonie na krawędzi wanny, powoli unoszę się i opuszczam. Otwieram oczy, by go widzieć. Obserwuje mnie, usta ma rozchylone, oddech przyspieszony, język między zębami. Wygląda tak… podniecająco. Jesteśmy mokrzy, śliscy i nasze ciała ocierają się o siebie. Pochylam głowę i go całuję. Zamyka oczy.

Z wahaniem unoszę ręce i wplatam palce w jego włosy, nie przerywając pocałunku. To wolno mi robić. On to lubi. Ja też. I poruszamy się razem. Pociągam go za włosy, odchylając mu głowę i pogłębiając pocałunek, ujeżdżając go – szybciej, w coraz szybszym tempie. Jęczę mu w usta. On zaczyna unosić mnie szybciej, szybciej… kurczowo trzyma za biodra, oddając pocałunki. Jesteśmy mokrym połączeniem ust, języków, włosów i poruszających się bioder. Moje doznania… znowu przesłaniają wszystko inne. Jestem blisko… zaczynam rozpoznawać to rozkoszne napinanie się mięśni… przyspieszanie. A woda… wiruje wokół nas, gdy nasze ruchy stają się coraz bardziej gorączkowe… rozlewa się wszędzie, naśladując to, co dzieje się we mnie… i w ogóle się tym nie przejmuję.

Kocham tego mężczyznę. Kocham jego pożądanie, to, jaki mam na niego wpływ. Kocham za to, że przebył taką drogę, żeby się ze mną spotkać. Kocham za to, że się o mnie troszczy… troszczy się. To takie nieoczekiwane, takie wzbogacające. Jest mój, a ja jestem jego.

– Właśnie tak, maleńka – dyszy.

I dochodzę, a przez moje ciało przetacza się orgazm, gwałtowne, pełne namiętności apogeum, które pochłania mnie całą. I nagle Christian przyciąga mnie do siebie… ciasno obejmuje, gdy doznaje spełnienia.

– Ana! – woła. Szaleńcza inwokacja, poruszająca i docierająca do głębi mego serca.

Leżymy na olbrzymim łożu, patrząc na siebie, szare oczy w niebieskie, twarzą w twarz. Oboje trzymamy przed sobą poduszki. Jesteśmy nadzy. Nie dotykamy się. Jedynie patrzymy i podziwiamy.

– Chce ci się spać? – pyta z troską Christian.

– Nie. Nie czuję zmęczenia. – Jestem pełna energii. Tak dobrze było porozmawiać. I chcę więcej.

– Na co masz ochotę? – pyta.

– Na rozmowę. Uśmiecha się.

– O czym?

– O tobie.

– A konkretnie?

– Jaki jest twój ulubiony film? Uśmiecha się szeroko.

– Dzisiaj Fortepian.

Jego uśmiech jest zaraźliwy.

– Oczywiście. Głuptas ze mnie. Taka smutna, poruszająca muzyka, którą z pewnością potrafisz zagrać? Tyle osiągnięć, panie Grey.

– A najważniejsze to pani, panno Steele.

– Więc jestem numerem siedemnastym.

– Siedemnastym?

– Liczba kobiet, z którymi, eee… uprawiałeś seks. Kąciki jego ust unoszą się.

– Niezupełnie.

– Mówiłeś, że piętnaście. – Moja konsternacja jest oczywista.

– To liczba kobiet w moim pokoju zabaw. Sądziłem, że o to ci chodzi. Nie pytałaś, z iloma kobietami uprawiałem seks.

– Och. – Kuźwa… jest ich więcej. Ile? – Waniliowy?

– Nie. Ty jesteś moim jedynym waniliowym podbojem. – Kręci głową, nadal się uśmiechając.

Czemu tak go to bawi? I dlaczego ja też się uśmiecham jak idiotka?

– Nie potrafię ci podać konkretnej liczby. Nie robiłem nacięć na kolumience przy łóżku ani nic z tych rzeczy.

– O jakich liczbach mówimy, dziesiątkach, setkach… tysiącach? – Moje oczy stają się coraz większe.

– Dziesiątkach, na litość boską.

– Wszystkie uległe?

– Tak.

– Przestań się tak szczerzyć – ganię go lekko. Nie jestem w stanie utrzymać powagi.

– Nie mogę. Śmieszna jesteś.

– Śmieszna niemądra czy śmieszna ha, ha?

– Chyba jedno i drugie. – Przywłaszcza sobie moje słowa.

– Cholernie to bezczelne z twojej strony.

Przechyla się i całuje mnie w czubek nosa.

– Powiem ci coś, co cię zaszokuje, Anastasio. Gotowa?

Kiwam głową, nadal z niemądrym uśmiechem na twarzy.

– Wszystkie uległe przechodzą szkolenie. W Seattle i okolicach są miejsca, gdzie można zdobywać doświadczenie. Nauczyć się tego, co ja umiem – mówi.

Słucham?

– Och. – Mrugam powiekami.

– Aha, płaciłem za seks, Anastasio.

– To żaden powód do dumy – burczę wyniośle. – I masz rację… jestem mocno zaszokowana. I zła, że ja nie jestem w stanie zaszokować ciebie.

– Włożyłaś moją bieliznę.

– To cię zaszokowało?

– Tak.

Moja wewnętrzna bogini wykonuje mistrzowski skok o tyczce.

– Nie włożyłaś majtek na kolację u moich rodziców.

– To cię zaszokowało?

– Owszem.

Jezu, drugi skok jest jeszcze lepszy.

– Wygląda na to, że potrafię cię zaszokować jedynie w sektorze bieliźnianym.

– Powiedziałaś mi, że jesteś dziewicą. To największy szok, jaki dane mi było przeżyć.

– Tak, minę miałeś godną Oscara – chichoczę.

– Pozwoliłaś mi pieścić cię szpicrutą.

– To cię zaszokowało?

– Aha.

Uśmiecham się od ucha do ucha.

– Cóż, możliwe, że jeszcze ci na to pozwolę.

– Och, liczę na to, panno Steele. W ten weekend?

– Okej – zgadzam się nieśmiało.

– Okej?

– Tak. Wejdę znowu do Czerwonego Pokoju Bólu.

– Mówisz do mnie po imieniu.

– To cię szokuje?

– Szokuje mnie fakt, że mi się to podoba.

– Christian. Uśmiecha się.

– Chcę jutro coś zrobić. – W jego oczach błyszczy ekscytacja.

– Co takiego?

– To niespodzianka. Dla ciebie. – Głos ma niski i miękki. Unoszę brew i jednocześnie tłumię ziewnięcie.

– Nudzę panią, panno Steele? – pyta sardonicznie.

– W żadnym razie.

Przechyla się i delikatnie całuje mnie w usta.

– Śpij – nakazuje, po czym gasi światło.

I w tej spokojnej chwili, gdy zamykam oczy, zmęczona i zaspokojona, uważam, że znajduję się w samym oku cyklonu. A pomimo tego wszystkiego, co Christian mi powiedział i co przemilczał, chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak szczęśliwa.

Загрузка...