ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Budzę się nagle. Chyba we śnie spadłam ze schodów i teraz jestem kompletnie zdezorientowana. Jest ciemno i sama leżę w łóżku Christiana. Coś mnie obudziło, jakaś natrętna myśl. Zerkam na budzik przy łóżku. Piąta rano, ale czuję się wyspana. Czemu? Och, różnica czasu, w Georgii jest teraz ósma. O cholera, muszę wziąć pigułkę. Gramolę się z łóżka wdzięczna temu czemuś, co mnie obudziło. Słyszę ciche dźwięki fortepianu. Christian gra. To akurat muszę zobaczyć. Uwielbiam patrzeć, jak to robi. Wkładam szlafrok i idę cicho korytarzem, nasłuchując magicznych dźwięków melodyjnego lamentu, dochodzących z salonu.

Plama światła. Christian siedzi w niej i gra, a jego włosy błyszczą niczym miedź. Wygląda, jakby był nagi, ale wiem, że ma na sobie spodnie od piżamy. Koncentruje się, pięknie grając, pogrążony w melancholii muzyki. Waham się, obserwując go w ciemności, nie chcąc mu przeszkadzać. Mam ochotę go przytulić. Wydaje się zagubiony, wręcz smutny i boleśnie samotny – a może to wina przepełnionej żalem muzyki. Kończy utwór, przez ułamek sekundy panuje cisza, a potem zaczyna go grać od nowa. Przesuwam się ostrożnie w jego stronę, przyciągana jak ćma do ognia… Na tę myśl się uśmiecham. Christian unosi głowę, dostrzega mnie i marszczy brwi, a potem znowu opuszcza wzrok na dłonie.

Cholera, wkurzył się, że mu przeszkadzam?

– Powinnaś spać – beszta mnie łagodnie.

Widzę, że jest zaabsorbowany czymś innym.

– Ty też – ripostuję, wcale nie tak łagodnie.

Ponownie podnosi wzrok, a na jego twarzy błąka się cień uśmiechu.

– Udziela mi pani reprymendy, panno Steele?

– Tak, panie Grey.

– Nie mogę spać. – Marszczy brwi i przez jego twarz przebiega ślad irytacji bądź gniewu. Na mnie? Na pewno nie.

Ignoruję jego minę, odważnie siadam obok niego na stołku przed fortepianem i opieram głowę na jego nagim ramieniu. Patrzę, jak jego sprawne palce pieszczą klawisze.

– Co to było? – pytam, gdy utwór dobiega końca.

– Chopin. Opus dwudzieste ósme, preludium numer cztery. W tonacji e-moll, gdyby cię to interesowało – mruczy.

– Interesuje mnie wszystko, co robisz.

Odwraca się i delikatnie muska ustami moje włosy.

– Nie chciałem cię budzić.

– Nie obudziłeś. Zagraj ten drugi utwór.

– Drugi?

– Bacha, ten, który grałeś pierwszej nocy, gdy tu spałam.

– Och, Marcello.

Zaczyna grać powoli i w skupieniu. Czuję ruch dłoni w jego ramionach, gdy opieram się o niego z zamkniętymi oczami. Smutne, melancholijne nuty wirują wokół nas powoli i żałośnie, odbijając się echem od ścian. Rozdzierająco piękny utwór, jeszcze smutniejszy niż Chopin. Do pewnego stopnia odzwierciedla moje uczucia. Głębokie, przejmujące pragnienie, aby lepiej poznać tego wyjątkowego człowieka, zrozumieć jego smutek. Muzyka zbyt szybko dobiega końca.

– Dlaczego grasz tylko takie smutne utwory?

Prostuję się i patrzę na niego, gdy w odpowiedzi na moje pytanie wzrusza ramionami. W jego oczach czai się nieufność.

– Więc miałeś tylko sześć lat, kiedy zacząłeś grać? – nie daję za wygraną.

Kiwa głową. Po chwili odpowiada:

– Oddałem się grze na fortepianie, aby sprawić przyjemność mojej nowej matce.

– Aby pasować do idealnej rodziny?

– Można tak to ująć – mówi wymijająco. – Czemu nie śpisz? Nie musisz wypocząć po wczorajszym wysiłku?

– Dla mnie jest ósma rano. I muszę wziąć pigułkę.

Unosi z zaskoczeniem brwi.

– Co za pamięć – mruczy i widzę, że jest pod wrażeniem. – Tylko ty zaczęłaś je brać w innej strefie czasowej. Być może powinnaś odczekać pół godziny, a jutro kolejne pół. Tak żebyś w końcu mogła je łykać o rozsądnej porze.

– Dobry plan. No więc co będziemy robić przez te pół godziny? – Mrugam niewinnie.

– Kilka rzeczy przychodzi mi do głowy. – Uśmiecha się lubieżnie.

Odpowiadam obojętnym spojrzeniem, gdy tymczasem mięśnie w podbrzuszu natychmiast się zaciskają.

– Z drugiej strony… moglibyśmy porozmawiać – sugeruję cicho.

Marszczy brwi.

– Wolę to, co mi chodzi po głowie. – Bierze mnie na kolana.

– Zawsze wybierzesz seks zamiast rozmowy. – Śmieję się i chwytam go za ramiona.

– To prawda. Zwłaszcza z tobą. – Muska nosem moje włosy i całuje szyję. – Może na fortepianie – szepcze.

O rety. Moje całe ciało napina się na tę myśl. Fortepian.

Nieźle.

– Wyjaśnijmy sobie od razu jedną rzecz – szepczę, gdy puls mi zaczyna przyspieszać, a moja wewnętrzna bogini zamyka oczy, delektując się dotykiem jego ust.

Na chwilę przerywa swoją zmysłową napaść.

– Zawsze taka złakniona informacji, panno Steele. No więc co wymaga wyjaśnienia? – Jego ciepły oddech pieści mi szyję.

– My – szepczę i zamykam oczy.

– Hmm. A co konkretnie? – Przerywa obsypywanie pocałunkami mego ramienia.

– Umowa.

Christian unosi głowę i patrzy na mnie, a w jego oczach widać cień rozbawienia. Wzdycha. Gładzi mnie opuszkami palców po policzku.

– Cóż, umowa podlega jeszcze dyskusji, nie sądzisz? – Głos ma niski i schrypnięty, oczy łagodne.

– Jak to?

– Tak to – uśmiecha się. Patrzę na niego pytająco.

– Ale to ty tak bardzo na nią nalegałeś.

– To było wcześniej. Zresztą Zasady są już ustalone i dalej obowiązują.

– Wcześniej?

– Przed… – urywa i do jego oczu wraca rezerwa. – Więcej. – Wzrusza ramionami.

– Och.

– Poza tym już dwa razy byliśmy w pokoju zabaw, a ty nie uciekłaś, gdzie pieprz rośnie.

– A spodziewasz się, że tak zrobię?

– Ty jesteś zupełnie nieprzewidywalna, Anastasio – stwierdza sucho.

– A więc postawmy sprawę jasno. Chcesz, żebym przez cały czas trzymała się Zasad, ale nie tego, co zawiera pozostała część umowy?

– Z wyjątkiem pokoju zabaw. Tam masz postępować zgodnie z duchem tej umowy. I owszem, chcę, żebyś trzymała się Zasad. Przez cały czas. Wtedy będę miał pewność, że jesteś bezpieczna i będę mógł cię mieć zawsze, kiedy tego zapragnę.

– A jeśli złamię którąś z Zasad?

– Wtedy cię ukarzę.

– A czy nie będzie ci do tego potrzebne moje pozwolenie?

– Owszem.

– A jeśli się nie zgodzę?

Przygląda mi się przez chwilę. Wydaje się skonsternowany.

– Jeśli się nie zgodzisz, to się nie zgodzisz. Będę cię musiał jakoś przekonać.

Odrywam się od niego i wstaję. Potrzebuję nieco dystansu. Marszczy brwi, gdy wpatruję się w niego. W jego oczach znowu się czai rezerwa i nieufność.

– Więc aspekt kary pozostaje.

– Tak, ale tylko wtedy, gdy złamiesz Zasady.

– Będę musiała jeszcze raz je przeczytać – mówię, próbując sobie przypomnieć szczegóły.

– Przyniosę ci. – Jego ton staje się nagle rzeczowy.

O rany. Tak szybko zrobiło się poważnie. Christian wstaje ze stołka i udaje się do gabinetu. Swędzi mnie skóra głowy. Jezu, przydałaby mi się herbata. Przyszłość naszego tak zwanego związku jest omawiana o piątej czterdzieści pięć rano, kiedy jego absorbuje coś innego – czy to mądre? Idę do kuchni, którą spowija ciemność. Gdzie się włącza światło? Znajduję włącznik, a potem napełniam wodą czajnik. Pigułka! Sięgam po torebkę, którą zostawiłam na barze śniadaniowym i szybko je znajduję. Połykam jedną. Po chwili wraca Christian i siada na jednym ze stołków. Przygląda mi się uważnie.

– Proszę bardzo. – Przesuwa w moją stronę wydrukowany dokument i widzę, że coś w nim wykreślił.

ZASADY

Posłuszeństwo:Uległa będzie wypełniać wszystkie wydawane przez Pana polecenia bezzwłocznie i bez zastrzeżeń. Uległa wyrazi zgodę na każdą czynność seksualną, którą Pan uzna za odpowiednią i przyjemną, z wyjątkiem czynności wymienionych w granicach bezwzględnych (Załącznik nr 2). Uczyni to z ochotą i bez wahania.

Sen:Uległa ma obowiązek spać minimum osiem siedem godzin podczas tych nocy, których nie spędza w towarzystwie Pana.

Jedzenie: Uległa-będzie-spożywać-regularne-posiłki-w celach zdrowotnych i dla zachowania dobrego samopoczucia z zalecanej listy pokarmów (Załącznik nr 4). Uległa nie będzie podjadać między posiłkami; wyjątek stanowią owoce.

Ubiór:W czasie obowiązywania niniejszej Umowy Uległa będzie nosić wyłącznie te stroje, które zostały zaakceptowane przez Pana. Pan ustanowi w tym celu specjalny budżet, z którego Uległa będzie korzystać. Doraźnie Pan będzie towarzyszył Uległej podczas robienia zakupów. Jeśli Pan wyrazi taką wolę, Uległa będzie w okresie obowiązywania Umowy nosić ozdoby i dodatki wymagane przez Pana, w jego obecności bądź w innym czasie, jaki Pan uzna za stosowny.

Aktywność fizyczna:Pan zapewni Uległej usługi trenera osobistego cztery razy w tygodniu po sześćdziesiąt minut – godziny do ustalenia między trenerem a Uległą. Trener będzie zdawał Panu relację z postępów czynionych przez Uległą.

Higiena osobista/dbanie o urodę:Uległa będzie przez cały czas czysta i ogolona i/lub wydepilowana woskiem. Uległa będzie korzystać z usług salonu piękności wybranego przez Pana. Częstotliwość takich wizyt oraz rodzaj zabiegów ustala Pan.

Bezpieczeństwo:Uległa nie będzie nadużywać alkoholu, palić, zażywać narkotyków ani narażać się na niepotrzebne niebezpieczeństwo.

Zachowanie:Uległa nie będzie nawiązywać relacji seksualnych z nikim poza Panem. Uległa będzie prowadzić się skromnie, w sposób godny szacunku. Musi mieć świadomość, iż jej zachowanie w bezpośredni sposób odbija się na Panu. Zostanie pociągnięta do odpowiedzialności za wszelkie występki, wykroczenia i niewłaściwe zachowanie, jakich się dopuści, nie przebywając w towarzystwie Pana.

Niedotrzymanie któregoś z warunków wymienionych powyżej będzie skutkować natychmiastowym wymierzeniem kary, której charakter zostanie określony przez Pana. – A więc posłuszeństwo nadal obowiązuje?

– O tak – uśmiecha się szeroko.

Kręcę z rozbawieniem głową i nim zdaję sobie sprawę z tego, co robię, przewracam oczami.

– Czy ty właśnie przewróciłaś oczami, Anastasio? – pyta bez tchu.

O kurwa.

– Możliwe, zależnie od tego, jaka jest twoja reakcja.

– Taka sama jak zawsze – odpowiada, kręcąc głową. Oczy mu błyszczą podekscytowaniem.

Przełykam odruchowo ślinę i przez moje ciało przebiega dreszcz radosnego podniecenia.

– Więc… – Jasna cholera. I co ja mam zrobić?

– Tak? – Oblizuje dolną wargę.

– Chcesz dać mi teraz klapsy.

– Tak. I zrobię to.

– Czyżby, panie Grey? – uśmiecham się. Cóż, każdy kij ma dwa końce.

– Zamierzasz mnie powstrzymać?

– Najpierw będziesz mnie musiał złapać.

Jego oczy rozszerzają się, a potem Christian uśmiecha się szeroko, powoli wstając ze stołka.

– Naprawdę, panno Steele?

Dzieli nas bar śniadaniowy.

– I przygryzasz dolną wargę – mówi bez tchu, przesuwając się powoli w lewo. Ja robię to samo.

– Nie ośmielisz się – przekomarzam się z nim. – W końcu ty też przewracasz oczami. – Dalej przesuwa się w moją stronę.

– Owszem, ale to ty właśnie podniosłaś poprzeczkę w tej grze. – Oczy mu płoną i cały emanuje wyczekiwaniem.

– Jestem szybka, wiesz? – Udaję nonszalancję.

– Ja też.

Nęka mnie we własnej kuchni.

– Przyjdziesz tu szybko? – pyta.

– A czy ja to potrafię?

– Panno Steele, co ma pani na myśli? – Uśmiecha się znacząco. – Gorzej się to dla ciebie skończy, jeśli będę cię musiał sam złapać.

– Nie masz innego wyjścia, Christianie. A w chwili obecnej ani myślę dać ci się złapać.

– Anastasio, możesz się przewrócić i zrobić sobie krzywdę. Co będzie stanowić rażące naruszenie zasady numer siedem, teraz sześć.

– Niebezpieczeństwo grozi mi, odkąd tylko pana poznałam, panie Grey, bez względu na zasady.

– Owszem. – Nieruchomieje na chwilę, marszcząc brwi.

I nagle rzuca się w moją stronę, na co ja reaguję piskiem. Biegnę w stronę stołu w części jadalnej. Udaje mi się uciec i znowu dzieli nas stół. Mocno wali mi serce, a w moim ciele buzuje adrenalina. O kurczę… jakie to fajne. Znowu jestem dzieckiem. Przyglądam się uważnie Christianowi, który zmierza w moją stronę. Odsuwam się kawałek.

– Z całą pewnością wiesz, jak odwrócić uwagę mężczyzny, Anastasio.

– Naszym celem jest sprawianie przyjemności, panie Grey. Odwrócić uwagę od czego?

– Życia. Wszechświata. – Macha wymijająco ręką.

– Gdy grałeś, sprawiałeś wrażenie bardzo skupionego.

Nieruchomieje i krzyżuje ręce na piersiach. Jest rozbawiony.

– Możemy się tak bawić przez cały dzień, mała, ale w końcu cię złapię i wtedy dopiero popamiętasz.

– Wcale nie. – Nie mogę być zbyt pewna siebie. Powtarzam te słowa jak mantrę. Moja podświadomość wygrzebała z dna szafy adidasy i jest już w blokach startowych.

– Jeszcze by można pomyśleć, że nie chcesz, abym cię złapał.

– Bo nie chcę. I o to właśnie chodzi. Do kary mam nastawienie takie, jak ty do dotykania twego ciała.

Zmienia się w ułamku sekundy. Znika wesoły Christian, a ten, który stoi przede mną, wygląda tak, jakbym go uderzyła w twarz. Jest szary na twarzy.

– To właśnie czujesz? – pyta szeptem.

Te trzy słowa i sposób, w jaki je wypowiada, wiele mówią.

O nie. Mówią mi tak wiele na jego temat i tego, co czuje. Mówią o jego strachu i nienawiści do samego siebie. Marszczę brwi. Nie, ja nie czuję się aż tak. Nie ma mowy. A może?

– Nie aż w takim stopniu, ale teraz może mnie lepiej rozumiesz. – Patrzę na niego niespokojnie.

– Och.

Kurde. Wydaje się kompletnie zagubiony, jakbym wyciągnęła mu dywan spod nóg.

Biorę głęboki oddech i obchodzę stół, i po chwili staję przed Christianem, patrząc mu w pełne niepokoju oczy.

– Aż tak tego nie znosisz? – pyta cicho.

– Cóż… nie – uspokajam go. Jezu, a więc tak bardzo nienawistna jest mu myśl, że ktoś miałby go dotknąć? – Nie. Mam do tego stosunek ambiwalentny. Nie lubię tego, ale nie nienawidzę.

– Ale wczoraj wieczorem, w pokoju zabaw, ty…

– Robię to dla ciebie, Christianie, ponieważ ty tego potrzebujesz. Ja nie. Wczoraj wieczorem nie zadałeś mi bólu. Kontekst był zupełnie inny, poza tym ufam ci. Ale kiedy chcesz mnie ukarać, boję się, że zrobisz mi krzywdę.

Jego oczy zasnuwają grafitowe burzowe chmury. Mija sekunda za sekundą, aż w końcu mówi cicho:

– Chcę ci sprawiać ból. Ale nie taki, którego nie byłabyś w stanie znieść.

Kurwa!

– Dlaczego?

Przeczesuje palcami włosy i wzrusza ramionami.

– Po prostu tego potrzebuję. – Patrzy na mnie z udręką, a potem zamyka oczy i kręci głową. – Nie mogę ci tego wytłumaczyć – szepcze.

– Nie możesz czy nie chcesz?

– Nie chcę.

– Więc wiesz dlaczego.

– Tak.

– Ale mi nie powiesz.

– Jeśli to zrobię, uciekniesz z krzykiem z tego pokoju i już nigdy nie wrócisz. – Mierzy mnie nieufnym spojrzeniem. – Nie mogę tak ryzykować, Anastasio.

– Chcesz, żebym została.

– Najbardziej na świecie. Gdybym cię stracił, nie zniósłbym tego.

O rety.

Wpatruje się we mnie i nagle porywa w ramiona i całuje, och, tak namiętnie. Zupełnie mnie tym zaskakuje, a ja wyczuwam w tym pocałunku panikę i rozpaczliwą potrzebę.

– Nie odchodź. Powiedziałaś, że tego nie zrobisz, a we śnie błagałaś, abym ja nie zostawiał ciebie – mruczy mi do ust.

Och… moje nocne wyznania.

– Nie chcę odejść. – I serce ściska mi się boleśnie.

To człowiek w potrzebie. Jego strach jest nagi i oczywisty, ale Christian jest zagubiony… gdzieś we własnym mroku. Oczy ma szerokie i pełne udręki. Mogę go uspokoić, przyłączyć się na chwilę do mroku i dać mu nieco światła.

– Pokaż mi – mówię szeptem.

– Ale co?

– Pokaż mi, jak bardzo może boleć.

– Słucham?

– Ukarz mnie. Chcę wiedzieć, jak daleko możesz się posunąć. Christian odsuwa się ode mnie kompletnie skonsternowany.

– Spróbowałabyś?

– Tak. Powiedziałam, że to zrobię. – Ale kieruje mną ukryty motyw. Jeśli to zrobię, może on pozwoli mi się dotknąć.

Mruga powiekami.

– Ana, to takie dezorientujące.

– Ja też jestem zdezorientowana, ale chcę, żeby nam wyszło. A ty i ja przekonamy się, raz na zawsze, czy jestem w stanie to zrobić. Jeśli tak, wtedy może ty…

Jego oczy ponownie się rozszerzają. Wie, że chodzi mi o dotykanie. Przez chwilę wygląda na rozdartego, potem jednak na jego twarzy pojawia się zdecydowanie i mruży oczy, jakby się zastanawiał nad alternatywą.

Nagle łapie mnie mocno za ramię, odwraca się i prowadzi mnie w stronę schodów, a stamtąd do pokoju zabaw. Przyjemność i ból, nagroda i kara – jego słowa rezonują w mojej głowie.

– Pokażę ci, jak bardzo może boleć, i wtedy będziesz mogła podjąć decyzję. – Zatrzymuje się przed drzwiami. – Jesteś gotowa?

Kiwam głową. Lekko mi się w niej kręci, gdy z mojej twarzy odpływa cała krew.

Otwiera drzwi, nadal trzymając moje ramię, z wieszaka przy drzwiach zdejmuje coś, co wygląda jak pasek, a potem prowadzi do obitej czerwoną skórą ławy na końcu pomieszczenia.

– Przełóż się przez nią – mruczy cicho.

Okej. Dam radę. Pochylam się nad miękką skórą. Nie zdjął ze mnie szlafroka. Trochę mnie to dziwi. O kuźwa, będzie naprawdę bolało… wiem to.

– Jesteśmy tu, ponieważ się zgodziłaś, Anastasio. I uciekałaś przede mną. Zamierzam uderzyć cię sześć razy, a ty będziesz liczyć razem ze mną.

Czemu, do licha, po prostu tego nie zrobi? Z karania mnie zawsze robi takie przedstawienie. Przewracam oczami, dobrze wiedząc, że mnie nie widzi.

Unosi skraj mego szlafroka i z jakiegoś powodu czuję się bardziej naga, niż gdybym nic na sobie nie miała. Delikatnie pieści moje pośladki, przesuwa po nich ciepłą dłonią.

– Zrobię to, żebyś zapamiętała, aby nie uciekać przede mną, i choć jest to bardzo podniecające, nie chcę, abyś to więcej robiła – szepcze.

Dociera do mnie ironia całej tej sytuacji. Uciekałam, żeby tego uniknąć. Gdyby otworzył ramiona, pobiegłabym do niego natychmiast.

– I przewróciłaś oczami. Znasz moje zdanie w tej kwestii. – Nagle z jego głosu znika ten nerwowy strach. Wraca tam, gdzie wcześniej się skrywał. Słyszę to w głosie Christiana, czuję w jego dotyku. Atmosfera w pokoju ulega zmianie.

Zamykam oczy, przygotowując się na uderzenie. Aż nadchodzi, takie, jakiego się obawiałam. Mimowolnie wydaję okrzyk bólu i łykam głośno powietrze.

– Licz, Anastasio! – nakazuje.

– Jeden! – wołam i brzmi to jak przekleństwo.

Uderza mnie ponownie, a ból pulsuje wzdłuż linii uderzenia.

O kurwa… naprawdę boli.

– Dwa! – krzyczę. Tak dobrze uzewnętrznić ból.

Oddech ma urywany i głośny, gdy tymczasem ja nie oddycham prawie wcale, desperacko szukając w sobie wewnętrznej siły. Pas ponownie smaga mi ciało.

– Trzy! – W moich oczach pojawiają się nieproszone łzy. Jezu, jest trudniej, niż myślałam. Boli o wiele bardziej niż podczas klapsów.

– Cztery! – wołam, czując ponowny cios, i teraz łzy ciekną już ciurkiem po mojej twarzy. Nie chcę płakać. Przepełnia mnie to gniewem. Christian uderza znowu.

– Pięć. – Mój głos to bardziej zduszony szloch i w tym momencie myślę, że go nienawidzę. Jeszcze jeden, dam radę. Moje pośladki są całe w ogniu.

– Sześć – szepczę, gdy jeszcze raz czuję przeszywający ból.

Słyszę, jak Christian rzuca na podłogę pas i bierze mnie w ramiona, pełen współczucia… a ja go wcale nie chcę.

– Puść mnie… nie… – Wyrywam mu się, odpychając go od siebie. Walczę z nim. – Nie dotykaj mnie! – syczę. Prostuję się i piorunuję go wzrokiem, a on patrzy na mnie oszołomiony. Wierzchem dłoni gniewnie ocieram łzy. – To właśnie lubisz? Mnie, w takim stanie? – Rękawem szlafroka wycieram nos.

Patrzy na mnie z rezerwą.

– Popieprzony z ciebie sukinsyn.

– Ana – mówi błagalnie, wyraźnie zaszokowany.

– Tylko mi tu nie „Anuj”! Musisz się w końcu wziąć za siebie, Grey! – Po tych słowach odwracam się sztywno i wychodzę z pokoju zabaw, cicho zamykając za sobą drzwi.

Opieram się o nie. I co teraz? Uciec? Zostać? Jestem taka wściekła. Po policzkach płyną gorące łzy i wycieram je gniewnym gestem. Mam ochotę zwinąć się w kulkę i jakoś dojść do siebie. Uleczyć swoją zachwianą wiarę. Jak mogłam być taka głupia? Oczywiście, że to boli.

Niepewnie dotykam pośladków. Aaa! Bolą. Dokąd pójść? Nie do jego pokoju. Do mojego, czy też pokoju, który będzie mój, nie jest mój… był mój. Dlatego właśnie chciał, żebym go miała. Wiedział, że będę potrzebować własnej przestrzeni.

Idę sztywno w jego stronę, świadoma, że Christian może pójść za mną. W pokoju jest jeszcze ciemno. Wchodzę niezgrabnie do łóżka, uważając, aby nie siadać na obolałym tyłku. Zostaję w szlafroku i otulam się nim. Zwijam się w kulkę i zaczynam szlochać w poduszkę.

Co ja sobie myślałam? Dlaczego pozwoliłam mu to zrobić? Pragnęłam zapuścić się w mrok, zbadać to, co się w nim kryje – ale dla mnie to zbyt wiele. Nie potrafię tego robić. A przecież on tak właśnie się zachowuje; to go podnieca.

W końcu się przebudziłam. Ale trzeba mu oddać, że mnie ostrzegał, nie raz i nie dwa. On nie jest normalny. Ma potrzeby, których ja nie jestem w stanie spełnić. Teraz to do mnie dociera. Nie chcę, żeby tak mnie bił, już nigdy. Szlocham w poduszkę jeszcze głośniej. Stracę go. Nie będzie chciał ze mną być, jeśli nie mogę mu tego dać. Dlaczego, dlaczego, dlaczego musiałam się zakochać w Szarym? Dlaczego? Dlaczego nie mogę kochać Jose albo Paula Claytona, albo kogoś podobnego do mnie?

Och, i ta rozpacz na jego twarzy, gdy wychodziłam. Byłam taka okrutna, zaszokowana bólem… Czy on mi wybaczy… Czy ja wybaczę jemu? Myśli mam zagmatwane, rezonujące w mojej głowie. Moja podświadomość kręci ze smutkiem głową, a wewnętrznej bogini nigdzie nie widać. Och, cóż za mroczny poranek. Jestem zupełnie sama. Chcę do mamy. Przypominają mi się jej słowa na pożegnanie:

„Podążaj za głosem serca, skarbie, i proszę, postaraj się za dużo wszystkiego nie analizować. Odpręż się i baw się dobrze. Jesteś taka młoda. Możesz tak wiele w życiu doświadczyć, musisz jedynie być otwarta. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze”.

I podążyłam za głosem serca, a teraz mam obolały tyłek i przepełnia mnie udręka. Muszę odejść. Tak… muszę odejść. Nie jesteśmy dla siebie stworzeni. Jak coś takiego w ogóle mogłoby się udać? A myśl, że miałabym go już więcej nie zobaczyć, praktycznie mnie dławi… mój Szary.

Słyszę, jak otwierają się drzwi. O nie, on tu jest. Kładzie coś na stoliku nocnym. Materac ugina się pod jego ciężarem, gdy kładzie się obok mnie.

– Ćśśś – mówi cicho, a ja mam ochotę odsunąć się od niego, przenieść na drugi koniec łóżka, ale jestem jak sparaliżowana. Nie mogę się ruszyć i leżę sztywno. – Nie walcz ze mną, Ana, proszę – szepcze. Delikatnie bierze mnie w ramiona, chowa nos we włosach, całuje szyję.

– Nie czuj do mnie nienawiści. – Jego oddech muska moją skórę, głos jest boleśnie smutny. Serce ściska mi się na nowo i pojawia się nowa fala łez. Christian całuje mnie delikatnie, czule, ale ja zachowuję nieufność.

Leżymy tak razem długą chwilę, nie odzywając się ani słowem. Tuli mnie do siebie, a ja powoli zaczynam się odprężać i przestaję płakać. Nadchodzi świt, do pokoju zaczyna się wlewać łagodne światło poranka. A my nadal leżymy w ciszy.

– Przyniosłem ci paracetamol i krem z arniką – odzywa się w końcu.

Odwracam się bardzo powoli w jego ramionach, tak że teraz leżę twarzą do niego. Głowę mam wspartą o jego ramię.

Wpatruję się w jego piękną twarz. Niczego się nie da z niej wyczytać, ale Christian również patrzy mi w oczy, prawie w ogóle nie mrugając. Och, jest taki niesamowicie przystojny. W tak krótkim czasie stał mi się taki drogi. Unoszę rękę i przesuwam opuszkami palców po jego policzku i kilkudniowym zaroście. Christian zamyka oczy i wypuszcza powietrze.

– Przepraszam – szepczę.

Otwiera oczy i patrzy na mnie z konsternacją.

– Za co?

– Za to, co powiedziałam.

– Nie powiedziałaś niczego, czego bym nie wiedział. – W jego oczach pojawia się ulga. – Przepraszam, że sprawiłem ci ból.

Wzruszam ramionami.

– Sama o niego poprosiłam. – I już wiem. Przełykam ślinę. Oto ta chwila. Muszę to powiedzieć. – Nie sądzę, abym potrafiła być taka, jak byś chciał – mówię cicho.

Otwiera szeroko oczy, mruga i przez jego twarz znowu przebiega strach.

– Jesteś taka, jak bym chciał.

Słucham?

– Nie rozumiem. Nie jestem posłuszna i możesz mieć pewność, że nigdy więcej ci na to nie pozwolę. A tego właśnie pragniesz, sam mówiłeś.

Zamyka ponownie oczy i widzę na jego twarzy miriady uczuć. Kiedy je otwiera, spojrzenie ma puste. O nie.

– Masz rację. Powinienem pozwolić ci odejść. Nie jestem kimś odpowiednim dla ciebie.

Skóra głowy mnie swędzi, każdy mieszek włosa staje na baczność, a ziemia usuwa się spod mych stóp, pozostawiając czarną, ziejącą przepaść. O nie.

– Nie chcę odejść – szepczę. Z oczu znowu zaczynają mi płynąć łzy.

– Ja też tego nie chcę – odpowiada cicho. Głos ma zduszony. Unosi rękę i kciukiem ociera spływającą łzę. – Odkąd cię poznałem, zacząłem naprawdę żyć. – Przesuwa kciukiem po mojej dolnej wardze.

– Ja też. Zakochałam się w tobie, Christianie.

Otwiera szeroko oczy, ale tym razem widać w nich tylko czysty, niekłamany strach.

– Nie – wyrzuca z siebie.

O nie.

– Nie możesz mnie kochać, Ana. Nie… to niewłaściwe. – Jest przerażony.

– Niewłaściwe? A dlaczego?

– Cóż, popatrz na siebie. Nie potrafię dać ci szczęścia. – Głos ma pełen udręki.

– Ale dajesz mi je. – Marszczę brwi.

– Nie w tej chwili, nie kiedy robię to, czego pragnę.

Kurwa mać. A więc to naprawdę koniec. Do tego się wszystko sprowadza – niedopasowanie. Przypominają mi się te wszystkie biedne uległe.

– Nigdy tego nie przeskoczymy, prawda? – pytam cicho.

Kręci bez słowa głową. Zamykam oczy. Nie jestem w stanie na niego patrzeć.

– Cóż… w takim razie lepiej już pójdę – szepczę i siadam, krzywiąc się.

– Nie, nie odchodź. – W jego głosie słychać panikę.

– Nie ma sensu, abym zostawała. – Nagle czuję się zmęczona, dosłownie wykończona, i chcę już stąd iść. Wstaję z łóżka, a Christian za mną.

– Zamierzam się ubrać. Chciałabym odrobiny prywatności – mówię beznamiętnie i wychodzę z sypialni.

Na dole obrzucam spojrzeniem salon, myśląc o tym, że jeszcze niedawno siedziałam z głową opartą na jego ramieniu i słuchałam, jak gra na fortepianie. Tak wiele się wydarzyło od tamtej pory. Otworzyły mi się oczy i zrozumiałam poziom jego deprawacji. I wiem już, że nie jest on zdolny do miłości – dawania i otrzymywania miłości. Potwierdziły się moje najgorsze obawy.

O dziwo napawa mnie to poczuciem swobody.

Ból jest tak wielki, że jego pełnia do mnie nie dociera. Czuję otępienie. Jakimś cudem uciekłam od swego ciała i teraz jestem zwykłym obserwatorem rozgrywającej się na moich oczach tragedii. Biorę szybki prysznic, myjąc się metodycznie, myśląc wyłącznie o kolejnej sekundzie. Teraz naciśnij butelkę z żelem pod prysznic. Odstaw butelkę na półkę. Umyj twarz, ramiona… i tak dalej, proste, mechaniczne czynności wymagające prostych, mechanicznych myśli.

Wychodzę spod prysznica, a ponieważ nie myłam włosów, szybko się wycieram. Ubieram się w łazience, wyjmując z małej walizki dżinsy i T-shirt. Spodnie ocierają mi się o tyłek, ale szczerze mówiąc, cieszę się, czując ból, gdyż on odwraca moją uwagę od tego, co dzieje się z moim biednym, złamanym sercem.

Przykucam, aby zamknąć walizkę, i dostrzegam torebkę z prezentem dla Christiana: modelem szybowca Blanik L-23, który trzeba samemu skleić. W moich oczach wzbierają łzy. O nie… szczęśliwe czasy, kiedy była jeszcze nadzieja na więcej. Wyjmuję go z walizki, wiedząc, że muszę mu go dać. Szybko wydzieram z notesu kartkę, piszę kilka słów i kładę ją na wierzchu pudełka.



Przeglądam się w lustrze. Widzę w nim bladość i oczy przepełnione udręką. Zbieram włosy w kok i ignoruję fakt, że mam spuchnięte od płaczu powieki. Moja podświadomość kiwa głową z aprobatą. Nawet ona wie, że teraz należy oszczędzić mi drwin. Nie mogę uwierzyć, że mój świat rozpada się na maleńkie kawałki, że okrutnie mi odebrano nadzieję i marzenia. Nie, nie, nie myśl o tym. Nie teraz, jeszcze nie. Biorę głęboki oddech, podnoszę walizkę, zostawiam na jego poduszce samolot i kartkę, a potem udaję się do salonu.

Christian rozmawia przez telefon. Ma na sobie czarne dżinsy i T-shirt. Jest boso.

– Co takiego powiedział? – krzyczy, a ja aż podskakuję. – Cóż, mógł nam, kurwa, powiedzieć prawdę. Jaki jest numer do niego? Muszę zadzwonić… Welch, to prawdziwy burdel. – Podnosi wzrok i zauważa mnie. – Znajdźcie ją – warczy, a potem się rozłącza.

Podchodzę do kanapy i podnoszę z niej plecak, starając się ignorować Christiana. Wyjmuję z niego Maca i przechodzę do części kuchennej. Kładę go ostrożnie na barze śniadaniowym, a obok niego BlackBerry i kluczyki do samochodu. Kiedy odwracam się twarzą do niego, dostrzegam, że wpatruje się we mnie znieruchomiały z przerażenia.

– Potrzebuję tych pieniędzy, które Taylor dostał za mojego garbusa. – Głos mam czysty i spokojny, pozbawiony uczuć… wspaniale.

– Ana, nie chcę tych rzeczy, są twoje – mówi z niedowierzaniem. – Weź je.

– Nie, Christianie. Przyjęłam je tylko z musu, a teraz już ich nie chcę.

– Ana, bądź rozsądna – beszta mnie, nawet teraz.

– Nie chcę niczego, co będzie mi o tobie przypominać. Potrzebuję jedynie pieniędzy ze sprzedaży samochodu. – Głos mam jednostajny.

– Naprawdę próbujesz mnie zranić?

– Nie. – Marszczę brwi, wpatrując się w niego. Oczywiście, że nie… kocham cię. – Nie. Próbuję chronić siebie – dodaję szeptem. Ponieważ ty nie pragniesz mnie tak, jak ja ciebie.

– Proszę, Ana, zabierz te rzeczy.

– Christianie, nie chcę się kłócić. Potrzebuję jedynie tamtych pieniędzy.

Mruży oczy, ale ja już nie czuję onieśmielenia. Cóż, może trochę. Odpowiadam spokojnym spojrzeniem, nie ustępując.

– Przyjmiesz czek? – pyta zjadliwie.

– Tak.

Odwraca się na pięcie i idzie do gabinetu. Po raz ostatni obrzucam spojrzeniem jego apartament, obrazy na ścianach – wszystkie abstrakcyjne, chłodne, wręcz zimne. Pasujące do niego. Moje spojrzenie biegnie ku fortepianowi. Jezu, gdybym trzymała buzię na kłódkę, kochalibyśmy się na fortepianie. Nie, pieprzylibyśmy się na fortepianie. No, ja bym się kochała. On nigdy się ze mną nie kochał, prawda? Dla niego to zawsze było pieprzenie.

Wraca Christian i wręcza mi kopertę.

– Taylor uzyskał dobrą cenę. Ten samochód to klasyk. Możesz go zapytać. Zawiezie cię do domu. – Patrzy gdzieś za mnie.

Odwracam się i widzę, że w drzwiach stoi Taylor, nieskazitelny w swym garniturze, jak zawsze.

– W porządku. Sama pojadę do domu, dziękuję.

Odwracam się z powrotem w stronę Christiana i w jego oczach widzę ledwie hamowaną wściekłość.

– Przy każdej okazji zamierzasz mi się sprzeciwiać?

– Po co zmieniać przyzwyczajenia? – Wzruszam przepraszająco ramionami.

Zamyka z frustracją oczy i przeczesuje palcami włosy.

– Proszę, Ana, pozwól Taylorowi odwieźć cię do domu.

– Pójdę do samochodu, panno Steele – oświadcza zdecydowanie Taylor.

Christian kiwa mu głową, a kiedy się oglądam, Taylora już nie ma.

Dzieli nas nieco ponad metr. Robi krok w moją stronę, a ja mimowolnie się cofam. Zatrzymuje się i jego udręka jest wręcz namacalna. Szare oczy płoną.

– Nie chcę, żebyś odchodziła – mówi cicho.

– Nie mogę zostać. Wiem, czego pragnę, a ty nie możesz mi tego dać. Z kolei ja nie mogę ci dać tego, czego ty pragniesz.

Stawia kolejny krok w moją stronę, a ja podnoszę ręce.

– Proszę, nie. – Nie zdzierżę teraz jego dotyku. – Nie mogę.

Chwytam walizkę oraz plecak i ruszam w stronę holu. Christian udaje się za mną, zachowując bezpieczną odległość. Wciska guzik przywołujący windę i drzwi rozsuwają się. Wsiadam do kabiny.

– Żegnaj, Christianie – mówię cicho.

– Ana, żegnaj – mówi miękko i wygląda na człowieka załamanego, ogarniętego bólem nie do zniesienia. Takim samym jak mój. Odwracam od niego wzrok, nim zmienię zdanie i spróbuję go pocieszyć.

Drzwi zasuwają się i winda porywa mnie w dół do czeluści garażu i mego prywatnego piekła.

Taylor otwiera przede mną drzwi i wsiadam do samochodu. Unikam kontaktu wzrokowego. Przepełniają mnie wstyd i zażenowanie. Ależ ze mnie nieudacznik. Miałam nadzieję, że uda mi się zaciągnąć mojego Szarego w stronę światła, ale to zadanie okazało się ponad moje wątłe siły. Desperacko próbuję odsunąć od siebie atakujące mnie uczucia. Gdy wjeżdżamy na Fourth Avenue, wyglądam obojętnie przez szybę i powoli dociera do mnie ogrom tego, co właśnie zrobiłam. Cholera, zostawiłam go. Jedynego mężczyznę, którego kochałam. Jedynego mężczyznę, z którym spałam. Wciągam głośno powietrze, gdy przecina mnie ostry jak nóż ból. Po moich policzkach płyną niechciane łzy i ocieram je pospiesznie dłonią, szukając w torebce ciemnych okularów. Gdy zatrzymujemy się na światłach, Taylor podaje mi lnianą chusteczkę. Nic nie mówi i nie patrzy w moją stronę. Biorę ją od niego z wdzięcznością.

– Dziękuję – mówię cicho i ten mały, dyskretny akt dobroci okazuje się moją zgubą. Siedzę na luksusowej skórzanej kanapie i szlocham.

Mieszkanie jest boleśnie puste i nieznajome. Nie mieszkam tu na tyle długo, aby czuć się jak u siebie. Udaję się prosto do swego pokoju, a tam przywiązany do łóżka zwisa smętnie bardzo smutny, sflaczały balon. Charlie Tango. Wygląda i czuje się dokładnie tak, jak ja. Zrywam go gniewnie i przyciskam do siebie. Och – co ja zrobiłam?

Rzucam się na łóżko, w butach i ubraniu, i wyję. Tego bólu nie da się opisać. Fizyczny… duchowy… metafizyczny… jest wszędzie, wsącza się do mego szpiku. Gdzieś w głębi pojawia się niedobra, nieproszona myśl pochodząca od mojej wewnętrznej bogini, która krzywi się drwiąco: ból fizyczny po uderzeniach pasem to nic w porównaniu z tym cierpieniem. Zwijam się w kulkę, rozpaczliwie tuląc do siebie resztki balonu oraz chusteczkę Taylora, i popadam w żałobne odrętwienie.

Koniec części pierwszej

Загрузка...