ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Christian stoi w metalowej klatce. Ma na sobie tylko te swoje podarte dżinsy. Wpatruje się we mnie. Na jego twarzy widnieje znaczący uśmiech, a oczy ma pociemniałe. Trzyma miseczkę z truskawkami. Z gracją podchodzi do prętów, nie spuszczając ze mnie wzroku. Bierze z miseczki duży dojrzały owoc i wyciąga rękę.

– Jedz – szepcze.

Próbuję do niego podejść, ale jestem skrępowana, coś trzyma mnie za nadgarstek. Puszczaj!

– Chodź, jedz – mówi, uśmiechając się ślicznie.

Ciągnę i ciągnę… puść mnie! Chcę krzyczeć, ale z mojego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Christian wysuwa rękę jeszcze dalej, aż wreszcie truskawka dotyka mych ust.

– Jedz, Anastasio. – Wypowiada moje imię, przeciągając zmysłowo każdą sylabę.

Otwieram usta i biorę kęs, klatka znika, a mnie już nic nie trzyma. Wyciągam rękę, żeby go dotknąć, wplatam palce we włoski na jego klatce piersiowej.

– Anastasia.

Nie.

– No już, mała.

Nie. Chcę cię dotknąć.

– Obudź się.

Nie. Proszę. Na ułamek sekundy otwieram niechętnie oczy. Leżę w łóżku, a ktoś muska moje ucho.

– Obudź się, maleńka – szepcze, a jego słodki głos rozlewa się w moim ciele niczym ciepły karmel.

To Christian. Jezu, jest jeszcze ciemno, a ja przed oczami mam nadal to, co mi się śniło.

– Och… nie – jęczę. Chcę wrócić do jego klatki piersiowej, wrócić do snu. Czemu on mnie budzi? Jest środek nocy, a przynajmniej tak mi się wydaje. O cholera. Czy on chce seksu? Teraz?

– Pora wstać, mała. Włączę zaraz lampkę. – Głos ma cichy.

– Nie.

– Chcę gonić razem z tobą świt – mówi, całując moje policzki, powieki, czubek nosa, usta. Otwieram oczy. Lampka włączona. – Dzień dobry, moja śliczna – mruczy.

Wydaję jęk, a on się uśmiecha.

– Skowronkiem to ty nie jesteś – stwierdza.

Mrużę oczy i widzę, że pochyla się nade mną uśmiechnięty Christian. Rozbawiony. Ubrany! Na czarno.

– Myślałam, że masz ochotę na seks – burczę.

– Anastasio, zawsze mam na niego ochotę. Dobrze wiedzieć, że ty również – mówi sucho.

Moje oczy przyzwyczajają się do światła i widzę już lepiej. On nadal wydaje się rozbawiony… dzięki Bogu.

– Oczywiście, że tak, tyle że nie o takiej później porze.

– Nie jest późno, lecz wcześnie. Wstawaj. Wychodzimy. Seks przełożymy na inny raz.

– Miałam taki przyjemny sen – marudzę.

– A co ci się śniło? – pyta cierpliwie.

– Ty. – Rumienię się.

– Co robiłem tym razem?

– Próbowałeś karmić mnie truskawkami.

Kąciki ust unoszą mu się w uśmiechu.

– Dr Flynn miałby teraz używanie. No już, ubieraj się. Nie trać czasu na prysznic, później go weźmiemy.

My!

Siadam i pościel opada, odsłaniając moje ciało. Christian wstaje, żeby mi zrobić miejsce.

– Która godzina?

– Piąta trzydzieści.

– Mam wrażenie, że trzecia.

– Nie mamy dużo czasu. Dałem ci spać najdłużej, jak się dało. Chodź.

– Nie mogę wziąć prysznica?

Wzdycha.

– Jeśli pójdziesz pod prysznic, będę chciał do ciebie dołączyć, a oboje wiemy, co się wtedy stanie. No już, wstawaj.

Jest podekscytowany. Jak mały chłopiec, nie mogący się czegoś doczekać. Uśmiecham się.

– Co będziemy robić?

– To niespodzianka. Mówiłem ci.

Mój uśmiech robi się jeszcze szerszy.

– Okej.

Gramolę się z łóżka i biorę za szukanie ubrań. Oczywiście leżą starannie złożone na krześle obok łóżka. Na wierzchu dostrzegam dzianinowe bokserki, i to nie byle jakie, ale od Ralpha Laurena. Zakładam je, a on uśmiecha się do mnie szeroko. Hmm, bielizna Christiana Greya – kolejna zdobycz do kolekcji, w której jest już samochód, BlackBerry, Mac, czarna marynarka i cenne pierwsze wydanie serii książek. Kręcę głową; cóż za szczodrość. Marszczę brwi, gdyż przypomina mi się scena z Tessy: ta z truskawkami. Z kolei ona przywołuje mój sen. Co tam dr Flynn, nawet Freud miałby używanie, a potem pewnie by umarł, próbując rozwikłać tajemnice psychiki Szarego.

– Skoro już wstałaś, zrobię ci trochę miejsca.

Christian przechodzi do części dziennej, a ja idę do łazienki. Muszę siku, no i chcę się szybko podmyć. Siedem minut później wchodzę do salonu, czysta, uczesana, ubrana w dżinsy, moją bluzeczkę i bieliznę Christiana Greya. Podnosi głowę znad niewielkiego stołu, przy którym je śniadanie. Śniadanie! Jezu, o tej porze.

– Jedz – mówi.

Jasny gwint… mój sen. Wpatruję się w niego, myśląc o jego języku na podniebieniu. Hmm, wprawnym języku.

– Anastasio. – Z rozmarzenia wyrywa mnie jego surowy głos. Dla mnie naprawdę jest za wcześnie. Jak mam to rozegrać?

– Napiję się herbaty. Mogę wziąć croissanta na później? Mierzy mnie podejrzliwym spojrzeniem, a ja uśmiecham się słodko.

– Nie pogrywaj ze mną, Anastasio – rzuca ostrzegawczo.

– Zjem później, kiedy mój żołądek się obudzi. Około siódmej trzydzieści… okej?

– Okej.

Mocno się muszę koncentrować, że się nie wykrzywić.

– Mam ochotę przewrócić oczami.

– Ależ śmiało, zrób to, a sprawisz mi wielką przyjemność – mówi surowo.

Podnoszę oczy na sufit.

– Cóż, parę klapsów pewnie by mnie dobudziło. – Zasznurowuję usta, jakbym się nad czymś intensywnie zastanawiała.

Christian otwiera buzię.

– Z drugiej strony nie chciałabym, abyś się zgrzał; klimat jest tu wystarczająco gorący. – Wzruszam nonszalancko ramionami.

Zamyka usta i choć bardzo się stara zrobić gniewną minę, kiepsko mu to wychodzi. W jego oczach czai się wesołość.

– Prowokacyjna jak zawsze, panno Steele. Pij herbatę.

Zauważam, że to herbata Twinings i serce mi śpiewa. „Widzisz, on się naprawdę o ciebie troszczy” – mówi moja podświadomość. Siadam naprzeciwko niego, upajając się jego pięknem. Czy nasycę się kiedyś tym mężczyzną?

Gdy wychodzimy, Christian rzuca mi bluzę.

– Przyda ci się.

Patrzę na niego z konsternacją.

– Zaufaj mi. – Uśmiecha się, nachyla i daje szybkiego buziaka, a potem bierze za rękę i wyprowadza z pokoju.

Na dworze jest jeszcze względnie chłodno. Boy wręcza Christianowi kluczyki do krzykliwego sportowego samochodu ze składanym dachem. Unoszę brew.

– Wiesz, czasami tak fajnie być mną – wyjaśnia z konspiracyjnym, pełnym zadowolenia uśmiechem, którego nie jestem w stanie nie odwzajemnić. Jest taki kochany, kiedy się zachowuje tak radośnie i beztrosko. Z teatralnym ukłonem otwiera mi drzwi i wsiadam do środka. Ależ mu humor dopisuje.

– Dokąd j edziemy?

– Zobaczysz. – Śmieje mu się buzia, gdy wrzuca bieg i wyjeżdżamy na Savannah Parkway. Programuje nawigację, a potem naciska guzik na kierownicy i wnętrze samochodu wypełnia klasyczna muzyka orkiestrowa.

– Co to? – pytam, gdy wokół nas rozbrzmiewają słodkie dźwięki setki skrzypiec.

– Utwór z Traviaty. Opery Verdiego.

O rany… śliczny.

Traviata? Już to słyszałam. Nie mogę sobie przypomnieć gdzie. Co to znaczy?

Christian patrzy na mnie z ukosa.

– Cóż, dosłownie „kobieta sprowadzona na złą drogę”. Jest oparta na Damie Kameliowej Aleksandra Dumasa.

– Ach. Czytałam.

– Tak też pomyślałem.

– Nieszczęsna kurtyzana. – Poprawiam się na miękkim skórzanym fotelu. Czy on próbuje mi coś powiedzieć? – Hmm, smutna historia – bąkam.

– Zbyt smutna? Chcesz posłuchać innej muzyki? Mam to na iPodzie. – Christian znowu uśmiecha się w ten swój tajemniczy sposób.

Nigdzie nie widzę iPoda. Stuka palcem w ekran na konsoli między nami i pojawia się lista utworów.

– Ty wybierasz. – Usta wyginają mu się w uśmiechu i wiem, że rzuca mi tym samym wyzwanie.

iPod Christiana Greya, to powinno być interesujące. Przewijam ekran dotykowy i znajduję idealną piosenkę. Wciskam „play”. Nigdy bym się nie domyśliła, że może być fanem Britney. Z głośników dudni klubowy bit i Christian przycisza. Może jest jeszcze za wcześnie na zmysłową Britney.

Toxic, co? – Christian uśmiecha się szeroko.

– Nie wiem, o co ci chodzi – odpowiadam z miną niewiniątka.

Jeszcze bardziej ścisza muzykę, a ja gratuluję sobie w duchu. Moja wewnętrzna bogini stoi na podium, czekając na złoty medal. Ściszył muzykę. Zwycięstwo!

– To nie ja umieściłem tę piosenkę na iPodzie – mówi lekko i dodaje gazu, a mnie wciska w fotel.

Co takiego? Już on doskonale wie, co robi, drań jeden. Kto to zrobił? A ja muszę teraz słuchać jęczącej Britney. Kto… kto?

Piosenka się kończy i iPod losowo wybiera smutnego Damiena Rice’a. Kto? Kto? Wyglądam przez szybę i ściska mnie w żołądku. Kto?

– Leila – odpowiada na moje niewypowiedziane na głos pytanie. Jak on to robi?

– Leila?

– Moja była, to ona wrzuciła tu tę piosenkę.

Damien zawodzi w tle, a ja siedzę oszołomiona.

Była… była uległa? Była…

– Jedna z piętnastki? – pytam.

– Tak.

– Co się z nią stało?

– Rozstaliśmy się.

– Dlaczego?

Jezu. Za wcześnie na tego typu rozmowę. Ale Christian wydaje się zrelaksowany, wręcz radosny, a co więcej – jest rozmowny.

– Chciała więcej. – Głos ma niski, głęboki, kończąc zdanie znowu tym słowem.

– A ty nie? – pytam, nim uruchamiam filtr kontrolujący to, co wydobywa się z moich ust. Cholera, czy chcę to wiedzieć?

Kręci głową.

– Nigdy nie chciałem więcej, dopóki nie poznałem ciebie.

Łapię głośno powietrze. A to nie ja tego pragnę. On chce więcej. On także chce więcej! Moja wewnętrzna bogini zeskakuje z podium i robi gwiazdy. A więc nie jestem w tym odosobniona.

– Co się stało z pozostałą czternastką? – pytam.

– Chcesz całą listę? Rozwiedziona, ścięta, zmarła?

– Nie jesteś Henrykiem VIII.

– Okej, nie licząc Eleny, tylko z czterema kobietami byłem w długotrwałych związkach.

– Eleny?

– Dla ciebie pani Robinson. – I znowu uśmiecha się tajemniczo.

Elena! Ta wiedźma ma imię, które w dodatku obco brzmi. Oczami wyobraźni widzę od razu oszałamiającego, bladolicego wampa z kruczoczarnymi włosami, ciemnoczerwonymi ustami i wiem, że jest piękna. Nie wolno mi o tym myśleć. Nie wolno mi o tym myśleć.

– Co się stało z tamtą czwórką? – pytam, żeby zająć myśli czymś innym.

– Cóż za głód wiedzy, panno Steele – beszta mnie żartobliwie.

– Czyżby, Panie Kiedy-Masz-Okres?

– Anastasio, muszę wiedzieć takie rzeczy.

– Ach tak?

– Tak.

– Po co?

– Bo nie chcę, żebyś zaszła w ciążę.

– Ja też nie chcę! No, a przynajmniej nie w najbliższych latach.

Christian mruga zaskoczony, po czym wyraźnie się odpręża. Okej. Christian nie chce dzieci. Teraz czy nigdy? Nie mogę się otrząsnąć po tym jego nagłym, bezprecedensowym przypływie szczerości. Może to ta wczesna pora? Tutejsza woda? Tutejsze powietrze? Co jeszcze chcę wiedzieć? Carpe diem.

– No więc co z tą czwórką? – pytam.

– Jedna poznała kogoś innego. Pozostała trójka chciała więcej. Wtedy coś takiego nie wchodziło w grę.

– A inne? – nie daję za wygraną.

Kręci głową.

– Po prostu nie wyszło.

Ależ mam informacji do przetworzenia. Zerkam w boczne lusterko i zauważam, że na niebie za samochodem akwamarynowe niebo zaczyna różowieć. Goni nas świt.

– Dokąd jedziemy? – pytam skonsternowana, przyglądając się autostradzie 95. Wiem tylko tyle, że w kierunku południowym.

– Na lotnisko.

– Nie wracamy do Seattle, prawda? – pytam z niepokojem. Nie pożegnałam się z mamą. Jezu, spodziewa się nas dzisiaj na kolacji.

Śmieje się.

– Nie, Anastasio. Będziemy się oddawać mojej drugiej ulubionej rozrywce.

– Drugiej? – Marszczę brwi.

– Aha. Rankiem ci mówiłem, jaka jest pierwsza.

Zerkam na jego idealny profil, wytężając pamięć.

– Rozkoszowanie się tobą, panno Steele. Jest to na szczycie mojej listy.

Och.

– Cóż, na mojej liście perwersyjnych priorytetów także zajmuje to wysoką pozycję – mamroczę, rumieniąc się.

– Miło mi to słyszeć – stwierdza sucho.

– No więc lotnisko?

Uśmiecha się szeroko.

– Szybowanie.

Coś mi to mówi. Już o tym wspominał.

– Będziemy gonić świt, Anastasio.

Odwraca się i obdarza mnie radosnym uśmiechem, gdy tymczasem nawigacja każe mu skręcić w prawo. Wygląda to na jakiś kompleks przemysłowy. Christian zatrzymuje się przed dużym białym budynkiem, nad którym wisi szyld z napisem: KLUB SZYBOWCOWY BRUNSWICK.

Szybowiec! Polecimy szybowcem!

Gasi silnik.

– Masz ochotę? – pyta.

– Ty za sterami?

– Tak.

– No to pewnie! – Nie waham się. On się uśmiecha, przechyla i całuje mnie w usta.

– Kolejny pierwszy raz, panno Steele – mówi, wysiadając z samochodu.

Pierwszy raz? To znaczy? Pierwszy raz za sterami szybowca… cholera! Nie, mówił, że już to robił. Odprężam się. Obchodzi samochód i otwiera mi drzwi. Niebo przybrało subtelny odcień opalu, połyskując lekko nad nielicznymi małymi chmurami. Zaraz będzie świtać.

Christian bierze mnie za rękę i prowadzi na tył budynku, gdzie na asfalcie stoi kilka samolotów. Obok nich czeka mężczyzna z ogoloną głową i błyskiem szaleństwa w oku oraz Taylor.

Taylor! Czy Christian nigdzie się bez niego nie rusza? Uśmiecham się do niego na powitanie, na co odpowiada grzecznym uśmiechem.

– Panie Grey, to pański pilot, pan Mark Benson – mówi

Taylor.

Christian i Benson wymieniają uścisk dłoni i wdają się w rozmowę pełną szczegółów technicznych dotyczących prędkości wiatru, kierunku i tym podobnych.

– Witaj, Taylor – bąkam nieśmiało.

– Panno Steele. – Marszczę brwi. – Ana – poprawia się. – Przez ostatnie dni nie można z nim było wytrzymać. Dobrze, że tu przylecieliśmy – mówi konspiracyjnie.

Och, a to ciekawe. Dlaczego? Chyba nie z mojego powodu! Czwartek pełen rewelacji! To pewnie woda w Savannah sprawia, że ci faceci się trochę rozluźnili.

– Anastasio – mówi do mnie Christian. – Podejdź. – Wyciąga rękę.

– Do zobaczenia później. – Uśmiecham się do Taylora, który mi salutuje i oddala się na parking.

– Panie Benson, to moja dziewczyna, Anastasia Steele.

– Bardzo mi miło – mamroczę, gdy wymieniamy uścisk dłoni.

Benson uśmiecha się do mnie promiennie.

– Mnie również – mówi. Po akcencie słychać, że to Brytyjczyk.

Gdy znowu wsuwam dłoń w rękę Christiana, żołądek coraz bardziej mi się ściska z ekscytacji. O rany… szybowanie! Idziemy za Markiem Bensonem w stronę pasa startowego. On i Christian dalej prowadzą rozmowę. Wyłapuję ogólny sens. Będziemy lecieć Blanikiem L-23, który podobno jest lepszy niż L-13, choć to pozostaje kwestią otwartą. Benson będzie leciał Piperem Pawnee. Wynosi w górę szybowce już od pięciu lat. Mnie to nic nie mówi, ale przyjemnie się patrzy na Christiana, ożywionego, wyraźnie w swoim żywiole.

Szybowiec jest długi, smukły, biały w pomarańczowe pasy.

Ma mały kokpit z dwoma miejscami, jednym za drugim. Długim białym kablem połączony jest z małym, zwykłym jednosilnikowcem. Benson otwiera przezroczystą kopułę z pleksiglasu, żebyśmy weszli do kokpitu.

– Najpierw musimy przypiąć pani spadochron.

Spadochron!

– Ja to zrobię – wtrąca Christian i bierze od niego uprząż.

– Pójdę po balast – mówi Benson i udaje się do samolotu.

– Lubisz mnie przypinać do różnych ustrojstw – zauważam cierpko.

– Panno Steele, nawet pani nie wie, jak bardzo. Przełóż przez to nogi.

Tak robię, wspierając się na ramieniu Christiana. On się lekko spina, ale nic nie mówi. Następnie podciąga spadochron, a ja przekładam ręce przez szelki. Sprawnie wszystko zapina i reguluje długość szelek.

– Proszę bardzo – mówi spokojnie, ale oczy mu błyszczą. – Masz przy sobie gumkę do włosów?

Kiwam głową.

– Mam je związać?

– Tak.

Szybko spełniam jego polecenie.

– No to wchodź do środka. – Ależ on apodyktyczny.

– Siadaj z przodu. Pilot siedzi z tyłu.

– Ale przecież będziesz mało widział.

– Wystarczająco – uśmiecha się.

Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go takiego radosnego – apodyktycznego, ale radosnego. Wchodzę do kabiny i siadam na skórzanym fotelu. Jest zaskakująco wygodny. Christian nachyla się i zapina mi pasy.

– Hmm, dwa razy jednego ranka, szczęściarz ze mnie – szepcze i daje mi szybkiego buziaka. – To nie potrwa długo, dwadzieścia, najwyżej trzydzieści minut. Prądy termiczne o tej porze nie są najlepsze, ale widoki bywają zachwycające. Mam nadzieję, że nie jesteś zdenerwowana.

– Podekscytowana – uśmiecham się promiennie.

Skąd ten absurdalny uśmiech? Prawdę mówiąc, trochę jestem przerażona. Moja wewnętrzna bogini skryła się pod kocem za sofą.

– To dobrze. – Odpowiada mi równie szerokim uśmiechem, głaszcze mnie po policzku, a potem znika mi z pola widzenia.

Słyszę i czuję jego ruchy, gdy zajmuje miejsce za mną. Przypiął mnie oczywiście tak ciasno, że nie jestem się w stanie obrócić, aby na niego spojrzeć. Typowe! Przed sobą widzę panel z licznikami, dźwigniami i dużym drążkiem. Niczego nie dotykam.

Pojawia się Mark Benson. Z wesołym uśmiechem sprawdza moje pasy, a potem nachyla się i coś majstruje przy podłodze kokpitu. Chyba to ten balast, o którym wspominał.

– Okej, zabezpieczenie w porządku. Pierwszy raz? – pyta mnie.

– Tak.

– Będzie pani zachwycona.

– Dziękuję, panie Benson.

– Proszę mi mówić Mark. – Odwraca się do Christiana. -

Okej?

– Aha. Ruszajmy.

Tak się cieszę, że niczego nie jadłam. Jestem niesamowicie przejęta i nie sądzę, by mój żołądek wytrzymał połączenie jedzenia, ekscytacji i wzlecenia w powietrze. Po raz kolejny oddaję się w sprawne ręce tego pięknego mężczyzny. Mark zamyka pokrywę kokpitu, udaje się do sąsiedniego samolotu i wsiada do niego.

Słyszę silnik jednosilnikowca i żołądek podchodzi mi do gardła. Jezu… to się dzieje naprawdę. Mark jedzie powoli pasem startowym, kabel coraz bardziej się napręża, aż nagle czuję szarpnięcie. Ruszamy. Słyszę jakieś głosy w radiu. To chyba Mark rozmawiający z wieżą – ale nie rozumiem, co mówi. Gdy piper nabiera prędkości, my razem z nim. Podskakujemy na asfalcie, a jednosilnikowiec nadal jest na ziemi. Jezu, czy my się w końcu podniesiemy? I nagle żołądek znika mi z gardła i opada gwałtownie aż na podłogę – znajdujemy się w powietrzu.

– No i lecimy, mała! – woła z tyłu Christian. Poza jego głosem słyszę jedynie świst wiatru i cichy szum silnika pipera.

Trzymam się oburącz krawędzi fotela, tak mocno, że aż mi pobielały kostki. Kierujemy się na zachód, zostawiając wschodzące słońce za plecami. Nabieramy wysokości, przelatując nad polami, lasami, domami i autostradą 95.

O rany. To niesamowite, nad nami już tylko niebo. Światło jest wprost niezwykłe, rozproszone i ciepłe, i przypomina mi się, jak Jose opowiadał o „magicznej godzinie”, porze dnia uwielbianej przez fotografów… tuż po świcie.

Przypomina mi się także wystawa Jose. Hmm. Muszę powiedzieć Christianowi. Ciekawe, jak zareaguje. Ale nie będę martwić się tym teraz, wolę cieszyć się lotem. Uszy mi się zatykają, gdy wznosimy się coraz wyżej, a ziemia coraz bardziej się od nas oddala. Jest tak spokojnie. Doskonale rozumiem, dlaczego on tak bardzo lubi przebywać w powietrzu. Z dala od BlackBerry i presji swej pracy.

Radio wydaje z siebie kilka trzasków, a potem Mark Benson informuje, że znajdujemy się na wysokości dziewięciuset kilometrów. O kurczę, wysoko. Zerkam w dół – już wcale nie jest tak łatwo cokolwiek rozróżnić.

– Wyczepiaj – mówi do radia Christian i nagle piper znika.

I nie czuć już ciągnięcia. A my unosimy się nad Georgią.

O kuźwa, to niesamowite! Szybowiec nurkuje, obraca się i teraz lecimy w stronę słońca. Ikar. Właśnie tak. Lecę blisko słońca, ale on jest ze mną, on mnie prowadzi. Łapię głośno powietrze, gdy dociera to do mnie. Opadamy po spirali, podziwiając widoki iście spektakularne.

– Trzymaj się mocno! – woła Christian i ponownie dajemy nura, tyle że tym razem chwilę później jestem do góry nogami, patrząc na ziemię przez pokrywę kokpitu.

Wydaję głośny pisk, automatycznie wyciągam ręce i opieram je o pleksiglas, żeby tylko nie spaść. Słyszę, jak się śmieje. Drań! Ale jego wesołość jest zaraźliwa i po chwili, kiedy on naprostowuje szybowiec, ja też się śmieję.

– Dobrze, że nie jadłam śniadania! – wołam do niego.

– Owszem, dobrze, bo zamierzam to powtórzyć.

I chwilę później znowu lecimy głowami w dół. Tym razem, ponieważ jestem przygotowana, trzymam się pasów i chichoczę jak głupia. Po raz kolejny wyrównuje lot.

– Pięknie, co? – woła.

– Tak!

Lecimy, przecinając majestatycznie powietrze, słuchając wiatru i ciszy, pławiąc się w świetle wczesnego poranka. Czego można życzyć sobie więcej?

– Widzisz ten joystick przed sobą? – woła ponownie.

Patrzę na drążek, który sterczy pomiędzy moimi nogami.

O nie, o co mu teraz chodzi?

– Złap go.

Cholera. Każe mi sterować. Nie!

– Śmiało, Anastasio, złap go – ponagla mnie.

Nieufnie zaciskam na nim dłoń.

– Trzymaj mocno… Widzisz ten środkowy wskaźnik? Igła ma być na środku.

Serce podchodzi mi do gardła. O kuźwa, pilotuję szybowiec… Szybuję…

– Grzeczna dziewczynka. – W głosie Christiana słychać zadowolenie.

– Jestem zdumiona, że pozwalasz mi przejąć kontrolę – wołam.

– Byłabyś zdumiona, gdybyś wiedziała, na co ci jeszcze pozwolę, panno Steele. A teraz joystick wraca do mnie.

Czuję, jak drążek się nagle rusza i puszczam go, a my opadamy spiralnie i znowu zatykają mi się uszy. Ziemia jest coraz bliżej, aż mam wrażenie, że zaraz w nią uderzymy. Jezu, boję się.

– BMA, tu BG N Papa Three Alpha, zejście z wiatrem w lewo, pas siódmy trawa, BMA. – Christian stanowczy jak zawsze. Wieża coś odpowiada, ale nie rozumiem co. Kołujemy, opadając powoli ku ziemi. Widzę już lotnisko, prowizoryczne pasy do lądowania i autostradę 95.

– Trzymaj się, mała. Może trochę trząść.

Jeszcze jedno koło i opadamy niżej, aż nagle z głuchym odgłosem lądujemy i jedziemy szybko po trawie. O cholera. Moje zęby uderzają o siebie, gdy podskakujemy na trawie, aż w końcu się zatrzymujemy. Szybowiec chwilę się chwieje na boki, a potem przechyla na prawo. Biorę głęboki oddech, gdy tymczasem Christian przechyla się i otwiera luk. Wychodzi z kokpitu i się przeciąga.

– I jak było? – pyta, a oczy błyszczą mu srebrzystą szarością. Schyla się, żeby mnie odpiąć.

– Było niezwykle. Dziękuję – odpowiadam bez tchu.

– Czy to było więcej? – pyta z nadzieją w głosie.

– Znacznie więcej.

Uśmiecha się szeroko.

– Chodź. – Wyciąga rękę, a ja ją ujmuję i gramolę się z kokpitu.

Christian chwyta mnie za ramiona i mocno przytula. Nagle jego dłoń znajduje się w moich włosach, odchylając mi głowę, a druga biegnie w dół ku talii. Całuje mnie, długo, mocno i namiętnie, językiem eksplorując wnętrze ust. Oddech ma przyspieszony, jego żar… Jasny gwint – jego wzwód… jesteśmy na lotnisku. Ale mam to gdzieś. Wplatam mu palce we włosy, przyciągając jeszcze bliżej siebie. Pragnę go tutaj, teraz, na trawie. Odrywa usta i patrzy na mnie. Pociemniałe oczy pełne są surowej, aroganckiej zmysłowości. O rety. Zapiera mi dech w piersiach.

– Śniadanie – szepcze w taki sposób, że słowo to brzmi rozkosznie erotycznie.

Jak to możliwe, że w jego ustach jajka i bekon to zakazany owoc? Niezwykła umiejętność. Odwraca się, bierze mnie za rękę i ciągnie za sobą w stronę samochodu.

– A szybowiec?

– Ktoś się nim zajmie – odpowiada niedbale. – Teraz jedziemy coś zjeść – dodaje stanowczo.

Jedzenie! Mówi o jedzeniu, gdy tymczasem ja tak naprawdę pragnę jego.

– Chodź – uśmiecha się.

Jeszcze nigdy go nie widziałam w takim wydaniu. No i idę obok, trzymając go za rękę, z niemądrym uśmiechem na twarzy. Przypomina mi się, jak w wieku dziesięciu lat pojechałam z Rayem do Disneylandu. To był idealny dzień i zapowiada się, że dzisiaj będzie podobnie.

Gdy już siedzimy w samochodzie i wracamy autostradą do Savannah, uruchamia mi się alarm w telefonie. No tak… pigułka.

– Co to? – pyta Christian, patrząc na mnie z ciekawością. Grzebię w torebce.

– Alarm, żeby wziąć pigułkę – mamroczę zarumieniona. Kąciki jego ust lekko się unoszą.

– Świetnie. Nie znoszę prezerwatyw.

– Fajnie, że przedstawiłeś mnie Markowi jako swoją dziewczynę.

– A nie jesteś nią? – Unosi brew.

– A jestem? Sądziłam, że pragniesz uległej.

– Ja też, Anastasio, i nadal tak jest. Ale już mówiłem, że i ja pragnę więcej.

O rany. Przypływ nadziei zapiera mi dech.

– Bardzo się cieszę, że pragniesz więcej – szepczę.

– Naszym celem jest sprawianie przyjemności, panno Steele.

– Uśmiecha się znacząco, gdy zajeżdżamy na parking przed International House of Pancakes.

– IHOP – uśmiecham się szeroko. Nie wierzę. Kto by pomyślał…? Christian Grey w IHOP.

Jest już ósma trzydzieści, ale w lokalu nie ma wielu klientów. Pachnie tu słodkim ciastem, smażeniną i środkiem dezynfekującym. Hmm… umiarkowanie przyjemny zapach. Christian prowadzi mnie do boksu.

– Ty w takim miejscu? Nigdy bym nie pomyślała – mówię, gdy siadamy.

– Tato zabierał nas do IHOP, kiedy mama wyjeżdżała na jakąś konferencję. To była nasza tajemnica. – Uśmiecha się do mnie wesoło, następnie przeczesuje palcami niesforne włosy.

Och, jak ja mam ochotę to zrobić…

Tymczasem zabieram się za oglądanie menu. Uświadamiam sobie, że jestem głodna jak wilk.

– Wiem, czego ja chcę – mówi Christian bez tchu, głosem niskim i ochrypłym.

Podnoszę na niego wzrok. Patrzy na mnie tak, że od razu czuję ściskanie mięśni w podbrzuszu. O cholera. Krew śpiewa mi w żyłach, odpowiadając na jego wezwanie.

– Ja chcę tego samego – szepczę.

Bierze głośny wdech.

– Tutaj? – pyta sugestywnie, unosząc brew, uśmiechając się szelmowsko, zębami przygryzając czubek języka.

O rany… seks w IHOP. Jego twarz się zmienia, staje się bardziej mroczna.

– Nie przygryzaj wargi – nakazuje. – Nie tutaj, nie teraz. -

Spojrzenie ma twarde i przez chwilę wydaje się cudownie niebezpieczny. – Skoro nie mogę cię tu posiąść, nie kuś mnie.

– Cześć, jestem Leandra. Co mogę przynieść… eee… państwu… dzisiaj… eee… rano – duka, patrząc na siedzącego naprzeciw mnie Pana Pięknego. Oblewa się rumieńcem, a ja czuję ukłucie współczucia, ponieważ na mnie on także ma taki wpływ. Obecność dziewczyny pozwala mi uciec na chwilę od jego zmysłowego spojrzenia.

– Anastasio? – pyta mnie, ignorując kelnerkę. I nie wydaje mi się, aby komukolwiek innemu udało się wlać tyle zmysłowości w moje imię, co jemu w tej chwili.

Przełykam ślinę, modląc się o to, aby się nie zarumienić tak jak Leandra.

– Mówiłam ci, chcę tego, co i ty – odpowiadam cicho, nisko, a on patrzy na mnie wygłodniale. Jezu, moja wewnętrzna bogini praktycznie mdleje. A więc wchodzę do gry?

Leandra patrzy to na mnie, to na niego. Policzki ma szkarłatne.

– Dać państwu jeszcze chwilę do namysłu?

– Nie. Wiemy, czego chcemy. – Usta Christiana wyginają się w seksownym uśmiechu. – Prosimy dwie porcje naleśników z maślanką z syropem klonowym i bekonem z boku, dwie szklanki soku pomarańczowego, jedną czarną kawę z chudym mlekiem i jedną herbatę English Breakfast, jeśli macie – mówi Christian, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Dziękuję, czy to wszystko? – pyta cicho Leandra, patrząc wszędzie, byle nie na nas. Oboje zwracamy na nią spojrzenie, a ona ponownie oblewa się rumieńcem i zmyka na zaplecze.

– Wiesz, to naprawdę nie fair. – Wbijam wzrok w blat i przesuwam po nim palcem wskazującym, starając się, aby zabrzmiało to nonszalancko.

– Co jest nie fair?

– To, jak rozbrajasz ludzi. Kobiety. Mnie.

– Rozbrajam cię?

Prycham.

– Nieustannie.

– To tylko wygląd, Anastasio – mówi łagodnie.

– Nie, Christianie, to znacznie więcej.

Marszczy czoło.

– Ty mnie kompletnie rozbrajasz, panno Steele. Twoja niewinność.

– Dlatego właśnie zmieniłeś zdanie?

– Zmieniłem zdanie?

– Tak, w kwestii… eee… nas?

Długimi palcami głaszcze się w zamyśleniu po brodzie.

– Nie wydaje mi się, abym zmienił zdanie jako takie. Musimy jedynie na nowo sprecyzować kryteria, nakreślić strategię. Jestem przekonany, że to się może udać. W pokoju zabaw masz być uległą. Za łamanie zasad spotka cię kara. Ale poza tym… cóż, myślę, że wszystko podlega dyskusji. Takie są moje wymagania, panno Steele. Co ty na to?

– A więc będę z tobą spała? W twoim łóżku?

– Tego właśnie chcesz?

– Tak.

– Wobec tego zgadzam się. Poza tym bardzo dobrze mi, kiedy jesteś obok. Nie miałem pojęcia, że to możliwe.

– Marszczy brwi.

– Strasznie się bałam, że mnie zostawisz, jeśli nie zgodzę się na to wszystko – mówię cicho.

– Nigdzie się nie wybieram, Anastasio. Poza tym…

– Urywa, a po chwili namysłu dodaje: – Idziemy za twoją radą, zgodnie z twoją definicją: kompromis. Wysłałaś mi ją mejlem.

I jak na razie to się udaje.

– Bardzo się cieszę, że pragniesz więcej – szepczę nieśmiało.

– Wiem.

– Skąd?

– Uwierz mi. Po prostu wiem. – Uśmiecha się znacząco. On coś skrywa. Ale co?

W tej chwili pojawia się Leandra z naszym zamówieniem. Burczy mi w brzuchu, przypominając, jak bardzo jestem głodna. Christian z irytującą aprobatą patrzy, jak zmiatam wszystko z talerza.

– Mogę się odwdzięczyć? – pytam Christiana.

– To znaczy?

– Zapłacić za ten posiłek.

Prycha.

– Nie sądzę.

– Proszę. Chcę to zrobić.

Marszczy brwi.

– Czy ty próbujesz zupełnie pozbawić mnie męskości?

– To prawdopodobnie jedyne miejsce, w którym będzie mnie stać na zapłacenie rachunku.

– Anastasio, doceniam twój gest. Naprawdę. Ale odpowiedź jest negatywna.

Sznuruję usta.

– Nie dąsaj się – rzuca ostrzegawczo, a w jego oczach pojawia się złowróżbny znak.

Oczywiście, że nie pyta o adres mojej matki. On go już zna, prześladowca jeden. Kiedy zatrzymuje się przed domem, nie komentuję tego. Bo i po co?

– Masz ochotę wstąpić? – pytam nieśmiało.

– Muszę się zająć pracą, Anastasio, ale zjawię się wieczorem.

O której godzinie?

Ignoruję nieprzyjemne ukłucie rozczarowania. Dlaczego pragnę spędzać każdą chwilę z tym kontrolującym wszystko bogiem seksu? Ach tak, zakochałam się w nim, a on umie latać.

– Dziękuję… za więcej.

– Cała przyjemność po mojej stronie, Anastasio. – Całuje mnie, a ja wdycham jego cudowny, Christianowy zapach.

– Do zobaczenia wieczorem.

– Spróbuj mnie tylko powstrzymać – szepcze.

Macham mu, gdy odjeżdża w blasku słońca. Nadal mam na sobie jego bluzę i bieliznę i jest mi za ciepło.

Mamę zastaję w kuchni. Nie każdego dnia gości u siebie miliardera, więc strasznie się denerwuje.

– Jak tam, skarbie? – pyta i oblewam się rumieńcem, ponieważ na pewno wie, co robiłam zeszłej nocy.

– Dobrze. Christian zabrał mnie rano na szybowanie. – Mam nadzieję, że tą informacją odwrócę jej uwagę.

– Szybowanie? Takie w małym samolocie bez silnika? To masz na myśli?

Kiwam głową.

– Wow.

Patrzy na mnie bez słowa, ale w końcu bierze się w garść i wraca do przepytywania.

– Jak się udał wieczór? Rozmawialiście?

Jezu. Moje policzki są purpurowe.

– Rozmawialiśmy. I wczoraj, i dzisiaj. Jest już lepiej.

– To dobrze. – Kieruje uwagę z powrotem na cztery książki kucharskie rozłożone na kuchennym stole.

– Mamo… gdybyś chciała, to ja mogę się zająć gotowaniem.

– Och, skarbie, to miłe z twojej strony, ale sama chcę to zrobić.

– Okej.

Krzywię się, mając świadomość, że zdolności kucharskie mamy są mocno ograniczone. Ale może coś się w tej kwestii zmieniło, odkąd zamieszkała z Bobem w Savannah. Swego czasu stołowania się u niej nie życzyłabym nawet – kogo nienawidzę? Ach tak – pani Robinson, to znaczy Elenie. No, jej może jednak życzę. Czy poznam kiedyś tę przeklętą kobietę?

Postanawiam wysłać Christianowi krótki mejl z podziękowaniem.


Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Szybownictwo jako przeciwieństwo niskich lotów

Data: 2 czerwca 2011, 10:20 EST

Adresat: Christian Grey

Czasami naprawdę wiesz, jak sprawić dziewczynie przyjemność. Dziękuję. Ana x


Nadawca: Christian Grey

Temat: Szybownictwo a niskie loty

Data: 2 czerwca 2011, 10:24 EST

Adresat: Anastasia Steele

Wolę i jedno, i drugie od Twojego chrapania [6]. Ja też się dobrze bawiłem. Ale tak jest zawsze, gdy spędzam czas z Tobą. Christian Grey Prezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.


Nadawca: Anastasia Steele

Temat: CHRAPANIE

Data: 2 czerwca 2011, 10:26 EST

Adresat: Christian Grey

JA NIE CHRAPIĘ. A jeśli nawet, to mało szarmanckie z Twojej strony, że o tym wspominasz. Nie jest Pan dżentelmenem, Panie Grey! A przyjechał Pan przecież na dalekie południe! Ana

Nadawca: Christian Grey Temat: Somnologia Data: 2 czerwca 2011, 10:28 EST Adresat: Anastasia Steele


Nigdy nie twierdziłem, że jestem dżentelmenem, Anastasio, i sądzę, że wielokrotnie miałaś okazję się o tym przekonać. Nie przestraszyły mnie Twoje KRZYKLIWE wersaliki. Ale przyznam się do małego niewinnego kłamstwa – nie chrapiesz. Ale mówisz. I to jest fascynujące. A co z buziakiem dla mnie?Christian Grey Łajdak i prezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.

O w mordę. Wiem, że mówię przez sen. Kate wiele razy mi o tym wspominała. Co u licha powiedziałam? O nie.


Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Puść farbę

Data: 2 czerwca 2011, 10:32 EST

Adresat: Christian Grey

Jesteś łajdakiem i draniem – z całą pewnością nie dżentelmenem.Co w takim razie mówiłam? Żadnych buziaków, dopóki mi tego nie powiesz!


Nadawca: Christian Grey

Temat: Śpiąca mówiąca królewna

Data: 2 czerwca 2011, 10:35 EST

Adresat: Anastasia Steele

Byłoby to z mojej strony niezwykle mało szarmanckie, a za coś takiego udzielono mi już dzisiaj reprymendy. Jeśli będziesz grzeczna, to niewykluczone, że wieczorem Ci powiem. A teraz naprawdę muszę już pędzić na zebranie. Na razie, mała. Christian GreyPrezes, łajdak i drań, Grey Enterprises Holdings, Inc.


W porządku! Aż do wieczora nie odezwę się ani słowem. Jezu. Pewnie powiedziałam przez sen, że go nienawidzę, albo co gorsza, że go kocham. Och, mam nadzieję, że nie. Nie jestem gotowa, aby to powiedzieć, a on z całą pewnością nie jest gotowy, aby coś takiego usłyszeć, nawet gdyby chciał. Patrzę gniewnie na komputer i postanawiam, że bez względu na to, co przyrządza mama, ja upiekę chleb – wyrabianie chleba dobrze podziała na moją frustrację.

Mama zdecydowała się na gazpacho i grillowane steki marynowane w oliwie z oliwek, czosnku i soku z cytryny. Christian lubi mięso, a to proste danie. Bob się zaoferował, że rozpali grilla. Ci faceci – oni naprawdę lubią zabawy z ogniem.

Drepczę za mamą w supermarkecie, pchając wózek. Gdy docieramy do działu mięsnego, dzwoni mój telefon. Szukam go w torebce, myśląc, że to może Christian. Nie rozpoznaję numeru.

– Halo? – pytam bez tchu.

– Anastasia Steele?

– Tak.

– Z tej strony Elizabeth Morgan z SIP.

– Och, witam.

– Dzwonię, aby zaproponować ci pracę asystentki pana Jacka Hyde’a. Chcielibyśmy, abyś zaczęła w najbliższy poniedziałek.

– Wow. Super. Dziękuję!

– Znasz szczegóły dotyczące wynagrodzenia?

– Tak. Tak… to znaczy przyjmuję waszą ofertę. Chętnie podejmę pracę w waszym wydawnictwie.

– Doskonale. W takim razie do zobaczenia w poniedziałek o ósmej trzydzieści, tak?

– Do zobaczenia. I dziękuję.

Uśmiecham się promiennie do mamy.

– Masz pracę?

Kiwam z zadowoleniem głową, a ona wydaje głośny pisk i ściska mnie pośrodku supermarketu Publix.

– Gratulacje, kochanie! Musimy kupić szampana! – Klaszcze w dłonie i podskakuje. Ta kobieta ma lat czterdzieści dwa czy dwanaście?

Zerkam na wyświetlacz telefonu i marszczę brwi; nieodebrane połączenie od Christiana. On nigdy do mnie nie dzwoni. Natychmiast oddzwaniam.

– Anastasia – odbiera natychmiast.

– Cześć – mówię nieśmiało.

– Muszę wrócić do Seattle. Coś mi wypadło. Jestem teraz w drodze do Hilton Head. Przeproś, proszę, mamę w moim imieniu. Nie dam rady zjawić się na kolacji.

– Mam nadzieję, że to nic poważnego?

– Pojawił się problem, który muszę rozwiązać. Jutro się zobaczymy. Przyślę po ciebie na lotnisko Taylora, jeśli sam nie będę mógł tego zrobić. – Wydaje się chłodny. Wręcz rozgniewamy. Ale po raz pierwszy nie myślę od razu, że to moja wina.

– Okej, mam nadzieję, że rozwiążesz problem. Bezpiecznego lotu.

– Nawzajem, mała – mówi i z tymi słowami wraca mój Christian. A potem się rozłącza.

O nie. Ostatni jego „problem” to było moje dziewictwo. Jezu, mam nadzieję, że to nic z tych rzeczy. Patrzę na mamę. Radość na twarzy zastąpiła troska.

– To Christian. Musi wracać do Seattle. Kazał cię przeprosić.

– Och! Szkoda, skarbie. Ale i tak możemy rozpalić grilla, zresztą mamy co świętować: twoją nową pracę! Musisz mi o niej wszystko opowiedzieć.

Jest późne popołudnie i razem z mamą leżymy nad basenem. Na wieść, że Pan Nadziany nie zjawi się na kolacji, moja rodzicielka niesłychanie się rozluźniła. Gdy tak leżę na słońcu, pragnąc choć trochę się opalić, myślę o wczorajszym wieczorze i dzisiejszym śniadaniu. Myślę o Christianie, a uśmiech nie chce mi zejść z twarzy, gdy wspominam nasze rozmowy i to, co robiliśmy… co on robił.

Nastawienie Christiana uległo diametralnej zmianie. On temu zaprzecza, ale przyznaje, że próbuje „więcej”. Co mogło się zmienić? Co się zmieniło od czasu, gdy przysłał swój długi mejl, i od naszego wczorajszego spotkania? Co on zrobił? Siadam nagle, niemal wylewając wodę. Był na kolacji z… nią. Z Eleną.

Kurwa mać!

Swędzi mnie skóra na głowie, gdy uświadamiam sobie ten fakt. Coś mu powiedziała? Och… gdybym tak podczas ich rozmowy mogła być muchą na ścianie. Mogłabym wpaść jej do zupy albo kieliszka z winem i sprawić, żeby się udławiła.

– Co się stało, skarbie? – pyta zaskoczona mama.

– Nic takiego, mamo. Która godzina?

– Koło wpół do siódmej.

Hmm… jeszcze nie wylądował. Mogę go zapytać? Powinnam? A może ona nie ma z tym nic wspólnego? Chciałabym. Co takiego powiedziałam we śnie? Cholera… założę się, że to jakaś nierozważna uwaga podczas śnienia o nim. W każdym razie bez względu na to, co to takiego, mam nadzieję, że zmiana w jego zachowaniu wynika z wewnętrznej potrzeby, a nie rozmowy z TĄ kobietą.

Co za piekielny upał. Muszę znowu dać nura do basenu.

Gdy szykuję się do pójścia spać, włączam komputer. Ani słowa od Christiana. Nie dał nawet znać, że bezpiecznie wylądował.


Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Cały i zdrowy?

Data: 2 czerwca 2011, 22:32 EST

Adresat: Christian Grey

Szanowny Panie,Proszę o informację, czy doleciał Pan cały i zdrowy. Zaczynam się martwić. Myślę o Panu. Pańska Ana x


Trzy minuty później słyszę znajome piknięcie.


Nadawca: Christian Grey

Temat: Przepraszam

Data: 2 czerwca 2011, 19:36

Adresat: Anastasia Steele

Droga Panno Steele, Dojechałem cały i zdrowy i przepraszam najmocniej, że się nie odezwałem. Nie chcę przysparzać Ci żadnych zmartwień. Miła jest świadomość, że troszczysz się o mnie. Ja także myślę o Tobie i jak zawsze niecierpliwie czekam na nasze jutrzejsze spotkanie. Christian GreyPrezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.


Wzdycham. A więc wrócił oficjalny ton.


Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Problem

Data: 2 czerwca 2011, 22:40 EST

Adresat: Christian Grey

Szanowny Panie Grey, Myślę, że to oczywiste, iż bardzo się o Ciebie troszczę. Jak mógłbyś w to w ogóle wątpić?Mam nadzieję, że Twój „problem” został już rozwiązany. Twoja Ana x PS. Zamierzasz mi powiedzieć, co mówiłam przez sen?


Nadawca: Christian Grey

Temat: Odmawiam

Data: 2 czerwca 2011, 19:45

Adresat: Anastasia Steele

Droga Panno Steele, Bardzo podoba mi się fakt, że się o mnie troszczysz. „Problem” nie został jeszcze rozwiązany.

A jeśli chodzi o PS, to odpowiedź brzmi „nie”.Christian GreyPrezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.


Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Niepoczytalność

Data: 2 czerwca 2011, 22:48 EST

Adresat: Christian Grey

Mam nadzieję, że Cię to rozbawiło. Ale powinieneś wiedzieć, że nie mogę brać odpowiedzialności za coś, co wychodzi z mych ust, gdy jestem nieprzytomna. Zresztą najprawdopodobniej źle usłyszałeś. Mężczyzna w tak zaawansowanym wieku jak Ty musi być już nieco przygłuchy.


Nadawca: Christian Grey

Temat: Przyznaję się do winy

Data: 2 czerwca 2011, 19:52

Adresat: Anastasia Steele

Droga Panno Steele,Przepraszam, mogłabyś mówić głośniej? Nie słyszę.Christian Grey Prezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.


Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Niepoczytalność raz jeszcze

Data: 2 czerwca 2011, 22:54 EST

Adresat: Christian Grey

Doprowadzasz mnie do szaleństwa.


Nadawca: Christian Grey

Temat: Mam taką nadzieję…

Data: 2 czerwca 2011, 19:59

Adresat: Anastasia Steele

Droga Panno Steele, Tak właśnie zamierzam zrobić w piątkowy wieczór. Czekam niecierpliwie.;) Christian GreyPrezes, Grey

Enterprises Holdings, Inc.


Nadawca: Anastasia Steele

Temat: Wrrrrr

Data: 2 czerwca 2011, 23:02 EST

Adresat: Christian Grey

Oficjalnie jestem na Ciebie wkurzona. Dobrej nocy, Panna

A. R. Steele


Nadawca: Christian Grey

Temat: Dzika kotka

Data: 2 czerwca 2011, 20:05

Adresat: Anastasia Steele

Warczy Pani na mnie, Panno Steele? Wystarczy mi, że mam kota. Christian Grey Prezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.


Ma kota? W jego apartamencie nie widziałam żadnego kota. Nie, ani myślę mu odpisywać. Och, potrafi być taki irytujący. Pięćdziesiąt odcieni irytacji. Kładę się do łóżka i leżę, patrząc na sufit, gdy tymczasem wzrok przyzwyczaja mi się do ciemności. Słyszę kolejne piknięcie w laptopie. Nie sprawdzę. Nie, koniec, kropka. Nie, nie zamierzam sprawdzać. Uuuch! Nie potrafię się, głupia, oprzeć pokusie słów Christiana Greya.


Nadawca: Christian Grey

Temat: Co powiedziałaś przez sen

Data: 2 czerwca 2011, 20:20

Adresat: Anastasia Steele

Anastasio,Wolałbym te słowa usłyszeć z Twoich ust, kiedy jesteś przytomna – dlatego Ci nie powiem. Idź już spać. Do tego, co Ci przygotowałem na jutro, musisz być wypoczęta. Christian Grey Prezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.


O nie… Co ja takiego powiedziałam? Mam złe przeczucia.

Загрузка...