Rozdział 12

Nowa przychodnia pracowała pełną parą.

Co prawda na początku Steve Helmer zagroził, że pozwie Cathy do sądu, ale gdy całe miasteczko opowiedziało się po jej stronie, szybko porzucił ten niecny zamiar.

Tak więc głównym problemem, z jakim przyszło się Cathy zmierzyć, była niewiarygodna wręcz liczba pacjentów. Lecz i w tym Sam, choć nigdy by się do tego nie przyznał, próbował jej pomoc. Kiedy naprawdę padała już z nóg, wcześniej zapisani właściciele zwierząt dzwonili, przepraszając, że niestety nie mogą się pojawić, albo Rhonda wpadała z nie zapowiedzianą wizytą i przejmowała od Cathy część obowiązków.

Zgodnie ze swą obietnicą, Sam trzymał się z daleka. Właściwie prawie go nie widywała. Czasem tylko mignął jej, gdy bawił się z dziećmi na podwórzu albo wysiadał z samochodu.

I bardzo dobrze, powtarzała sobie bez końca. Powinna czuć się szczęśliwa. Zdążyła już nawet przygarnąć osieroconego oposa. Bliźnięta, Jasper i Sheila traktowali jej domek jak własny, napełniając radością jego jasne wnętrze.

Tylko, mimo że minęły kolejne dwa miesiące, Cathy nie potrafiła przestać myśleć o Samie.


– No i jak? – Charles właśnie wszedł do gabinetu, gdzie Sam i Barbara doprowadzali się do ładu po skończonej operacji. – Już dwa miesiące mieszkacie z żoną na tej samej farmie, więc chyba najwyższy czas, żebyście…

– Cathy nie jest moją żoną.

– Tym gorzej dla ciebie. Spotkałem ją wczoraj w aptece i muszę przyznać, że ledwie ją poznałem. Nieco się zaokrągliła i teraz wygląda wręcz rewelacyjnie. Nie wiem, czy zauważyłeś, że jest grzechu wartą kobietą.

– Owszem, zauważyłem – odparł Sam cierpko.

– To znaczy, że nadal się nią interesujesz? Bo jeśli nie, to nie będziesz miał mi za złe, jeśli spróbuję się z nią umówić?

Barbara omal nie zakrztusiła się ze śmiechu.

– Nic mnie nie obchodzi, z kim chodzisz na randki – wycedził Sam przez zęby.

– W takim razie, kiedy wyjedziesz, zaproszę ją na kolację.

– Nigdzie nie wyjeżdżam.

– Jak to? Doug mówił, że zostałeś zaproszony do udziału w tym wielkim sympozjum w Stanach. Podobno masz być głównym mówcą. Gratuluję.

– Owszem, ale nie pojadę.

– Niemożliwe! – Charles nie wierzył własnym uszom. – Dlaczego?

– Bo mam pod opieką Mickeya, Bethany, Abby, Jaspera, Sheilę i Poppy – wyrecytował Sam jednym tchem.

– Zapomniałeś o Cathy – zauważyła Barbara.

– Nie, nie zapomniałem. Cathy nie potrzebuje opieki.

– Szkoda, że nie jesteście małżeństwem. Mógłbyś pojechać i zostawić jej całe to towarzystwo.

– Wtedy tym bardziej bym nie wyjechał. Tylko że Cathy myśli dokładnie tak samo jak wy: że chciałbym się z nią znów ożenić, żeby ułatwić sobie życie. I właśnie dlatego mnie nie chce.

– Sam, musisz tam jechać – rzekła Barbara, kiedy w czasie wieczornego obchodu spotkali się ponownie. – Rozmawiałam o tym z Dougiem. On też uważa, że to wieki zaszczyt. Przecież zwariujesz, jeśli poświęcisz resztę życia składaniu połamanych kości.

– Tak? To może powiesz mi, z kim zostawię dzieci.

– Zrób to, co robią w takich sytuacjach inni mężczyźni obarczeni rodziną.

– Chyba żartujesz.

– Nie. Rozmawiałam wczoraj z psychiatrą opiekującym się Abby. Uważa, że zrobiła wręcz nieprawdopodobny postęp, więc zastanawiam się…

– Czy nie mógłbym zostawić dzieci na tydzień pod jej opieką? To niemożliwe.

– Wiem, ale Abby z pewnością mogłaby już zostać z dziećmi w hotelu. Zabierz całą trójkę ze sobą do Stanów. Cathy na pewno chętnie przypilnuje ci zwierząt.

– Zwariowałaś?

– Nie. Radzę ci, poważnie się nad tym zastanów.


Może rzeczywiście pomysł Barbary nie jest tak absurdalny, jak mi się z początku wydawało, zastanawiał się Sam. Zapragnął przedyskutować go z dziećmi w czasie kolacji.

– Ale potem tu wrócimy? – zaniepokoił się Mickey.

– Oczywiście. Przecież tu jest nasz dom.

– A będziemy mogli wziąć Jaspera i Sheilę?

– Nie. Zaczekają na nas na farmie. Ale myślę, że moglibyśmy zabrać Abby.

– Mnie? – Oczy gosposi zrobiły się okrągłe.

– Właśnie. Oczywiście, jeśli masz ochotę.

– Chce mnie pan wziąć do Ameryki? Ale dlaczego?

– Przecież należysz do rodziny, prawda? – odrzekł spokojnie Sam.

Abby rozpromieniła się, jakby właśnie zdobyła olimpijski medal.

– Naprawdę nie wiem, jak panu dziękować.

– A ciocia Cathy? Przecież też jest naszą rodziną. – Beth utkwiła w Samie pytające spojrzenie.

– Nie, Beth. Rodziny zwykle mieszkają pod wspólnym dachem. Cathy jest wspaniałą przyjaciółką, ale to wszystko.

Sam poczekał, aż bliźnięta i Abby położą się spać, po czym zaryzykował wizytę u byłej małżonki. Jeśli rzeczywiście mają wszyscy pojechać do Stanów, musi przynajmniej uprzedzić Cathy o swoich zamiarach.

Kiedy zastukał do drzwi, leżała na łóżku i wpatrywała się w sufit. Aż bała się myśleć o nadchodzących bezsennych godzinach, wypełnionych bolesnymi wspomnieniami przeszłości.

Sam długo się wahał, zanim zdecydował się zapukać.

– Przepraszam cię, że przychodzę tak późno – powiedział pospiesznie, gdy otworzyła drzwi – ale muszę cię prosić o przysługę.

– Słucham?

Czyżby naprawdę usłyszał nutkę trwogi w jej głosie?

– No więc… – Niespokojnie przestępował z nogi na nogę, niczym mały chłopiec wezwany przed tablicę do odpowiedzi. – Dostałem zaproszenie na międzynarodowe sympozjum. Mam wygłosić referat…

– Gratuluję. Pewnie czujesz się zaszczycony.

– Owszem, tyle że to sympozjum odbywa się w Nowym Jorku.

– Ach, tak. – Cathy zacisnęła dłonie. Mogła się tego spodziewać. – Tylko nie mów, że chcesz, żebym zaopiekowała się dziećmi, Abby i farmą.

– Tylko farmą. – Sam przełknął ślinę. – To znaczy, niezupełnie, bo zatrudnię kogoś, żeby się wszystkim zajął. Chciałem tylko prosić, żebyś została z Jasperem, Poppy i Sheilą.

– Rozumiem – skłamała. – A kto zostanie z dziećmi? Chyba nie zamierzasz zostawić ich pod opieką Abby?

– Oczywiście, że nie – odparł z lekką irytacją. – Pojadą ze mną.

– Oboje?

– Pojedziemy we czworo. Abby zgodziła się nam towarzyszyć.

Cathy myślała, że się przesłyszała.

– Zabierasz całą trójkę? Skąd ten pomysł?

– Bo są całą moją rodziną. – Żadna inna odpowiedź nie przyszła mu do głowy.

Zauważył, że Cathy drgnęła.

– To… wspaniale. Nie mogę uwierzyć, że jedziecie z Abby.

– Powinno się jej spodobać. Z tego, co wiem, przez całe życie nie wytknęła nosa poza Coabargo. Nawet nigdy nie jechała windą, więc czeka ją nie lada przygoda.

– Sam, naprawdę… – pokręciła z uznaniem głową.

– I właśnie dlatego do ciebie przyszedłem, bo może zgodziłabyś się zająć Jasperem, Poppy i Sheilą w czasie naszej nieobecności.

– Ależ oczywiście, Sam. Z przyjemnością.

– No to dziękuję.

Właściwie nie miał już nic do dodania. Miał wielką ochotę zaproponować Cathy wspólną podróż, lecz dobrze wiedział, że spotka się z kategoryczną odmową.

– Dobranoc – powiedział i już miał odejść, kiedy Cathy nagłe wspięła się na palce i pocałowała go delikatnie w usta.

– To, co robisz, jest naprawdę wspaniałe. – Jej twarz jaśniała w blasku księżyca. – Bawcie się dobrze – dodała i cofnęła się za próg.

Sam zrozumiał, że nie ma wyboru. Teraz albo nigdy.

– Kocham cię, Cathy – powiedział nieswoim głosem. – Zostań moją żoną.

Tak jak się obawiał, natychmiast spochmurniała.

– Już mi to kiedyś mówiłeś, że mnie kochasz i chcesz się ze mną ożenić. Wtedy byłam na tyle głupia, żeby ci zaufać. Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego miałabym teraz uwierzyć w twoją szczerość?

– A gdybym nie miał żadnych obowiązków? Gdybyś wiedziała, że chcę mieć cię dokładnie taką, jaka jesteś? Czy wtedy odpowiedziałabyś inaczej? Gdybym ci wyznał, jak bardzo mi cię brakowało przez te cztery lata?

– Chyba nie aż tak bardzo, bo nawet nie raczyłeś zadzwonić – zauważyła nie bez ironii.

– Bo zdałem sobie z tego sprawę dopiero, kiedy cię znowu zobaczyłem.

– Sam, proszę… Przecież wiem, że potrzebujesz mnie jedynie ze względu na dzieci. Mógłbyś przynajmniej nie udawać.

– Nieprawda. – Co ma zrobić, żeby mu w końcu uwierzyła? – Dzięki pomocy Abby jakoś dajemy sobie radę. Ale wszyscy cię kochamy. Dlatego jesteś nam potrzebna.

Słowa Sama podziałały na Cathy jak balsam. Jakże długo czekała na podobne wyznanie! Jednak nie potrafiła rzucić się mu w ramiona. Wbrew sobie wciąż się bała, że to kolejny perfidny wybieg, którym próbuje ją zdobyć.

– Przestań bredzić, Sam. Jeśli chcesz, żebym coś dla was zrobiła, to po prostu mnie poproś i nie mieszaj do tego miłości. Bo ja nie potrafię już kochać. Ani ciebie, ani nikogo innego.

– To straszne…

– Trzeba było o tym pomyśleć, zanim złamałeś mi serce.


– Nie ma potrzeby ich jeszcze obcinać. – Cathy uważnie obejrzała pazurki papużki falistej, z którą Barbara właśnie zgłosiła się do przychodni.

– Może rzeczywiście nie są aż tak długie. Tylko że kiedy puszczam ją luzem po pokoju, strasznie mi zaciąga pazurami zasłony.

– Jak sobie życzysz. – Cathy sięgnęła po cążki. – Wiesz, że mogłabyś robić to sama. To całkiem proste.

– Chyba żartujesz. Za bardzo drżą mi ręce.

– Akurat. Nie zapominaj, że byłam twoją pacjentką. Dobrze pamiętam wprawne dłonie, którymi podłączałaś mi kroplówki – zaśmiała się Cathy, przystępując do roboty.

– Sam i bliźnięta wyjechali już chyba tydzień temu – odezwała się Barbara znienacka. – Dzisiaj pewnie wybrali się do Disneylandu.

– Przypuszczam, że tak.

– Cathy, mnie nie oszukasz. Znasz ich rozkład dnia co do minuty, prawda?

– Rzeczywiście, dzieciaki nie oszczędziły mi żadnego szczegółu przed wyjazdem.

– Cały czas o nich myślisz?

– Bardzo je kocham.

– Wiem, kochasz ich wszystkich – rzekła Barbara, nie spuszczając oczu z jej twarzy. – Bliźnięta, Abby, Jaspera, Poppy, Sheilę i… Sama.

– Więc po to tu przyszłaś? Mogłam się domyślić.

– Kochasz go, prawda?

– Tak, ale… – zaczęła Cathy łamiącym się głosem.

– Nie ma żadnych „ale". Dlaczego z nimi nie poleciałaś?

– Ja…

– Sam nie opowiadał ci o tym sympozjum?

– Nie, ale…

– To spotkanie największych autorytetów w dziedzinie zapaleń stawów na świecie. A Sam został zaproszony jako główny mówca. Wszyscy tam będą. No i oczywiście tłum dziennikarzy z całego świata.

– Nie wiedziałam.

– Gdyby chodziło o mojego męża, stanęłabym na głowie, żeby mu towarzyszyć.

– Sam nie jest moim mężem.

– Ale chce nim być. I dobrze o tym wiesz.

– Już raz był.

– Nie sądzisz, że się zmienił?

Cathy nie odpowiedziała, tylko utkwiła w ścianie nieruchome spojrzenie.

– Powiedz mi, czego tak bardzo się boisz?

Minęła długa chwila, zanim Cathy zdobyła się na odpowiedź.

– A jeśli mnie znowu zostawi? Zrozum, ja go tak bardzo kocham, że chyba bym umarła, gdyby znowu mnie rzucił.

– Sam odszedł od ciebie cztery lata temu – przyznała Barbara spokojnie. – Potem zachorowałaś i rzeczywiście byłaś bliska śmierci. Powiedz mi, Cathy, gdyby ktoś ci powiedział, kiedy leżałaś sparaliżowana w szpitalu, że za ileś tam lat umrzesz, nie chciałabyś w ogóle zdrowieć?

– Głupie porównanie.

– Nieprawda. Miłość jest tylko szansą. Trzeba się jej czepiać jak życia. Tu nie ma żadnych gwarancji. Miałaś dość odwagi, żeby stawić czoło strasznej chorobie, a teraz boisz się szansy, jaką ofiarowuje ci życie. To wielki błąd, możesz mi wierzyć. Posłuchaj mojej rady, Cathy. Leć za nimi do Stanów. Sympozjum zaczyna się dopiero w środę. I nie martw się o farmę. Zajmę się wszystkim, kiedy was nie będzie.

Загрузка...