Rozdział 7

Co prawda Cathy i Sam nie spali dobrze tej nocy, ale za to Jasper obudził się w zdecydowanie lepszej formie. Od wczoraj nie dostawał już środków uspokajających i teraz rozglądał się wokół ciekawie, niczym szczenię. Kiedy Sam wreszcie zwlókł się z łóżka i poszedł zajrzeć do komórki, powitało go spojrzenie pięciu par oczu.

Bliźnięta, Cathy oraz Abby klęczeli wokół psa, który, nie przestając merdać ogonem, z zainteresowaniem przyglądał się otoczeniu.

– On nie wie, gdzie jest. Przyszedłem tu, zanim jeszcze zrobiło się widno, i przez cały czas przy nim siedzę – wyjaśnił Mickey z zatroskaną twarzą. – Możemy go już zabrać do sypialni?

– Posłuchaj, po tym, co przeszedł, na pewno czuje się tutaj jak w raju. Popatrz na jego ogon. Takie machanie znaczy, że jest szczęśliwy – tłumaczyła Cathy. Powitała Sama niechętnym spojrzeniem, ale zaraz skupiła uwagę na psie. – Dziś zdejmiemy mu sączki, ale na razie nie powinien wchodzić do wody. Nie możesz go zabrać do siebie, zanim go porządnie nie wykąpiemy.

Pogładziła psa po grzbiecie, a ten spojrzał na nią z tak bezgranicznym uwielbieniem, że Sam poczuł coś w rodzaju zazdrości. Najchętniej znalazłby się teraz na miejscu tego zapchlonego kundla.

– On na razie wcale nie chce stąd wychodzić – tłumaczyła Cathy chłopcu.

– To zupełnie jak wy – zauważył Sam z przekąsem. – Schodzę na śniadanie, a tu wszyscy myślą tylko o psie.

– Och, mój Boże! Przepraszam. – Abby zerwała się na równe nogi. – Całkiem zapomniałam.

– Uspokój się, Abby – wtrąciła Cathy. – Pan Craig potrafi sam sobie zrobić grzankę. Prawda, doktorze?

– No, niezupełnie. Powinnaś pamiętać, że przygotowywanie posiłków nie jest moją najmocniejszą stroną. – Sam roześmiał się z nadzieją, że zdoła nieco rozładować napiętą atmosferę.

Jednak Cathy pozostała niewzruszona. A przecież niegdyś nie potrafiła się oprzeć jego dowcipom.

– On tylko udaje niezgułę, Abby, więc nie daj sobie wejść na głowę, jak się stąd wyprowadzę.

Twarzyczki dzieci natychmiast posmutniały.

– Ciociu, zostań! – Oboje zarzucili jej ręce na szyję.

– Przecież nie wyjeżdżam daleko. – Serdecznie przytuliła maluchy. – I będę was odwiedzać.

– Założę się, że tylko wtedy, kiedy będę w pracy – wtrącił Sam z goryczą, a Cathy poważnie skinęła głową.

– To chyba jasne. Po tym wszystkim, co mamy za sobą, nie widzę powodu, żeby składać ci wizyty.

Nawet nie pozwoliła mu pomóc przy usuwaniu sączków z psiej łapy.

Sam jechał do pracy z ciężkim sercem. Co dalej? – zastanawiał się, lecz nic rozsądnego nie przychodziło mu do głowy. Nigdy dotąd nie znalazł się w podobnej sytuacji. Z żalem wspomniał powodzenie, jakim się cieszył u kobiet. Pochodził z dobrze sytuowanej farmerskiej rodziny. Nigdy nie narzekał na brak pieniędzy, a do tego od najmłodszych lat był ładnym i inteligentnym chłopcem. Zawsze podobał się dziewczynom, wystarczyło więc, że kiwnął palcem, a jego wybranka przybiegała w podskokach. Mimo że jedynie Cathy zafascynowała go na tyle, by ją pojąć za żonę, zarówno przed ślubem, jak i potem, miał liczne doświadczenia z kobietami.

Zresztą z Cathy też poszło mu dość łatwo. No, może musiał się trochę więcej starać, ale i jej opór nie był szczególnie stanowczy. Tym trudniej teraz przychodziło mu się odnaleźć. Zagryzł wargi i wlepił wzrok w horyzont. W głowie miał kompletną pustkę.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że będąc jego żoną, Cathy miała aż nadto okazji, by go przejrzeć na wylot. Wiedziała o nim wszystko. Dlatego właśnie nie działał już na nią ani zniewalający uśmiech byłego małżonka, ani jego nieodparty czar, ani miłosne zabiegi. Wniosek z tego, że musi ją czymś zaskoczyć. Tylko czym?

Przyjmował kolejnych pacjentów i nic nie przychodziło mu do głowy. Około południa zadzwonił do miejscowego przedszkola. Co prawda dzieci wolałyby zostać z Cathy, ale przecież nie może jej zmusić do pozostania na farmie. Od następnego semestru będzie mógł posłać maluchy do szkoły, ale na razie musi zapewnić im opiekę. Nie miał serca odprawić Abby, lecz pozostawienie dzieci pod jej kuratelą wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem. Tymczasem Cathy zapowiedziała, że od jutra nie może liczyć na pomoc z jej strony.

Ciekawe, czy wieczorem zastanie ją jeszcze w domu. Zapewne poczucie odpowiedzialności każe jej zaczekać. Może uda mu się wyrwać dziś wcześniej i podjąć kolejną próbę przekonania jej, by została? Niestety, około czwartej po południu, kiedy miał nadzieję wkrótce wyjść do domu, sanitariusz z pogotowia powiadomił szpital, że wiozą im ofiarę wypadku.

– Nazywa się Peg Lessing. Została uderzona przez samochód na przejściu dla pieszych. Stan ciężki.

Sam akurat kończył zakładać gips czteroletniemu chłopcu ze złamanym nadgarstkiem. Kiedy wyjrzał zza parawanu, Eileen Hammersmith, pielęgniarka z izby przyjęć, właśnie biegła w stronę wejścia, pchając wózek do transportu rannej. Na widok podjeżdżającej karetki Sam też pospieszył do drzwi.

– Peg to miejscowa śmieciara – wyjaśniła pielęgniarka, z niesmakiem marszcząc nienawykły do przykrych zapachów nos. – Chodzi ze starym wózkiem po całym mieście, wygrzebując butelki i puszki ze śmietników. Potem sprzedaje, co uzbiera, żeby mieć na wino. Żyje na ulicy i chyba nigdy się nie myje. Kwaterunek już kilka razy przydzielał jej mieszkanie, ale ona woli mieszkać pod mostem. Pewnie przechodziła po pijanemu przez ulicę.

Szklane drzwi otworzyły się z trzaskiem i Eileen odruchowo zatkała nos.

– Panu radzę zrobić to samo, doktorze. Mam nadzieję, że szybko się jej pozbędziemy.

Oby tak było, pomyślał. Bardzo chciał jeszcze dzisiaj porozmawiać z Cathy.


Tym razem Peg nie było pisane szybko opuścić szpital. Sam natychmiast zorientował się, że jej stan jest krytyczny. Wymagała natychmiastowej operacji, a tymczasem Sam pełnił dzisiejszy dyżur praktycznie w pojedynkę, gdyż stażysta przydzielony mu do pomocy umierał ze strachu na samą myśl o tym, że dostanie skalpel do ręki.

Sam zaordynował podanie rannej płynów fizjologicznych oraz morfiny i przystąpił do badania, podczas gdy Eileen z pomocą praktykantki rozcinała cuchnące ubrania.

Niestety, stan Peg Lessing był jeszcze groźniejszy, niż przypuszczał: strzaskana miednica i ciężkie obrażenia wewnętrzne. Nie wykluczał pęknięcia wątroby i uszkodzenia śledziony.

Pielęgniarki ostrożnie usuwały kolejne partie ubrania. Kiedy usiłowały zdjąć rannej lepki od brudu sweter, coś na jej piersi poruszyło się gwałtownie. Odskoczyły jak oparzone.

Kobieta podniosła rękę i próbowała sięgnąć pod sweter. W jej wzroku malowała się rozpacz. Sam pomyślał, że byłoby dla niej lepiej, gdyby od razu straciła przytomność. Przynajmniej nie czułaby bólu.

– Nie bój się, Peg. – Otarł łzę spływającą rannej po policzku. – Wszystkim się zajmiemy. Będzie dobrze. Dostałaś środki przeciwbólowe, więc zaraz poczujesz się lepiej.

Wokół kobiety unosił się wyraźny zapach alkoholu. Nie powinni jej operować w tym stanie, ale przecież nie mogą czekać, aż wytrzeźwieje. Ciśnienie i tak spadało w zastraszającym tempie. Nie ma chwili do stracenia. Kiedy rozpiął przesiąknięty krwią sweter, spod warstwy brudnej dzianiny wyjrzał spiczasty, wystraszony pyszczek.

– Teraz rozumiem – rzekł z uśmiechem. – Mamy więcej niż jedną pacjentkę. W porządku, Peg, zajmiemy się nim.

– Nią – wyszeptała ranna. – To samiczka. Nazywa się Sheila.

– Aha. – Sam sięgnął po nożyczki, odciął kawałek swetra i, owinąwszy nim dłoń, chwycił zamarłe z przerażenia zwierzątko.

– Jaka ładna! – zwrócił się do pacjentki. – To chyba fretka, prawda? Musisz o nią bardzo dbać.

Rzeczywiście, nic w wyglądzie stworzonka nie wskazywało, że jego właścicielka pędzi żebraczy żywot. Peg musiała spędzać codziennie sporo czasu, pielęgnując lśniącą, popielatą sierść.

– To szczur! – zaprotestowała Eileen. – Trzeba go natychmiast stąd zabrać.

– Nie szczur, tylko fretka, i to w dodatku prześliczna. Proszę podać chorej dożylnie jeszcze dwa i pół miligrama morfiny – Sam przywołał pielęgniarkę do porządku. – I bierzcie się do roboty. Krew na krzyżówkę, rentgen miednicy, klatki piersiowej, czaszki i lewego podudzia. Nie ma na co czekać.

– Nie ruszę się, dopóki nie zabierze pan tego paskudztwa.

– Zostawcie mi ją – błagała Peg.

– Sheila chyba też trochę ucierpiała. – Sam podsunął jej zwierzątko pod oczy, żeby mogła nacieszyć nim wzrok. Jednocześnie dał znak Eileen, że ma natychmiast wziąć się do pracy. – Jedną łapkę trzyma pod trochę dziwnym kątem. Musiała ją złamać, kiedy się przewróciłaś.

– Tylko nie to…

– Nie martw się. Chyba nie odniosła żadnych innych obrażeń. Poproszę, żeby ktoś zawiózł ją do weterynarza, a my tymczasem zajmiemy się tobą.

– Nie przyjmą jej – obwieściła Eileen nie bez satysfakcji. – Trzeba zapłacić za leczenie, a Peg nie ma ani grosza. Co zarobi, to przepije. Całe szczęście, że pomoc społeczna pokryje koszty jej pobytu w szpitalu.

– Ona ma rację. – Peg wyciągnęła dłoń i zacisnęła ją wokół zwierzątka, jakby bała się utracić jedyną cenną rzecz, jaka została jej w życiu. – Na pewno ją uśpią. Wypuśćcie mnie stąd. Muszę się nią zająć. Dam radę.

Twarz Sama spoważniała. Nie może dłużej zajmować się fretką, bo to przede wszystkim Peg wymaga pomocy. Muszą ją zaraz przewieźć na blok operacyjny i ściągnąć z domu chirurga. Wszystko wskazuje na to, że obrażenia pacjentki są zbyt poważne, by w pojedynkę podołał operacji.

– Proszę zadzwonić do Cathy Martin z kliniki weterynaryjnej i powiedzieć jej, że ma do nas przyjechać, i że to sprawa życia i śmierci.

Eileen oniemiała z wrażenia.

– Co mam jej powiedzieć? Jestem pewna, że się nie zgodzi. Za nic w świecie.

– A ja sądzę, że przyjedzie. Jestem jest mężem i Cathy właśnie jest mi potrzebna, więc proszę się pospieszyć.

– Ale…

– Zabierzemy ją teraz na rentgen. – Dał znak salowemu, by zawiózł chorą do pracowni radiologicznej. – A jeśli chodzi o siostrę – zwrócił się do pielęgniarki – to proszę przekazać wiadomość doktor Martin, a potem szybko wysłać krew na krzyżówkę. – Wsunął zwierzątko pod prześcieradło, którym okryta była pacjentka. – Na razie Sheila może ci towarzyszyć, a jak pojedziesz na zabieg, osobiście dopilnuję, żeby nie przytrafiło się jej nic złego. Obiecuję.

Odetchnął z ulgą, kiedy zarówno chirurg ogólny, jak i Barbara, wezwana, by znieczulić pacjentkę, potwierdzili swoje rychłe przybycie. Jednak pierwsza w klinice pojawiła się Cathy. Wpadła na izbę przyjęć z twarzą bladą jak ściana.

– Powiedzieli, że mnie potrzebujesz. Ze to sprawa życia śmierci. Myślałam…

Uśmiechnął się w duchu. Skoro aż tak bardzo się przestraszyła, może nie do końca jest jej obojętny. Na razie musiał jednak zapomnieć o własnych problemach, bo stan pacjentki pogarszał się z minuty na minutę. Zaczynała już tracić przytomność. Będzie musiała mieć dużo szczęścia, żeby przetrzymać zabieg, pomyślał. Wyniki, które właśnie nadeszły z radiologii, potwierdziły jego najgorsze przypuszczenia: wątroba, i śledziona zostały poważnie uszkodzone.

Zarówno on, jak i Barbara oraz chirurg, Charles Haygart, zdążyli już przygotować się do operacji. Czekali tylko, aż Peg pozwoli odebrać sobie ukochaną fretkę.

– Cathy, musisz pomóc rannemu zwierzęciu. – Sam posłał jej znaczące spojrzenie. – Peg, jest tutaj doktor Martin. Na pewno troskliwie zaopiekuje się twoją Sheilą. – Odchylił prześcieradło.

Cathy chyba jeszcze nigdy nie widziała tak pokiereszowanego ludzkiego ciała. Mimo to zdołała zachować zimną krew.

– Witaj, Peg. – Nieszczęsna kobieta nie była jej obca. – Ale się urządziłaś! – Delikatnie wyjęła maleńką fretkę z rąk rannej. – Widzę, że i Sheila trochę przy tym ucierpiała. Ale na szczęście nie za bardzo. Ma złamaną łapkę, ale jest młodziutka i na pewno wyzdrowieje. Mam się nią zająć?

Pacjentka, która resztkami sił starała się zachować świadomość, pokręciła głową.

– Nie pozwolą ci. Jak ostatnim razem do ciebie zaszłam, to mnie wyrzucili.

– Wiesz przecież, że byłam chora. W ogóle nie przyjmowałam pacjentów i dlatego nie mogłam ci pomóc. Ale teraz jest inaczej.

– Nie mam czym zapłacić.

– Pokryję koszty leczenia – wtrącił Sam, nie zwracając uwagi na wzgardliwy wyraz twarzy Eileen. – Mam szczególny powód, żeby to zrobić.

– Jaki?

– Widzisz, Cathy jest moją żoną i to ona nauczyła mnie miłości do zwierząt. Jest wyjątkową osobą, o bardzo wielkim sercu. Kiedyś byłem dla niej niedobry i teraz chciałbym to jakoś nadrobić. Więc jeśli tylko zechce leczyć jakieś bezdomne zwierze, zrobię wszystko, żeby jej to umożliwić. Nie martw się, Sheila będzie pod dobrą opieką, bo Cathy to właśnie sama dobroć – oznajmił i, lekceważąc niedowierzanie malujące się na twarzach zebranych, podwinął rękawy. – A teraz zajmiemy się tobą. Dasz sobie radę, Cathy?

Minęło kilka sekund, zanim Cathy zdołała otrząsnąć się z wrażenia, jakie wywarła na niej przemowa Sama. W końcu podeszła do Peg i ucałowała jej poorany zmarszczkami policzek.

– Oczywiście – odrzekła cicho. – Zaopiekuję się Sheilą, a Sam tymczasem zajmie się tobą. Stanowimy przecież zespół.


Sam, Barbara i Charles przez następne trzy godziny z największym poświęceniem próbowali ratować ranną. Niestety, tym razem śmierć okazała się silniejsza.

– Peg nie miała siły walczyć – powiedział Charles, ocierając pot z czoła. – Zycie, jakie od lat prowadziła, nie mogło nie odbić się na jej zdrowiu.

– Przynajmniej problem tej cholernej fretki mamy z głowy. Można ją teraz spokojnie uśpić. – Eileen sprawiała takie wrażenie, jakby śmierć pacjentki bynajmniej jej nie zmartwiła.

– Siostro! – Sam nie zamierzał dłużej tolerować podobnego zachowania. – Wiem, że jest pani sprawną pielęgniarką, ale to jeszcze nie wszystko. Proszę nie zapominać, że jesteśmy tu po to, żeby pomagać ludziom. Gdybym postąpił zgodnie z pani życzeniem, Peg wjechałaby na blok operacyjny z przekonaniem, że jej ukochane zwierzątko zostanie uśpione, a wtedy mielibyśmy jeszcze mniejszą szansę.

Barbara i Charles pokiwali głowami z aprobatą.

– Tak więc albo zachowa pani swoje cenne uwagi dla siebie, albo proszę sobie znaleźć inną pracę, na przykład w kostnicy. Tam nikt nie będzie wymagał od pani taktu i zrozumienia dla pacjentów.

Eileen o mało nie zachłysnęła się z wrażenia.

– Tyle że ja przynajmniej nie kłamię – odparowała. – Nie przyszłoby mi do głowy opowiadać jej bajek, że zaopiekuję się jej fretką.

– Właśnie zamierzam to uczynić.

Wszyscy troje spojrzeli na niego ze zdumieniem.

– Nie przesadzasz trochę, przyjacielu?

– Bynajmniej – odrzekł. – I powiem więcej. Nie myślę na tym poprzestać.


Zaczynało już zmierzchać, gdy Cathy, zamknąwszy drzwi na klucz, opuściła klinikę. W dłoniach trzymała pudełko po butach, które przykuwało uwagę towarzyszących jej bliźniąt.

Sam zaparkował przed kliniką i ruszył na spotkanie całej trójki. Był w kiepskim nastroju. Ileż to razy powtarzał sobie, że medycyna jest walką, z której lekarz nie zawsze wychodzi z tarczą. Mimo to głęboko przeżywał każdą porażkę.

Nieświadome jego podłego samopoczucia, dzieciaki radośnie rzuciły się mu na powitanie.

– Stryjku, wiesz, że mamy ranną fretkę? Nazywa się Sheila i ciocia Cathy mówi, że możemy ją zatrzymać, przynajmniej dopóki nie wyzdrowieje – trajkotała Beth.

Mickey, jak zwykle, zachowywał się spokojniej, ale i na jego twarzy malowało się zadowolenie.

Sam zdobył się na uśmiech.

– To świetnie.

Cathy spojrzała na niego pytająco, na co tylko nieznacznie pokręcił głową.

– Niestety. No ale jak tam Sheila?

– Dobrze – odparła Cathy z westchnieniem. – Nastawiłam kość. – Popatrzyła na niego jakoś inaczej niż zwykle, jakby z trudem powstrzymywała się, żeby go nie objąć.

– Zamierzałaś jechać na farmę?

– Tak. – Wskazała na pudełko. – Mamy tu Sheilę.

– Mogę ją zatrzymać? Jak Mickey dostał psa, to ja chcę mieć fretkę – ciągnęła Beth.

– Porozmawiamy o tym jutro – obiecał, chociaż w duchu wiedział, że się zgodzi. W końcu co za różnica? Jeden zwierzak więcej czy mniej? – Zostaniesz dziś na noc? – Sam miał nadzieję, że Cathy od rana zdążyła zmienić zdanie.

– Nie – odparła spokojnie, choć najchętniej przystałaby na propozycję wspólnego mieszkania i otoczyła Sama i dzieci najczulszą opieką. Jednak strach przed kolejnym rozczarowaniem okazał się silniejszy. – Wynajęłam pokój w hotelu. Miałam tylko odwieźć dzieci i zaczekać, aż wrócisz. Rozumiem, że załatwiłeś im na jutro jakąś opiekę.

– Zapisałem je do przedszkola.

Twarzyczki maluchów nagle posmutniały.

– Nasze przedszkole jest super, naprawdę – rzekła Cathy z największym przekonaniem, na jakie mogła się w tej chwili zdobyć. – Poznacie nowych przyjaciół. W przedszkolu jest mnóstwo wspaniałych zabawek i nawet dwie prawdziwe świnki morskie. Nazywają się Herbert i Dora i należą do grona moich pacjentów.

– Ale ja chcę zostać z tobą. Proszę cię, ciociu… – Mickey z całej siły chwycił Cathy za rękę.

– Obawiam się, że to niemożliwe – odrzekła wbrew samej sobie. – Weźmiecie teraz Sheilę do domu, a pojutrze zajrzę na farmę. – Drżącymi dłońmi podała Samowi pudełko. – Jest wasza.

– Przerzucasz na mnie odpowiedzialność, tak? – Sam powoli zaczynał tracić cierpliwość. Cathy zawsze dotąd trzymała się reguł fair play.

– Ależ skąd. Sam się podjąłeś…

– Moglibyśmy podzielić obowiązki.

– Nie wiem, czy sobie przypominasz, ale kiedyś proponowałam ci podobne rozwiązanie i nic z tego nie wyszło. Dlaczego tym razem miałoby się udać?

Nie wiedział, co odpowiedzieć, lecz na szczęście nie musiał, bo pod klinikę właśnie podjechał nowiusieńki, lśniący rover, a ze środka wysiadła elegancka dama w letnim, lnianym kostiumie, z czarnym pudelkiem w ramionach. Na widok Cathy odetchnęła z wyraźną ulgą.

– Jak dobrze, że jeszcze panią zastałam. Popatrz, Chloe, to twoja ulubiona pani doktor. – Podeszła bliżej. – Doktor Martin – zwróciła się do Cathy – mamy takie zmartwienie! Moja Chloe połknęła agrafkę.

Słuchając jej, ktoś mógłby odnieść wrażenie, że oto właśnie obwieściła koniec świata i nagle Sam poczuł się tak, jakby od pewnego czasu uczestniczył w jakiejś bezsensownej farsie. Najpierw fretka, teraz pudel z ewidentnie zwariowaną właścicielką. Nawet nie zauważył, kiedy pod budynek podjechał kolejny samochód, tym razem czarny mercedes.

– Steve właśnie zaczął dyżur – oznajmiła Cathy nieswoim głosem. Chyba pierwszy raz odmawiała udzielenia zwierzęciu pomocy. – Bardzo panią przepraszam, pani Smythe, ale dziś już nikogo nie przyjmę. I tak zostałam dłużej niż zwykle.

– Ale doktor Helmer w ogóle nie ma podejścia do zwierząt – nalegała kobieta. – Proszę sobie wyobrazić, że w czasie ostatniej wizyty nawet nie ogrzał termometru, tylko od razu włożył go Chloe w pupę. Przez kilka dni nie mogła otrząsnąć się z szoku.

– A ta agrafka… – Cathy zrozumiała, że właścicielka pudla i tak nie pozwoli jej odejść – była zapięta czy nie?

– Nie wiem. – Pani Smythe zaniosła się płaczem. – Przyniosłam z pralni mój kaszmirowy sweterek i zanim zdążyłam się zorientować, Chloe chwyciła go w zęby. Czasami jest psotna jak szczenię. Naprawdę nie pamiętam, czy odpięłam agrafkę, żeby zdjąć metkę z pralni, czy nie. Odwróciłam się tylko na chwilę, a potem patrzę, a Chloe właśnie gryzie tę metkę. Połknęła ją, zanim zdążyłam się nachylić.

– I jest pani pewna, że razem z metką połknęła agrafkę?

– Niestety, tak. – Otarła dłonią łzy. – A teraz pewnie umrze, prawda?

– Proszę się uspokoić. – Głos Cathy brzmiał już rzeczowo. – Nie widzę, żeby coś ją teraz bolało, więc przewód pokarmowy chyba nie został uszkodzony. Zrobimy prześwietlenie i spróbujemy zlokalizować tę nieszczęsną agrafkę. Proszę za mną, pani Smythe.

– Bogu dzięki. Słyszysz, pani doktor zajmie się tobą, głuptasku.

Sam wiedział, że nic tu po nim. Powinien teraz zapakować dzieciaki do samochodu i pojechać do domu. Jednak, nie wiedzieć czemu, wcale nie palił się do odjazdu.

– Nie trzeba ci pomóc, Cathy? – zapytał.

– Nie.

– Co za pytanie, oczywiście, że trzeba – odezwał się znajomy głos. – Barbara zatrzasnęła za sobą drzwiczki mercedesa. – Cześć, Cathy. Pamiętasz mnie? Opiekowałam się tobą w czasie pobytu w szpitalu. Chodzisz do mojego męża na fizjoterapię.

– Mam nadzieję, że nie przywiozłaś żadnego chorego zwierzaka – odezwał się Sam słabym głosem. – Na przykład kulawego wielbłąda albo nosorożca z odciskiem na pięcie.

– Ależ skąd. Macie wybitną zdolność wynajdywania chorych zwierząt bez mojej pomocy – roześmiała się. – Cieszę się, że udało mi się was złapać. Rano miałam wolne, więc upiekłam całą furę czekoladowych ciasteczek. A jak wychodziłam ze szpitala, zadzwoniła Abby, żeby powiedzieć ci, że czeka z kolacją, ale nie zdążyła przygotować deseru. No to pomyślałam, że chętnie podzielę się z wami ciastkami.

– Chcesz przez to powiedzieć – Sam popatrzył na Barbarę z niedowierzaniem – że przejechałaś taki kawał drogi, żebyśmy nie zostali bez deseru?

– No, niezupełnie. Uznałam, że należy ci się trochę wolnego. Od samego przyjazdu nie miałeś chwili czasu dla siebie. Dlatego wpadłam na pomysł, że to ja pojadę z dzieciakami na farmę, zjemy razem, a potem położę je spać, a ty tymczasem zaprosisz gdzieś Cathy na kolację. Mogę zaczekać do waszego powrotu.

Barbara chyba czytała w jego myślach. Nie mogła sprawić Samowi większej przyjemności.

– Wspaniale. Co ty na to, Cathy?

Jak zwykle ogarnęły ją wątpliwości i gdyby tylko Sam zechciał dopuścić ją do głosu, zapewne spotkałby się z kolejną odmową.

– Zatrzymałaś się w hotelu – powiedział stanowczo – więc musisz przecież wstąpić gdzieś na kolację. Barbara świetnie to wymyśliła. Zapraszam Cathy do restauracji. Co wy na to, dzieciaki?

– Tylko co z naszą fretką?

– Jestem lekarzem – wyjaśniła Barbara. – Jak doktor Martin powie mi, co mam zrobić, z pewnością dam sobie radę. Wiecie, że kiedyś miałam całe stado fretek?

– Naprawdę? – Mickey zerknął na nią z podziwem. – Ile?

– Mniej więcej dwadzieścia. Tylko ciągle mi właziły w królicze norki, wiec bez przerwy musiałam za nimi ganiać z łopatą. Jeśli chcecie, opowiem wam, jak opiekować się Sheilą.

– Och, tak!

– No to załatwione. – Barbara wyjęła z rąk Sama pudełko po butach. – Zgadzasz się, Cathy? – zapytała wesoło.

– Muszę przecież zająć się pudlem.

– Oboje możecie się nim zająć. Co dwie głowy, to nie jedna.

Myśl o kolacji w towarzystwie byłego męża przeraziła Cathy nie na żarty, lecz nie chciała robić sceny przy dzieciach. Postanowiła więc na razie nie protestować. Dopiero gdy zostaną sami, wyjaśni mu po prostu, że zmieniła zdanie i chce pojechać do siebie.

Загрузка...