Rozdział 3

– Ciocia Cathy mówi, że Poppy wyzdrowieje.

– Powiedziała, że będziemy mogli na niej jeździć, tylko jeszcze nie teraz, bo jest za słaba. Obiecała, że przyjedzie w przyszłym tygodniu i pokaże nam, jak się wsiada na konia. Poppy jest podobno bardzo posłuszna.

– Czego nie można powiedzieć o was – zażartował Sam i przygarnął dzieci do siebie.

O dziwo, tym razem Mickey nie wyrwał się, tylko pozwolił się przytulić. Sam spojrzał na Abigail, która wyszła razem z maluchami przed dom, by go powitać. Napotkawszy jego spojrzenie, natychmiast zalała się łzami.

– Coś się stało, Abby?

– Nie, nic. Tylko wzruszyłam się, bo dzieci są dziś takie szczęśliwe.

– Daliście sobie radę beze mnie?

– Dzisiaj znowu masz groszek na kolację – obwieściła Bethany. – Całą górę groszku i kiełbaski. Tego groszku masz tak dużo, bo my już więcej nie mogliśmy zjeść i przesypaliśmy wszystko na twój talerz. A potem wstawiliśmy go do piekarnika, żeby ci nie wystygło, no i kiełbaski trochę sczerniały.

– Super. – Sam puścił Beth, ale nadal tulił Mickeya. To właśnie ze względu na niego zdecydował się wrócić do Coabargo. – Dobrze się dzisiaj bawiłeś?

Mickey z reguły nie odpowiadał na takie pytania, ale teraz, ku zaskoczeniu stryja, z przekonaniem pokiwał głową.

– Ciocia Cathy mówi, że jestem podobny do mamusi – oznajmił.

– Bo to prawda. – Chyba ją ozłoci.

– Przywiozła zdjęcie mamusi, kiedy miała sześć lat. Mamusia wygląda na nim zupełnie jak ja. Ma takie same włosy.

– A ja mam takie same włosy jak tatuś. Tak powiedziała ciocia Cathy.

– I jeszcze mówiła, że mamusia umiała jeździć na koniu – dodał Mickey cichutko. – My też będziemy jeździć, tylko musimy mieć siodło. Kupisz nam siodło, stryjku?

Mickey dotąd nigdy o nic nie prosił. Sam poczuł, że jeszcze chwila, a będzie musiał pożyczyć od Abby chusteczkę.

– Nie ma sprawy – zapewnił małego wzruszonym głosem. – Idziemy teraz do stajni, czy najpierw mogę zjeść?

– Chodźmy do Poppy! – zawołali oboje. – Bo kolacja i tak nie będzie ci smakować – dodała Beth z właściwą sobie logiką.

– No to ja tymczasem nakryję do stołu. – Abby po raz kolejny wytarła nos i ruszyła w kierunku domu.


Coś tu jest nie tak, pomyślał Sam. Przed chwilą ułożył maluchy w łóżkach, a kiedy wrócił do kuchni, okazało się, że Abby też już położyła się spać. Najwyraźniej dziewiąta wieczór stanowiła dla niej zbyt późną porę, by czekać, aż chlebodawca raczy z nią porozmawiać.

I co teraz? Powinien się rozpakować. Co prawda Abby zajęła się bagażami dzieci, ale w holu wciąż stały walizki Sama, a w komórce czekały skrzynie, które wysłał ze Stanów jeszcze przed wyjazdem.

Jednak zamiast wziąć się do roboty, nalał sobie drinka i zaczął chodzić bez celu po całym domu. Zawsze bardzo lubił odwiedzać brata na farmie. Panowała tu cudowna, rodzinna atmosfera, przepełniona śmiechem i miłością. Teraz było inaczej. Jakby dom wciąż na kogoś czekał.

– Przecież przywiozłem ci rodzinę z powrotem. Czego jeszcze chcesz?

Chyba zwariował, zaczyna mówić do ścian. Podszedł do biurka brata. Leżała na nim duża kartka z bloku rysunkowego, na której Bethany nagryzmoliła niezdarnie: „Cathy – w nagłym pszypatku", a niżej numer telefonu. Roześmiał się na widok niezwykłej ortografii bratanicy i podziękował jej w duchu. Co prawda nie ma do Cathy żadnej nie cierpiącej zwłoki sprawy, ale przecież wypada, by zadzwonił i podziękował za pomoc. A tak w ogóle to po prostu chce z nią porozmawiać.

Na dźwięk znajomego głosu znowu poczuł ściskanie w gardle. To dziwne, ale nigdy przedtem nie był skłonny do podobnych wzruszeń. Opanuj się, człowieku, pomyślał. W końcu to tylko była żona.

– Cathy?

– Tak. – Usłyszał, jak głęboko wciągnęła powietrze, kiedy rozpoznała jego głos.

– Tu Sam – przedstawił się całkiem bez potrzeby, ale żadne inne słowa nie przychodziły mu do głowy.

W słuchawce zapadła krępująca cisza.

– Chciałem ci podziękować – wykrztusił wreszcie.

– Za co?

– Za ostatni wieczór. I za dzisiaj. Za to, że chciało ci się przyjechać i porozmawiać z dziećmi.

– Ktoś przecież musiał – odparła obojętnie.

– Co przez to rozumiesz?

– Przylecieliście w sobotę wieczorem. Powiedz mi, ile czasu od tamtej pory spędziłeś z bliźniętami?

– To nie fair. Nie masz prawa tak mówić.

– Nie? – Wyczuł irytację w jej głosie. – Sam, one cię potrzebują.

– Mają przecież Abigail.

– Abby nigdy nie zastąpi im matki. Poza tym sama potrzebuje pomocy.

– Co przez to rozumiesz?

– Jeśli nie wiesz, to może nie powinieneś sprawować opieki nad dziećmi. Proponuję, żebyś raz został w domu, to zrozumiesz, o co mi chodzi.

– Cathy…

– Powtarzam, zostań w domu – powtórzyła i odłożyła słuchawkę.


Uznał, że powinien jej posłuchać. Po wyraźnym ostrzeżeniu, jakim uraczyła go Cathy, nie może spokojnie iść do pracy. Zadzwonił do szpitala i poprosił o przełożenie porannych wizyt na popołudnie, po czym zaczął dociekać prawdy.

O dziewiątej rano nadal niczego nie rozumiał. Rozmowa z Abby przypominała mówienie do ściany. Jeszcze raz dokładnie sprawdził jej referencje i zadzwonił do poprzednich chlebodawców.

– Jest bez zarzutu – zapewniła go nieznajoma rozmówczyni. – Ma pan u siebie prawdziwy skarb.

– To dlaczego od państwa odeszła?

– Ona szczególnie ceni sobie niezależność. Może za bardzo się zżyliśmy.

Mimo to Samem wciąż targały wątpliwości. Wrócił do kuchni i poprosił o kolejną filiżankę herbaty. Jeszcze raz spróbował coś wydusić z samej Abigail. Na próżno. Mimo usilnych starań, nie zdołał nawiązać z nią kontaktu.

Zrezygnowany, poszedł wreszcie do zagrody, gdzie dzieci od samego rana nie odstępowały Poppy. Stara kobyła sprawiała wrażenie, jakby wciąż nie rozumiała, gdzie się znalazła. Jednak już na pierwszy rzut oka zauważył, że miewa się o niebo lepiej.

– Możemy na niej pojeździć? – zapytała Bethany.

– W żadnym wypadku. Przecież Cathy mówiła wam, że jeszcze za wcześnie. Jak byście się czuli, gdyby naprawdę bolała was noga, a do tego ktoś wam się zwalił na grzbiet?

– A kiedy będziemy mogli?

– O ile pamiętam, Cathy powiedziała, że za tydzień.

– Tak, ale… – Na dźwięk warkotu silnika nadjeżdżającego samochodu Bethany odwróciła się na pięcie i jej buzia natychmiast się rozjaśniła. – Ciocia Cathy przyjechała! – wrzasnęła i chwyciwszy brata za rękę, pognała w kierunku bramy.

Sam nie ruszył się z miejsca, tylko z daleka przyglądał się nadjeżdżającej furgonetce. Czymże na Boga ona teraz jeździ? W niedzielną noc był na tyle przejęty swoją sytuacją, że nie zwrócił uwagi na samochód, którym Cathy go podwiozła. Kiedy byli małżeństwem, miała niewielkiego jeepa z napędem na cztery koła. Teraz siedziała za kierownicą furgonetki, która miała chyba z pięćdziesiąt lat i ledwie trzymała się kupy.

Dzieci przylgnęły do niej, gdy tylko wysiadła. Cathy powitała je serdecznie, lecz kiedy podniosła wzrok i zobaczyła Sama, wyraz jej twarzy zdradził ponad wszelką wątpliwość, że najchętniej wskoczyłaby z powrotem do szoferki i odjechała w siną dal. Niestety, bliźnięta już ciągnęły ją w kierunku stryja.

– Cześć – wykrztusiła w końcu. Miała na sobie dżinsy i obszerną męską koszulę, lecz nawet w tym stroju wyglądała wyjątkowo delikatnie. – Myślałam, że jesteś w pracy.

– Ktoś mi powiedział, że powinienem zostać w domu.

Nie mógł nadziwić się jej filigranowej sylwetce. Miał wrażenie, że lada podmuch wiatru przewróci ją na ziemię.

– A któż to zdobył się na tyle odwagi? – Uśmiechnęła się szelmowsko, co dobrze pamiętał z dawnych czasów, po czym skoncentrowała uwagę na Poppy. – Przyjechałam odwiedzić pacjentkę. Widzę, że czuje się coraz lepiej. Podałeś jej lekarstwo, które zostawiłam?

– Jeśli masz na myśli tę cuchnącą miksturę, to wlałem jej ją do pyska wczoraj wieczorem.

Znowu się roześmiała.

– Żałuję, że tego nie widziałam. Wielki doktor Craig mocujący się ze starą kobyłą.

– Daj spokój.

Cathy tylko zaśmiała się w odpowiedzi i z widocznym trudem wspięła się na ogrodzenie. Choroba wciąż wyraźnie dawała znać o sobie. Zeskoczywszy na ziemię, podeszła do klaczy i łagodnie pogłaskała ją po chrapach.

– No i co? Dochodzisz do siebie. Chyba miałam rację, nie zakładając ci sączka.

– Rozważałaś taką możliwość?

Pomyślał, że mimo zdecydowanej niedowagi Cathy jest naprawdę piękna, kiedy zapomniawszy o całym świecie, podchodzi do pacjenta z tą niespotykaną u innych czułością.

– Był co najmniej wskazany. Jednak sączki mają to do siebie, że jeśli się ich na czas nie oczyści, mogą stać się dodatkowym źródłem infekcji.

– Myślisz, że nie umiałbym zadbać o głupi sączek?

– Właśnie – odparła bez wahania.

Gdyby nie obecność dzieci, pewnie zareagowałby gwałtowniej na tak wyraźny brak zaufania. Przecież w końcu jest chirurgiem i oczyszczenie kawałka plastikowej rurki nie sprawiłoby mu szczególnej trudności.

Z drugiej strony, zaczęło mu świtać, że nieufność Cathy nie jest do końca bezpodstawna. Kiedyś musiała wyjechać na konferencję i zostawiła mu listę spraw, którymi obiecał się zająć. Tymczasem, kiedy po ciężkim dniu wrócił ze szpitala, był tak zmęczony, że zapomniał o podaniu antybiotyku jednemu z jej małych kangurów. Pochował go, zanim wróciła do domu, lecz ona nie miała wątpliwości, dlaczego zwierzę padło. Powiedziała zresztą, że od początku powinna była się tego spodziewać, bo jej zwierzęta obchodziły go tyle co nic.

– Zmieniłem się, Cathy – oznajmił. – Przynajmniej jeśli chodzi o dzieci i ich uczucia.

Odpowiedziała mu spojrzeniem, które mówiło, że jej uczucia nigdy nie miały dla niego specjalnego znaczenia, i wróciła do pracy. Odwinęła bandaż, usunęła z rany martwą tkankę, zaaplikowała odpowiednie mazidło i opatrzyła skaleczenie na nowo.

– Świetnie – uznała wreszcie, klepiąc klacz po zdrowym zadzie, i spojrzała na dzieci. – Bardzo ładnie się goi. I mam dla was dobre wieści. Odwiedziłam wczoraj pana Bayneya w domu opieki i kazał wam serdecznie podziękować, że uratowaliście Poppy życie. Powiedział, że jeśli chcecie, możecie ją zatrzymać. Mówiłeś mi, że chcecie. – Spojrzała na Sama niepewnie.

– Oczywiście. Dzięki.

– To znaczy, że Poppy będzie nasza? – upewniła się Bethany.

– Tak. Przynajmniej dopóki nie wrócicie do Nowego Jorku.

– Nigdy tam nie wrócimy – odezwał się Mickey znienacka i wsunął rączkę w dłoń Cathy. – Zostaniemy tu na zawsze. Ja, Beth, stryjek Sam i Poppy.

– No i Abby – przypomniał Sam.

– No dobrze – zgodził się malec bez entuzjazmu. – Tylko powiedz jej, żeby przestała beczeć.


– Nie wiesz przypadkiem, dlaczego Abby jest taka płaczliwa? – zapytał Sam, przerywając ciszę, jaka zapadła, kiedy dzieci pobiegły przydźwigać ze stodoły wiadro owsa dla konia.

– Ma zaburzenia osobowości – odrzekła Cathy po chwili namysłu. – Każdy, kto tu mieszka, może ci to powiedzieć. Myślałam, że próbowałeś się dowiedzieć czegoś na jej temat, zanim ją przyjąłeś.

– Polecili mi ją w agencji zatrudnienia.

– Pewnie w Avon House Aid, tak?

– Właśnie. Znalazłem ich numer w książce telefonicznej. Obawiał się, że po przyjeździe do Coabargo będzie zbyt zajęty, by zająć się poszukiwaniem gosposi, więc jeszcze z Nowego Jorku zadzwonił do pierwszej agencji, na jaką natrafił w książce.

– To by się zgadzało – rzekła Cathy ponuro. – Wydają lipne referencje i płacą poprzednim pracodawcom za pochlebne opinie. To nie znaczy, że każą im kłamać. Wystarczy, żeby nie mówili wszystkiego. Tak samo zależy im na forsie jak naszej klinice.

– Zależy wam na pieniądzach. Od kiedy? – zdziwił się.

– Mieliśmy mówić o Abby.

– Rzeczywiście. – W końcu najważniejsze są dzieci. Nie mogą przecież zostać bez opieki, a tymczasem o jedenastej będzie musiał pojechać do pracy. – Opowiedz mi o niej. Tylko, błagam, nie mów, że to trucicielka w przebraniu starej panny.

Cathy uśmiechnęła się ze smutkiem.

– Aż tak źle nie jest. Ale Abby cierpi na silną depresję. Wychowywała się w domu, w którym panował rygor większy niż w zakonie. Kiedy skończyła osiem lat, ojciec uciekł z jakąś przygodnie poznaną kobietą. Od tamtej pory jej matka popadła w totalną dewocję i w ogóle nie wypuszczała córki z domu. O ile wiem, Abby pozostała w zamknięciu aż do śmierci matki. Miała wtedy dwadzieścia lat.

– Mój Boże! – jęknął Sam. – Jak to możliwe, że wszyscy o tym wiedzieli, tylko nie…

– Tylko nie ty, mimo że spędziłeś tu kilka lat, kiedy jeszcze byliśmy małżeństwem? – Cathy przerwała mu w pół zdania. – Przecież zamieszkałeś w Coabargo tylko dlatego, że nie chciałam się stąd wyprowadzić. Byłeś tak zajęty nauką I swoją pracą, że nic cię nie obchodziło, co się tutaj działo. Nawet gdybym próbowała ci wtedy opowiedzieć o Abby, nie raczyłbyś słuchać.

– Może…

Musiał przyznać ze skruchą, że Cathy nie mijała się z prawdą. Przed laty zaproponowano mu chwilowe zastępstwo na chirurgii w miejscowym szpitalu, a że chciał spędzić trochę czasu w towarzystwie brata i jego rodziny, chętnie przyjął ofertę. To właśnie u nich poznał Cathy. Zafascynowała go od początku. Była tak pochłonięta pracą, że w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Nigdy dotąd mu się to nie zdarzyło, gdyż z reguły robił duże wrażenie na kobietach. Musiał się sporo nachodzić, by w końcu wzbudzić jej zainteresowanie. I obiecać, że weźmie z nią ślub i zaakceptuje z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Rzeczywiście, za nic miał wtedy sprawy lokalnej społeczności. Nawet w chwili, kiedy prosił Cathy o rękę, miał nadzieję, że zdołają przekonać, by porzuciła własne obowiązki i ruszyła z nim w świat, by zaakceptowała rolę żony znanego chirurga, jakim zamierza! wkrótce zostać.

– Sądzę, że dzieci są z nią bezpieczne – ciągnęła Cathy. – Ale pewności nie mam. Zapytaj doktora Halliberta. Abby znajduje się pod jego opieką. Jeszcze długo po śmierci matki bała się wychodzić z domu. Zważywszy na to, przez co przeszła, jej obecny stan graniczy z cudem. Mówiła mi już wcześniej, że doktor Hallibert zasugerował, żeby poszła do pracy. Ale chyba nie miał na myśli opieki nad dziećmi.

– Na pewno nie! – wybuchnął Sam. – Szlag by to trafił.

– I co teraz zamierzasz?

– Będę musiał ją zwolnić – odparł bez chwili wahania.

– Wyrzucisz ją?

– Oczywiście. Przecież podała fałszywe referencje.

– Jestem więcej niż pewna, że nic o nich nie wie. Mówiłam ci, że to agencja jest mocno podejrzana. Abby na pewno musiała im słono zapłacić, żeby dostać tę pracę.

– Wzięli od niej pieniądze?

– Naturalnie. Nie mają żadnych zahamowań. Sama nie rozumiem, jak udaje się im utrzymać na rynku. Ale, swoją drogą, nie przyszło ci do głowy sprawdzić, z kim masz do czynienia?

– Zamierzałem osobiście wybrać kandydatkę – Sam z trudem utrzymywał nerwy na wodzy – tylko najpierw Mickey zachorował na ospę, potem opóźnili nam wylot, aż w końcu znalazłem się w podbramkowej sytuacji. Nie mam wyjścia. Będę ją musiał odprawić.

– Jesteś lekarzem – rzekła Cathy, ważąc każde słowo. Sprawiała wrażenie szczerze zmartwionej. – Więc dobrze wiesz, że zdrowie psychiczne to rzecz niezwykle delikatna.

Abby przez cały czas żyje na krawędzi. Jeśli ją teraz wyrzucisz, jest więcej niż pewne, że nigdy się nie podźwignie.

– Ale przecież nie mam wyboru.

– Rzeczywiście – westchnęła. – Chyba nie masz.

– Cathy…

– Przecież rozumiem. Nie masz wyboru.

W głębi serca niewiele się zmieniła, pomyślał Sam, patrząc na jej przygarbioną sylwetkę. Znowu próbuje dźwigać nieszczęścia całego świata na drobnych ramionach. Jak gdyby to ona była odpowiedzialna za nieszczęścia Abby i oczekiwała, że były mąż pospieszy jej z pomocą. Już kiedyś prosiła o pomoc. Odmówił. Zapewne jest przekonana, że i tym razem ją zawiedzie.

– Więc co proponujesz? – zapytał, starając się nie okazać irytacji, która ogarniała go, ilekroć znalazł się między młotem a kowadłem. – Mam ją zatrzymać?

– Zapewne byłaby świetną gosposią. Mimo że jej matka coraz głębiej pogrążała się w szaleństwie, Abby przez cały czas utrzymywała dom w nienagannej czystości.

– Chcesz przez to powiedzieć, że ma tu dalej pracować?

– Wydaje mi się, że obecność bliźniąt pomogłaby jej odzyskać równowagę. Ale chyba sama nie jest jeszcze w stanie zapewnić maluchom tego, czego teraz potrzebują. Porozmawiaj z jej psychiatrą.

– A tymczasem? – Zerknął na zegarek. – Za dwadzieścia minut muszę być w szpitalu. Myślisz, że dzieci będą z Abby bezpieczne?

– Wyobraź sobie, że któreś z bliźniąt ma wypadek. Na przykład Mickey rozcina sobie głowę. Jak myślisz, co zrobiłaby Abby?

– Pewnie by zemdlała.

– No to masz odpowiedź na swoje pytanie.

– To co mam robić?

– A to już nie mój problem. – Cathy wysoko podniosła głowę. – Przypomnij sobie, ile razy sam mówiłeś do mnie w ten sposób. Szczerość za szczerość.

– Cathy, miałem na myśli zwierzęta, a to jednak nie to samo co dzieci.

– Tyle że mnie na tych zwierzętach bardzo zależało. Ale zmieniłam się. Przestałam się przejmować. Właśnie tego próbowałeś mnie nauczyć, prawda?

– Cathy, nie mogę… – Bezradnie rozłożył ręce. – Za niecałe dwadzieścia minut muszę być w szpitalu. Już i tak spóźniłem się o dwie godziny. Nie mogę dłużej zostać.

– Bo co? Wyleją cię?

– Posłuchaj, tam na mnie czekają naprawdę chorzy ludzie. Ostatni ortopeda, który tu pracował…

– Mick Bavis. Wiem, to rzeźnik.

– Właśnie. Ci chorzy od tygodni czekają na wizytę. Niektórzy powinni zostać odesłani do Sydney, ale się nie zgodzili, bo mieli nadzieję, że jak przyjadę, to się nimi zajmę.

– Więc jak według ciebie powinnam ci pomóc?

– Nie mam pojęcia. Może gdybyś nie opowiedziała mi o Abby, gdybym o niczym nie wiedział…

– Co?! Wolałbyś nie wiedzieć, że osoba, której powierzasz dzieci, jest niezrównoważona?

– Nie, tylko gdyby ktoś mnie wcześniej ostrzegł…

Cathy ogarnęła prawdziwa wściekłość, zupełnie jak wtedy, kiedy wylała na męża wiadro pomyj, gdy zażądał, by wyjechała z Coabargo, zostawiając miasto i okolice bez jednego, jedynego weterynarza.

– Wydaje ci się, że jestem jasnowidzem?! Miałam się domyślić, że wracasz z dziećmi do Australii i zamierzasz zatrudnić Abby w charakterze niańki?

– Nie, ale…

– Masz swój problem i musisz go rozwiązać – ciągnęła z goryczą. – Ja mam dosyć własnych kłopotów.

– Co masz na myśli?

– To, że codziennie rano z trudem podnoszę się z łóżka, więc nie mogę wziąć na siebie odpowiedzialności ani za konia, ani za dzieci. Nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie. Musisz sam się nimi zająć, doktorze Craig. Żegnam. – Odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku furgonetki.

Jednak po chwili zatrzymała się i przez kilka sekund trwała w bezruchu. Nie odrywając wzroku od jej pleców, Sam próbował zebrać myśli. Od strony stajni właśnie dobiegły go głosy zbliżających się dzieci.

Cathy odwróciła się i popatrzyła na byłego męża. Wyglądał tak samo jak w dniu, kiedy tak bez sensu się w nim zakochała. Nawet ten niesforny kosmyk jasnych włosów wciąż opada mu na czoło. I brwi ma zmarszczone jak zwykle, kiedy się martwi.

– Zaczynasz pracę o jedenastej?

– Tak.

– A jeśli nie pojedziesz, to…

– Koledzy pewnie mnie jakoś zastąpią, ale nie wiem…

Nie powinna tego robić. W żadnym wypadku. Ale…

– Wszyscy lekarze tutaj byli dla mnie bardzo dobrzy. Gdyby nie oni… Posłuchaj, Sam. Dziś po południu mam dyżur.

– Cathy…

– Nie przerywaj mi – powstrzymała go. – Zaczynam o pierwszej. Mogę tu zostać i nauczyć dzieci, jak obchodzić się z koniem. A potem zabiorę je ze sobą do pracy.

– Ale…

– Tylko dzisiaj – wyjaśniła pospiesznie. – Prowadzę oddział dla małych zwierząt, więc dzieciaki będą mogły popatrzeć. A jeśli trafi mi się jakiś poważniejszy zabieg, poproszę Rebekę, żeby się nimi zajęła. Jedyna korzyść z zachłanności moich wspólników jest taka, że nie lubią wydawać pieniędzy na nianie, więc włączyli sporadyczną opiekę nad dziećmi w zakres jej obowiązków.

– Cathy, nie wiem, jak…

– Nic nie mów, tylko zbieraj się do szpitala, a resztę zostaw mnie. Ale pamiętaj, że taka sytuacja nie może się powtórzyć.

Загрузка...