– Jasper czuje się coraz lepiej – obwieściła Beth ze swojego stanowiska obserwacyjnego na płocie. W krótkich spodenkach, poplamionej koszulce i z sianem sterczącym z potarganych włosów wyglądała na szczęśliwe dziecko. W Nowym Jorku nigdy nie widział jej w tak świetnym humorze. – Prawda, Mickey? – krzyknęła do brata.
– Tak – odrzekł chłopiec, wdrapując się na płot z charakterystyczną dla siebie ostrożnością. Po wszystkim, co przeszedł w swoim krótkim życiu, starał się unikać zbędnego ryzyka. – Myśleliśmy, że wrócisz później.
– To kogo tak wypatrujecie?
– Ciocia Cathy zamówiła siano dla Poppy – wyjaśniła Beth. – Mówiła, że jak tu zaczekamy, to kierowca pewnie pozwoli nam przejechać się na przyczepie. Ale jak chcesz, możemy pojechać kawałek z tobą, a potem tu wrócić.
– To miłe z waszej strony.
– Prawda? – Mała uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Wiesz, że już raz dziś jechaliśmy ciężarówką, jak przywieźli meble cioci? Kierowca był bardzo miły, ale ciocia Cathy chyba nie jest zadowolona. Mruczała coś, że faceci są głupi i że nie ma pojęcia, gdzie teraz znajdzie mieszkanie. Nie pozwoliła wnieść swoich rzeczy do domu, tylko kazała zamknąć je w szopie. Ale my przecież chcemy, żeby u nas została, prawda, stryjku?
– Oczywiście. – Sam otworzył drzwi samochodu i wpuścił dzieci do środka. – Tylko musimy ją do tego przekonać.
– Powinna chcieć tu zostać – oświadczył Mickey powagę. – Przecież jesteście małżeństwem, a mąż i żona powinni mieszkać razem.
– Masz rację.
Całkowicie podzielał opinię bratanka, tylko coś mu mówiło, że Cathy nie zechce się z nią zgodzić.
Zastał ją w komórce, gdzie właśnie zmieniała opatrunek na łapie Jaspera. Pies położył łeb na jej kolanach i wpatrywał się w nią z bezgranicznym wręcz uwielbieniem. Nie musiała zakładać mu kagańca, bo i tak pozwoliłby jej zrobić ze sobą wszystko.
Sam przyglądał się tej scenie ze ściśniętym sercem. Cztery lata temu dostawał szału na widok żony z kolejnym poranionym zwierzakiem na kolanach. Nawet gdy szli do restauracji, Cathy często zabierała z sobą zawieszoną na szyi wełnianą torbę z kangurzym niemowlęciem i nie przywiązywała najmniejszej wagi do tego, że ów dodatek wcale się nie komponował z czarną sukienką, którą zwykle wkładała na bardziej uroczyste okazje. Jakże nienawidził wtedy jej przywiązania do zwierząt.
Nie do końca rozumiał, co sprawiło, że teraz na widok Cathy i psiego pyska wspartego ojej nogi poczuł nagły przypływ pożądania. Chciał podejść, wziąć ją w ramiona i całować do utraty tchu. Tyle że Cathy od razu pomyślałaby, że to kolejny wybieg, by ją zatrzymać, i natychmiast uciekłaby od niego. Pełne lęku i podejrzliwości spojrzenie, jakim go powitała, tylko utwierdziło Sama w przekonaniu, że ma rację.
– Już wróciłeś? Czegoś chcesz?
– Chciałem być dzisiaj wcześniej w domu. – Postawił teczkę na podłodze i podszedł bliżej. – Jak się czuje nasz pacjent?
– Zaczynam wierzyć, że uratujemy tę łapę. Wczoraj rozważałam możliwość amputacji, ale na szczęście krążenie jest całkiem przyzwoite. To silny pies, mimo chwilowo niezbyt korzystnej aparycji. Nie poddaje się – poinformowała rzeczowo, jakby celowo starała się trzymać Sama na dystans.
– Nie bardzo dostrzegam u niego wolę walki – zauważył, gładząc osowiałe zwierzę po zmatowiałej sierści.
– Czasem opór przybiera niespodziewane kształty. Może w jego mniemaniu bierne poddanie się naszej troskliwości jest sposobem walki o życie?
– Nie poszłabyś w jego ślady?
– Ja?
– A dlaczego nie? Dobrze wiesz, że przydałoby ci się nieco opieki.
– Sam…
Nie potrafił dłużej udawać. Delikatnie przyłożył dłoń do jej wychudzonej twarzy. Kiedy próbowała się odsunąć, ujął ją za ramiona i uścisnął z czułością.
– Cathy, nawet nie wiesz, jak mi przykro.
– Słucham?
– Zachowałem się jak łajdak – przyznał cicho. – Kiedyś tak mnie nazwałaś i miałaś rację. Poprowadziłem cię do ołtarza, a potem traktowałem lekceważąco i pogardliwie.
– Sam, mieliśmy nie mówić o naszym małżeństwie.
– Ale musimy. – Patrzył jej prosto w oczy. – Poprosiłem cię o rękę, bo cię kochałem. Ale nie byłem dobrym mężem, bo wciąż potrzebowałem wolności. Żądałem, żebyś zrezygnowała dla mnie z własnego życia. Musiałem być niespełna rozumu.
– Chcesz przez to powiedzieć, że skoro teraz okoliczności kazały ci wyrzec się tak zwanej wolności, to równie dobrze możesz do mnie wrócić? – zapytała.
– Nie to miałem na myśli.
– W każdym razie tak to zabrzmiało. – Wielkie, zielone oczy Cathy nie wyrażały nic prócz bólu.
Boże, że też wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jak potwornie ją skrzywdził.
– Cathy, jak mogę ci to wszystko wynagrodzić?
– Zostaw mnie.
– Nie. – Zacisnął dłonie na jej ramionach. – Przecież oboje to nadal czujemy. Łączy nas to samo uczucie, które zrodziło się przy pierwszym spotkaniu. Zaczęło się właśnie tutaj, kiedy mój brat z żoną zaprosili nas na kolację, pamiętasz? Oboje nie mogliśmy się doczekać jej końca, tak bardzo chcieliśmy zostać sami. A przecież nigdy wcześniej nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa.
– Postąpiliśmy bardzo głupio – zauważyła z goryczą.
– Nieprawda, byliśmy zakochani.
– Akurat! Zwykłe pożądanie, nic więcej.
– Nie, to była miłość – rzekł z przekonaniem, starając się ukryć ogarniający go lęk. Delikatność skóry na ramionach Cathy sprawiła, iż nie mógł oprzeć się wrażeniu, że oto ma do czynienia ze zjawiskiem, które lada moment może zamienić się w nicość. Nie potrafił słowami wyrazić swych uczuć. – To była miłość i ona wciąż trwa, i w tobie, i we mnie.
Zanim zdążyła się zorientować, pochylił się i pocałował ją w usta. Tyle że raczej nie trafił na odpowiedni moment. Trudno wspiąć się na wyżyny romantycznego uniesienia na podłodze komórki, zajętej w dużej mierze przez rosłe psisko, którego pysk spoczywa na kolanach wybranki. Kiedy Sam pierwszy raz w życiu pocałował Cathy, siedzieli nad brzegiem rzeki, w blasku księżyca. Wtedy dokładnie zaplanował całą sytuację. Teraz kierowała nim rozpacz.
Co prawda usta Cathy były cudownie miękkie, delikatne i wrażliwe, ale ciało miała jakby zdrętwiałe. Mimo całej żarliwości, z jaką ją pocałował, odpowiedziała mu obojętnością i chłodem.
W końcu wypuścił ją z ramion. W oczach miała tylko ból i przerażenie. Ciężkie psie cielsko wsparte o kolana Cathy uniemożliwiało jej jakikolwiek ruch, więc trwała w niezmienionej pozycji i wpatrywała się w Sama wzrokiem wyrażającym ostrzeżenie. Niech no tylko jeszcze raz spróbuje się zbliżyć, pomyślała z wściekłością. Gniew stanowił teraz ostatnią deskę ratunku, jaka jej została. Musi zakrzyczeć tę miłość.
– Jak śmiałeś! Jakim prawem!
– Nie miałem żadnego prawa – przyznał ze smutkiem. – Tylko miałem nadzieję…
– Na co? Ze rzucę ci się w ramiona? Że uwolnię cię od obowiązków i zostanę dobrą żoną i matką, żebyś znów mógł się cieszyć wolnością?
– To nie tak.
– Nie? Ale przyznaj, że nienawidzisz życia, które wymaga ograniczeń. W ilu sympozjach masz wziąć udział w tym roku?
– W trzech, ale…
– Mogłam się tego spodziewać! – Poczuła bolesny skurcz serca. – I co? Abby zajmie się dziećmi?
– Będę musiał ją zwolnić. Znajdę kogoś na jej miejsce.
– Tylko przypadkiem nie bierz mnie pod uwagę – syknęła. – Kocham Beth i Mickeya i zrobiłabym dla nich wszystko, ale nie wyjdę ponownie za ciebie za mąż. Więc odpuść sobie próby uwiedzenia mnie i pomóż mi znaleźć jakieś lokum. I to szybko, bo chociaż moje mieszkanie rzeczywiście było okropne, tutaj czuje się jeszcze gorzej.
– Cathy…
– Zamknij się, Sam. Wypróbuj swoje wdzięki na kimś innym, obojętnie na kim, tylko nie na mnie.
Gdyby nie dzieci i Abby, pewnie nie zdołaliby wytrwać do końca kolacji. Sam był spięty do granic wytrzymałości, a Cathy nawet nie raczyła na niego spojrzeć. Za to pozostała trójka promieniała szczęściem.
– Jasper będzie zdrowy – oznajmił Mickey. – Już czuje się lepiej. Ciocia mówiła wczoraj, że może umrzeć, ale dzisiaj widać, że wyzdrowieje. Ciocia zawiezie mnie do takiej szkoły dla psów, gdzie go nauczę siadać i przybiegać na zawołanie.
Przemiana, jakiej chłopiec uległ w ciągu ostatnich dwóch dni, była tak nieprawdopodobna, że Sam słuchał go jak oniemiały. Przez dwa lata pobytu w Nowym Jorku Mickey nigdy niczym się nie zainteresował. Tutaj czuł się jak ryba w wodzie.
Abby też była w coraz lepszej formie. Na kolację nie podała dziś, o dziwo, ani jednego ziarenka groszku, tylko kurczaka zapiekanego w cieście, a na deser wyśmienitą tarte z gruszkami.
– Przy pani Cathy nawet gotowanie stało się łatwiejsze – oznajmiła. – Na początku bardzo się denerwowałam. Ale jak tylko przyjechała pani Cathy, od razu zrobiło się tu jak w domu – promieniała.
Na szczęście nie zauważyła wściekłości, z jaką Cathy wbiła widelec w ciasto.
– Przynieśliśmy dziś do kuchni wszystkie książki kucharskie, jakie były w domu. A potem Abby opowiedziała nam, co umie najlepiej gotować, a my powiedzieliśmy, co lubimy jeść. Wtedy ciocia wymyśliła, żebyśmy poszukali czegoś na kolację w ogrodzie, więc weszliśmy na drzewo i nazrywaliśmy gruszek. Ciocia Cathy mówiła, że będziemy mogli hodować kurczaczki, tylko że zanim je upieczemy, ktoś będzie musiał je zabić i żeby na nią nie liczyć. My też tego nie zrobimy i Abby też nie. Więc wypadło na ciebie, stryjku.
– Dziękuję za zaufanie. Jak wiecie, właśnie ukończyłem szkołę hodowli kurczaków – zażartował, a bliźnięta zachichotały w odpowiedzi. Ciekawe, że w Nowym Jorku nie reagowały na jego dowcipy.
A mogłoby być tak wspaniale, myślał, spoglądając na Cathy, która siedziała sztywno, ze wzrokiem utkwionym w talerzu. Mogliby stworzyć prawdziwą rodzinę. Po raz setny postanowił, że musi znaleźć jakiś sposób, by ją tu zatrzymać, przekonać, że mogą zacząć wszystko od nowa.
To niemożliwe, by nie zauważyła, jak bardzo tu do nich pasuje. Sam zaczynał puszczać wodze fantazji. Zobaczył siebie w roli szczęśliwego małżonka siedzącego za stołem w towarzystwie uśmiechniętej żony, udanych dzieciaków i gosposi, których głównym celem jest uprzyjemnianie mu życia.
Musiał zdradzić go wyraz twarzy, bo Cathy nagle zerwała się z miejsca.
– Przepraszam, ale muszę poćwiczyć przed spaniem.
– Poćwiczyć? – Sam uniósł brwi ze zdziwienia.
– Mam zapisaną codzienną porcję ćwiczeń – wyjaśniła, unikając jego wzroku. – Jeśli ich nie wykonam, zesztywnieją mi mięśnie. Jutro – zebrała się na odwagę – jutro idę obejrzeć mieszkanie, a po południu mam dyżur. Dzieci oczywiście mogą ze mną pojechać, ale na przyszłość…
– Oglądasz mieszkanie? Mogę wiedzieć dlaczego?
– Bo nie zamierzam tu zostać – oznajmiła i zwróciła się bezpośrednio do dzieci: – Nie mogę tu mieszkać, ale to nie znaczy, że nie chcę być z wami. Będziecie mieli dwa domy, bo zawsze będziecie mogli do mnie przyjechać. Tyle że te dwa domy muszą być oddzielne.
– Ale dlaczego? – zapytała Beth, kiedy Cathy zniknęła za drzwiami. Zeskoczyła z krzesła, wzięła się pod boki i stanęła przed Samem z wyzywającym wyrazem twarzy. – Dlaczego ciocia Cathy nie może mieszkać z nami? Tu jest pełno miejsca. Nie chcemy, żeby się wyprowadzała. Prawda, Mickey? Abby?
– Byłoby miło, gdyby została – odrzekła gosposia słabym głosem, po czym wstała i drżącymi rękoma zaczęła zbierać naczynia ze stołu. Jej dobry nastrój gdzieś wyparował.
– Nic na to nie poradzę. Przecież nie mogę jej zmusić.
– Powiedz jej, że jest potrzebna Jasperowi i Poppy. Ciocia kocha zwierzęta. Jeśli nas nie kocha, to może zostanie tu dla nich…
Niestety, Sam obawiał się, że tym razem malec się myli. Położył dzieci spać i udał się do gabinetu, by nadgonić zaległości w dokumentach, które przyniósł ze szpitala. To nieprawdopodobne, jaki bałagan jego poprzednik zostawił w papierach. Jednak nie mógł się skupić na pracy. Cóż, najlepiej zrobi, jeśli raz spróbuje się wyspać.
Postanowił, że zanim się położy, zrobi jeszcze obchód gospodarstwa. Przy odrobinie szczęścia może uda mu się natknąć na Cathy. Zaszedł do stajni, gdzie Poppy najspokojniej w świecie skubała siano, i do komórki, w której Jasper zapewne śnił o misce świeżego mięsa, bo nawet przez sen radośnie merdał ogonem. Przynajmniej przed psem przyszłość rysuje się w jasnych barwach.
Jeszcze raz zajrzał do dzieci. Spały jak zwykle w jednym łóżku, ale tym razem Mickey nie tulił się do siostry tak mocno jak zwykle. Za to dłoń zaciśniętą miał kurczowo na poszarpanym skórzanym pasku, w którym Sam rozpoznał zniszczoną obrożę Jaspera. Dzieci zaczynają się odnajdywać w nowej rzeczywistości, pomyślał, gładząc bratanka po głowie. Dla ich dobra jest gotów na wszystko.
Nie wyłączając ponownego małżeństwa?
Też pomysł, skarcił się w duchu. Idź już spać, Craig, bo znowu głupoty zaczynają ci przychodzić do głowy.
Po drodze do sypialni musiał przejść obok pokoju Cathy. Zwolnił kroku, walcząc z pokusą położenia dłoni na klamce. Już miał ruszyć do siebie, kiedy ze środka dobiegł go przeciągły jęk. Bez wahania otworzył drzwi i zapalił światło.
Leżała na łóżku z pobladłą, wykrzywioną bólem twarzą i dłońmi zaciśniętymi na łydce. Na widok nieproszonego gościa usiadła, podkuliła kolana i naciągnęła na nogi koszulę, jakby się bała, że chce ją skrzywdzić.
– Wyjdź stąd.
– Co ci jest?
– Prosiłam, żebyś stąd wyszedł.
Nie zwracając uwagi na jej słowa, zbliżył się do łóżka.
– Cathy, przecież widzę, że coś cię boli. Co się dzieje?
– Złapał mnie skurcz. Ale zaraz przejdzie.
– Pokaż nogi.
– Nie.
– Cathy, zamknij się i pozwól mi zobaczyć, co się dzieje. Zapomniałaś, że jestem lekarzem? Może uda mi się jakoś ci pomóc. – Zanim zdążyła zaprotestować, przysiadł na brzegu materaca. – Która to noga?
Nie musiała odpowiadać. Nienaturalnie wykrzywiony mięsień prawej łydki były twardy jak kamień.
– Ale skurcz! – gwizdnął z podziwem.
– Wiem – syknęła przez zęby. – A teraz idź sobie.
– Zwariowałaś? Masz olejek do masażu?
– A po co?
– Faktycznie, trudno byłoby ci samej to rozmasować. Nie ruszaj się. Zaraz wracam.
Delikatnie pogładził Cathy po twarzy i wyszedł z sypialni. Jeśli po powrocie zastanie drzwi zamknięte na klucz, nie zawaha się ich wyważyć.
Jednak drzwi pozostały otwarte. Co prawda Cathy rozważała możliwość podczołgania się do zamka, ale po pierwsze wiedziała, że Sam i tak nie da za wygraną, a po drugie, nie chciała zostać sama. Już dłużej nie mogła samotnie zwijać się z bólu. Nawet towarzystwo Sama było lepsze niż ciągnąca się godzinami przeraźliwa samotność. A może szczególnie jego towarzystwo?
Minęło dwadzieścia minut, zanim Sam zdołał rozmasować zaciśnięte mięśnie na tyle, że ból stał się mniej dokuczliwy. Przez wiele miesięcy nogi Cathy pozostawały kompletnie bezwładne. Zmuszone na nowo do pracy, teraz protestowały z całą mocą.
– Za wcześnie wypuścili cię ze szpitala. Powinnaś być pod stałą opieką rehabilitanta.
– Co tydzień chodzę na fizjoterapię.
– To za rzadko. Masz podkurczone ścięgna i chodzisz na podwiniętych stopach – powiedział, zastanawiając się, jakim cudem zdołała wrócić do pracy. To niebywałe, że wytrzymywała pełne sześć godzin za stołem zabiegowym. – Nie możesz iść jutro do kliniki.
Ukryła twarz w poduszce, żeby nie zauważył, jak chętnie by na to przystała. Dawno nie czuła się tak cudownie jak teraz. Kiedy silne dłonie Sama przesuwały się z dużą wprawą po jej łydkach, ból ustępował jakby w efekcie czarów. Najchętniej zaplotłaby mu ramiona wokół szyi i pozwoliła tym dłoniom masować się jak przed laty, od czubka głowy do stóp.
Idiotka, przywołała się do porządku.
– Nie mogę porzucić pracy. Przecież muszę z czegoś żyć.
– Mogę dać ci pieniądze. Zresztą, proponowałem ci to jeszcze przy rozwodzie, ale odmówiłaś.
– Nie potrzebuję twojej pomocy. – Podniosła się na łokciach. – Już mnie nie boli, Sam. Dziękuję. Chyba zaraz zasnę.
– Ale mięśnie masz nadal napięte.
– Nigdy nie są całkiem rozluźnione. Ale i tak jest coraz lepiej.
– Nie powinnaś wracać do pracy przed upływem pół roku.
– Przestań krakać i zostaw mnie samą.
Spojrzał z zatroskaniem na drobną, bladą twarz okoloną wianuszkiem wijących się włosów, rozrzuconych bezładnie na poduszce. Wyglądała tak pięknie, że nie zdołał oprzeć się pokusie pogładzenia jej po policzku.
A potem pochylił się, ujął tę twarz w dłonie i pocałował najdelikatniej jak umiał. Cathy leżała nieruchomo, jak motyl przyszpilony do poduszki. Wiedział, że powinien się cofnąć, ale… Niegdyś była jego żoną i przynajmniej jego uczucia nigdy nie wygasły. Przecież to Cathy. Ta sama Cathy, której obiecywał, że nie opuści jej w zdrowiu i w chorobie. Dopóki śmierć ich nie rozłączy.
– Powinieneś już iść – odezwała się niepewnie.
– Nie potrafię.
– Sam…
Nie pozwolił jej skończyć. Przez następne dwadzieścia minut tak jak niegdyś pieścił jej ciało, rozkoszował się zapachem skóry, napawał ciepłem.
– Powiedz, jeśli chcesz, żebym wyszedł – wyszeptał. – Cathy, moja jedyna…
Uniosła dłoń i być może zamierzała go odepchnąć, ale palce miała tak ciepłe, że nie mógł się oprzeć i zaczął je całować. Potem ukląkł na łóżku i wziął w ramiona całą jej drobną postać. I wtedy właśnie wydarzył się cud. Nie protestowała. A po chwili nieśmiało odwzajemniła uścisk.
Czyli nie wszystko stracone, pomyślał. A już prawie zapomniał, jak cudownie potrafili się kochać.
– Cathy, moja droga…
Myślała, że śni. I wcale nie chciała się zbudzić. Przecież nigdy nie przestała go kochać. Miała wrażenie, że płonie. Wsunęła mu dłonie pod koszulę i pieściła gładką skórę, kryjącą silne mięśnie. Kiedy ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku, była bliska szaleństwa. Aż nagle czar prysł.
– Cathy, zaczekaj – wyszeptał.
– Na co? – zapytała zmienionym głosem.
– Nie zabezpieczyłem się. Kochanie, poczekaj.
Jego słowa podziałały na nią jak lodowaty prysznic. No pewnie, po co mu teraz dziecko, pomyślała i nagle wróciła jej cała trzeźwość umysłu, a bolesne wspomnienia dały znać o sobie z całą mocą.
– Niepotrzebne nam żadne zabezpieczenia – zapewniał jeszcze kilka dni przedtem, zanim ją porzucił.
Tyle że wtedy zależało mu na dziecku. Gdyby zaszła w ciążę, nie miałaby wyboru – musiałaby porzucić Coabargo i wyjechać u boku męża do Nowego Jorku. Ale teraz? Ma już dzieci. Co prawda nie własne, bo dostał je w spadku, ale po co mu większa rodzina? Żeby spędzać więcej czasu w domu, opuszczać kolejne, jakże cenne sympozja, wysłuchiwać pretensji?
Ból był tak silny, że Cathy nie zdołała go ukryć.
– Kochanie, co się stało? Kolejny skurcz? – Sam przyglądał się jej z przerażeniem.
– Nie! – Odepchnęła go i zerwała się z łóżka. – Nie waż się do mnie więcej zbliżyć!
– Nie bój się. Nie chcę cię skrzywdzić.
– Już raz mnie skrzywdziłeś i dobrze o tym wiesz. Ale drugi raz ci nie pozwolę. Wynoś się stąd! Natychmiast!
Nie zdołał jej przekonać, by zmieniła zdanie, więc odszedł do własnego pokoju i położył się do łóżka, ale długo jeszcze nie mógł zasnąć. Rozważał najróżniejsze sposoby, by odzyskać Cathy, lecz nic rozsądnego nie przychodziło mu do głowy. Przed kilkoma laty wbrew rozsądkowi zgodziła się zostać jego żoną. Jakże srodze ją potem zawiódł. Zupełnie jakby nie zależało mu na jej miłości.
Co gorsza, mimo że pokochał ją taką, jaka była naprawdę, ledwie zamieszkali razem, zaczął dokładać wszelkich starań, żeby ją zmienić, dopasować do własnych potrzeb. Marzył o uległej, pięknej żonie, która dodawałaby mu splendoru. Zapewne niejedna kobieta chętnie dostosowałby się do tych wymagań.
A jednak wybrał Cathy, dziewczynę o złotym sercu, służącą pomocą każdemu stworzeniu w potrzebie.
Zaufała mu, a on ją zdradził. Więc któż inny, jak nie on, nauczył ją przezorności? Kogo, jeśli nie siebie samego, ma obwiniać za to, że teraz odrzuca jego miłość?