Alvar przewracał się z boku na bok, ale nie mógł zasnąć. Wyczerpany chorobą i trudami podróży organizm potrzebował snu, jednak teraz Alvar nie mógł nad nim zapanować. Zapewne z powodu bliskości młodej, bardzo pociągającej kobiety.
W środku nocy rozpadał się drobny deszcz.
Nie możemy tu zostać, powinniśmy schronić się pod dachem, pomyślał.
Jednak nigdzie wokół nie było widać żadnych zabudowań.
Musiał obudzić Matyldę.
Wzdrygnęła się przerażona, ale ujrzawszy jego twarz uspokoiła się.
– Pada deszcz – szepnął Alvar. – Przesuń się bliżej pnia.
– Dobrze – odpowiedziała Matylda i wstała, całkiem już rozbudzona. – W ogóle nie spałeś?
– Nie – odrzekł krótko.
Oparli się o pień drzewa, by pod jego koroną schronić się przed deszczem. Alvar sprawdził, czy na dziewczynę nie kapie, potem przyciągnął ją do siebie i otoczył ramieniem.
Niechcący oparła się o jego zraniony bok. Kapitan mimowolnie jęknął.
– Och, wybacz – szepnęła. – Bardzo cię boli?
– Nie – roześmiał się trochę bezradnie. – Tyle mam innych zmartwień, że zapominam w ogóle o bólu – próbował żartować.
– Czy rana się już zagoiła?
– Prawie. Trochę jeszcze ropieje, ale to nic poważnego.
Westchnęła.
– Pewnie już nie pośpimy tej nocy. Możemy więc równie dobrze sobie porozmawiać. O ile masz siłę.
– Oczywiście. Nie jesteś głodna?
– Wytrzymam. Emil czasem przez kilka dni nie przynosił mi nic do jedzenia. A jeśli już dostawałam, to jedynie kromkę chleba i trochę wody. Jestem więc przyzwyczajona. Bardziej martwię się o moją nogę. Obtarłam sobie piętę.
– O, to niedobrze. Zwykle tak właśnie jest, że ból odzywa się wtedy, gdy stopy trochę odpoczną. Pozwól, że obejrzę.
Nadal panował nocny mrok. Dziewczyna posłusznie ściągnęła but.
– Pończochę także musisz zdjąć – rzekł, nie patrząc się w jej stronę.
W ciemnościach nie widział dokładnie jej stopy. Bardziej wyczuwał palcami pęcherz na jej pięcie, niż go dostrzegał.
– Nie dasz rady z tym iść. Muszę ci założyć opatrunek. Masz może jakąś czystą chusteczkę?
Przeszukała kieszenie i znalazła chusteczkę do nosa. Pozwoliła Alvarowi podrzeć ją na paski. Takim prowizorycznym bandażem owinął jej stopę.
– Masz takie delikatne, czułe dłonie – powiedziała. – Podoba mi się ich dotyk. Wybacz moją otwartość, ale wiem, że jesteś porządnym człowiekiem.
– Dziękuję, Matyldo. To miło z twojej strony.
Nie śmiał napomknąć choćby słowem o wrażeniu, jakie wywarła na nim jej delikatna skóra. Stopy są bardzo podniecające, pomyślał.
A może to tylko jemu się tak wydaje? Po tak długim poście bliskość każdej kobiety tak by na niego podziałała.
– O, tak, nic cię nie uwiera? – spytał i miał nadzieję, że głos nie zdradził, jak bardzo jest podekscytowany.
– Nie, nie uwiera. – Matylda poruszyła nogą. – Założyłeś mi bardzo staranny opatrunek. Teraz będzie mi znacznie wygodniej.
Przysunęła się bliżej, by ogrzać się o jego ciało. Szczękała zębami z zimna. Jej włosy łaskotały go w twarz.
Alvar przeżywał prawdziwe męki.
Deszcz zacinał coraz mocniej.
– Biedne dzieci – westchnęła Matylda.
– Tak, ciekawe, gdzie teraz są? – zastanawiał się kapitan. – Martwię się też o Brora.
– Wszystko wydaje mi się teraz takie beznadziejne.
– Będzie lepiej – próbował ją pocieszyć, choć w głębi serca podzielał jej niepokój.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
– Alvarze – zapytała naraz. – Jesteś żonaty?
– Nie, nie jestem. Przez całe swoje dorosłe życie służyłem w wojsku.
Czyżby usłyszał lekkie westchnienie ulgi? E, pewnie tylko mu się wydawało.
– To znaczy, że nie masz doświadczenia… Och, przepraszam!
Nie próbował dociec, co miała na myśli. Ale domyślił się, że chodzi jej o kontakty z płcią piękną. Miał nadzieję, że nie zorientowała się, jak bardzo spragniony jest bliskości kobiety. Bezwiednie odsunął się nieco i podciągnął wyżej kolana.
– A więc twoje małżeństwo nie było… zbyt udane? – odezwał się zachrypniętym głosem.
– Małżeństwo? – zaśmiała się z goryczą.
– Czyżby nie zostało…?
– Skonsumowane? Nie, nie zostało. Mój mąż się upił i zasnął w noc poślubną. A potem zaczął mnie w kółko wypytywać, gdzie schowałam skarb. Kiedy zapewniałam, że nic nie wiem, wyjeżdżał do miasta lub odwiedzał wpływowych przyjaciół moich rodziców i co wieczór wracał pijany. I nie był w stanie… rozumiesz. Kilka razy goście byli u nas i te wieczory wspominam jak koszmar. Bo kiedy Emil wlał w siebie zbyt wiele trunków, szydził ze mnie głośno, nie zważając na to, że wszyscy go słyszą. Potem przychodził do mojej sypialni, ale ja czułam się taka upokorzona, że zamykałam przed nim drzwi.
– Miałaś rację – powiedział Alvar, oburzony zachowaniem Emila. Przytulił ją mocniej, pełen współczucia. – Jak długo byliście małżeństwem?
– Kilka miesięcy. W tym czasie Emil zdążył popaść w takie długi, że musiał zastawić dwór. Pod tym względem wykazał zdumiewający talent.
– Niestety, winę za ten stan rzeczy ponosi twój ojciec, który nie odkrył w porę, że wprowadził do domu takie kanalie – rzekł Alvar. – Po prostu był zbyt łatwowierny. Powinien zauważyć, że jego własne dzieci cierpią.
– Ja także byłam głupia. Błagałam, by pozwolił mi wyjść za mąż za Emila. Zresztą on również razem z matką nalegał na przyśpieszenie terminu ślubu. Teraz wiem, że chodziło im o to, by Emil mógł przejąć dwór. Wtedy jednak, kiedy mnie adorował, wydawał mi się taki cudowny. Dostrzegałam wyłącznie jego zalety, a on znakomicie grał rolę zakochanego. Wszystko zmieniło się po ślubie, dosłownie pierwszego wieczoru. Mówiłam już o tym. Zdradzał mnie wielokrotnie z różnymi kobietami. Ale w tym może jest trochę mojej winy. Bo po tych wszystkich upokorzeniach znienawidziłam go i nie chciałam mieć z nim nic wspólnego.
Alvar jakby wbrew sobie, bo nie był przekonany do końca, czy to prawda, rzekł:
– Rozumiem, że młoda dziewczyna może zakochać się w Emilu. Jest tak przystojny…
– Nie – przerwała mu ostro. – Gdybym trochę poczekała, przejrzałabym jego grę. Dostrzegłabym, jaki jest naprawdę: leniwy, pozbawiony charakteru, niestały w uczuciach. A przy tym wyrachowany aż do bólu! Nie taki powinien być według mnie mężczyzna. Chciałabym, by cieszył się autorytetem i autentycznym poważaniem. Nie podoba mi się typ, który krzyczy na ludzi i wydaje mu się, że ma prawo dominować nad innymi. Pragnęłabym, by mężczyzna był delikatny i czuły, silny, ale pełen respektu wobec mnie, szczupły, o szerokich ramionach, no i żeby nosił brodę i miał intensywnie błękitne oczy, promieniujące wewnętrzną siłą, włosy koloru ciemnoblond, trochę za długie i… O mój Boże, wybacz… – urwała, bo uświadomiła sobie, że opisuje Alvara. On też zdołał to zauważyć.
– Wiesz, Matyldo, zbyt łatwo się zakochujesz – rzucił oschle. – Wystrzegaj się tego. Ile ty właściwie masz lat?
– Dziewiętnaście.
– Moja droga… – wymamrotał.
– A ty?
– Jestem od ciebie o dziesięć lat starszy.
Dwadzieścia dziewięć lat? myślała. Najpierw wydało się jej, że to dużo, ale już po chwili uznała to za bardzo fascynujące.
O czym ja właściwie myślę? skarciła się w duchu.
– Wydaje mi się, że w małżeństwie najważniejsza jest wierność – zaczęła zdecydowanie, ale nagle zagubiła się w swych wywodach.
Alvar przyszedł jej z pomocą.
– Oczywiście! Emil zawiódł okropnie pod tym względem.
– Tak – stwierdziła z przekonaniem i roześmiała się. Przypomniała sobie swą rozpacz i apatię, w której się pogrążyła po ślubie. – Alvarze, wydaje mi się, że jestem taka niemądra. Przez ostatnich kilka miesięcy tonęłam we łzach, a teraz, kiedy rzeczywiście mam powód do płaczu… teraz nie jestem w stanie wycisnąć nawet jednej łzy.
Odwrócił się do niej i pogładził ją palcem po policzku.
– Wiesz, dlaczego? Bo nie jesteś już samotna! Na tym polega różnica. Nie rozumiesz?
– Ależ tak – skinęła głową i popatrzyła mu w oczy. – Alvarze, jesteś wspaniały!
Poczuł wdzięczność, że nie nazwała go miłym.
– Łatwo jest być dobrym przy tobie – odpowiedział nie całkiem zgodnie z prawdą, gdyż pociągała go do granic wytrzymałości. Nie robiła tego świadomie, bowiem Matyldzie obca była wszelka kokieteria.
Dziewczyna jakby czytała w jego myślach, bo zapytała naraz:
– Czy uważasz, że jestem bezwstydna?
– Bezwstydna? Ty? Jak możesz tak o sobie myśleć?
Westchnęła. Deszcz siąpił nadal i zaczynało kapać im na głowę. Na to jednak nic nie mogli poradzić.
– Siedzę tu i opowiadam ci o nie spełnionym małżeństwie i Bóg raczy wiedzieć o czym jeszcze… Potrafisz sprawić, by człowiek się przed tobą otworzył.
– Po prostu potrzebny ci był ktoś, z kim mogłabyś porozmawiać o swoich problemach – rzekł skromnie. Ale jej pochwała była niczym plaster dla jego poranionej duszy. Dziewczyna sprawiła, że poczuł się niewypowiedzianie szlachetny. W duchu dziękował jej za to.
Gdyby jeszcze mogła ukoić tęsknotę trawiącą jego ciało.
Och, wstydziłby się, o czym on w ogóle myśli?
Dreszcz przebiegł mu po plecach i wyprostował się, bo krople deszczu wpadły mu za kołnierz.
– Masz rację – zgodziła się z jego słowami, które zdążył już zapomnieć. – Nie miałam z kim porozmawiać. Moja mama umarła przed trzema laty i nikt nie zatroszczył się o to, by mną pokierować.
– Rozumiem.
– A ty jesteś ode mnie dużo starszy. Prawie jak ojciec…
– No, trochę chyba przesadziłaś!
– Nie, nie to miałam na myśli. Mówiłam o możliwości porozmawiania. Sądzę…
Znów się zaplątała. Alvar usiłował podchwycić jej myśl, ale tylko pogorszył sprawę.
– Chodzi ci o to, że możesz rozmawiać ze mną jak z ojcem, podczas gdy… Uff, ja też zabrnąłem w ślepą uliczkę. Może pomówilibyśmy o czym innym?
– Tak będzie najlepiej – uśmiechnęła się okropnie zawstydzona. – Co ty sobie o mnie pomyślisz?
– Że nam obojgu dobrze jest ze sobą i że do siebie pasujemy.
– O, tak – potwierdziła z przekonaniem.
– Mam być szczery?
– Oczywiście.
Alvar przełknął ślinę. Nie było to takie proste, ale uznał, że powinien i że potrafi porozmawiać o swych rozterkach. Był jej to winien.
– Ale proszę cię o jedno. Nie wpadaj w popłoch, jeśli będę zbyt szczery – rzekł trochę napastliwie. – Nie mógłbym cię skrzywdzić, daję ci moje słowo honoru. Obiecujesz, że spokojnie mnie wysłuchasz?
– Obiecuję – powiedziała zdziwiona, ale i zaciekawiona.
Bębnienie deszczu zaczęło z wolna ustępować i przemieniło się w jednostajny szmer.
– Musisz zrozumieć, Matyldo, że niełatwo jest mężczyźnie, który przez tyle lat żył w celibacie, nagle mieć obok siebie młodą, delikatną kobietę. Naprawdę muszę trzymać się w ryzach, żeby nie przytulić cię mocniej, pocałować prawdziwie, poczuć w nozdrzach zapach twojej skóry, pozwolić wargom sunąć po wewnętrznej stronie twoich dłoni, całować twoje palce…
Urwał. Uznał, że dziewczyna może nie wytrzymać większej dawki tego rodzaju wynurzeń.
Matylda milczała, bała się nawet poruszyć. Rzeczywiście te słowa były skierowane do niej zbyt bezpośrednio. Serce kołatało jej w piersi, wargi drżały.
– Uważasz, że swoim wyznaniem zniszczyłem coś między nami? – spytał Alvar cicho.
– Nie, nie – zaprzeczyła, nieobecna duchem.
Nic nie zniszczył! Wręcz przeciwnie, Ale jego słowa wywołały w niej doprawdy sprzeczne uczucia.
– Czy chcesz, bym się odsunęła? – rzekła, z trudem poruszając ustami.
– A ty chcesz?
– Ja pytałam pierwsza.
Alvar milczał.
– Nie – odszepnął w końcu.
– Ja też nie – odpowiedziała dziewczyna równie cicho. – Ale mimo to trochę się boję.
– Obiecałem, że cię nie dotknę. Wiem, że jesteś porządną kobietą, z tych, które nie łamią przysięgi małżeńskiej. Potrafię to uszanować.
– Masz rację. Mimo że to moje małżeństwo okazało się nic nie warte, to jednak nie chciałabym stracić szacunku dla samej siebie.
– Wiem o tym. Ale chyba wolno mi powiedzieć, że bardzo cię lubię.
– Oczywiście. I ja cię lubię, Alvarze, bardzo lubię, ale jesteśmy tylko przyjaciółmi.
– Oczywiście! Poza tym znamy się niecałą dobę! Ale wygląda na to, że deszcz przestał padać. Pośpisz jeszcze trochę?
Matylda domyśliła się, o co mu chodzi. Był bardzo zmęczony, prawdopodobnie wcale nie zmrużył oka.
– Chyba tak – skłamała.
Jej odpowiedź uspokoiła go. Nie miał ochoty ruszać w dalszą drogę w mroku nocy.
– W takim razie położę się pod tamtym drzewem. Myślę, że tak będzie najrozsądniej.
W jednej chwili poczuła, jak bardzo są związani. Roześmiała się radośnie, beztrosko.
– Myślę, że masz rację.
Tym razem Alvar zasnął od razu, natomiast Matylda leżała z otwartymi oczami dopóty, dopóki nie ustąpił dziwny pociąg ku sąsiedniemu drzewu. Wtedy również jej oczy się zamknęły.