ROZDZIAŁ XIV

Poprzedniego wieczoru mały Herman dojrzał pole, na którym leżała sterta buraków cukrowych.

Bał się przemknąć tam ukradkiem, kiedy było jasno, mimo że w pobliżu nie spostrzegł żadnej zagrody. Rozglądał się, gdzie stoi chata gospodarza, ale prawdopodobnie była oddalona od drogi, gdyż chłopiec jej nie zauważył.

Beda całkiem się załamała. Przez cały wieczór zanosiła się szlochem i za nic nie chciała iść dalej. Herman nie mógł zrozumieć siostry, przecież on także był głodny i zmęczony.

Na środku pola leżał cały stos buraków cukrowych.

Beda zasnęła. Cóż miał robić? Położył się obok i czekał, aż zapadną ciemności.

Ciemności, których tak okropnie się bał.

Gdzieś w pobliżu płynęła rzeka. Herman ogromnie lękał się wodnika, narodowego stracha Skanii. Chłopiec wiedział, że wodnik czasem przybiera postać mężczyzny, a czasem konia i że jest bardzo groźny. Jeśli zwykły śmiertelnik siądzie na grzbiecie takiego konia, ten potrafi znienacka runąć w toń i pociągnąć nieszczęśnika na dno.

Herman nie chciał się utopić. Poza tym nie mógł, przecież musiał zaprowadzić młodszą siostrę do domu, do Hult. Do Matyldy!

I do wstrętnego Emila, uświadomił sobie naraz i sposępniał. Wolałby, żeby ten wstrętny Emil nigdy się nie pojawił. Albo żeby ktoś go porządnie stłukł. Rąbnął go w głowę z całej siły.

Herman nie wstając zacisnął dłonie w pięści i jak mógł najsilniej uderzał w powietrze. Wyobraził sobie, że bije Emila, który zabrał im Matyldę i Hult.

To miejsce nie należało do niego. Nie ma tam nic do roboty!

Chłopiec rozpłakał się zrazu ze złości, w końcu jednak ogarnęła go całkowita bezsilność. Zmęczony zasnął, pochlipując przez sen.


Kiedy Herman otworzył oczy, ujrzał niewielkie stado saren, które pasły się w pobliżu. Chłopiec prawdopodobnie słyszał je przez sen, a może obudziły go jakieś inne dźwięki, było bowiem jeszcze bardzo wcześnie i zwykle o tej porze spał.

Nawet w tej okropnej Danii! Kiedy uciekali od okropnej macochy i okropnego…

No nie, już nikt więcej nie był okropny.

Beda jeszcze spała. Przeżywał rozterkę, bo nie wiedział, czy powinien ją obudzić, czy też nie. Leżała posiniała od chłodu.

Nie, nie ma siły od nowa wysłuchiwać jej płaczu. Znowu się położył, ale teraz trawa wydawała mu się bardzo zimna. Niedaleko chłopca mały pajączek wspiął się szybko na utkaną między krzakami pajęczynę, na której wisiały nanizane kropelki rosy.

Buraki cukrowe.

Herman zerwał się. Pójdzie i przyniesie je teraz, kiedy wszyscy jeszcze śpią.

Sarny spłoszyły się i zniknęły w porannej mgle.

Wszedł na pole. Ziemia przyklejała mu się do butów. Z trudem podnosił ciężkie nogi. A musiał się spieszyć. Niełatwo było jednak poruszać się po tej gliniastej mazi, wilgotnej i czarnej.

Co to, wodnik?

Z lękiem spojrzał w stronę rzeki.

We mgle zdawał się dostrzegać kontury końskiej sylwetki.

Nie, przecież to tylko zarośla.

Przemieścił się już tak daleko w głąb pola, że stracił z oczu „ląd”. Jeśli Beda się teraz zbudzi, przerazi się nie na żarty.

Herman przełknął ślinę, rozejrzał się wokół w poszukiwaniu sterty buraków cukrowych. A jeśli zabłądzi?

Sam, całkiem sam na ogromnym świecie. Wszędzie tylko mgła, z której wyłonić się mogą trolle albo jakieś inne straszydła. A co zrobi, jeśli naraz pojawi się chłop, którego własnością jest to pole?

Wreszcie! Są buraki!

Herman ruszył biegiem, z trudem podnosząc oblepione błotem i gliną nogi.

Ale wielkie! Myślał, że weźmie dwa buraki, ale przecież nie dadzą rady ich zjeść…

Nie, jednak powinni mieć dwa, każdy swój, nie mogą przecież czekać, aż drugie się naje. Buraki oczyszczono już z liści i korzeni, nie było ich za co chwycić. Chłopiec więc musiał wziąć pod pachę dwie kule.

Ciężkie, och, jakie strasznie ciężkie.

Usiłował biec, ale natychmiast jeden burak wysunął mu się i spadł na ziemię. Niedobrze.

Posuwał się wolno, bo co chwila któryś burak wypadał mu z rąk. No i ta mgła…

Zatrzymał się, by ustalić, gdzie się znajduje.

Gdzie on jest? Nie widać jego śladów!

Czuł wzbierający w piersi płacz.

Wreszcie coś dojrzał… drzewa, właściwie zarośla.

Buraki znów mu upadły.

Wreszcie dotarł na skraj pola.

Och, nie! Znalazł się nad rzeką!

Którędy ma teraz iść?

Buraki znów wyśliznęły mu się z rąk. Herman schylił się po swą zdobycz, ale czuł, że ogarnia go panika. Na pewno zaraz podbiegnie do niego wodnik i zepchnie go w głębinę…

Zlany potem wyprostował się i poprawił ciężki ładunek pod pachami.

W którą stronę powinien pobiec?

Nie ma innego wyjścia, musi zawołać Bedę.

Jak rozdzierająco rozpaczliwie zabrzmiał jego krzyk!

Gdzieś w pobliżu odezwał się zaspany głos siostry.

Dzięki Bogu.

Po chwili ją odnalazł. Buraki toczyły się jeden za drugim w dół zbocza.

– Zobacz, co znalazłem, Beda! Mamy co jeść!

Była jeszcze taka zmęczona, że jedynie wystawiła rękę po swojego buraka.

– Ależ on jest cały w glinie – narzekała.

– Możemy przecież wyczyścić je w trawie.

Tak też uczynili.

– Ta skóra jest niesmaczna, Hermanie.

– Tak, ale tam gdzie obcięte są liście, spróbujemy podzielić go na pół.

Beda miała zbyt delikatne paluszki, Herman znalazł więc ostry, kanciasty kamień i odłupał nim kawałek buraka.

Dziewczynka ugryzła i skrzywiła się.

– Hermanie, to nie są buraki cukrowe, to rzepa!

Herman nie mógł wiedzieć, że buraki cukrowe, znane i uprawiane już w Danii, nie dotarły jeszcze na północ do Szwecji.

– Chyba masz rację, Bedo, ale musimy coś zjeść! Możemy udawać, że jesteśmy krowami.

– Muuu – odezwała się Beda i oboje wybuchnęli śmiechem.

Humory im się poprawiły. Ugryźli po kawałku. Hermanowi ruszały się przednie zęby i chłopiec panicznie się bał, że mu wypadną. Gryzł więc bocznymi, choć efekt nie był równie dobry.

Rzepa okazała się nie najgorsza, ale trzeba się było przyzwyczaić do jej cierpkawo-słodkiego smaku. Najedli się do syta, po czym z żalem zostawili resztę, bo przecież nie daliby rady dźwigać takiego nieporęcznego ciężaru.

Ruszyli w drogę w pogodnym nastroju. Trochę się co prawda posprzeczali, w którą stronę należy pójść, ale w końcu Beda posłuchała Hermana.

Było jeszcze wcześnie. Tylko ptaki dotrzymywały im towarzystwa w wędrówce.

Загрузка...