ROZDZIAŁ VIII

Matylda siedziała napięta jak struna. To chyba nie Emil, ale przecież nikt inny tu do niej nie przychodzi.

Drzwi uchyliły się bezgłośnie i do środka wśliznął się bezszelestnie jakiś mężczyzna.

Co ten Emil znowu wymyślił? Chyba nie wynajął jakiegoś zbira, żeby… odebrał jej życie? Chociaż już nic jej nie zdziwi, jeśli chodzi o męża. Jest chorobliwie żądny władzy, a przy tym na wskroś zły.

A może to ten kapitan, który pytał o nią?

Dobry Boże, spraw, by to był on!

– Matylda? – usłyszała obcy szept.

Oczy Matyldy przyzwyczajone do ciemności spostrzegły wysokiego mężczyznę w mundurze. Czy nie jest to szwedzki oficer? Trudno ocenić, może to tylko jej pobożne życzenie.

– Kim pan jest? – spytała, a w jej głosie wyczuć można było zarówno strach, jak i nadzieję.

– Proszę się nie obawiać – szepnął i podszedł bliżej.

Uderzył ją w nozdrza ostry zapach stajni. Odruchowo poderwała się na równe nogi i cofnęła gwałtownie.

– Niech się pani nie boi – powtórzył. – Nie jestem złodziejem, nie zrobię pani nic złego. – Ukłonił się lekko i dodał: – Nazywam się Alvar Svantesson Befver, jestem kapitanem w armii szwedzkiej. Przybywam z posłaniem od pani brata.

Dzięki, dobry Boże.

– Och, spotkał pan Brora? – spytała gorączkowo. – Jakże on się miewa?

Bezwiednie wykonała kilka kroków w przód i stała teraz tuż obok Alvara.

– Jest pani taka szczupła, niepozorna – rzekł ten zdziwiony. – Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie osobę, w której całe rodzeństwo pokłada swą ufność.

Jego słowa wprawiły ją w zakłopotanie, ale od razu wyłowiła z nich informację, której była tak spragniona.

– A więc spotkał pan także Hermana i Bedę? Co z nimi? Czy ona jest dla nich dobra?

– Obawiam się, że wieści, które przynoszę, nie są zbyt pomyślne – rzekł z ubolewaniem. – Teraz jednak musimy czym prędzej stąd uciekać.

– Założę buty, a pan niech w tym czasie opowiada. O Boże, czy rzeczywiście wydostanę się z tego więzienia?

– Naturalnie.

Stanął przy oknie i odwrócił się tyłem, by Matylda swobodnie przebrała się w ciepłą odzież i włożyła buty.

– Niestety, nie mam szczególnych powodów do dumy – westchnął. – Byłem zmuszony pozostawić Brora w stajennym lazarecie w Danii razem z wieloma opuszczonymi żołnierzami szwedzkimi. Sam ledwo wylizałem się z ran i nie miałem dość siły, by go dźwigać taki kawał drogi. Był… bardzo chory i poparzony.

– Wiem – wyszeptała. – Próbował wynieść ojca z płonącego budynku. Ale co z dziećmi? Wie pan coś o nich?

– Tak. Największe wyrzuty sumienia odczuwam właśnie z ich powodu. Mogłem im pomóc… a nie uczyniłem tego.

Opowiedział o epizodzie, którego był świadkiem na przystani w Helsingör. A także o tym, że zbyt późno zorientował się, iż dzieci są rodzeństwem Brora. Potem usiłował naprawić swój błąd i poprosił innych ludzi, by pomogli przedostać się maluchom przez cieśninę Öresund.

– Ale proszę mi powiedzieć, czy one… same uciekły z domu, czy zostały wyrzucone?

– Bror tego nie wiedział. Ja też nie. Ale macocha w ogóle się nimi nie interesowała. Nawet słowem o nich nie wspomniała.

– Biedne dzieciaki… – Matylda szlochała bezgłośnie.

– Czy pani jest ciężko chora? – spytał.

– Chora? Wcale nie jestem chora. Byłam tu… przetrzymywana wbrew własnej woli. Wolałabym nie mówić, przez kogo.

– Tego akurat nietrudno się domyślić – rzekł Alvar. – Nie rozumiem tylko, z jakiego powodu?

– Chciał, żebym mu powiedziała, gdzie schowałam skarb. Bo nie powiedziałam panu jeszcze, że kiedyś udało nam się odnaleźć skarb, który sprowadził na nas same nieszczęścia. Ale ja nie miałam pojęcia, gdzie on jest. Dopiero dziś, kiedy przyjechała moja teściowa…

– A więc to ona? Tak mi się właśnie wydawało, że słyszałem turkot powozu.

– Tak, to ona – powiedziała Matylda cierpko, zawiązując troczki peleryny. – Podsłuchałam jej rozmowę z Emilem i stąd wiem, że Bror uciekł ze skarbem.

– Bror mi go przekazał – oświadczył Alvar. – Ukryłem go w kieszeni płaszcza. Nie mogłem nosić torebki na szyi.

– Rozumiem. To dlatego cofnęłam się, gdy pan wszedł. Nie pojmowałam swojej reakcji, wydawało mi, się, że może tak podziałał na mnie zapach stajni. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale ten skarb wydaje mi się śmiertelnie niebezpieczny. A może to tylko urojenie?

– Nie sądzę!

– Wydaje mi się, że Bror myślał dokładnie o tym samym, co ja w tej chwili. Wiedział, co powinniśmy zrobić.

– Zakopać go z powrotem w kopcu, prawda?

– Tak, to jedyne rozwiązanie.

Podeszła do drzwi i położyła rękę na klamce, ale jej nie nacisnęła.

– Bror wspominał, że było was czworo. Kim jest ta czwarta osoba? – zainteresował się Alvar.

– Siostra Emila, Vivian – rzekła Matylda i dreszcz przeszedł jej po plecach. – Schowaliśmy skarb do skórzanej torebki, Vivian ukradła go i ukryła w swoim pokoju. Nie wiem, czy chciała go sprzedać, czy po prostu zagarnąć dla siebie. Ona nie żyje – dodała bezbarwnym głosem. – Bror i ja zostaliśmy oskarżeni, że ją udusiliśmy.

Alvar pokiwał głową ze zrozumieniem. Matyldzie najwyraźniej coś jeszcze leżało na sercu, ale nie próbował jej ponaglać.

– Jak wygląda ten skarb? – spytał.

– To bardzo stary wisior ze szczerego złota, niebywale cenny. Emil z matką znaleźli już nawet kupca.

– Kiedy go wykopaliście? Czy na długo przed wyjazdem rodziców do Danii?

– Tak, Vivian nie od razu ukradła naszyjnik, dlatego też nikt z nim nie kojarzył jej śmierci. Ale tuż po moim ślubie z Emilem, przed przeprowadzką ojca i macochy do Danii, w pokoju Vivian robiono gruntowne porządki. Wtedy właśnie na dnie szafy znaleziono torebkę ze skarbem. Prawdopodobnie cisnęła go tam Vivian, przerażona do utraty zmysłów. Ojciec i macocha zabrali skarb do Danii, ale ja o tym nie wiedziałam. Nawet mój mąż nie miał o tym pojęcia. Dziś pokłócili się z matką, kto jest właścicielem naszyjnika. Zdaje się, że w końcu zgodzili się podzielić po połowie zapłatą, jaką za niego dostaną – dodała Matylda z goryczą.

– Proszę powiedzieć, czy pani mąż i macocha uświadamiają sobie, jak niebezpieczny jest ten naszyjnik?

– Nie, wydaje mi się, że nigdy nie dostrzegali związku między nim a nieszczęściami, jakie się wydarzyły. Po prostu zaślepiła ich żądza bogactwa.

– Znakomicie – mruknął Alvar tajemniczo.

– Możemy już wychodzić?

– Tak, ale musimy zachować ostrożność – ostrzegł Alvar.

– Emil z matką wyjechali do miasta na spotkanie z kupcem.

Kapitan roześmiał się i odetchnął z ulgą.

– A więc niepotrzebnie tak się skradałem.

– Ostrożność nigdy nie zawadzi. Nie wiem, ile osób spośród służby trzyma ich stronę.

– Przypuszczam, że nieliczni.

Matylda obrzuciła Alvara uważnym spojrzeniem i rzekła:

– Doskonale rozumiem, dlaczego Bror powierzył panu nasze tajemnice, kapitanie Befver.

– Dziękuję. Może jednak ustalimy jakiś plan działania. Od czego zaczniemy?

– Pójdziemy zakopać skarb w tym samym miejscu, gdzie został znaleziony – odparła bez wahania.

Alvar przypomniał sobie słowa, które Bror szeptał w gorączce: „Zanieść na miejsce… zwrócić…”

Wreszcie zrozumiał ich sens.

– A potem maluchy! – dodała Matylda.

– Właśnie o tym myślałem. Poza tym musimy odszukać Brora i udzielić mu pomocy. Oby tylko nie było za późno.

– Wierzę, że zdążymy. Tak bardzo go kocham. Wie pan, kapitanie, zauważyłam, że doskonale się rozumiemy, chyba myślimy podobnie – uśmiechnęła się z niedowierzaniem, odczuwając coraz większą sympatię do tego człowieka. – Proszę poczekać jeszcze chwilę. Myślę, że rozsądnie będzie zabrać ze sobą trochę gotówki. Nie wiadomo, kiedy tu wrócę.

– Słusznie. Przez Danię i Skanię przejechałem wprawdzie bez grosza przy duszy, ale to bardzo kłopotliwe, a przy tym człowiek doznaje tylu upokorzeń. Pragnę jednak panią zapewnić, że kiedy tylko dotrę do Uppland, do mego rodzinnego domu, oddam wszystko, co pożyczyłem…

Matylda podniosła rękę i powiedziała:

– O tym porozmawiamy później.

Na moment zniknęła w drugim pokoju. Alvar pomyślał o tej drobnej istocie, która rozpłynęła się w mroku. Znał ją krótko, ledwie chwilę. Od razu jednak dostrzegł, że jest ulepiona z tej samej szlachetnej gliny, co poznana wcześniej trójka rodzeństwa. Jakie to tragiczne, że osoba tak wrażliwa poślubiła takiego aroganckiego bubka. Do końca życia będzie nieszczęśliwa, związana przysięgą małżeńską.

– Mam na szczęście swoje kryjówki, o których Emil nie wie – uśmiechnęła się Matylda, wróciwszy z sąsiedniego pokoju. – Nie chciałabym obmawiać mojego męża, ale niestety dość szybko zorientowałam się, jakie jest jego nastawienie do pieniędzy.

– Ja również zdążyłem się o tym przekonać – rzekł krótko Alvar.

Kiedy chyłkiem przemykali się przez pustą kuchnię, powiedział cicho:

– Jedno się w tym wszystkim nie zgadza.

– O, myślę, że niejasności jest wiele.

– Ale chodzi mi teraz o skarb. Przecież ta niezwykle cenna ozdoba ze złota pochodzi prawdopodobnie z trzeciego wieku naszej ery. Należała do wiedźmy Huldy, prawda?

– Tak utrzymują wszystkie legendy związane z naszą okolicą.

– Dlaczego coś tak cennego zakopano razem ze znienawidzoną czarownicą? Przecież również w tamtych czasach nie brakowało ludzi chciwych.

– Na pewno! Ale przekonaliśmy się już, jak śmiertelnie niebezpieczny jest ten skarb. Dla ówczesnych ludzi zapewne także stanowił zagrożenie. Dlatego postanowili się go pozbyć i zagrzebali w ziemi razem ze zwłokami tego paskudnego babsztyla.

Alvar uśmiechnął się rozbawiony określeniem, jakim się posłużyła Matylda. Zastanawiał się, ile też może mieć lat. Oceniał ją najwyżej na dwadzieścia.

– To nie jest zwykły klejnot, chyba pan to rozumie, kapitanie Befver.

– Dlaczego?

– Jeśli wierzyć sagom, Visbur ofiarował go swojej żonie w prezencie ślubnym. Potem Hulda odprawiła nad nim czary. Odtąd przekleństwo miało dotykać wszystkich wielkich ludzi w rodzie Inglingów i sprawiać, że najbliżsi krewni będą stawali przeciwko sobie i zabijali się wzajemnie. Naszyjnik przechodził z rąk do rąk i wreszcie trafił do kolejnego potomka Inglingów, króla Agne…

– Król Agne uznawany jest za pierwszego historycznego króla Szwecji – wtrącił Alvar.

– Zgadza się. I wie pan, jaką okrutną śmiercią zginął ten władca.

– Tak. Został uduszony i powieszony na gałęzi na swym naszyjniku. Wydarzyło się to na południowych przedmieściach obecnej stolicy, Sztokholmu.

– Znakomicie. Widzę, że pan doskonale orientuje się w naszej historii. Jaka to przyjemność znów rozmawiać z człowiekiem wykształconym… Ale oto dochodzimy do sedna sprawy. Po śmierci króla Agne wiedźma zabrała przeklęty klejnot i uciekła na południe. W pogoń ruszył za nią tłum rozwścieczonych poddanych. Pragnęli ukarać Huldę za kradzież, a także za czarodziejskie praktyki.

– Ale przecież to niemożliwe – zaoponował Alvar, zapominając że muszą rozmawiać szeptem. – Hulda nie mogła żyć tak długo! Po raz pierwszy pojawia się w czasach Vanlanda, który panował pod koniec trzeciego wieku. Potem nadeszła kolej na króla Visbura, Domalda, Domara, Dyggve, Daga, no i Agne. Nieprawdopodobne, aby przeżyła tylu królów.

– Dlaczego nie? – rzekła Matylda z zapałem, szczęśliwa, że wreszcie ma z kim porozmawiać. Być może była to pierwsza rozmowa z kimś inteligentnym, odkąd Bror i ojciec opuścili granice Szwecji. – Proszę mnie posłuchać, kapitanie! Królowie w tamtych czasach niedługo siedzieli bezpiecznie na tronie…

– Zgoda.

– A Agne, ostatni z nich, według źródeł pisanych umarł na początku piątego wieku.

Oboje całkiem zapomnieli, że powinni się spieszyć.

– No właśnie, od końca trzeciego do początku piątego wieku! To około dwustu lat! Oczywiście, że nie jest to możliwe.

Matylda nie ustępowała.

– Przecież określenie dat jest tylko przybliżone. Dopuszczalny błąd może wynieść nawet kilkanaście lat. O pierwszych królach nie zachowały się żadne wzmianki historyczne, dowiadujemy się o nich jedynie z sag. Nie mam wątpliwości, że oni naprawdę istnieli, ale przecież nie jest to potwierdzone w żadnych materiałach źródłowych. Po drugie, żaden z ówczesnych władców nie panował długo, o tym już wspominaliśmy, a po trzecie, Hulda była czarownicą i znała się na magii.

– O, co do tego nie mam żadnych wątpliwości!

– Załóżmy więc, że kiedy sprowadziła śmierć na Vanlanda, była bardzo młoda. A przecież mogła dożyć stu dwudziestu lat. Czy można to wykluczyć?

– Jeśli chodzi o czarownice, wszystko jest możliwe. Miały swoje sposoby na przedłużenie życia. A ta stara wiedźma, która pojawiała się w moich snach… Widziała ją pani, à propos?

– Tak! Pierwszej nocy po odnalezieniu skarbu wszyscy śniliśmy koszmary. Okropne koszmary. Świdrujące oczy, prawda?

– Właśnie. I ohydna pomarszczona twarz starej, ba, prastarej kobiety.

– Zgadza się – przytaknęła Matylda. – Takiej starej twarzy nie widziałam jeszcze u żadnej staruszki.

– No cóż, poddaję się. To mogła być Hulda. Niewykluczone, że żyła tak długo, a ten naszyjnik jest zapewne tym samym, na którym zawisł król Agne.

– Wszystko wydaje się mieć logicznie uzasadnienie. Ten wisior jest przesycony złem, ciąży na nim przekleństwo. W nim ma źródło przemoc i agresja, która ciągle na nowo się odradza.

– To prawda – przyznał Alvar.

– Ale teraz pośpieszmy się już. Nie możemy ryzykować spotkania z Emilem. On nie rozstaje się z bronią.

– Ja natomiast nie jestem uzbrojony, a poza tym nie całkiem jeszcze doszedłem do siebie po odniesionych ranach.

Odruchowo podała mu dłoń i chyłkiem wykradli się z budynku na dziedziniec.

Загрузка...