Co się stało z moim życiem? zastanawiała się Matylda. Mój wspaniały Emil… Książę z bajki.
Czy rzeczywiście jestem taką złą żoną, że musi mnie upokarzać i trzymać pod kluczem?
Nie, to nie ja zawiniłam.
Nie rozumiem, gdzie tkwił błąd.
Służbie powiedział pewnie, że zachorowałam na jakąś śmiertelnie niebezpieczną chorobę. Ciekawe, co wymyślił. A zresztą, jakie to ma znaczenie?
Zawsze mi powtarzano, że ludzie, którzy nikogo nigdy nie kochali, zasługują na współczucie. Bo nie ma nic cudowniejszego niż miłość, nawet jeśli nie została odwzajemniona.
Ale to nieprawda. W związku dwojga ludzi partner, którego uczucie jest silniejsze, znajduje się na straconej pozycji i nie ma w tym bynajmniej nic cudownego ani wielkiego.
Upokorzenia, jakich doznaje, potrafią zabić w nim wiarę i szacunek dla samego siebie.
Moja miłość umarła. Nie kocham Emila, pomyślała Matylda, ale natychmiast zalała ją fala wyrzutów sumienia. Kościół głosi, że kobieta winna kochać swego męża. Kochać? Winna mu posłuszeństwo.
Nigdy nie przypuszczała, że rana w sercu może tak krwawić. Wszystkie jej marzenia o miłości legły w gruzach.
Miłość nie istnieje.
Gdyby mogła zaufać choć jednej osobie! Ale ojciec, wspaniały, kochany ojciec nie żyje. Zginął w płomieniach podczas pożaru dworu w Danii.
Nie potrafiła oprzeć się myśli, że nie zasłużył na taki koniec. Nie rozpaczałaby tak, gdyby to spotkało macochę, matkę Emila.
O, nie, wybacz mi, Boże, nie wolno tak myśleć. Choć prawdą jest, że nie mogliśmy ścierpieć macochy, Bror i ja. Dla maluchów także była niedobra. Całe szczęście, że przeprowadziła się do Danii. Szkoda tylko, że ojciec nalegał, by trójka jego dzieci pojechała wraz z nimi.
Co się stało z Brorem? Gdzie są teraz maluchy? Dzięki Bogu, żadne z nich nie zginęło w tym dziwnym pożarze, który wybuchł podobno w sypialni ojca. Bror wydostał go z płomieni i wyniósł na dwór, ale okazało się, że jest za późno.
Wszystkie te informacje Emil przekazał jej z trudem skrywając triumf.
Jak długo zamierzał ją tu więzić?
Zastygła w bezruchu. Ktoś zbliżał się do drzwi.
Naturalnie był to jej mąż. Sądząc po krokach, znów solidnie podpity. Zawsze, gdy się upił, zmuszał ją do współżycia. Jednak do tej pory, o ironio, ani razu nie sprawdził się w łóżku jako mężczyzna…
Matylda skuliła się, czując wstręt na samą myśl, że mógłby jej teraz dotykać. Brzydziła się nim tak strasznie, że ją samą niejednokrotnie to przerażało.
Emil wszedł do pokoju. Był przystojny jak młody bóg, choć pomimo półmroku Matylda dostrzegła, że zmienił się w ostatnim czasie. Twarz mu nabrzmiała, oczy dziwnie się szkliły. Sylwetka straciła młodzieńczą prężność. Włosy, które zazwyczaj skrywał pod modną peruką, wyglądały tak, jakby ich od dawna nie czesał. Chodził w poplamionej kamizelce, zupełnie się tym nie przejmując.
Ledwie trzymał się na nogach. Zwalił się ciężko na łóżko, omal nie przewracając Matyldy siedzącej na brzegu posłania. Podniósł się jednak i nachyliwszy się nad nią, usiłował uchwycić jej spojrzenie. Poczuła od niego alkohol.
– A jak się dziś miewa moja tak zwana małżonka? – wybełkotał. – Nie, nie, lepiej nie odpowiadaj, mam dość twojego zrzędzenia.
Matylda instynktownie cofnęła się, choć wiedziała, że to go rozwścieczy.
Nie pomyliła się, wymierzył jej siarczysty policzek. Na szczęście jednak uderzając ją zatoczył się, więc zbytnio nie ucierpiała.
– Znów zamierzasz się awanturować? – ryknął. – znowu nic ci nie pasuje? To ja przychodzę tutaj w przyjaznych zamiarach, a ty ciągle jesteś niezadowolona. Czego właściwie chcesz?
Matylda nic nie odpowiedziała.
Jej cichy upór rozdrażnił Emila. Chwycił ją więc mocno i powalił na łóżko. Dziewczyna wiedziała dobrze, że nie ma sensu bronić się przed nim. Ileż to razy walczyła z mężem i musiała ulec. Teraz więc, miast tracić siły w szamotaninie, zachowywała się biernie, by jak najszybciej było po wszystkim.
Emil przez to musiał starać się w dwójnasób, walczył ze swą słabością i kompletnym brakiem zainteresowania z jej strony. Nie miał odwagi spojrzeć jej w twarz, zdając sobie sprawę, że wymalowana jest na niej wielkimi literami niechęć i wstręt do niego. I znów mu się nie powiodło. Po raz kolejny.
Nigdy dotąd nie odnosił podobnej klęski w kontaktach z kobietami. A tymczasem jego męskość zawodziła za każdym razem, gdy był w łóżku z własną żoną!
Nie mógł ścierpieć takiego upokorzenia. Poderwał się z krzykiem i oskarżeniami, że to ona jest wszystkiemu winna. Nie potrafi go rozpalić, a poza tym jest taka brzydka i odpychająca, że on choćby nie wiadomo jak się starał, nie jest w stanie wypełnić swego małżeńskiego obowiązku. Tak, obowiązku! I to przykrego, bo trudno zmusić się do zbliżenia z kobietą tak mało pociągającą. Czy trudno się dziwić, że szuka pociechy gdzie indziej?
Nie panując nad słowami, ranił jej uczucia, by odwrócić uwagę od faktu, że sam się nie sprawdził. On, który puszył się, że jest wspaniałym kochankiem, nie potrafił sprostać roli męża. Co za wstyd!
Nagle jego twarz oblekła się chłodem.
– Oko za oko, ząb za ząb, sama tego chciałaś – szepnął groźnie. – Powiedziałem ci, dostaniesz jedzenie i wyjdziesz stąd, jeśli powiesz, co zrobiliście ze skarbem. Moja sytuacja jest dramatyczna, zbliżają się terminy spłaty długów. A chyba nie chcesz, by twój ukochany dom rodzinny poszedł pod młotek? – zakończył z sarkastycznym grymasem.
– Emil, ja naprawdę nie wiem…
Widziała zimną i bezwzględną twarz. Och, jakże mogła nie dostrzec wcześniej tego chłodu w spojrzeniu. Musiała być kompletnie zaślepiona miłością.
Słowa, które wyrzekł, dobiły ją.
– Oddaj mi skarb, a oszczędzę to twoje smarkate rodzeństwo. Są w moich rękach. Jeśli nie udzielisz mi informacji, o które proszę, zlikwiduję najpierw jedno z nich, powiedzmy Hermana. A jeśli nadal nie będziesz mówić, swe młode życie zakończy również Beda.
Matylda zastygła z przerażenia. Nie miała pojęcia, że Emil blefuje.
– Ależ ja nic nie wiem! – krzyknęła.
Mąż jednak już wyszedł, przekręcając klucz w zamku.
Dziewczyna siedziała zraniona, upokorzona i przerażona na myśl o dzieciach.
– Pomocy! Niech mi ktoś pomoże! – szeptała bezsilna i kompletnie załamana.
Alvar Befver, mimo że nosił oficerskie szlify, nie jadł w towarzystwie łaskawej damy. Wymył się wprawdzie od stóp do głów, ale jego mundur nadal cuchnął stajnią.
Zresztą z przyjemnością nie skorzystał z tego przywileju. Dama nie odezwała się do niego przez całą drogę, ale zauważył ukradkowe spojrzenia, jakie mu posyłała. O co jej chodzi? Ma ochotę na przygodę? A może interesowała się nim z innych przyczyn? Może chce mu zlecić jakieś zadanie? Przecież bez powodu nie proponowałaby mu podwiezienia i nie zaprosiła na kolację. Co prawda posiłek spożywał w kuchni wraz ze stangretami i służbą, ale mimo wszystko!
A może po prostu trafił na przyjazną duszę?
Westchnął, bo jego sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Miał ochotę napisać do matki i ojca, dać znak, że żyje i że wraca do domu, choć może jeszcze upłynąć trochę czasu, nim dotrze na miejsce. Ale nie stać go było nawet na papier do pisania, nie wspominając już o pieniądzach na wysłanie listu.
Mówiąc otwarcie, nie posiadał niczego. Kompletnie niczego, bo nawet postrzępione ubranie, jakie miał na sobie, było własnością wojska.
Od pewnego czasu Alvar bał się zasypiać. Zupełnie jak młody Bror.
Ale w końcu sen go zmorzył. Łóżko wydawało mu się takie miękkie w porównaniu z niewygodną twardą pryczą w stajennym lazarecie.
Alvar panicznie obawiał się snów, bo od czasu gdy wydostał się z niewoli, śniły mu się wyłącznie koszmary. Te straszne oczy… i uczucie, jakby ktoś go dusił.
Obojętnie jak walczyłby ze snem, i tak natychmiast nachodziły go koszmary.
Ale nie były do siebie podobne.
Teraz też wydawało mu się, że ktoś jest w pokoju. To był jeden z tych okropnych snów, które dzieją się dokładnie w miejscu, gdzie człowiek śpi. Ktoś stał obok jego łóżka. Ale to nie była ta okropna kobieta o kłującym spojrzeniu. Mimo to Alvar chciał krzyknąć i odpędzić nie znaną postać, ale ciało nie słuchało sygnałów wysyłanych przez mózg.
Płaszcz? Co ten ktoś chce zrobić z jego płaszczem?
Ale oto postać zniknęła, a Alvar wbrew wcześniejszym obawom zapadł w głęboki, spokojny sen.
W środku nocy obudziły go krzyki i wołanie o pomoc, a także charakterystyczne trzaski.
Pożar!
Alvar poderwał się i szybko założył ubranie. To, co mu się przyśniło, nie miało odbicia w rzeczywistości. Jego wojskowy płaszcz wisiał na miejscu. Nikt go nie zabrał.
Cała gospoda została postawiona na nogi. Na korytarzach i schodach tłoczyli się ludzie, przekrzykując się nawzajem.
Kiedy Alvar wydostał się na dziedziniec, wydawało się mu, że pożar szybko został opanowany.
Naraz drgnął i zastygł jak porażony.
Na ławce leżał nieruchomo znajomy stangret. Był poważnie poparzony.
– To u niego zaczęło się palić – odezwał się jakiś młody chłopak głosem, w którym przebijała nuta sensacji.
Alvar wpatrywał się w nieszczęśnika. Jego odzież prawie doszczętnie spłonęła, ale na szyi miał zawieszony skórzany mieszek Brora Nilssona. Torebka dosłownie wypaliła dziurę w piersi stangreta, sama zaś pozostała nie uszkodzona.
Alvar pomacał kieszeń. Była pusta.
A więc to tak, pomyślał. Oto proste wytłumaczenie mojego snu. Zdaje się, że powoli zaczynam rozumieć niektóre sprawy. Na przykład dlaczego tak spokojnie dziś spałem.
Założę się, że stangret bynajmniej nie miał przyjemnych snów. Może śniło mu się, że ktoś go dusi? Nie, myślę, że raczej pożar.
I zapewne złe, pałające nienawiścią oczy świdrowały go na wylot…
No nie, przecież nie jestem przesądny! Pojawiła się znajoma dama w zarzuconym w pośpiechu szlafroku, krzycząc histerycznie. Uwaga wszystkich gapiów skupiła się na niej. Alvar wykorzystał tę krótką chwilę i zerwawszy z szyi stangreta skórzany mieszek Brora Ńilssona, uciekł pośpiesznie.
Bo w jednej chwili zrozumiał to, co do tej pory było dlań niejasne.
Dzieci nieprzypadkowo zniknęły z nabrzeża w chwili, gdy pojawił się powóz. One po prostu ukryły się przed jego pasażerką.
Bagaż oznaczony inicjałami N.B.H. Jeśli syn nazywał się Bror Nilsson, to nazwisko ojca brzmiało prawdopodobnie Nils Brorsson, albo, co było częściej spotykane, Brodersson. Tak, Nils Brodersson Huldt, ten który zginął podczas pożaru dworu. Ojciec Matyldy, Brora i dwojga maluchów.
Miałby Alvar kontynuować rozwiązywanie tej łamigłówki i zgadywać, dlaczego spalił się dwór w Danii, dlaczego spłonął ojciec tych dzieci, na myśl o których Alvarowi serce się krajało?
Bezwiednie dotknął kieszeni swego płaszcza.
Biegł na oślep, zastanawiając się, czy powinien wracać do Hälsingborga i szukać dzieci, co uczyniłby najchętniej, czy też pośpieszyć do dworu Hult, który pewnie znajdował się już niedaleko, by zdążyć przed matką Brora?
Nie, ta kobieta nie zasługiwała na miano matki, żadna matka bowiem nie traktowałaby swych dzieci tak by ze strachu się przed nią ukrywały. To musiała być macocha, gdyż żadne z dzieci nie było do niej podobne. Ta trójka, którą spotkał na swej drodze, miała w sobie wrodzoną szlachetność. Nieznajoma zaś, choć odziana w eleganckie szaty, wydawała się wulgarna. Pewna siebie i piękna, ale pozbawiona serca. I ta kobieta zawojowała właściciela dworu!
„Oboje źle wybrali”, szeptał Bror.
Zarówno siostra Matylda, jak i ojciec dokonali złego wyboru.
Alvar już zdecydował, w którą stronę się uda. Bror powiedział, że czas nagli, Alvar zaś potrzebował pomocy Matyldy, by wszystko zrozumieć. Gdyby tylko nie czuł się tak okropnie! Jego kondycja psychiczna była znacznie gorsza od fizycznej, choć i ta pozostawiała wystarczająco wiele do życzenia.
Ale szczęście mu dopisywało. Nadjechał wóz pocztowy i życzliwy pocztylion pozwolił mu wsiąść. Raz jeszcze zamiast zapłaty przyjęto jego propozycję pomocy.
Wóz nie jechał aż do Hult, ale jego stała trasa wiodła niedaleko dworu. Alvar miał więc szansę dotrzeć na miejsce znacznie wcześniej niż przypuszczał. Wprawdzie wóz pocztowy zatrzymywał się tu i tam, żeby wziąć pasażerów, odebrać korespondencję, dostarczyć listy i paczki, przyjąć zamówienia i wiadomości dla krewnych i przyjaciół o chorobach, śmierci, urodzeniach, ale Alvar i tak bardzo zyskiwał na czasie.
Uświadomił sobie, jak ważną rolę odgrywa w życiu człowieka wóz pocztowy. Nigdy wcześniej o tym nie pomyślał.
Czuł się fantastycznie, pomagając pocztylionowi i pasażerom. Niestety, wielu brało go za człowieka krzepkiego, a on, nie chcąc nikogo zawieść, dźwigał skrzynie i kufry, choć absolutnie nie powinien był tego robić.
Ale czul się potrzebny i to sprawiało mu ogromną radość.
Wreszcie dotarli na miejsce i pocztylion wskazał mu drogę do dworu. Ostatni odcinek pokonał pieszo.