ROZDZIAŁ VI

Matylda usłyszała głosy w sąsiednim pokoju…?

O, nie! Teściowa wróciła z Danii. Jeszcze tylko tego brakowało.

Teściowa i macocha w jednej osobie. Oba określenia budziły emocje niezależnie od epoki. O jednej i drugiej krążyły żarty, na jedną i drugą pomstowano. Większość Bogu ducha winnych kobiet, którym przypadła rola teściowych i macoch, nie zasługiwała na tyle niechęci.

Ale matka Emila idealnie odpowiadała panującej powszechnie opinii o teściowych.

Matylda nie chciała dawać wiary ludzkiemu gadaniu i za jednym zamachem popełniła dwa błędy.

Jak mogła być taka naiwna? Przecież powinna wiedzieć, czego się spodziewać! Nigdy nie udało jej się nawiązać kontaktu z kobietą, która po śmierci matki zajęła jej miejsce. Przeciwnie, istniała między nimi ukryta wrogość. Nigdy się nie rozumiały, właściwie nawet nie próbowały się zrozumieć. Zbyt wiele je różniło. Jak mogła więc być taka głupia, by wybrać sobie tę samą osobę na teściową?

Zza ściany dochodziły podniesione głosy.

– A co miałam robić? – mówiła matka Emila. – Gdzie miałam mieszkać? W spalonym dworze? Pytasz mnie, co tu robię? To tak dbasz o swą matkę? Zapomniałeś już, komu zawdzięczasz Hult? Przecież to ja przekonałam Nilsa, byś tu zamieszkał z Matyldą, a nie Bror. To ja się postarałam, by ten tchórz dziedziczył jedynie dwór w Danii, ongiś stanowiący własność mego pierwszego męża, znacznie mniejszy i o wiele gorszy niż ten. A ty śmiesz mnie pytać, co tu robię?

– Ależ nie. Oczywiście, że jesteś tu mile widziana, mamo. Możesz u nas zamieszkać. Jestem jednak trochę zdenerwowany, bo mam kłopoty z Matyldą…

– A czegóż się spodziewałeś? Przecież to uparte dziewuszysko.

– Cóż, musiałem się poświęcić, żeby zapewnić sobie prawo do dworu.

– No tak, masz rację. Chyba nie udałoby mi się przekonać Nilsa, żeby przekazał Hult swemu pasierbowi. Co innego, gdy zostałeś zięciem, to znacznie wzmocniło twoją pozycję.

Matylda usłyszała, jak teściowa opadła ciężko na krzesło. Miała taki osobliwy sposób siadania.

– Nie mogę pojąć, co tak naprawdę się stało w naszej posiadłości w Danii – zaczęła zrezygnowana. – Pożar wybuchł w pokoju Nilsa. Emilu, potrzebuję pieniędzy…

– Ja nie mam pieniędzy. Interesy tutaj idą nie najlepiej…

– Wstydu nie masz, chłopcze. Chyba nie przepuściłeś wszystkiego?

– Niestety, życie na pewnym poziomie kosztuje – burknął Emil urażony. – Ale mamy przecież skarb. Jest wart więcej niż oba dwory razem wzięte. Gdyby tylko udało mi się nakłonić Matyldę, by powiedziała, gdzie go ukryła.

– A skąd Matylda ma wiedzieć? Przecież to Nils go zabrał.

– Co?!

– Tak, kiedy wyprowadzaliśmy się do Danii, zapakowaliśmy skarb. Uznaliśmy, że będzie najlepiej, jeśli weźmiemy go z sobą. Tamtego feralnego wieczoru Nils zaniósł skórzaną torebkę do swego pokoju, by dokładnie obejrzeć klejnot. W tym czasie ja pojechałam złożyć wizytę mojej dawnej przyjaciółce. Kiedy wracałam, z daleka ujrzałam dym, a gdy dotarłam do domu… Było już po wszystkim. Nils nie żył, a z dworu pozostało pogorzelisko.

– A co ze skarbem?

– Zniknął…

– Zniknął? Cholera! Wszystko się sprzysięgło przeciwko mnie.

Emil chyba zastanawiał się nad czymś, bo na moment zapadła cisza. Śmiercią teścia najwyraźniej mniej się przejął niż utratą skarbu.

W końcu rzekł:

– A właśnie… Dziś z rana był tu jakiś mężczyzna i twierdził, że ma wiadomość dla Matyldy od Brora. Nalegał, że chce ją przekazać osobiście, więc wyrzuciłem go za bramę.

– Kapitan? – spytała bezbarwnym głosem matka.

– Chyba tak. Zdaje się, że miał na sobie jakiś mundur.

– Ależ z ciebie głupiec! – krzyknęła. – Przecież on miał skarb! Chciał go oddać Matyldzie. Mojemu stangretowi udało się wykraść torbę z klejnotem. Ale w zajeździe także wybuchł pożar, a kapitan zabrał skórzaną torebkę i udało mu się zbiec.

– A więc Bror miał skarb. Ten mięczak!

– Tak, przerwałeś mi i nie opowiedziałam ci wszystkiego do końca. Tego wieczoru kiedy wybuchł pożar, w domu razem z Nilsem został Bror i te smarkacze. Martwego ojca znalazł właśnie Bror. Prawdopodobnie ukradł skarb i zbiegł. Służba widziała, jak uciekał na koniu. Kiedy pożar został ugaszony, przeszukałam pogorzelisko, ale nie znalazłam skórzanego mieszka.

– Przeklęty Bror – syknął Emil. – Z nim zawsze były same kłopoty!

Rozmowa urwała się, gdyż matka i syn wyszli z pokoju.

Matylda siedziała skulona, zaciskając dłonie. A więc Bror był bezpieczny. Ale co z maluchami, z Hermanem i Bedą? Co się z nimi stało? Czy przyjechali razem z macochą?

Roztrzęsiona z trudem oddychała. Ktoś tu był i pytał o nią. Dlaczego, dlaczego nie pozwolono jej porozmawiać z tym kapitanem?!

Jeszcze nigdy sytuacja nie wydawała się jej taka beznadziejna.


Kapitan Alvar Svantesson Befver nie zamierzał bynajmniej dać za wygraną. Wiedział już nawet, w jaki sposób przedostanie się do dworu. Z okolicznych łąk zwożono siano. Dwie załadowane fury wjechały właśnie przez bramę na teren posiadłości.

Kiedy kapitan z ukrycia obserwował robotników na polu, zauważył, że nadjeżdża jakiś wóz zaprzężony w dobrze utrzymanego konia.

Z daleka można było poznać, że powozi nim bogaty ziemianin.

Alvar wyszedł na drogę, a wtedy wóz się zatrzymał.

– Aż się serce kraje, gdy człowiek patrzy, jak tu wszystko marnieje – odezwał się mężczyzna, który najwyraźniej miał ochotę na pogawędkę. – Po wyjeździe Nilsa Broderssona zabrakło gospodarza!

– Rzeczywiście, szkoda takiego pięknego dworu jak Hult – przytaknął Alvar w nadziei, że sprowokuje nieznajomego do rozmowy.

– Hult, Hult – rzekł ten wyraźnie wzburzony. – Przecież ten dwór wcale się tak nie nazywa!

– Jak to? – Alvar spojrzał na niego zdziwiony.

– Prawdziwa nazwa brzmi Huld. Właściciele dobrze o tym wiedzą, ale utrzymują to w tajemnicy.

– Dlaczego?

Nieznajomy wyraźnie się uradował, że ma przed kim zabłysnąć.

– No cóż, dwór jest stary, można nawet rzec, prastary. Jego historia tonie w mroku dziejów.

– Widać, że jest pan człowiekiem wykształconym – pokiwał głową Alvar. – Czy mógłby pan uczynić mi ten honor i opowiedzieć co nieco o tym miejscu? Nie kryję, że interesuje mnie to z powodów osobistych. Bror Nilsson Huldt był… jest moim przyjacielem.

– To Bror nie opowiedział panu historii Huld?

– Nie. Wydaje mi się, że jest tak, jak pan mówi. Unika tego tematu, jakby wywoływał w nim ponure skojarzenia.

Alvar wymyślił tę historyjkę na poczekaniu, mężczyzna jednak kiwał głową, jakby w jego słowach znalazł potwierdzenie swych wcześniejszych przypuszczeń.

– Bror to właściwie dobry chłopak – powiedział. -Zresztą cała rodzina Broderssonów to przyzwoici ludzie. Mam na myśli oczywiście pierwszą żonę Nilsa i ich czworo dzieci.

Nie dodał nic więcej. Alvar sam dopowiedział sobie, co nieznajomy sądzi o obecnym gospodarzu Hult albo Huld. Jakież znaczenie mogła mieć jedna litera?

– Ród Inglingów… – zaczął nieznajomy i zawiesił głos, czekając, jakie wrażenie wywrze na rozmówcy.

– Aha… – Alvar czuł, że musi powiedzieć cokolwiek.

Ale nieznajomemu to nie wystarczyło. Wpatrywał się w Alvara w napięciu, jakby dając mu szansę powiązania oczywistych, w jego mniemaniu, faktów.

– Dzieje rodu Inglingów sięgają odległych czasów – rzekł w końcu, nie kryjąc rozczarowania, że Alvar nie dostrzega wyraźnego związku pomiędzy wspomnianym rodem a dworem.

W tym momencie kapitan doznał nagłego olśnienia. Przypomniał sobie strofy sag Snorrego Sturlussona.

– Pamiętam. W szkole uczyłem się na pamięć całych wersetów „Sagi o Inglingach”. Za recytację zebrałem wiele pochwał! – Alvar ucieszył się, że ma szansę zrehabilitować się trochę w oczach swego rozmówcy.

– Proszę, niech pan wsiądzie – zaprosił go mężczyzna. – Zdaje się, że przeżył pan ciężki czas. Był pan ranny na wojnie?

– Zgadza się. Dzięki za zrozumienie dla żołnierza – rzekł Alvar i wdrapał się na wóz. – Przyda się trochę wytchnienia obolałym stopom. Przeszedłem dziś szmat drogi. Prawda, co z tymi Inglingami, niech no ich wymienię. – Zaczął wyliczać na palcach: – Agne, Alrek, Erik, Ingjald, Alf, Jorund, Ane Stary, Egil Tunnadolg, Ottar Vendelkraka, Adils…

– Chwileczkę… – Przygodny znajomy powstrzymał go ruchem ręki. – Zaimponował mi pan, kapitanie, ale ci królowie wywodzą się z czasów niezbyt odległych. Tutaj chodzi o najstarszą gałąź rodu!

– Ależ w takim razie musimy się cofnąć w czasie o setki lat!

– Prawdopodobnie protoplastą rodu był Yngvi-Freyr, inaczej bóg Frey. Miał syna Fjolnera, ten zaś Sveigdera, potem następował Vanlande, Visbur, Domalde, Domar, Dyggve i Dag…

Alvar oniemiał. Pamiętał, co Bror szeptał w gorączce. Wprawdzie wówczas wydawało mu się, że słyszał „Vanland, Donald…” Dlaczego od razu nie skojarzył sobie tego z „Sagą o Inglingach”? Przecież znał ją prawie całą na pamięć!

– Chyba zaczynam rozumieć – wyszeptał. – Hulda… – zaczął, ale zreflektował się, że powinien pozwolić nieznajomemu trochę pobrylować. – Jak to było z Huldą?

Mężczyzna przyjął ten gest z wyraźną wdzięcznością.

– A więc Hulda była czarownicą, w jej żyłach płynęła fińska krew. Posłała po nią żona króla Vanlanda, która także pochodziła z kraju Finów, kiedy jej małżonek udał się do Uppsali, siedziby królów, i nie wracał stamtąd przez dwie zimy. Pragnęła się na nim zemścić. Wiedźma nasłana przez Huldę opętała Vanlanda, prawie doprowadzając go do obłędu. Towarzysze usłyszeli jego przeraźliwy krzyk i pospieszyli mu na pomoc. Omal jednak nie połamali nóg, gdyż wiedźma i na nich zesłała czary. Zawrócili więc, a wtedy ona udusiła Vanlanda.

– Uff – jęknął Alvar. Powoli zaczynały mu się wyłaniać kontury całej historii, jakkolwiek brzmiało to wszystko wielce nieprawdopodobnie.

Droga, którą jechali, prowadziła aż do pięknego wybrzeża. Alvar obserwował ptaki, które urządziły tu sobie postój w długiej wędrówce do ciepłych krajów. Nadeszła już jesień. Lasy przyoblekły się gdzieniegdzie w złotą szatę, choć nadal zieleń stanowiła dominującą barwę.

Bogaty gospodarz z wyraźną lubością ciągnął swą niesamowitą opowieść sprzed wieków:

– A potem wynikła sprawa z Visburem, synem Vanlanda. Prowadził on hulaszcze życie i uwodził cudze żony, skłócając ze sobą kobiety i ich synów. Jedną z kochanek obdarował cennym naszyjnikiem, który niegdyś dał w prezencie ślubnym swojej żonie. Synowie upomnieli się o własność matki, gdy Visbur ją porzucił. On jednak zwlekał ze zwrotem klejnotu. Wówczas synowie zdecydowali się szukać pomocy u Huldy. Ta rzuciła klątwę na cały ród. Złoty naszyjnik miał odtąd przynosić nieszczęście. Synowie zmówili się, że zabiją ojca. Huldę mieli po swej stronie. Przepowiedziała ona, że tak już pozostanie na zawsze w rodzie Inglingów: krewni wzajemnie odbierać będą sobie życie.

– No, a co się stało z Visburem? – ciekaw był Alvar.

– Synowie podburzyli jego towarzyszy, otoczyli chatę, w której spał, i podłożyli ogień.

– Tylko tego brakowało – mruknął Alvar pod nosem.

– Po nim władzę przejął syn Visbura, Domalde. On nie brał udziału w spisku dwóch braci, ale to w niego uderzyła klątwa Huldy.

– Zapewne i jego losy nie potoczyły się najlepiej?

– Oczywiście. W czasie jego panowania w Uppsali nadeszły lata nieurodzaju i w końcu jego własny lud złożył go w ofierze na ołtarzu.

Alvar miał już dosyć krwawej historii Inglingów. Zapytał więc:

– A co to wszystko ma wspólnego z tutejszym dworem?

– No więc według sag Hulda, która przybyła do Uppsali z dalekiej Finlandii, została za swe usługi hojnie obdarowana. Ale potem tamtejszy lud skazał ją na wygnanie za uprawianie czarów. Uciekła do kraju Sweanów, gdzie zabito ją i pogrzebano. Ludzie na dworze jednak udawali, że o niczym nie wiedzą.

Alvar, zwróciwszy oczy ku niewielkiemu pagórkowi, mówił jak w transie:

– Została pochowana w tym dziwnym kopcu na tyłach zabudowań, prawda?

– Eee, możliwe – trochę niepewnie odpowiedział mężczyzna.

Ale Alvar nie miał co do tego cienia wątpliwości. W tym kopcu ktoś grzebał – i to nie był ani borsuk, ani lis, lecz młodzi ludzie, poszukiwacze skarbów. Odnaleźli naszyjnik Huldy, który wiedźma wzięła jako zapłatę za czary. Schowali go w skórzanej torebce.

Alvar przypomniał sobie, że kiedy przechodził tamtędy, czuł wyraźnie czyjąś obecność.

Czy to była sama Hulda?

Zmarszczył czoło. Wydawało mu się, że zrozumiał wszystko, choć nadal niektóre szczegóły były dla niego niejasne. Jak to się stało, że ci, którzy pochowali tu Huldę, nie zabrali jej klejnotu? Dlaczego zagrzebali tak bezcenny przedmiot w ziemi?

Przecież ludzka chciwość i pazerność także przed wiekami nie była mniejsza. Nikogo by nie zdziwiło, gdyby zabójcy starej wiedźmy ograbili ją z kosztowności.

Coś się więc tutaj nie zgadza!

Ale i tak informacje, jakie przekazał mu napotkany mężczyzna, wiele mu wyjaśniły. Podziękował więc mu pięknie i pożegnał się.

Загрузка...