Trójka z chemii

Dzisiaj koniec roku szkolnego. Ula wpadła do mnie po cukier, bo jej wyszedł. Ja stoję nad garami – przyjeżdża Mój Ojciec i Moja Matka, razem, choć są osobno. Adam znowu pojechał, tym razem do Krakowa, wróci w niedzielę. Więc będziemy świętować przejście Tosi z klasy trzeciej do czwartej sami. Dlaczego on tak często wyjeżdża?

– Tylko się uciesz – mówi Ula, jakbym nie wiedziała.

– Z czego tu się cieszyć – mówię smętnie. – Z francuskiego trója, z matmy trója, z chemii trója.

– Daj spokój – mówi Ula. – Coś do cieszenia się musisz znaleźć, bo inaczej w ogóle ją zniechęcisz.

I idzie do siebie.

Tosia z dumą przynosi świadectwo. Rzuciłam okiem i starałam się ucieszyć, że w ogóle ma je w ręku. Mogło być gorzej. Potem przyjeżdżają moi rodzice. Mama wypakowuje ruskie pierogi ku głośnej uciesze Tosi. Ojciec żąda natychmiast świadectwa i odczytując je głośno w ogrodzie, próbuje powiedzieć Tosi, co by z czego miał, gdyby był na jej miejscu.

– Twoja matka też miała tróje, z chemii – dodaje z pewną nostalgią, choć jesteśmy w ojczyźnie.

Nie musiał tego mówić. Tosia wpada do kuchni, gdzie stoimy z mamą nad skwierczącą patelnią.

– Ty też miałaś tróję z chemii! – rzuca oskarżycielsko w moją stronę. – Tylko wtedy nie było jedynek! Byłaś jeszcze gorsza niż ja.

Ach, gdyby wiedziała, ile ja zdrowia poświęciłam, żeby choć tę tróję z chemii mieć, to nie rzucałaby pochopnie oskarżeń.

Mama przewraca pierogi na patelni drewnianą łyżką.

– Pamiętam, ile ty włożyłaś pracy, żeby mieć tę tróję – mówi. – Gdybyś pracowała cały rok, to nie musiałabyś zaliczać w ostatnim tygodniu szkoły. Prawdę powiedziawszy, to wtedy należała ci się poprawka.

Tosia nakrywa do stołu i woła dziadka. Mój Ojciec nie usiądzie oczywiście do stołu wtedy, kiedy go proszą, tylko wtedy, kiedy usiądzie. Tak było zawsze. Chwilowo stara się przekonać Zaraza, żeby do niego podszedł. Zaraz leży na stole w ogrodzie i ani myśli się ruszyć. Wreszcie siadamy wszyscy do obiadu.

– Zawsze lubiłem twoje pierogi – mówi Mój Ojciec do Mojej Mamy.

To na cholerę się rozwiodłeś, myślę sobie, aczkolwiek dobrze wiem, że to nie moja sprawa.

– To mogłeś się nie rozwodzić – mówi Tosia i podstawia talerz. Moja Mama milcząco nakłada pierogi.

– Pamiętam, jak twoja matka przyniosła świadectwo, tak, tak – mówi Mój Ojciec do Tosi. – Cudem jej się udało zaliczyć chemię. Gdybym wtedy był na jej miejscu…

A potem to już siedzimy i umieramy z przejedzenia. W każdym razie ja. I co słyszę?

– Córeczko, nie powinnaś była jeść tylu pierogów. Utyjesz.

Czy wszyscy się na mnie uwzięli? Czy ja mam umrzeć z głodu, gdy nad stołem unosi się wysublimowany zapach ruskich pierogów?

Tosia jest nieco spięta, bo ma przyjechać Jakub. Jakub zabiera Tosię do kina, i zażyczyłam sobie, żeby w końcu po prostu się przedstawił. Ten od Joli nie może czuwać nad moją córką, ale ja nie pozwolę jakiemuś obcemu facetowi jej skrzywdzić. A poza tym muszę wiedzieć, z kim ona się zadaje. W dodatku Tosia już nie chce jechać na obóz wędrowny, tylko ma inne plany, o których porozmawiamy, jak Adam wróci. Wiem, dlaczego. Bo myśli, że jej łatwiej z nim pójdzie, potem on mnie przekona i tak dalej. Jutro rano jedzie z córkami Uli i Krzysiem do Nowej Wrony na sobotę, wracają w niedzielę rano, tak jak Adam z Krakowa. No, zobaczymy.

Kiedy pojawia się Jakub, dobrze rozumiem swoją córkę. Jakub ma dziewiętnaście lat, jest świeżo upieczonym maturzystą, blondynem i ma piwne oczy na pół twarzy. Jest w dodatku lekko niedogolony. Niestety, taki przystojny mężczyzna fatalnie wróży. Tosia jak aniołek.

– To moja mama Judyta.

Jakub wyciąga do mnie dłoń, bardzo mocno ściska i uśmiecha się.

– Jakub. Była kiedyś taka wódka Judyta, Rebeka i Dawid.

Zatyka mnie. Ale tylko na chwilę.

– Nie wiedziałam, że jestem z trojaków. Tosia rzuca mi mordercze spojrzenie:

– Nie z trojaków, tylko z czworaków chyba. Jakub patrzy na Tosię z lekką przyganą, ale widać, że lubi on ją, ach, lubi, a mnie serce martwieje.

– Jeśli, Tosiu, moje drogie dziecko, jest prawdą, jakoby dzieci dziedziczyły choć w minimalnym procencie przymioty urody i charakteru po matkach, to twoja mama raczej wychowała się w pałacu niż w czworakach.

A więc nie tylko przystojny, ale również spostrzegawczy.

– Odwiozę Tosię przed jedenastą – mówi Jakub – cieszę się, że panią poznałem.

Tosia znika razem z nim w drzwiach, więc biegnę za nimi jak idiotka i tylko rzucam nerwowo:

– Bardzo proszę, niech pan jedzie ostrożnie!

– Mamo – mówi moja córka z taką prośbą w głosie, że się wycofuję.

O Boże, jeśli ja do chłopaka Tosi muszę mówić pan, to znaczy, że życie za mną. Wieczorem dzwoni Adam i pyta, jak Tosia. Niech lepiej zapyta, jak ja!

Tosia pobiegła skoro świt do Uli, bo mają jechać do tej Wrony z Krzysiem. Powstrzymywałam się, żeby też nie pobiec i nie poprosić Krzysia, żeby jechał ostrożnie. Ale odetchnęłam z ulgą, kiedy usłyszałam, jak Ula woła do nich zza płotu:

– Tylko jedź ostrożnie!

Wtedy postanowiłam się ucieszyć, że zostaję sama, choć jak na kobietę, która nie jest samotna, za dużo weekendów spędzam z Ulą. Ale skoro przyszło spodziewane lato, nie można narzekać. Ptaszki kwilą, roślinki roślinkują wszerz i wzdłuż, drzewka machają łapkami i w ogóle jest pięknie. Widzę, że i Ula za płotem jest tego zdania, bo chodzi sobie i patrzy, co by tu zrobić. Ja też mam dużo do zrobienia i nie wiem, od czego zacząć. Zostałyśmy z Ulą na wsi same, to trzeba coś wymyślić pożytecznego. Oczywiście, że wolałabym zostać sama z Adaśkiem, ale wtedy przyznałabym się do tego, że jestem całkowicie i bezwzględnie uzależniona od mężczyzny, a to nieprawda.

Myśli mi się najlepiej na hamaku. To znaczy, myślałoby mi się, gdybym nie zasnęła. Obudziłam się o dziesiątej i zdenerwowałam się, że tak marnuję czas. A potem zrobiło mi się słabo na myśl, że przyjedzie Adam i mamy we dwoje ustalać plany na wakacje. W przeszłości robiło mi się też słabo, ale z Tym od Joli w ogóle trudno się było dogadać. A tu miałam się cieszyć, i co? Ostapko w dalszym ciągu milczy. Jej telefon milczy również. Nie mam na to wpływu. Więc nasmarowałam ciało filtrami UV, Reńka mówi, że nie wolno bez filtra nawet na moment wyjść na słońce, i postanowiłam nie zajmować się tym, co mam zrobić, tylko zastanowić się, od czego zacząć. Zastanawiać się mogę przecież na słoneczku. I wtedy przyszła Ula.

– Cześć – mówi – mogę na chwilkę?

O, widzę, niedobrze jest. Przecież Ula wpada do mnie i nie pyta. Ja do niej wpadam i nie pytam. Czasami stoimy przy płocie, bo żadna z nas nie ma czasu, żeby wpaść, i gadamy z półtorej godziny przez siatkę. Ale żeby pytać? Ani chybi ma jakiś problem.

– Możesz – mówię i wyciągam drugi leżak.

Robię herbatę, na upał najlepsza herbata, i siadamy w ogródku.

– Ładnie na świecie – zagajam przyjaźnie, bo Ula milczy.

– No właśnie, ja w tej sprawie.

– Że ładnie na świecie? – pytam i nie rozumiem.

– No właśnie. Ładnie, ładnie, a zobacz, jak my wyglądamy.

Patrzę na Ulę, śliczna jak zwykle, siebie szczęśliwie nie muszę oglądać, ale to znaczy, że i ona do mnie pije. Patrzę spod oka na siebie – nic nowego.

– Ale o co chodzi dokładniej?

– Chodzi o to, że my mamy niezmierzone możliwości zadbania o świat i siebie i nic z tym nie robimy. Reńka robi – mówi Ula. – Może byśmy coś zrobiły?

– Możemy zrobić – zgadzam się, bo jestem w wypracowanym pogodnym nastroju.

Bo zobacz – tu Ula wyciągnęła jakieś luksusowe opakowanko – zobacz, co dostałam.

Patrzę i widzę, że to absolutnie cudowna maseczka do twarzy, która po prostu – tak wynika z ulotki – zrobi z nas szesnastki.

– O rany – zachwycam się.

– No właśnie – szepce Ula. – Co ja mam z tym zrobić?

No jak to co? Jest wyraźnie napisane, co robić, i sama bym się cieszyła, jakbym takie cudo dostała. Szczególnie, że lato przed nami, i w ogóle.

– Najwyższy czas, żeby coś dla siebie zrobić – mówię zupełnie poważnie.

– Ale rodzina wyjechała, a ja mam tyle roboty! – Ula patrzy w niebo i też nie jest szczęśliwa.

I wtedy nam wpadł do głowy ten cudowny pomysł. Wszystko idzie lepiej, jeśli się działa razem (nawet seks!). Ustaliłyśmy w mig, że dosyć tego marnowania życia, jest przecież pięknie na świecie, możemy wspólnie zrobić porządki w ogrodzie, Ula da mi trochę roślinek, a ja jej marcinki, jeszcze to i owo można rozsadzić, i na pewno znajdziemy czas na maseczkę, którą Ula się chętnie ze mną podzieli. Że nie ma co tak smęcić i włóczyć się bez sensu wte i wewte – najpierw zrobimy szybciutko porządek u Uli, potem u mnie, potem rozsadzimy roślinki, potem ugotujemy sobie coś zdrowego, potem weźmiemy prysznic, spotkamy się, nałożymy maseczkę i zrobimy sobie damski wieczór.

Rzuciłyśmy się do roboty. Najpierw wyjęłyśmy z ziemi roślinki do przesadzenia. Ula swoje, ja swoje, i odłożyłyśmy do wody. Na pewno się przyjmą, choć mogłyśmy pomyśleć o tym wcześniej. Teraz przystrzyżemy trawkę, zamieciemy tarasiki, przeniesiemy drewno na ognisko w jedno miejsce, wytniemy suche gałązki – przecież to żadna robota. Ach, jaka to przyjemność, wspólnie coś postanowić i wspólnie robić! Przed nami wieczór z maseczką, spokojny, miły, nikt nam nie będzie przeszkadzał, położymy się spać wcześnie, jutro zjemy razem śniadanie o świcie, nie będziemy marnować ani minuty!

Już do dziesiątej wieczorem zrobiłyśmy prawie połowę tego, co zamierzałyśmy. W ogrodzie. Domy nieruszone. Ale przecież mamy rano wstać, więc teraz szybciutko ogarniemy wnętrza i spotykamy się za pół godziny na maseczkę. Za pół godziny jestem przy odkurzaniu dużego pokoju, ale Ula krzyczy przy płocie, że spotkamy się za godzinę, bo ona nie zdąży.

Wtedy Borys zaczyna szczekać, bo Dasza przemknęła między nogami Uli i radośnie skacze przy płocie. Ja łapię Borysa, Ula Daszę i rozstajemy się na następną godzinę. Ostatecznie jest sobota i obiecałyśmy sobie miły wieczór, więc co to za problem. O jedenastej trzydzieści przychodzi Ula, wykąpana, z maseczką i blachą tarty. Ja biegnę pod prysznic. W ciągu następnego kwadransa Ula podgrzewa swoją pyszną tarte, a ja próbuję doszorować się po porządkach. Noc słodka za oknami, okna szeroko otwarte, nareszcie spokój, cisza, a my możemy zająć się sobą. Kiedy zjadłyśmy pyszniutką tartę, przyszedł ten moment, na który czekałyśmy cały dzień. Otwarcia genialnej maseczki, która uczyni z nas kobiety młode, piękne, szczupłe i tak dalej. Kiedy Ula zanurzyła dłoń w maseczce z zamiarem rozprowadzenia jej na twarzy, przypomniałyśmy sobie o wykopanych roślinkach, które do jutra na pewno zmarnieją i które natychmiast trzeba wsadzić do ziemi.

– Stop! – krzyknęłam. – Rozsada!

Ula w mig zrozumiała, co miałam na myśli. Pobiegła do garażu szukać latarki oraz przebrać się. Ja nie musiałam szukać latarki, bo wiem, że jej nie mam, ale wkładam robocze spodnie i biegnę do Uli. Borys razem ze mną, bo furtkę zostawiłam otwartą. Dasza na jego widok zachowuje się dość nieprzyzwoicie i za moment nasze oba psy biegają radośnie to po Uli roślinkach, to po moich. Noc ciemna, latarkę Ula znalazła, ale malutką, nic przy jej świetle nie widać. Idę po świecznik, na cztery świece, wiatru nie ma, a roślinki trzeba posadzić, najwyższy czas. Przychodzę ze świecznikiem, psy radują się sobą. Przysiadamy na tarasie Uli, bo Ula jeszcze nie wie, gdzie chce roślinki posadzić. Ale możemy się również zastanawiać z kieliszkami w ręku, bo to nie jest decyzja, którą podejmuje się ad hoc. Wracam do domu po resztkę wina z niedzieli, bo co tak będziemy się zastanawiać bez wina.

Noc gwiaździsta nad nami.

– Może tam? – Ula wykazuje filozoficzny spokój. – Może tuż przy berberysach? Będą ładnie kontrastować.

– Berberysy urosną – mówię z pewnym znawstwem. – i wtedy ci wyjdzie na ścieżkę.

– Masz rację – Ula jest zgodna. – To może pod dębem?

– Tam jest cień.

– Masz rację – mówi Ula. – To nie wiem gdzie.

Bierzemy świecznik i krążymy po ogrodzie. Przez siatkę przełazi Zaraz i wchodzi do kuchni Uli. Dasza głupieje, bo najpewniej myśli, że to Ojej, tylko cokolwiek innej rasy.

Kiedy już wiemy, gdzie wsadzimy roślinki, okazuje się, że nie wiemy, gdzie zostawiłyśmy łopaty. Szukamy łopat. Znajdujemy motykę i sadzimy roślinki, kopiąc motyką dziury. Potem podlewamy, żeby nam nie zmarniały. Jesteśmy brudne i zadowolone z siebie. Na wschodzie szarzeje. Jesteśmy nie tylko brudne, ale również głodne. Postanawiamy coś przekąsić, zanim udamy się na zasłużony odpoczynek.

Ach, jaka to frajda zjeść śniadanie o świcie! Kiedy świat się zaczyna i ptaki się budzą, i rosa skrzy się w pierwszych promieniach słońca! Siedziałyśmy z Ulą do siódmej, zachwycając się naturą. Potem poszłyśmy spać.

A potem przyjechał mężczyzna mojego życia i spytał, dlaczego marnuję życie w łóżku, skoro jest tak pięknie! I zupełnie nie rozumiem, dlaczego z takimi poglądami też się znalazł w łóżku, i to moim.

Загрузка...