Zadzwoniłam do Mojej Mamy i zapytałam, dlaczego do mnie nie dzwoni. Zadzwoniłam do Mojego Ojca i zapytałam, co by zrobił, gdyby był na miejscu mojej koleżanki, która pożyczyła w dobrej wierze komuś dużą sumę…
Ojciec przerwał mi w pół słowa:
– Ile potrzebujesz?
Zatkało mnie.
– Mogę mieć tysiąc, może półtora, urządza cię?
– Ojej, tatusiu – wystękałam w słuchawkę – to naprawdę nie chodzi o mnie…
– Gdybym był na twoim miejscu – powiedział Mój Ojciec, i poczułam się znowu silną osobą – to bym nie kłamał. Jak będziesz chciała pożyczki, to mnie uprzedź, muszę wyciągnąć oszczędności z książeczki.
Oto jak inteligenci dzisiaj żyją. Mój całe życie ciężko pracujący Ojciec może mi pożyczyć swoje oszczędności, wynoszące tysiąc pięćset złotych. Łzy zakręciły mi się w oczach, wobec tego ostro powiedziałam, że nigdy mi nie wierzy, i odłożyłam słuchawkę.
Tosia wróciła znad morza czarna jak Murzyn, wyszczuplona i szczęśliwa. Popatruję na nią spod oka, ale nie widzę śladów grzechu. A może przesadzam? A może ona jest rozsądna? A może z tym całym Jakubem pozostaje tylko w przyjaźni i cnotę straci dopiero po ślubie, choć była w Szwecji? Nie, to beznadziejny pomysł, aż tak źle jej nie życzę. Cieszę się, że wróciła przed naszymi urodzinami. Naszymi, to brzmi fajnie, choć to nieprawda. Adam ma urodziny trzy tygodnie później, ale jednak będzie parę osób, tylko parę. Tosia pomaga mi dzielnie przygotować przyjęcie. Przyjęcie będzie się składało ze smalcu, który właśnie robię, pierogów, które zrobi Moja Mama, alkoholu, który obiecał Mój Ojciec, sałatki, którą przyniosą goście, i czerwonego barszczu, który zrobił Hortex.
Tosia stoi razem ze mną w kuchni, gdzie na trzech patelniach topi się słonina. Do jednej z nich dodam w ostatniej chwili cebulę, do drugiej jabłko i cebulę, a do trzeciej nic. Tosia obserwuje mnie bacznie spod oka.
– Zastanowiłaś się, czy coś ze sobą zrobisz? – pyta mnie od niechcenia, a mnie o mało nóż nie wypada z ręki.
– To znaczy co?
– No wiesz – mówi Tosia, ale ja całkiem nie wiem.
– To znaczy co? – powtarzam uparcie, bo ostatecznie od kogo jak od kogo, ale od własnej córki na pewno usłyszę prawdę.
– Będę szczera – Tosia bierze głęboki oddech. – Nie jest z tobą najlepiej. Starzejesz się.
Ale mądralę sobie wychowałam! Wiadomo, że nie młodnieję.
– Ty też – rzucam śmiało razem z następną porcją cebuli do smalcu.
– Ja to co innego – mówi poważnie Tosia. – Chyba nie chcesz wyglądać gorzej niż Renia?
Nie chcę, ale wyglądam. Taka jest prawda, której nikt nie jest w stanie ukryć.
– Mamo – ton głosu Tosi jest proszący – zadbaj trochę o siebie. Jola na przykład…
Ale mnie zupełnie nie interesuje, co Jola na przykład. Zostawiam Tosię samą w kuchni i zabieram się do porządkowania mieszkania. Nie wiem, dlaczego dzieci są takie wobec rodziców. Nie mają obiektywnego spojrzenia, nie mówią prawdy, tylko do czegoś zmuszają. Nie, nie chcę być zmuszana do niczego.
Pojechałyśmy z Tosią po prezent dla Adama. On nie może nie dostać prezentu tylko dlatego, że ja mam długi. Mój Naczelny zapłacił mi siedemset złotych za tekst, więc będzie na rachunki i na prezent. Niestety, ani ja, ani Tosia nie mamy żadnego pomysłu, co kupić. Tosia mówi, żebym się nie martwiła, bo jak tylko znajdziemy się w sklepie, od razu będziemy wiedziały. Wzięła wszystkie swoje oszczędności, bo nieczęsto jeździmy na zakupy razem.
Postanowiłyśmy, że kupimy coś fajnego, coś, co i nam sprawiłoby przyjemność. Już w pierwszym perfumeryjnym sklepie kupiłam dla Mojej Matki buteleczkę perfum, to będzie jak znalazł pod choinkę. Tosia krzyknęła:
– To ja też sobie od razu kupię!
No i dobrze, bo przecież niecodziennie kobieta jest w sklepie perfumeryjnym. Przy okazji zobaczyłam to Kenzo, którego nie lubi Reńka, a które tak mi się podoba. No i kupiłam, bo jak znam życie, nikt na to nie wpadnie, a ja będę miała prezent, z którego się ucieszę. Korzystając z okazji, zaopatrzyłyśmy się też w kremy na noc i na dzień (promocja), tusz do rzęs (Tosia swój zgubiła, a ja nie mam), śliczne cienie do powiek (też nam się coś od życia należy) oraz olejek do kąpieli (wielka promocja). Nie mogłyśmy się zdecydować, co kupić Adamowi, i wreszcie Tosia powiedziała:
– Nie musimy przecież kupować mu kosmetyków, to takie banalne. Lepiej kupmy mu jakiś super pasek.
W sklepie z galanterią skórzaną przejrzałyśmy dokładnie wszystko i nie było tam nic ciekawego oprócz ślicznego damskiego paska, który jakby był szyty na mnie, i portfela dla Tosi.
– Nie martw się – powiedziała Tosia – chodźmy do sklepu z narzędziami.
I poszłyśmy. W sklepie z narzędziami nie było nic ciekawego, tylko jakieś głupie narzędzia, więc wyszłyśmy szybko, żeby nie tracić czasu.
Zahaczyłyśmy po drodze o gospodarstwo domowe, bo nigdy nic nie wiadomo. I rzeczywiście, trafiłam na szklanki z grubego szkła, które zawsze chciałam mieć, a Tosia wypatrzyła wazonik do swojego pokoju. Potem zrobiłyśmy sobie przerwę na kawę. Wypiłyśmy po soku pomarańczowym, i okazało się, że przy kawiarence jest sklep z odzieżą. Damską, ale co szkodzi zajrzeć. Nieczęsto mamy okazję pooglądać sobie ubrania. Nie, żebyśmy chciały od razu kupować, tylko po prostu popatrzeć. Niestety, jak tylko weszłam, zamarłam z wrażenia. Wisiała tam sukienka moich marzeń – głęboki oliwkowy odcień, puchata, do samej ziemi. Jęknęłam. Tosia popatrzyła na mnie z obrzydzeniem.
– Nie jęcz, tylko przymierz, to jest okazja – stwierdziła autorytatywnie.
Przymierzyłam, leżała jak ulał. Nie chciałam jej kupować, ale Tosia wytłumaczyła mi, że taka okazja może się nie powtórzyć i przecież mam też urodziny. Sama wybrała sobie dwie bluzeczki, do których musiałam się dołożyć. W sklepie z ubraniami męskimi nie było nic ciekawego oprócz fantastycznego blezera w kolorze śliwki, ale był za duży na Tosię, a Adam nie lubi śliwek.
Wróciłyśmy do domu zmęczone, ale zadowolone. Na dworcu kupiłyśmy od Rosjan prawdziwą lornetkę wojskową, Adaśko powinien się ucieszyć, bo to nie jest żaden praktyczny prezent, tylko prezent dla samej przyjemności.
Tosia, zabierając swoje zakupy na górę, powiedziała:
– Mówiłam ci, wystarczy tylko iść do sklepu, a pomysły przychodzą do głowy same.
Rachunki zapłacę ze zleceń.
A potem okazało się, że to były bardzo przyjemne urodziny. Wystawiliśmy głośniki na okno, Adam przyniósł pochodnie z Makro, ogród rozświetlił się ciepłym, przyjaznym światłem. Niektóre kwiaty dyni zamieniły się już w dynie i to wyglądało jak z filmu, naprawdę, Adaśko mój, nie zważając na obecność mojej własnej córki, tańczył ze mną przytulony pod gwiazdami i było tak, jak miało być od początku świata, od zawsze, nareszcie.
Zadzwoniła Ala, że absolutnie natychmiast musi mieć z powrotem pieniądze, jej matka zachorowała, i ma nóż na gardle. Jadę do Warszawy, podejmuję te nieszczęsne dziesięć tysięcy i oddaję. Może Adam nie będzie kupował komputera w tej chwili. Szymon jest na wakacjach. Tosia wyjechała z Tym od Joli. Sama! Jola niechybnie się ucieszyła, jak znam życie. Ten od Joli powiedział, że musi odpocząć. Wracam w te pędy do domu i siadam przed komputerem.
Jeśli nie zapłacę rachunku telefonicznego, to oszczędzę sto czterdzieści złotych. Jeśli nie zapłacę za elektryczność, będzie następne dwieście dwadzieścia. Pieniądze na rachunki trzymamy w szufladzie w kuchni. Może tak od razu nie wyłączą telefonu i światła. To już jest trzysta sześćdziesiąt. Z redakcji powinnam dostać przynajmniej osiemset dwadzieścia za te cholerne prace zlecone, za dodatkowe listy dwieście trzydzieści pięć, a jeśli pójdzie artykulik, który musiałam poprawiać całą zeszłą noc, to może Naczelny mi da ze trzysta. Nijak nie chce się uzbierać dziesięć tysięcy. Ojciec może pożyczyć dwa. Mało. Nie dam sobie rady. Nie mogę powiedzieć Adamowi, to jedno jest pewne. Siedzę przy komputerze następne dziewięć godzin.
Mąż Renki szuka kogoś, kto by wpisywał dane na dyskietki. Wpadł wczoraj po południu, pytał, czy może w redakcji jakaś maszynistka chce dorobić. Chce. Nie wie, że to ja. Jeśli zdążę na środę – zarobię kolejne trzysta dwadzieścia, i to wolne od podatku. Mało.
Kiedy Adam zasypia, podnoszę się i włączam komputer. Zabieram się do pracy dla Artura. Cyfry skaczą mi przed oczami. O trzeciej muszę skończyć, bo za często się mylę. Słyszę trzaśnięcie drzwi i podskakuję. Adam staje przede mną nieprzytomny, przeciera oczy.
– Czyś ty zwariowała?
Uśmiecham się.
– Nie mogłam spać. Wena mnie dopadła.
Wyłączam komputer i zasypiam jak zabita. Muszę to tylko dobrze zorganizować. I nie dopuścić, żeby Adam zobaczył wyciągi z banku.