Nareszcie sami

Nareszcie będziemy mieli całe dnie dla siebie. Oczywiście po przyjściu z pracy. Nikt nam nie będzie przeszkadzał, będziemy się wcześnie kłaść spać i wcześnie wstawać, przekopiemy ziemię pod płotem Uli i posieję szybko jakieś ziółka. Za późno. Kupię gotową bazylię w doniczkach i przesadzę. Adam naprawia kosiarkę – szósty raz w tym roku. Kosiarka ma silnik od pralki, noże zrobione przez jakiegoś nożownika od kosiarek, ale ciągle się tam coś wplątuje i przestaje działać. Stanął Adaśko przy mnie.

– Słuchaj, Jutka… – i zawiesił znacząco głos. Od tego zawieszenia głosu to mi się zawsze robi ciepło w brzuchu i lekko mięknie mi pod kolanami.

– No słucham – odpowiedziałam, bo też i co mam nie słuchać.

– Jakbyśmy tak zasłonili okna i udawali, że gdzieś pojechaliśmy, i nie zapalali światła, to wszyscy by myśleli, że nas nie ma, prawda?

Już wiem, co ma na myśli, bo czasami tak robimy. Jak jest Tosia, to nie możemy. Nie wiem, dlaczego mamy z tym tyle problemów, bo na przykład ani Renia, ani Artur nie muszą zasłaniać okien i udawać, że ich nie ma. Ula z Krzysiem też sobie normalnie idą do sypialni, kiedy chcą. A my musimy kombinować, choć nie ukrywam, że ma to swoje dobre strony i wywołuje lekki dreszczyk, który sprawia, że czuję się, jakbym brała udział w filmie erotyczno- thrillerowatym. Może gdyby się ze mną w końcu ożenił, czego oczywiście w ogóle nie chcę, to pewne rzeczy stałyby się dla mnie bardziej oczywiste. Oczywiście w ogóle tego nie chcę, żadnych ślubów, żadnych mężów, żadnych uzależnień od mężczyzny, niech sobie nie myśli!

– Może byśmy tak zrobili – szepczę.

I robimy. Mimo że początek lipca, Adam zapala w kominku. Zasłaniam okna, biorę kąpiel i wiem, że przede mną romantyczny wieczór z akcentem seksualnym, a na dodatek dziecka w domu nie ma, co czyni tę sytuację jeszcze bardziej pociągającą. Nie chcę myśleć, co teraz może robić Tosia. Wchodzę do sypialni, Borys rozwalony na łóżku. Wyganiam go do dużego pokoju, zapalam świeczkę, Adam kręci się po kuchni, otwiera wino, przynosi kieliszki. Pieniądze na koncie, teraz tylko mogę go przekonywać z czystym sumieniem, żebyśmy odłożyli urlop na przykład na zimę. Do zimy daleko. Adam staje nagi nade mną, matko moja kochana, mam nadzieję, że moja córka Tosia inaczej spędza wieczory niż ja!

Odsłaniam kołdrę gestem podpatrzonym w filmie amerykańskim, Adam wskakuje, zakopujemy się w pościeli, oplata ramionami moją (chciałabym móc powiedzieć: wiotką kibić) szyję i… zamiast romantycznego westchnienia słyszę:

– O cholera jasna! A co tu robi ta piaskownica?

Zrywa się i zapala światło. Rzeczywiście w nogach kupka piachu po Borysie w malowniczym nieładzie rozprzestrzeniła się na pół tapczanu. Cały romantyzm diabli wzięli, bo zabraliśmy się do zmiany pościeli. Po czym, radośnie chichocząc, wskoczyliśmy do czystego łóżka i zgasiliśmy światło. Paliła się tylko mała świeczuszka. Wyciągnęłam rękę po wino, a Adam rozłożył się jak basza.

– Nie wiem, czy w naszym wieku wypada robić takie rzeczy.

– Jakie? – zapytałam niewinnie i wypiłam wino.

– Nie pamiętam, co miałem na myśli. To skleroza – powiedział i szczypnął mnie w pośladek.

Wtedy zadzwonił telefon. Zamarliśmy.

– Odbiorę, ktoś zobaczył światło.

– Zabiję cię, jeśli nie wrócisz w ciągu dwóch minut.

Wyskoczyłam z łóżka, zła, że w takim momencie, o wpół do dziesiątej, kiedy przed nami romantyczny wieczór (pierwszy, odkąd Tosia wyjechała), ktoś akurat musi dzwonić. W ten sposób znakomicie obniżamy średnią krajową, jeśli chodzi o seks, która i tak pozostawia dużo do życzenia i którą dotychczas podnosiliśmy.

Wciągnęłam tiszert Adama i pobiegłam do telefonu.

– Halo?

– Masz chwilkę?

Nie, nie miałam ani chwilki do stracenia. Ostatecznie nie zawsze czeka w łóżku mężczyzna na trzydziestoośmioletnią kobietę i absolutnie nie miałam czasu na żadne głupie rozmowy telefoniczne. Dzwoniła Agnieszka i głos miała smutny jak sześć kilo ziemniaków do obrania.

– No jasne – powiedziałam, przypominając sobie z trudem, że muszę mieć dla niej czas, bo to ona mnie wspierała, jak ja byłam w trudnej sytuacji. – Poczekaj chwilkę. – Odłożyłam słuchawkę na stolik i pobiegłam do Adama.

– To Agnieszka, muszę z nią chwilę pogadać, ma problem – ucałowałam go w czółko i nalałam sobie wina. – Poczekasz?

– Jak Godot będę cierpliwy.

– Oni czekali na Godota, a nie Godot na nich, przypominam.

– Nie jestem pewien. W rzeczywistości mogło być inaczej. – Adam przekręcił się na bok i sączył wino. – Leć i wracaj szybko.

Z winem w ręce usadowiłam się w fotelu i złapałam słuchawkę.

Co się dzieje? – starałam się, żeby w moim głosie nie było zniecierpliwienia.

– Nie wiem, mam jechać czy nie jechać do Białegostoku?

O rany! Myślałam, że ten temat mamy już za sobą. Otóż Agnieszka trzy miesiące temu była służbowo w Białymstoku, gdzie jej firma ma oddział. W tym właśnie Białymstoku szefem public relations jest niejaki pan Gwidon. I pan Gwidon na bankiecie z okazji pięciolecia firmy Agnieszkę ostro emablował. Nawet całowali się przed hotelem w taksówce i Agnieszka musiała całą siłę woli skupić na tym, żeby go do tego hotelu nie zaprosić, na co bardzo nalegał. No i Agnieszka, która bez wątpienia bardzo kocha Grzesia, trochę się zadurzyła. Odbyłyśmy sześćset tysięcy rozmów w rodzaju: ja Gwidona nie kocham, ale ty nie rozumiesz, co to znaczy być całowaną od piętnastu lat przez jednego mężczyznę!

Tu mi trochę dokuczyła, bo to było przed epoką Adaśka (czeka na mnie, szybciej, Agnieszko!), ale rozumiem, że emocje wzięły górę, więc nie przywiązałam do tego specjalnej wagi. Potem jakieś esemesy, telefoniki, jak był w Warszawie, to się spotkali na kawie, i to by było na tyle. Niestety trzy tygodnie temu w jej macierzystej firmie w Warszawie odbył się zjazd wszystkich VIP- ów. Ale tym razem Gwidon już nie rzucał w stronę Agnieszki powłóczystych spojrzeń, tylko wziął sekretarkę do hotelu i ta sekretarka wyszła od niego rano. Agnieszka popadła w obłęd.

– On przecież się we mnie zakochał! – jęczała. – Jak on mógł mi to zrobić, na moich oczach?

Agnieszka przeprowadziła małe dochodzenie, okazało się, że Gwidon ma żonę, uroczego synka oraz słynie z jednonocnych kontaktów bez zobowiązań. A teraz znowu się szykuje wyjazd do Białegostoku i szef zapytał, czy ona jedzie, bo trzeba zamówić wcześniej pokój w hotelu.

– Nie jedź – odpowiedziałam prosto.

– Mam nie jechać? – w głosie Agnieszki usłyszałam zdumienie.

– Nie jedź – powtórzyłam.

– A mogłabyś to jakoś uzasadnić? Łatwo rzucić hop- siup.

– Jak nie pojedziesz, to będziesz zadowoloną, szczęśliwą z życia osobą, która nie ma wyrzutów sumienia w stosunku do swojego męża.

– Nie mieszaj w to mojego męża! – Agnieszka poczuła się dotknięta. Po chwili milczenia dodała smutno: – Ale jeśli nie pojadę, to będę zrozpaczoną, samotną i porzuconą osobą. Gdzie tkwi błąd?

– Nie jedź.

– Próbowałam rozmawiać z Mańką, ale ona powiedziała, że jestem nienormalna. Więc co mam zrobić?

– Nie jedź.

– Nie rozumiem cię. Ja po prostu szukam rozwiązania, a nie zaprzeczenia. Myślałam, że mi pomożesz.

– Nie jedź.

Podwinęłam nogi pod siebie i upiłam trochę wina.

– A to, że jedzie Aśka, to nie jest żaden argument?

– Nie? Ale jak nie pojadę, to będą mnie obgadywali. Sekretarka… Ale między nami powstała jakaś więź, a ty jesteś trywialna. Jak nie pojadę, jemu serce pęknie.

– Być może pęknie, ale nie przy tobie, tylko przy sekretarce.

– Masz rację. Lepiej byłoby, gdybym nie pojechała. To co mam robić?

– Nie jedź – powtórzyłam tępo.

– Czyli jeśli będzie następny służbowy wyjazd, to mam szefowi powiedzieć, że też nie pojadę? Czy jesteś w stanie powiedzieć mi coś innego, doradzić coś mądrego?

– Chciałabyś, żebym ci powiedziała: jedź? – zapytałam odkrywczo.

– Tak!

– Ale ja nie powiem. Nie jedź.

– Czy ty musisz być naprawdę aż tak niemiła dla mnie?

– Nie. Ale nie jedź.

– Jesteś monotonna. Będzie mi z tym zdecydowanie lepiej? Jestem beznadziejna, twoim zdaniem? Nie wiem, co robię? Powinnaś powiedzieć: jedź.

– Ale ja ci powiem: nie jedź. – Wino mi się skończyło i chciałam do Niebieskiego pilnie i natychmiast.

– Ale niby dlaczego? I na takie proste pytanie nie potrafisz odpowiedzieć prawidłowo? Są trzy pytania w przyrodzie, które chciałabym ci zadać. Czy istnieje Bóg, czy jest życie po śmierci i czy mam jechać? Czy może raczej nie? Na pierwsze dwa możemy sobie odpowiedzieć kiedy indziej. To co mam robić, ostateczna, krótka odpowiedź! W końcu udzielasz rad, prawda?

– Nie! – krzyknęłam w telefon. – Nie jedź! Jeśli twój mąż jest dla ciebie chwilowo nikim, to przyjmij do wiadomości, że Gwidon ma cię gdzieś!

– Skąd wiesz? – zmartwiła się Agnieszka. – Myślisz, że przez tę sekretarę? Ale chyba masz rację… Skoro był z tą wstrętną sekretarą. Jak ona się nie wstydziła… – Agnieszka brzmiała naprawdę smutno. Po chwili jej głos nabrał zdecydowanej barwy: – To znaczy, że powinnam pojechać i dać mu do zrozumienia, że między nami nic nie było, że jest mi obojętny. – Tym razem jej głos nabrzmiewał nadzieją.

Spojrzałam na zegarek. Dwadzieścia cennych minut minęło.

– Nie jedź. Jemu jest obojętne, co zrobisz. Nawet nie zadzwonił.

– I tak się nie mam w co ubrać.

– i bardzo dobrze, będzie ci łatwiej nie jechać. – Agnieszka zamilkła.

– To może nie pojadę – zabrzmiało w słuchawce. – No to pa, zdzwonimy się.

Wyjęłam wtyczkę telefonu ze ściany i wróciłam do Adama z pustym kieliszkiem w ręku. Leżał rozwalony w poprzek łóżka. W nogach spał Borys na dopiero co zmienionym prześcieradle. Świeczka skwierczała, knot zanurzył się w wosku. Do połowy pełny kieliszek stał na podłodze. Siadłam na łóżku i delikatnie dotknęłam ramienia Niebieskiego.

– Chodź, chodź, czekam przecież… – głos Adama był senny.

Zdmuchnęłam świeczkę i położyłam się obok niego. Przerzucił przeze mnie ramię, ułożył sobie wygodnie moją pierś w zgięciu łokcia i zasapał mi w obojczyk przytulnym ciepłem. Przez sen. Leżałam nieruchomo i zastanawiałam się, dlaczego kiedyś, dawno, dawno temu, bardzo pragnęłam mieć telefon. Cóż za bezsensowne pragnienie. A potem pomyślałam sobie, że mam nadzieję, że Tosia tak właśnie spędza wieczory. A potem zasnęłam.

Dlaczego, gdy byłam młodą kobietą dwudziestoletnią, nie chciałam się kochać rano, skoro to jest takie przyjemne? Nie wiem. Coraz częściej nie znajduję odpowiedzi na te i inne pytania, a przecież płacą mi za odpowiedzi. Może powinnam sama do siebie napisać?

Pojechałam do redakcji i zapukałam do Naczelnego.

– Kolega był na sesji “Playboya” – powiedział z niesmakiem. – Wie pani, że im, tym modelkom, podklejają pośladki skoczem?

– Po co? – zapytałam inteligentnie, bo przecież żaden skocz na świecie nie utrzyma pośladków w pozycji pionowej.

– Nie wiem. Podobno obrzydliwie to wygląda.- Naczelny był naprawdę zniesmaczony. – Tak, tak, życie rozwiewa złudzenia. A pani w jakiej sprawie, pani Judyto?

Wytłumaczyłam mu pokrótce swoje problemy finansowe i to, jak beznadziejnie wpłynęły na moją psychikę, mocno kajając się za poprzednie zachowanie i pogróżki, że zmienię pracę, i poprosiłam o jakieś dodatkowe zlecenia.

– Może by pani napisała coś o seksie? – ożywił się Naczelny, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, machnął ręką. – Nie, w tej sytuacji to bez sensu…

– Chętnie napiszę – wyjąkałam. Człowiek, który ma dług do spłacenia, może pisać nawet o seksie, choć byłabym tysiąc dwieście piętnastą osobą, która pisze o seksie. Gdyby wszyscy, którzy piszą, zajęli się teorią, nie praktyką… Aż przyjemnie pomyśleć.

– No to niech pani napisze. Chociaż właściwie byłbym za powrotem do stałych wartości w zmiennych kolejach losu – westchnął Naczelny. – Jak uratować związek, jak porozumieć się z partnerem… Teraz są takie książki… Niech pani napisze, okres urlopów, nikt nie pracuje – westchnął Naczelny i popatrzył w okno.

– Ja też muszę jechać na urlop. Co zrobić, takie życie. – Nie wydawał się zachwycony.

Podziękowałam i cichutko się wycofałam za drzwi. Oczywiście, że napiszę! Napiszę, będę pisać i pisać, muszę pracować, bo nie jestem w stanie żyć spokojnie z takim długiem. Po drodze do domu wstąpiłam do księgarni i kupiłam mnóstwo pożytecznych książek, które na pewno kupiłaby Brigdet Jones, gdyby była na moim miejscu. I tak wolę Adaśka niż Hugh Granta.

Jak go uwieść.

Jak go zostawić.

Jak go zanęcić.

Jak go zniechęcić.

Mizoginista i kobieta, która kocha.

Porozum się z partnerem.

Porozum się z mężem.

Porozum się z kochankiem.

Zrozum, co on mówi.

Zrozum, co on czuje.

Zrozum, czego on nie mówi i tak dalej.

Do tych książeczek pani na stoisku dodała mi dwie: Znaki zodiaku, jak się łączyć, by żyć długo i szczęśliwie, co mi się wydało pozycją najciekawszą. I jeszcze jedną książkę o seksie. Wydałam sto sześćdziesiąt cztery złote, bo zakupy zrobiłam w stoisku z tanią książką.

Napiszę cykl artykułów. Naczelny się zachwyci i poprosi mnie o stałą rubrykę. Przed oczyma duszy tańczyła mi w dużym lejaucie moja własna rubryka: “Judyta radzi”. Nie, beznadziejne, jak ktoś komuś coś radzi, to na pewno ludzie tego nie czytają. Judyta rozumie. Nikt w to nie uwierzy.

Judyta i ty.

Ty i Judyta.

Judyta, która nie radzi.

Judyta, która nie radzi nigdy nic nikomu.

Judyta, która sobie nie radzi.

Judyta cię zrozumie.

Ty, on i Judyta. Kochane trójkąty.

Ty w trójkącie z Judytą.

Twój partner i Judyta.

Miłość Judyty.

Adam i Judyta.

Judyta i Adam Niebiescy.

Ciekawe, jak by wyglądała nasza wspólna tabliczka z nazwiskiem na drzwiach? Nigdy bym oczywiście nie zmieniła nazwiska, a tym bardziej na nazwisko Adama, bo przecież Tosia nosi moje, to znaczy Tego od Joli, i mogłaby czuć się trochę obco, gdybym ja przypadkiem nosiła nazwisko Adama. Bo Tosia chyba tak szybko nie zmieni nazwiska. A ja też nie. Ponieważ nigdy za niego nie wyjdę, bo nie chcę. Nie będę nosiła żadnego głupiego nazwiska po jakimkolwiek facecie, nawet gdyby to miał być mój Adaśko!

Zdenerwowałam się trochę. Wszystko na mojej głowie. Adam miał podjechać na róg Marszałkowskiej i Jerozolimskich o piątej i wcale go nie ma. A tu nie można parkować. Nie będę się więcej z nim umawiać. A jeszcze tak niedawno mogłam na niego liczyć i był punktualny. I przecież wcale nie wzięliśmy żadnego głupiego ślubu, po którym mężczyźni zaczynają się spóźniać, rzucać skarpetki byle gdzie i nie naprawiać uszczelki pod zlewem, co Adaśko robi z zapałem i znawstwem socjologa, a czego nigdy nie umiał zrobić Ten od Joli.

Stoję na tym rogu jak głupia i naprawdę czuję się jak porzucona kobieta. Książki mi ciążą i na pewno wszyscy na mnie patrzą i myślą sobie: o, następna porzucona, naiwna baba. Nie będę z siebie robić pośmiewiska. Poczekam jeszcze dwie, trzy minuty i idę do kolejki. Oto jak poranny seks wpływa na mężczyzn. Patrzę na zegarek – jest siedemnasta czterdzieści. Uuuu, niedobrze. Ale trochę mógł na mnie poczekać. Kiedyś czekał. Ciekawa jestem, jak długo tu stoję? Z pięć minut? Właściwie nie mam po co stać dalej. Pojechał.

Dzidziu słodka, czy ty masz zegarek?

Odwracam się i widzę mojego kochanego Niebieskiego.

Wcale mu nie zrobię awantury, że się spóźniłam.

Rozkładam bezradnie ręce z dwoma ciężkimi reklamówkami z napisem “Tania książka”.

– Musiałem zaparkować przed Smykiem. Chodź – bierze ode mnie torbę z książkami i zagląda do środka. Na samym wierzchu Seks i wszystko, co o nim powinnaś wiedzieć.

Niebieski uśmiecha się, socjolog jeden!

– Trzeba było zapytać rano, a nie literaturę na ten temat kupować. Liczy się empiria. – Jak chce mi podokuczać, to mówi takie rzeczy.

– Empiria – zaczynam – to doświadczenie, więc…

Stukam go przyjaźnie w ramię i wcale nie wypominam, jak to wczoraj na mnie miał czekać z tym winem, bo Adam jest bardzo, ale to bardzo dobry. W ogóle nie wiem czasami, jak się przy nim zachować, bo nawet nie mogę się z nim pokłócić, w czym byłam niezła, jeśli chodzi o Tego od Joli.

Przyjeżdżamy do domu prawie wieczorem. Na zachodzie niebo rozlewa się w pomarańczową strugę. Siedzimy pod wierzbą i gryziemy kurczaczki z jakiejś jadłodajni, popijając sokiem pomarańczowym. Adam pije resztkę wczorajszego wina.

– Juta, czy ty serio mówiłaś, że nie chcesz nigdzie jechać na urlop? Będziemy sobie siedzieć w domu?

No i jednak człowiek spokojnie nie może zjeść, bo mu wypominają coś, co powiedział w chwili słabości. A może mu to na rękę, że nie chciałam jechać na tę Kretę?

– A ty chcesz jechać? – pytam ostrożnie.

– Pojechałbym… Ale…

Martwieję. Zaraz mi powie, że nie ze mną albo że chciałby z samym Szymonem, albo z byłą żoną, bo się za nią stęsknił.

– Szymon pilnie potrzebuje komputera. Pomyślałem, że jeśli naprawdę wolisz zostać, to byłoby na komputer dla niego z tych pieniędzy, co odłożyliśmy na wakacje, a my może byśmy skoczyli w zimie, tak jak chciałaś? Wziąłem stałe zlecenie w radiu, to szybko ten wydatek się zwróci… Co ty na to?

Co ja na to? Nic. Nie mogę mu powiedzieć, że jestem winna Ali pieniądze, i przyszło mi do głowy, żeby nakłamać, że Moja Matka albo Mój Ojciec pilnie chcą pożyczyć pieniędzy i czy możemy im… Nakłamię później.

– Jasne – mówię spokojnie – zróbmy tak. Teraz jest za gorąco w ciepłych krajach.

– Fajnie. Szymon się ucieszy. Zresztą myślałem, że Tosi też by się przydał własny sprzęt. Przecież ona już od roku ma zajęcia z informatyki, a ty jej nie pozwalasz korzystać ze swojego.

– Pozwalam – oburzam się. – Oczywiście, że pozwalam, ale w granicach normy.

– No tak – Adam łapie mnie za nogę. – Tylko norma u ciebie taka niewielka.

– Adam, to jest moja praca, a nie przyrząd do zabawy. Ile może być komputerów w domu? Twój, mój i jeszcze Tosi?

– No – potakuje Adam. – Stary komputer Szymona, gdyby mu powiększyć pamięć i twardy dysk, byłby całkiem niezły za całkiem niewielkie pieniądze. Jakieś tysiąc, tysiąc dwieście.

To tyle, ile miesięcznie będę spłacać przez następne dwa lata, jeśli dostanę tę cholerną pożyczkę w banku, żeby oddać Ali pieniądze. Boże drogi, co ja narobiłam?

Furtka skrzypnęła i wśród dalii pojawił się Krzyś. Machnął ręką w kierunku nieba.

– Chodźcie na małego grilla – powiedział. – Uczcimy ten zachód. I uczciliśmy.

Загрузка...