Musisz coś ze sobą zrobić

No i doszło do tego, że sam Adaśko powiedział do mnie:

– Ty coś wreszcie musisz ze sobą zrobić!

Jęknęłam, ponieważ kazał mi spojrzeć w niebo. Spróbujcie spojrzeć w niebo, gdy coś wam się stanie w szyję! To niemożliwe. Nie wiem, dlaczego akurat ze wszystkich osób, które znam, tylko ja mam coś z szyją. Może dlatego, że spędzam długie godziny przy komputerze, zamiast na przykład na grze w tenisa. Codziennie. Niezależnie od pory roku. Jasne, że wolałabym grać w tenisa niż siedzieć przed ekranem! Pocieszam się, że inni mają jeszcze gorzej. Na przykład moja koleżanka ze znajomej redakcji. Wszystkie gry im wykasował naczelny. Czy naczelny nie ma nic lepszego do roboty?

Adaśko wysłał mnie do lekarza. No, ale w każdym razie okazało się, że mam zwyrodniałe kręgi. Najpierw zwyrodniali mężczyźni, potem zwyrodniałe kręgi.

Adam przyjechał wczoraj z książką, bardzo pouczającą lekturą o kręgosłupie. Tłustym drukiem stało tam na okładce jak byk: Kluczem do zdrowia kręgosłupa jest jego pełna ruchomość. Siedzący tryb pracy powoduje, że kręgosłup traci swoją elastyczność. I tak dalej. A w środku wykaz ćwiczeń. Trudno. Postanowiłam ćwiczyć. Bez kasety, z książką w ręku. Ruch to zdrowie. Bardzo proszę. Po dziewięciu godzinach spędzonych przed komputerem muszę o siebie zadbać.

Ubrana w dres położyłam się na podłodze w pozycji wyjściowej. Leżę “na prawym boku, głowa na prawej ręce zgiętej w łokciu. Lewa dłoń oparta swobodnie o podłoże na wysokości brzucha”. Czemu nie? Nogi zgięte w kolanach. “Podnosimy złączone stopami nogi w górę, z jednoczesnym skrętem bioder”. Mogę to zrobić. Bardzo proszę. Nic łatwiejszego. Podnoszę.

Wtedy wpada na mnie Borys, który myśli, że jak ja leżę na podłodze, to robię to wyłącznie dla jego przyjemności, żeby się zabawić. Szczeka. Warczy. Łapie mnie za złączone stopami nogi. Podbiega i cofa się. Skacze! W życiu nie był bardziej zadowolony! Wstaję i wyrzucam go do przedpokoju. Kładę się na ziemi, na prawym boku, głowa leży na prawej, zgiętej w łokciu ręce. Pies w przedpokoju wyje. Wyje rozpaczliwie i drapie w drzwi. Podnoszę się. Rzuca się na mnie, jakby mnie rok nie widział. Przysiada. Próbuję rozsądnie przemówić mu do rozumu. Tańczy dookoła i szarpie moją nogawkę od dresu. Próbuję mu wytłumaczyć, że muszę ćwiczyć i żeby spokojnie się położył. Kładzie się spokojnie, wchodzę do pokoju, kładę się na prawym boku, głowa leży na prawej, zgiętej w łokciu ręce. Pies wyje. Nie zwracam na niego uwagi. Pies wyje. Podnoszę nogi.

– Judyta! – To krzyk z ogrodu.

Podnoszę się i otwieram drzwi na taras, Borys radosny jak skowronek wybiega. Przy płocie stoi Ula.

– Co ty robisz z tym psem?

Stosowniej byłoby zapytać, co pies robi ze mną. Borys stoi przy płocie i macha ogonem. Przepraszam za Borysa. Może jak się wybiega, da mi poćwiczyć.

Borys wchodzi cały do oczka wodnego i zaczyna się taplać. Nigdy tego nie robi, bo nie wolno! Wybiegam, krzyczę, ale już jest za późno. Borys utytłany po uszy wyciera się koło marcinków, akurat tam, gdzie jest sympatyczna glina. Drę się na niego i Borys w końcu łaskawie zauważa, czego od niego chcę. Otwieram szeroko drzwi i wracam do gimnastyki. Borys wbiegł przede mną i całe błoto wytarł w dywan, na którym zamierzałam się mimo wszystko położyć i zgięty łokieć podłożyć i tak dalej.

Wsadziłam psa do wanny i wykąpałam. Przez półtorej godziny szorowałam łazienkę. Przez piętnaście minut walczyłam z zapaćkanym dywanem za pomocą płynu do prania dywanów. Zostały plamy. “Niezrównany na dywany”. Dywan jest wilgotny, choć instrukcja mówi, że będzie suchy. Po godzinie sprawdzam. Nie jest. Potwornie boli mnie kręgosłup od dźwigania Borysa, plecy od szorowania łazienki i kolana od klęczenia na dywanie i czyszczenia plam.

Nie zrezygnuję! O nie! Nie tym razem! Nie, gdy chodzi o zdrowie. Ale najpierw muszę odpocząć, a poza tym bardzo chce mi się pić. Robię herbatę, przynoszę miednicę z gorącą wodą, włączam telewizor i wkładam nogi do miednicy. Bosko! Tylko troszkę odpocznę i zaraz zabieram się do gimnastyki kręgosłupa, który nie rozruszany grozi kalectwem.

Wtedy dzwoni Moja Mama i pyta, co słychać. Następnie pyta, dlaczego kąpię psa, skoro mam kłopot z kręgosłupem. Wylewam wodę z miednicy i idę do łóżka. Nigdzie nie było napisane, że nie można ćwiczyć w łóżku. Kładę się na prawym boku, prawą rękę zgiętą w łokciu podkładam pod głowę. Teraz trzeba tylko podnosić nogi złączone stopami.

Budzę się nad ranem. Zimno. Prawą rękę mam w dalszym ciągu pod głową. Kompletnie zdrętwiałą. Jest wpół do piątej. W pokoju śmierdzi mokrym psem. Światła zapalone. Na sekretarce cztery wiadomości, trzy od Adama. Że nie wróci, program się przedłuża, jedzie prosto z radia do pracy.

Boli mnie szyja, plecy, nogi, ręka i zaczyna mi pękać głowa. Wpuszczam do domu Zaraza i Potema, bo koty siedzą zdezorientowane na parapecie, gaszę światło i przykrywam się po uszy kołdrą. Nawet nie myję zębów.

Posprzątałam mieszkanie. Jak będę wracać o siódmej, na pewno nie będę miała siły na porządki. Przedpokój jest calutki upaprany czerwonawo- brudnawą ziemią. Buty Adama musiałam wrzucić do pralki, utytłane jak, nie przymierzając, pies Borys niedawno. Wzięłam zastępstwo za koleżankę, która jest na urlopie. Przez dwa tygodnie będę musiała dzień w dzień jeździć do redakcji i siedzieć tam od rana do wieczora. Ale też dostanę prawie połowę jej pensji. Adamowi powiedziałam, że mnie poprosił Naczelny w ramach obowiązków służbowych i innych poleceń, nad czym głęboko ubolewam.

– Myślałem, że teraz trochę odpoczniemy – powiedział Adam jakoś podejrzanie – nie musimy się martwić o pieniądze, a przecież wiedziałaś, że ten tydzień będę miał luźniejszy.

On myśli, że ja tak specjalnie, żeby nie być z nim. Wcale mi się nie uśmiecha praca od siódmej rano do siódmej wieczór – licząc dojazdy. Właśnie teraz, kiedy kończy się lato, ostatnie ciepłe dni, Tosia wraca niedługo z gór i znowu zacznie się kierat dnia codziennego. Ale w mojej sytuacji tysiąc pięćset złotych jest nie do pogardzenia.

Muszę. Spojrzałam na niego.

– Czy dzieje się coś, o czym nie wiem? – Adam nie spuszczał ze mnie wzroku i poczułam się osaczona.

– A co się ma dziać? – wzruszyłam ramionami. – Wszystko OK, ale przecież nie mogę powiedzieć Naczelnemu, żeby się wypchał.

– Dobra – Adam podniósł się z fotela. – Ale mówiłaś, że zawsze w wakacje jesteś mniej obłożona robotą. To może ja zajmę się tym komputerem dla Szymona…

– Nie! – krzyknęłam. – Poczekaj – dodałam spokojniej – kolega w pracy mi powiedział, że we wrześniu będą specjalne promocje, czekają na początek roku szkolnego – plątałam się w nadziei, że odciągnę uwagę Adama od pustego konta. A jednocześnie czułam przez skórę, że coś wisi w powietrzu. Nie miałam pojęcia co.

Pod koniec września będę miała dwa tysiące. I dwa pożyczy mi ojciec. Zrobię coś, żeby Adam w ogóle nie doszedł na ulicę, gdzie mamy bank.

– Co to za firma? – zapytał.

– Ojej, wiesz, że nie mam głowy do nazw. Ale jutro ci powiem. Wstrzymaj się – powiedziałam, starając się ze wszystkich sił, żeby te słowa zabrzmiały lekko i prawdziwie zarazem.

– Mogę się wstrzymać – powiedział Adam, ale patrzył na mnie w dalszym ciągu dość dziwnie.

Więc poszłam do pokoju i włączyłam komputer.

A potem usłyszałam z ogrodu Uli donośny śmiech Krzysia i głos Adama. No cóż. Sama jestem sobie winna.

Nie wiem, jak wytrzymam w redakcji i jak wytrzymam w kolejce. Nie mogę się schylać i nie mogę kręcić głową. Przyszła Renia. Mam wrażenie, ilekroć z nią rozmawiam, że coś przede mną ukrywa. Ale może jestem przeczulona, może wszędzie węszę niebezpieczeństwo, doświadczona przez Tego od Joli. Ale przecież nie myślę o nim często, a ilekroć widzę Renię, czuję niepokój i boję się o Adama. Renia rozsiadła się w kuchni, w pokoju mam rozłożoną robotę, parzę herbatę. Renia wyciąga i kładzie koło siebie na stole telefon komórkowy. Czerwony. To coś nowego. I okazuje się, że od męża. Nie poszła sobie sama samiutka do jakiegoś punktu sprzedaży, który reklamuje się, że dopłaca ci do wszystkich rozmów, bo jest taki dobry i tak o ciebie dba. Nie. Ona ten telefon dostała od męża. Zacny prezent od męża. Bez powodu, z wielkiej miłości. Troszkę jej pozazdrościłam. Ten od Joli, kiedyś w przeszłości, dużo by dał czasami, żeby mnie nie słyszeć. A jej Artur widać wprost przeciwnie. Bywa. Albo się coś zmieniło na lepsze w ich małżeństwie, albo wprost przeciwnie. Jeśli mężczyzna do późna siedzi w pracy, to znaczy, że nie przepada za domem, nie oszukujmy się.

Siedziała u mnie czterdzieści pięć minut. Zgadnijcie, ile razy zadzwonił? Pięć! Pięć, a to daje średnio jeden telefon na dziewięć minut.

– Z cytryną? – zapytałam, bo właśnie ugotowała się woda.

Bzyyyy, bzyyy, bzyyy.

– Misiu? To ja. Ja cię też. Jestem u Judyty, wpadłam na chwilę. Nie. Niedługo. Ja cię też. No to pa.

Robię herbatę. Czajnik szumi. Spędzam ze stołu koty, kładę dwie maty słomiane, wsypuję cukier do pustej cukierniczki.

– Mów, co słychać, tak dawno cię nie widziałam. – Wciąż się cieszę.

Bzyyy, bzyyy, bzyyy.

– Misiu? No to ja. Pijemy herbatę. Będę niedługo. Ja też tęsknię. Dobrze. Powiem. No to pa.

– Pozdrawia cię – mówi Renia.

Dziękuję, nalewam do szklanki esencji, znajduję dziwnym trafem niedojedzone orzeszki w miodzie i próbuję się skontaktować z Renią.

– Nie, nie jem orzeszków, Miś mówi, że mi tu przybyło.

Bzyyy, bzyyy, bzyyy.

– Misiu? Judyta podała orzeszki w miodzie, ale nie będę jadła. Ja cię też. Całuję. Pa.

Patrzę ja na nią, nic jej nie przybyło, raczej bym powiedziała, że ubyło – jeśli chodzi o rozsądek. Mnie by facet wykończył, telefonując co trzy minuty albo nawet co dziewięć. Choć gdyby Adam miał telefon, łatwiej byłoby się z nim porozumieć.

– Może wyłącz telefon? – proponuję nieśmiało.

– No coś ty, przecież on mi go kupił, żeby się ze mną w każdej chwili móc skontaktować. I rzeczywiście. Bzyyy, bzyyy, bzyyy.

– Misiu? To ja.

A kto, na miłość boską, miałby odbierać?

– No. Będę niedługo. Kończymy herbatkę. Co u Judyty? Chyba wszystko OK. Ja cię też. Pa.

Telefonik śliczny. Malutki. Co się, u licha, stało? Do tej pory mówiła o mężu rzadko i nigdy go o tej porze nie było w domu, a tu proszę! Odprowadzam ją do samochodu. Rzuca torbę na tylne siedzenie, zapala silnik, odwraca się, szuka, potem to szukane przykłada do ucha. Rusza. Odjeżdża.

No cóż, przynajmniej nie zdążyła mnie zdenerwować gadaniem o mężczyznach, co to mogą cię zdradzać, i w ogóle się nie zorientujesz, że cię zdradzają. Swoją drogą, jakby ten Artur był taki zakochany, to by wcześniej wracał do domu. Ona przecież bez przerwy jest sama. Nic dziwnego, że wymyśla tenisa w Warszawie.

Przypomniało mi się, jak byłam u Basi i jej męża na kolacji z Adamem, jeszcze w zimie. Są piętnaście lat po ślubie i postanowili to uczcić. Myśmy dawno zamówili wykwintne krewetki z czosnkiem, na ciepło, na maśle, a Basia jeździ paluszkiem po karcie, mąż zagląda jej przez ramię. A kelner stoi i czeka.

– To może najpierw pan? – kelner nie wytrzymuje tego czekania.

– O nie, ja po żonie – mówi Mężczyzna Jej Życia.

Ona wskazuje coś w karcie menu, on potakująco kiwa głową. No, pamiętam, jak sobie pomyślałam, że bez jego pozwolenia nawet zjeść biedactwo nie może tego, na co ma ochotę. I musiałam mieć w oczach coś, co kazało im się natychmiast wytłumaczyć.

– Wiesz – powiedział – dla mnie jest znacznie ważniejsze, co Basia zamówi. Ona zaś uśmiecha się.

– Od naszego pobytu we Francji.

Co tu jest do uśmiechania się, ja się pytam!

On:

– Cały czas zwiedzaliśmy zamki nad Loarą.

Ona:

– Byliśmy wykończeni i rzadko jedliśmy coś porządnego.

On:

– I postanowiłem zaprosić Basię na wspaniałą kolację.

Ona:

– Do cudownej knajpy.

On:

– i poszliśmy.

Ona:

– Ale kelner kiepsko po angielsku.

On:

– i karta dań tylko po francusku.

Ona:

– A my kiepsko po francusku.

On:

– i Basia zamówiła jakieś lespommes de…

Ona:

– A ty co innego…

On:

– Na szczęście.

Ona:

– Bo wiesz co? Ja nienawidzę tylko jednej potrawy. To są ziemniaki i sztuka mięsa w sosie chrzanowym. I właśnie to dostałam. Myślałam, że się rozpłaczę.

On:

– I ja musiałem to zjeść. Od tego czasu większą uwagę przykładam do tego, co zamawia moja żona. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że nie będzie jej smakowało i ja to będę konsumował.

Ciekawe, czego nie chce konsumować mąż Reńki, który zabezpiecza się, dając jej komórkę. Czerwoną.

Przyjeżdżam kompletnie złachana z pracy. Nie mam siły na nic. Wczoraj musiałam czekać na kolejkę prawie całą godzinę. Adam podstawił mi pod nos kanapki z żółtym serem i pomidorem, ale nie mam siły jeść.

– Trzeba było zadzwonić, to bym wyjechał po ciebie – powiedział.

Ale skąd ja miałam wiedzieć, siedząc w redakcji, że będzie taki korek w Alejach i że się spóźnię na kolejkę? Mężczyźni są zupełnie bez wyobraźni. Gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, to by usiadł, prawda?

Wzięłam kąpiel i postanowiłam poczytać w łóżku, mimo że jest dopiero dziesiąta. Nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Wstałam o szóstej i dalej byłam zmęczona. Szyją już w ogóle nie mogę ruszać.

Adaśko zadzwonił do redakcji o drugiej.

– Zamówiłem ci kręgarza – powiedział i podał adres na drugim końcu miasta. – Masz do niego absolutnie iść, bo wpisał cię wyjątkowo na dzisiaj. Przyjadę tam po ciebie.

W innych okolicznościach podejrzewałabym, że coś kombinuje. Byłam wzruszona, że ktoś o mnie zadbał, i oczywiście wcześniej wyszłam z redakcji i pojechałam na drugi koniec miasta. Drzwi otworzył mi cudowny mężczyzna, który kazał mi się rozebrać. Właściwie dawno nikt mi tego od drzwi nie proponował.

Okazało się, że wyskoczył mi taki kręg, co jak wyskoczy, to w ogóle nie wiesz, czy żyjesz. Bolało jak cholera, ale chiropraktyk nie takie rzeczy widział. Choć jak mnie nacisnął, zapragnęłam, żeby miał coś wspólnego raczej z wróżeniem. Ale on mnie próbował nastawić. Leżałam u niego na kozetce, a on boleśnie majstrował przy moim ciele. Gdyby jeszcze od tego się szczuplało!

Najpierw spojrzał na mnie i jęknął. Matko moja, dobrze, że Niebieski tak nie jęczy na mój rozebrany widok! Jęknął z powodu krzywizn. A potem mnie troszkę ponastawiał i powiedział, co i jak mam ćwiczyć. I to nie ma mieć nic wspólnego z callaneticsem, do cholery!

Ledwie człowiek zacznie nowe życie, które ma mu świetnie iść, już mu czegoś zabraniają! Dobrze, będę leżeć na dywanie i machać tymi nogami, tak jak mi kazał chiro, który nie wie nic o długu, o Reni i o tym, jakie mam kłopoty.

– Do szyi będziemy się dobierać później. – Jego głos jest stanowczy, więc mu wierzę.

– Na razie zajmę się lędźwiowym – dodaje wyjaśniająco.

Jest to obiecująca propozycja ze strony mężczyzny, nawet jeśli jest tylko naszym lekarzem.

– Gdyby pani odrobinę poprawiła stan mięśni brzucha – powiedział na pożegnanie chiropraktyk – to kręgosłup lepiej by się zachowywał.

No i proszę! Idź tu, człowieku, do lekarza, to ci tak przyłoży w twój czuły punkt, że nie musisz czytać pism kobiecych o dietach i z nich się dowiadywać, jaka jesteś beznadziejna przy Claudii Schiffer, o nie! Usłyszysz od niego, że jesteś kawałem tłustej baby i masz schudnąć.

Niestety to, że Adam przyjechał po mnie, nie osłodziło mi tej fatalnej wiadomości. Adam jakoś się inaczej zachowuje. Może rację ma Reńka i muszę schudnąć?

Загрузка...