Jechali po raz ostatni do domu, by odbyć wieczorną ceremonię. Najpierw picie herbaty i mleka w maleńkiej kuchni, dzień w dzień przedłużane w nieskończoność. Jak się okazało, jedzenie jednej jedynej kanapki można celebrować godzinami.
Potem kąpiel i skok na przygotowaną do spania kanapę. Pluszowy kot czekał już na miejscu. Następnie Gard zaczynał opowiadać wymyśloną przez siebie bajkę o Sindrem, samochodzie i kocie, każdego wieczoru tę samą: chłopiec ratował kota ze strasznej pułapki w ciemnym lesie. Pojawiał się też wielki i zły troll, ale na szczęście samochód Garda zawoził ich obu do domu i wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni. Tym razem posłużyli się nawet helikopterem, by umknąć trollowi.
– Jeszcze!
– Nie, już koniec! Teraz obejrzę sobie dziennik w telewizji.
– Ale tutaj!
– No, dobrze. Pod warunkiem, że odwrócisz się do ściany i zaraz zaśniesz.
O dziwo, wcale nie trwało to długo. Za każdym razem Sindre rzucał jedynie przez ramię przelotne spojrzenie, by upewnić się, czy Gard na pewno jeszcze siedzi, a potem układał się wygodnie i zasypiał.
Och, jak to wspaniale, że znowu będzie można być panem we własnym domu: palić – Gard właściwie niemal rzucił papierosy – nastawić głośno telewizor i nie zgadywać, co w nim mówią. Zapraszać do domu znajomych…
Może Anitę?
Nie myślał już o niej z takim entuzjazmem. Przestała mu się wydawać pociągająca. Jest seksowna, to prawda, ale chyba za dużo gada i głupawo chichocze.
Prawdopodobnie mimo wszystko zdołałby to wytrzymać. On po prostu musi spotkać się z jakąś dziewczyną, bo żyje jak mnich w celibacie.
Obudził się w środku nocy, gdy poczuł, że ktoś ostrożnie stara się otworzyć mu powieki. Ktoś, wstrzymując oddech, oddychał blisko niego.
– Co się stało, Sindre?
Gdy chłopiec usłyszał głos Garda, od razu się rozpromienił i bez chwili namysłu wdrapał się na łóżko.
– Wykluczone, nie możesz ze mną spać! Powiedz mi, co się stało?
– Troll!
Pięknie! Wpadł w dołek, który sam wykopał!
– No, dobrze, połóż się od ściany!
Zapalił nocną lampkę i przygotował miejsce dla chłopca. To ciekawe, ale do tej pory mały nie reagował w ten sposób na postać trolla z wieczornej bajki. Tego wieczoru zaś przytulił się do swego opiekuna tak mocno, jak tylko potrafił.
Mörkmoen, zgasiwszy światło, sam śmiał się z siebie w duchu, że oto leży na samym brzegu własnego łóżka, z twarzą wtuloną w jakiegoś wyleniałego pluszowego kota, przyciśnięty do spoconego ciałka dziecka, które na dodatek bezustannie wierzga, ściągając kołdrę z nich obu.
– Leż spokojnie, Sindre! I posuń się trochę, bo zaraz spadnę na podłogę.
Chłopiec zrobił mu miejsce. Nie chciał jednak zasnąć. Z lekkim ociąganiem spytał wreszcie:
– Czy tamten mężczyzna… czy on był trollem?
– Jaki mężczyzna?
– No, wiesz, ten, który wyszedł z wody. I powiedział, że zabierze Sindrego. I Tessi. Jeśli tylko go wydam.
Gard zastanowił się przez chwilę.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Chyba coś ci się przyśniło. Masz na myśli tego płetwonurka?
– Płetwonurka?
– No, tak, przedwczoraj. To byłem ja, Sindre, zawsze kiedy nurkuję, muszę ubierać się w taki strój.
– Nieee – powiedział powoli chłopiec. – To byłeś ty?
– Tak.
– Przestraszyłem się. Myślałem, że to ten zły mężczyzna, no, wiesz…
– Nie, nie wiem, o kim mówisz. Co za zły mężczyzna?
Sindre obrócił się i oparł głowę na dłoni. Wbił wzrok w twarz Garda.
– No, zły mężczyzna.
– Z telewizji?
– Nie. Spotkałem go na drodze. W lesie.
Gard westchnął.
– To wszystko tylko ci się przyśniło, Sindre. Nie spotyka się płetwonurków na drodze. A już na pewno nie w lesie.
Mały zamilkł. Znowu ułożył się wygodnie na ramieniu Garda.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Wreszcie dał się słyszeć cichutki spokojny szept:
– Mój tata!
Gard zdławił w sobie odruch gwałtownego protestu. Już po chwili równomierny oddech zdradził, że chłopiec zasnął. On zaś wiercił się i przewracał, próbując odzyskać skradzioną mu poduszkę, wypluwał włoski z kota, aż wreszcie, po długich zmaganiach, zasnął, balansując na skraju łóżka.
Mörkmoen wcale się nie spieszył z pożegnaniem, zostawiając chłopca w rodzinnym domu dziecka. Nie wyszedł z niego tak długo, dopóki nie stwierdził, że Sindre trochę się ożywił i zaprzyjaźnił z dwoma innymi chłopcami, na szczęście młodszymi od niego. Jeśli zatem ktoś w tej grupie miał grać rolę terrorysty, to na pewno mógłby nim być tylko Sindre. A to nie leżało w jego naturze.
Plącząc się, Gard wyjaśniał, że musi teraz wybrać się w długą służbową podróż, z której nie wróci prędko. W pierwszej chwili słowa te zabrzmiały bardzo ostro. Mały nie miał odwagi spuścić oka ze swego opiekuna nawet na minutkę, lecz już po chwili ciekawość dziecka podpowiedziała mu, że trzeba zajrzeć do wypełnionej po brzegi skrzyni z zabawkami. I nagle, gdy chłopiec był zajęty samochodzikami i zabawą z dziećmi, Gard powiedział „do widzenia” i zniknął.
Jestem wolny! Wolny! śpiewało w nim wszystko, gdy jechał swym czerwonym autem na północ.
W lusterku zobaczył dziecięcy fotelik. Poczuł skurcz w żołądku. Na pierwszym parkingu przy drodze zatrzymał się i schował go do bagażnika. Po czym ruszył pędem dalej.
Epoka Sindrego dobiegła końca.