ROZDZIAŁ XXV

Mali czuła się dziwnie, kiedy wjeżdżała na Klockargatan, przy której stały same luksusowe wille. Leżąca tuż obok jej skromna uliczka ze starymi, wysokimi budynkami, wyglądała na jeszcze bardziej poszarzałą niż zwykle.

I ona, i Gard byli wyczerpani psychicznie. To dopiero pierwszy konkretny ślad, który być może doprowadzi do Sindrego. Wszystkie dotychczasowe poszukiwania i błądzenie po omacku, by przybliżyć się do prawdy, kosztowały ich więcej, niż potrafili wytrzymać.

– Jeśli chcecie, możecie mi, oczywiście, towarzyszyć – powiedział Brustad. – Ale ani słowa o Sindrem! Natrafiliśmy na ślad skradzionych pieniędzy i chcemy tylko porozmawiać z Lomannem o różnych poszlakach. Jasne?

Oboje skinęli głowami, ale tak naprawdę nie bardzo rozumieli, co komisarz zamierzał.

Willa dyrektora banku była zbudowana w starym, dobrym stylu. Z pewnością należała do rodziny jego żony. W holu zauważyli, że komisarz wziął do ręki coś, co leżało wciśnięte do na wpół otwartej szufladki na rękawiczki. Wyglądało to na mapę…

Wskazano im drzwi do salonu, w którym czekała na nich pani Lomann, ubrana z nienaganną, lecz dyskretną elegancją.

Co za zimne oczy! pomyślała Mali. Gard zaś stwierdził bez wahania, że ta dama nie ma pojęcia, co to jest poczucie humoru.

A tacy ludzie, jak wiedział z doświadczenia, są najgorsi.

Brustad nieco mgliście wyjaśniał gospodyni powód ich wizyty.

– Mój mąż jest w banku – stwierdziła krótko dama. – Proszę udać się tam.

– Nie chciałbym go niepokoić, zwłaszcza że pani mąż po ostatniej chorobie na pewno potrzebuje teraz spokoju. Poza tym słyszeliśmy, że jutro wyjeżdża…

– Wyjeżdża? – spytała pani Lomann, lekko unosząc brwi. – Z pewnością na jakąś krótką konferencję. To często mu się zdarza, ale wówczas przed wieczorem zawsze jest z powrotem.

Komisarz uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem.

– Już byliśmy w banku. Mąż jeszcze nie dojechał, pomyśleliśmy więc sobie…

– Nie dojechał? Przecież wyszedł rano o zwykłej porze.

– Z pewnością teraz jest już na miejscu – pospiesznie dodał komisarz. – Czyli najlepiej będzie, jeśli udamy się tam znowu. Nie będziemy zatem dłużej przeszkadzać. Ale, ale… – powiedział jak gdyby od niechcenia w stylu porucznika Columbo, stojąc już przy drzwiach. – Istnieją pewne poszlaki wskazujące na to, że złodzieje byli na tyle bezczelni, że wykorzystali dobre imię dyrektora Lomanna, by stworzyć dla siebie alibi. Prawdopodobnie ukryli zrabowane pieniądze gdzieś w jego posiadłości. Czy mają może państwo letni domek?

Pani Lomann ściągnęła brwi.

– Co może mieć wspólnego…? Tak, mam domek letni w Gudbrandsdal…

Gard zauważył, że pani dyrektorowa powiedziała „mam”, a nie „mamy”. Chyba rzeczywiście niełatwo być mężem takiej żony!

Brustad dokonał błyskawicznej analizy sytuacji. Sindre zniknął wczoraj po południu, Lomann wyszedł z domu dzisiejszego ranka o tej samej porze co zawsze… Czyli ten wariant nie był realny. Podejrzany nie zdążyłby pokonać tak długiej trasy.

– A może jeszcze coś bliżej? Gdzieś nad jeziorem?

– Nie. Kiedyś wynajmowaliśmy co prawda… ostatnim razem trzy lata temu.

– Gdzie?

– W Hurumlandet. Ale teraz już tam nie jeździmy. Po nas mieszkały tam niewątpliwie dziesiątki osób.

– Z pewnością. Nawiasem mówiąc, ja też kiedyś wynajmowałem domek w Hurumlandet. Może nawet ten sam?

Pani Lomann nie odpowiedziała uśmiechem na uśmiech komisarza.

– Nie sądzę. My wynajęliśmy go przez Excelsior. To bardzo ekskluzywna agencja nieruchomości.

– No, tak, to rzeczywiście nie mógł być ten sam – roześmiał się Brustad. – A czy pan dyrektor nie ma gdzieś w pobliżu miasta ziemi należącej do jego rodziny czy czegoś w tym rodzaju? Informacje wskazujące na ukrycie pieniędzy w jego posiadłości są bowiem bardzo wiarygodne. Przy czym ta willa tutaj na pewno nie wchodzi w grę.

– Nie, mój mąż wywodzi się z miasta. Poza tym, szczerze mówiąc, nie najlepiej czuje się na wsi.

– Rozumiem. Dziękujemy pani i przepraszamy za najście! Aha, pani będzie uprzejma nie wspominać o naszej wizycie małżonkowi. Uzyskaliśmy potrzebne nam informacje. Szok wywołany wiadomością, że złodzieje posunęli się jeszcze do szargania jego opinii, mógłby okazać się dla niego zgubny. Przecież był tak bardzo chory.

– Oczywiście. To miło, że ma pan wzgląd na zdrowie mojego męża. Do widzenia.

– Uff! – odetchnął z ulgą Brustad, znalazłszy się w samochodzie. – Czuję się zmrożony na kość.

– Zauważyliście? Ona w ogóle nie ma pojęcia o tym, że Lomann jutro wyjeżdża! Nie wiedziała też, że dzisiaj tak późno przyszedł do banku. Zdaje się, że porozumienie nie należy do najmocniejszych stron tego małżeństwa.

Gard siedział pogrążony w myślach.

– Czy w telewizji i radiu podawane są komunikaty o zaginięciu Sindrego?

– Zostaną odczytane dziś wieczorem. A w gazetach pojawią się jutro rano.

– Jutro rano – jęknęła zdesperowana Mali. – To jeszcze tyle godzin. Jeśli nie odnajdziemy go do tej pory, mój mały chłopczyk jeszcze tak długo będzie zupełnie sam. Jest na pewno śmiertelnie przerażony.

Pozostali nie wypowiedzieli głośno tego, co myśleli: że były niewielkie szanse na to, by znaleźć Sindrego przy życiu.

– Dlaczego wypytywał pan tak dokładnie o ten wynajmowany domek? – spytał Gard komisarza. – To było tak dawno temu.

– Mieszkałem kiedyś w Hurumlandet. Są tam ogromne, niezmierzone pustkowia, porośnięte krzewami jeżyn i innymi zaroślami. Zanim tu przyjechaliśmy, moi ludzie zdążyli sprawdzić stan pogody w najbliższej okolicy. Akurat tam padało dziś rano. Poza tym, czy nie zwróciliście uwagi na mapę, która leżała wetknięta do szuflady szafki w przedpokoju?

– Zauważyliśmy, że bardzo pilnie się pan jej przyglądał.

– Była otwarta na Hurumlandet. Dlatego właśnie tak bardzo interesowałem się domkami letnimi, o których mówiła pani Lomann.

Skręcili w stronę miasta.

– Ale co on mógłby tam robić? – dziwił się Gard. – Przecież nie wynajmuje już tego domku.

– Czy pan nie rozumie, że człowiek bezwiednie szuka schronienia w miejscach, które zna? Lomann to zasiedziały mieszczuch, poza miastem czuje się kompletnie zagubiony i bezradny, ale tam bywał już nieraz i doskonale wie, gdzie można by ukryć takiego małego brzdąca jak Sindre.

– Jedźmy tam! Natychmiast! – zawołała Mali.

– Spokojnie! Hurumlandet jest bardzo rozległe. Najpierw odwiedzimy Excelsior. O, właśnie dojechaliśmy. Poczekajcie na mnie w samochodzie.

Kiedy Brustad zatrzasnął za sobą drzwiczki, Gard odwrócił się i ujął czule dłonie Mali. Nie mogła zapanować nad nimi: bezustannie zaciskała je mocno lub pocierała jedną o drugą bądź też dotykała nerwowo wszystkiego wokoło.

– Chyba trafiliśmy w końcu na jakiś ślad. Wreszcie coś konkretnego, to bardzo pomaga, prawda?

– Tak. Ale wprost boję się pomyśleć…

– I nie myśl! – powiedział zdecydowanie Gard. – Lomann był tam prawdopodobnie dwa razy. Wczoraj i dzisiaj. To znaczy, że można mieć nadzieję. Nie uważasz?

– Może. Ja już dłużej tego nie wytrzymam!

– Spokojnie. Brustad wie, co robi.

– Ale to wszystko trwa tak strasznie długo! Tyle tych formalności!

Właśnie w tym momencie wrócił komisarz.

– Mam adres domku! – oznajmił z triumfem. – Od czasu, kiedy wynajmowali go Lomannowie, zapodział się gdzieś klucz do niego. Ciekawe, prawda? Zadzwoniłem już do moich ludzi i na miejscowy posterunek policji. Jedziemy!

– Do Hurumlandet?

– Tak jest. Jedziecie ze mną?

– A jak pan myśli?

Загрузка...