Gard był zdumiony efektywnością działania policjantów. Brali pod uwagę najrozmaitsze możliwości, niczego zdawali się nie wykluczać. Niezwykle cenne okazały się także jego informacje, które przekazał młodemu komisarzowi. Minął już wieczór i noc, przez cały czas nie ustawały gorączkowe poszukiwania, niestety wciąż bezskuteczne.
– Słyszałem, że pan też jest płetwonurkiem? – zwrócił się do Garda komisarz Brustad. – Wobec tego może mógłby nam pan pomóc, kiedy nasi ludzie będą schodzić pod wodę przy murze za lasem?
– Oczywiście – potwierdził Gard – Chyba wiem, w którym dokładnie miejscu Sindre zobaczył swojego trolla wynurzającego się z wody. Domyślam się, że zależy wam na ustaleniu, czego to chłopcu nie wolno było powiedzieć, nie mylę się, prawda?
– Tak, właśnie tak. W ten sposób bowiem dotrzemy może do sprawcy. A przez niego do Sindrego.
Gard poczuł się nagle nieopisanie zmęczony. Ostatnie godziny bardzo go wyczerpały, przez cały czas nerwy miał napięte do granic możliwości.
– Ufam, że znajdziecie go w porę. Ten chłopiec znaczy dla mnie więcej niż ktokolwiek inny.
Brustad spytał ostrożnie:
– To pana syn?
– Co takiego? – mężczyzna oprzytomniał nagle. Po chwili wybuchnął rozgniewany: – Co to ma do rzeczy? To nie jest mój syn i nie rozumiem, dlaczego wszyscy ciągle o tym mówią. Nie jestem ani jego ojcem, ani żadnym innym krewnym!
Po chwili opanował się.
– Przepraszam za ten wybuch. To po prostu nerwy. Te bezskuteczne poszukiwania wyprowadziły mnie trochę z równowagi. I powtarzam, Sindre nie jest moim synem.
– Rozumiem. Mali Vold to atrakcyjna dziewczyna.
– Nie, nie – zareagował z wyraźnym zniecierpliwieniem Gard. – To nie tak. Zaprzyjaźnieni jesteśmy my: Sindre i ja. Jego matka jest ładną biedną kobietą i ma teraz ogromne zmartwienie. Nie zasługuje na to, by poddawać ją takiej próbie.
Popadł w zadumę. Mali… Przecież ona jest dla niego już nie tylko matką Sindrego. To spokojna i niezwykle wrażliwa kobieta, którą – jak nieoczekiwanie stwierdził – bardzo, bardzo lubi.
Czy rzeczywiście nieoczekiwanie? Przecież w ostatnim czasie myślał o niej naprawdę często. Ale to wcale jeszcze nie znaczy, że ona jest w jego typie, bynajmniej. Gard zastanawiał się, co mógłby dla niej zrobić.
A teraz nagle wszystko stało się przerażające, niezrozumiałe i tragiczne.
Komisarz Brustad rzekł:
– Mali Vold zdołała sobie przypomnieć, że ten epizod ze szczeniakiem wydarzył się około trzeciego kwietnia. Sprawdzamy, czy w tamtych dniach popełniono może jakieś morderstwo lub jakieś inne przestępstwo. Nie wykluczamy przemytu, skoro wszystko działo się nad morzem.
– Rozumiem. Czy nie znaleźliście jeszcze żadnych śladów srebrnoszarego samochodu?
– Nie. Spisujemy wszystkich właścicieli takich aut, jednakże fakt, że nie znamy jego marki, niezwykle utrudnia nam dochodzenie. Jakiś smyk z przedszkola uważa, że to mógł być mercedes, nie jest jednak pewny. W dzisiejszych czasach mali chłopcy świetnie się znają na markach samochodów. Skoro więc żaden z nich nie potrafił jej określić, może to oznaczać tylko jedno: auto sprawcy należy raczej do rzadko spotykanych. Mimo to nie możemy tego przyjąć za pewnik.
Przez kilka sekund siedzieli w milczeniu, z prawdziwym niepokojem myśląc o niebezpiecznych sytuacjach, w jakich mógł znaleźć się Sindre. Widzieli je oczyma wyobraźni.
– Chyba raczej nie powinniśmy się spodziewać żadnego listu ani informacji od porywaczy na temat okupu – wyraził głośno swą wątpliwość Gard.
Młody komisarz Brustad potwierdził jego przypuszczenie:
– W tym przypadku z pewnością nie. No bo kto miałby go zapłacić? Przecież widać, że Mali Vold nie jest bogata. Za tym wszystkim musi kryć się coś zupełnie innego.
Gdy pojawili się płetwonurkowie, Mörkmoen, który zawsze miał swój sprzęt w samochodzie, ruszył razem z nimi w stronę lasu.
Morze było tego dnia niespokojne. Ciemne chmury wisiały nisko ponad powierzchnią wody, ukazującą białe zęby fal.
Gard i dwaj płetwonurkowie z policji przystąpili do dokładnego badania wytyczonego fragmentu morskiego dna, wskazanego uprzednio przez Mörkmoena.
Nabrzeże było kamieniste i raptownie schodziło w dół. Przeszukawszy szybko dno tuż przy plaży, posuwali się powoli w głąb morza ponad osobliwą mieszaniną kamieni, rozgwiazd i starych rupieci.
Gard czuł się wdzięczny, że wreszcie może coś robić. Dotychczas lubił ten swój niebezpieczny zawód – i wszystko, co się z nim wiązało. Z upodobaniem realizował różne zlecenia, jakie otrzymywał jako płetwonurek: uczestniczył już w odnajdywaniu wraków i odkrywaniu skarbów, ale nie odmawiał też wykonywania prostszych prac w mniejszych zbiornikach wodnych.
Lecz tym razem nie czuł przyjemności. Czas uciekał jak szalony, a każda minuta oznaczała życie lub śmierć. Garda doprowadzała do rozpaczy własna bezradność wobec faktu, że Sindre znajduje się nie wiadomo gdzie, zupełnie sam i na pewno jest śmiertelnie przerażony. Byleby nie było za późno…
Aż jęknął na myśl o tym. Jego wzrok ślizgał się uważnie po pokrytym szlamem zielonobrązowym dnie morskim. Przypomniał sobie duże, pytające oczy chłopca, czuł jego ciepły, wilgotny policzek przy swoim i słyszał jego radosny śmiech.
Gard Mörkmoen nawet nie wyobrażał sobie, że dwie tak różne istoty może połączyć tak wielka wspólnota.
A teraz oto jakiś łotr przeciął brutalnie więź istniejącą między nim a tym małym, pełnym ufności chłopcem. Być może właśnie w tej chwili Sindre czeka gdzieś na swego przyjaciela, nie rozumiejąc, dlaczego go nie ma.
Jeśli jeszcze…
Nie, nie wolno tak myśleć!