ROZDZIAŁ XIII

Mali biegała nerwowo po kuchni, wykonując wiele niepotrzebnych czynności, ale zupełnie nie mogła się skupić. Co robi tutaj ta sól, właściwie po co ją tu postawiła? Godzina, która może być godzina…? Za piętnaście czwarta. A ona nie zrobiła jeszcze nawet sosu.

Deser… desel, jak mówi Sindre. Czy zdąży wystygnąć? Naprawdę kiepska ze mnie gospodyni, wszystko idzie mi jak po grudzie.

Za to stół był już odświętnie nakryty białym obrusem z zielonymi i fioletowymi dodatkami. Na trzy osoby…

Żeby on tylko źle nie zrozumiał tego zaproszenia na obiad!

Mali stanęła nagle jak wryta z drewnianą łyżką w ręku.

Nie zrozumiał źle? A czy ona nie widziała w Gardzie Mörkmoenie ojca dla Sindrego? Przecież niebezpieczeństwo już minęło, a on widocznie polubił chłopca, bo w przeciwnym razie już dawno zakończyłby tę znajomość. Nie zrobił tego, wręcz przeciwnie.

Badała samą siebie, gruntownie i bezwzględnie. Jej zaproszenie naprawdę nie było niczym innym niż uprzejmym gestem. Ale mogło zostać zinterpretowane inaczej. Gard Mörkmoen rzeczywiście trochę się zawahał…

Może więc nie powinna przygotowywać tak wystawnego obiadu? Jeśli na określenie „wystawny obiad” zasługiwały kotlety i kompot… Może powinna zdobyć się na nonszalancję i podsunąć mu talerz z całkowicie obojętną twarzą? Dać mu jasno do zrozumienia, że ona naprawdę nie zamierza…

Roześmiała się głośno. Nie, na pewno nie powinna się tak zachować. Po prostu musi podejść do tego ze spokojem.

Przeraziła się. Na schodach słychać było kroki! Już wracali? W panice zerknęła przelotnie w lustro. Potargana i czerwona na twarzy, wyglądała jak prawdziwa zabiegana mamusia. Z całą pewnością w niczym nie przypominała wyniosłej i chłodnej pani domu.

Ach, nieważne! To przecież tylko Gard Mörkmoen!

Tylko?

Głos Sindrego odbijał się echem na klatce schodowej.

– No, chodź! My tu mieszkamy, mama i ja. O, widzisz, tam stoi mój stary wózek, ale nie jest już mi potrzebny, wiesz?

Jak ładnie i wyraźnie mówi mój mały chłopiec, pomyślała Mali. I na dodatek jak dużo!

Męski niski głos odpowiedział coś krótko. Po czym znowu odezwał się Sindre:

– Dzień dobry, ciociu Nilsen! To ja i mój tata!

Tylko tego brakowało! Mali zrozumiała, że będzie musiała to i owo wyjaśnić.

Odezwał się dzwonek do drzwi. Otworzyła je szybko.

– Cześć! Wchodźcie, obiad będzie gotowy za chwilę.

I natychmiast znowu zniknęła w kuchni, by ukryć rozpalone policzki.

Mały poczłapał za nią.

– Dziś będzie desel – oznajmił gościowi. – Wiesz, mamo, widzieliśmy, jak startował odrzutowy samolot.

– Pojechaliśmy jeszcze na chwilę na lotnisko – wyjaśnił Gard, by uniknąć pytań o plażę.

– To dla Sindrego wielkie przeżycie – uśmiechnęła się z wdzięcznością Mali.

Mężczyzna wyglądał na zadowolonego.

– Czy nie miałaby pani nic przeciwko temu, żebyśmy mówili sobie po imieniu? – zaproponował.

– Oczywiście że nie.

– No więc, twój syn mnie adoptował. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.

Kobieta bąknęła coś nieporadnie, nie mogąc znaleźć odpowiednich, wystarczająco lekkich słów i znowu zniknęła w kuchni.

Gard rozejrzał się po ciasnym mieszkanku. Było umeblowane nawet ładnie, ale nadzwyczaj skromnie. Nic dziwnego, Mali na pewno nie wiodło się najlepiej i na niewiele ją stać. Bez trudu dawało się zauważyć, że mieszka tu także dziecko: rzeczy Sindrego zdecydowanie dominowały na tej skromnej powierzchni. Mieszkanie składało się z dużego pokoju – jeśli tak można nazwać pomieszczenie liczące nie więcej niż dwanaście metrów – w którym na kanapie prawdopodobnie spała Mali, i z małego kącika dla Sindrego oraz z niszy kuchennej i wąskiej łazienki. Na dodatek było stare i wymagało remontu.

Pomyślał o swoim szykownym apartamencie, zdecydowanie zbyt obszernym dla samotnego mężczyzny. Zawsze uważał jednak, że w czymś mniejszym po prostu nie da się mieszkać. Teraz trochę się zawstydził.

Podczas obiadu, który okazał się naprawdę smaczny, Sindre opowiadał bez przerwy o swoich przeżyciach. Gard siedział jak na szpilkach, ale chłopiec na szczęście nie wspomniał ani słowem o „głupiej babie”. Miał chyba niezwykłą zdolność zapominania o wyrządzonych mu przykrościach.

W połowie „deselu” nagle po prostu zamilkł. Zaniesiony ostrożnie przez Garda do łóżka, zasnął od razu jak suseł.

– Zdaje się, że wyczerpał go nadmiar wrażeń – stwierdziła z uśmiechem Mali, gdy gość usiadł znowu obok niej.

– Takie małe berbecie przeżywają wszystko ze zdwojoną intensywnością, najdrobniejszy epizod staje się dla nich wielkim wydarzeniem. Dlatego naprawdę miło jest, kiedy można coś dla nich zrobić. Właściwie to jest w tym może trochę egoizmu, ale sprawiając przyjemność dziecku, sprawiamy ją także sobie.

– Masz rację. Sindre to takie małe słoneczko w moim życiu.

– Wyobrażam sobie. Ale pewnie musiałaś dla niego z czegoś zrezygnować?

Kobieta wzruszyła lekko ramionami.

– Przerwałam studia, to wszystko. Kiedyś mogę jeszcze do nich wrócić.

Gard przyjrzał się Mali uważnie. Odniósł wrażenie, że to nie była jedyna cena, jaką przyszło jej zapłacić.

– Nie masz rodziny?

– Nie – odpowiedziała z beztroskim grymasem, który świadczył o tym, że bliskich brakowało jej bardziej, niż chciała to okazać. – Moi rodzice zbliżali się już do pięćdziesiątki, kiedy przyszłam na świat, dlatego nie cieszyłam się nimi długo.

Mężczyzna nadal nie spuszczał z niej wzroku. Wreszcie westchnął.

– Obiad smakował wyśmienicie! Czy mogę zapalić?

– Naturalnie – odparła Mali, wstając gwałtownie z krzesła. – Tylko że nie mam ani jednej popielniczki. Możesz skorzystać ze spodeczka.

Bez trudu dawało się zauważyć, że gospodyni nie przywykła do przyjmowania gości. Zachowywała się bardzo nerwowo i niepewnie, ponieważ za wszelką cenę starała się wypaść idealnie.

Mörkmoen poczuł się trochę wzruszony.

– Niewiele brakowało, a Sindre by mnie zmusił do rzucenia palenia – roześmiał się. – Może powinienem wykorzystać tę szansę, skoro mam już za sobą trudny początek. Niech to więc będzie mój ostatni papieros.

– Chyba jesteś trochę zbyt pewny siebie – Mali uśmiechnęła się nieśmiało, próbując zachowywać się naturalnie, co wcale nie było dla niej łatwe. Nie mogła bowiem się powstrzymać, by ukradkiem nie zerkać z podziwem na tego silnego mężczyznę obok niej. Wprost nie mieściło się jej w głowie, że on naprawdę tu siedzi, w jej mieszkanku, przy stole, na którym do tej pory opierała łokcie tylko Sonia, jej jedyny dotychczasowy gość. – Nie muszę chyba mówić, jak bardzo jestem ci wdzięczna za tę dzisiejszą niedzielę. Jeszcze nigdy nie widziałam mojego syna aż tak rozpromienionego.

– To był przyjemny dzień także dla mnie. W poprzednią niedzielę wybrałem się na plażę sam i serdecznie się wynudziłem. Fajny z niego chłopak.

– Najważniejsze jest to, że od kiedy ty pojawiłeś się w jego życiu, odzyskał równowagę. Znowu zaczął mówić, i to ile!

– Czy ja wiem – powiedział Gard w zamyśleniu. – Naprawdę uważasz, że jego lęki wynikają z tęsknoty za ojcem?

– Ależ nie, bynajmniej! – zaprzeczyła pospiesznie Mali. – Przepraszam, chyba nie wyraziłam się jasno. To znaczy… Nie, dajmy już temu spokój!

– Rozumiem, co chciałaś powiedzieć – uspokoił ją miękkim głosem Gard.

Mali wykonała nerwowy gest, jakby odgarniała sprzed twarzy pajęczą sieć.

– Samotne matki są często w niezręcznej sytuacji. Istnieje powszechne przekonanie, że my wszystkie desperacko poszukujemy ojca dla naszych dzieci. Kiedy się pojawiłeś, próbowałam z całkowitą szczerością odpowiedzieć samej sobie na kilka pytań. I stwierdziłam, że możesz czuć się całkowicie spokojny. Już dawno bowiem pogodziłam się z tym, że kobieta wychowująca dziecko musi liczyć się z samotnością. I to naprawdę nic strasznego. Jestem ci niebywale wdzięczna za to, że chcesz być przyjacielem Sindrego i to wszystko. Przepraszam, że o tym mówię, ale wolałabym, żeby to było jasne. Nie chcę, byś się czuł ofiarą, na którą poluje rozhisteryzowana i spragniona małżeństwa kobieta.

– To miło, że jesteś szczera – uśmiechnął się. – Inne kobiety na twoim miejscu próbowałyby w nieokreślony i nierzadko trudno zrozumiały sposób zademonstrować, że nie są zainteresowane. Albo też inne, na przykład taka piękność jak…

Zamilkł. Niewiele brakowało, a zacząłby opowiadać o Anicie – zupełnie niepotrzebnie. Anita była epizodem, który nigdy nie przerodził się w nic więcej, po co więc wzbudzać ciekawość Mali, wymieniając imię jakiejś obcej dziewczyny.

Widział wyraźnie, że ona z pytającym wzrokiem czeka na dalszy ciąg, który jednak nie nastąpił. Pochyliła więc głowę, nieco zmieszana otwartością własnego wyznania. Gard przyglądał się jej ponad stołem. Stwierdził z przekonaniem, że jest ładną kobietą, choć o zupełnie innym typie urody niż ten, jaki go dotychczas pociągał. Z całą pewnością nie dałoby się jej uznać za osobę przystępną, raczej robiła wrażenie człowieka niezwykle samodzielnego i świadomego swych celów i ograniczeń. Innymi słowy, reprezentowała typ, w jakim trudno byłoby mu się zakochać. Co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości. Przy całej swej delikatności wydawała się silna, a tę siłę zdobyła pewnie wtedy, gdy życie zmusiło ją do zajmowania się chłopcem w całkowitej samotności. Prawdopodobnie wcześniej wcale nie była taka…

Zastanowił się przez chwilę. Mali musiała być bardzo młoda, gdy spotkała Sverre Pettersena. Młoda i naiwna, i dlatego okazała się łatwą zdobyczą dla takiego starego wygi jak on, który doskonale wiedział, jak omamić dziewczynę.

Gard poczuł nagle nienawiść do swego dawnego kolegi.

Загрузка...