Ślub miał się odbyć za miesiąc, bez rozgłosu, o ile, oczywiście, było to możliwe. Najbardziej cieszyła się z tego Louisa. Zawsze pragnęła, żeby Serena została z nią już na zawsze. Kiedy zaś Serena obiecała jej, że będzie druhną na jej ślubie, dziewczynka wydała z siebie tak przeszywający okrzyk, że Carlo zasłonił uszy. Lecz jego oczy śmiały się.
– Dziękuję ci – powiedział później do Sereny. Jeśli mieli jakiś wspólny cel, to było nim szczęście Louisy.
Niełatwo przyszło jej wybrać suknię ślubną. Pamiętała swą poprzednią kreację i minę Carla, kiedy ją w niej ujrzał. Nie miała pojęcia, co by mu odpowiadało, a nie miała odwagi, by go o to zapytać.
Pewnego dnia wróciła do domu, po kolejnej nieudanej wyprawie do sklepów i kiedy weszła do ogrodu, usłyszała głos, który wzbudził w niej nagły lęk. Był to zmysłowy głos pięknej kobiety, którą kiedyś widziała w towarzystwie Carla. Nie zaprosił chyba jej na ich ślub? Gdy podeszła bliżej, natychmiast ją poznała. Kobieta siedziała na tarasie. Miała szczupłą figurę nastolatki i twarz, która wyglądała niemal młodzieńczo. Lecz niezależnie od wieku, była oszałamiająco piękna.
Chłopiec, który tak bardzo przypominał Carla, był tu również. Kobieta położyła dłoń na jego ramieniu. Oboje śmiali się radośnie, a Carlo uśmiechał się do nich. Cała trójka stanowiła idealny obraz szczęśliwej rodziny.
I wtedy Carlo podniósł wzrok.
– Sereno, chodź tu i poznaj moją matkę – powiedział.
Serena rozejrzała się wokół w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby być jego matką, nikogo jednak nie dostrzegła. Na widok jej zaskoczonej miny kobieta wybuchnęła srebrzystym śmiechem i podeszła do niej, wyciągając rękę.
– Och, cara, kocham cię za to, że się nie domyśliłaś.
– Pani? Pani jest matką Carla? – spytała ze zdumieniem Serena.
– Tak i przekonałam się właśnie, że wszystkie te diety, ćwiczenia, skandaliczne rachunki od chirurga, który zajmuje się moją twarzą, opłaciły się – dzięki tobie. Carlo, uwielbiam twoją nową żonę – ucałowała serdecznie Serenę. – Nazywam się Gita, a to mój syn, Tomaso – popchnęła chłopca naprzód.
Serena starała się pozbierać rozbiegane myśli.
– Nie mówiłeś mi, że masz brata – zwróciła się do Carla.
– Przyrodniego brata – poprawił z uśmiechem.
– Tomaso jest synem Gity z drugiego małżeństwa.
Wkrótce dołączyła do nich Louisa. Zachowywała się bardzo swobodnie, a Tomasa nazywała żartobliwie „wujkiem". Kolacja upłynęła w radosnym nastroju. Gita zeszła do jadalni we wspaniałej sukni, która sprawiła, że Serena poczuła się jak uboga prowincjuszka.
Kiedy kolacja dobiegła końca i dzieci udały się już do łóżek, Gita oznajmiła, że musi pójść i porozmawiać z Valeria.
– Obiecała dać mi pewien przepis – wyjaśniła – a poza tym musicie być sami, kiedy Carlo opowie ci o wspaniałym ślubnym prezencie, jaki dla ciebie przygotował.
Carlo odchrząknął lekko i Serenie wydało się, że jest zakłopotany.
– Moja matka to niepoprawna romantyczka – stwierdził. – Wszędzie chciałaby widzieć blask księżyca i róże.
– Wnoszę z tego, że twój prezent nie jest wcale romantyczny – odparła Serena. W głębi serca poczuła rozczarowanie i ból, ale zdążyła już do tego przywyknąć.
– Powiedzmy, że to przede wszystkim doskonałe posunięcie reklamowe. Postanowiłem nazwać nowy model sportowy twoim imieniem: Serena. Prasa zachwyciła się tym pomysłem.
Choć wiedziała, że nie ma to najmniejszego znaczenia, poczuła jednak odrobinę nadziei. To byłby naprawdę wspaniały prezent ślubny.
– Zawiadomiłeś już prasę?
– Nie, ale był jakiś przeciek. Moi ludzie na torze wiedzą, że zaręczyliśmy się w kilka godzin po wspólnej jeździe próbnej. Podobno miałem poprosić cię o rękę w momencie, gdy jechaliśmy z prędkością trzystu kilometrów na godzinę.
Zignorowała chłód w jego głosie i odparła z udanym rozbawieniem:
– Jak według nich miałbyś to zrobić i jednocześnie prowadzić samochód?
– To nieprawdopodobne, zgoda. Wiedziałem, że docenisz ten żart – uśmiechnął się i uniósł kieliszek, wznosząc toast.
Ciągle to samo. Carlo był teraz zawsze uprzejmy, czarujący, ale oddzielał go od niej niewidoczny mur, którego Serena nie umiała pokonać. Zmieniając temat, stwierdziła:
– Twoja matka jest cudowna.
– Niewiarygodna, prawda? – zgodził się natychmiast.
– Nic o niej nie wspominałeś.
Wzruszył ramionami.
– Rzadko się widujemy. Rzuciła mojego ojca dwadzieścia lat temu. Teraz jest żoną przemysłowca z Mediolanu.
– Ile miałeś lat, kiedy odeszła?
– Dwanaście, jeśli cię to interesuje.
– Oczywiście, że tak – odrzekła, nie bacząc na dziwny ton jego głosu. – To musiało być dla ciebie straszne. W końcu porzuciła cię matka.
– Nie porzuciła mnie – wyjaśnił szybko. – Doskonale rozumiałem, czemu to zrobiła.
– W wieku dwunastu lat?
Uśmiechnął się gorzko.
– W domu mojego ojca dojrzewało się bardzo szybko. A teraz, jak widzisz, nasze stosunki są wręcz wzorowe. Wszystko zostało wybaczone i zapomniane.
– To nieprawda – powiedziała natychmiast Serena.
– Co masz na myśli?
– Tak naprawdę nigdy jej nie wybaczyłeś. Próbujesz jedynie w to uwierzyć. Przecież ukrywasz jej zdjęcie. Znalazłam je kiedyś przypadkiem w twoim gabinecie. Czemu go nie postawisz na biurku?
– Musiałem o nim zapomnieć – w jego głosie wyczuwało się napięcie – czy to ważne?
– Przypuszczam, że nie – ustąpiła. – Po prostu chciałam ci powiedzieć, jak bardzo ją polubiłam.
Chyba poproszę, żeby pomogła mi wybrać suknię ślubną. Ciągle szukam odpowiedniej kreacji i nie mogę się na nic zdecydować.
– Pamiętasz tamtą suknię ślubną? – zapytał nagle.
– Tak – zarumieniła się lekko. – Okropnie ci się w niej nie podobałam.
– Nie. Suknia mi się nie podobała. Nie pasowała do ciebie, była zbyt elegancka. Widziałem cię jako nimfę, która wyszła prosto z lasu, z kwiatami we włosach.
Urwał i wydało się, że przebudził się z dziwnego snu.
– Na pewno wybierzesz coś wspaniałego – oznajmił uprzejmie. – Chodź, poszukajmy matki.
Przez resztę wieczoru Gita zajęła się oczarowywaniem swej przyszłej synowej. Nalegała, aby Serena zwracała się do niej po imieniu, podobnie jak Carlo.
– Mama brzmi tak dostojnie – dodała z uśmiechem.
Nawet Louisa nazywała ją Gitą.
Pod koniec wieczoru były już na tyle sobie bliskie, że Serena poprosiła ją o pomoc w wyborze sukni. Były same w sypialni Gity i Serena opisała, jak chciałby ją widzieć Carlo, nie wspominając jednak o wyrazie jego twarzy, gdy to mówił.
Gita skinęła głową.
– Ta szorstkość mojego syna jest tylko pozorna.
Pod nią kryje się naprawdę romantyczna dusza – oznajmiła z satysfakcją. – Wiem, dokąd cię zabrać.
Znam sklep, gdzie można kupić niezwykle skromną suknię za potwornie wysoką cenę. – Nagle, wyraźnie przypomniawszy sobie, że Serena pochodzi z niezbyt zamożnej rodziny, dodała: – To będzie prezent ode mnie.
– Dziękuję, ale stać mnie na to – odparła z uśmiechem Serena. – Właśnie sprzedałam dom w Anglii, niegdyś należący do moich dziadków.
W rzeczywistości odwlekała sprzedaż do ostatniej chwili. Agent zadzwonił jednak dwa tygodnie temu, mówiąc, że nabywca się niecierpliwi. Wtedy zdecydowała się na sprzedaż domu, nie chciała bowiem finansowo uzależnić się od Carla.
Następnego dnia Gita zabrała ją na Via Condotti, najelegantszą i najdroższą ulicę w całym Rzymie. Wydała kilka szybkich poleceń po włosku i na ladzie pojawił się stos sukien. Dwie pierwsze nie były dokładnie takie, o jakie jej chodziło, ale trzecia od razu zachwyciła Serenę. Była pozornie prosta i uszyta z kremowego jedwabiu ozdobionego delikatnymi haftowanymi listkami. Kiedy ją przymierzyła, zrozumiała, że znalazła to, czego szukała – suknia była przeciwieństwem bogatej kreacji sprzed pięciu lat. Była idealna, tak jak idealne powinno być jej małżeństwo, bowiem wychodziła za właściwego mężczyznę, człowieka, którego kochała ponad wszystko. Kiedyś może ośmieli się powiedzieć mu o tym.
Na dwa dni przed ślubem odbył się pokaz prasowy „Sereny" Valettich i podczas tego pokazu, w świetle setek fleszy, Carlo Valetti z dumą wręczył swej narzeczonej ślubny prezent – kluczyki do pierwszego wozu z tej serii. Był to znakomity chwyt reklamowy.
Ślub odbył się w znacznie mniejszym gronie, w niewielkiej kaplicy nie opodal willi Valettich. Serena powoli szła w stronę ołtarza w swej wspaniałej, powiewnej sukni. W jej długie, rozpuszczone włosy wpleciono kwiaty, w dłoni trzymała jeden kwiat, jak chciał Carlo. Louisa, nareszcie w roli druhny, skupiła się całkowicie na dotrzymywaniu jej kroku.
Serena jednak nie zwracała uwagi na nikogo prócz Carla. Nie spuszczała oczu z jego twarzy i choć jej wyraz nie zmienił się, oblicze Carla lekko złagodniało. Instynkt podpowiedział jej, że Carlo jest zadowolony z przebiegu ceremonii. Wyciągnęła ku niemu dłoń i po pół godzinie była już jego żoną.
Potem odbyło się przyjęcie, na którym większość gości stanowili ludzie związani z rajdami samochodowymi. Państwo młodzi odlecieli wkrótce do Paryża, skąd już po trzech dniach mieli udać się do Prowansji, aby zdążyć na Grand Prix Francji.
– Czy nie czujesz się zmęczona? – spytał Carlo nocą, nalewając jej szampana w pokoju hotelowym.
– Ani trochę. Uważam, że wspaniale wszystko zorganizowałeś – odparła z uśmiechem.
– A jednak nie jesteś zadowolona. Nie mogę cię zresztą za to winić. Poczekaj jednak, aż zobaczysz mój prezent.
– Przecież już go dostałam.
– Nie, to była jedynie pokazówka dla prasy.
– To znaczy, że nie mogę zatrzymać samochodu? – spytała z prawdziwym rozczarowaniem, bowiem zdążyła już pokochać swój piękny pojazd.
Carlo uśmiechnął się szeroko.
– Nie, samochód należy do ciebie. Masz na to dokumenty. A oto inne dokumenty, które chciałbym ci dać – podał jej dużą kopertę. Zdumiona Serena zajrzała do środka i wyciągnęła kilka papierów. Nagle jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
Trzymała w ręku akt własności swego starego domu.
– To byłeś ty – westchnęła. – Agent powiedział mi, że zakupu dokonała jakaś firma.
– Chciałem cię zaskoczyć. Powiedziałem już, że nie chcę, byś go sprzedała. Zatrzymamy go i zabierzemy tam kiedyś Louisę. Sereno – dodał wolno. – Dziś w nocy pamiętajmy tylko to, co było dobre.
– A… jutro? – nie mogła powstrzymać pytania.
Uśmiechnął się lekko.
– Kto wie. Jutro może znów będziemy nieprzyjaciółmi. Ale dziś – wstrząsnął nim dreszcz – dziś niechaj będzie jedynie to! – jego wargi dotknęły twarzy Sereny i nagle wszelkie obawy prysły pod wpływem tej pieszczoty. Carlo trzymał ją w swych ramionach po raz pierwszy od dnia, gdy zdecydowali się pobrać i jej ciało pragnęło go równie gorąco jak serce.
Zwiewna koszula nocna upadła na podłogę. To samo stało się z piżamą Carla. Oboje zrozumieli, że muszą natychmiast być razem, w tej właśnie sekundzie. Nie wiadomo, kto zrobił pierwszy ruch w stronę łóżka, nagle jednak znaleźli się tam, spleceni w uścisku, wymieniając gorące pocałunki i pieszczoty do chwili, gdy znów stali się jednym ciałem. Serena poczuła desperacką ulgę, gdy się z nią połączył. Przynajmniej to jej pozostało! Miała po co żyć do czasu, gdy odnajdzie drogę, prowadzącą do jego serca. Nie potrafił się jej oprzeć i wiedział o tym. Może nawet budziło to jego niechęć. Lecz póki tak było, miała jeszcze jakąś szansę.
Gdy znalazł się wewnątrz niej, poczuł się, jakby oboje wrócili do z dawna wytęsknionego domu. Teraz mógł uwierzyć, że nie liczy się nic innego poza ich miłością. Razem przeżywali coś wspanialszego niż rozkosz fizyczna – wznosili się ku niebu na podobieństwo bogów.
Lecz bogowie zsyłają swe łaski jedynie po to, by zaraz je odebrać i moment ten niebawem nadszedł. Gdyby istniało między nimi zaufanie, a nie tylko żądza, mógłby złożyć głowę na piersi Sereny i usnąć, słuchając bicia jej serca. Lecz nie mógł tego uczynić, jeszcze nie teraz. Uśmiechnął się i pocałował Serenę, świadom tego, że wyczuła jego rezerwę i że sprawił jej ból.
Z ulgą przyjął to, że nie próbowała go powstrzymać, gdy wstał z łóżka i usiadł obok okna. Trwał tam bardzo długo, póki nie upewnił się, że Serena śpi. Wtedy cicho wrócił do łóżka i długo leżał, wpatrzony w ciemność. Raz tylko wsparł się na łokciu i spojrzał w twarz śpiącej Sereny. Nie miał zamiaru jej całować, a przecież uczynił to i zdumiał się, czując na jej policzku wilgotną smugę.
Sezon wyścigowy trwał dalej, zawody odbywały się co dwa tygodnie w różnych krajach: Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Francji, Anglii, Niemczech. Do Grand Prix Węgier Primo prowadził w klasyfikacji mistrzostw świata, jednak podczas tego wyścigu rozbił się na piątym okrążeniu, całkowicie niszcząc swój samochód. Nie odniósł żadnych obrażeń, lecz stracił prowadzenie. Samochody Valettich zajęły dwa pierwsze miejsca.
– A w przyszłym miesiącu jedziemy do Monzy – zawołała radośnie Louisa.
– W przyszłym miesiącu będziesz już w szkole – oznajmił Carlo, próbując okazać stanowczość.
– Och, tato…
– Czemu od razu nie ustąpisz? – spytała rozbawiona Serena.
Uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Rzeczywiście, przecież i tak mnie pokona.
Kiedy Carlo, Louisa i Serena przybyli do Monzy, zespół Valettich już tam był. Giulio, główny mechanik, czekał na nich w boksie. Witając się oznajmił zatroskanym głosem:
– Mamy poważny problem. Bernardo chyba złapał jakiegoś wirusa. Właśnie bada go lekarz.
– Cholera! – jęknął Carlo. – Pójdę, sprawdzę, co się dzieje.
W czasie jego nieobecności Serena obejrzała dokładnie imponujące pojazdy o aerodynamicznych kształtach, potężnych silnikach zamontowanych tuż za plecami kierowców i ogromnych kołach na długich osiach. Wreszcie Carlo wrócił, kręcąc głową ze smutkiem.
– Bernardo ma grypę. To nic poważnego, ale doktor twierdzi, że nie będzie mógł startować w wyścigu.
– Ale przecież mamy jeszcze Ferranda.
– Tak, ale to nasz drugi kierowca – w każdym znaczeniu tego słowa. Utrata Bernarda to prawdziwy cios. Dlaczego musiało się to zdarzyć akurat tutaj?
Zagłębił się w rozmowę z Giuliem, więc Serena postanowiła zwiedzić miasto, pozostawiając Louisę z ojcem. Spędziła urocze popołudnie, a kiedy wróciła do hotelu, zastała tam Gitę i Tomasa.
– Czy już zanudziłaś się na śmierć? – spytała współczująco Gita, kiedy znalazły się w jej pokoju.
Matka Carla wyciągnęła się na łóżku, z maseczką z plasterków ogórka na twarzy. Dwugodzinna jazda klimatyzowaną limuzyną źle wpłynęła na jej wygląd.
– Niezupełnie. Samochody mnie fascynują. Ale choć mój włoski jest coraz lepszy, nadal nic nie rozumiem, jeśli rozmowa dotyczy szczegółów technicznych – przyznała Serena. – Zostawiłam ich, bo miałam wrażenie, że jestem piątym kołem u wozu.
– Emilio nigdy nie pozwalał mi odejść ani na krok – zwierzyła się Gita. – Twierdził, że żona szefa musi zawsze stać u jego boku. Mój Boże, jak bardzo znienawidziłam wyścigi. Przyjechałam do Monzy wyłącznie ze względu na Carla.
– Musisz być znakomicie zorientowana w tym sporcie – zaryzykowała Serena.
– Znacznie lepiej niż bym chciała – przyznała żałośnie Gita. – Wiem, że Carlowi tak naprawdę zależy na nagrodzie przyznawanej konstruktorom. Otrzymuje sieją za najlepszy samochód. Wiem, ze nie wygramy mistrzostw. Jeśli nie zdarzy się żaden wypadek, wygra neapolitańczyk. Ale powinniśmy zdobyć nagrodę dla konstruktorów.
– Co miał na myśli Carlo mówiąc: „akurat tutaj"?
– To Grand Prix Włoch. Dla Valettich to najważniejszy wyścig. Powinniśmy tu wygrać. Jeśli nie, tifosi mogą się zbuntować.
– Oto słowo, którego jeszcze nie poznałam. Kim są tifosi!
– Dosłownie oznacza to wielbicieli, ale w rzeczywistości to rozjuszony tłum fanatyków. Po wyścigu tifosi wpadają na tor i chwytają wszystko, co im wpadnie w ręce – na pamiątkę. Pewnego razu niemal rozebrali na części samochód zwycięzcy. Ściągnęli mu nawet jego kask, niemal razem z głową. Tak dzieje się, kiedy są zadowoleni. Ale jeśli Valetti przegra… ajajaj! Wtedy musimy szybko poszukać sobie schronienia, zanim nas dopadną.
Następnego ranka tor roił się od ludzi. W boksie mechanicy sprawdzali samochód i testowali nadajnik zamontowany w kasku kierowcy. Ferrando, miły, lecz niezbyt bystry młody człowiek, wydawał się zdenerwowany ciążącą na nim odpowiedzialnością.
Ku zdumieniu Sereny ogromne opony były owinięte materiałem.
– To koce elektryczne – wyjaśnił Giulio. – Rozgrzewają opony tak, że na torze samochód będzie mógł od razu rozwinąć najwyższą prędkość.
– Nie spodziewałam się, że na trybunach będzie dziś pełno ludzi – zauważyła Serena.
– To koneserzy. Wyścig odbywa się wprawdzie dopiero jutro, ale oni wiedzą, że jego wynik może być znany już dziś. Kierowca, który uzyska dziś najlepszy czas, startuje jutro z uprzywilejowanej pozycji, co oznacza, że będzie startował pierwszy. Właśnie dlatego mamy dziś specjalne opony. Są bardzo miękkie, doskonale trzymają się podłoża i pozwalają na uzyskanie odpowiedniej prędkości. Niestety szybko się zużywają, więc nie możemy korzystać z nich podczas wyścigu, w czasie eliminacji jednak są niezastąpione.
Pierwszy kierowca wyruszył już na trasę, pozdrawiany okrzykami tifosich. Był to jeden z mało liczących się kierowców i pokonał pięcioipółkilometrowe okrążenie w czasie jednej minuty i dwudziestu dziewięciu sekund, co wywołało pogardliwe gwizdy w boksie Valettich.
Wreszcie nadeszła kolej Ferranda. Blady ze strachu, wśliznął się do samochodu. Mechanicy zabrali koce elektryczne i bolid ruszył na start. Po pokonaniu przez pojazd połowy trasy Carlo skrzywił się lekko.
– Minuta dwadzieścia siedem – powiedział. – Viareggi go pobije.
Ferrando powrócił do boksu niezadowolony z siebie.
– To nieważne – uspokajał go Carlo. – Masz jeszcze jedną próbę – w tym czasie mechanicy zmieniali już koła w samochodzie, otulając kocami nowe opony.
Primo ukończył okrążenie w minutę dwadzieścia trzy sekundy, po czym oznajmił, że nie zamierza podejmować drugiej próby.
– Nie ma się co dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że właśnie ustanowił nowy rekord toru – zauważył gorzko Ferrando.
– Nie ma sensu rozpaczać – upomniał go Carlo.
– Nie przejmuj się.
Ale Serena dostrzegła na twarzy kierowcy ogromne napięcie. Przeczuwała, że chłopak może mieć wypadek i stało się to niemal zaraz po starcie. Wchodząc w ostry zakręt Ferrando stracił kontrolę nad pojazdem, który uderzył w krawężnik i wyleciał w górę, przy wtórze rozpaczliwego wycia kibiców.
– Ferrando! Ferrando! – krzyknął Carlo do mikrofonu.
Ku ogromnej uldze wszystkich zebranych Ferrando odpowiedział natychmiast solidną wiązanką włoskich przekleństw. Carlo wyskoczył z boksu i pobiegł na miejsce wypadku. Na monitorze telewizyjnym Serena ujrzała młodego kierowcę gramolącego się z rozbitej kabiny i rozcierającego ramię.
Carlo wrócił w pół godziny później.
– Ma złamany obojczyk – oznajmił. – Karetka zabiera go do szpitala. Proponował, że jutro pojedzie, ale nie mogłem na to pozwolić.
Serena ze współczuciem położyła mu dłoń na ramieniu.
– Gita wyjaśniła mi, jak ważny jest ten wyścig – powiedziała cicho. – A teraz nie wystartuje w nim ani jeden z twoich samochodów. Tak mi przykro, Carlo.
Spojrzał na nią zdumionym wzrokiem.
– Ależ oczywiście, że wystartuje – stwierdził. – Sam pojadę.